Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Wspólna akcja sił opozycji demokratycznej w przeddzień wyborów. Poznań, 13 października 2023 r. Fot: Marek Lapis / Forum
No items found.
Polki i Polacy, którzy 15 października tak masowo poszli do wyborów, żeby zagłosować na jedną z trzech opozycyjnych partii byli wyzywani przez polityków PiS od świń (ci, którzy ośmielili się iść do kin, żeby zobaczyć film Agnieszki Holland „Zielona granica” o uchodźcach), zdrajców, komunistów, morderczyń nienarodzonych dzieci, sługusów Niemiec i Unii Europejskiej, a nawet bandytów „Rudego” – jak mówili o liderze największej partii opozycyjnej Donaldzie Tusku.
Otwierali szeroko oczy ze zdumienia, kiedy politycy PiS odpowiedzialni za aferę wizową – sprzedali na lewo ponad 200 tys. wiz emigrantom z Afryki i Azji, przywożąc ich do Polski, głośno krzyczeli, że to Unia Europejska chce otwierać granice dla arabskich emigrantów, którzy będą gwałcić polskie kobiety.
W tym rozpaczliwych próbach utrzymania władzy za wszelką cenę dostało się nawet Ukrainie: polski rząd nawet nie próbował się dogadać z rządem w Kijowie i Unią w sprawie zboża. Po prostu zablokował jego wjazd do Polski. A gdy zrobiła się afera na cały świat, premier Polski zagroził Ukraińcom, że nie będzie wysyłać broni na wojnę z Rosją.Wszystko po to, żeby przekonać Polaków, że dbają o to, co dla nich najcenniejsze: o bezpieczeństwo, co miało dać im kolejne wyborcze zwycięstwo.
Ten populistyczny festiwal inwektyw, chamstwa, wulgarnego poniżania, kłamstw i arogancji wydawał się nie mieć końca. Ludzie, których najpierw zatykało, że ktoś może komuś tak ubliżać, denerwowali się, a potem przebijali ten balon humorem – w social mediach furorę robiły filmiki, w których świnie szły do kina, podczas Marszu Miliona Serc ludzie ubierali rude peruki, a internet podbijały skecze ocenzurowanego przez jedną z telewizji kabaretu Młodych Panów, w którym PiS jest przedstawiony jak grupa rzymskich patrycjuszy, którzy biesiadują nie wiedząc, że ich cesarstwo właśnie upada.
A w niedzielę poszli do wyborów. Frekwencja przebijła sufit: 72,9 proc. Wstępne wyniki są druzgocące dla rządzącego od ośmiu lat PiS-u. Mimo zakrojonej na szeroką skali hejterskiej kampanii nienawiści, oszczerstw i kłamstw, zaangażowaniu rządowej telewizji, oplakatowaniu miast, wsi i zarzuceniu internetu reklamami, władza poległa w demokratycznym głosowaniu przegrywając z demokratyczną opozycją. Polki i Polacy powiedzieli nie: nienawiści, oszczerstwom i kłamstwom.
Nie jesteśmy już w stanie żyć w świecie, w którym słyszymy od rządzących, że jest tanio, a na paragonach ze sklepów widzimy, że jest drogo, że szkoły są świetne, a szkoły ledwo przędą, że są mieszkania, a mieszkań nie ma, ze leki są za darmo – a oni widzą, że tak, ale tylko te za 5 zł, za te za 70 trzeba dalej płacić 70. Że dbają o kobiety, a kobiety z powodu zaostrzenia i tak niezwykłe restrykcyjnej ustawy aborcyjnej, umierają w polskich szpitalach. W Polsce jest kryzys zdrowia psychicznego, ale nie ma pomysłu na dobrą opiekę psychiatryczną, jest kryzys nauki – ale nie ma perspektyw rozwoju. Że przedsiębiorstwa upadają, gospodarka zwalnia.
Jak można żyć w świecie, w którym rząd mówi, że na marszu opozycji było 60 tys. ludzi, a cały świat na zdjęciach i filmach widział milion?
No i jedna z najważniejszych spraw: nie chcemy wyjścia z Unii Europejskiej, do czego przygotowuje nas PiS. Już straciliśmy mnóstwo pieniędzy i szacunek we Wspólnocie. Niewiele czasu zostało, żeby to odkręcić – Polacy to wiedzą.
PiS zdobył najwięcej głosów, ale wygrała demokratyczna opozycja: trzy opozycyjne partie mają więcej głosów i mandatów. PiS nie stworzy rządu albo stworzy taki, który szybko upadnie.
To też świetna informacja dla Europy – okazuje się, ze w dużym europejskim kraju liberalna, otwarta opozycja może odebrać władzę populistom, i dla Ukrainy, która teraz może liczyć na jeszcze większe wsparcie.
Te wyborcy wiele mówią o Polakach: że nie dadzą się zastraszyć, trudno im wmówić kłamstwa, zachowali gen wolności. I skoro poszli do wyborów, wierzą w demokrację. Jesteśmy społeczeństwem obywatelskim.
Wyzwaniem jest dogadać się z tymi, którzy głosowali na PiS – to miliony ludzi. Oni dalej będą mieszkać obok nas.
Pisarka, menedżerka, dziennikarka. Przez 22 lata związana z Gazetą Wyborczą. Była zastępczynią redaktora naczelnego Adama Michnika, redaktorką naczelną Wysokich Obcasów i prezeską Fundacji Wysokie Obcasy
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Potrzeba audytu pomocy wojskowej i finansowej jest zrozumiała. Mike Waltz, który będzie nowym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, zastępując na tym stanowisku Jake’a Sullivana, jest członkiem komisji spraw zagranicznych ds. sił zbrojnych i wywiadu w Izbie Reprezentantów. Kiedy więc zasugerował, że ukraiński rząd nie wydaje pieniędzy zbyt racjonalnie, miał do tego pełne prawo. Bo trzeba w końcu przyznać, że poczynania administracji Denysa Szmyhala w tej kwestii pozostawiają wiele do życzenia. Wielu odetchnęło więc z ulgą, uznając że nadszedł czas, by powrócić do klasycznej dyplomacji i dobrze opracowanych biznesplanów.
Pomysł oddania ziemi i zatkania Rosji gęby nie jest nowy i był wyrażany w różnych wariantach przez różnych polityków – od nieżyjącego już Henry’ego Kissingera, przez kanclerza Olafa Scholza, po dwóch czołowych członków obecnego zespołu Trumpa: Elona Muska i J.D. Vance’a
Po pierwsze, musimy zrozumieć, dlaczego takie głosy mają posłuch. Gdzieś jesienią 2022 r. urzędnicy z Bankowej [w Kijowie na ul. Bankowej znajduje się siedziba prezydenta Ukrainy – red.] zdecydowali, że jeden głos powinien być słyszalny na arenie międzynarodowej: barytonowy głos Zełenskiego. Od tej chwili liczba przedstawicieli opozycji w delegacjach podróżujących do Waszyngtonu, Londynu i Berlina znacznie zmalała, a wojskowych można było policzyć na palcach jednej ręki.
A z pierwszych stron gazet zniknęły historie o zwykłych ludziach, którzy atakowali rosyjskie czołgi koktajlami Mołotowa, i zdeterminowanych ochotnikach, którzy szli niszczyć doborowe jednostki rosyjskiej armii
Poza tym nawet w kraju widać już zmęczenie codziennymi wariacjami na temat dzielnego prezydenta, który nie uciekł. I brakiem wizji przyszłości oraz planu dla społeczeństwa, w którym kumulują się sprzeczności.
Nic dziwnego, że teza: „dojdę do władzy i zakończę wojnę w ciągu doby” – stała się bardzo popularna w wyborach w tych krajach, które poważnie zainwestowały w obronę Ukrainy. Donald Trump obiecał rozwiązać kwestię ukraińską w ciągu 24 godzin od ogłoszenia wyników wyborów. Teraz Friedrich Merz, lider CDU, największej niemieckiej partii opozycyjnej, w oczekiwaniu na przedterminowe wybory do Bundestagu powiedział, że jeśli zostanie kanclerzem Niemiec, postawi Putinowi ultimatum w sprawie Ukrainy. I jeśli jego warunki nie zostaną spełnione w ciągu 24 godzin, jest gotów dostarczyć Ukrainie pociski manewrujące Taurus oraz dać jej zgodę na rozpoczęcie ataków na terytorium Rosji.
Wojna w Ukrainie staje się technologią przedwyborczą w programach zachodnich polityków, którzy zasmakowali politycznego zwycięstwa
Szum wokół ukraińskich planów pokojowych pozwala wielu autorom, którzy pisali o przygodach klimatycznych Grety Thunberg i pozytywnym nastawieniu do ciała w Victoria's Secrets, zdobywać pierwsze nagrody, pisać scenariusze dla Netflixa i wspomnienia.
Jednak za wszystkimi tymi receptami na rozwiązanie ukraińskiej wojny (dać Putinowi cztery regiony z dostępem do morza) kryje się niechęć Zachodu do szukania problemów w sobie – i do zmian.
Niedawno Rosja zorganizowała forum w Wałdaju, gdzie Putin przez ponad trzy godziny mówił o tym, że stary porządek mu nie odpowiada. I że chciwy Zachód musi usiąść z Rosją i powrócić do czasów zimnej wojny, kiedy Moskwa miała wpływy w Europie Wschodniej. Nawet mając armię w rozsypce, Kreml chce doprowadzić do kapitulacji Europy i odzyskać w niej hegemonię.
Nie jest tajemnicą, że Putin już składa Trumpowi propozycje szybkiego spełnienia jego obietnicy zakończenia konfliktu w Ukrainie. Tyle że na warunkach Rosji.
Nie jest też tajemnicą, że szereg rosyjskich lobbystów już nawiązuje kontakty i szturmuje biura osób, które będą pełnić najwyższe stanowiska w administracji Trumpa.
Wszystko to okraszone jest różnymi wersjami planów pokojowych opisywanych w prasie, które po części przypominają propozycje Chin i Brazylii oraz samej Rosji, przedstawione w Stambule wiosną 2022 roku.
Świat nie jest zmęczony wojną w Ukrainie. Po prostu od 2014 roku popełnił tak wiele błędów, że teraz boi się wziąć grabie, łopaty i posprzątać cały ten bałagan
Nie ma prostych recept na pokój w Ukrainie. Ukraińcom nie można po prostu powiedzieć, żeby zapomnieli o Mariupolu, który został już oficjalnie przekazany gangom Ramzana Kadyrowa do splądrowania. Nie możesz zmuszać Ukraińców do sympatyzowania z mordercami, którzy wykorzystują wojnę w Ukrainie do spłacania pożyczek zaciągniętych na propagandowe filmy pokazywane na licznych światowych festiwalach, zresztą organizowanych też za rosyjskie pieniądze. I zdecydowanie nie powinniśmy być zmuszani do kochania Rosjan za thrillery erotyczne, w których ukraińska uchodźczyni w Stambule z jakiegoś powodu spośród milionów mężczyzn wybiera Rosjanina.
Ta wojna nie skończy się wraz z telefonem Trumpa do Putina i tym, że pan Merz wygra niemieckie wybory. To wojna na dłuższą metę, w której główną zdobyczą nie jest jakaś wioska w obwodzie donieckim.
Rosjanie chcą rozbijać witraże krakowskich katedr, gwałcić kobiety w Berlinie i plądrować najlepsze domy w Paryżu
Im szybciej Zachód zda sobie sprawę, że celem nie jest Ukraina, ale on sam, tym łatwiej będzie nam wszystkim. Bo my już nauczyliśmy się na własnej skórze, że musisz przygotować się na czas, a nie przechowywać pamięć o swoim rodzinnym mieście w starych albumach.
Każdy plan pokojowy, który pojawił się w prasie od czasu ogłoszenia wyników amerykańskich wyborów, wygląda dla nas jak oferta zostania potrawą na czyimś przyjęciu. Perspektywa zostania zbieraczem na wysypisku śmieci zdecydowanie nie jest czymś, co chciałoby się dostać po dziesięciu latach wojny.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
<frame>Świadome, jak delikatna jest kwestia tragedii wołyńskiej w stosunkach polsko-ukraińskich, publikujemy wywiady z polskimi i ukraińskimi historykami zainteresowanymi nawiązaniem otwartego dialogu między naszymi krajami. Poniżej odpowiedź ukraińskiego politologa, historyka, dyrektora Instytutu Polityki Światowej Jewhena Magdy na wywiad Sestr z Łukaszem Adamskim „Jeśli Ukraina się obroni i odzyska zajęte tereny, to będzie jej wielkie zwycięstwo”<frame>
Łukasza Adamskiego znam od czasów, gdy był zastępcą dyrektora Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Jestem przekonany, że to nie wina Pana Łukasza, że nie było i nie ma dzisiaj takiej instytucji, która zapewniałaby dialog między Polakami i Ukraińcami. Centrum Mieroszewskiego, w które przekształciło się Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, prowadzi aktywną politykę wschodnią. Możecie powiedzieć, że Katyń i katastrofa smoleńska nie stoją między Polską a Ukrainą. Tak, ale nasze stosunki dwustronne komplikuje problem tragedii wołyńskiej.
Chciałbym zauważyć, że w Polsce działalność wielu wpływowych think tanków jest koordynowana przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, podczas gdy w Ukrainie nie ma takiego algorytmu. Prawda jest taka, że po polskiej stronie naszej 525-kilometrowej wspólnej granicy zaczęto badać Ukrainę wcześniej i robi się to bardziej systematycznie. I nie będę teraz przypisywał błędów ukraińskich władz wyłącznie agresji Rosji. Byłoby to nieuczciwe.
Nie mogę jednak zgodzić się z tezą Pana Adamskiego, że nikt w Polsce nie chce zwycięstwa Rosji. Rzeczywiście, gotowość do dialogu z Kremlem nie jest dziś w Polsce „na stole”, a w latach rządów PiS obecny premier Donald Tusk podczas swojego pierwszego premierostwa był chłostany w mediach za dialog z Putinem. Jednak nienawiść do Ukraińców (z różnych powodów) znajduje liczne echa w polskim społeczeństwie. Sukces Konfederacji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, w których partia ta podwoiła swoje poparcie w porównaniu z wyborami do Sejmu, tylko to potwierdza.
Przypomnę, że pomiędzy obiema kampaniami wyborczymi doszło również do blokady granicy polsko-ukraińskiej przez polskich rolników – przynajmniej przy wsparciu jednego z działaczy Konfederacji, Rafała Meklera. Ta blokada pokazała m.in., że polscy politycy, mimo istnienia tezy o „polsko-polskiej wojnie politycznej”, nie będą działać przeciwko swoim rodakom w interesie Ukrainy. Z punktu widzenia Polski to oczywiście dobrze, ale dla Ukrainy, która nadal przeciwstawia się Rosji na froncie, stworzyło to problemy natury moralnej. Nie mam wątpliwości, że dostawy wojskowe szły do Ukrainy bez przeszkód, ale blokowanie tras przez obywateli kraju, z którym stosunki w 2022 roku osiągnęły poziom euforii, było zimnym prysznicem. Co więcej, opinia publiczna w Ukrainie jest świadoma wysiłków Andrzeja Dudy, by przekonać kraje Europy Południowej do rozpoczęcia negocjacji z Ukrainą w sprawie przystąpienia do UE. Ale nie wie nic o wysiłkach Donalda Tuska na rzecz integracji europejskiej w interesie Ukrainy.
Nie zamierzam usprawiedliwiać stanowiska Wołodymyra Zełenskiego po incydencie w Przewodowie. Nie chcę szukać wytłumaczenia tego błędu
Chciałbym zwrócić uwagę, że atak w sprawie rozsypywania polskiego ziarna we wrześniu 2023 r., podczas przemówienia prezydenta Ukrainy na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, był bezosobowy, choć łatwo zidentyfikować jego adresata. Pragnę również przypomnieć, że dziennikarz Zbigniew Parafianowicz w swojej książce „Polska na wojnie”, która jest znana nie tylko w Polsce, wspomina o przeprosinach ówczesnego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego wobec jego polskiego odpowiednika Rajmunda Andrzejczaka. Nawiasem mówiąc, niedawno rzecznik polskiego MSZ Paweł Wroński wyraził nadzieję, że Polska będzie mogła zestrzeliwać rosyjskie rakiety. Wydanie pozwolenia w tej sprawie oczywiście należy do NATO. Bez niego polscy urzędnicy są zmuszeni do mówienia bzdur, gdy rosyjskie rakiety pojawiają się w przestrzeni powietrznej ich kraju.
Zamiast tego jestem gotów wcielić się w adwokata diabła i przeprosić za oświadczenie o „ludobójstwie zbożowym”, wygłoszone w zeszłym roku przez przedstawiciela handlowego Ukrainy Tarasa Kaczkę. Niestety w relacjach polsko-ukraińskich czasami górę biorą emocje. Jednocześnie muszę zauważyć, że ukraiński prezydent, premier, przewodniczący parlamentu, ministrowie obrony i spraw zagranicznych nie pozwalają sobie na podobne ataki. Jednak naprawdę zaskakujące jest to, że nawet rok po zmianie władzy w Polsce jej organy ścigania nie znalazły beneficjentów oszustwa zbożowego, które zaszkodziło bezpieczeństwu żywnościowemu kraju. Trudno sobie wyobrazić, by choćby jeden wagon lub ciężarówka ze zbożem przekroczyły polsko-ukraińską granicę bez przygotowania zawczasu miejsca na rozładunek.
Niestety Warszawa i Kijów szybko przeszły od szczytu porozumienia na wiosnę 2022 r. do okopów wzajemnych roszczeń. I jak tu nie wspomnieć o innym polskim koledze, Przemysławie Żurawskim vel Grajewskim, który wielokrotnie podkreślał, że kiedy Polska i Ukraina są razem – wygrywają? Nawiasem mówiąc, ten model współpracy w pełni funkcjonuje zarówno w ramach NATO, jak Unii Europejskiej. Ta potencjalna współpraca nie wszystkim się jednak podoba – nie tylko za murami Kremla, ale także w UE.
Bądźmy szczerzy: przystąpienie Ukrainy do NATO i UE nie znajduje się obecnie w agendzie żadnej z tych organizacji. Dlatego szumne zapowiedzi polskich polityków, że nie dopuszczą do akcesji Ukrainy bez rozwiązania problemu wołyńskiego, to czysty populizm. Obecny okres wiąże się z wystawianiem kandydatów na prezydenta przez czołowe siły polityczne w Polsce. Stosunek do Ukrainy, w szczególności w kontekście tragedii wołyńskiej, jest papierkiem lakmusowym dla polskich polityków.
Podobnie jak Łukasz Adamski popieram ekshumację ofiar tragedii wołyńskiej, ale uważam, że konieczne jest podkreślenie kilku szczegółów. Rzeczywiście, rozpoczęcie tego procesu i zapewnienia o nieodwracalności stanowiska Ukrainy jest konieczne. Byłoby dobrze, gdyby zostało to politycznie poparte przez parlamenty obu krajów.
Przydałoby się też ustanowienie nagrody „Sprawiedliwy z Wołynia”, co mogliby zrobić Wołodymyr Zełenski i Andrzej Duda
Wiem, że Polska honoruje tych, którzy ratowali ofiary masakry, ale przeniesienie nagrody na poziom międzynarodowy mogłoby zwiększyć poziom zrozumienia problemu w Ukrainie. Brak społecznego zapotrzebowania w Ukrainie na rozwiązanie tego problemu jest być może głównym powodem bierności ukraińskich władz w tej sprawie.
Należy również zrozumieć, że państwo, które codziennie grzebie dziesiątki obywateli zabitych przez rosyjską agresję, nie może uczynić ekshumacji ofiar tragedii wołyńskiej absolutnym priorytetem do czasu zakończenia wojny z Rosją. Zarazem utworzenie międzynarodowej komisji (z udziałem przedstawicieli państw trzecich) przyczyniłoby się do lepszego i szybszego rozwiązania problemu. Dla mnie to, co oczywiste, jest jasne: problemy w relacjach między Polską a Ukrainą można rozwiązać tylko poprzez dialog. Dlatego nie po raz pierwszy proponuję stworzenie formatu dyskusyjnego PL-UA-525, w którym można by nie tylko omawiać istniejące sprzeczności i opracowywać rozwiązania na przyszłość, ale także rozpowszechniać istotne informacje w Polsce i w Ukrainie. Byłbym szczęśliwy, gdyby Centrum Mieroszewskiego przyłączyło się do tej inicjatywy. Polska i Ukraina powinny nie tyle przerzucać się zarzutami, ile tworzyć wspólne znaczenia pod wspólnym hasłem: „Za naszą i waszą przyszłość”.
P.S. Proponuję obejrzeć naszą ostatnią dyskusję z Łukaszem Adamskim na kanale Ukrlife YouTube z Ludmiłą Nemyrą. Był poświęcony tragedii wołyńskiej:
Rada Najwyższa apeluje do prezydenta elekta Donalda Trumpa i Kongresu USA o pomoc w zakończeniu wojny – by w Ukrainie mogły się odbyć wybory parlamentarne. Powiedział o tym dzień po amerykańskich wyborach wiceprzewodniczący Rady Najwyższej Ołeksandr Kornienko. Pod koniec września ukraińska Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła, że rozpoczęła aktualizację rejestru wyborców. Wywołało to falę spekulacji, czy ukraińskie władze przygotowują się do wyborów. Czy w bliskiej przyszłości wybory w Ukrainie są możliwe? Jak rosyjska inwazja wpłynęła na preferencje polityczne Ukraińców? Czy stronnicy generała Załużnego znajdą się w nowym parlamencie? I czy siły prorosyjskie mają szansę powrócić do ukraińskiej polityki? Sestry rozmawiają z Ołeksijem Koszelem, politologiem i dyrektorem generalnym Komitetu Wyborców Ukrainy.
Kateryna Tryfonenko: Czy w przyszłym roku w Ukrainie będzie można przeprowadzić wybory?
Ołeksij Koszel: Nie wykluczam, że może zostać podjęta decyzja polityczno-prawna o przeprowadzeniu wyborów, ale będzie to naruszenie konstytucji. W ciągu minionego roku pojawiły się setki oświadczeń urzędników państwowych, że do przeprowadzenia wyborów potrzebna jest zmiana prawa. Nikt – z wyjątkiem Fedira Wenisławskiego, byłego przedstawiciela prezydenta w Radzie Najwyższej – nie powiedział, że konstytucja zabrania przeprowadzenia wyborów. Wszyscy mówią wyłącznie o zmianie prawa, a przy większości głosów w parlamencie można to zrobić dosłownie z dnia na dzień. Dlatego nie wykluczam takiej decyzji, zwłaszcza że otrzymaliśmy wyraźny sygnał o wypłaceniu tysiąca hrywien przez rząd każdemu obywatelowi Ukrainy. Owszem, media społecznościowe eksplodowały oburzeniem, ale są miliony obywateli, którzy nie będą tym oburzeni.
Dla niektórych obywateli dotkniętych ubóstwem ten tysiąc hrywien – zwłaszcza jeśli zostanie pomnożony przez dwóch, trzech czy pięciu członków rodziny – może być wystarczającym powodem, by chcieć odwdzięczyć się prezydentowi Zełenskiemu
Od czego może zależeć decyzja o przeprowadzeniu wyborów?
Aby można było przeprowadzić wybory, musi być decyzja Rady Najwyższej Ukrainy. Sługa Narodu [partia Wołodymyra Zełenskiego – red.] ma większość głosów w parlamencie – nie samodzielnie, ale przy wsparciu trzech innych ugrupowań parlamentarnych: Dowiry i dwóch frakcji, które kiedyś tworzyły prorosyjską frakcję opozycyjną Platforma „Za Życie”, dziś zakazaną na mocy orzeczenia sądu. To jest nieformalna koalicja, która może zagwarantować poparcie dla każdej decyzji. Nawet takiej, która wykracza poza zdrowy rozsądek.
Czy są jakieś oznaki, że ukraińskie partie przygotowują się do wyborów?
Nie widzę żadnej wyraźnej i systematycznej pracy partii politycznych, która świadczyłaby o przygotowaniu się do wyborów. Jedyne, co możemy powiedzieć, to że partie opozycyjne nasiliły krytykę rządu – choć warto zauważyć, że liczba powodów do tej krytyki wzrosła. W terenie burmistrzowie inwestują w projekty, które podczas wojny możemy postrzegać jako bezsensowne marnowanie pieniędzy.
Mamy naprawy elewacji, mamy programy kształtowania krajobrazu, mamy masową budowę chodników i bulwarów. W jednym z miast już podczas wojny zbudowano nawet fontannę
To marnotrawstwo, ale należy je umieścić w kontekście przygotowań do wyborów. Widzę też aktywność niektórych sił politycznych, takich jak partia Sługa Narodu, która masowo dystrybuuje broszury reklamowe w Kijowie i innych regionach. I jak już wspomniałem, mamy decyzję prezydenta o wypłaceniu tysiąca hrywien wszystkim obywatelom bez wyjątku, którą postrzegam jako technologię polityczną, bo nie ma w niej żadnej logiki ekonomicznej.
Czy Ukraińcy naprawdę potrzebują teraz wyborów? Jakie są nastroje?
Jeśli spojrzeć na liczbę ustaw rozpatrywanych i uchwalanych przez Radę Najwyższą, to zdecydowanie nie jest ona mniejsza niż przed wojną. Nieufność społeczeństwa wobec parlamentu jest wynikiem serii skandali, do których doszło już w czasie wojny: korupcji, problemów z deklaracjami majątkowymi, nieetycznego zachowania i prorosyjskich nastrojów wśród niektórych deputowanych. Dlatego na parlament spada dziś największa krytyka – w przeciwieństwie do innych instytucji władzy.
Mamy również powody, by krytykować parlament za jego niezdolność do ustalania priorytetów, za uchwalanie ustaw, z którymi, delikatnie mówiąc, można było poczekać do zakończenia wojny. Często zamiast rozpatrywać ważne ustawy wojskowe parlament zajmuje się ustawami o wątpliwym znaczeniu. Ale to nie jest tylko kwestia Rady Najwyższej. To problem głębokiego kryzysu administracji publicznej w ogóle. Możemy też krytykować Kancelarię Prezydenta i rząd za podejmowanie decyzji o niskiej jakości lub wątpliwym znaczeniu.
Nawiasem mówiąc, dziwi mnie, że zaufanie do rządu jest większe niż do parlamentu. Właśnie dowiedzieliśmy się, że rząd zapomniał zapewnić w budżecie środki na wypłaty dla wojska na 2024 r. – i jest dziura w wysokości 500 milionów hrywien. To ogromna kwota. Rząd tłumaczy się, że według Międzynarodowego Funduszu Walutowego wojna miała zakończyć się w 2024 r., więc nie przewidziano dalszych płatności. To logika ludzi, którzy nie wiedzą, jak podejmować decyzje.
Jeśli chodzi o nastroje wśród wyborców, to widziałem badania, które pokazują, że zdecydowana większość jest przeciwna przeprowadzaniu wyborów w czasie wojny
W zeszłym roku toczyła się dyskusja na temat prawdopodobieństwa przeprowadzenia wyborów. Przedstawiciele władz, w tym marszałek Rady Najwyższej Rusłan Stefanczuk, wprost stwierdzili, że przeprowadzenie wyborów jest możliwe – wystarczy tylko zmienić prawo (oczywiście mieli na myśli ustawę o stanie wojennym). Natomiast czołowi eksperci w dziedzinie prawa wyborczego, prawa konstytucyjnego i osoby publiczne zajmowali przeciwne stanowisko: że konstytucja zabrania przeprowadzania wyborów w czasie stanu wojennego. Przede wszystkim wyborów parlamentarnych, ale zdaniem ekspertów ta zasada dotyczy też wyborów prezydenckich i samorządowych.
Cieszy mnie, że społeczeństwo poparło to stanowisko i nie chce teraz wyborów. Myślę też, że takie stanowisko obywateli jest silnie związane z kwestią bezpieczeństwa.
Jak wojna na pełną skalę zmieniła życie polityczne i preferencje Ukraińców?
Po inwazji życie polityczne w Ukrainie praktycznie się zresetowało. Nie zniknęło, bo siły polityczne działają, ale w zdecydowanej większości w formacie sztabu wolontariuszy: w biurach partii politycznych w Kijowie składane są drony i zbierana jest pomoc humanitarna, którą rozwożą potem członkowie partii. Po wybuchu wojny na pełną skalę format podejmowania decyzji w Ukrainie faktycznie się zmienił.
Jeszcze przed inwazją kluczowe decyzje były podejmowane w Kancelarii Prezydenta, a rząd i parlament odgrywały rolę wykonawców. Po raz pierwszy w historii niepodległej Ukrainy jedna siła polityczna zdobyła większość miejsc w parlamencie i samodzielnie utworzyła rząd, nie musząc się oglądać na opozycję.
Natomiast po 24 lutego 2022 roku byliśmy świadkami niezwykle interesującego zjawiska: jedności w parlamencie – choć warto zauważyć, że kluczowe decyzje Rady Najwyższej dotyczyły kwestii bezpieczeństwa i obrony, wsparcia dla sił zbrojnych, więc nie mogły one podzielić parlamentu. Mieliśmy do czynienia z okresem bezprecedensowej jedności. Myślę, że po raz pierwszy w historii ukraińskiego parlamentaryzmu mieliśmy tak wysokie wskaźniki poparcia dla projektów ustaw. Co trzecia czy co czwarta decyzja była przyjmowana większością konstytucyjną.
Innymi słowy, parlament pracował, jak szwajcarski zegarek. Jednak z powodu prób wykluczenia opozycji z przestrzeni informacyjnej popełniono wiele błędów. Nie chcę rozwodzić się nad drobnymi kwestiami, blokowaniem kanałów opozycyjnych itp. Najważniejsze jest to, że parlamentowi nie udało się ustalić priorytetów. Z jednej strony pracowano w formacie, w którym decydujący głos należał do ulicy Bankowej [na tej ulicy w Kijowie znajduje się siedziba prezydenta – red.].
Z drugiej strony rząd popełnił błędy w decyzjach legislacyjnych i wykonawczych dotyczących sił zbrojnych
Dlatego mamy katastrofalne problemy. Oczywistym ich przykładem jest przedłożenie przez rząd parlamentowi zmian w przepisach dotyczących mobilizacji dopiero jesienią 2023 r. Co więcej, zmiany te były tak źle zredagowane i opracowane w takim pośpiechu, że parlament był zmuszony odesłać je rządowi w celu wprowadzenia poprawek (druga ich wersja też była złej jakości).
Te poprawki zostały przyjęte dopiero w kwietniu 2024 roku. Sfinalizowanie tak ważnej sprawy w trudnej fazie wojny zajęło sześć miesięcy. Oznacza to opóźnienie o półtora roku do dwóch lat. Tak samo było w innych dziedzinach.
Jakie trendy dominują dziś w ukraińskiej polityce?
Głównym trendem jest reorientacja wyborców na wojsko. Jest to związane z fenomenem generała Wałerija Załużnego, który wciąż cieszy się najwyższym zaufaniem. Zgodnie z wynikami ostatnich badań opinii publicznej wojsko cieszy się zaufaniem na poziomie 93-94%, czyli nawet większym niż Cerkiew prawosławna. Za wojskiem plasują się wolontariusze i służby ratunkowe.
Dowodzi to, że ludzie ufają także strukturom niewojskowym, ale związanym z wojskiem. Dlatego możemy się spodziewać, że przyszły parlament będzie w połowie składał się z żołnierzy i wolontariuszy
Wyniki badań opinii publicznej pokazują, że generał Załużny może być liderem w wyścigu wyborczym. Znaczący wynik może też osiągnąć Kyryło Budanow [szef wywiadu wojskowego Ukrainy – red.]. Mogą się też pojawić partie, które będą nawiązywały do nazw popularnych jednostek wojskowych. Wojsko stało się siłą polityczną, której obawiają się starzy gracze, przede wszystkim partia prezydencka.
Oczywiście istniała i nadal istnieje bardzo duża pokusa przeprowadzenia wyborów bez udziału wojska. Bo nawet jeśli wybory odbędą się krótko po ogłoszeniu pokoju lub rozejmu, jasne jest, że wielu wojskowych może nie zdążyć wziąć w nich udział.
Co więcej, zaobserwowałem nawet w mediach falę wypowiedzi pseudoekspertów, zapewne opłaconych, którzy zaczęli wskazywać na ryzyko dojścia do władzy wojskowych. Ja uważam, że w ponadmilionowej armii ukraińskiej znajdzie się kilkaset wartościowych osób, które mają doświadczenie w pracy legislacyjnej i ochotę do uczciwej pracy w parlamencie. W rzeczywistości to był, jest i będzie kluczowy trend i kluczowe zagrożenie dla obecnie rządzącej większości.
Czy istnieje ryzyko powrotu sił prorosyjskich do ukraińskiej polityki?
W 2022 roku, kiedy Rada Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony podjęła decyzję o delegalizacji prorosyjskich partii, wiele osób było w stanie euforii, wierząc, że na zawsze zamknęliśmy w Ukrainie kwestię „rosyjskiego świata”. Widzimy jednak, jak bolesny jest proces rozwodu z Patriarchatem moskiewskim. Musimy więc przyjąć, że ryzyko bolesnego rozwodu dotyczy też sfery politycznej. Dlatego teraz, by mieć przynajmniej częściowe gwarancje zmniejszenia po wojnie wpływu „rosyjskiego świata” na Ukrainę, musimy podjąć szereg decyzji legislacyjnych. Kluczową jest lustracja tych, którzy kandydowali na urzędy z zakazanych partii politycznych w ostatnich latach: najpierw w 2014 roku, a potem na początku wojny na pełną skalę. Chodzi o lustrację wszystkich, którzy ubiegali się o jakiś urząd – od wójta do prezydenta. Prorosyjskie partie polityczne powinny mieć zakaz startowania w wyborach w Ukrainie przez co najmniej 10 lat. Nie podoba mi się, że o tym nie dyskutujemy. Z jakiegoś powodu wszyscy myślą, że nie ma poważnych zagrożeń.
Chociaż logikę większości parlamentarnej można zrozumieć, bo dwa koła poselskie wywodzące się z dawnej Opozycyjnej Platformy „Za Życie” głosują zgodnie z rządzącą większością. Oczywiście trudno uwierzyć, że to wsparcie jest darmowe. Nie wykluczam, że w zamian za swą lojalność członkowie tych grup otrzymali pewne gwarancje. Właśnie dlatego parlament – mam na myśli prorządową większość – przez ponad dwa lata nie rozpatrzył rządowego projektu ustawy, która pozwoliłaby na odebranie miejsc w samorządach zakazanym rosyjskim partiom. Mamy więc do czynienia z absurdem: partie są zdelegalizowane, nie istnieją, ale ich deputowani pozostają w samorządach. Zakładam więc, że mogą zostać dopuszczeni do udziału w nowych, przekształconych projektach politycznych. Z drugiej strony jestem jednak w 100% przekonany, że w ciągu najbliższych 10 lat nie zobaczymy żadnych wyraźnie prorosyjskich projektów politycznych w Ukrainie.
Możemy natomiast zobaczyć – i jest to absolutnie prawdopodobne – prorosyjskie siły startujące w najbliższych wyborach pod przykrywką europopulistów i eurosceptyków
Siły te nie będą startować w wyborach bezpośrednio pod szyldem Moskwy. Wystarczy, że idee integracji europejskiej i euroatlantyckiej zostaną przez nie zakwestionowane i doprowadzone do absurdu, tak w Gruzji robi to rządząca partia Gruzińskie Marzenie. Jej politycy nie powiewają flagami Putina. Mówią tylko, że Rosjanie i Gruzini muszą być przyjaciółmi, że trzeba przywrócić loty do Rosji, bo gruziński biznes na tym skorzysta – i tak dalej. Właśnie dlatego musimy przeprowadzić lustrację.
Przez długi czas przeprowadzka do Ameryki była moim marzeniem, jednak po trzech latach mieszkania tam zdecydowałam się wrócić do Polski. Tak jak moi rodzice, myślałam, że życie w Ameryce zaoferuje mi ów wielki amerykański sen – lecz to nie był ten przypadek. Myślę, że ze względu na sposób, w jaki Ameryka jest przedstawiana, miałam wpojone wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądało moje życie. Nie byłam jednak świadoma szokujących odkryć, które przychodzą wraz z przeprowadzką na Zachód.
Gdy tam dotarłam, nie powiedziałabym, że tęskniłam za moim starym życiem w Polsce. Wszystko wydawało się nowe i ekscytujące. Czułam, że „mi się udało”. Jednak im więcej czasu spędzałam w USA, tym bardziej zdawałam sobie sprawę ze smutnych realiów Ameryki. Życie na Wschodzie jest mocno skupione na społeczności: znam swoich sąsiadów, kupuję owoce i warzywa na lokalnym targu, przyjaciele stawiają mi piwo, gdy jestem spłukana. Tymczasem moje doświadczenia w Ameryce były całkowitym tego przeciwieństwem. Jeśli nie mieszkasz w dzielnicy, w której dorastałaś lub budowałaś społeczność, wszystkie twoje doświadczenia są czysto transakcyjne. Przyłapywałam się na myśleniu, że tworzę z kimś relację – a później szybko odkrywałam, że ta osoba czegoś ode mnie chce, zacierając granicę tego, czy przyjaźń może istnieć poza pracą lub statusem.
W Stanach Zjednoczonych najtrudniejszym było dla mnie zrozumienie swojej tożsamości
W Ameryce jestem postrzegana jako biała dziewczyna, a moja tożsamość jako Polki niekoniecznie jest brana pod uwagę – chyba że poruszę ten temat w rozmowie. Naprawdę trudno mi było to zrozumieć, bo czuję, że pochodzę z kraju, który bardzo koncentruje się na tożsamości. Czułam, że właśnie tego mnie pozbawiano. W rzeczywistości nie potrafiłam zidentyfikować się z tym, kim jestem w USA. Czy powinnam być uważana za imigrankę, czy za polską Amerykankę? To było dla mnie bardzo niejasne. Zdawałam sobie sprawę z przywilejów, jakie mam w Ameryce ze względu na bycie białą kobietą. Nie potrafiłam jednak identyfikować się ani tworzyć więzi z białymi Amerykankami wokół mnie.
Nie czułam się tam, jak w domu – chyba że byłam na Greenpointcie, gdzie mogłam spotykać się z Polakami. Bo jeśli chodzi o mój uniwersytet, to spotkałam tam tylko jedną Polkę. Lepiej poczułam się dopiero wtedy, gdy zaprzyjaźniłam się z Ukraińcem, który pochodził z rodziny imigrantów. Świetnie rozumiał, o czym mówię. Amerykanie postrzegali go tylko jako białego chłopca – zresztą on też nie był w stanie identyfikować się z białymi amerykańskimi mężczyznami. Rozmawialiśmy o podobieństwach i różnicach w byciu Polakiem i Ukraińcem – oraz o terrorze, który szaleje teraz na świecie, a który większość naszych rówieśników w Ameryce zdawała się ignorować. Myślę, że Ameryka jest tak skoncentrowana na sobie i swojej polityce, że wiele kwestii zewnętrznych, które nie dotyczą tamtejszych ludzi, wydaje się im nieistotnych. Dlatego możesz się czuć zagubiony, zwłaszcza gdy jesteś imigrantem.
Ten mój przyjaciel uświadomił mi, jak bardzo tęsknię za moim krajem i moją społecznością, bo był najbliżej tego, czym w moim odczuciu była społeczność w Ameryce. Tam bycie wschodnim Europejczykiem jest dziwnym doświadczeniem. Bo choć z jednej strony większość krajów Europy Wschodniej była w przeszłości uciskana, to z drugiej masz przecież przywilej bycia białą osobą i powinnaś wziąć odpowiedzialność za posiadanie tego przywileju.
Po prostu za mało mówi się o tym, jak bardzo historia wpłynęła na kraje Europy Wschodniej – zwłaszcza na Zachodzie nie widzę, by było wielu ludzi świadomych tego, co się stało.
Pamiętam, jak na jednych z moich zajęć amerykański dzieciak nie wiedział, co dzieje się w Ukrainie. „Jaka wojna?”, powiedział, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę
Jak można tego nie wiedzieć? – myślałam rozzłoszczona. Tam wszystko kręci się wokół ich kraju, a to, co nie jest na nim skoncentrowane lub nie skupia się na ich idei indywidualizmu – jest wykluczane. „Ameryka to, Ameryka tamto” – nie mogłam już tego znieść. Żadnych wiadomości o innym kraju, choć to ich kraj jest odpowiedzialny za większość zbrodni wojennych na świecie, będąc zarazem jedynym, który mógłby te wojny zakończyć.
W Nowym Jorku zamieszkałam w ukraińskiej części dzielnicy East Village, mając nadzieję, że przyniesie mi to poczucie spokoju. Jednak zamiast tego miałam wrażenie, ta ukraińskość jest zmyślona. Na ulicach nie słyszałam ukraińskiego, za to większość dzielnicy wydawała mi się zgentryfikowana przez hipsterskich białych Amerykanów i studentów szukających tanich mieszkań. Często zastanawiałam się, co to oznacza dla tych, którzy kiedyś nazywali tę okolicę domem.
Kontrast między oryginalną kulturą a nowoczesnym, bardziej skomercjalizowanym środowiskiem wywoływał poczucie nostalgii za tym, co zostało utracone, potęgowane przez obecne wydarzenia w Ukrainie
To samo zaobserwowałam na Greenpointcie. To, co kiedyś było znane jako kwitnąca polska dzielnica, nie było już takie samo. Odwiedzałam to miejsce każdego miesiąca – kolejna restauracja była zamykana i kolejna znana mi osoba wyprowadzała się, bo nie było jej już stać na życie tam. Najbardziej uderzyła mnie zmiana w otaczających mnie ludziach. Wielu mieszkańców, którzy mieszkali tam przez długi czas, zostało wypchniętych z powodu rosnących czynszów, a krajobraz kulturowy, dzięki któremu z początku czułam się jak w domu, stał się bardziej homogeniczny. Zarówno ukraińska, jak polska społeczność zostały wypchnięte z dzielnic, które kiedyś uważały za swoje. Teraz przenoszą się kilka mil dalej od Manhattanu, do innej dzielnicy, którą będą nazywać domem, dopóki wszystko się nie powtórzy.
Przez cały pobyt w Ameryce zastanawiałam się: dlaczego nie wybrać spokojniejszego, wspólnotowego życia? Dlaczego to miałoby pozostać tylko marzeniem? To poczucie izolacji w czterech ścianach mojego nowojorskiego mieszkania, codzienne budzenie się w dobiegającym z zewnątrz hałasie, patrzenie na twarze, których nie rozpoznaję. Dlaczego nie przenieść się z powrotem do domu i mieć wspólnotę, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa? Zdałam sobie sprawę, że narzekając na to wszystko miałam tylko jedną opcję. Spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam. Moim marzeniem nie jest otaczanie się błyszczącymi rzeczami i praca, która wzmacnia moje poczucie własnej wartości. Chcę czuć, że gdzieś przynależę – do miejsca, w którym sąsiedzi pozdrawiają się nawzajem, miejsca, w którym ludzie troszczą się o siebie nawzajem. Miejsca, które możemy nazwać domem.
W Ameryce oczekuje się, że dla studenta college'u semestr za granicą będzie jednym z najważniejszych doświadczeń życiowych. Twoje babcie, ciotki, przyjaciele, a nawet dziwny sąsiad na ulicy – wszyscy powiedzą ci, jak ważny dla nich był semestr za granicą. A jeśli nigdy nie wyjeżdżali z USA, powiedzą, jak bardzo zazdroszczą ci przygód, które z pewnością nadejdą. Bo ogólnie rzecz biorąc, istnieje wiele oczekiwań co do tych zagranicznych wojaży.
Wyruszając do Polski zadaję więc sobie pytanie: czy po czterech miesiącach w Polsce będę już inną osobą?
Na lotnisku z oddali przesyłam buziaki moim rodzicom. Porozmawiamy, gdy będę już w moim pokoju – w polskim akademiku.
Budzę się po całym dniu podróży. Otwieram oczy i wyglądam przez okno samolotu – lądujemy we Wrocławiu, moim domu na następne cztery miesiące. Z lotniska biorę taksówkę, po drodze chłonąc pierwsze wrażenia z nowego miasta i kraju. Dorastałam w małym miasteczku w Kolorado, w domu pośród gór, które otaczały całą naszą malowniczą dolinę. Patrzę przez okno taksówki i zdaję sobie sprawę, że to nowe miasto mnie zmieni.
Po dotarciu do akademika kładę się do łóżka, licząc na głęboki sen po długiej podróży. Ale to nie takie łatwe. Przez okna, otwarte z powodu upału, do moich uszu docierają dźwięki miasta. Samochody trąbią na siebie, jakby się kłóciły, psy szczekają na całe gardło, moje łóżko porusza się wraz z tramwajami jeżdżącymi tam i z powrotem po Wrocławiu. W domu słyszałam świerszcze i od czasu do czasu samochód. Tutaj, w centrum Wrocławia, moje uszy są zanurzone w kakofonii dźwięków.
Budzę się w innym świecie. Wszystko wydaje się być do góry nogami
Na moim łóżku są dwa koce zamiast jednego. Gniazdka w ścianach są inne niż w Stanach Zjednoczonych. Nie rozumiem, dlaczego nie możemy sprawić, by tego rodzaju rzeczy były takie same na całym świecie. Dlaczego nie potrafimy ustandaryzować gniazdek? Gdy wychodzę z akademika, widzę jasnozielony neon. Co to jest „Żabka”? I dlaczego jest ich tu tak wiele? Po prostu opanowały miasto. Co sto metrów napotykam kolejny jaskrawo oświetlony sklep.
Po otrzymaniu karty miejskiej wsiadam do tramwaju. Niespodzianka: nikt jej nie sprawdza. Byłam bardzo zaskoczona, gdy się dowiedziałem, że moja karta będzie sprawdzana tylko okresowo. Wygląda na to, że wszyscy tutaj sobie ufają.
Jeszcze nigdy nie mieszkałam w miejscu o tak długiej historii. W pierwszym tygodniu studiów dowiedziałam się o dawnych królestwach, które podzieliły ziemie Polski w XVIII wieku, i o tym, że 80% miasta, w którym teraz mieszkam, zostało zniszczone pod koniec II wojny światowej. Każdy mój krok to dotykanie historii, wszystko tutaj jest nią owiane.
Nie czuję, by to miasto było zaczarowane. Ale czuję, jak jego ceglane mury wyciągają do mnie ręce, próbując nie dać o sobie zapomnieć
Niektóre rzeczy pozostają jednak takie same. Transport i przepływ ludzi – taki sam jak na przykład w Nowym Jorku. Głowy spuszczone, oczy spuszczone – nikt się nie zatrzymuje, by się przywitać. Każdy jest zbyt zajęty swoim życiem. Małe rzeczy, takie jak koce i gniazdka, wydają mi się zupełnie inne, ale ludzkie doświadczenie pozostaje takie samo.
Przyzwyczajenie się do nowego miasta zawsze jest wyzwaniem, ale kiedy leżę w łóżku, tym razem czuję, że kojący hałas Wrocławia zaczyna mnie usypiać.
Z niecierpliwością czekam na przygody w całej Polsce. Czuję się otwarty na to, by nowy kraj zmienił moje życie.