Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Sestry.eu ogłosiły laureatki tegorocznej nagrody „Portrety Siostrzeństwa”
4 marca 2025 r. w Warszawie uroczyście uhonorowaliśmy kobiety ratujące życie i pomagające potrzebującym w czasie wojny, mające największy wkład w dialog polsko-ukraiński oraz rozwijanie siostrzeństwa – kobiecej solidarności, wzajemnego wsparcia i sojuszu w walce o wartości humanistyczne, demokratyczne i lepszą przyszłość.
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
W ubiegłym roku redakcja Sestry.eu ustanowiła specjalną nagrodę – „Portrety Siostrzeństwa”, mającą doceniać kobiety, które poprzez swą aktywność obywatelską i gotowość do poświęceń robią, co w ich mocy, by pomóc tym, którym ta pomoc jest najbardziej potrzebna. Druga nagroda „Portrety Siostrzeństwa” potwierdza, że współpraca między Ukrainkami i Polkami jest trwała i może stać się solidnym fundamentem przyszłości naszych narodów.
Chyba żadna z nagród przyznawanych na świecie nie może pochwalić się tak szczerą, czułą, serdeczną i pozbawioną blichtru atmosferą, jaka panuje podczas wieczorów galowych "Portretów Siostrzeństwa"
W tym roku w Warszawie znów spotkały się kobiety o wielkim sercu i sile. Nie rywalizowały ze sobą, bo nauczyły się przekuwać swój lub cudzy ból w pomoc i współpracę. A słuchając ich publiczność przez cały wieczór płakała i przytulała się, bo żadne słowa nie oddadzą tego, co się czuje, jak uściski.
Laureatki tegorocznej nagrody "Portrety Sistrzeństwa": Olena Apchel (ngroda czytelniczek Sestry.eu), Mariana Mamonowa i Agnieszka Zach, Fot.Anna Liminowicz
Wśród Ukrainek zdobywczynią nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, wyłonioną przez Kapitułę, została Mariana Mamonowa – za zaangażowanie w pomoc kobietom, które przeżyły rosyjską niewolę, a także matkom i żonom żołnierzy. Po powrocie z niewoli założyła fundację charytatywną, która realizuje projekt służący psychospołecznej rehabilitacji kobiet.
Mariana Mamonova, Zdjęcie: Adam Burakowski
Odbierając nagrodę, Mariana Mamonova powiedziała, że jest dumna z siebie, z najsilniejszej osoby na świecie - swojej małej córeczki, która w brzuchu matki przeżyła Mariupol i rosyjską niewolę oraz ze wszystkich kobiet, które są teraz w niewoli, zostały schwytane lub bronią Ukrainy oraz ze wszystkich, którzy pomagają Ukraińcom z zagranicy. Opowiedziała historię solidarności i siostrzeństwa z własnego życia:
- Kiedy byłam w niewoli, w mojej celi było 40 kobiet. Dostawałyśmy bardzo mało jedzenia. Wszystkie byłyśmy głodne, a kiedy jesteś w ciąży, chcesz jeść za dwoje. Dostawałyśmy chochlę zupy, w której pływały dwa kawałki ziemniaka. A kobiety, które były ze mną w celi, zwłaszcza te, które miały własne dzieci, wyjmowały po kawałku swojego ziemniaka i wkładały go do mojego talerza - opowiadała ze sceny.
Decyzją Kapituły polską zwyciężczynią została Agnieszka Zach – za niestrudzoną pomoc Ukraińcom w czasie wojny. Udzielała schronienia kobietom z dziećmi i nadal dostarcza pomoc humanitarną na linię frontu, uosabiając solidarność i wsparcie.
Dominika Kulczyk, członkini kapituły nagrody "Portrety Siostrzeństwa"nie kryła wzruszenia wręczając nagrodę Agnieszce Zach, Zdjęcie: Anna Liminowicz
- Przyjaciele, razem stanowimy potężną siłę. Strach jest niezwykłą bronią. Może sprawić, że milion ludzi stojących obok siebie uwierzy, że nie są sami. Ale jest nas tak wielu i wszyscy razem możemy powiedzieć „nie” złu. Nie milczę, nie zgadzam się, nie odejdę, nie porzucę. W dzisiejszych czasach to magiczne słowa, które mają wielką moc. Uwierzcie mi - zapewniła Agnieszka Zach.
W głosowaniu Czytelniczek i Czytelników wygrała Olena Apczel. Uhonorowali jej odwagę, wkład w kulturę i wolontariat podczas wojny. Jej historia jest inspirująca i uosabia siłę siostrzeństwa, które jednoczy kobiety w walce o sprawiedliwość i lepszą przyszłość.
Olena Apczel, Zdjecie: Adam Burakowski
Na scenie powiedziała: - Siła to kruchość, delikatność i prawo do bólu. Dla mnie to portret siostrzeństwa, dlatego chcę wymienić imiona kobiet - tych, z którymi połączył mnie los i tych, których już z nami nie ma. Dla mnie siostrzeństwo to przede wszystkim rzeczywistość, w której nie ma rywalizacji, w której stoimy ramię w ramię.
Przywołała ze sceny nazwiska polskich i ukraińskich kobiet, które w czasie wojny wykazały się nieobojętnością i odwagą w walce i tworzeniu. W szczególności imiona Wiktorii Ameliny i Iryny Cybuch, które zginęły z rąk Rosjan oraz Wiktorii Roschyny, która była torturowana w niewoli.
Wiesław Szczepański, wiceminister spraw zagranicznych, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Wasyl Bodnar, ambasador Ukrainy w Polsce, Zdjęcie: Adam Burakowski
W uroczystości wzięli udział m.in. wiceminister spraw wewnętrznych Wiesław Szczepański oraz ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Bodnar. Dominika Kulczyk, przedsiębiorczyni i filantropka, prezeska Kulczyk Foundation powiedziała: - Kiedyś zapytano mnie, z czego jestem najbardziej dumna, jakie jest moje największe życiowe osiągnięcie. Powiedziałam, że najważniejsze to mieć odwagę czuć. Dopóki czujemy, dopóki bije w nas serce, wiemy, dokąd prowadzi nas nasza droga. Kiedy otrzymałem straszną wiadomość o wybuchu pełnoskalowej wojny, byłam w swoim domu w Londynie. I zdałem sobie sprawę, że nie mogę już tam być. Całe doświadczenie moich babć i prababć bolało mnie, więc stworzyłyśmy zespół i zaczęłyśmy pomagać - siostra siostrze - aby ukraińskie kobiety czuły się w Polsce jak w domu.
Galę prowadzili Joanna Mosiej, redaktorka naczelna Sestry.eu i Żenia Klimakin, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Wzruszajacym wykonaniem pieśni "Matko moja ja wiem" galę otworzyła Olena Klepa, dziennikarka Sestry.eu
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Polska:
Anna Łazar, kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka
Monika Andruszewska, korespondentka wojenna i wolontariuszka
Anna Dąbrowska, prezeska Stowarzyszenia Homo Faber
Olga Piasecka-Nieć, psycholożka, prezeska Fundacji „Kocham Dębniki”
Anna Suska-Jakubowska
Agnieszka Zach, wolontariuszka
Nominowane do nagrody „Portrety Siostrzeństwa”, Ukraina:
Julia „Tajra” Pajewska, żołnierka, ratowniczka medyczna
Olena Apczel, reżyserka, żołnierka
Mariana Mamonowa, była więźniarka Kremla, psychoterapeutka, założycielka fundacji charytatywnej
Olga Rudniewa, dyrektorka generalna Superhumans Center
Ołeksandra Mezinowa, dyrektorka i założycielka schroniska dla zwierząt „Sirius”
Ludmiła Husejnowa, działaczka na rzecz praw człowieka, szefowa organizacji pozarządowej „Dalej, siostry!”
Adriana Porowska, wiecprezydentka Warszawy, wygłasza laudację na cześć Mariany Mamonowej, Zdjęcie: Adam Burakowski
Laudację na cześć Oleny Apczel wygłosiła Magdalena Adamowicz, europosłanka i członkini siostrzeństwa. Nagrodę wręczył Tomasz Ulatowski, przedsiębiorca, filantrop, sponsor nagrody, który od samego początku wspiera Sestry. Zdjęcie: Anna Liminowicz
Olga Piasecka-Nieć, psycholożka, prezeska Fundacji „Kocham Dębniki”, Zdjęcie: Adam Burakowski
Ludmiła Husejnowa, działaczka na rzecz praw człowieka, szefowa organizacji pozarządowej „Dalej, siostry!”, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Anna Łazar, kuratorka, historyczka sztuki, tłumaczka, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Ołeksandra Mezinowa, dyrektorka i założycielka schroniska dla zwierząt „Sirius”, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Anna Suska-Jakubowska z Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Nieobecna na gali Julia „Tajra” Pajewska, żołnierka, ratowniczka medyczna, nagrała film z pozdrowieniami dla gości, Zdjecie: Adam Burakowski
Anna Dąbrowska, prezeska Stowarzyszenia Homo Faber, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Prezentacja nieobecnej na gali Olgi Rudniewej, dyrektorki generalnej Superhumans Center, Zdjęcie Adam Burakowski
Monika Andruszewska, korespondentka wojenna i wolontariuszka, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Występ trio Żorrzyny, które specjalnie dla Sestr przyjechało do Warszawy z wojennego Czerkaskiego obwodu, Zdjęcie: Adam Burakowski
Laureatki nagrody "Portrety Siostrzeństwa", członkinie kapituły oraz dziennikarki i redaktorki serwisu Sestry.eu na scenie z trio Żorrzyna śpiewają "Imagine" Johna Lennona, Zdjęcie: Anna Liminowicz
Kapituła nagrody „Portrety Siostrzeństwa”:
Dominika Kulczyk, przedsiębiorczyni, prezeska Kulczyk Foundation
Agnieszka Holland, reżyserka filmowa
Kateryna Bodnar, żona Ambasadora Ukrainy w RP
Natalka Panczenko, liderka „Euromajdanu-Warszawa”, przewodnicząca zarządu Fundacji Stand with Ukraine
Adriana Porowska, Ministra ds Społeczeństwa Obywatelskiego
Myrosława Gongadze, szefowa rozgłośni Głosu Ameryki w Europie Wschodniej
Myrosława Keryk, prezeska zarządu Fundacji Ukraiński Dom
Bianka Zalewska, dziennikarka
Elwira Niewiera, reżyserka filmowa
Kateryna Głazkowa, dyrektorka wykonawcza Związku Przedsiębiorców Ukraińskich
Joanna Mosiej, redaktorka naczelna Sestry.eu
Maria Górska, redaktorka naczelna Slawa TV
Ubiegłorocznymi laureatkami zostały: Marta Majewska, burmistrzyni Hrubieszowa, która po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku zorganizowała w swoim mieście, 5 kilometrów od granicy z Ukrainą, ośrodek przyjmowania uchodźców, oraz Hałyna Andruszkowa i Wiktoria Batryn, matka i córka, założycielki Fundacji UNITERS, największego w Warszawie centrum tranzytowego dla wolontariuszy z całego świata.
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
W drugiej połowie 2014 r. otwarta konfrontacja pomiędzy milicją a uczestnikami protestów antyrządowych w centrum Kijowa wchodziła w ostatnią fazę. Uliczne bitwy wokół centralnego placu ukraińskiej stolicy przekształciły się w zabijanie demonstrantów. To wstrząsnęło Europą i na dziesięciolecia zmieniło kierunek politycznej historii tego kraju.
O wpływie tych wydarzeń na toczącą się za wschodnią granicą Polski wojnę, polityce Trumpa i metafizycznym rozgraniczeniu dobra i zła PAP rozmawia z amerykańską badaczką historii Europy Wschodniej.
Marci Shore. Zdjęcie: duh-i-litera.com
Ihor Usatenko (PAP): W swojej książce „Ukraińska noc” próbowała Pani pokazać wydarzenia Euromajdanu i rewolucji godności w Ukrainie nie tylko jako manifestację cywilizacyjnego wyboru obywateli, ale także jako zbiorowe doświadczenie, które zmieniało ludzi. Pisze Pani, że na samym początku tej historii, gdy [prorosyjski prezydent – red.] Wiktor Janukowycz nie podpisał w Wilnie umowy o stowarzyszeniu UE-Ukraina, nikt nie zamierzał umierać za Unię. Jednak później, wraz z narastaniem protestów i represji, Ukraińcy poczuli się podmiotem historii i nagle przezwyciężyli strach przed śmiercią. Po latach zaciętej walki kraj stoi u progu nieznanego. Czy wreszcie doszło do tego, że Zachód się zmęczył swoją misją obrony praw człowieka i ludzkiej godności? Co powinni robić Ukraińcy, którzy od 2014 roku rozpaczliwie próbują zachować obraz rozpadającego się świata?
Marci Shore: Ani Europa, ani Stany Zjednoczone nigdy nie były tym, co Ukraińcy (a może nie tylko Ukraińcy) sobie wyobrażali. Ten cały romantyczny obraz „Zachodu” zawsze był w jakimś sensie złudzeniem, którego nie wolno idealizować. Mój własny kraj, Ameryka – „land of the free and home of the brave” – też został zbudowany na niewolnictwie. Przypominam, że nasze oddziały wojskowe, które walczyły z hitlerowcami, były podzielone rasowo. U nas prawa przeciwko małżeństwom międzyrasowym, czyli przeciwko mieszaniu ras, obowiązywały do 1967 r. To aż 22 lata po pokonaniu nazistów.
Sama byłam niesamowicie oczarowana Majdanem właśnie dlatego, że to był ten magiczny moment, kiedy przypominasz sobie, że my, ludzie, jesteśmy zdolni do czegoś lepszego i większego. Pod tym względem Ukraińcy są nadal dzisiaj awangardą.
Jednym z najbardziej wyrazistych imperatywów moralnych powojennej Europy Zachodniej było hasło „Nigdy więcej”. Ta maksyma, swoisty symbol europejskiego modelu pamięci, miała zapobiegać powstawaniu nowych konfliktów w Europie i nie pozostawiała wątpliwości co do tego, która strona uosabiała zło i jakie działania były przestępcze. Dlaczego więc dekady później putinowskie zło, które otwarcie odwoływało się do mantry „Możemy powtórzyć”, jest teraz tak łatwo i tak aktywnie relatywizowane?
Hasło to tylko hasło. Łatwo coś takiego powiedzieć. Pamiętam, jak 20 lat temu rozmawiałam z Konstantym Gebertem o drażliwych wydarzeniach w Bośni na ruinach byłej Jugosławii. On był tam korespondentem wojennym pracującym dla „Gazety Wyborczej”. I Kostek, opowiadając o tym, co tam widział, powiedział: teraz wiemy, co znaczy „nigdy więcej”.
Znaczy to tylko tyle, że nigdy więcej nie pozwolimy, żeby Niemcy mordowali Żydów w swoich obozach w Polsce. Tyle. Nic więcej
Trzeba też pamiętać, że gdy mówimy: „nie ma wątpliwości, która strona jest zła”, to mamy na myśli, że prawda ta nie pozostawiała wątpliwości po II wojnie światowej, czyli patrząc ex post. Idealistyczny filozof Hegel pisał o tym tak: „Sowa Minerwy wylatuje tylko o zmierzchu”. Jesteśmy w stanie widzieć jasno, dopiero patrząc wstecz. Nie zapomnijmy, jak reagowali europejscy przywódcy na nazistowskie Niemcy w Monachium we wrześniu 1938 roku – podobnie do tego, jak zareagowali na aneksję Krymu przez Putina. O konferencji w Monachium mówi się po angielsku: „the appeasement at Munich”. Natomiast po czesku się mówi: „zrada v Mnichove”, czyli „zdrada w Monachium”.
Jeżeli chodzi o brak większego zaangażowania od strony „Zachodu” przeciw Rosji, nie jestem przekonana, że największy problem dzisiaj polega na relatywizowaniu putinowskiego zła. Mam raczej poczucie, chociaż nie byłabym w stanie tego udowodnić, że większymi problemami są tchórzostwo, egocentryzm, zaprzeczenie rzeczywistości w sensie freudowskim.
Jest Pani badaczką tradycji intelektualnej Europy Wschodniej i Środkowej. Właściwie ta ostatnia definicja, czyli „Europa Środkowa”, pierwotnie powstała jako konstrukt intelektualny. Milan Kundera pisał o niej jako o skradzionej Europejczykom części, która była mentalnie i kulturowo bliższa Zachodowi, ale militarnie podporządkowana ZSSR. Takie spojrzenie pomogło Polakom, Węgrom, Czechom i Słowakom powrócić do rodziny narodów europejskich. Jednak po okazaniu solidarności ten region wygląda na zmęczony wojną w Ukrainie i uchodźcami w swoich krajach. Opinia publiczna w Polsce dąży do ograniczenia lub wstrzymania pomocy Ukraińcom. W jakim stopniu procesy, które odbywają się w przestrzeni środkowoeuropejskiej, mają podłoże wewnętrzne, a w jakim są wynikiem prawicowo-populistycznego zwrotu w środku liberalnej demokracji?
„Europa Środkowa” w pojęciu Kundery zawsze była przedmiotem tęsknoty, czyli swojego rodzaju fantazmatem. Na seminarium w Użhorodzie w maju ubiegłego roku [pisarz] Jurko Prochasko mówił o Europie Środkowej jako o pięknym pojęciu metafizycznym. Ale jeżeli chodzi o przyczyny ograniczenia pomocy, to jest bardzo dobre pytanie, na które, obawiam się, nie mam dobrej odpowiedzi.
Oczywiście, są ludzie zmęczeni wojną, chociaż rozumiem, że brzmi to nieco groteskowo dla Ukraińców, którzy są, rzecz jasna, najbardziej zmęczeni, a jednak nadal walczą
Ale też mamy do czynienia z tym prawicowym zwrotem – Orbanem, Ficą i innymi. To z kolei jest związane z pytaniem o kruchość liberalnej demokracji. Ogólnie rzecz biorąc, po obu stronach Atlantyku długo mieliśmy zbyt duże zaufanie do teleologii liberalizmu. Jak mówił niedawno Iwan Krastew: „Liberałowie czują się zdradzeni przez historię. Ale historia nie jest niczyją żoną”.
Czy wraz z powrotem Trumpa do władzy dryf w prawo na całym świecie znajdzie nowy impuls?
Brak mi słów, by w pełni wyrazić, jak się czuję, będąc Amerykanką i obserwując to, co się dzieje w moim kraju. Przerażenie, obrzydzenie, wina, wstyd…
Jestem teraz w Toronto, i Kanadyjczycy mówią o strachu przed „zarażeniem”. I chyba słusznie. To jasne, że żyjemy w świecie, w którym kraje i miejsca są coraz ściślej połączone. „Za wolność waszą i naszą” jest hasłem XIX-wiecznym, ale powinno mieć coraz większe znaczenie dzisiaj, w wieku XXI. Przekonanie Trumpa, że wszystko mu wolno – oparte na dogmacie, o którym pisał Fiodor Dostojewski, że jeżeli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone – będzie miało złowrogi wpływ na cały świat.
Jedna z Pani książek została zatytułowana „Nowoczesność jako źródło cierpień”. Współczesny świat przynosi przeciętnemu człowiekowi dużo niepokoju i niepewności. Wielkie narracje i wyjaśniające schematy zawodzą, prawda może być z przedrostkiem post-, a ze względu na skokowy rozwój technologii czasem bardzo trudno wyrobić sobie zdanie na temat kolejnych globalnych wyzwań. Demagodzy grają na biegunowych argumentach, obiecując ludziom „pomoc w odzyskaniu kontroli” lub „odnaleźć proste odpowiedzi na złożone pytania”. Jak Pani zdaniem można przygotować się na zmiany, by uniknąć cierpień, przynajmniej moralnych?
Nie mogę przypisać sobie zasług za tytuł tej książki, która jest zbiorem esejów. Tytuł wymyślił Michał Sutowski, który je przetłumaczył. Nazwa oczywiście odnosi się do „Das Unbehagen in der Kultur” Zygmunta Freuda (pol. Kultura jako źródło cierpień).
W każdym razie, spoglądając na nasz okaleczony świat, jestem przerażona. Ostatnim kilku latom można by nadać podtytuł „windykacja neurotycznych katastrofistów”
Ciągle powraca mi aforyzm Stanisława Jerzego Leca: „Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu”. Jeżeli chodzi o pytanie: „Co robić?” [odwołanie do książki Nikołaja Czernyszewskiego – PAP], to mogę tu podać dość banalne odpowiedzi. Trzeba spojrzeć na prawdę otwartymi oczami. Adam Michnik pisał z więzienia w 1985 roku w liście do Czesława Kiszczaka: „Są dwie rzeczy na tym świecie – niechaj usłyszy Pan tę nowinę – z których jedna nazywa się Zło, druga Dobro”.
Nie wolno wyrzekać się wiary, nawet wtedy, kiedy nie ma doskonałych, niewinnych wyborów, ponieważ różnica pomiędzy Dobrem a Złem naprawdę istnieje.
<frame>Marci Shore – amerykańska historyczka, badaczka historii Europy Wschodniej. Uzyskała tytuł magistra na Uniwersytecie w Toronto oraz doktora na Uniwersytecie Stanforda. Prowadzi zajęcia z nowożytnej historii intelektualnej Europy na Uniwersytecie Yale. Jest autorką książek „Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem”, „Smak popiołów”, „Nowoczesność jako źródło cierpień” oraz „Ukraińska noc. Rewolucja jako doświadczenie”. <frame>
18 lutego ostatni oddział Nova Post w Pokrowsku został zamknięty z powodu zagrożenia bezpieczeństwa. Do samego końca jego trzech pracowników desperacko walczyło o to, by mieszkańcy mieli kontakt ze światem. Ukraińcy mają nadzieję, że Nova Post będzie pierwszą firmą, która po wyzwoleniu wróci do miasta.
Jeśli kiedyś po zwycięstwie powstanie wielotomowa monografia o sile ducha i dzielności Ukraińców, wiele heroicznych stron zostanie poświęconych NovaPost. W zeszłym roku zespół tego narodowego ukraińskiego operatora doradzał naukowcom z William Davidson Institute (WDI) na Uniwersytecie Michigan, autorom studium przypadku dla szkół biznesu.
Rozmawiamy z Wiaczesławem Klimowem, współwłaścicielem i współzałożycielem Nova Post, o biznesie pod bombami i planach podczas wojny. A także o wejściu firmy na rynki międzynarodowe.
Вячеслав Климов, співвласник і співзасновник Нової пошти
Olga Gembik: W ciągu trzech lat inwazji na pełną skalę Nova Post stała się jedną z marek narodowego oporu. Czy trudno było przestawić biznes na tory wojskowe?
Wiaczesław Klimow: Przygotowywaliśmy się na wojnę, na różne scenariusze,mieliśmy plany ewakuacji ze wschodu, plan działania na wypadek utraty łączności komórkowej, internetu i prądu, opracowaliśmy alternatywne trasy na wypadek zniszczenia dróg.
Nie mogliśmy jednak przewidzieć, że atak nadejdzie nie tylko ze wschodu Ukrainy, ale ze wszystkich kierunków, że Irpień lub Bucza zostaną zajęte już 27- 28 lutego, a wróg znajdzie się na obrzeżach Kijowa.
Nowe realia zmusiły nas do szukania alternatywnych rozwiązań. Na początku wojny zmienialiśmy nasz model logistyczny kilka razy w tygodniu i szybko przeorientowaliśmy się z firmy pocztowej na firmę przewozową: zaczęliśmy ewakuować firmy naszych klientów i partnerów, transportując ich sprzęt i magazyny do bezpieczniejszych regionów kraju.
Zaczęliśmy dostarczać pomoc humanitarną z całego świata, w tym z ONZ, i uruchomiliśmy nowy rodzaj działalności: 3PL – zapewniając firmom usługi przechowywania, pakowania i dostarczania ich towarów. W marcu 2022 r. dzięki niestrudzonej pracy zaczęliśmy stopniowo odzyskiwać siły. Udało nam się powrócić do poprzedniego tempa dostaw w mniej niż sześć miesięcy.
Jak to działa w czasie wojny? Jak zmieniły się kluczowe procesy? Jak udało się wam je ustabilizować?
Za każdym razem są to nowe wyzwania, szukamy więc sposobów na sprostanie im. Na przykład ze względu na ciągłe ataki wroga na ukraiński system energetyczny mieliśmy do czynienia z przerwami w dostawach energii i długimi przerwami w dostawach prądu. Aby zapewnić nieprzerwaną pracę oddziałów, wyposażyliśmy je w generatory i Starlinki, a także zainstalowaliśmy kogeneratory gazowo-tłokowe i elektrownie słoneczne w centrach sortowania.
W tym roku utworzyliśmy również własną spółkę paliwowo-energetyczną, Nova Energy, która już pokrywa nasze zapotrzebowanie na paliwo. Oczywiście odczuwamy również braki kadrowe, dlatego intensywnie rekrutujemy studentów i otwieramy stanowiska dla kobiet i mężczyzn bez doświadczenia zawodowego. Wprowadziliśmy też programy adaptacyjne dla weteranów.
Projekty humanitarne Nova Post są doskonałym przykładem społecznie odpowiedzialnego biznesu. Nad czym teraz pracujecie?
Nova Post zawsze była czymś więcej niż tylko szybką dostawą. Duża część naszych zasobów ma również na celu wspieranie potrzebujących. Od początku inwazji rozszerzyliśmy nasz humanitarny projekt Nova Post i przekształciliśmy go w oddzielny obszar. W ramach projektu organizacje charytatywne i wolontariackie mogą wysyłać artykuły humanitarne na koszt Nova Post, czyli bezpłatnie.
Od 2014 roku dostarczyliśmy 131 tysięcy ton pomocy humanitarnej, ponad 3,2 miliona paczek, a do naszego programu dołączyło 2 200 fundacji charytatywnych.
Wiele naszych działań ma na celu ochronę Ukraińców i wspieranie naszych obrońców. Wraz z fundacją charytatywną „Wróć żywy” podejmujemy inicjatywy mające na celu zebranie funduszy na wzmocnienie ukraińskiego systemu obrony powietrznej.
W ubiegłym roku wspólnie z Ukraińcami zebraliśmy 330 mln hrywien na wzmocnienie ukraińskiej obrony powietrznej i wyposażenie jej w sprzęt łączności. Teraz zbieramy fundusze na radar i walkę elektroniczną, by chronić naszą obronę powietrzną przed rosyjskimi dronami zwiadowczymi. Każdy może się przyłączyć, klikając odpowiedni link, a Nova Post podwoi każdą darowiznę.
Ponadto regularnie pomagamy 13. jednostce wojskowej, w której służy od 2 000 do 8 000 obrońców. Nova Post na bieżąco zaspokaja jej potrzeby i zapewnia wszystko, od opasek uciskowych, radia, opon samochodowych, generatorów – po piły łańcuchowe, noże i drony. Rozwijamy własną sieć i dziś działamy w ponad 10 000 miejscowości w całej Ukrainie, w tym w miastach na linii frontu. Dostarczamy przesyłki do miejsc, do których nie docierają inni operatorzy pocztowi.
Straty Nova Post podczas inwazji są liczone w zniszczonych terminalach, sprzęcie, logistyce, utraconych biurach. Ale najbardziej bolesną rzeczą jest utrata kolegów. Jakie straty ponieśliście? I jak wspieracie rodziny swoich pracowników?
Wszystko można kupić, odbudować i przywrócić – z wyjątkiem życia. Oczywiście najtrudniejszą rzeczą dla nas jest utrata naszych kolegów. Od początku inwazji zginęło 189 pracowników firmy. Spośród nich 20 było cywilami, a 169 wojskowymi, którzy bronili kraju.
W październiku 2023 roku Rosjanie zaatakowali Nową Posztę. W wyniku ataku zginęło 6 osób
Nova Post zawsze wspiera rodziny poległych pracowników. Zapewniamy im pomoc materialną i wsparcie finansowe dla ich dzieci. Co miesiąc te dzieci otrzymują 10 000 hrywien do czasu osiągnięcia pełnoletności, zapewniamy im także stypendia na edukację na dowolnym uniwersytecie na świecie wwysokości 12 500 dolarów. Troje dzieci naszych zmarłych pracowników już studiuje na uniwersytetach dzięki funduszom zapewnionym przez spółkę.
Ponadto mamy zespół stu psychologów, którzy zapewniają pomoc psychologiczną. Wśród pracowników są psychologowie dziecięcy i rodzinni, a także osoby specjalizujące się w pracy z PTSD i innymi rodzajami traum związanych z wojną.
Obecnie zmobilizowanych jest 3 788 pracowników Grupy NOVA. Każdemu z nich zapewniamy amunicję i wszystkie niezbędne rzeczy, płacimy im także 10000 hrywien miesięcznie.
Jeśli chodzi o infrastrukturę logistyczną, szacowane straty Nova Post z powodu wojny w latach 2022-2024 wyniosły 3 mld hrywien. Aż 317 oddziałów, 70 terminali sortujących i magazynów (w Dnieprze, Mikołajowie, Charkowie, Czernihowie, Chersoniu, Odessie, Pokrowsku i innych miastach) zostałopoważnie uszkodzonych lub zniszczonych w wyniku ataków rakietowych i dronowych. W Dnieprze i Połtawie nie można było naprawić zniszczonego wyposażenia terminali ani wyremontować pomieszczeń, więc znaleźliśmy nowe.
Na okupowanych terytoriach nadal znajduje się ponad 1 100 naszych oddziałów. Nie wiemy, w jakim są stanie. W wyniku działań wojennych zniszczeniu uległo 130 000 przesyłek. Łączna kwota roszczeń wypłaconych klientom z powodu zniszczenia paczek wyniosła ponad 105 mln hrywien.
Jednak pomimo strat Nova Post nie zatrzymała się ani na jeden dzień podczas wojny. Odbudowaliśmy nasz model logistyczny, aby zapewnić nieprzerwane dostarczanie paczek w każdych warunkach.
Wznowiliśmy działalność na wyzwolonych terytoriach, wchodząc na nie jako pierwsi po siłach zbrojnych. I nadal działamy w całej Ukrainie, nawet w pobliżu linii frontu.
Rozbity samolot Novej Posty
Mimo wszystko ubiegły rok charakteryzował się dobrymi wynikami. Dostawy międzynarodowe wzrosły o 86% (do 19 milionów), a Nova Post dostarczyła rekordowe 480 milionów paczek, przekraczając wynik z 2023 roku. Czy firma wróciła do swoich przedwojennych wyników?
Pomimo wszystkich wyzwań czasu wojny, nie tylko wróciliśmy do poziomu sprzed wojny, ale nawet go przekroczyliśmy. Musieliśmy całkowicie odbudować naszą logistykę i harmonogram pracy. To było najtrudniejsze zadanie.
Następnie zaczęliśmy pracować wszędzie tam, gdzie to było możliwe, by dostarczyć najpotrzebniejsze rzeczy: leki, żywność, dokumenty, ubrania, usługi finansowe i pomoc humanitarną.
W pierwszych tygodniach wojny czas dostawy wydłużył się: w marcu paczki mogły potrzebować od trzech do czterech dni, aby dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Główną trudnością były niedrożne drogi, bo punkty kontrolne były w każdej osadzie, kontrolowano dokumenty kierowców i ładunki. No i wiele mostów było zniszczonych, a infrastruktura uszkodzona. Ze względu na godzinę policyjną nasze samochody nie mogły wjeżdżać do miast w nocy, a kierowcy musieli czekać przy drogach do rana, co ograniczało całodobowe dostawy.
Jednak wróciliśmy do tempa dostaw sprzed wojny w mniej niż sześć miesięcy. Zaczęliśmy dostarczać przesyłki jeszcze szybciej, a średni czas dostawy skrócił się z 26 do 24 godzin. W dużej części to wynik ciągłych inwestycji w innowacje i rozwój naszej sieci logistycznej. Dlatego stale automatyzujemy nasze terminale i otwieramy nowe centra sortowania, wdrażając najnowsze rozwiązania lean irobotykę.
Trudno było przywrócić sieć i zapewnić bezpieczeństwo pracownikom. Ale każdego dnia otwieraliśmy 70-80 oddziałów w całym kraju. W ten sposób w ciągu dwóch miesięcy przywróciliśmy 17 500 punktów usługowych, w których ludzie mogli odbierać i wysyłać paczki i ładunki. Dziś sieć Nova Post w Ukrainie jest większa niż w 2022 roku, a nawet większa niż w 2014 roku. W ubiegłym roku otworzyliśmy 1 747 nowych placówek i zainstalowaliśmy 8 410 urzędów pocztowych w kraju, nawet na obszarach frontowych. Sieć składa się obecnie z 13 173 oddziałów i 24 535 urzędów pocztowych, co daje łącznie 37 708 punktów obsługi.
Nova Post dostarcza pomoc w odległe miejsca Ukrany
Przedwojenne rekordy w liczbie dostarczonych paczek zostały również przekroczone. W 2021 roku dostarczyliśmy 372 miliony paczek, podczas gdy w ubiegłym roku liczba dostarczonych paczek wyniosła 480 milionów, czyli 29%
więcej niż przed wojną.
W 2021 roku ustanowiliśmy rekord, dostarczając 1,8 miliona paczek dziennie. A już w 2024 r. udało nam się dostarczać 2,24 mln paczek dziennie. Wszystko to było możliwe dzięki pracownikom Nova Post i zaufaniu klientów.
Czy zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że wejście Nova Post na rynki europejskie to nie tylko nowe horyzonty i skalowanie biznesu, ale także czynnik jednoczący Ukraińców za granicą, którzy często są rozczarowani zagranicznymi usługami?
Nova Post jednoczy Ukraińców. Głównym celem naszego wejścia na rynek europejski, w tym polski, była pomoc Ukraińcom, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia Ukrainy, aby nie stracili kontaktu ze swoimi krewnymi w ojczyźnie.
Powiedzieliśmy: „Podzieleni granicami, zjednoczeni przez Nova Post”. Jednak nie dzielimy naszych klientów na Ukraińców i nie-Ukraińców. Naszym klientem jest każdy, kto ceni sobie wysoką jakość usług i szybką dostawę.
Z biegiem czasu dodaliśmy usługi, które są również przydatne i interesujące dla lokalnych mieszkańców, takie jak szybka dostawa w kraju, dostawa między krajami europejskimi, sprzedaż opakowań i inne. Ponadto Ukraińcy polecali nas swoim znajomym – Polakom, Niemcom, Hiszpanom – a ci stali się naszymi klientami.
Podążyliśmy za naszymi klientami, weszliśmy na rynek UE i intensywnie rozwijamy się poza Ukrainą. Nova Post działa w 16 krajach europejskich, otworzyliśmy 126 oddziałów i mamy ponad 87 000 punktów usługowych.
Jakie są wasze plany na rozwój sieci NOVA POST za granicą?
Kiedy wchodzimy do nowego kraju, zawsze robimy to we współpracy z lokalnym operatorem. To współpraca korzystna dla obu stron, ponieważ my zwiększamy ich wolumeny, a oni zwiększają nasz zasięg. Nie mamy konkurentów, ale mamy ponad dziesięciu partnerów w całej Europie. To znani na całym świecie giganci – DPD, DHL, GLS, Emons, a także lokalni gracze: Chronopost, SPS, Venipak, InPost itp.
Nasze przewagi konkurencyjne obejmują niezawodność, technologię i koncentrację na kliencie. Udostępniliśmy wszystkie nasze usługi online – można je zamówić na naszej stronie internetowej, w wielojęzycznej aplikacji mobilnej, na koncie biznesowym itp. Aby upewnić się, że nasi klienci zawsze wiedzą, gdzie znajduje się ich przesyłka, wdrożyliśmy funkcję śledzenia, która pomaga obserwować wszystkie etapy przemieszczania się paczki lub ładunku w czasie rzeczywistym.
Jeśli chodzi o rozwój sieci w Europie, realizujemy strategię pogłębiania i konsolidacji w krajach, w których jesteśmy już obecni. W tym roku planujemy otworzyć nowe punkty usługowe i rozwinąć własne ukierunkowane dostawy.
Jak wyglądała ścieżka rozwoju biznesu w Polsce?
Byliśmy prawdopodobnie pierwszą dużą ukraińską firmą, która weszła na polski rynek od początku wojny na pełną skalę. Początkowo, w kwietniu 2022 roku, uruchomiliśmy usługę „Rzeczy z domu za granicę”. Zapewniała ona dostawę rzeczy osobistych Ukraińcom, którzy tymczasowo opuścili terytorium Ukrainy z powodu wojny, z dużymi, sięgającymi 80% rabatami.
W maju 2022 r. ostatecznie zdecydowaliśmy się wejść na rynek europejski, a na początku października otworzyliśmy nasz pierwszy oddział w Warszawie.
Nie mogę powiedzieć, że to było szybkie i łatwe, ale Polska była najbardziej lojalna na początku wojny. Wprowadziła uproszczone procedury odprawy celnej dla ładunków C2C, dzięki czemu nadal możemy szybko przewozić dziesiątki tysięcy paczek dziennie. Nawiasem mówiąc, nie każdy urząd celny ma wystarczające zasoby, by obsłużyć odprawę celną tysięcy paczek dla osób fizycznych.
Nova Post aktywnie się rozwija w Polsce
Z jakimi wyzwaniami musieliście się zmierzyć?
Było tylko jedno wyzwanie: szybkie wejście na rynek nowego kraju. Reszta to po prostu nowe reguły gry, które zaakceptowaliśmy. Otworzyliśmy spółkę zo.o., konta bankowe i na własną rękę szukaliśmy pracowników w Polsce.
Pierwszy oddział Nova Post w Warszawie został otwarty 3 października 2022 roku. W ciągu pierwszych trzech miesięcy działalności, tj. od października do grudnia 2022 roku, otworzyliśmy rekordową liczbę 17 placówek w Polsce. W pierwszym roku działalności w Polsce dostarczyliśmy ponad 1,3 mln przesyłek międzynarodowych.
Dziś Nova Post ma 50 biur w Polsce, co czyni ją największą siecią spośród wszystkich krajów, w których działamy – poza Ukrainą.
Nie tylko zapewniamy wysokiej jakości usługi, ale także tworzymy nowe miejsca pracy, płacimy podatki i przyczyniamy się do rozwoju polskiej gospodarki. W 2024 r. firma odprowadziła ponad 14 mln zł podatków do budżetów wszystkich szczebli. Mamy już stałych klientów wśród polskich konsumentów – osób fizycznych i firm. Są to na przykład polscy przedsiębiorcy, którzy najczęściej realizują dostawy do Ukrainy. Jeśli wyślesz paczkę przez Nova Post z Warszawy przed godziną 12.00, może ona być we Lwowie już następnego dnia wieczorem. Kto inny może być dla nich bardziej niezawodnym partnerem?
Szybka dostawa z Polski do Niemiec jest popularna wśród lokalnych klientów. Ludzie często wysyłają walizki do Hiszpanii, Włoch i Francji przez Nova Post, by uniknąć przepłacania za bagaż w samolocie. Dzięki temu wyjeżdżasz na wakacje i nie musisz martwić się o swoją walizkę. Zostanie ona dostarczona pod twoje drzwi przez kuriera Nova Post w dogodnym dla ciebie terminie.
Jak będzie rozwijać się sieć placówek pocztowych w Polsce w najbliższych latach?
Plany dalszego rozwoju Nova Post w Polsce są ambitne. W 2025 roku planujemy otworzyć ponad 20 kolejnych oddziałów, przede wszystkim w Tychach, Elblągu, Płocku i Koszalinie, a także dwie sortownie w Poznaniu i
Krakowie.
Firma będzie miała również nowoczesne centrum realizacji zamówień wWarszawie. Wszystko po to, by dostawy były jeszcze szybsze i wygodniejsze. Wszyscy znamy memy o tym, że Nova Post jako pierwsza wjechała na Krym czy w rejon Kurska lub dostarczyła broń na linię frontu. Na ile ważne jest dla Pana i dla Pana firmy to, że sami użytkownicy pracują nad jej promocją?
To wyjątkowy przypadek, gdy ludzie sami tworzą pozytywne tło informacyjne wokół marki. Jednak Rosja wykorzystuje te memy w swojej wojnie informacyjnej, propagandzie i usprawiedliwianiu ataków na naszą infrastrukturę.
Podczas wojny żarty o Nova Post stały się częścią kultury popularnej i doceniamy to. Co więcej, niektóre z nich nawet popieramy, jak ten o powrocie na Krym i otwarciu oddziału w Jaskółczym Gnieździe [zabytek architektury na Krymie – red.]. To było zabawne.
Traktujemy to jak dowód zaufania do firmy i dowód tego, że konsumenci kojarzą nas z szybkością, niezawodnością i odpornością.
Kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa inwazja byłaś w oku cyklonu - na Donbasie. Wszędzie krążyły informacje o możliwym ataku ze strony Rosji, a mimo to, pojechałaś na wschód, w kierunku rosyjskiej granicy. Skąd ta decyzja?
Wtedy pojechałam na Donbas. W miejsce, w którym ukraińscy żołnierze przelewali krew, a cywile ginęli w ostrzałach przez osiem ostatnich lat. Nie byłam pewna, co się wydarzy, ale pojechałam tam świadomie, uznając wschód Ukrainy za najlepiej przygotowany do obrony. To co dobrze pamiętam, to potężne ostrzały. W ciągu doby poprzedzającej inwazję, na ukraińskie pozycje w Donbasie spadło ponad dwa tysiące pocisków artyleryjskich. Ale i przed 24 lutego, jak i po nim, kierowałam się prostą logiką - rosyjskie bomby mniej mnie przerażają niż kontakt z rosyjską armią i ich służbami, które mogą przybyć tuż po nich. Więc wolałam siedzieć w strefie przyfrontowej niż ryzykować podróże przez tereny, na których mogliby się pojawić.
Oddział ukraińskiej piechoty morskiej, z którym wtedy przebywałam, był spokojny. To była na ten moment jedna z najlepiej przygotowanych ukraińskich jednostek. Pojawiające się wtedy nagłówki „Czy będzie wojna w Ukrainie?” budziły w żołnierzach bezsilną agresję. Pytali siebie: jeśli teraz ma być jakaś „wojna”, to co my robiliśmy tu cały czas? Graliśmy w paintball? Gdzie nasza młodość, zdrowie i polegli przyjaciele?
Co pamiętasz z rozmów z nimi z dni poprzedzających 24 lutego?
Przed samą inwazją rozmawiałam sporo na ten temat z żołnierzami i nasz wspólny wniosek był taki, że prędzej czy później dojdzie do pełnowymiarowego ataku lub jakiejś intensywniejszej próby zabrania wschodnich obwodów, ale, że niekoniecznie to się wydarzy teraz. Wiedzieliśmy, że Kijów został zalany dziennikarzami zagranicznymi. Wydawało się nam, że to jakaś forma ochrony, że Rosja nie zdecyduje się taki krok, gdy kamery wszystkich możliwych stacji telewizyjnych skierowane są na Ukrainę. Obstawialiśmy, że może się to wydarzyć kilka tygodni później, gdy redakcje, znudzone i rozczarowane, zawrócą już z Ukrainy swoich korespondentów. Ale okazało się, że Rosja, doświadczona już impotencją zachodu wobec swoich zbrodni, ma oczy świata w głębokim poważaniu.
Można wysnuć wniosek, że w tamtym momencie Donbas był bezpieczniejszy niż pozostała część Ukrainy. To brzmi trochę absurdalnie, zważywszy na to, że Donbas przecież kojarzy się z najcięższymi walkami.
W obwodzie donieckim realna wojna trwa od 2014 roku, do niedawna bez większych zmian w linii frontu w niektórych przypadkach. Takie miejsca jak Awdijiwka, czy Toreck broniły się nieustannie przez dziesięć lat aż do zeszłego roku. Na początku wojny pełnoskalowej straty terytorialne w obwodzie donieckim były nieporównywalnie mniejsze, jeśli to porównać z tysiącami kilometrów, które pokonała rosyjska armia w innych obwodach w lutym i marcu 2022.
Monika Andruszewska. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Ty te wojnę obserwujesz od jej początku, od 2014 roku. Na początku kierowała Tobą ciekawość, ale w końcu pojawiła się ta świadoma decyzja: zostaję tu.. Pamiętasz ten moment, kiedy się na to zdecydowałaś?
Takim momentem przełomowym był iłowajski kocioł, jedna z najkrwawszych bitew wojny w Donbasie. Kiedy ukraińskie oddziały ochotnicze zajęły większą część miasta Iłowajsk, z drugiej strony wkroczyły do niego regularne wojska rosyjskie. W środku tego kotła znaleźli się ludzie z Batalionu Donbas. Dokładnie ta rota, z którą pracowałam podczas mojego pierwszego wyjazdu, wtedy jeszcze do Artemiska, które potem nazywało się Bachmutem. Nagle okazało się, że większość osób, które poznałam, z którymi się w jakiś sposób zaprzyjaźniłam, o których pisałam na Facebooku, to są osoby, które albo są w najlepszym wypadku ciężko ranne, a w najgorszym są w niewoli albo polegli, lub zginęli. Ta niewiedza, co się z nimi dzieje przez kilka miesięcy, spowodowała, że podjęłam decyzję, że nie mogę tego rzucić i muszę zrobić wszystko, by to nagłośnić. Znałam tych ludzi i wiedziałam, że to ochotnicy, często też osoby ze wschodu Ukrainy, które dosłownie walczyły o swoje domy. Zanim wstąpiły do armii byli cywilami, którzy w większości nie mieli kontaktu z bronią, z jakąkolwiek walką obronną i nagle znalazły się w tej wojennej rzeczywistości.
A przeciwko nim, przeciwko tym biznesmenom, budowlańcom, hotelarzom, nagle stanęła regularna rosyjska armia, chociaż na cały świat poszła informacja, że bitwa o Iłowajsk to triumf separatystów, żołnierzy Donieckiej Republiki Ludowej
W mediach europejskich i światowych wciąż mówiło się o wojnie domowej, że tam na wschodzie walczą ukraińscy separatyści. A ja wiedziałam, miałam bezpośrednie relacje świadków, że moich znajomych mordowała rosyjska armia. I ja musiałam, zrobić wszystko, by jak najwięcej osób dowiedziało się prawdy. Początkowo to były wpisy na Facebooku, ale z czasem współpracę zaproponowała mi redakcja Tygodnika Powszechnego. No, i tak właśnie znałam się korespondentem wojennym, bo po prostu chciałam nagłośnić los moich znajomych.
Z jakim skutkiem wtedy ci się to udawało? Do dziś w mediach mówi się o “trzecim roku wojny” i mało kto wie, że trwa nieprzerwanie od 2014 roku. Trudno się z tym przebić do mainstreamu.
We mnie dominowało poczucie bezsilności. Wiemy, co się tam dzieje, ale świat usilnie nie chce tego dostrzec. To było dla mnie szokujące i wstrząsające. Ukraińscy żołnierze, którzy w tamtym czasie dostawali się do niewoli, byli okrutnie torturowani. Relacje tych, którzy wrócili, to były dowody na zbrodnie wojenne, których dokonywała rosyjska armia i kontrolowane przez nią bojówki, oraz ich marionetki, nazwane separatystami. Rosyjscy najemnicy dokonywali zbrodni wojennych nie tylko na wojskowych ale i na ludności cywilnej.
Mną osobiście bardzo wstrząsnęła też historia Stepana Czubenko. Stepana zatrzymano w pobliżu wsi Mospyne w lipcu 2014 roku, kiedy wracał z Kijowa do swojego rodzinnego Kramatorska, przejeżdżając przez Donieck. W plecaku nastolatka separatyści znaleźli wstążkę w kolorach ukraińskiej flagi i szalik lwowskiego klubu piłkarskiego Karpaty. Związano mu taśmą ręce, na głowę założono jakiś worek i wyprowadzili z pociągu. Torturowali go okrutnie przez dwa tygodnie, a później - pokazowo rozstrzelali. A został pokazowo rozstrzelany, bo odmówił wstąpienia do armii DNR, armii separatystów. Chociaż to było tak naprawdę dziecko. Dla mnie ten chłopak to symbol tego, co działo się na tych terenach: marionetki Rosji mordujące jeńców, znęcanie się nad żołnierzami i ludnością cywilną, ostrzeliwanie ukraińskich miast i łapanka osób o patriotycznych poglądach…
Ale to jedna z tysięcy historii, jakie opisywałaś na swoim Facebooku. Dziś pamięć o Stepanie wciąż jest żywa, wznieśli mu też pomniki. Ale nie zawsze do mediów przebijały się takie historie czy wieści o losach żołnierzy na froncie.
Mało kto już w tym momencie pamięta o tym, że we wrześniu 2014 roku podpisano tak zwane “porozumienie mińskie”, którego najważniejszym punktem było natychmiastowe zawieszenie broni. W zasadzie pierwszego dnia “rozejmu” wybuchły ciężkie i krwawe walki w obwodzie ługańskim, w których brały udział oddziały ochotnicze, między innymi batalion Ajdar. Wielu żołnierzy tej jednostki jest wciąż uważanych za zaginionych. Jednym z żołnierzy, który wówczas trafił do niewoli, był Iwan Isyk. Razem ze swoim oddziałem wpadli w zasadzkę pod wioską w obwodzie ługańskim. Kilka dni później, w prorosyjskich mediach, pojawił się wywiad z ługańskiego szpitala, który z Iwanem przeprowadził brytyjski pseudo-dziennikarz Graham Phillips. Iwan był poparzony, jego ciało nosiło ślady tortur. Ale mimo to, przez piętnaście minut ze spokojem i godnością odpowiadał na prowokacyjne pytania propagandysty. Później został rzekomo uprowadzony ze szpitala, gdzie zmarł w wyniku tortur. Rodzicom wystawili fałszywy papier, podając fałszywą przyczynę zgonu. Kiedy miesiąc później jego ciało wróciło do Ukrainy to się okazało, że był kompletnie skatowany, jego narządy wewnętrzne zostały wycięte i zaszyte z powrotem w ciele, w zasadzie włożone jak klocki. Tam był mózg w brzuchu, w gardle była ukraińska flaga. Po prostu skatowali go na śmierć, a potem jeszcze zbezcześcili zwłoki. W tym, z resztą brał udział neonazista i sadysta z Petersburga, Aleksiej Milczakow, który do tej pory jest na froncie. Świr, który zasłynął z wideo, na którym zamordował szczeniaka i pozował do zdjęć z flagą ze swastyką. Rosyjska propaganda grzała swoje media tym, że po stronie ukraińskiej walczą naziści, a tymczasem rosyjski neonazista, znany publicznie, mówi wprost, że jest nazistą i walczy po rosyjskiej stronie. Absurdalne.
Jak Ukraińcy powinni przygotować się do negocjacji? Co w tej chwili leży na stole negocjacyjnym z ich strony? Na co, poza zawieszeniem broni, może liczyć Ukraina?
Jakiekolwiek rozmowy z Rosją, jakiekolwiek rosyjskie obietnice czy poszanowanie praw międzynarodowych to jest kompletna bzdura. Później to wielokrotnie potwierdzali. Byłam w miejscowości Pieski, pod donieckim lotniskiem, przez kilka miesięcy, kiedy toczyły się tam najcięższe walki. Zimą mówiło się o jakimś zawieszeniu broni. A zawieszenie broni wyglądało tam, że nie można było spokojnie wyjść do toalety na dworze, dlatego, że spadały rosyjskie bomby i paliły wszystko dookoła, gdzie się człowiek nie obejrzał. Mówili o zawieszeniu broni, a popełniali zbrodnie, które jednocześnie świat miał totalnie w dupie.
Ale przecież zawieszenie broni było nadzorowane - do Ukrainy została wysłana misja obserwacyjna OBWE.
To wszystko była iluzja. W momencie, w którym OBWE przyjeżdżało, na przykład do poddonieckich miejscowości, wszyscy zaczynali załatwiać swoje sprawy – można było na przykład spróbować się umyć wodą z butelek, bo wiedzieliśmy, że to czas, w którym nie będzie ostrzałów. A te zaczynały się znowu natychmiast, kiedy przedstawiciele OBWE wyjeżdżali. Oni potem znowu przyjeżdżali, oglądali odłamki pocisków, które spadały pod ich nieobecność, a które przecież zupełnie zaprzeczały zawieszeniu broni. Tworzyli swoje raporty, w których statystyki rosyjskich ataków były absolutnie zaniżone.
Ja sama byłam uczestniczką sytuacji, w której OBWE poprosiło mnie, abym pokazała miejsce zamieszkania dziecka, które rodzice – cywile – trzymali tu wciąż na linii frontu, mimo, że powinni się dawno ewakuować. Przez to, że kluczyliśmy uliczkami i zniknęliśmy z pola widzenia, separatyści rosyjscy byli przekonani, że oni już wyjechali. I zaczął się znowu ostrzał. Oni wsiedli w samochód, a ja usłyszałam, że obca osoba nie może wsiąść do środka. W efekcie szłam pieszo z przodu, za mną turlał się samochód OBWE i tak szukałam piwnicy, w której wszyscy możemy się schować.
Organizacja bezpieczeństwa i współpracy nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa swoim pracownikom i współpracownikom?
Pracownicy niższego szczebla OBWE, którzy pracowali w terenie, mieli moim zdaniem świadomość, jak to wszystko działa. To wszystko było oparte na iluzji i kłamstwach – rzeczywistość swoje, ich raporty swoje. Jeszcze osobną kwestią jest aktywność takich organizacji, jak OBWS czy Czerwony Krzyż, na na terenach okupowanych. Przez ten cały czas żadna z tych organizacji nie była w stanie wypracować porozumienia, dotyczącego przetrzymywania tam jeńców cywilnych, którzy latami byli więzieni w strasznych warunkach bez dostępu do pomocy lekarskiej czy leków. Jednocześnie Czerwony Krzyż przekazywał gigantyczną ilość pomocy na terytoria okupowane. Pomocy, której transport był kontrolowany przez watażków tak zwanej Nowej Rosji. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że spora część z tej pomocy trafiała do kontrolowanych przez Rosję oddziałów. Poza tym część osób, które pracowały w terenie, to byli ludzie rosyjskiego pochodzenia.
A rodziny jeńców, zarówno cywilnych jak i wojskowych, usilnie zabiegały, by pracownicy tych organizacji chociażby udali się do tych piwnic, w których są przytrzymywani ich bliscy. Żeby wiedzieć, w jakim stanie są ich bliscy i czy w ogóle żyją. Choć czasem docierali do jeńców to nie obejmowało to tych, którzy znajdowali się w nielegalnych miejscach utrzymania. Zabiegano też o to, aby choć niewielka część z tej pomocy Czerwonego Krzyża, taka jak ubrania, leki, jedzenie, mogła trafić do ich bliskich – to też się nigdy nie udało. Te organizacje były absolutnymi makietami, wydmuszkami pomocy. Nie było żadnej pomocy, nie było praw człowieka. To było stworzenie wielkiej iluzji z milionowym budżetem.
Odkąd aktywnie uczestniczę w dostarczaniu pomocy dla żołnierzy istniały tematy, których się nie poruszało. My nigdy nie zadawaliśmy im pytania: kiedy to się wszystko skończy? Kiedy koniec wojny? Ale nie masz wrażenia, że teraz coraz częściej podnosi się ten temat? Nie tylko w mediach, ale też między żołnierzami? Że mówi się rozmowach pokojowych, o negocjacjach.
Ja uważam, że to jest kompletna bzdura.
Nie ma mowy o końcu wojny, jest mowa ewentualnie o zamrożeniu konfliktu. Ale dopóki istnieje Rosyjska Federacja, oni będą zbierać siły do tego, żeby znowu zaatakować Ukrainę
I to jest kwestia tego, czy oni to zrobią za rok, za dwa czy za pięć lat. To nie pytanie: czy. To pytanie: kiedy. Bo oni odnowią siły i znowu będą atakować. To jest dokładnie tak, jak powiedział Roman Ratuszny, poległy w 2022 roku aktywista miejski i żołnierz, “im więcej Rosjan zabijemy teraz, tym mniej ich będą musiały zabić nasze dzieci”. I to jest prawda, dlatego że Rosja nie da spokoju ani Ukrainie, ani w ogóle innym państwom regionu. Ale przede wszystkim będzie atakować Ukrainę, bo cała obecna mitologia państwowa i propaganda jest o to oparta i oni z tego nie zrezygnują.
Putin, na swojej kilkugodzinnej konferencji prasowej pod koniec 2024 roku to potwierdził - ich cele nie zmieniły się po trzech latach inwazji, a kontrolowanie Kijowa wciąż jest celem strategicznym. Nie ma tam mowy o zwróceniu okupowanych terytoriów.
Nie wolno też zapominać, że przecież są gigantyczne tereny okupowane przez Rosję i jakiekolwiek zawieszenie konfliktu to jest pozostawienie ich tam jako zakładników, co nie wchodzi w grę i nigdy nie powinno wchodzić w grę. Tym bardziej, że wiemy jaki spotkał los ludność pod rosyjską okupacją, wiemy co działo się po 2014 roku na terenach okupowanego Krymu czy obwodu ługańskiego i donieckiego.
Monika Andruszewska. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Bo dopóki istnieje Federacja Rosyjska w takiej formie nie jest możliwy powrót okupowanych terytoriów w granice Ukrainy - i chyba już nikt nie ma co do tego wątpliwości ?
Wszyscy mają świadomość, że sytuacja ukraińskiej armii a także skala pomocy, jaka dociera do walczących żołnierzy, jest za mała w starciu z tak potężnym wrogiem. Z trudem utrzymywana jest linia frontu, a co dopiero mówić o powrocie tych terenów. I tej nadziei jest coraz mniej z każdym tygodniem. I to jest szczególnie tragiczne w sytuacji żołnierzy, pochodzących z okupowanych terytoriów, którzy poszli walczyć o odzyskanie swoich domów. Nie wyobrażają sobie z tego po prostu zrezygnować. Ale mówimy też o miejscach, za które zginęli ich przyjaciele - i teraz ma się okazać, że zginęli na marne? To niesamowicie ponury obraz. Do tego dominującą myślą jest to, że jakiekolwiek porozumienia z Rosją skończą się fatalnie, bo nie można ufać Rosji. Rosja już to wielokrotnie pokazała, nawet w kontekście porozumień mińskich, o których opowiadałam. Nikt nie ma złudzeń, że te porozumienia nie mają wartości. Rosja może się zatrzymać, ale to nie znaczy, że skończy wojnę.
A co mówią o tym twoi znajomi, żołnierze? Jak ich morale?
Dokładnie to, że nie mają złudzeń. Każdy z moich znajomych ma świadomość, że czeka nas jeszcze wiele lat wojny, być może z przerwami i zawieszeniem broni, ale to będzie wiele lat wojny, w której będzie jeszcze bardzo wiele ofiar. Żołnierze często mówią o tym, że Rosja wykorzysta każdą najmniejszą przerwę na to, by odbudować swoje siły i potem zaatakować ze wzmożoną siłą. Ukraina walczy o przetrwanie z wrogiem, który nikogo nie oszczędza i z którym na nic nie da się umówić. Cały czas mamy przecież do czynienia z mordowaniem jeńców w okrutny sposób - rozstrzeliwanie, odcinanie głów. Większość moich znajomych mówi, że nie ma tu złotego środka. Po prostu trzeba robić wszystko, żeby ich powstrzymać i dołożyć wszelkich sił, żeby nie posunęli się dalej.
Rosja każdego dnia posuwa się dalej i kto ma Rosję powstrzymać, jeśli otwarcie mówi się, że ludzie na froncie “się kończą”?
Jeżeli chodzi o moich znajomych z poprzednich lat wojny, których poznałam przez wojną pełnowymiarową, to faktycznie ja mam już więcej poległych znajomych, niż żywych. I sytuacja armii, szczególnie sytuacja oddziałów piechoty, jest w tej chwili fatalna. I jeśli nic się nie zmieni to będzie coraz gorzej. Kiedy mówię, że coś miałoby się zmieniać, to mam oczywiście na myśli masową mobilizację. Na froncie, przede wszystkim, nie wystarcza ludzi, bo straty są gigantyczne, a ludzi z doświadczeniem jest coraz mniej. A oni są najcenniejsi. Zaczyna brakować ludzi, którzy są specjalistami w różnych kwestiach związanych z walką, na przykład pilotów. A armia nie nadąża z naborem nowych rekrutów, żeby te pustki wypełnić. Ja sama wielokrotnie spotkałam się z ogromnym poczuciem niesprawiedliwości u wojskowych, którzy walczą od dziesięciu lat, którzy zrezygnowali kompletnie z swojego życia osobistego, zrezygnowali z siebie, a z drugiej strony mamy gigantyczną ilość Ukraińców, którzy uciekli za granicę, gigantyczną ilość Ukraińców, którzy siedzą w miastach takich jak Kijów czy Odessa i mają nadzieję, że ich to nie będzie dotyczyć. Mają nadzieję, że zginie ktoś inny, że oni iść na wojnę nie będą musieli. Na zasadzie: dalej, chłopcy, załatwcie sprawę, a my sobie tutaj posiedzimy, poczekamy. Jeden z moich przyjaciół, który na froncie jest od czasów Majdanu, szczerze powiedział mi kilka dni temu: ty się dziwisz, że ja nawet podczas przepustki nie chcę mieć do czynienia z żadnymi cywilnymi? Że nawet nie chodzę do żadnego baru, z nikim nie rozmawiam? Czuję nienawiść, bo rozumiem, że oni sobie tu zostaną, a ja nie. Bo nie ma w ogóle rozmowy o demobilizacji, o tym, że przez dziesięć lat pełnoskalowej wojny walczą ci sami ludzie. A mobilizacja to kolejny front. Ukraiński internet jest wypełniony milionami fejków, pod którymi rosyjskie boty piszą komentarze, że pracownicy mobilizacyjnych centr to mordercy, a mobilizacja to łamanie praw człowieka. To eskaluje polaryzację w społeczeństwie. Dochodzi do napaści na pracowników TCK, do podpaleń, a niedawno nawet i do morderstwa. Okazuje się, że ofiarą był weteran, który walczył w Bachmucie, był ciężko ranny w Lesie Serebriańskim, co go wyłączyło z walki. I został zamordowany, w biały dzień. Pod informacją w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się komentarze atakujące wojskowych, mobilizację, TCK, nazywając ją, na przykład, zbrodniczą organizacją. Ta sytuacja wzbudziła w wielu moich znajomych wściekłość. Nic się nie zmieni, dopóki ci cywile nie zobaczą, czym jest rosyjska armia. Mało się mówi o tym, że ci, którzy trafiają pod okupację, są siłą wcielani do rosyjskiej armii. Ale tam nikt nie pyta, nie czeka na uzasadnienia, nie można się temu w żaden sposób sprzeciwić. I jeśli dla kogoś w tej chwili lepiej jest siedzieć sobie w spokoju i czekać, mieć nadzieję, że ktoś inny załatwi za nich ten “problem”, to potem może się okazać, że za jakiś czas pod ich drzwi zawita rosyjska armia, a im przyjdzie walczyć na tej samej wojnie, ale po drugiej stronie - przeciwko swojemu państwu.
Gdzieś o czwartej nad ranem nad Fedoriwką rozległ się pierwszy świst rakiety. Przeleciała tak nisko, że mała dacza Aleksandry aż się zatrzęsła. Psy zerwały się na równe nogi, a ona od razu wiedziała: zaczęło się.
Pierwsze dni rosyjskiej inwazji, w tym małym miasteczku w obwodzie kijowskim, spowija mgła chaosu. Rosjanie prą naprzód, zajmując z godziny na godzinę coraz więcej terenów. Idą w ich kierunku od strony białoruskiej granicy, przez Czarnobyl, prosto na Kijów. Ludzie w panice opuszczają swoje domy, uciekając w bezpieczne miejsca, choć tak naprawdę nikt nie wie, gdzie te bezpieczne miejsca są. Ze sklepów znikają produkty spożywcze i wszystko, czym można się ogrzać.
Ale Sasza ma tylko jedną myśl: w schronisku jest ponad trzy tysiące psów, które trzeba wykarmić
- Szybko skończyła mi się benzyna, więc chodziłam po pobliskich wsiach piechotą, szukając jedzenia. Długo mnie nie było. Kiedy wróciłam, jeden z pracowników schroniska był przerażony powiedział, że Rosjanie weszli. Łażą pomiędzy wolierami z karabinami, okopują się. Ustawiają punkt kontrolny na drodze. Zabronił mi tam jechać. Ale ja wiedziałam, że w przytułku jest też nasza koleżanka, która niedawno przeszła drugi zawał serca. Tam są moje zwierzęta. Adrenalina tak uderzyła mi do głowy, że po prostu zaczęłam biec w kierunku rosyjskiego blok-postu.
Psy z wojny
Zwierzęta otaczały Aleksandrę Mezinową od zawsze. To właśnie rodzice nauczyli ją szacunku i miłości do “mniejszych braci”. Do jej rodzinnego domu pod Kijowem ściągały nie tylko okoliczne bezdomniaki, ale i dzikie, ranne zwierzęta, które szukały u rodziny Aleksandry schronienia. Leczyli i wywozili je z powrotem do lasu. Pomagali wszystkim, bez względu na stan i pochodzenie. Szczenięta i kocięta karmili, a później szukali im domów. Aleksandra doskonale pamięta, że otrzymać w prezencie szczenię czy kocię od jej mamy, poważanej i lubianej przez wszystkich nauczycielki w szkole, było czymś w rodzaju wyróżnienia.
Kiedy Aleksandra dorosła zrozumiała, że chce stworzyć miejsce, w którym da schronienie większej ilości zwierzaków. Rozwiązanie systemowe, schronisko z prawdziwego zdarzenia, którego do tej pory jeszcze nie było w Ukrainie. Wtedy nawet nie wiedziała, jak to się powinno nazywać, bo w Związku Radzieckim takie miejsca nie istniały. Długa droga do jego stworzenia był szlakiem pomyłek i sukcesów. Ale w końcu, w październiku 2000 roku, powstał „Syriusz”.
- Bardzo lubię tę gwiazdę, jest jasna i piękna. Uwielbiam astronomię, to był obok historii mój ulubiony przedmiot w szkole. A moja mama, nauczycielka historii, opowiadała mi piękną legendę o Syriuszu, psie Oriona. Jego Pana śmiertelnie ukąsił skorpion i razem z nim został przemieniony w gwiazdy. Dziś jaskrawego Syriusza możemy zobaczyć na niebie w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa.
Aleksandra Mezinowa z ulubieńcami. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Pierwsza zjawiła się Nika, suczka z połamaną łapą. Choć zaczyna się od jednego psa, „Syriusz” rozrasta się bardzo szybko. Przez pierwsze trzy lata wszystko opiera się o rodzinny budżet, a do tego zjawia się maleńki syn. Początki są więc ciężkie, ale upór Aleksandra ma po mamie. Do przytułku trafia coraz więcej zwierząt, coraz więcej wolontariuszy, coraz więcej pracy. Pojawiają się też pierwsi sponsorzy, którzy pomagają zbudować miejsce jej marzeń - schronisko z prawdziwego zdarzenia.
Pod koniec 2013 roku wybucha Rewolucja Godności. Kiedy zaczyna się Majdan syn Aleksandry, wraz ze swoim ojcem, idzie na na barykady na Placu Niepodległości. Dość niespodziewanie, z dnia na dzień, syn decyduje się też przejść na język ukraiński. Sasza nie może porzucić schroniska, ale stara się być jego czynnym uczestnikiem, przywożąc protestującym żywność. Wtedy jeszcze Aleksandra nie wie, że wydarzenia na Placu Niepodległości będą miały tak wielki wpływ na jej przytułek dla bezdomnych zwierząt.
Kiedy kilka miesięcy później rozpoczyna się wojna na Donbasie, wielu znajomych Aleksandry zaciąga się do armii jako ochotnicy i ruszają do strefy ATO. Okazują się niezwykle czuli na krzywdę zwierząt, których na linii frontu pojawia się z dnia na dzień coraz więcej. A pierwszą osobą, do której się zwracają, jest właśnie Aleksandra. I tak zaczyna się łańcuch pomocowy, stworzony przez wolontariuszy pracujących na Donbasie, pracowników “Syriusza” i żołnierzy, wywożących zwierzęta z przyfrontowych wiosek, które swój nowy i bezpieczny dom znajdują w Fedoriwce.
Nikt z nas nie wierzył, że będzie pełnoskalowa wojna
Aleksandra pamięta, że już w grudniu 2021 roku mówiło się coraz głośniej, że będzie wojna. Taka prawdziwa, pełnowymiarowa. Nikt jednak nie wierzył, że w XXI wieku, w Europie, można zaatakować swojego sąsiada z taką siłą. 5 grudnia, z okazji Międzynarodowego Dnia Wolontariusza, prezydent Zelenski wręczał nagrody. Choć Aleksandra otrzymała “Order Księżnej Olgi” to z tego wieczora najbardziej zapamiętała jego napiętą i zestresowaną twarz.
- Powiedział, że jeśli to się stanie to my wszyscy staniemy razem, ramię w ramię. Pamiętam, że miałam dysonans. Mimo, że nie chciałam wierzyć, to doskwierało mi to, wręcz nie mogłam przestać o tym myśleć. Zastanawiałam się nawet nad tym, czy nie zrobić na wszelki wypadek jakichś zapasów żywności… Ale ludzie mnie uspokajali, mówili, że nic takiego się nie wydarzy. I kiedy usłyszałam nad swoją głową pierwszy świst rakiet zrozumiałam, że bardzo źle zrobiłam, że uwierzyłam ludziom i nie zabezpieczyłam się na wypadek wojny.
Najpierw wojnę usłyszała. O brzasku rozległ się świst rakiet, które leciały w kierunku Kijowa. Poderwała się ze snu ona i jej dziesięcioro zwierząt, psów i kotów. Wokół wszystko drżało, okna wibrowały, a mała dacza chodziła na wszystkie strony. Przerażone psy zaczęły się tulić, a Aleksandra miała jedną myśl: zaczęła się wojna. Przez głowę zaczęły przebiegać tysiące myśli, połączonych z obrazami wyciągniętymi z drugiej światowej wojny. Pomyślała o schronisku, o tym, że za chwilę zacznie się panika wśród ludzi, że zaczną spadać rakiety na Fedoriwkę, że będzie chaos, ucieczki, kilometrowe korki.
- Siedziałam na kanapie, psy się trzęsły, a ja obmyślałam plan ewakuacji 3500 zwierząt. I nagle powiedziałam sobie: Sasza, stop. Ogarnij się. Zrób plan, natychmiast. Punkt pierwszy: jedzenie.
Widok na terytorium schroniska „Syriusz”. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Od samego rana rusza swoim samochodem w rajd po pobliskich wsiach. Odwiedza sklepy, pyta sąsiadów, ładuje do auta wszystko, co mogą zjeść psy. Ale półtora dnia później rozlegają się silne wybuchy - poderwane zostają mosty, a Rosjanie biorą wioskę w otoczenie, uniemożliwiając ucieczkę tym, którzy zostali. Zaczyna się pełna izolacja. Wybuchy stają się coraz głośniejsze, a Aleksandra zaczyna się modlić, by rakiety nie spadły na wieś i schronisko. Ma świadomość, że na miejscu zostało dziewiętnaście pracowników, którzy przyjechali z daleka, z innych obwodów i teraz już nigdzie nie uciekną. Nie wie też, ile mają czasu i jak Rosjanie będą do nich nastawieni. Ludzie mówią, że wejdą do wsi i od razu ich wszystkich zastrzelą. Ona sama przekona się o tym już po kilkunastu godzinach, bo z panicznych myśli wyrywa ją pracownik schroniska - wojskowi właśnie weszli na teren przytułku.
- Usłyszałam tylko, żebym w żadnym wypadku tam nie jechała, że mam się schować. Przyjechał sprzęt wojskowy, okopują się, jest ich mnóstwo. Biegają po schronisku z karabinami, a ludzi zagnali do maleńkiego pomieszczenia, którego pilnuje żołnierz z bronią. Ja od razu powiedziałam, że nie ma opcji, że biegnę do schroniska, bo co z ludźmi, co z moimi psami? Usłyszałam, że Rosjanie są agresywni i od razu mnie zabiją.
Sasza wraz z córką kierowniczki, tą, która niedawno przeszła drugi zawał, puszcza się biegiem przez wieś. Adrenalina buzuje Saszy w skroniach. Już z daleka widać, że wojskowi bardzo szybko zbudowali okopy, a w blindażu stoi zamaskowany czołg. Jest też punkt kontrolny, obstawiony żołnierzami z karabinami, których lufy skierowane są prosto na nie. Zwalniają i zaczynają w ich kierunku iść. Kiedy dwadzieścia metrów przed blok-postem żołnierz przeładowuje broń, zatrzymują się i wyjmują ręce z kieszeni, by pokazać, że nie są uzbrojone.
- Zaczęłam do nich krzyczeć, że nazywam się Aleksandra i jestem dyrektorem schroniska, jakie znajduje się kawałek dalej za nimi i muszę się tam dostać. W odpowiedzi usłyszałam, że nikt nigdzie nie pójdzie i mamy wrócić do domu. Krzyknęłam, że tam są moi ludzie i moje zwierzęta, ale kręcili tylko głowami przecząco. Zażądałam, by zaprowadzili mnie do swojego dowódcy.
W jej głowie pojawia się coś na kształt szaleństwa - jest jej absolutnie wszystko jedno, czy zaczną do niej strzelać, czy nie. Widzi cel przed sobą, nie zwracając uwagi na żadne przeszkody. Prawdopodobnie właśnie to dostrzegają Rosjanie - jej oczy płoną, jest wściekła, nie odpuści. Skinieniem lufy pokazują, że ma iść za nimi.
Dowódca jest agresywny, ale Sasza nie zwraca na to uwagi. Zaczyna swoją opowieść o schronisku, o ludziach, o braku żywności. Mówi wprost, że zamierza kilka razy dziennie przejeżdżać przez ich punkt kontrolny, bo będzie jeździć po okolicy w poszukiwaniu jedzenia dla zwierząt.
Wolontariusze z psimi przyjaciółmi. Zdjęcie z archiwum prywatnego
- Na koniec mojej przemowy, on wybucha śmiechem. Pyta, czy jemu się zdaje, czy ja przyszłam tu stawiać warunki? Przyszłam do uzbrojonego woskowego, stoję przed nim, wyginam palce wyliczając, co mi potrzebne, a on ma mi to dać? Takie coś widzi pierwszy raz w życiu. I może właśnie to zadziałało. Zgadza się, ale zaznacza, że przejeżdżające samochody będą za każdym razem sprawdzane, a on sam wkrótce zajrzy do schroniska, by przekonać się, czy nie kłamię. Kiedy wychodzimy od niego i idziemy w kierunku przytułku, ja czuję mrowienie w kręgosłupie - jestem niemal pewna, że strzelą mi w plecy.
Kiedy docierają do schroniska, znajdują przerażonych pracowników. Rosjanie ustawili ich w rządku i kazali oddać telefony, by nikt nie kontaktował się ze światem i nie przekazywali żadnych informacji do ukraińskiej armii. Nie każdy posłuchał. Kiedy znaleźli ukryty telefon, rzucili wcześniej znalezione aparaty pod nogi pracowników i pokazowo rozstrzelali je, prawie przestrzeliwując im stopy.
Znikające głosy
Kiedy ktokolwiek wchodzi do schroniska i przechadza się alejkami wokół wolier, nieważne czy przybywa adoptować zwierzaka czy przyniósł dla nich karmę, wśród mieszkańców podnosi się rwetes. Psy szczekają, wyją, rozmawiają ze sobą. Można sobie wyobrazić, jaki hałas robi ponad trzy tysiące psów na raz. Aleksandra zawsze zwraca uwagę wszystkim odwiedzającym, by nie biegali alejkami, bo to jeszcze bardziej je rozjusza, a sam psi hałas niesie się na wiele kilometrów.
- Rosyjscy żołnierze weszli do schroniska z bronią, agresywni, nastawieni na zabijanie. Biegali między alejkami, a psy… Zamilkły. Po prostu zamarły i przyglądały się im. Do dzisiaj nie rozumiem, co się stało, nawet kynolodzy nie są w stanie tego fenomenu wyjaśnić. Kiedy wyszłam ze schroniska i szłam przez wieś zapytali mnie: co, Sasza, zastrzelili wam te wszystkie psy?
W tym momencie, do jej świadomości, dociera grobowa cisza, której nigdy wcześniej nie było. Już po wyzwoleniu okazuje się, że ta reakcja uratowała psom życie. Po deokupacji przychodzili właściciele psów, którzy stracili swoje zwierzaki, zabrane niegdyś z “Syriusza”. Bywało tak, że rosyjscy żołnierze usłyszeli szczekanie psa i przez parkan wrzucali granat. Mogli nawet psa nie widzieć, a strzelali z karabinu na oślep, by go tylko uciszyć. Wiele zwierząt pod Kijowem zginęło w ten sposób. A w samym schronisku cisza trwała do końca okupacji.
Czasem psy wyły, kiedy słyszały lecącą rakietę czy samolot, ale potem wchodziły do swoich budek i kuliły się. Głodne i przerażone
- Ja miałam z moimi psami taki zwyczaj, że dawałam im przez siatkę swoją dłoń a one przykładały nosek czy łapkę i tak się witaliśmy. W okupacji też często była potrzeba, żeby przejść przez schronisko, zobaczyć, czy wszystko w porządku. Nie chciałam tego robić, nie mogłam patrzeć na psy. Potem nauczyłam się im nie patrzeć w oczy, bo kilka razy podałam im dłoń, jak zawsze. Ale one nie rozumiały. Były takie głodne, a ja im podaję pustą rękę… Widziałam w ich oczach to pytanie: gdzie jedzenie? Czemu ty nas tak traktujesz? Ból rozrywał mi serce. Dziś myślę, że to było dla mnie najgorsze i najtrudniejsze zadanie. Nawet rozmowy z Rosjanami nie były takim koszmarem.
Ale spotkania z żołnierzami rosyjskiej armii też dalekie były od przyjemności. Co z tego, że dzięki dowódcy mają zgodę na codziennie przekraczanie punktów kontrolnych, jeśli oni wychodzą do nich z uniesioną bronią i wściekłością w oczach? Moment uchylenia okna to codziennie kroczenie na granicy psychicznej wytrzymałości. Nigdy nie wiesz, czy może akurat dziś im się coś nie spodoba. Z czasem Rosjanie stają się coraz bardziej źli, bo trzydniowa specjalna operacja wojskowa idzie zupełnie nie tak, jak planowali. Żołnierze zaczynają pić, brać narkotyki, często bez przyczyny znęcają się psychicznie i fizycznie nad ludźmi.
Aleksandra Mezinowa. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Szczególnie trudnym momentem jest to, gdy na punkcie kontrolnym stoi On. Zawsze zamaskowany, tajemniczy, często zionący alkoholem. Ktoś we wsi mu powiedział, że Aleksandra pięknie śpiewa i od tamtej pory nie dawał jej spokoju. Spodobała mu się jako kobieta, więc przejazdy przez blok-post stały się psychologicznym koszmarem.
- Zaczął nazywać mnie Primadonną. Ja dziś się z tego śmieję, ale to było przerażające. Kiedy widział mnie w samochodzie kłaniał się w pas i mówił: Primadonno, proszę, proszę, zapraszamy. Potem wymyślił sobie, że zrobią koncert, na którym ja zaśpiewam.
Sasza ma zaśpiewać dla rosyjskich żołnierzy. Zrobić dla nich koncert na okupowanych przez nich terytoriach. Od razu zrozumiała, że przecież nie może mu odmówić, bo jeśli to zrobi, to może być ostatnia rzecz w jej życiu. Chociaż od początku inwazji ma problemy ze snem, teraz nie śpi już wcale. Głowa boli ją nieustannie, pojawiają się kołatania serca, mroczki przed oczami. Zaczyna rozważać ucieczkę przez las, bo wie, że tam siedzą “chłopcy z ATO”. Ale jeśli ucieknie to już tu nigdy nie wróci, zwierzęta umrą z głodu, a to, co do tej pory zrobiła, będzie stracone i zrobione po nic. Momentalnie też pojawia się chrypa. Głos staje się niski, a gardło na tyle ściśnięte, że mówienie przychodzi jej z trudem.
Jest jak lunatyk w koszmarze, który nie chce się skończyć. Sasza próbuje tłumaczyć zamaskowanemu żołnierzowi, że ma chrypę, że z tych nerwów kompletnie straciła głos i nie może śpiewać
- Któregoś dnia powiedziałam mu: przecież nie jesteś głupi. Jestem Ukrainką, jak mogę dać wam koncert? A on w odpowiedzi znowu zaprosił mnie na szampana. Twierdził, że jestem taka rozumna i że można ze mną porozmawiać o ciekawych rzeczach. A ten ich szampan pewnie był kradziony z jakiegoś sklepu. Upijali się drogim francuskim szampanem, okupując moje miasteczko. Bałam się, że kiedyś to się może dla mnie bardzo źle skończyć - kiedy on będzie pijany, a ja mu znowu odmówię. Wieczorami zaczęłam unikać konfrontacji, ukrywając się w ciemności na tylnym siedzeniu samochodu.
W izolacji
Do Fedoriwki bardzo rzadko docierały informacje z zewnątrz. Czasem przychodził sms, w którym nawet obcy ludzie pytali Aleksandrę, czy żyje. Mieszkańcy nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje w kraju, co się dzieje na froncie. Aby skontaktować się z bliskimi trzeba było podjąć ryzyko, grożące śmiercią. We wsi było kilka miejsc, w których można było złowić zasięg. Czasem wystarczało go na wysłanie wiadomości o treści “żyję”, ale czasem udawało się nawet zadzwonić. Rosjanom ktoś z mieszkańców musiał o tym donieść, bo bardzo szybko znależli te miejsca i zaczęli urządzać łapanki. Podjeżdżali cywilnymi samochodami, kiedy nikt się ich nie spodziewał, i wyskakiwali z bronią. Raz nawet przyłapali Saszę.
- Stałam z kolegą, była tam jeszcze jakaś kobieta, która rozmawiała z synem przez telefon. Kiedy zobaczyłam, że podjeżdżają, wsunęłam swój do buta. Ale jeden z nich to zauważył. Znał mnie, oczywiście. Miałam dużo szczęścia, bo udał, że wcale tego nie widział. Natomiast tej kobiecie zabrali telefon, a ona wpadła w histerię. Zaczęła krzyczeć, w tym wielkim stresie, że to jedyna jej możliwość, by kontaktować się z synem, który… służy w naszej armii.
Jeden z żołnierzy od razu przeładowuje broń, będąc przekonany, że kobieta przekazuje tajne informacje dla ZSU. Histeria kobiety drażni ich jeszcze bardziej. Aleksandra czuje, że za chwile dojdzie do tragedii. Decyduje się podejść do nich i spokojnym głosem mówi: spójrzcie na nią. To prosta, wiejska kobieta. Co ona może wiedzieć? Ona po prostu rozmawia ze swoim dzieckiem. O was się matka nie martwi? Wtedy, jakimś cudem, darowali jej życie, ale Aleksandra nigdy więcej tej kobiety nie spotkała.
Nie spotkała też tego żołnierza, który skłamał, że Sasza nie ma telefonu, choć widział, jak ukradkiem wsunęła go do buta. Pewnego ranka, o samym świcie, zajechała na blok-post, na którym zobaczyła, jak Rosjanie w pośpiechu ładują cały dobytek na paki samochodów. Wyraźnie walczą z czasem.
Uratowane życie. Zdjęcie z archiwum prywatnego
- Zatrzymałam się, otworzyłam okno i zapytałam: a wy dokąd, chłopcy? Nareszcie do domu? - powiedziała do nich kpiącym głosem, bo zawsze ich trochę prowokowała - Ale oni odparli, że jadą na Donbas. Byli mocno rozjuszeni.
Kiedy Rosjanie uciekli i okupacja dobiegła końca, do Fedoriwki i pobliskich wsi przyjeżdżają wolontariusze z całego świata, w tym z Polski. I choć Aleksandra spotyka się z nimi, udziela wywiadów, oprowadza po schronisku mnóstwo ludzi to w jej głowie dzieje się coś dziwnego. Rozumie, że okupacja się skończyła, ale jej ciało, jej myśli, jej zachowania wciąż tam zostały. Sasza nawet zatrzymuje się przed blok-postami, których już nie ma. W takim naprężeniu żyje jeszcze przez kolejne trzy miesiące, dopóki oczy świata zwrócone są w tę stronę - przecież oddalone o niecałe pięćdziesiąt kilometrów Bucza czy Irpień trafiają na czołówki wszystkich gazet świata. Na miejscu działają wolontariusze, dziennikarze, powracają mieszkańcy.
Pewnego ranka Aleksandra obudziła się i zrozumiałą, że dziś nigdzie nie musi jechać. Żadnych wywiadów, żadnej gonitwy za jedzeniem dla zwierząt. I nagle - cały ten amok zniknął. W jedną sekundę zrozumiała, że jest w końcu wolna. Jedno tylko nie wróciło na swoje miejsce. Aleksandra głośno chrząka.
- Nie wiem, może kiedyś mój głos wróci. Może jeszcze kiedyś zaśpiewam, bo ja naprawdę kocham śpiewać. Może to będzie wtedy, kiedy skończy się okupacja - ale na całym terenie mojego kraju.
Jędrzej Dudkiewicz – Początkowo organizowałaś pomoc krótkoterminową dla osób z Ukrainy, potem zajęłaś się koordynacją całego wsparcia mieszkaniowego, zdrowotnego, edukacyjnego, które prowadzi dla nich Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej. Co się zmieniło na przestrzeni tych prawie już trzech lat?
Anna Suska-Jakubowska – Tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku widzieliśmy, że na dworcach w Warszawie jest bardzo dużo ludzi. Postanowiliśmy pomóc poprzez stworzenie miejsc tymczasowych. Generalnie rzecz biorąc większość osób nie chciała u nas zostać, tylko szykowała się do dalszej podróży – do Wielkiej Brytanii lub Kanady. Ludzie, którzy uciekali z Ukrainy potrzebowali więc przestrzeni, by móc komfortowo i bezpiecznie poczekać na załatwienie wszelkich formalności, biletów, etc. Zostało jednak sporo tych, którzy nie mieli tak dalekosiężnych planów, a przede wszystkim środków finansowych, by móc ruszyć dalej. Deklarowali jednak, że są gotowi podjąć pracę oraz zostać w Polsce, bo nie mieli możliwości, by wrócić do Ukrainy. Spróbowaliśmy więc zapewnić im wsparcie, w pierwszej kolejności poprzez wynajem mieszkań. Było to bardzo chaotyczne, bo po tym, jak projekt ruszył na początku marca 2023 roku mieliśmy dosłownie tydzień na znalezienie ośmiu lokali dla rodzin uchodźczych z dziećmi lub samych kobiet z dziećmi. Początkowo osoby z Ukrainy w ogóle nie partycypowały w kosztach ich utrzymania, wszystkie opłaty, kaucje, rachunki oraz wyposażenie były po naszej stronie, co było możliwe dzięki finansowaniu ze strony Fundacji Tzu Chi. Nie chodziło jednak tylko o mieszkania, bo trzeba było też załatwić chociażby miejsca w szkołach, laptopy do nauki.
Anna Suska-Jakubowska. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Coś jeszcze?
Mieliśmy ze wszystkimi w zasadzie codzienny kontakt – trzeba było nauczyć korzystania z komunikacji miejskiej, kupić bilety, ogarnąć wszelkiego rodzaju dokumenty, by można było korzystać ze świadczeń, jak 800+, czy z ochrony zdrowia. W 90% były to też kobiety cierpiące na PTSD, w związku z czym znajdowały się pod opieką psychologa. Było to spore wyzwanie, bo znalezienie psychologów, którzy byliby w stanie porozumiewać się w języku ukraińskim nie było łatwe. A kiedy już się to udawało, to terminy na pierwsze spotkanie były odległe. Nie poddaliśmy się i każda osoba otrzymała odpowiednie wsparcie, jeśli tylko zdecydowała się potem kontynuować wizyty. Jedna rodzina zresztą do dziś korzysta z pomocy psychiatrycznej, bo mama dwójki dzieci nie radzi sobie ze stresem, który spowodowała wojna. Nie ma w tym nic dziwnego, przez miesiąc mieszkali bowiem w trójkę w okopie. Po przyjeździe do nas, na dźwięk każdego samolotu chowała się pod stół, tak bardzo była przerażona. Do dziś mamy więc z nimi codzienny kontakt.
Czyli pomagacie w dużym stopniu tym osobom z Ukrainy, które przyjechały do Polski z najróżniejszymi problemami i staracie się jak najwięcej z nich rozwiązać, by mogły zacząć w miarę normalnie żyć.
Tak. Było sporo ludzi, którzy spędzili w naszym kraju miesiąc czy dwa i – nazwijmy to – ogarnęły się, a do tego miały pieniądze i plan, by jechać gdzieś dalej. Często także dzięki temu, że mieli krewnych lub znajomych zagranicą. Inni jednak nie mieli takich możliwości, do tego ich bliscy zostali w Ukrainie. Chcieli więc być w Polsce, z nadzieją, że kiedyś ta wojna się skończy i będzie można wrócić do ojczyzny. Nie mogliśmy zostawić ich samych sobie w tym wszystkim.
To chyba był ogrom pracy…
Zarówno ja, jak i moje współpracowniczki, Iwona i Kasia, byłyśmy pierwsze do kontaktu. Jak tylko coś się działo, starałyśmy się pomóc. Bywało tak, że kobiety z Ukrainy pracowały, więc to my chodziłyśmy na zebrania w szkołach. Organizowałyśmy wszystko, od właśnie edukacji, przez lekarza, po towarzyszenie w wypełnianiu dokumentów, zakładaniu konta w banku. Nawet jeśli część osób całkiem dobrze sobie z tym wszystkim radziła, byłyśmy obok, by zapewniać poczucie bezpieczeństwa, Wiedziały, że jeśli czegoś nie zrozumieją, obok jest ktoś, kto zainterweniuje.
08.03.2022, Warszawa Zachodnia. Uchodźcy z Ukrainy z powodu wojny na pełną skalę prowadzonej przez Rosję przeciwko Ukrainie. Zdjęcie: Adam Burakowski/REPORTER
Ile było osób, które objęliście wsparciem?
W przeciągu dwóch lat pomogliśmy czterdziestu osobom – w programie mieszkaniowym, bo w pensjonacie Misji było ich o wiele więcej. I mogę powiedzieć, że odnieśliśmy spory sukces, bo od stycznia bieżącego roku wszystkie osoby mają już podpisane samodzielne umowy na wynajem mieszkania. Dzieci odnalazły się w szkołach, pod kątem psychologiczno-medycznym również wszyscy są zaopiekowani. Dlatego nie mamy już zarówno dla nich dodatkowych miejsc w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej oraz nie kontynuujemy programu mieszkaniowego – nie ma takiej potrzeby, bo te rodziny po prostu się usamodzielniły. Mimo to wciąż prowadzimy jeszcze co-working oraz kursy szkoleniowo-zawodowe, by nauczyć zakładania działalności gospodarczej. To w zasadzie jedyne, co możemy robić, bo finansowanie naszych działań zostało bardzo mocno ograniczone.
I wszyscy korzystają z tych szkoleń?
Nie, bo część osób ma już stałą, stabilną pracę, w oparciu o umowę o pracę, czekają na wszelkie formalności związane z załatwieniem karty stałego pobytu. Innymi słowy nauczyły się funkcjonować w obcym dla siebie kraju, także dzięki temu, że bardzo dobrze poszła nauka języka polskiego. Każda z tych czterdziestu osób jest co najmniej na poziomie A2. I to wszystko to też jest nasz wielki sukces.
To w takim razie co stanowiło największe wyzwanie?
Na pewno wsparcie dla wspomnianej kobiety, Ludy, która spędziła jakiś czas w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy była ze mną w gabinecie, lekarz zwrócił uwagę na to, jak zareagowała, gdy nad budynkiem przeleciał samolot. Luda jednak bardzo nie chciała iść do szpitala, odmawiała leczenia. Musieliśmy obiecać jej, że zajmiemy się jej dwójką dzieci – wtedy miały lat sześć i siedemnaście – co też trzeba było zorganizować i stanowiło to spore wyzwanie. Obecnie jest już o wiele lepiej, ale załatwiliśmy całej trójce asystenta rodziny, bo po prostu pomoc jest cały czas potrzebna. Bardzo ciężka była też sytuacja z kobietą, która przyjechała do Polski z nowotworem, do tego źle zdiagnozowanym w Ukrainie. Miała czerniaka, do nas dotarła już bardzo osłabiona po chemii. Niestety, po dwuletniej walce z chorobą zmarła. Wspieraliśmy ją i jej córkę, która obecnie uczy się na Akademii Pedagogiki Specjalnej, ale też cały czas towarzyszyła mamie w jej chorobie. Bardzo szybko musiała więc dorosnąć i przestać być nastolatką. W pewnym momencie musiała być już przy mamie non stop, więc postaraliśmy się o miejsce w hospicjum stacjonarnym.
Gdy tam trafiła, lekarze powiedzieli, że długo już nie pożyje, co było mimo wszystko zaskoczeniem, bo ta kobieta bardzo długo walczyła
Nigdy nie zapomnę jej wzroku, gdy dowiedziała się o hospicjum, bo bardzo starała się być możliwie samodzielna. Nie była jednak w stanie nawet wstać z łóżka i wykonać podstawowych czynności fizjologicznych, więc było to jedyne wyjście. Trzeba było potem zorganizować pogrzeb w Ukrainie, nie zdążyła się pożegnać z mieszkającą tam rodziną. Generalnie wielka tragedia i bardzo smutna sytuacja.
Czego nauczyłaś się przez ostatnie lata w związku ze wsparciem zapewnianym osobom z Ukrainy?
Tego, że pomagać trzeba umieć. To, co wydaje nam się dobre, nie zawsze takie jest dla danej osoby. A także na pewno innego patrzenia na drugiego człowieka, bez oceniania. Bo sami nie znamy dnia, ani godziny, kiedy może nas spotkać coś trudnego i sami będziemy potrzebować czyjejś pomocy.
09.03.2022, Warszawa. Obywatele Ukrainy przybywający do Polski, aby uciec przed wojną, tłum na Dworcu Centralnym w Warszawie. Fot: Stefan Maszewski/REPORTER
A jak oceniasz to, w jaki sposób polskie społeczeństwo podchodzi do osób z Ukrainy i jak się to zmieniło w czasie?
Kiedy zaczęła się pełnoskalowa wojna Polacy jak najbardziej, z otwartymi rękoma pomagali tym, którzy uciekali z Ukrainy. Ale już po roku miałam spore problemy z tym, by wynająć mieszkania osobom, którym jako Misja pomagaliśmy. Dało się słyszeć opinie, że przecież nie będą płacić, uciekną, za dużo od nas wszystkich dostali. Strach przed udostępnieniem lokalu był nawet wtedy, gdy podkreślaliśmy, że dajemy zabezpieczenie – to znaczy, gdyby cokolwiek negatywnego się wydarzyło, osoby, którym pomagaliśmy wróciłyby do pensjonatu w Misji. Wydaje mi się jednak, że ta postawa ludzi w ogromnym stopniu wynikała nie z własnych złych doświadczeń z osobami z Ukrainy, tylko z tego, co się gdzieś zasłyszało. Było to bolesne i trzeba było długo tłumaczyć, że wcale tak nie jest, że owszem, przyjeżdżają do nas różni ludzie, ale przecież wśród Polaków też są tacy, którzy nie będą płacić czynszu czy zrobią szkody w mieszkaniu. Zabrało to trochę czasu, ale właśnie dzięki codziennej pracy udawało się zmieniać negatywne opinie. Trochę trudniej jest w kontekście świadczeń, bo pojawiają się przecież pretensje, że osoby z Ukrainy dostają za dużo, do tego więcej od Polaków.
Abstrahując od tego, że nie jest to prawda, zawsze powtarzam, że chyba nie wolelibyśmy być w sytuacji, w której nagle w naszym kraju wybucha wojna, musimy wszystko zostawić i jechać w nieznane
Nie można więc w ten sposób oceniać innych ludzi, tylko zastanowić się, co by było, gdybyśmy byli na ich miejscu.
Rozumiem, że niepokoją cię coraz częściej pojawiające się w przestrzeni publicznej głosy krytykujące wsparcie osób z Ukrainy.
Tak. Chciałabym, żeby każdy człowiek był równo traktowany, bez patrzenia na to, z jakiego kraju pochodzi, czy jaki ma kolor skóry. Wszystkie osoby z Ukrainy mają swoją historię, trzeba patrzeć na nie indywidualnie i myśleć, w jaki sposób można je najlepiej wesprzeć. Niepokoi mnie agresja, która pojawia się w przestrzeni publicznej. Tym niemniej chcę myśleć o tym, co udało nam się zrobić. Celowo mówię „nam”, bo cała pomoc nie udałaby się, gdybyśmy nie mieli stworzonego, dobrze współpracującego zespołu. To nie było tak, że wszystko robiłam sama jako koordynatorka – bez Ady, Iwony, Kasi, Darka mnóstwo rzeczy zwyczajnie by nie wyszło. Od samego początku działałyśmy niemal 24 godziny na dobę, wiele spraw musiałyśmy zostawić na jakiś czas. Myślę, że kluczowa w tym jest empatia, poczucie, że drugiemu człowiekowi należy pomóc. Nie tylko dlatego, że nas też może to kiedyś spotkać, ale dlatego, że to właściwa postawa.
Anna Suska-Jakubowska – Od 2013 roku pracuje w Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, gdzie koordynuje projekt mieszkań treningowych dla osób w kryzysie bezdomności. Po wybuchu wojny na Ukrainie odpowiadała za organizację miejsc tymczasowego zakwaterowania dla uchodźców w Pensjonacie Socjalnym „Św. Łazarz” oraz koordynowała wsparcie dla rodzin uchodźczych przebywających w mieszkaniach. Z dużym zaangażowaniem pomagała w znalezieniu mieszkań dla uchodźców, w szczególności dla rodzin oraz matek z dziećmi. Uczestniczyła w formalnościach związanych z ich pobytem w Polsce, ułatwiając im adaptację do nowej rzeczywistości.
Aktywnie wspierała uchodźców w poszukiwaniu pracy, była ich pierwszym kontaktem z pracodawcami, a także reprezentowała ich w szkołach, urzędach, bankach i innych instytucjach. Nieustannie organizowała i uczestniczyła w spotkaniach z psychologami, lekarzami pierwszego kontaktu oraz specjalistami, dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne osób dotkniętych wojną. W swojej pracy kierowała się zasadą równego traktowania każdego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia.