Pochodzi ze znanej lwowskiej rodziny. Jej ojciec, Hryćko Czubaj, był poetą-dysydentem. 23 stycznia skończyłby 75 lat - ale na zawsze pozostał 33-latkiem. Władze sowieckie prześladowały go od czasów szkolnych, aż w końcu go zniszczyły. Pozostawił po sobie wiersze, które są aktualne do dziś, oraz dwójkę dzieci: Sołomję i Tarasa. Taras Czubaj jest liderem zespołu "Płacz Jeremii". Jego piosenka "Ona" stała się hitem śpiewanym przez młodych ludzi zarówno z ukraińskojęzycznych, jak ze zrusyfikowanych ukraińskich miast.
Sołomja jest piosenkarką, menedżerką kultury, działaczką społeczną. I wychowuje syna z autyzmem. Podczas jednego z najtrudniejszych okresów, kiedy Ołeksa nie został przyjęty do szkoły, wymyśliła projekt "Kołysanki dla Ołeksy" - by za pomocą ukraińskich kołysanek wyjaśnić ludziom, czym jest ASD (zaburzenie ze spektrum autyzmu) i że nie jest zaraźliwe.
Z Sołomią spotykamy się w jej rodzinnym domu we Lwowie, który za życia Hryćki agenci KGB kilkakrotnie przeszukiwali. Rozmawiamy o jej ojcu, bracie, synu - i oczywiście o niej i jej projektach. A także o tym, jak wojna wpłynęła na całą jej rodzinę.
Czy powinnam powiedzieć, że byłam matką chłopca z autyzmem? Nie, byłam raczej ciocią dzieci Tarasa...
Lesia Wakuliuk: Jesteś córką Hryćki, siostrą Tarasa, matką Ołeksy. A kim Ty jesteś?
Sołomja Czubaj: Prawdopodobnie to wszystko, kim jestem. Po prostu staram się nie zatracić w tym wszystkim (śmiech).
LW: Jakto jest być matką dziecka z autyzmem podczas wojny... Czy poprawnie mówię: z autyzmem?
SCz: Tak. Albo z ASD [zaburzenie ze spektrum autyzmu - przyp. aut.].
LW: Jak Ołeksa odebrał wybuch wojny? Jak mu wytłumaczyłaś, co się dzieje? Jak na to zareagował?
SCz: Z Ołeksą było łatwiej, bo uczy się w szkole sztuk walki "Budokan", gdzie mentalnie przygotowywano go na to, że będzie wielka wojna. W zasadzie mój syn stale śledził wiadomości. A kiedy rozpoczęła się inwazja - to było około 5 czy 6 rano - pobiegłam do jego pokoju, spojrzałam na niego i zdałem sobie sprawę, że muszę działać. Moja matka wpadła w histerię. Nie skupialiśmy się na Lwowie, ale na Hostomlu, bo tam mieszkał mój brat Taras z rodziną. Wszystkie wiadomości w telewizji były o Buczy i Hostomlu. W tym czasie dużo mówili o samolocie Mrija [An225 Mrija, największy transportowy samolot świata - red.], który został zniszczony na lotnisku. To było dwa kilometry od domu Tarasa, ostrzał rozpoczął się praktycznie na ich podwórku. Próbowałam dodzwonić się do brata, ale nie odbierał. Okazało się, że w tym momencie on i jego żona Olia byli w pociągu gdzieś w obwodzie frankiwskim. Ktoś ich uspokoił, że wojny nie będzie, więc wysłali dzieci na obóz plastyczny, a sami poszli w góry.
Jakoś nie miałam więc czasu myśleć o tym, jak Ołeksa przez to przechodzi. Powiedzieć, że byłam wtedy matką chłopca z autyzmem... Nie, byłam raczej ciocią dzieci Tarasa, które bardzo kocham, a także ciocią mojego brata. Z drugiej strony Ołeksa bardzo dobrze rozumiał, co się dzieje: zaczął szukać w Google, jak zrobić koktajle Mołotowa, jak wykopać bunkier i powiedział, że musi natychmiast kupić łopatę. Powiedziałem do niego: "Ołeksijku, jaką łopatę?!". Tak u nas wyglądał pierwszy dzień inwazji.
Pod koniec dnia Taras w końcu się odezwał i powiedział, że dotarli do Lwowa. Pamiętam, że na dworcu był ogromny tłum naszych młodych kadetów, którzy jechali bronić Kijowa, a także wiele kobiet z dziećmi, krzyczących i płaczących. Spotkałam Tarasa z Olią i zdałam sobie sprawę, że to może być ostatni raz, kiedy ich widzę, bo kiedy wszyscy z Hostomla uciekali, oni jechali tam ratować dzieci. Taras poprosił mnie o pieniądze, ale miałam mało. Zapytałam: "Po co ci drobne?". "Będę musiał opłacić kacapów na punktach kontrolnych. Ty ich nie znasz, ale ja tak" - odpowiedział. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że Taras pamiętał z dzieciństwa ciągłe przeszukania naszego domu przez KGB. Przekopali nasz ogród, przewrócili strych do góry nogami. To właśnie miał na myśli, mówiąc, że ja nie znam Rosjan, ale on tak.
Odpowiedziałem mu wtedy: "Taras, bardzo cię proszę: jak dojedziesz do Hostomla, to bądź cały czas w kontakcie". Dotarł tam i zadzwonił do mnie: "Wyobrażasz sobie, moja córka wybiegła w nocy z domu, chciała dać psu jeść, a oni zaczęli do niej strzelać...". Ledwo udało mu się zabrać dzieci i rodziców żony. Wychodzili z podwórka, gdy w ich kierunku jechały już rosyjskie czołgi. Uratował ich to, że mieszkali tam od 15 lat, często jeździli po okolicy na rowerach i znali wiele objazdów.
W końcu wszyscy dotarli do Lwowa. Zdecydowałam, że nasz dom powinien stać się takim centrum przyjęć, dlatego ludzie cały czas przychodzili i wychodzili, w każdym pokoju nocowało po kilka osób. Powiedziałam Ołeksie, że od tej pory będzie spał w moim pokoju. I spał tam prawie przez cały ten czas. Oczywiście było mu ciężko - zapachy innych ludzi, hałas... Ale kiedy wszyscy już wyszli, powiedział: "Mogli zostać, przyzwyczaiłem się do nich". To przyzwyczajenie się zajęło mu dwa i pół miesiąca. Kiedy jednak w końcu wszedł do swojego pokoju, powiedział: "Tu nie pachnie mną" - i przez bardzo długi czas go wietrzył. A potem po prostu przestał się myć: wyjaśnił, że jego zapach musi całkowicie "zamieszkać" w tym pokoju, aby i on mógł tu ponownie zamieszkać. Nasz autyzm znów dał o sobie znać.
Na autyzm nie ma lekarstwa. To choroba na całe życie
LW: Ludzie w Ukrainie tak naprawdę nie rozumieją jeszcze, czym jest autyzm. I prawdopodobnie jeśli powiesz, że ktoś nie lubi jakiegoś zapachu, odpowiedź będzie brzmiała: "Nieważne, ja też nie lubię pewnych zapachów". Jak wyjaśnić, czym jest autyzm?
SCz: Najlepiej wytłumaczyć to tak, jak opisał mi to kiedyś sam Ołeksa. Babcia coś dla niego ugotowała i powiedziała: "Jedz!". Odpowiedział: "Wyobraź sobie, że jesteś przesłuchiwana. Odcinają ci rękę, nogę, biją młotkiem. A ty to wszystko znosisz. Tak właśnie fizycznie znoszę zapachy, krzyki, hałas i ogólnie ten świat". Myślę, że to było idealne wyjaśnienie. A potem dodał, że świat w jego głowie brzmi jak kakofonia: rock, jazz, muzyka klasyczna - wszystko naraz.
My, osoby neurotypowe, również mamy chwile, kiedy wszystko nas irytuje. Wyobraź sobie, że osoby z autyzmem są w takim stanie prawie cały czas. W związku z tym u większości z nich występuje agresja i autoagresja. Mogą się bić, wykonywać powtarzalne ruchy. Ołeksa też to wszystko miał, tylko że teraz potrafi o tym mówić. To znaczy, nauczyliśmy go wyjaśniać, dlaczego coś robi. Nauczyliśmy go, że może reagować inaczej, przełączać się. Bo to jest cała nauka. Neurotypowe dziecko po prostu dorasta i uczy się samo - chodzi do przedszkola, obserwuje, coś tam podłapuje, chłonie w szkole jak gąbka. Z dziećmi z autyzmem jest inaczej: jeśli się nimi nie zajmujesz, to one po prostu się degradują. Chłopiec z autyzmem przychodził do mnie na konsultacje. Miał zielony nocnik, na którym siadał do 14. roku życia, bo go uwielbiał. Jego rodzice ignorowali to, chodzili z nim do psychologów, aż w końcu w końcu zdali sobie sprawę, że to duży problem.
Osoby z zaburzeniami ze spektrum autyzmu mają uzależnienia.
Kiedy Ołeksa był dzieckiem, czasami musiałam przekonywać go setki razy, że na przykład wyrósł z niektórych ubrań. I czasami wycinałam dziury w jego butach, by nadal mógł w nich chodzić
LW: Powiedziałaś: "miałam chłopca". Czy pracujesz teraz z dziećmi z autyzmem?
SCz: Współpracuję z nimi nieprzerwanie od 2016 roku, kiedy stworzyłam projekt "Kołysanki dla Ołeksy". Właściwie to zaczęłam go, ponieważ rodzice w klasie zbierali podpisy, by wyrzucić mojego syna ze szkoły. Słyszeli, że ma autyzm, i myśleli, że to zaraźliwe. Wtedy pomyślałam: jak mogę temu zapobiec? Postanowiłam opowiedzieć o problemach rodzin z dziećmi z ASD za pośrednictwem ukraińskiej kołysanki, poprzez korzenie mojej babci.
LW: Dlaczego kołysanki?
SCz: Bo kołysanka mi kiedyś pomogła. Kiedy Ołeksa miał trzy lata, którejś nocy bardzo krzyczał przez sen, 3 godziny bez przerwy. Nie dało się go uspokoić. W końcu zaczęłam śpiewać: "Ach, sen chodzi po oknach...". A on ucichł i powiedział: "Mama, pajce" (śpiewaj więcej). I tak zdałam sobie sprawę, że kiedy czuł się nieswojo i niekomfortowo, reagował na mój śpiew. Przeważnie były to kołysanki. Mówiłam mu, że to kołysanki jego prababci, mojej babci Stefy. Wtedy nie myślałam o żadnym projekcie, po prostu zrozumiałam, że to działa. To była taka intuicyjna, "mamowa" historia.
A potem, w 2016 roku, zebrałam moich muzyków i powiedziałam, że chcę nagrać album i nazwać go "Kołysanki dla Ołeksy". Zebraliśmy fundusze na pierwszą kolekcję audio, dużo też pisałam o Ołeksie na mojej stronie na Facebooku. Zaczęły się ze mną kontaktować inne matki, mówiąc, że podejrzewają u swoich dzieci autyzm. Ta historia o chłopcu z nocnikiem pochodzi od jednej z nich. Ich opowieści jeszcze bardziej zachęciły mnie do pracy z Ołeksą. Widziałam starszych "aspergerów" - wysoce funkcjonalnych, inteligentnych, ale zdegradowanych, ponieważ ich rodzice z nimi nie pracowali.
Najważniejszą rzeczą, jakiej się wtedy nauczyłam, jest to, że trzeba pracować z dzieckiem, ale przede wszystkim z samym sobą
LW: Co to znaczy pracować z samym sobą?
SCz: Pracujesz ze wszystkimi swoimi traumami, wyzwalaczami.
LW: Ilu rodziców powiedziało Ci o podejrzeniach, że ich dzieci mogą mieć autyzm?
SCz: 600 rodzin.
LW: Skąd czerpiesz siły?
SCz: (śmiech) Maluję. Śpiewam. Chodzę do lasu, pływam. Czasami płaczę (śmiech), to też jest sposób. Nie wiem, ale nie potrafię im odmówić. 70 procent uważa, że posiadanie dziecka z autyzmem to przekleństwo. Mówię im: "Zmień nastawienie! Pomyśl o tym jak o cudzie, że tak trudne dla społeczeństwa dziecko trafiło do ciebie i to ty jesteś jego przewodnikiem. To ty musisz sprawić, żeby pokochało ten świat. By nauczył się go kochać, ty też musisz go pokochać". Kiedy Ołeksa chciał spalić ten świat i powiedział, że jest z innej planety, to ja tak naprawdę chciałam ten świat zniszczyć. Ludzie pytają mnie: Jak dokonałaś tego wszystkiego z Oleksą? Bo to było dziecko, które potrafiło siedzieć w kącie, nie przywitać się, ugryźć, krzyknąć, opluć.
LW: A teraz jest wspaniałym facetem, pełnym uroku i humoru!
SCz: Masz pojęcie, przez co trzeba nam było przejść? To nie był jeden specjalista. Ciągle szukałam, nawet jakichś ezoteryków... Pracowałam nad swoimi traumami: mój ojciec, KGB, Związek Radziecki, mój brat, moja matka, mój były mąż. Brałam moje traumy całymi warstwami i zastanawiałam się, gdzie mogę być toksyczna, gdzie czegoś nie akceptuję, gdzie nie pozwalam się dotykać - syn nie pozwalał mi się dotykać.
LW: A teraz?
SCz: Teraz jest nastolatkiem, więc znowu nie pozwala się przytulać, ale - jak to nastolatek. Miał też określony porządek: w co musi się ubrać, w jakiej kolejności. Nawet teraz bardzo dokładnie wylicza, kiedy musi iść do szkoły, jak długo świecą się światła na jednym skrzyżowaniu czy na drugim. Ma swoje rytuały. Na przykład wstaje punktualnie o siódmej trzynaście, myje zęby, bawi się ze swoim kotem i pilnuje czasu do momentu ugotowania kiełbasek. A potem idzie do szkoły. Ma też jasno określony czas na odpoczynek i odrabianie lekcji. Jeśli coś odbiega od harmonogramu, bardzo się denerwuje. Albo gdy gdzieś idziemy, a on jeszcze nie odrobił pracy domowej, musi odrobić ją do wieczora, by nazajutrz być przygotowanym do lekcji. Czułby się niekomfortowo, gdyby musiał powiedzieć nauczycielowi, że nie odrobił pracy domowej - nawet z ważnego powodu.
LW: Myślę, że słyszałaś od wielu ludzi, że może to kwestia wieku, może z tego wyrośnie. Czy autyzm jest uleczalny? A może jest na zawsze?
SCz: Bardzo dobrze to ujęłaś: "wyrosnąć". Tyle że to "wyrosnąć" nie działa w przypadku autyzmu. Nie da się go wyleczyć, pozostaje na całe życie. Dlatego zawsze powtarzam rodzicom, którzy do mnie przychodzą: "Wyobraźcie sobie, że was nie ma". Przekazuję to Ołeksie: "Mnie tu nie będzie, podstawowe rzeczy musisz umieć zrobić sam". Nauczyliśmy się więc chodzić do sklepu, by mógł podejść do nieznajomego i kupić coś dla siebie. Uczyliśmy się tego przez chyba 2 miesiące. Czasami chowałam się za rogiem domu albo w sklepie za półkami i po prostu obserwowałam. To było straszne! Ale potem było zwycięstwo, kiedy kupił sobie coś po raz pierwszy. Nie pamiętam, co to było, guma do żucia czy lody. Później poszedł do sklepu z kotem - ale wrócił. Zapytałam go: "Dlaczego wróciłeś?". A Ołeksa, który postępuje zgodnie z instrukcjami i wskazówkami (to też jeden z wyróżników osób z zespołem Aspergera), odpowiada: "Bo na drzwiach była tabliczka z napisem: 'Zakaz wprowadzania zwierząt'". A ja na to: "Ale twój kot był w specjalnym plecaku". Odpowiedział stanowczo: "Mamo, to było wyraźnie napisane czerwonymi literami!". Zostawił więc kota i ponownie poszedł do sklepu.
Rosyjskie kołysanki w obliczu ciągłego zagrożenia
LW: "Kołysanki dla Ołeksy": jak ich szukałaś? To dawne czy współczesne kołysanki?
SCz: Na początku przychodziłam do mojej 92-letniej babci Stefy i mówiłam: "Babciu, usiądźmy!". A potem włączałam magnetofon i nagrywałam jej śpiew. A ona śpiewała, na przykład, "Oj, sen spaceruje przy oknach" z wersem, którego nigdy wcześniej nie słyszałam:
"Żeby spało -
Nie płakało.
Żeby żyło -
Nie chorowało."
Zapytałam babcię, skąd wzięła ten werset. Odpowiedziała: "Moja prababcia mi to śpiewała". Co ciekawe, moja babcia śpiewała tę kołysankę na nieco inną melodię niż ta, którą znamy.
Kiedy już ciężko pracowałam nad albumem, Hordij Staruch (ukraiński muzyk - aut.) przyniósł mi 500 kołysanek na twardym dysku, które zebrał podczas wypraw etnograficznych do ukraińskich wiosek. To, co mnie wtedy uderzyło (pracowałem wtedy z psychoterapeutą), to fakt, że wiele kołysanek zawierało słowa: "Zostawię cię, zostawię cię", "Liść cię przykryje, deszczyk napoi". Wydaje się, że to wszystko jest czułe, ale to zawsze jest strach przed utratą matki, która gdzieś wyjeżdża: do pracy na roli albo jest zmuszona gdzieś indziej to dziecko zostawić. "Zostawię cię obcym, obcy mają więcej". Śpiewano, że ci obcy będą zbierać posag do skrzyń i kupować naszyjniki, a my, twój, dziecko, ojciec i ja, mówimy, nie możemy ci nic dać, może kiedyś nam wybaczysz. Te kołysanki śpiewały stare kobiety. Istniały nagrania z obwodów chersońskiego, donieckiego, połtawskiego i czernihowskiego. Było też wiele kołysanek z czasów Hołodomoru:
"Znajdę ci trzy ziarenka:
Jedno dla mnie, jedno dla ciebie,
Jedno damy ptaszkowi...".
Ta kołysanka była taka żałobna... I język tych kołysanek jest piękny, taki bogaty! "Mój łabędziu", "gołąbeczku", "loczki", "dam ci tyle czułości..."... Uderzyło mnie to, że ojcowie w kołysankach są pomijani. A najczulsze kołysanki zawarte na dwóch albumach "Kołysanki dla Oleksy" (20 piosenek) zostały napisane przez mężczyzn. Na przykład tekst Wingranowskiego: "Tata i mama kołysali mnie do snu..." czy Platona Woronko - "Śpij, moje serce, póki pracy mało...". Iwan Malkowycz napisał piosenkę o swoim synu "Dniepr jest dla rybek - ojczysty kraj, to ich Ukraina...". W moich albumach są kołysanki z XVIII, XIX, XX i XXI wieku.
LW: Badałaś różnice między ukraińskimi i rosyjskimi kołysankami?
SCz: Nie, nie specjalnie. Chociaż jestem osobą, która urodziła się za czasów Związku Radzieckiego. Ale może miałam więcej szczęścia, ponieważ w mojej rodzinie był całkowity szlaban na wszystko, co rosyjskie, ponieważ moi dziadkowie byli bardzo uparci. Ale to wciąż przenikało. Kołysankę "Przyjdzie szary wilczek i ugryzie boczek" zna chyba każde dziecko, którego dzieciństwo przypadło na czasy Związku Radzieckiego. A rosyjskie kołysanki są groźne. Nawet w naszych, w których śpiewają: "Zostawię cię, zostawię cię", można poczuć ból rozdzierający matkę lub ojca od środka, że są zmuszeni zostawić swoje dziecko, bo nie mogą go nakarmić. W tych smutnych kołysankach rodzice zwracają się do dziecka z wielką miłością: "jesteś moją niebieską gołębicą", "jesteś moją jaskółką", "jesteś moim słońcem".
A w rosyjskich kołysankach jest ciągła groźba. I tak właśnie działają Rosjanie - poprzez zastraszanie: jeśli nie będziesz grzeczny, wyślę na ciebie stado wilków albo cię zakopię
Od kołyski uczy się, że zastraszanie innych, strach, manipulacja to coś normalnego.
Śpij, me dziecko miłe,
Jesienią będzie inaczej,
Na trzecie imieniny,
Sedin Waniuszka umrze,
Jutro jest pogrzeb,
Pochowamy Wanię,
Wielki dzwon dzwoni [przykład rosyjskiej kołysanki - aut.]
LW: Dlaczego twoja rodzina, jak mówisz, "dała szlaban na wszystko, co rosyjskie"?
SCz: Po pierwsze, moja babcia, która mieszkała we wsi Hłuszyn w powiecie brodzkim [wieś w obwodzie lwowskim - aut.], miała w domu Rosjan [w 1941 roku pod Brodami odbyła się jedna z największych bitew pancernych - przyp. aut.]. Moja babcia często mówiła: "Nie ma nic gorszego niż Moskal", bo widziała, jak Rosjanie gwałcili dziewczyny we wsi, opowiadała mi o tym. Więc kiedy odkryto Buczę i cały ten horror, nie byłam zaskoczona. Babcia opowiadała mi o rosyjskim żołnierzu, który był brudny, głodny, obdarty, zabierał jedzenie, wypędzał ludzi z domów i maltretował dziewczynki. W czasie II wojny światowej była już na tyle dorosła (urodziła się w 1923 roku), że rozumiała, co się dzieje, i pamiętała, czego doświadczyła.
Moja babcia nazywała "wyzwolicielami" tych członków partii i żołnierzy, którzy masowo osiedlali się we Lwowie podczas II wojny światowej po jego rzekomym "wyzwoleniu". Moja babcia widziała, jak żony żołnierzy radzieckich chodziły do opery w halkach, myśląc, że to suknie wieczorowe. Widziała też, jak w 1956 roku nasi sąsiedzi (dom znajduje się tuż obok) zostali wyprowadzeni na zewnątrz przez Sowietów i rozstrzelani.
LW: W 1956 roku? Dlaczego? Jaki był powód?
SCz: Chcieli wziąć ten dom dla siebie. Jego właścicielem był architekt, reprezentant inteligencji. Mojemu dziadkowi, który zbudował dom, w którym teraz siedzimy [Sołomja mieszka w rodzinnym domu, który znajduje się w malowniczym parku Pohulanka we Lwowie - aut.], zabrano go dwa razy. I dwa razy udało mu się go odzyskać. Jak do tego doszło? Sowieci czekali, aż człowiek wykończy dom, nawet go umebluje, a potem przychodzili około 4-5 rano i mówili: "Wysiedlamy was, tu będzie przedszkole". Wszystko to jest udokumentowane w aktach mojego dziadka. To było gdzieś w latach sześćdziesiątych. W 1969 roku przyjechał tu mój ojciec. A w latach 70. zaczęły się tu rewizje i aresztowania.
Miałam 2,5 roku , gdy zmarł mój ojciec. Dobrze pamiętam jego pogrzeb
LW: Tato i rewizje. Jak wyjaśnisz osobie, która nigdy nie słyszała o Hryćko Czubaju, dlaczego KGB przychodziło do jego domu z rewizjami? Co strasznego zrobił twój ojciec?
SCz:Był prześladowany od 15. roku życia. Wtedy po raz pierwszy był przesłuchiwany. W swojej wsi Berezyny (obwód rówieński) ojciec czytał utwory poetów zakazanych przez władze sowieckie, które widziały w ich wierszach niebezpieczeństwo mogące podnieść na duchu Ukraińców. Został wydany przez swoją dziewczynę... Potem był ponownie przesłuchiwany, ponieważ czytał poezję Szewczenki w pobliżu pomnika Szewczenki.
Mój ojciec był po prostu ukraińskim poetą, który chciał pisać po ukraińsku o tym, co go bolało. I czytać ukraińskich poetów, którzy zostali zakazani
Wydawało się, że w Związku Radzieckim panuje pokój, wszystko wydaje się być w porządku. Ale jednocześnie były przesłuchania, aresztowania i wszystko było zakazane - z wyjątkiem sowieckiej propagandy.
Mojemu ojcu nie pozwolono pójść na żaden uniwersytet. Intelektualista, który był bardzo dobry w szkole, nie otrzymał wyższego wykształcenia, nie został przyjęty do instytutów, by nie rozprzestrzeniał "nacjonalistycznej zarazy". Człowiek, który znał kilka języków obcych, który potrafił cytować na pamięć Rilkego, Szekspira, Hessego, który doskonale malował, nie mógł dostać pracy. Nigdzie go nie zatrudniano - po prostu zabijano go moralnie. W warzywniaku ojciec rozładowywał wagony ze zgniłymi jarzynami, ale i stamtąd został wyrzucony, bo kierownik warzywniaka dostał telefon z "góry" i zagrożono mu, że jeśli tata dalej będzie tam pracował, warzywniak zostanie zamknięty. Wtedy babcia z trudem załatwiła ojcu pracę w fabryce mebli, w której pracowała. Błagała go: Masz małego syna, więc zarób trochę grosza". I ojciec został zatrudniony, ale pod jednym warunkiem: w fabryce nikt nie miał do widzieć; w nocy rysował plakaty gdzieś na swoim podwórku. Babcia mi opowiadała, że ojciec rozklejał na naszym podwórku szablony z napisem: "Chwała KPZR" i portretami Lenina, które świetnie rysował (później się z tego śmiał, ale musiał jakoś wyżywić rodzinę). Dziadek specjalnie postawił mu latarnię. I choć to były spokojne lata 70., 80., ojciec nadal był zabierany na przesłuchania. Pobrali mu nerki, bo wiedzieli, że ma gruźlicę nerek. W końcu go to zabiło.
LW: Jaki był cel przesłuchań?
SCz: Chcieli, by wydał swoich towarzyszy, którzy również byli zaangażowani w działalność antyradziecką.
LW: Bili go podczas tych przesłuchań?
SCz: Bili i wstrzykiwali psychotropy.
LW: Byłaś bardzo młoda, kiedy zmarł. Tak naprawdę go nie znałaś...
SCz: Miałam 2,5 roku, ale dobrze pamiętam jego pogrzeb: jak byłam ubrana, zapachy, wieńce, niektóre rozmowy. Pamiętam, jak całowałam go ostatni raz, babcia podniosła mnie i powiedziała: "Pocałuj tatę po raz ostatni". Myślałam, że to sen. Jako dorosła zaczęłam analizować to z psychoterapeutą, a potem opowiedziałam babci moje wspomnienia. I wtedy zdałam sobie sprawę, że te wrażenia zostały po prostu odciśnięte w mojej dziecięcej głowie.
LW: Czy kiedykolwiek wyjaśniono Ci, dlaczego Twój ojciec odszedł?
SCz: Mama powiedziała tylko, że był bardzo chory. W rzeczywistości była to dla mnie wielka trauma, ponieważ nikt z dorosłych w tamtym czasie nie wyjaśnił mi, co się stało. A teraz, w czasach wojny, ta kwestia jest bardzo istotna: wyjaśnianie dzieciom śmierci ich rodziców na froncie.
LW: Jakiej rady udzieliłabyś kobietom, których mężowie zginęli na froncie. Jak powinny wyjaśniać tę stratę swoim dzieciom, by nie przeszły przez tę samą ścieżkę poszukiwania ojca, przez którą przeszłaś Ty?
SF: Być szczerym, przede wszystkim przed samym sobą. Jeśli ten człowiek był ideałem, to dziękuj Bogu, że mieliście te chwile razem. Spróbuj pokazać dziecku całe piękno jego ojca.
W żadnym wypadku nie powinnaś manipulować dzieckiem, mówiąc: "Przez to, co robisz, twój tata przewraca się w grobie", "O ty taki siaki, za co umarł twój tata?!". To tylko pogłębia traumę
Musisz też zrozumieć, że dziecko bardzo głęboko odczuwa tę stratę. Więc nie odwracaj się od niego. Ile razy będzie pytać: "Gdzie jest mój tata? Dlaczego nie żyje?" - tyle razy mu wyjaśniaj i mów do niego, tylko nieagresywnie! Powiedz: "Mnie też jest ciężko, bo ja też go straciłam", żeby dziecko też poczuło, że nie jesteś kamieniem, nie jesteś wszechmocna, że też się martwisz, że je rozumiesz. Ale bądź też ofiarą, choć to bardzo trudne.
Wydaje mi się, że potrzeba teraz wiele pracy, aby pomóc każdej rodzinie we właściwy sposób. Bo każda rodzina doświadcza straty w szczególny sposób.
LW: Kiedy już byłaś dorosła, zaczęłaś przywracać imię Hryća Czubaja ukraińskiej kulturze, publikując zbiory jego wierszy, oprawiając je muzyką i inicjując filmy dokumentalne o nim. To był Twój sposób na poznanie ojca. Czy powiedziano ci, jaki był jako dziecko?
SCz: Praktycznie nic mi nie powiedziano. Był wielkim poetą - i to wszystko. Jaki był? Co lubił jeść? Co lubił nosić? Jak się śmiał? Czy w ogóle mnie kochał? O tym, że ojciec mnie kochał, dowiedziałam się na początku tego roku, kiedy Taras i ja rozmawialiśmy o naszej stracie ojca po raz pierwszy od dziesięcioleci. Brat powiedział mi, że kiedy się urodziłam, ojciec się rtozpromienił - po raz pierwszy od więzienia, po przesłuchaniach w latach 1972-73. Taras przyznał, że te lata były czarne w naszej rodzinie: "Jak tylko się urodziłaś, ojciec się odrodził. To było tak, jakby się zapalił". Urodziłam się w 1979 roku.
LW: Jak się czułaś, gdy usłyszałaś te wspomnienia brata?
SCz: Zrobiło mi się bardzo ciepło na sercu... W końcu porozmawialiśmy z bratem o traumie związanej ze stratą. Zrozumiałam ojca lepiej: co, dlaczego i jak. A co najważniejsze, zrozumiałam, że ktoś mnie kochał tylko dlatego, że się urodziłam, że byłam chciana!
Prezenterka telewizyjna, dziennikarka, scenarzystka, felietonistka. Studiowała dziennikarstwo na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Była specjalną korespondentką krajowych kanałów telewizyjnych, w tym korespondentką kanału Inter TV w Warszawie. Pracowała jako prezenterka w kanałach informacyjnych TV Channel 24, Pryamyi i Ukraine 24. Podczas inwazji na pełną skalę dołączyła do zespołu kanału Espresso TV, gdzie prowadziła maraton informacyjny poświęcony wojnie Rosji z Ukrainą. Również w czasie pełnej inwazji zaczęła komentować wydarzenia w Ukrainie w polskich stacjach telewizyjnych i radiowych. Jest współpracowniczką Gazety Wyborczej i Wysokich Obcasów. Jest współautorką scenariusza filmu dokumentalnego "Kvitka Tsysyk Kvitka. Głos w jednym egzemplarzu" (2013), który zdobył kilka nagród, a także scenariusza do projektu dokumentalnego "10 dni niepodległości" (2021). Była głosem programu Ukraine Speaks (ukraiński kanał telewizyjny), a jako wolontariuszka projektu Talking Books czyta książki z programu szkolnego dla dzieci niedowidzących. W ramach projektu żony prezydenta Ukrainy Oleny Zelenskiej, mającego na celu wprowadzenie ukraińskojęzycznych audioprzewodników, jej głos można usłyszeć w audioprzewodniku po zamku w Edynburgu.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!