– We wrześniu przyjechałam do Wielkiej Brytanii z córką, ale przez cały ten czas dużo podróżowałam po Ukrainie – wspomina w rozmowie z serwisem Sestry. – I z powodu tego ruchu nie przeniosłam się do innego wymiaru. Zdecydowanie łatwiej jest pracować w Oksfordzie, ponieważ nic nie odwraca mojej uwagi od pracy.
Miałam pewną liczbę zamówień na teksty, a jednym z powodów, dla których zgodziłam się wyjechać, było zrozumienie, że nie będę w stanie poradzić sobie z taką ilością pracy w Kijowie. Bo w Kijowie zawsze jesteś na emocjonalnej huśtawce: reagujesz na wszystko, nie możesz się skoncentrować – a tutaj to możliwe. Udało mi się napisać kilka sztuk. Jedna z nich została już wystawiona - w zeszłym miesiącu uczestniczyłem w premierze „Nieistniejącego” w Theater und Philharmonie w Essen w Niemczech. Oddałam jeszcze dwie sztuki, ale nie wiem jeszcze, jaki będzie ich los.
Poza tym o wiele łatwiej jest podróżować z Wielkiej Brytanii na wydarzenia w Europie, na które jestem zapraszana. Pobyt w Oksfordzie traktuję więc jak długą podróż służbową. Inną rzeczą jest to, że ta rozłąka z domem jest bardzo trudna emocjonalnie, ponieważ w Kijowie mam męża i matkę, która na wieść o wojnie trafiła do szpitala.
Czy w ciągu tych prawie 800 dni od rozpoczęcia inwazji zrozumiałaś, jak pisać o wojnie?
Nie. To doświadczenie zdecydowanie się nie rozwinęło i wymaga wielu lat przemyśleń. A ja nie jestem jedną z tych, którzy czekają. Myślę o tym tak dużo, jak tylko mogę. Moja pierwsza sztuka, „Zielone korytarze”, została napisana dla Niemców rok po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę. Opowiadała o fali uchodźców, która pojawiła się po 24 lutego. W tym czasie oni byli w stanie histerycznej paniki i uniesienia.
W ciągu roku sytuacja się zmieniła, a Ukraińcy za granicą zaczęli czuć się zdruzgotani, jakby byli zawieszeni gdzieś pomiędzy czasem. To bardzo trudny stan – fizycznie się starzejesz, ale mentalnie wydajesz się być w zawieszeniu i czekasz, aż wszystko się skończy i wrócisz do domu
O takim stanie umysłu opowiada moja sztuka „Nieistniejący”.
A potem ciągle myślisz o tym, jak rozmawiać o wojnie z zagraniczną publicznością. O ile pierwsze teksty miały przerażać, szokować i przyciągać uwagę, to teraz staram się pisać tak, by to doświadczenie wyglądało na bardziej uniwersalnie, dotyczyło każdej rodziny, która boi się utraty domu i bliskich. Aby widz mógł łatwo postawić się na naszym miejscu.
Do tematu uciekinierów podeszłam delikatnie. Bo nie wiem, co czują mężczyźni
Nie można zazdrościć artystom. Teraz bardziej niż kiedykolwiek muszą równoważyć formy i tematy, by złapać „złoty środek", coś, co dotyka wielu ludzi. Kwestia uchylających się od służby jest bolesna. Często zastanawiam się, co kryje się w sercach facetów, którzy uciekli przez granicę w damskich ubraniach.
Uchodźcy to nie tylko ci, którzy uciekają w przebraniu, ale także ci, którzy siedzą cicho, pracują, ale nie wstępują do wojska.
W jakiej formie napisałabyś o uciekinierach?
Napisałam 15-minutowy monolog na zamówienie teatru w Liechtensteinie. To monolog mężczyzny, który budzi się w nocy od wybuchów i zastanawia się nad tą sprawą, bo jeden z jego przyjaciół jest gdzieś na froncie w okopie, a drugi uciekł do Wiednia, jeździ na nartach gdzieś w Alpach i ciągle pisze: „Kijów, co u ciebie?”. Wszyscy trzej studiowali kiedyś razem w konserwatorium. Podeszłam jednak do tego tematu delikatnie, bo nie wiem, co czują mężczyźni.
Unikający służby to ważny temat. Ale jak możemy o tym rozmawiać, skoro z jednej strony wszyscy jesteśmy zależni od tych, którzy idą na wojnę i bronią naszego kraju, a z drugiej strony żadna kobieta, matka czy żona nie może dobrowolnie wysłać swojego syna czy męża na wojnę?
Ale czy obcokrajowcy zrozumieją te subtelności?
To jest główne zadanie: sprawić, by poczuli się w tej skórze.
Nawiasem mówiąc, niedawno byłam na premierze w Göteborgu, gdzie ukraińska reżyserka Tamara Trunowa wystawiła moją sztukę „Złe drogi” [napisaną w 2017 roku na podstawie prawdziwych wydarzeń w Donbasie - red.]. Zrobiła bardzo fajną rzecz: wystawiła tę sztukę, ale o Szwedach. Czyli bez kamuflażu, bez Ukraińców. Znalazła klucz. Nie chodzi o ukraińską egzotykę w Szwecji. Chodzi o to, jak spokojni szwedzcy obywatele mogą nagle znaleźć się na wojnie. Dziś „Złe drogi” są na szczycie szwedzkich rankingów teatralnych, mimo że to pierwsza ukraińska sztuka zrealizowana w Szwecji przez ukraińskiego reżysera.
Moje ostatnie premiery mają bardzo dobre recenzje w Europie, ponieważ trafiają w gusta publiczności. To jedyna rzecz, która naprawdę mnie teraz cieszy
Jakie tematy interesują Europejczyków w związku z Ukrainą w 2024 roku?
Nasza integracja, to, jak się rozumiemy i jak możemy nadal żyć w jednym społeczeństwie.
W 2024 roku uwaga Europejczyków jest znacznie mniej skupiona na nas, a bardziej na wojnie izraelsko-palestyńskiej. Warto więc przypominać im, że tak naprawdę nie są to różne wojny, lecz jedna: trzecia wojna światowa, którą Rosja rozpoczęła w Ukrainie, a która rozprzestrzeniła się na Bliski Wschód. Dlatego zagrożeń dla całego świata jest jeszcze więcej i nikt nie pozostanie w tyle. To jest temat, który obecnie niepokoi Europejczyków.
Hołodomor – temat miarę Szekspira
Nawiasem mówiąc, w ukraińskich teatrach nie ma zbyt wielu przedstawień o wojnie. Wystawiają klasykę, komedie... Czy wynika to z braku materiału, czy z tego, że teatry boją się pogłębiać stres publiczności?
Problem jest poważniejszy: jak rozmawiać z ukraińską publicznością o wojnie. Wpędzać ludzi w jeszcze większą traumę? Po co i jak? Temat wojny poruszają głównie teatry niezależne, które można policzyć na palcach jednej ręki. Reżyserów, którzy tworzą współczesne, przejmujące historie, też jest niewielu.
A z klasyką, komediami, każdy wie, co robić – to wydeptana ścieżka, bilety się sprzedają. Można jednak wziąć klasykę i przemyśleć ją na nowo. Często dostaję propozycje adaptacji klasycznych dzieł. Za każdym razem zadaję sobie pytanie, co sprawia, że ta historia jest tak wyjątkowa. „Rodzina Kajdaszów” [powieść napisana przez Iwana Nieczuja-Lewickiego w 1898 r. – red.] jest tu oczywistym przykładem. Ale są dzieła, których reżyserowania po prostu odmawiam.
Jednak większość przedstawień w naszych teatrach to po prostu kolejna wersja klasyki. A ja siedzę na tych spektaklach i nie rozumiem, dlaczego je oglądam, nawet jeśli są dobrze zrobione. Może to moja deformacja zawodowa, ale mam poczucie zmarnowanego czasu. Potrzebuję, żeby ktoś ze mną porozmawiał o tym, co mnie boli. I myślę, że większość widzów tego potrzebuje, ale nie każdy jest tego świadomy, nie każdy ma doświadczenie takiej rozmowy.
Jedna lub dwie wizyty na znaczących spektaklach naprawdę wyedukowałyby naszych widzów, którzy wciąż mają wyobrażenie o teatrze jako o archaicznej instytucji rozrywkowej, w której można się dobrze poczuć
To szczególnie obraźliwe w porównaniu z tym, jak teatr w większości krajów reaguje na wydarzenia w Ukrainie. W każdym teatrze dzieje się coś związanego z Ukrainą – odczyty, spektakle dokumentalne, produkcje. Rozmowa z publicznością to pierwsza rzecz, jaką teatr powinien robić. Niby mamy budżety i firmy, ale to narzędzie prawie nigdy nie jest wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem.
Oczywiście są wyjątki: Teatr Dramaturgów w Kijowie, Teatr im. Zańkowieckiej we Lwowie, Teatr Dramatu i Komedii na Lewym Brzegu itd.
Wydaje mi się jednak, że publiczność potrzebuje również zabawnych sztuk, nawet jeśli są bezsensowne. Ludzie śmieją się przez dwie godziny i w ten sposób zdrowieją.
Nawet w zabawny sposób można mówić o ważnych rzeczach.
To dobrze, że jest zapotrzebowanie na teatr. Teatr jest jedną z oznak normalnego życia. Jeśli kiedyś myślałam: „Dobra, pójdę kiedy indziej, gdy będę miała czas”, to teraz chcę przeżyć swoje życie tu i teraz. Życie wypełnione nie tylko lękami i wojną, ale też sztuką. Poza tym człowiek w teatrze jest towarzyski – spotyka tam wielu ludzi, którzy nie przyszli do schronu.
Niedawno polska krytyk teatralna Lena Tworkowska entuzjastycznie wspominała spektakl oparty na Twojej sztuce „Spichlerz”. Powiedziała, że w środku wojny w Ukrainie są ludzie, którzy wystawiają takie globalne rzeczy. Jednocześnie ta sztuka nie jest o wojnie.
Jest o warunkach wstępnych wojny. Temat Hołodomoru jest mocno związany z teraźniejszością, a jego zrozumienie pomaga analizować historyczne przyczyny obecnej wojny, którą Rosja prowadzi w Ukrainie.
Królewski Teatr Szekspirowski w Anglii zamówił Twoją sztukę o Hołodomorze w 2009 roku. Dlaczego wtedy zainteresowali się tym tematem?
Chcieli czegoś globalnego, chcieli opowieści o czymś na szekspirowską skalę. Wszyscy dramatopisarze, którzy zostali zaproszeni do udziału w tym projekcie, zaproponowali swoje pomysły. Zaproponowałam Hołodomor jako jeden z tematów i Brytyjczycy byli pod wrażeniem. Trzeba przyznać, że Hołodomor to szekspirowski temat. I co ważne, Brytyjczycy nic o nim nie wiedzieli, a chcieli się dowiedzieć.
Chcę cię zapytać o twój nowy film fabularny „Demony”. Historia opiera się na relacji między Ukrainką i Rosjaninem, którzy się w sobie zakochują. Napisałaś tę sztukę w 2005 roku, a film został w 90% nakręcony przed wielką wojną. Ale teraz ludzie nawet słowa „rosyjski” nie mogą traktować bez nienawiści. Czy zaakceptują więc ten film?
Dręczy mnie to pytanie. Może nie zostanę przeklęta i publicznie spalona gdzieś w centrum Kijowa. Nie jest to łatwe do zaakceptowania nawet dla mnie, ponieważ w dzisiejszych czasach bardzo trudno jest postrzegać Rosjanina jako człowieka.
W tej historii Rosjanin jest złożoną postacią, której czasem chce się współczuć, a czasem ją zabić. Reakcja społeczeństwa na takie rzeczy jest teraz kategoryczna i radykalna. Ludzie nie są teraz w stanie dostrzec półtonów, co jest całkowicie zrozumiałe. Starałam się jednak być szczera w tej historii, która zresztą dzieje się znacznie wcześniej, w latach 90., kiedy takie [ukraińsko-rosyjskie – red.] relacje nie były postrzegane jako tragedia. To satyra na relacje między Ukraińcami i Rosjanami. Chodzi o radziecki mit o Rosjanach, pod którego wpływem byliśmy przez długi czas. Rzecz jest o tym, jak bardzo byliśmy naiwni i jak bardzo pozwoliliśmy im się do nas zbliżyć.
Jak zawsze w moim przypadku, historia wyszła bardzo samokrytycznie, co może być nieprzyjemne dla wielu Ukraińców. Trudno zaakceptować krytykę w czasie, gdy chce się tylko bronić i wygrywać. Ale jak wytłumaczyć, że umiejętność krytycznego mówienia o sobie pomaga w zrozumieniu zagranicznej publiczności? Osoba zdolna do refleksji wzbudza zaufanie.
Główną rolę w filmie „Demony” zagrała nieżyjąca już Rusłana Pysanka, to był jej debiut jako aktorki dramatycznej. Jak udało Ci się ukończyć film bez niej [Rusłana Pysanka zmarła 19 lipca 2022 roku – red.]?
Rusłana jest naprawdę niesamowita w tym filmie. Aby go ukończyć, przepisałam sceny, w których nie zdążyła zagrać. Ale nie wyszło to filmowi na dobre. W scenach, w których bohaterka jest odwrócona plecami do kamery, wykorzystaliśmy dublerkę. Tyle że to, co miała zagrać Rusłana, okazało się niemożliwe do powielenia. Włożyłam więc jej słowa w usta innych postaci.
Po udanym serialu „Pojmanie Kajdasza” piszesz scenariusz do filmu fabularnego opartego na opowiadaniu „W niedzielę wcześnie wykopałam zioła” autorstwa Olhy Kobylianskiej, jednej z pierwszych ukraińskich pisarek feministycznych...
Scenariusz jest gotowy, ale nie wiadomo, kiedy Film.UA nakręci ten film, bo jest wojna. To powinien być drogi film, ponieważ jest złożoną, historyczną opowieścią kostiumową. Bardzo mi się podoba. Ponieważ dzieło Kobylianskiej jest krótkie, wymyśliłam kilka nowych wątków, stworzyłam dodatkowe uniwersum.
I tu jest moment, by zapytać, co sądzisz o nienawiści. Bo gdy tylko okazało się, że Worożbyta przejęła Kobylianską po „Rodzinie Kajdaszów”, pojawiły się doniesienia, że „ta osoba” znowu próbuje naruszyć sacrum...
Cóż, byłam przygotowana na to, że nie wszystkim się to spodoba – „to klasyka, to świętość, nie mamy prawa jej zniesławiać”. Ale mam pewną szczęśliwą cechę: nie siedzę i nie czytam, co kto o mnie wypisuje. I nigdy nie angażuję się w gówno na Facebooku, bo jeśli to zrobię, poczuję się źle. Niektórych to nakręca, mnie nie.
Wszystkie nasze filmy są teraz o wojnie
Dziś nasze państwo ma specyficzne podejście do kwestii produkcji filmowej. Mamy przykład II wojny światowej, kiedy ZSRR zainwestował dużo pieniędzy w kino, a ludzie byli tymi filmami pocieszani. Dlaczego teraz nie robić filmów o wojnie?
To tak, jakbyś wyrażała plany naszej Państwowej Agencji Filmowej, kiedy opisują, jak będą dawać pieniądze na piękne patriotyczne filmy o wojnie.
Ludzie, którzy potrafią robić prawdziwe filmy, są teraz w konfrontacji z Państwową Agencją Filmową. I dopóki ta instytucja nie znajdzie wspólnego języka z filmowcami, których ma wspierać, takiego kina nie będzie. To błędne koło.
Ale wszystkie nasze filmy są teraz o wojnie, wszystkie są głęboko patriotyczne – i różne. I nie dlatego, że takie jest ideologiczne nastawienie do nowego konkursu Państwowej Agencji Filmowej. Dlatego, że inaczej się nie da.
Przypomniałam sobie Twój scenariusz do serialu telewizyjnego „Nasza Galia”, który opisałaś jako opowieść o latach 90. i naszym dorastaniu. Realizacja została wstrzymana, ale piszesz o tym książkę, prawda?
Tak, to mój debiut książkowy. Musisz przyznać: czy jest lepszy czas na pisanie książki niż teraz, jeśli nie masz pieniędzy na film? Nie chcę już nawet myśleć o sztukach teatralnych, napisałam ich tak wiele w ciągu ostatnich dwóch lat. Czuję się, jakbym się powtarzała. A ta historia podoba mi się tak bardzo, że chcę ją napisać.
Dramaturg nieustannie ogranicza się podczas pisania. Limit czasu na opowieść to maksymalnie dwie godziny, w których trzeba zmieścić wszystkie uwagi i dialogi. Sztuka jest koncentratem. A proza daje wolność.
Jaka była Natala Worożbyt w latach 90.?
Byłam trudną nastolatką, ponieważ moja matka miała trudną sytuację rodzinną, rozwód i tak dalej. Wcześnie trafiłam na ulicę i rozumiałam wszystko, co się z tym wiązało. Poza tym dzielnica Darnica, w której mieszkałem, nie należała do najspokojniejszych w Kijowie. W latach 90. w pełni oddychałam więc powietrzem wolności, ze wszystkimi tego okropnościami i całym pięknem. Boże, kiedy o tym myślę, uświadamiam sobie, że byłam taki głupia. Ale jakoś udało mi się przetrwać. Większość moich przyjaciół z tamtych czasów albo nie żyje, albo żyje w półświatku pełnym narkotyków i alkoholu.
Czyli to okoliczności zmusiły cię do bardzo wczesnego dorastania. A przeciwności losu uczyniły cię silną, co jest ważne w Twoim zawodzie.
Wiesz, chciałabym żyć bez tego doświadczenia. Ale fakt: im gorsze dzieciństwo, tym lepszy pisarz. Tak to już jest. Muszę więc popracować nad swoją biografią...
Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!