Exclusive
20
min

Święta na froncie: w szpitalu postawiłem sobie małą choinkę

Kiedy wybuchła pełnoskalowa inwazja Żenia nie miał żadnych wątpliwości. Choć czuł strach wiedział, że musi chwycić za broń. Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że przyjdzie mu spędzać trzecie Boże Narodzenie w okopach.

Aldona Hartwińska

Żenia Woropajew: Nie, absolutnie. Jak? Żeby nie było Gwiazdki? Zdjęcie z archiwum prywatnego

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Aldona Hartwińska: Pamiętasz swoje pierwsze Boże Narodzenie na froncie?

Żenia Woropajew: Pierwszą Gwiazdkę, w 2022 roku, świętowaliśmy jeszcze według starego kalendarza, więc u nas wypadała ona w styczniu. Dobrze pamiętam, że w Sylwestra, 31 grudnia, wyszliśmy na zadanie bojowe. To były okopy we wsi Czerwonopopiwka, w obwodzie ługańskim, więc - delikatnie mówiąc - nastrój nie był za bardzo świąteczny. Nie powiem ci, co dokładnie robiłem w Gwiazdkę, bo nie pamiętam. Ale pamiętam, że było tam brudno i mokro, a my tak długo trzymaliśmy obronę, że skończyła nam się woda do picia. Zaczęliśmy zbierać deszczówkę, która kapała nam z blindaża. Pamiętam też, że lał tak silny deszcz, że któregoś ranka obudziłem się w kałuży wody. To był trudny czas, wiele zadań, które też w pewnym sensie odciągały nasze myśli od świąt. Może dzięki temu nie było tak ciężko i smutno.

Ale za to doskonale pamiętam drugie Boże Narodzenie na froncie, bo byłem wtedy w szpitalu w Charkowie. Miesiąc wcześniej zostałem ranny w nogę, przechodziłem operację i rehabilitację. Podczas rehabilitacji znaleźli u mnie jeszcze jakieś guzki z płucach, więc byłem zmuszony siedzieć w tym szpitalu bardzo długo. Jakoś tak zachciało się stworzyć świąteczny nastrój, więc kupiłem sobie malutką choinkę, którą postawiłem na stoliku przy szpitalnym łóżku. Ktoś tam czasem mnie odwiedził, posiedział, pogadał. Rozmawiałem trochę z innymi żołnierzami, którzy też spędzali ten czas w szpitalu. Ale ogólnie pamiętam, że byłem tam zupełnie sam. Przez Boże Narodzenie i Nowy Rok. A Święta Bożego Narodzenia teraz zbiegają się z moimi urodzinami, które obchodzę kilkanaście dni wcześniej.

Czyli to są Twoje trzecie święta na froncie… W tym roku też kupiłeś choinkę? Czy raczej masz takie uczucie, że lepiej gdyby Gwiazdki wcale nie było?

Nie, absolutnie. Jak? Żeby nie było Gwiazdki? Poza nami, wojskowymi, są też przecież cywilni ludzie, są dzieci. Życie przecież trwa, jest życie poza wojną. Święta są potrzebne. A my powinniśmy chociaż postarać się przełączyć w inny tryb, żyć jakoś równolegle, nie zapominać, że ono tam trwa. A u nas? Wszystko raczej wychodzi spontanicznie. Jeśli jest możliwość świętowania - świętujemy. Jeśli będzie szansa poprawić sobie nastrój, zrobimy to. Choinkę ubraliśmy.

Takie małe rzeczy, święta czy rocznice, to zawsze nas motywuje. Dodaje chęci do życia, do dalszej walki

Taka prosta rzecz, jak choinka, to na pewno odciągnie chłopakom myśli od tego, co na froncie. To ważne, by się zrelaksować, jeśli jest taka możliwość.

U nas wszystkie święta, rocznice, urodziny - to wszystko jest ważne, staramy się o nich zawsze pamiętać. Dowódcy składają życzenia żołnierzom, my robimy komuś niespodzianki, kupujemy drobne prezenty. Po prostu wspieramy się. Wojna to jedno, ale my spędzamy ze sobą tyle czasu, jesteśmy jak rodzina. Czasem też tę rodzinę musimy zastąpić, na przykład podczas Gwiazdki czy urodzin. Trwa wojna, ale ona przecież nie anulowała dnia moich urodzin. Odwrotnie, trzeba je świętować jeszcze bardziej.

Ale, teraz sobie o tym pomyślałem, że są też inne fajne momenty, które wychodzą spontanicznie. Na przykład wtedy, kiedy przyjechaliście do nas wcześnie rano ze stacjami ładowania dla naszej jednostki. My wtedy byliśmy po jakimś nocnym szturmie. I kiedy czekaliście, aż się obudzimy, przygotowaliście nam śniadanie, które potem razem zjedliśmy w ogrodzie. Takie momenty też zapamiętuje się na długo i one też nas motywują do działania. 

Choinka 5 km od linii frontu, gdy trwają intensywne starcia między ukraińskimi siłami zbrojnymi a armią rosyjską w Bachmucie, Ukraina, 13 grudnia 2023 r. Zdjęcie: Marek M. Berezowski / Anadolu

Czyli mieliście jakiś konkretny plan na święta, co będziecie robić? 

W tym roku, wyjątkowo, miałem możliwość, żeby usiąść do stołu, zjeść coś smacznego. Ale oczywiście nie w domu, tylko tu, gdzie pracujemy. Ale czy świętowanie się uda to też wszystko zależy od tego, czy jest na to czas i jaka jest sytuacja na froncie. Na wojnie wszystko może zmienić się w ciągu pięciu minut. Wiem, że nie wszyscy mieli taką możliwość, ale my poszliśmy do sklepu, kupiliśmy sobie jakieś surówki, wędliny, coś dobrego do picia. Ubraliśmy choinkę. Mogliśmy usiąść i pogadać. Ale jedno było i jest zawsze pewne - że nie ma możliwości, by biesiadować długo. Rano zawsze trzeba działać i pracować. To akurat nigdy się nie zmienia, rzadko kiedy mamy odpoczynek. Nawet dziś, niby mam dzień wolny, ale muszę pojechać do mechanika odebrać samochód, który nam się zepsuł, pojechać na drugi koniec miasta po części do kolejnego, ogarnąć coś do jedzenia.

A kiedy poszedłeś jako ochotnik do wojska w ogóle ci przyszło do głowy, że to wszystko może trwać tak długo?

To był ten czas, kiedy do wojenkomatów stały jeszcze kolejki. Od razu przy rejestracji pojawiła się możliwość pojechania do centrum szkoleniowego wojsk desantowo-szturmowych. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, z czym to się wiąże i jak ciężko będzie. Przeszliśmy przez trudny szlak. Ale teraz, z perspektywy czasu, nie żałuję. Żyję, jestem mniej-więcej w jednym kawałku.

Kiedy wybuchła pełnoskalowa inwazja od razu poczułem, że muszę iść do wojska. Tak mi nakazywało sumienie

Nie miałem wątpliwości, czy to nie moje, czy nie dla mnie. I choć nigdy wcześniej nie miałem nic wspólnego z armią, wszystko było dla mnie nowe. Pamiętam, że wróciłem do domu i powiedziałem mamie, że za trzy godziny mam autobus i jedziemy do centrum szkoleniowego. Spakowałem wszystko w jeden plecak i pojechałem. Wszyscy byli w szoku - w domu, w pracy - że ja po prostu wziąłem plecak i wyjechałem. 

Ale nie miałem wątpliwości. Choć był strach, uczucie takiej niewiadomej, jak to będzie. Tę niepewność potęgowało też to, że z mojego otoczenia tak wielu chłopaków nie poszło do wojska. A w desantowo-szturmowe poszedłem wtedy tylko ja. Zupełnie sam. Ale na komisji wojskowej poznałem kilku kolegów, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. 

Ale kontakt utrzymujesz też ze swoim “poprzednim” życiem. Na swoje urodziny niedawno dostałeś życzenia z firmy, w której pracowałeś. Nie zapomnieli o tobie. Co robiłeś do wybuchu wojny?

Do wybuchu wojny, przez dziesięć lat zajmowałem się produkcją obuwia. Robiłem buty. Dla kobiet, mężczyzn, różnie. Charków to miasto naprawdę bogate w produkcje tego typu, czy to odzieży czy obuwia. Ale buty, no, Charków jest chyba centrum Ukrainy pod tym względem. Mój tata wiele lat życia poświęcił butom, ja od razu po szkole też poszedłem w jego ślady.

Żenia Woropajew. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Wspomniałeś, że ludzie z twojego otoczenia byli zdziwieni, że tak szybko podjąłęś decyzję i od razu pojechałeś na wojnę. A jak twoi bliscy i rodzina zareagowali?

Moja mama była mocno zdenerwowana, pamiętam, że musiałem ją uspokoić. Ale to była moja decyzja, podjęta i świadoma. Ale też nie było zbyt dużo czasu na tłumaczenia, miałem tylko trzy godziny, by wsiąść w autobus.

Trochę ich wszystkich postawiłem przed faktem dokonanym. Ale teraz wszyscy już przywykli do tego, gdzie jestem. Wręcz są ze mnie dumni, chwalą się tym, co ja robię

A kiedy wracasz na przepustkę do domu - co myślisz? Spotykasz się ze swoimi dawnymi znajomymi? Co oni teraz robią?

Pamiętam, że kiedy przyjechałem pierwszy raz do Charkowa na przepustkę to niektórzy mnie nawet nie poznali. Zmieniłem się przez rok nawet z wyglądu. A ich reakcje są różne. Niektórzy chcą się spotkać, pogadać, inni nawet opuszczają oczy, nie chcą wymiany spojrzeń. To są, na przykład, ludzie z którymi się uczyłem w szkole. Czuję, że mają do mnie ogromny dystans. Nie wiem, może czują jakiś rodzaj wstydu, może czują jakąś winę, że oni nie poszli walczyć, wstydzą się swojego strachu. Nie wiem, ja nikogo nie zamierza oceniać. I nie chcę nawet się nad tym zastanawiać, bo dla zdrowia mojej głowy jest mi to zupełnie niepotrzebne. Ale mam kilku przyjaciół, którzy nie służą w wojsku, ale bardzo pomagają jako wolontariusze. Mnie też od samego początku wspierają. Jest więc w Charkowie kilka osób, z którymi mogę się spotkać i pogadać. Odpoczywam, załatwiam sprawy i wracam na front.

A ty czujesz się niezręcznie, przebywając wśród tych ludzi, którzy opuszczają wzrok i nie chcą ci patrzeć w oczy? Bardzo modne stało się słowo “uchylant”. Tak o nich myślisz?

Nie ciągnie mnie do nich, szczerze mówiąc, więc nieczęsto zdarzają się takie sytuacje, że jestem wśród nich. Zresztą, czemu miałoby mi być niezręcznie? Kto o mnie pamiętał, z kim utrzymywać kontakt - ja wiem, czemu nie poszli do armii. Tam było wiele różnych przyczyn, często strach. Ale im dłużej trwała wojna, tym bardziej ludzie rozumieją z czym ona się wiąże. Pojawiło się wielu rannych znajomych, również znajomych, którzy na froncie polegli. To raczej nie zachęca do wstąpienia do armii. Ale to też nie reguła, bo raptem pół roku temu dowiedziałem się, że kilku chłopaków z mojej okolicy poszło na służbę. Ale są też ludzie, którzy zajmują się tylko swoim życiem, ani nie idą walczyć, ani nie pomagają armii. Ale ja bardzo nie lubię tego tematu “uchylantów”, nie chcę się nad tym zastanawiać, ja mam swoją robotę i nią się zajmuję. I nie mógłbym pracować w TCK, sprawdzać ludzi, zabierać ich gdzieś siłą. 

Aldona Hartwińska i Żenia Woropajew. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Ale czemu byś nie mógł pracować w TCK? Uważasz, że to nie jest potrzebne?

Nie, to jedno z narzędzi służących mobilizacji, żeby u nas była armia. To nie jest system doskonały, są jakieś niuanse, ale to nie zmienia faktu, że to jest potrzebne. Czasem pojawiają się jakieś przypadki, że strzelają, kogoś siłą wciągają do busa, kogoś biją… Ale ludzie są też różni, a takie filmiki rozpowszechniają się też dużo szybciej dzięki propagandzie wroga. Znacznie więcej jest sytuacji, kiedy pracownik TCK po prostu podchodzi, pyta, sprawdza dokumenty. Nikomu nie grozi, nikogo do niczego nie zmusza. Informuje. Normalnie pracuje. Nie powinno się osądzać wszystkich po kilku wideo w sieci.

Jedyne, co bym zmienił to usprawnił system pod tym kątem, żeby ci zmobilizowani mogli łatwiej wybrać miejsce, w którym chcą się znaleźć. Jeśli chcą zajmować posady na tyłach, powinno się im dać taką możliwość, bo armia to wielka machina i takie osoby też są potrzebne czy niezbędne, by ona pracowała. Jeśli ktoś chce być operatorem drona, czy iść do artylerii - dobrze, jeśli byłoby to brane pod uwagę. Ale też trzeba rozumieć, że drończyków czy artylerzystów nie może być więcej niż piechoty czy szturmowców, bo bez nich front nie będzie się przesuwał na naszą korzyść. Więc wszystkim nie da się dogodzić. Ale gdyby chociaż można było wybrać sobie brygadę, do której można się przyłączyć - to byłoby dobrze dla wszystkich.

Pojawiło się takie hasło, że pracownik TCK jest większym wrogiem dla społeczeństwa niż Rosja. A ja uważam, że największym wrogiem są te osoby, które to wszystko nakręcają, wypuszczają w sieć takie wideo, opowiadają, że u nas mobilizacja przebiega tragicznie i wszystko jest nie tak - to przecież jest pożywka dla wroga. To pożywka dla propagandy, dla napędzania strachu. Bo te wszystkie sytuacje - ich jest mniejszość i ja staram się to na każdym kroku podkreślać.

Czy wy rozmawiacie z kolegami o tym, kiedy to się skończy? Czy kolejne święta Bożego Narodzenia spędzicie już w domu?

My praktycznie w ogóle nie rozmawiamy o tym, nawet nie myślimy o tym, kiedy zakończy się wojna. Bo to takie abstrakcyjne pojęcie, dodatkowo zwykle wszystko idzie nie tak, jak sobie to zaplanujesz. Wojna może zakończyć się w jedną chwilę, a może się ciągnąć latami. A ja myślę, że służba będzie jeszcze trwać długo. Wszyscy czekają na to, że wojna już za chwilę się skończy, że minie jak jakaś grypa. Ale my nie jesteśmy bezczynni, my nie czekamy aż choroba minie. My pracujemy, wzmacniamy państwo. Bo to nam też da większy komfort bezpieczeństwa w przyszłości. 

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
zbrodnie rosjan ostrzelanie konwoju cywilów lipowka

Około 50 cywilów, w tym dziewięcioro dzieci, znajdowało się w samochodach podczas ostrzału. Razem z nimi były ich zwierzęta. Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina przy Instytucie Pileckiego zebrało świadectwa tych, którzy byli świadkami tego horroru i przeżyli. I dziś możemy śmiało powiedzieć, że niszczenie ludności cywilnej było okrutnym czynem okupantów, a ich hasło "Nie tykamy ludności cywilnej" i zapewniony "zielony korytarz" okazały się pułapką dla cywilów.

Sestry rozmawiały z ocalałymi z Łypiwki i tymi, którzy zbierali dowody do raportu o zbrodni Rosjan. Mamy nadzieję, że pewnego dnia informacje te pomogą postawić sprawców przed wymiarem sprawiedliwości.

Iryna Dovhan, Natalia Gulak, Monika Andruszewska i Tetiana Sychevska prezentują wyniki raportu na temat rosyjskich zbrodni przeciwko ludności cywilnej Ukrainy. Zdjęcie: Instytut Pileckiego

Odprawa przed egzekucją

Iryna Dovhan, szefowa organizacji pozarządowej SEMA Ukraine, do której należą kobiety przetrzymywane w niewoli przez Rosjan, przyjechała do obwodu kijowskiego, aby zebrać zeznania kobiet, które doświadczyły przemocy.

- Pojechałam do wiosek w pobliżu Kijowa, wiedząc, że były tam kobiety zgwałcone przez okupantów - mówi Iryna Dovhan - A potem pojawiły się informacje o ostrzale podczas ewakuacji i zaczęłam zbierać zeznania od cywilów. Konwój był koszmarem: spalone samochody, wszędzie martwe ciała. I nie jest jasne, jak mogło się to przydarzyć cywilom, którym okupanci obiecali bezpieczną ewakuację i dla których ludzie byli wcześniej przygotowani. Już w trakcie zbierania informacji zdałam sobie sprawę, że była to zaplanowana akcja.

Ludzi, w tym dzieci, zaprowadzono na śmierć

Rosjanie przez 3-4 dni zbierali samochody z ukraińskimi cywilami do ewakuacji. Ludzie w samochodach - z dziećmi i zwierzętami - byli zmuszeni czekać, aż Rosjanie pozwolą im odjechać. W końcu rosyjski oficer powiedział, że ich wypuszcza. Przy wyjeździe z wioski oficer zajrzał do każdego samochodu w konwoju i powiedział: "Jedźcie nie więcej niż 20 km na godzinę, jeśli usłyszycie strzały, natychmiast się zatrzymajcie, pobocze i nadjeżdżający pas są zaminowane, możecie jechać tylko jeden za drugim". Konwój ruszył dalej i około kilkaset metrów przed ukraińskim punktem kontrolnym dotarł do obszaru, gdzie na poboczu nie było drzew. Wtedy ludzie zobaczyli kilka ukrywających się APC, które otworzyło w ich stronę ogień.

Pierwsze pojazdy w konwoju przyspieszyły i w ten sposób uciekły. Piąty samochód zapalił się i zablokował drogę tym, którzy jechali za nim. Rosjanie po kolei ostrzelali wszystkie 9 samochodów. Snajper strzelał do tych, którzy wysiadali z płonących samochodów. Kilkoro dzieci spłonęło żywcem. Niektórym udało się wyskoczyć z samochodu i uciec.

Zbieranie informacji trwało około roku, bo część świadków wyjechała za granicę, potem zaczęliśmy pracować nad raportem. A teraz mamy dość grubą książkę z zeznaniami tych, którzy byli świadkami rosyjskiej zbrodni przeciwko ludności cywilnej.

Iryna Dovhan wspomina inny przypadek, o którym dowiedziała się podczas zbierania informacji na terytoriach nieokupowanych. Rosyjski oficer przyszedł ostrzec rodzinę w okupowanej wiosce, aby ukryła swoją piękną dorosłą córkę, ponieważ planują ją zgwałcić. Nie powiedział im jednak, gdzie mogliby ukryć dziewczynę, skoro ludzie mieli zakaz opuszczania domu. Dziewczyna została zgwałcona.

Jeden z pojazdów konwoju, który został ostrzelany, ale nie spłonął. 2022. Zdjęcie: Monika Andruszewska

Jasna kobieca kurtka leżąca na poboczu drogi wśród spalonych samochodów...

- Jednym z najbardziej przerażających szczegółów tej historii była dla mnie jasna kobieca kurtka, którą zobaczyłam na poboczu drogi w pobliżu spalonych samochodów. Pomyślałam: "Gdzie jest kobieta w tej kurtce? Kupiła tę niesamowicie jasną rzecz dla radości i życia, ale teraz kurtka leży tutaj, w błocie - Iryna wspomina proces zbierania zeznań i przedstawia Tetianę Sychevską, która straciła męża i synową podczas ewakuacji i nadal nie może otrząsnąć się z szoku po tym, co wydarzyło się na jej oczach.

- Okupanci grozili, że oczyszczą terytorium, przyjdą i wszystkich rozstrzelają. Poprosiliśmy o uwolnienie. Przez kilka dni wożono nas po wsi, obiecywano "zielony korytarz" i mówiono o zasadach zachowania. Razem z sąsiadami szykowaliśmy się do wyjazdu. I tam, gdzie droga była pusta, między dwoma gołymi polami, na otwartej przestrzeni, zobaczyłam żołnierza, który wydał rozkaz strzelania... To był najgorszy dzień w moim życiu - mówi Tetiana Sychevska ze łzami w oczach.

Na jej oczach zginął jej mąż, a synowa zasłoniła swoim ciałem 7-letniego wnuka, co uratowało chłopcu życie.

- Nie wiem, jak długo trwało to piekło, ale tak długie, że wszyscy żegnaliśmy się z życiem - mówi Tetiana Sychevska. Jej wnuk przeszedł operację usunięcia odłamków. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo za tęskni za swoją mamą, jaki ból i smutek pozostaną z nami na zawsze.

- Pomyślmy, że mama wyjechała za granicę i już nie wróci - powiedział mi kiedyś wnuk. Ale widzę, że on wszystko rozumie. Przez jakiś czas mieszkaliśmy za granicą, potem wróciliśmy do Ukrainy. I być może ta chwilowa nieobecność w domu pozwoliła nam nie zwariować. Chcę, aby przestępcy i ich rodziny poczuli to, przez co my przeszliśmy i zostali ukarani.

Odłamek wydobyty z rany świadka strzelaniny, wieś Łypiwka, 2022 r. Prywatne archiwum świadka

Nie chcieli wypuścić nas żywych

Natalia Gulak, mieszkanka wsi Makariv, i jej rodzina również byli w tym konwoju i przeżyli. Kobieta wspomina, jak Rosjanie zachowywali się w okupowanej wiosce:

- Przed wojną mieliśmy własne gospodarstwo, duże gospodarstwo domowe, a Rosjanie byli bardzo zdziwieni, kto dał nam prawo tak dobrze żyć

Kiedy mieszkaliśmy pod okupacją, mogliśmy wychodzić z domu tylko z podniesionymi rękami, ponieważ snajper stale nas obserwował. Ale musieliśmy wychodzić karmić zwierzęta, ciężarne maciory, które miały rodzić. Kiedy byli w wiosce, Rosjanie zabierali nam jajka i inną żywność, a potem zabronili mojemu mężowi wychodzić do zwierząt i sami zabili ciężarne świnie. Nie mogliśmy zostać w tym piekle, naprawdę chcieliśmy wyjechać. Ale Rosjanie nie mieli zamiaru wypuścić nas żywych.

Mąż Natalii prowadził konwój, gdy ten znalazł się pod ostrzałem. Chociaż na odprawie przed wyjazdem Rosjanie kazali mu się zatrzymać, jeśli rozpocznie się ostrzał, przyspieszył i kontynuował jazdę, co uratowało życie jemu i wielu innym osobom w konwoju. Ponieważ samochody, które się zatrzymały, zostały całkowicie zniszczone. Ludzie nie mieli gdzie uciekać - pole wokół nich było zaminowane. Synowa i syn Natalii zostali poważnie ranni, jej synowi urwało kawałek ramienia, ale przeżyli.

- Jeszcze pod okupacją mój mąż zaczął kaszleć. Kiedy wyszliśmy, zdiagnozowano u niego raka. Po kilku miesiącach zmarł - wspomina kobieta.

Sześć miesięcy po zakończeniu dokumentacji u Iryny Dovhan również zdiagnozowano raka. Przeszła leczenie i wróciła do pracy, choć podczas chemioterapii brała udział w konferencjach prasowych Instytutu. Mówi, że robi to, aby walczyć o normalną przyszłość dla swoich potomków i ukarać zbrodniarzy wojennych:

- Mam dzieci i wnuki. Mam nadzieję, że moja 25-letnia córka da mi więcej wnuków i nie chcę, żeby widziały to, co ja widziałam. Chcę, by żyły w innym świecie. Nie mam broni w rękach i nie umiem strzelać, ale po 2014 roku, kiedy zostałam zgwałcona w piwnicy przez Rosjan, mam poczucie, że mogę przekształcić swoją traumę i traumę innych ludzi w rozwój. Musimy zbierać zeznania, musimy dokumentować wszystko, aby pomóc ukarać przestępców. Więc nawet jeśli nie będziemy obecni na procesie, będziemy mieli te dowody.

20
хв

"Matka zakryła syna swoim ciałem jak tarczą". Dochodzenie w sprawie ostrzelania konwoju z cywilami przez rosyjskie wojsko w obwodzie kijowskim

Julia Ladnova
kobieta, wojna, rosyjska bomba

Anna J. Dudek: Dziś jest 1063 dzień wojny w Ukrainie. Co przyniosła światu?

Magdalena M. Baran: Obudziła nas z przekonania, że wojny wydarzają się gdzieś daleko, że nie dotyczą nas bezpośrednio, że dla nas – tu i teraz – nie przynoszą strachu czy lęku. Agresja, jakiej dopuścił się Putin, pokazuje nam również, że przekonanie o „nowoczesności” wojny można włożyć między bajki. Niektórym wydawało się, iż dziś wojnę można prowadzić na odległość, precyzyjnie namierzać cele, przy jednoczesnym „dołożeniu” elementów wojny hybrydowej, czyli dezinformacji, cyberataków, różnego rodzaju dywersji, sianie niepewności czy destabilizacji sytuacji wewnętrznej innego państwa. 

Tymczasem, jakkolwiek strasznie to zabrzmi, wojna w Ukrainie przypomina każdą wcześniejszą wojnę, przesyconą przemocą wobec ludności cywilnej. Wojnę, podczas której Rosja wykorzystuje broń zakazaną międzynarodowymi konwencjami, na każdym niemal kroku łamie prawo wojny, a celując w absolutne wyniszczenie Ukrainy, dopuszcza się nie tylko zbrodni agresji, ale także zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości.

Samej Ukrainie wojna przyniosła ogrom zła, strachu i niepokoju, przemianę miejsc bezpiecznych w przesycone trwogą, śmierć lub konieczność ucieczki. Paradoksalnie – jak to wojna – w ten straszny sposób przyniosła jej również nowe szanse. Ale tak już działa wojna. A co do świata: na pewno zburzyła nasze poczucie bezpieczeństwa, pozwoliła postawić na rozszerzenie NATO, zmusiła nas do przemyślenia strategii postępowania w dziedzinach bezpieczeństwa i obronności. Wojna przypomniała nam także o podstawowych wartościach, które stoją u początków Unii Europejskiej, o solidarności, suwerenności, pomocniczości czy wreszcie o podstawach demokracji.

Dr Magdaleną M. Baran. Zdjęcie z archiwum prywatnego

Czy w wojnie można dopatrzeć się czegokolwiek, co jest pozytywne?

Na pewno przebudzenie do wartości i do wzmacniania, czy odnawiania sojuszy. Dalej konieczność przemyślenia scenariuszy globalizacyjnych, czy przeorientowanie naszych polityk. Pozytywnym jest na pewno przypomnienie, jak istotne jest zbudowanie odporności społecznej, czyli z jednej strony zdolności do przeciwstawienia się wyzwaniom bezpieczeństwa, społecznym, gospodarczym, środowiskowym oraz reakcji na nie, z drugiej „wymuszenie” na państwie jeszcze wyraźniejszej odpowiedzialności za nie. 

Temu służy choćby ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej z 5 grudnia 2024. Ale to nie tylko akty prawne, to całość działań. Również i tych, które w szerszym zakresie przyjęła za swoje priorytety Polska prezydencji w Radzie UE, czy polityka samej UE, wyraźnie ogniskująca się na szeroko rozumianym bezpieczeństwie i obronności. Nawet jeśli w domyśle możemy usłyszeć: Chcesz pokoju, gotuj się do wojny, to nie idzie tu wyłącznie o gotowość militarną, której nam brakuje.

Na zupełnie innym poziomie warto pamiętać, że wojny zawsze były impulsem do rozwoju, do przemian, w wielu przypadkach również do demokratyzacji czy przebudzenia społeczeństw; po zakończeniu (choć z wyjątkami), przy dobrze prowadzonym „sprawiedliwym pokoju”, mogą przynieść efekt feniksa powstającego z popiołów. Warto przy tym mieć na uwadze, że nawet ów mityczny feniks nie odradza się w pełni swojej dorosłości, że powstające na nowo państwo będzie potrzebowało pomocy. Ta z kolei zdeterminuje kierunek jego przyszłego rozwoju.

Czego dowiedzieli się o sobie Ukraińcy?

Warto by ich zapytać. Moi ukraińscy studenci mówią, że przekonali się, iż są silniejsi niż im się wydawało; że mocno wierzą w swoje państwo, w te wartości, które wydawały się niezagrożone, ale też nauczyli się żyć w niepewności.

Bo kto w XXI wieku, w środku Europy spodziewa się pełnoskalowej wojny w starym stylu? Dowiedzieli się też wielu przerażających rzeczy… 

Wracam często do „Słownika wojny”, spisanego przez Ostapa Sływynskiego. Pokazuje jak ludzie patrzą na wojnę, jak podczas wojny patrzą na siebie, swoje wartości i potrzeby, czy wreszcie jak zmienia się im percepcja. To miniopowieści różnych ludzi, połączonych przez los. To od nich dowiadujemy się, jak pachnie ból, czytamy o babciach pochowanych na podwórku, gdzie kiedyś zwykły siadywać, o łazience służącej za schron, o słowach zmieniających znaczenie, bo nagle „daleko” oznacza „odległość między miejscem, gdzie przebywasz, a miejscem, gdzie nie ma strachu”, o kalendarzu liczącym czas dniami wojny, godzinami policyjnymi i alarmami przeciwlotniczymi, czy wreszcie o wolności, która nie jest „produktem seryjnym”. 

Ukraińcy nauczyli się zmiany, jaką niesie ze sobą wojna, adaptacji do nich obu. Wielu zapewne przeszło lekcje strachu i nadziei. 

Dziecko bawi się, a kobiety odpoczywają na ławce przed budynkami mieszkalnymi zniszczonymi w wyniku ostrzału w Kostyantyniwce, we wschodnim obwodzie donieckim, 22 czerwca 2024 r., podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zdjęcie: Roman PILIPEY/AFP

A Polacy?

To raczej powtórzona lekcja solidarności – wiedza o tym, do czego jesteśmy zdolni w sytuacji zagrożenia, jak potrafimy nieść pomoc, jak oddolnie umiemy się zorganizować, zmobilizować, a wielu przypadkach odłożyć na bok uprzedzenia czy spory, bo drugi człowiek, który cierpi, którego życie jest w niebezpieczeństwie, okazuje się ważniejszy. To te momenty, gdy potrafimy odwieszać na kołek przedzałożenia czy niechęć i dostrzegać człowieczeństwo drugiego człowieka. Może to i dobra lekcja, że wciąż mamy te odruchy serca, a nasz zmysł etyczny działa. Nawet jeśli – co tak bardzo polskie – funkcjonuje to jak wielki zryw, to w tej sytuacji był konieczny. Szkoda, że tak trudno jest nam budować podobne mosty między nami, we własnym społeczeństwie wciąż tkwiącym w konflikcie. Wewnętrzne wojenki służą wyłącznie tym, którzy pragną destabilizacji naszej demokracji, ale na pewno nie służą nam.

W Polsce przebywają setki tysięcy obywateli Ukrainy. Są wśród nich także mężczyźni. Jak ocenia pani zarówno obowiązkowy pobór wojskowy, jak i tych mężczyzn – i ich rodziny – którzy robią wszystko, by go uniknąć?

Nie ma tu łatwych odpowiedzi. Kilka dni przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę ukraińska matka pracująca w Polsce od lat opowiadała historię swojego młodszego syna, który właśnie zaczynał studia z inżynierii lądowej na jednym z ukraińskich uniwersytetów. Jego brat, wojskowy, wręcz nakazał mu wyjazd z kraju, mówiąc, że wojna potrwa, a kraj będzie potrzebował wykształconych ludzi zdolnych go odbudować. 

Takich przypadków jest wiele, ale tych młodych chłopaków – póki co – pobór do wojska nie obejmuje nawet po obniżeniu wieku poborowych wiosną zeszłego roku. Ale to tylko jedna strona „problemu”. W Polsce spotykamy przecież również zdziwienie, przechodzące w niepokój czy nawet złość, wyrażane wobec mężczyzn w sile wieku, często w drogich samochodach, markowych ubraniach, nieposiadających dużych rodzin, spokojnie żyjących sobie w świecie „bez wojny”. To rodzi konflikt, ale też niepewność, szczególnie w chwili, gdy pojawiają się głosy o ewentualnym zaangażowaniu militarnym krajów trzecich, gdy mowa o gwarantowaniu/strzeżeniu zawieszenia broni, zamrożenia konfliktu czy wreszcie końca wojny w Ukrainie.

Jednocześnie do udziału w wojnie, podobnie jak do miłości, nikogo nie można zmusić. Dramatyczne są zatem sceny wyciągania mężczyzn z mieszkań, restauracji, kawiarni czy klubów i wcielanie ich do armii

Z jednej strony obrona ojczyzny jest obowiązkiem moralnym, zaś – jeśli wierzyć filozofom – wojskowość to „poboczny zawód” obywateli (niegdyś tylko mężczyzn). Tyle że obrona może dokonywać się na wiele sposobów. I nie mówię o ucieczce od obowiązku, ale o opcjach służby zastępczej, gdy kwestie wyznania lub przekonań nie pozwalają na udział w walce. Przez wieki pokolenia słyszały, że „słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę” (Dulce et decorum est pro patria mori). Uważam, że to najbardziej szkodliwy mit w historii ludzkości, bo w śmierci takiej – co dobitnie pokazały już fronty Wielkiej Wojny – nie ma nic słodkiego. Wojna zawsze jest złem, a jej etyczne wywyższanie nie może się skończyć dobrze.

Dla kobiet, które wraz z dziećmi wyjechały z kraju, wojna to rozłąka, samotność, utrata i tęsknota. Spotkałam jednak takie, dla których – jakkolwiek to brzmi – stała się furtką, która pozwoliła im odejść od przemocowych mężów/partnerów.

Wojna weryfikuje więzi – albo są, albo ich nie ma. Spotkałam wielu ludzi rozdartych pomiędzy miejscami bezpiecznymi, a centrum wojennej zawieruchy, ale też ludzi, którzy na zawsze stracili swoich bliskich. Dla nich wojna zawsze będzie końcem. Oczywiście są i sytuacji, w których wojenny „pretekst” stał się wyzwoleniem od domowej przemocy, odejściem do innego życia, z założeniem, że co by się nie działo, tamto „sprzed wojny” już nie wróci. Pytanie jaki wybór przyniesie powojnie, jakie da szanse układania sobie życia na nowo.

Widok z lotu ptaka na Bachmut, miejsce najzacieklejszych walk z wojskami rosyjskimi w obwodzie donieckim w Ukrainie, czwartek, 22 czerwca 2023 r. Zdjęcie: AP Photo/Libkos

Ale przemoc wobec tych, które zostały, jest okrutna. Mówię o gwałtach wojennych.

Zabrzmi to strasznie, ale gwałty zawsze były jednym z najokrutniejszych „narzędzi wojny”, wykorzystywanym wręcz jako element wojennej strategii. Dlaczego? Bo gwałt niszczy przeciwnika – kobiety, mężczyzn, dzieci – na wszystkich poziomach. Mechanizm nie zmienił się od wieków, a gwałt był również postrzegany w kategoriach dozwolonego łupu wojennego. Jeszcze po II wojnie światowej trybunały powołane do osądzenia zbrodniarzy wojennych – w Tokio i Norymberdze – nie uznały przestępczego charakteru przemocy seksualnej. Zmiana przyszła znacznie później, bo dopiero statut Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii uznał gwałt za zbrodnię przeciwko ludzkości, czyniąc zastrzeżenie, iż musi on być popełniony podczas trwającego konfliktu zbrojnego i skierowany przeciwko ludności cywilnej.

Dopiero od 1 lipca 2002 roku Międzynarodowy Trybunał Karny jest uprawniony do ścigania przemocy seksualnej związanej z konfliktami, na mocy statutu określającego gwałt jako zbrodnię wojenną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości. Osądzenie zbrodniarzy wojennych jest elementem „sprawiedliwego pokoju”, ale to tylko jedna strona. Pozostaje konieczność praktycznej – medycznej, psychologicznej, a czasem i rzeczowej pomocy dla ofiar tego rodzaju przemocy.

Minęły prawie trzy lata, coraz więcej Ukraińców i Ukrainek jest skłonna iść na ustępstwa, żeby zakończyć działania zbrojne. To dobry kierunek?

Wśród zasad wojny sprawiedliwej – a możemy powiedzieć, że taką właśnie wojnę prowadzi Ukraina – znajdujemy regułę dotyczącą realnych możliwości osiągnięcia sukcesu, czyli momentu zastanowienia czy wojna jest możliwa do wygrania, czy też skazuje dany kraj na ruinę. Gdy patrzymy na Ukrainę, dostrzegamy dzielność jej żołnierzy i determinację w obronie ojczyzny, ale trudno przymknąć oczy na wyczerpanie wojenne, topnienie zasobów sprzętowych, bojowych czy wreszcie ludzkich. Ustępstwa zawsze są bolesne, ale bywają koniecznie dla przetrwania. Nie oznaczają przy tym przegranej. A wygranej Rosji nie wolno nam brać pod uwagę.

„The Wall Street Journal” już latem zeszłego roku publikował wyniki badań prowadzonych wśród ukraińskich cywili i wojskowych, dotyczących możliwych negocjacji, końca wojny czy nawet utraty przez Ukrainę części terytorium. Po stronie ludności cywilnej wskazywały na zmęczenie, na oczekiwanie końca wojny nawet za cenę utraty części terytorium, jednak część walczących wskazywała, że w razie niesatysfakcjonującego kompromisu byłaby zdolna zbrojnie mu się przeciwstawiać.

Jednak wojna musi jakoś się skończyć, a chyba w demokratycznym obozie nikt nie bierze pod uwagę, by mogła skończyć się wygraną Rosji. Ta stanowiłaby tylko krok w kolejne zagrożenia, kolejne wojny

Negocjacje?

Negocjacje to dobry kierunek. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa nominanci do jego administracji wskazywali potrzebę skłonienia stron do rozmów. Michael Waltz, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa, mówił wprost o wykorzystaniu cen ropy i gazu, jako potencjalnej presji ekonomicznej na Rosję, gdyby ta nie chciała podjąć negocjacji. Można było również usłyszeć głosy o „dostarczeniu Ukrainie większej ilości broni, niż otrzymała za czasów administracji Joe Bidena”, gdyby Rosja wzbraniała się przed rozmowami. 

Warto jednak mieć na uwadze, że obserwujemy rosyjska ofensywę, a rację ma Marco Rubio, nowy sekretarz stanu USA, który podczas przesłuchania przed senacką komisją spraw zagranicznych wskazywał, że celem Putina będzie uzyskanie maksymalnej przewagi negocjacyjnej, wymuszenie neutralności Ukrainy i atak za 4-5 lat. 

W podobnym tonie wypowiadał się nowy sekretarz obrony, Pete Hegseth, od którego senatorowie usłyszeli: „Wiemy kto jest agresorem. Wiemy, kto jest dobrym gościem. Chcielibyśmy, żeby było to jak najbardziej korzystne dla Ukraińców, ale ta wojna musi się zakończyć”. To „ale” usłyszymy zapewne wiele razy, powtarzane w imię realizmu politycznego i „odważnej dyplomacji”. Tej nie zabrakło połączonym siłom administracji obu prezydentów USA – ustępującego i obejmującego tę funkcję – gdy szło o zawieszenie broni w Strefie Gazy. 

Pozostaje mieć nadzieję, że nie zabraknie jej i w przypadku Ukrainy. Inna rzecz, że Stanom Zjednoczonym, Trumpowi opierającemu swoją doktrynę na sile i zwycięstwie, porażka Ukrainy po prostu się nie opłaca. Negocjacje to zatem dobry kierunek, ale Ukraina potrzebuje w nich szansy, równości i wsparcia.

Volodymyr Zelenskyy i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: materiały prasowe

Wyobraźmy sobie, że wojna się kończy. Co dalej, zwłaszcza we właśnie rozpoczętej erze Trumpa?

Póki co wojna trwa, a świat kreśli scenariusze. Oczywiście najpiękniej byłoby uzyskać trwały, sprawiedliwy pokój. Taki, w którym agresor zostaje pokonany, zwaśnione strony podpisują układ pokojowy, gdzie Ukraina odzyskuje terytorium, Rosja wypłaca reparacje wojenne, zbrodniarze wojenni zostają osadzeni, Putin ląduje przed Trybunałem w Hadze, Ukraina się odbudowuje, a każde ze społeczeństw przechodzi przez wielopoziomowa rehabilitację polityczną, społeczną i kulturową; w sytuacji idealnej dołączamy jeszcze rehabilitację pamięci. 

Piękny scenariusz, tylko… mało realny. Popatrzmy na z takim trudem wypracowane zawieszenie broni w Strefie Gazy. Pierwsza jego faza to 14 dni, i to te dni zadecydują co będzie dalej. W tak skomplikowanych sytuacjach spokój (bo nie mówmy o pokoju) jest bardzo kruchy, a to właśnie wypracowanie „stabilnego spokoju” jest zadaniem na drugą fazę zawieszenia broni.

Gdy idzie o Ukrainę, to nikt specjalnie nie ukrywa, że scenariusz na dziś to raczej negocjacje, gotowość na które już kilka razy ogłaszał prezydent Zełenski. W najgorszym razie mogą one prowadzić do zamrożenia konfliktu (dla Ukrainy mocno niekorzystne) oraz wprowadzenia pewnych elementów sprawiedliwego pokoju i odbudowy kraju. Z ukraińskiego punktu widzenia to również przyszłe członkostwo w UE i NATO, zamykanie kolejnych rozdziałów, przybliżające Ukrainę do wspólnot i sojuszy. Jednak w przypadku tej wojny negocjacje to nie będzie sprint, tylko maraton.

Nawet symboliczne pokonanie Rosji dla Trumpa byłoby zapewne niczym perła w koronie, ale era Trumpa to obszerniejszy temat, na który musimy patrzyć z wielu perspektyw. Zostając przy tej europejskiej, to na pewno czas, gdy – co zresztą mówił wielokrotnie Donald Tusk – „Europa musi stanąć na własnych nogach”, pozbyć się kompleksów i konsekwentnie budować swoją politykę, w tym politykę szeroko rozumianego bezpieczeństwa i obronności, w której gotowi będziemy sprostać tak starym jak i nowym rodzajom wojen.

*Dr Magdalena M. Baran - doktor filozofii, historyk idei, publicystka, redaktor prowadząca miesięcznik Liberté!; adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Zajmuje się problematyką wojny, etyką wojny, międzynarodowym prawem dot. wojny i pokoju, odbudową społeczeństw postkonfliktowych, filozofią polityki, etyką rządu. Autorka książek „Znaczenia wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą” (2018), „Oblicza wojny (2019), „Był sobie kraj. Rozmowy o Polsce” (2021). Członkini rady programowej „Igrzysk Wolności”. Prowadzi podcast „Jest sobie kraj”. Niebawem ukaże się jej najnowsza książka poświęcona etykom rządu.

20
хв

Wygrana Putina będzie oznaczać kolejne wojny

Anna J. Dudek

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Ексклюзив
20
хв

Wiaczesław Klimow, współzałożyciel Nova Post: – Na początku inwazji zmienialiśmy naszą strategię kilka razy w tygodniu

Ексклюзив
20
хв

Jest Ci źle? Zastosuj metodę "Bezpiecznej ręki". To działa!

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress