Exclusive
20
min

"Wrócę na mój Krym. Być może będę kandydować na burmistrza Jałty". Droga Szury Riazancewej od osobistej stylistki Zełenskiego do żołnierki

Kiedy widzisz okropieństwa wojny - spalone, zgwałcone ciała - zdajesz sobie sprawę, że to rzeczywistość - mówi żołnierka o pseudonimie "Jałta", z którą Sestry rozmawiały kilka miesięcy temu. Właśnie dowiedziałyśmy się, że zginęła na froncie

Natalia Żukowska

Szura Riazancewa przed wojną była stylistką Zełenskiego. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Przed inwazją Szura była jedną z pięciu najfajniejszych stylistek w Ukrainie. Współpracowała ze Studiem "Kwartał 95" [ukraińska grupa twórcza, kabaret i przedsiębiorstwo rozrywkowe - red.]   i osobiście ubierała Wołodymyra Zełenskiego. 24 lutego jej życie zmieniło się na zawsze. Teraz służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy, jest żołnierką o pseudonimie "Jałta".

Nie mogę stać z boku

Moje życie przed wojną na pełną skalę było bogate i interesujące - wyznaje Szura. - Przez ponad 15 lat pracowałam w kinie i show-biznesie, byłam kostiumografką, tworzyłam obrazy. Nim zaczęła się inwazja, mój harmonogram był zaplanowany na co najmniej cztery projekty, jeden z nich był przeznaczony na Festiwal Filmowy w Cannes. Nie pakowałam walizek na czarną godzinę. Jednak na tydzień przed wielką wojną szukałam już munduru i wygodnych butów, bo wiedziałam, że pójdę prosto do wojskowego biura rejestracji i się zaciągnę. Nie miałam specjalnego przeszkolenia, nie uprawiałam intensywnie sportu. Jednak w 2015 roku wzięłam udział w szkoleniu - dla siebie. Wtedy myślałam o pójściu na służbę, ale tak się złożyło, że zostałam wolontariuszką. Zawsze kierował mną zew serca i nienawiść do tych katów. Rozumiałam, że karzeł Putin będzie próbował zaatakować całą Ukrainę. Zawsze mówiłam, że oni nam zazdroszczą - i to jest moim zdaniem jeden z najgorszych grzechów. Ukraińcy to ludzie otwarci, czasami nawet za bardzo. Mamy wielkie serca. Rosjanie nigdy nie będą tacy jak my.

Szura Riazanceva nie potrafiła trzymać się z dala od wojny. Fot: Roman Paszkowski

W przeddzień inwazji miałam dziwne przeczucia. W nocy 24 lutego w ogóle nie mogłam spać. Rano poczułam, że ziemia trzęsie mi się pod stopami, pociski już leciały. W tym czasie wynajmowałem mieszkanie w Szuliawce, niedaleko Studia Filmowego Dowżenki. Tam też była moja garderoba. Natychmiast zadzwoniłam do mojej asystentki Aliny i kazałam jej uszczelnić okna. Tego samego dnia poszłam do komendy wojskowej. Moja siostra bardzo mnie wspierała. Mój tata powiedział tylko, że wiedział, że tak się stanie. A mama powtarzała mi, jak bardzo jest ze mnie dumna. Zmarła w lipcu. Na pogrzebie miałam na sobie mundur, taka była jej ostatnia wola. W rzeczywistości nie mogłam trzymać się z daleka od wojny, bo urodziłam się w rodzinie wojskowej. Moi dziadkowie, na cześć których nazwano mnie Szuroczką, byli weteranami. Mój ojciec jest pilotem wojskowym, pułkownikiem, służył w Afganistanie i Górskim Karabachu. Jestem córką mojego taty. Nauczył mnie wszystkiego, potrafię nawet latać helikopterem. Choć miał już 68 lat, też chciał iść na wojnę. Powstrzymałam go. Pamiętam, jak powiedział, że nigdy nie myślał, że jego dzieci zobaczą wojnę.

Rosjanie się obnażali i masturbowali

W 2014 roku, podczas okupacji Krymu, trafiłam do niewoli. To był czas Rewolucji Godności, byłam wtedy aktywistką Automajdanu. Zostaliśmy wydani Rosjanom po spotkaniu z aktywistami Euromajdanu Chersońszczyzny. Jechaliśmy na Krym samochodem na lokalnych tablicach, ja miałam paszport z krymską rejestracją. Wzięli nas do niewoli tuż przy granicy. Udało mi się jeszcze zadzwonić do taty, potem dostałam w plecy kolbą karabinu, a telefon wpadł do samochodu. Tata słyszał wszystko, co się z nami działo, bo się nie rozłączyłam. W niewoli byliśmy torturowani. Rosjanie chcieli mnie puścić "w kółko". Rozerwali mi ubranie, potem się obnażali i masturbowali. Później okazało się, że jeden z tych tzw. zielonych ludzików służył z moim ojcem w Afganistanie. Kiedy się dowiedział, kim jestem, powiedział pozostałym, żeby mnie nie dotykali, bo jestem pod jego ochroną. Byłam w niewoli przez pięć dni.

W dniu wyzwolenia wyprowadzono nas z budynku na ulicę. Większość okupantów miała na sobie kominiarki, tylko dwaj oficerowie FSB i oficer piechoty morskiej nie zasłaniali twarzy. Powiedziano nam, że jest rozkaz zabrania nas do punktu kontrolnego "Armiańsk" - tam gdzie nas wzięli do niewoli. Jechaliśmy z Sewastopola, zatrzymywali i sprawdzali nas na każdym punkcie kontrolnym. To było przerażające. Kiedy dotarliśmy do celu, oficer piechoty morskiej poszedł negocjować w sprawie naszych samochodów. Doszło do jakiegoś starcia, usłyszałam strzelaninę. Potem kazał nam szybko odjechać - wsiadłam do samochodu i już mnie nie było. Miałam szczęście, że było w nim paliwo. Kiedy dotarłam do naszego punktu kontrolnego, pocałowałem asfalt i uściskałam naszych chłopaków. Potem przyjechali po nas z administracji Chersonia. Czym jest "rosyjski świat" - zrozumiałam już po pierwszych trzech godzinach niewoli. Nigdy im tego nie wybaczę.

Z glamour na front: byłam zwykłą żołnierką

Z posterunku wojskowego od razu wysłali mnie do Hostomla, ale jeszcze tego samego dnia wróciłam do Kijowa. Patrolowałam metro i pomagałam łapać tych, którzy naprowadzali rosyjskie rakiety. 9 marca zadzwonili - i trafiłam do Szewczenkowskiego TRO [obrona terytorialna - red.]. Pracowaliśmy w obwodzie kijowskim, potem na granicy z Białorusią. W lutym-marcu 2023 roku zostałam wysłana do Bachmutu. Przez ponad rok służyłam tam, gdzie toczyły się intensywne działania wojenne.  

Byłam zwykłą żołnierką, jak wszyscy. Jakoś sobie poradziłam. Ludzie, którzy dołączyli do obrony terytorialnej, nie byli gotowi do wojny ani moralnie, ani fizycznie. Ale pragnęli bronić swojej ojczyzny, swoich dzieci, swoich rodzin.

Armia nie ma płci - mówi "Jałta". Zdjęcie: archiwum prywatne

Teraz nie jestem ani piechurem, ani szturmowcem. Kacapy w telegramach nazwali mnie snajperem. Powiedzieli, że wykastrowałam ludzi Kadyrowa - jak się okazało, byłam na ich listach. Kiedy więc wyruszaliśmy na dwa ostatnie marsze, poprosiłam dowódcę o granat samobójczy, bo nie chciałam znów zostać schwytana. Wiem, że tym razem byłoby inaczej, rozerwaliby mnie na strzępy.

Teraz służę w 78. pułku "Herc". Jestem operatorką drona i kierowcą.  

Najgorszą rzeczą jest grzebanie swoich towarzyszy

Warunki na froncie są takie same dla mężczyzn i kobiet. Często śpimy na podłodze, w okopach lub ziemiankach. Prysznice i toalety - w polu. Nie ma żadnych różnic między płciami, ale mężczyźni bardzo chronią kobiety na froncie. Jesteśmy rodziną. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, zaprzysiężeni bracia i siostry stają się sobie bliżsi niż własna rodzina. Często jestem pytana, czy wojna jest straszna. Oczywiście, że jest straszna. Najgorsze jest grzebanie swoich towarzyszy. Przerażające jest również to, że nigdy nie masz wystarczająco dużo czasu, by się ubrać, wziąć karabin, załadować magazynek i podjąć walkę - albo zająć pozycję bojową.

Wojna bardzo zmieniła moje życie osobiste. Tutaj go nie mam, bo nie chcę brać za nikogo odpowiedzialności. Może się zdarzyć, że odejdziesz w jednej chwili. To bardzo trudne. Zerwałam z moim ukochanym jeszcze przed wojną. On też poszedł służyć. Teraz boję się zacząć nowy związek. Nie chcę umrzeć emocjonalnie, jeśli ten ktoś by odszedł.

Najgorszą rzeczą jest grzebanie swoich towarzyszy. Zdjęcie: Roman Paszkowski

Zasady i wartości zmieniły się o 100%. Zaczynasz bardziej doceniać chwile życia. Zaczęłam mniej jeść, bo zawsze dzielę się z moimi braćmi i siostrami. W moim życiu pojawił się bardzo wyraźny kontrast. Kiedyś miałam dobrą pracę i dobrze zarabiałam. Potem wszystko zmieniło się dramatycznie. Kiedy widzisz okropności wojny - spalone, zgwałcone ciała - zdajesz sobie sprawę, że to rzeczywistość. W jednej chwili rozmawiałaś z kolegą żołnierzem, pijąc kawę z mlekiem skondensowanym, a potem on został rozerwany na dwie części. I wciąż nie możesz go zabrać z pola bitwy. Tak było z moim dowódcą plutonu. Miał firmę, działał w branży medialnej, zajmował się nagłośnieniem festiwalu muzycznego "Atlas weekend". I takich ludzi jest wielu - świetni informatycy, bankowcy, lekarze. Poszli na wojnę nieprzygotowani. Poszli za głosem serca i dają z siebie wszystko.

Nie wrócę do pracy jako stylistka

Planuję podpisać kontrakt w wojsku. Chcę kontynuować karierę jako żołnierz. Nie wrócę do pracy jako stylista. Na razie chcę sprzedać swój biznes. Mam własny sklep z kostiumami, gdzie są rzeczy z całego świata. Życie już nigdy nie będzie takie samo.

Szura Riazancewa w swoim przedwojennym życiu. Zdjęcie: archiwum prywatne

Po zwycięstwie pierwszą rzeczą, jaką zrobię, będzie wyjazd na Krym. To moja rodzinna ziemia. Jestem jedyną osobą w mojej rodzinie, która nie zmieniła wpisu w paszporcie. Wiem, że tam wrócę i odbuduję mój Krym. Być może będę też kandydowała na burmistrza Jałty. Po naszym zwycięstwie widzę, jak Ukraina rozkwita. Powiewa flaga, kobiety i dzieci płaczą ze szczęścia, a na granicy rośnie płot przeciwko temu moskiewskiemu złu. Na ulicy Chreszczatyk odbywa się parada. Wszyscy więźniowie wrócili do domów. Tak widzę zwycięstwo naszego niezłomnego, wolnego i potężnego państwa, o którym dowiedział się cały świat.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy

Ексклюзив
20
хв

Umowa Trumpa o ukraińskich złożach: szansa czy pułapka

Ексклюзив
Dezinformacja
20
хв

Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress