Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Straciłaś najbliższe osoby? Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko? Zacząć żyć w obcym kraju? Nie masz przy sobie bliskich, którym mogłabyś się zwierzyć, prosić o wsparcie? Twoja mama, siostry, przyjaciółki odeszły - może na zawsze? Potrzebujesz rady, wsparcia?
Pozwól nam sobie pomóc. Napisz do nas (redakcja@sestry.eu), a my zadbamy o to, by psycholog lub psychoterapeuta pomógł Ci dobrą radą. To może być pierwszy krok, który ułatwi Ci życie za granicą i pomoże zacząć rozwiązywać problemy. Publikujemy poniższy list, który otrzymaliśmy od polskiego czytelnika, a także odpowiedź psychologa.
Są dni, kiedy ze złości, a przede wszystkim bezsilności, płaczę i nie potrafię się uspokoić
Wyszłam za mąż za Ukraińca. Z Dimą poznaliśmy się przez wspólnych znajomych. Przyjechał do Polski sześć lat temu. Dba o mnie, o dom. Moi rodzice i przyjaciele od razu go zaakceptowali. Na początku 2022 roku zaczęliśmy się starać o dziecko, ale wszystko się zawaliło 24 lutego, kiedy wybuchła wojna. Dima nie zastanawiał się długo. Zdecydował, że jedzie do Kijowa i przyłączy się do walczących z ruskim najeźdźcą. Powiedział, że nie zniesie myśli, że jego koledzy walczą na froncie, a on żyje sobie wygodnie w Polsce.
– Nie byłbym w stanie spojrzeć w lustro – przekonywał. Tak bardzo chciałam go zatrzymać.
Chciałam go szantażować: Niech wybiera ja albo wyjazd na front Kiedy powiedział, że jedzie na wojnę chciałam go nawet zaszantażować: niech wybiera ja albo wyjazd na front. Odstąpiłam jednak od tego pomysłu.
Dima jest bardzo honorowy i nie zmieniłby zdania. A ze świadomością, że ja tutaj rozpoczam byłoby mu jeszcze ciężej. Nie chciałam go dodatkowo stresować. Od jego wyjazdu niedługo minie półtora roku. Wiem, że żyje, nie był ranny. Tęsknimy za sobą bardzo. Myślami cały czas jestem z nim. Nie rozstaję się z telefonem, codziennie czytam wiadomości z wojny.
Próbuję żyć normalnie, ale to bardzo trudne. Czasami nie mam siły, aby rano wstać do pracy. Strach o męża to jedyne uczucie, które dominuje teraz w moim życiu. Zaangażowałam się różne akcje pomocowe, aby wesprzeć potrzebujących w Ukrainie. Chociaż tyle mogę pomóc. Szukam na co dzień normalności, ale wiem, że ona nie wróci dopóki mój mąż, cały i zdrowy, znów będzie w Polsce. Nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długo. Są dni, kiedy ze złości, a przede wszystkim bezsilności, płaczę i nie potrafię się uspokoić. Boję się, że dłużej tego nie zniosę.
Aleksandra Janeczek, psycholożka kliniczna w Avigon.pl:
Stan wojny jest jednym z najbardziej traumatycznych i wyniszczających przeżyć, jakie może doświadczyć człowiek. Dramatyczne wydarzenia mają wpływ na losy rodzin, małżeństw, dzieci. Nieodłącznym elementem wojny jest rozłąka, niepewność, strach czy tęsknota.
Bardzo mi przykro, że znalazła się Pani w tak trudnej i bolesnej sytuacji. Ciągły strach i niepewność są dużym obciążeniem dla układu nerwowego oraz mogą wpływać na codzienne funkcjonowanie. Jeśli ma Pani problemy ze snem, zaburzony apetyt, trudności z koncentracja czy zwykłymi czynnościami zachęcam do zgłoszenia się po pomoc. Wojna i wszystkie jej konsekwencje mogą być silnym i długotrwałym stresorem, który często jest wyniszczający dla naszego organizmu i psychiki.
Pomimo tak trudnej i niecodziennej sytuacji ważne jest, żeby komunikować swoje potrzeby i emocje
Zaakceptowanie decyzji męża o wyjechaniu na Ukrainę i dołączeniu do walki jest wyrazem Pani wielkiej miłości i szacunku do decyzji partnera. Rozumiem, że nie była to łatwa decyzja, ponieważ wiązała się ona ze stratą, tęsknotą, zmianą dotychczasowego życia czy planów. Zachęcam, by mówiła Pani o swoich uczuciach. Pomimo tak trudnej i niecodziennej sytuacji ważne jest, żeby być blisko, komunikować swoje potrzeby i emocje.
Rozumiem, że sytuacja, w której się Pani znalazła może powodować uczucie osamotnienia, natłok myśli i emocji. Jednym ze sposobów na poradzenie sobie z tęsknotą może być pisanie listów do męża. Może je Pani zachować dla siebie lub wręczyć partnerowi w odpowiednim czasie. Przelanie swoich uczuć na papier, opowiadanie o codziennych zdarzeniach może przynieść ulgę, pomóc "upuścić" nadmiar emocji, zebrać i poukładać myśli. Niezawsze jestesmy w stanie wyrazić, co czujemy bądź czego potrzebujemy dlatego pisanie listów czy prowadzenie dziennika emocji jest pomocnym narzędziem.
Uczucie tęsknoty pokazuje nam, co jest dla nas ważne
Zachęcam do poszukania grupy wsparcia. Może to być grupa kobiet, która jest w podobnej sytuacji lub grupa osób, która przeżywa tęsknot,ę stratę związana z wojna. Poczucie przynależności i przebywanie w obecności osób, które współodczuwają i rozumieją Pani sytuacje i uczucia może okazać się wielkim wsparciem. Współdzielenie trudnych doświadczeń bardzo zbliża ludzi, to też szansa na nawiązanie nowych przyjaźni. Kiedy przeżywamy tak silne i trudne emocje ważne jest, aby mieć wsparcie bliskich ludzi, z którymi czujemy się dobrze, do których mamy zaufanie, którzy dają nam poczucie bezpieczeństwa.
Uczucie tęsknoty pokazuje nam, co jest dla nas ważne, bez czego nie wyobrażamy sobie naszej codzienności. Warto przyjrzeć się tej tęsknocie, za czym dokładnie tęsknimy, czego nam najbardziej brakuje, co jest dla nas esencja.
Masz prawo czuć się smutny, zły, a nawet przygnębiony
Zachęcam, aby pozwolić sobie na wszystkie emocje. Ma Pani pełne prawo czuć smutek, złość, przygnębienie. Pani życie z dnia na dzień diametralnie się zmieniło, jest to bardzo trudna sytuacja i zupełnie naturalnym jest poczucie zagubienia, trudności w adaptacji czy akceptacja nowego stanu rzeczy.
To jest proces i jest to indywidualna sprawa ile czasu potrzebujemy, żeby wrócić do normalności.
Proszę pomysleć, co może być pomocne w obecnej sytuacji, prosze rozszerzać swoje zasoby wsparcia, spędzać czas z bliskimi, oddawać się czynnościom, które sprawiają Pani radość. Proszę nie zapominać o sobie i swoich potrzebach.
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
<frame>Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko za sobą? Zamieszkać w obcym kraju? Nie masz bliskich osób, którym możesz zaufać? Potrzebujesz rady, wsparcia? Pozwól nam sobie pomóc. Wyślij nam wiadomość na adres: redakcja@sestry.eu, a zapewniamy, że psycholog lub psychoterapeuta udzieli Ci dobrej rady. To może być pierwszy krok do rozwiązania problemu, który ułatwi Ci życie za granicą. Publikujemy kolejny list, który otrzymałyśmy od ukraińskiej Czytelniczki. I odpowiedź psychologa. <frame>
Jak nauczyć się rozmawiać z partnerem o pieniądzach
„Przeprowadziliśmy się do Polski dwa miesiące przed wybuchem wojny. Mąż słyszał od znajomych, którzy znaleźli tu pracę, że w Polsce są lepsze zarobki i spokojniejsze życie.
Nie jechaliśmy w ciemno. Kuzyn męża znalazł mu pracę i mieszkanie dla nas. Mieliśmy też trochę oszczędności na wypadek, gdyby coś nie wyszło. Jednak wszystko się udało. Opiekowałam się trójką dzieci, a mąż zaczął pracować. Byliśmy zadowoleni z naszego nowego życia, dopóki nie przerwał go atak Rosji na Ukrainę.
Wiadomo, ile kosztuje wynajęcie mieszkania i utrzymanie dzieci
Matka i siostra mojego męża zostały w Ukrainie. Ja nie mam rodziny, wychowałam się w sierocińcu. Po wybuchu wojny zaczęliśmy im pomagać, wysyłaliśmy pieniądze i paczki. Proponowaliśmy, że przywieziemy je do Polski, ale nie chciały opuścić swojego domu.
Fabryka, w której pracowała siostra mojego męża, została zniszczona, więc straciła źródło dochodu. Teściowa ma skromną emeryturę. Wiem, że bez naszego wsparcia sobie nie poradzą, ale mąż za bardzo im pomaga. Wysyła im więcej, niż zostawia nam na życie. Wiadomo, ile kosztuje wynajęcie mieszkania i utrzymanie dzieci. Ja przynajmniej mam 800+ zasiłku, który wpływa na moje konto. On nie rusza tych pieniędzy.
Marzę o wycieczce z dziećmi choćby na dzień lub dwa
Kiedy zwracam mu uwagę, że te proporcje są dla nas niesprawiedliwe, słyszę, że jego rodzina jest w strasznej sytuacji i należy się jej rekompensata. Zgadzam się, że wojna, poza utratą zdrowia, to najgorsze, co może spotkać człowieka. Ale mój mąż musi też pamiętać, że ma dzieci, które dorastają, potrzebują nowych butów, kurtek, a czasem nawet zabawki.
Zamiast żyć spokojnie, ciągle kłócimy się o pieniądze. On dobrze zarabia, lecz prawie nic z tego nie mamy. Nie jestem rozrzutna, robię zakupy w tanich sklepach, umiem gotować pyszne dania z niedrogich produktów. Uważam się za dobrą gospodynię i chcę, by mąż to docenił. Potrzebuję też kosmetyków i wizyty u fryzjera, przynajmniej raz na jakiś czas. Marzę o wycieczce z dziećmi choćby na dzień lub dwa, ale nie mam na to pieniędzy.
Jestem zmęczona tą sytuacją, lecz nie wiem, jak sprowadzić męża na ziemię. Czuje się winny, że zostawił matkę samą sobie, a teraz próbuje zrekompensować jej to pieniędzmi. Tyle że te pieniądze są też pieniędzmi jego dzieci”.
Justina Ryczko, psycholożka z Avigon.pl:
Dziękujemy, że podzieliła się Pani z nami swoim problemem. To wspaniale, że znaleźliście z mężem dom i pracę w Polsce i możecie tu spokojnie żyć. Zdecydowaliście się na przeprowadzkę do Polski jeszcze przed wojną, ale jej wybuch musiał mieć duży wpływ na Wasze poczucie bezpieczeństwa.
W partnerstwie musicie nauczyć się rozmawiać o finansach. To ważna część życia
Rozumiem, że bardzo martwicie się o swoich bliskich i przyjaciół, którzy pozostali w Ukrainie mimo grożącego im niebezpieczeństwa i niepewności. Piszę to nie bez powodu. Uważam bowiem, że musi się Pani wczuć w emocje męża, by mieć argumenty, które przekonają go do Pani racji.
Pisze Pani, że mąż wysyła znaczną część dochodów Waszej rodziny do matki i siostry w Ukrainie. To jest źródło Waszych kłótni i problemów. Mówi się, że kłótnie o pieniądze to najszybszy sposób na zabicie miłości. Warto o tym pamiętać, choć nie oznacza to, że nie powinniście o tym rozmawiać.
Wręcz przeciwnie: w partnerstwie trzeba nauczyć się rozmawiać o finansach, bo to bardzo ważna część życia. A w trudnych sytuacjach kompromis w tym względzie jest niezbędny do utrzymania dobrego związku.
Mężczyźni to realiści, więc działają na ich racjonalne argumenty
Zgadzam się z Panią, że mąż może czuć się winny wobec swojej matki i siostry, a wysyłanie im znacznych kwot pieniędzy może być sposobem na zrekompensowanie tej sytuacji. Jeśli tak jest, to mąż działa na poziomie emocjonalnym i trudno będzie go przekonać bez dobrze przygotowanych argumentów. Rozumiem też, dlaczego czuje Pani, że znaczna część zarobionych przez niego pieniędzy należy do Pani i dzieci. Pani też poświęciła wiele, by zbudować swoje życie w innym kraju, więc oddanie większości swoich dochodów komuś innemu wydaje się Pani niesprawiedliwe. Jak więc osiągnąć kompromis?
Mężczyźni mają tendencję do bycia realistami, koncentrują się na szukaniu rozwiązań, więc działają na ich racjonalne argumenty. Na Pani miejscu zastanowiłabym się, jak w konstruktywny sposób przekazać mężowi swoje argumenty.
Zanim jednak zacznie pani to robić, proszę się zastanowić, ile kosztuje Panią życie w Polsce, a ile ono teraz kosztuje w Ukrainie. Czy biorąc pod uwagę obecne dochody siostry i matki Pani męża pieniądze, które im wysyłacie, wystarczają na zaspokojenie ich podstawowych potrzeb? Czyje potrzeby są większe? Czy gdyby teraz mieszkała Pani w Ukrainie, byłaby w stanie utrzymać się za kwoty wysyłane teściowej i szwagierce?
Proszę wykonać te obliczenia, sprawdzając, ile obecnie kosztuje żywność i produkty higieniczne w obu krajach. I proszę wczuć się również w sytuację teściowej i szwagierki – a także w emocje Pani męża, który zostawił te dwie bliskie osoby w kraju zniszczonym przez wojnę.
To nie może trwać wiecznie
Jeśli Pani wyliczenia pokażą, że pieniądze przekazane rodzinie męża w Ukrainie zaspokajają więcej potrzeb niż te pozostawione Waszej rodzinie w Polsce, będzie Pani miała racjonalne argumenty, które pomogą przekonać męża.
Proszę pamiętać, że ludzie zazwyczaj mają bardzo głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości, więc odwołanie się do niego z pewnością może pomóc. Może też Pani wykazać się dobrą wolą i uzgodnić z mężem, że będziecie stopniowo zmniejszać ilość pieniędzy przesyłanych jego rodzinie. Pozwoli mu to przyzwyczaić się do sytuacji i szybciej zaakceptować zmianę. Uświadomi mu również, że obecny stan rzeczy powinien być tymczasowy i nie może trwać wiecznie.
Wierzę, że racjonalne argumenty pomogą uświadomić mężowi, że choć stara się zrekompensować matce i siostrze trudy wojenne, to w obecnej sytuacji krzywdzi własną rodzinę, czyli Panią i Wasze dzieci.
<ftame>Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko za sobą? Zamieszkać w obcym kraju? Nie masz bliskich osób, którym możesz zaufać? Potrzebujesz rady, wsparcia? Pozwól nam sobie pomóc. Wyślij nam wiadomość na adres: redakcja@sestry.eu, a zapewniamy, że psycholog lub psychoterapeuta udzieli Ci dobrej rady. To może być pierwszy krok do rozwiązania problemu, który ułatwi Ci życie za granicą. Publikujemy kolejny list, który otrzymałyśmy od ukraińskiej Czytelniczki. I odpowiedź psychologa. <frame>
Od początku wojny mój mąż, dzieci i ja mieszkamy w Polsce. W Ukrainie zostawiliśmy nasze mieszkanie i całe dotychczasowe życie. Mam taki charakter, że nie waham się, tylko działam. To jest dla mnie recepta na stres. Bo twój umysł jest czymś zajęty, to mniej myślisz o problemach.
Zaraz po przyjeździe, kiedy załatwiliśmy formalności, powiedziałam mężowi, że będę pracować i podzielimy się równo opieką nad dziećmi. W Ukrainie to ja się nimi zajmowałam, gotowałam, prałam, sprzątałam – byłam kurą domową. W Polsce postanowiłam to zmienić.
Znalazłam pracę w prywatnej firmie. Mimo że nie miałam doświadczenia, właściciele byli bardzo mili i uwierzyli we mnie. Nauczyłam się wszystkiego od podstaw i naprawdę lubię swoją pracę.
Menedżerowie skrupulatnie kontrolują jakość produktów, a ja jestem zadowolona. Po roku pracy zostałam doceniona i awansowałam – przeszłam z produkcji do kontroli. Wreszcie mogę się rozwijać i jestem doceniana nie tylko w domu.
Niestety mój mąż nie ma tyle szczęścia. Już kilka razy zmieniał pracę. W Ukrainie był odpowiedzialny za ludzi, a teraz musi być podwładnym. I to mu się nie podoba.
Obecnie jest bez pracy. Staram się go przekonać, by poszukał nowej, dostosował się do warunków, pokazać mu na własnym przykładzie, że można się rozwijać – ale on nie zwraca na to uwagi. Nie wiem, jak go zachęcić do działania.
Powiedział, że kiedy wojna się skończy, wrócimy do kraju, ale jam mam co do tego coraz więcej wątpliwości. W końcu uwierzyłam w siebie i swoje możliwości. Nauczyłam się nowego języka, otworzyłam się na ludzi. I w końcu czuję, że żyję, więc nie chcę niczego zmieniać.
Boję się, że kiedy przyjdzie czas na podjęcie ostatecznej decyzji, wybiorę życie w Polsce. Z dziećmi, lecz bez męża. Nie chcę wracać do garów. Mogę łączyć pracę z prowadzeniem domu. Nawet bycie rozdartą między pracą a obowiązkami domowymi jest lepsze niż siedzenie w domu.
Kiedy podczas jednej z rozmów o powrocie do Ukrainy powiedziałam mężowi, że nie jestem tym zainteresowana, zrobił straszną awanturę. Zarzucił mi, że chcę rozbić rodzinę i myślę tylko o sobie. Zapowiedział, że dzieci wrócą z nim – czy tego chcę, czy nie.
Tyle że ja myślę inaczej.
Dzieci wkrótce się usamodzielnią, a ja w Ukrainie znów będę kucharką i sprzątaczką. Nie chcę wracać do takiego życia. Czy mamy szansę dojść do porozumienia? Czy jest jakieś zdrowe wyjście z tej sytuacji?
Aleksandra Antońska, psycholożka w Avigon.pl:
Dziękuję, że opowiedziała Pani o swojej sytuacji. Ma Pani dylemat, z którym trudno sobie poradzić. Z tego co Pani napisała w liście wynika, że rozpoczęła Pani nowe życie w Polsce, poradziła sobie z przeprowadzką i znalazła sposób na rozwój i spełnienie zawodowe. Pani umiejętności zostały zauważone i docenione. I jest to dla Pani bardzo ważne.
Z drugiej strony Pani mąż, który jest rozczarowany swoją obecną sytuacją zawodową, ma zupełnie inne odczucia – w Polsce ma poczucie regresu. Silne emocje czasami uniemożliwiają nam podejmowanie racjonalnych decyzji, mówimy coś impulsywnie. Nie zawsze to, co mamy na myśli.
Powrót do Ukrainy czy pozostanie w Polsce – to bardzo ważna decyzja. Dlatego powinniście porozmawiać o tym spokojnie. Może podczas wspólnej kolacji? Powinna Pani opowiedzieć o swoich uczuciach i o tym, że nie chce wracać do roli, jaką pełniła w Ukrainie.
Wierzę, że można znaleźć wspólne rozwiązanie
Warto otwarcie porozmawiać o swoich potrzebach i oczekiwaniach. Mimo tego, że Pani i mąż różnie widzicie swoją sytuację, warto pamiętać, że ten problem nie powinien Was dzielić i stawiać po przeciwnych stronach. Powinniście wspólnie stawić czoło sytuacji i wzajemnie się wspierać.
Powinna też Pani zrozumieć motywację męża do powrotu. W Polsce czuje się niedoceniany, uważa, że nie może się tu rozwijać. Z kolei powinien zrozumieć, że Pani tak samo czuła się w Ukrainie.
Nie da się uciec od problemu ani o nim zapomnieć
Proszę na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o możliwych konsekwencjach swoich decyzji. Proszę dać sobie czas na przepracowanie emocji, które w Pani są.
Wzmocnienie relacji z mężem też powinno pomóc. Być może nie odkrył jeszcze dobrych stron kraju, w którym się znaleźliście. I może powinna Pani odwiedzić miejsca, które Panią interesują – by dojść do wniosku, że nasze życie składa się z czegoś więcej niż tylko z pracy?
Kaja Puto: Czy dla kobiet migracja jest innym doświadczeniem niż dla mężczyzn?
Iuliia Lashchuk: Z badań wiemy, że tak. Jeśli chodzi o zarobki, to w krajach rozwiniętych dostrzegamy hierarchię: na jej najwyższym szczeblu znajduje się lokalny mężczyzna, a na końcu – kobieta-migrantka.
Możemy więc powiedzieć, że migrantki spotykają się z podwójnym wykluczeniem. Mają trudniej niż osoby urodzone we własnym kraju, ponieważ pozbawione są sieci wsparcia – członków rodziny, przyjaciółek, sąsiadek, do tego często nie posiadają dokumentów lub nie znają języka.
I mają trudniej niż mężczyźni ze względu na obciążenie obowiązkami opiekuńczymi, pracą domową, a także podatność na ryzyka. 90 procent kobiet i dziewczynek, które dociera do Europy szlakiem śródziemnomorskim, doświadcza przemocy seksualnej.
Powyżej 70 procent osób, które doświadczyły handlu ludźmi, to kobiety i dziewczęta. A 60 procent ofiar handlu ludźmi to migranci
W szczególnie trudnej sytuacji są migrantki o nieuregulowanym statusie, czyli te, które nie mają pozwolenia na pracę czy pozwolenia na pobyt. Weźmy Polki czy Ukrainki pracujące we Włoszech. Rynek pracy ich potrzebuje, tak w latach dziewięćdziesiątych, jak dziś, ale państwo nie przyjmowało ich zbyt gościnnie. Przez lata nie mogły wyrobić sobie dokumentów, bo nie było takich możliwości prawnych, więc pracowały i do dziś często pracują na czarno.
Ciężko jest również kobietom, które przyjechały do krajów europejskich na podstawie wiz łączenia rodzin. Kiedy padają ofiarą przemocy domowej, boją się odejść od męża, by nie stracić swojego prawa do pobytu.
Hmm, a ja czytałam kiedyś raport z badań o Polkach w Wielkiej Brytanii. Wynikało z nich, że kobiety statystycznie łatwiej niż mężczyźni adaptują się w nowym społeczeństwie: szybciej uczą się języka, łatwiej nawiązują kontakty, nie przeżywają tak silnej frustracji związanej z utratą dotychczasowej pozycji…
Ale co to w znaczy, że łatwiej się adaptują? Szybciej się uczą języka? Szybciej poznają nowe osoby? Ale czy jest to tak naprawdę adaptacja czy może po prostu strategia przetrwania? Francesca Vianello pisała o „zawieszonych migrantkach”. Są to kobiety, które przyjechały na rok, na dwa, a zostały na dwadzieścia i próbują cały czas rozciągnąć się na dwa kraje. Starają się być obecną w obu światach jednocześnie, ale nie są w żadnym.
Z drugiej strony migracja bywa dla kobiet szansą na emancypację. Tu znów odwołam się do przykładu Ukrainek we Włoszech. Zaczęły tu migrować w latach dziewięćdziesiątych, po rozpadzie Związku Radzieckiego, w czasach dużej niepewności ekonomicznej. Ukraińskie społeczeństwo znało wówczas – jak pisała historyczka Oksana Kiś – dwa modele kobiecości, które powstały na gruzach modelu sowieckiej siłaczki. Pierwszy to słodka barbie, która chce się podobać mężczyznom, druga – berehynia, troskliwa opiekunka, po polsku powiedzielibyśmy – Matka Polka.
We Włoszech kobiety te zostawały zazwyczaj opiekunkami dzieci lub osób starszych. Na ukraińskie warunki zarabiały dużo, więc nierzadko stawały się żywicielkami rodziny. Zaczęły zarabiać własne pieniądze, podejmować samodzielne decyzje, rozumiały, że mogą być sprawcze. Niekiedy wyjazd pozwalał im w dodatku na separację od mężczyzny, z którym nie było im dobrze, ale presja społeczna nie pozwalała im od niego odejść.
Wyjazdy do Europy sprawiły, że Ukrainki wykształciły nowe modele kobiecości?
Z pewnością. Na przykład zmieniło się podejście do kobiet w średnim wieku, które wcześniej były niewidoczne. Wyjazdy Ukrainek do Włoch nazywano „migracją babć”, choć średnia wieku tych kobiet wynosiła czterdzieści siedem lat. Różniły się od Włoszek, miały urodę ciekawą dla włoskich mężczyzn i popatrzyły na siebie z innego punktu widzenia. Kiedyś niezamężna kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat była postrzegana jako stara panna, a dziś Ukrainki coraz częściej decydują się na dziecko dopiero po czterdziestce.
Ważnym czynnikiem było również to, że kobiety migrowały same, a więc musiały same podejmować decyzje, zarabiać, pozyskiwać informacje. Musiały działać. A z tego działania wykształciły się również różne ruchy społeczne czy organizacje pozarządowe prowadzone przez kobiety.
Największy exodus Ukrainek nastąpił po wybuchu pełnoskalowej wojny…
Z Ukrainy wyjechało wtedy kilka milionów kobiet. Ale migracja przymusowa to zupełnie inna bajka. To nie jest wyjazd zaplanowany, przygotowany, pozbawiony jest planu B w stylu: jeśli coś się nie uda, wracam do domu – choć są i takie, które wracają. Dla wielu z nich ucieczka przed wojną oznacza przymusową separację od mężów. A także obowiązki opiekuńcze, bo wiele uchodźczyń przyjechało do Europy z dziećmi czy rodzicami. Dlatego wejście na rynek pracy oraz socjalizacja w nowym miejscu były dla nich wyzwaniem.
Z drugiej strony uchodźczynie miały pod pewnymi względami łatwiej niż migrantki, które wyjechały do Europy przed 2022 rokiem. Ochrona czasowa gwarantowana im przez Unię Europejską zapewniła im legalny pobyt i dostęp do rynku pracy. Tylko pytanie, jakiej pracy.
Uchodźczynie to w większości wykształcone kobiety, które lądują w sektorze prac prostych przez brak znajomości języka, skomplikowaną biurokrację lub obowiązki opiekuńcze
Legalność ich pobytu też jest dość efemeryczna, bo zależy nie tylko od sytuacji w Ukrainie, ale też decyzji politycznych krajów Europy.
Przywileje dla uchodźczyń wywołały napięcia między migrantkami? Kiedy Polska dołączyła do Unii Europejskiej, „starzy” polscy migranci byli nieco zazdrośni, że musieli długo walczyć o legalizację pobytu, podczas gdy „nowi” mają w tym względzie liczne przywileje. Z podobną niechęcią swoich rodaków spotykali się uchodźcy, którzy dotarli do Europy podczas tzw. kryzysu migracyjnego po 2015 roku.
Tak, oczywiście, pojawiały się takie sentymenty: to ja tyle lat walczyłam o kartę pobytu, czekając na dokumenty, nie mogłam odwiedzić rodziny w Ukrainie, a wy dostajecie wszystko na tacy. Jednak przeważała solidarność z ofiarami wojny. „Stare” migrantki podobnie jak obywatele państw UE przyjmowały uchodźczynie w domach, angażowały się w wolontariat, organizowały protesty antywojenne. Odpowiadały na problemy, których nie widziały zdominowane przez męską perspektywę aparaty państwowe.
Na przykład w Polsce powstała fundacja Martynka, którą założyły dwie krakowskie studentki z Ukrainy. Chciały wesprzeć uchodźczynie, szczególnie te, które doświadczyły przemocy czy narażone były na handel ludźmi. Pomagały też uzyskać dostęp do aborcji czy antykoncepcji, bo wiele ukraińskich kobiet, które przyjeżdżały do Polski, nie były świadome tego, że prawa reprodukcyjne kobiet są tu mocno ograniczone.
Swoją drogą, wybuch pełnoskalowej wojny stał się dla ukraińskich kobiet kolejną lekcją sprawczości. Te, które zostały w Ukrainie, walczą na froncie, działają w organizacjach wolontariackich, pracują, rodzą dzieci, opiekują się osobami starszymi, partnerami, którzy wrócili z frontu, spędzają noce w schronach bez prądu lub ogrzewania. Uchodźczynie również zaczęły się samoorganizować. Kiedy – szczególnie na początku pełnoskalowej wojny – ciężko było o miejsce dla dzieci w żłobkach czy przedszkolach, tworzyły grupy samopomocy sąsiedzkiej. Jedna kobieta zostawała z dziećmi, inne szły do pracy czy szukały pracy. Sieci społeczne stały się głównym źródłem informacji i wsparcia.
Polska to w Europie niechlubny wyjątek, jeśli chodzi o dostęp do aborcji. A z jakimi problemami spotykają się ukraińskie uchodźczynie w innych krajach Europy?
W Niemczech na przykład trudno im wejść na rynek pracy. Państwo wymaga, by jak najszybciej nauczyć się języka niemieckiego na poziomie C1, żeby móc podąć pracę w niektórych zawodach, w których wystarczyłby o wiele niższy poziom. Do tego dochodzi biurokracja. Trzeba złożyć podanie o kurs językowy, potem czeka się tygodniami na wyniki testu językowego, to wszystko trwa. Teoretycznie to dobry pomysł, by zaoferować migrantom kurs języka i tym samym pomóc im w adaptacji, jednak w praktyce spełnienie tych wymogów okazuje się mało osiągalne.
W szczególnie ciężkiej sytuacji są nauczycielki, które przez różnice w ukraińskim i niemieckim prawie nie mogą pracować w zawodzie. Aby nostryfikować dyplom, musiałyby ukończyć dodatkowe studia. Na tej sytuacji nikt nie wygrywa, bo w Niemczech brakuje rąk do pracy w edukacji, a wykształcone kobiety kończą w pracy poniżej kwalifikacji lub pobierają wsparcie socjalne.
Z kolei we Włoszech oferty pracy są bardzo ograniczone. Dla Ukrainek dostępne są sektory historycznie „ukraińskie”, czyli praca opiekuńcza i sprzątanie. Kobiety, które nie marzyły o życiu migrantki zarobkowej, a w dodatku uciekły przed wojną z dziećmi, nie chcą, a czasem również nie mogą podjąć tzw. prac „na dzień i noc”.
Po początkowej fali pomocy dla ukraińskich uchodźczyń w wielu krajach Europy nastąpił wzrost niechęci do uchodźców. W Polsce badania opinii publicznej wskazują, że spadek solidarności z uchodźczyniami dostrzegalny jest szczególnie wśród młodych kobiet. Komentatorzy tłumaczą to wzrostem konkurencji na rynku pracy w typowo kobiecych zawodach, a także na rynku… matrymonialnym. Czy te napięcia odczuwane są przez uchodźczynie? Jak byś to skomentowała?
Nie badałam tej kwestii, ale jeśli chodzi o Polskę, tego rodzaju napięcia były odczuwalne dla mnie już od 2015 roku. Jednak z mojego doświadczenia bycia migrantką w Polsce wynika, że ataków słownych czy fizycznych dokonywali przede wszystkim mężczyźni, nie kobiety. 2022 rok zmienił trochę sytuację, bo fala solidarności przykryła te marginalne, bądź co bądź, głosy antymigracyjne, ale teraz to znowu powraca. Dla niektórych uchodźczyń złośliwe komentarze o „uprzywilejowanych uchodźcach” stały się przyczyną powrotu do domu.
Nie chcą być postrzegane jako te lepsze, ale nie chcą być też brzemieniem. Rosyjska propaganda bardzo sprawnie działa na rzecz podsycania tego typu konfliktów
Uchodźczynie wyjechały z Ukrainy z myślą o tym, żeby po zakończeniu wojny wrócić do domu. Jednak im dłużej wojna trwa, tym bardziej ta perspektywa może wydawać się odleglejsza. Co wpłynie na decyzję uchodźczyń – wrócić do Ukrainy czy nie?
Zdecydują o tym trzy podstawowe czynniki. Po pierwsze zależy to od indywidualnej sytuacji migrantek – czy udało się zintegrować z nowym społeczeństwem, nawiązać rodzinne czy przyjacielskie więzi, znaleźć satysfakcjonującą pracę. A także czy mają do czego wracać – czy ich domy wciąż istnieją, a miejscowości znajdują się pod kontrolą Ukrainy.
Drugim czynnikiem będzie polityka państw samej Unii. Czy osoby objęte obecnie ochroną tymczasową będą mogły uzyskać status rezydenta terminowego? Czy po zakończeniu wojny pozwolimy dołączyć do tych kobiet mężom, którzy pozostali w Ukrainie? Czy będziemy je zachęcać do tego, by pozostały w naszych krajach – w końcu są chcianymi, bo raczej wykształconymi migrantkami – czy raczej do powrotu, bo wyludnionej Ukrainie będą jeszcze bardziej potrzebne?
A jaka polityka UE byłaby twoim zdaniem właściwa?
Taka, która nie traktuje uchodźczyń jak bezwolnych ofiar wojny, lecz jak partnerki do rozmowy. I nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie więzi nawiązanych w wyniku wojny relacje między państwa UE a Ukrainą, również na poziomie międzyludzkim (np. poprzez wsparcie wspólnych biznesów, współpracy naukowej, wymian zawodowych itd.). Ukrainki mogą wrócić do kraju wyposażone w dobre praktyki dotyczące np. zielonej transformacji, a Zachód może uczyć się od Ukrainy zagadnień związanych z obronnością czy digitalizacją, w której Ukraina przoduje.
A trzeci czynnik?
Sytuacja w samej Ukrainie i jej polityka reintegracyjna. Czy osiągnięty pokój będzie trwały? Czy uda się odzyskać terytoria zagrabione przez Rosję i odbudować zniszczone wsie i miasteczka? Co zaoferuje państwo repatriantkom, na ile te obietnice będą przekonujące i na ile będą działały w praktyce? I czy Ukraińcy, którzy pozostali w kraju, zostaną na te powroty uchodźców odpowiednio przygotowani?
To znaczy?
Ucieczka przed wojną to temat, który wzbudza emocje. Z jednej strony mówi się o tym, że kobiety wyjechały, by chronić dzieci, z drugiej – niektórzy traktują je jak zdrajczynie, którzy pozostawiły swój kraj w potrzebie. Z jednej strony Ukrainki w Europie zdobywają wiedzę i doświadczenie, która przyda się w procesie odbudowy, a także zarabiają pieniądze, którymi wspierają krewnych w kraju, z drugiej – ich nieobecność pogłębia problemy wyludniającego się kraju. Ponadto doświadczenia ludzi, którzy uciekli przed wojną i tych, którzy zdecydowali się zostać w kraju, są skrajnie różne. Do tego dochodzą stereotypy o bogatym i beztroskim życiu za granicą.
Dlatego powrót uchodźczyń do Ukrainy nie będzie prosty. Ukraina musi zaprojektować program reintegracyjny, który z jednej strony zachęci uchodźczynie do powrotu, z drugiej – doceni wysiłek tych, którzy w kraju zostali.
Wojna przetrzebiła męską populację Ukrainy. To kobiety będą ją odbudowywać? A jeśli tak – przed jakimi staną wyzwaniami?
Marzę, że Ukraina stanie się kiedyś wolna, bezpieczna i inkluzywna, że każda osoba, niezależnie od płci, wieku, koloru skóry, religii, sprawczości mentalnej i fizycznej będzie się tam czuła w domu. Jednak prognozy demografów są dość pesymistyczne. Obawiam się, że powstanie presja psychologiczna, by kobiety rodziły dzieci. Na szczęście raczej nie pójdą za tym polityczne decyzje.
Jeśli chodzi o odbudowę, to tak jak mówiłam: najważniejsza jest strategia i dopasowana do niej wiedza. A więc marzę też o tym, by jednostka ludzka nie była traktowana jak cegła potrzebna do odbudowy, tylko jako człowiek z własną wizją, doświadczeniem, prawami i płcią.
Iuliia Lashchuk – badaczka migracji kobiet, kuratorka, research fellow w Centrum Polityk Migracyjnych European Univesity Institute we Florencji. Bada intersekcję płci i migracji, skupiając się na migracji Ukrainek po 1991 roku. Interesuje się kwestiami inności i obcości, różnorodnością, wizualnością oraz etyką gościnności.
– Początkowo nie mieliśmy w planach trzech projektów, tylko roczną interwencję, mającą wesprzeć dzieci z Ukrainy po pierwsze w związku z kontynuacją edukacji, po drugie ze zdrowiem psychicznym. Wojna jednak nadal trwa, więc i nasze działania nie tylko trwają, ale się rozrastają – mówi Małgorzata Makowska z FRSI, koordynatorka programu „Biblioteka dla wszystkich”.
FRSI było naturalnym partnerem dla międzynarodowej organizacji Save the Children, bowiem od wielu lat współpracuje zarówno ze szkołami, jak i bibliotekami. Łatwo mogła więc znaleźć chętnych do udziału w programie, który zaczął się od „Różni, Równi, Ważni”, czyli projektu społeczno-edukacyjnego dla dzieci i młodzieży z Polski i Ukrainy, pozwalającego na integrację poprzez wspólną naukę i zabawę. Na kanwie doświadczeń wyniesionych z niego pojawiły się kolejne dwa. Projekt „Moje Miejsce” skierowany jest do młodzieży z Polski i Ukrainy, by pomóc w wyborze dalszej ścieżki edukacji lub kariery oraz wspomóc integrację i nawiązywanie relacji. „Nowa Przygoda” zapewnia edukację pozaformalną w bibliotekach polskim i ukraińskim dzieciom w wieku przedszkolnym (3-6 lat) i szkolnym (7-18). Program „Biblioteka dla wszystkich” realizowany jest na terenie całej Polski, zarówno w dużych, jak i małych miastach.
– Uruchomiliśmy projekty 'Moje Miejsce' i 'Nowa Przygoda', a o programie dowiedzieliśmy się od innej filii bibliotecznej naszej instytucji. Młodzież była już wcześniej obecna w naszej bibliotece i bardzo chcieliśmy zorganizować coś specjalnie dla nich, choć nie mieliśmy pewności, czy sobie poradzimy oraz co konkretnie moglibyśmy zaproponować. Dzięki szkoleniom udało się jednak wszystko odpowiednio przygotować, co pomogło nam nieco oswoić temat pracy z młodzieżą i nawiązać z nią lepszy kontakt. Z dziećmi z przedszkola współpraca jest natomiast o wiele łatwiejsza i wszystko układa się wręcz idealnie” – opowiada Marta Kroczewska z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Tadeusza Różewicza we Wrocławiu. – Temat ten był mi bliski już wcześniej, bo w Gdańsku instytucje kultury podjęły współpracę już na przełomie lutego i marca 2022 roku, a ja byłam reprezentantką mojej biblioteki. Najpierw pomagaliśmy w zapewnieniu podstawowych potrzeb – razem z Cerkwią Prawosławną w Gdańsku organizowaliśmy zbiórki żywności, środków higienicznych, ubrań. Następnie razem z innymi organizowaliśmy zajęcia dla dzieci i opiekunów. A gdy przystąpiliśmy do projektu „Różni, Równi, Ważni” – otrzymaliśmy sprzęt komputerowy i środki na zatrudnienie nauczycieli, mogliśmy więc zacząć udzielać wsparcia w nauce nowoprzybyłym dzieciom. Tym bardziej, że mamy zapisane w Strategii Rozwoju z 2021 roku, że jednym z naszych celów jest przyciąganie do biblioteki nie tylko młodzieży, ale też grup narażonych na wykluczenie, jak migranci. Nastąpiła więc synergia i obecnie młodzi ludzie odwiedzają nas codziennie – cieszy się Mirella Makurat z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku.
Podmiotowość, nauka, zabawa i zainteresowania
Jak opowiada Małgorzata Makowska, z doświadczeń FRSI też wynikało, że młodzież jest trudno przyciągnąć do bibliotek. Kojarzą się one bowiem z małymi, zakurzonymi salami, w których są regały z książkami. Obecnie jednak coraz częściej stają się one edukacyjnymi centrami zabawy. Zachętą do tego, by młode osoby chciały tam zajrzeć w ramach programu „Biblioteka dla wszystkich” było między innymi to, że miały one możliwość samodzielnie zaprojektować dla siebie przestrzeń. Od rodzaju wykładziny, przez dekoracje, kolor ścian, aż po zakup dodatkowego sprzętu i pomysły na część działań.
– Było dla nich zaskoczeniem, że ktoś chce wysłuchać ich opinii i że mogą o czymś decydować. A kiedy widzieli, że ich propozycje są wprowadzane w życie, chętniej przychodzili, co pozwalało nam ich stopniowo zachęcić do regularnego udziału – śmieje się Marta Kroczewska. – Chodziło o to, by dać im w tym wszystkim jak największą podmiotowość, by czuli, że mają wpływ na to, co i jak robią. Mogą więc pojawić się zajęcia związane ze wszystkim, co interesuje młodzież: plastyka, robotyka, informatyka, gry. Nie ma w zasadzie tematów tabu, a nasze bibliotekarki mają niesamowitą wyobraźnię i świetnie to uzupełniają. Do tego ważna jest dla nas nauka poprzez zabawę – tłumaczy Małgorzata Makowska.
Ta zabawa ma też swoiste drugie dno, bo okazało się, że dla uczestniczek i uczestników bardzo istotne jest wsparcie relaksacyjno-wytchnieniowe. W polskiej szkole dzieci i młodzież z Ukrainy ma sporo stresu, są w niej mimo wszystko gośćmi. Za to w ramach działań w bibliotekach mogą być na tych samych prawach co rówieśniczki i rówieśnicy z Polski. Dzięki temu są w stanie bardziej się otworzyć i trochę odetchnąć.
Pomagają w tym różnego rodzaju zajęcia z psychologiem oraz relaksacyjne, typu joga i inne ćwiczenia. A gdy wszyscy czują się bardziej komfortowo i bezpiecznie, łatwiej też o integrację
Jednocześnie całościowe wsparcie w nauce w polskiej szkole jest bardzo istotne w programie „Biblioteka dla wszystkich”. Jak przyznaje Marta Kroczewska, pomoc w przygotowaniu do egzaminów okazała się strzałem w 10, bo wiele dzieci nie wiedziało, gdzie jej szukać, albo czy będą w stanie dogadać się z nauczycielem w szkole.
– Mamy też ogromne szczęście, ponieważ w naszym zespole pracuje rodowita Ukrainka, która mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Pomagała nam znaleźć uczestników i uczestniczki, a przede wszystkim prowadziła zajęcia. Jeśli ktoś czegoś nie rozumiał po polsku, płynnie przechodziła na ukraiński i tłumaczyła niezrozumiałe kwestie. Widać było, że to dla dzieci ogromna ulga – wszystkie czuły się swobodnie. Dzięki temu relacje między nimi szybko się zawiązały. Największym wyzwaniem było omawianie polskich lektur, ze względu na zupełnie inny kontekst kulturowy i historyczny, ale ostatecznie z tym też sobie poradziliśmy. Potem nie miało już znaczenia, skąd kto pochodzi – wszyscy zgodnie współpracowali, a polskie dzieci zaczęły nawet uczyć się trochę ukraińskiego – podkreśla Marta Kroczewska.
W gdańskiej bibliotece pomoc w nauce również jest oczywiście ważna i przynosi spore sukcesy. Z jednej strony trwały przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, z drugiej do matury w języku ukraińskim, a do tego także indywidualnie dużo się zmieniało – jedna dziewczynka poprawiła 1 z matematyki na 5! Nie samą edukacją jednak młodzi ludzie żyją, więc w wakacje przestrzeń biblioteki była otwarta od rana do wieczora. Były zajęcia arteterapeutyczne, a w ramach współpracy z filią Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych pokazywane były studenckie projekty książek. Jak mówi Mirella Makurat, niektóre osoby zostały zachęcone przez ilustracje do przeczytania „Zbrodni i Kary”. To z kolei doprowadziło do otwarcia miniklubu książki, w którym pozycje są zarówno po polsku, jak i ukraińsku.
– Wytworzyły się też samoistnie sekcje związane z zainteresowaniami uczestniczek i uczestników. Jedną z nich jest ta związana z grami planszowymi i komputerowymi. Inna to muzyczna. Pewnego dnia młodzież przyprowadziła do mnie pana Olega i mówi „chcemy, żeby go pani zatrudniła”. Od tego czasu prowadzi dla nich lekcje z gry na gitarze. Niektórzy wiążą z tym nawet swoją przyszłość, powstał zespół, trwają przygotowania do koncertu. Dzięki temu wszystkiemu dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy naprawdę mają co robić. Co ważne, staramy się odpowiadać na różnego rodzaju zdarzenia. Jeden chłopiec z Ukrainy szedł po ulicy i rozmawiał w swoim języku z mamą przez telefon. Podszedł do niego ktoś i zaczął go bić. Zorganizowaliśmy więc spotkanie z policjantem o tym, jak reagować na przemoc słowną i fizyczną – opowiada Mirella Makurat.
Otwarcie i odblokowanie
Sukcesy, o których można mówić przy okazji programu „Biblioteka dla wszystkich” to nie tylko lepsze oceny, czy zdane egzaminy. FRSI w ramach ewaluacji od wielu uczestniczek i uczestników dowiedziało się, że po raz pierwszy czuli się bezpiecznie i, że mogą się w pełni otworzyć.
– Przed projektem sporo dzieci z Ukrainy nie miało znajomych, a obecnie utrzymują kontakty z polskimi dziećmi nawet poza biblioteką. Do tego wciąż oferujemy kursy języka polskiego dla dorosłych, co nie jest takie oczywiste, bo w wielu miejscach się one pokończyły, mimo że wciąż przyjeżdżają do nas nowe osoby. Co najmniej dziesięć osób z Ukrainy znalazło też przy tym wszystkim zatrudnienie w bibliotekach. Pokazuje to, że ten komponent integracji działa bardzo dobrze na wielu poziomach – mówi Małgorzata Makowska.
Jedną z ważniejszych osób w zespole muzycznym w gdańskiej bibliotece jest chłopak, który trafił do niej wprost z ulicy, na której grał na pożyczonej gitarze
Stały uczestnik projektu zaproponował, że pokaże mu fajne miejsce. Jego mama też związała się z biblioteką, gdzie uczy języka angielskiego.
– Opowiadała, że syn cały rok siedział w domu, studiując online w Ukrainie. Tam te studia często zaczyna się w wieku 16-17 lat. Poza tym „gapił się tylko w ścianę”, a obecnie mama cieszy się, że jej dziecko odzyskało życie. W Polsce nie miał z kim wspólnie grać, a bardzo za tym tęsknił. Do organizacji zespołu podchodzi bardzo poważnie i motywuje innych do tego, by dużo ćwiczyli – opowiada Mirella Makurat.
Do innych pozytywnych efektów programu zaliczyć można również zwiększanie świadomości i odwagi uczestniczek, uczestników i ich rodzin. Po pierwsze, dzięki temu, że zajęcia są bezpłatne wziąć w nich udział mogą wszyscy. Po drugie, mocno stawia się na dwujęzyczność, więc w ten sposób łatwiej przełamać ewentualne obawy.
– Integracja, zabawa, nauka – to wszystko jest niezwykle istotne. Dodatkową satysfakcję daje jednak to, gdy po wydarzeniach rodzice przychodzą, dziękują i opowiadają, że dzięki udziałowi w naszych spotkaniach zdecydowali się pójść z dzieckiem do potrzebnego im specjalisty, np. logopedy. Następuje swego rodzaju przełamanie. Podobną zmianę można było zauważyć w przypadku kręgu kobiecego, gdzie niektóre uczestniczki miały wątpliwości, czy znajdzie się dla nich miejsce. Szybko okazało się, że pomoc tłumaczki nie była potrzebna, a obecnie ponad dwadzieścia kobiet regularnie spędza czas razem. Pojawiły się u nas właśnie dzięki temu, że ich dzieci uczestniczą w zajęciach, więc program „Biblioteka dla wszystkich” przynosi nawet większe efekty, niż mogliśmy się spodziewać – podkreśla Marta Kroczewska. – Myślę, że warto dodać, iż osobom z Ukrainy, w związku z opuszczeniem swojego kraju, niejako odmawia się prawa do zabawy, wręcz do normalnego życia. Niekiedy więc biblioteka jest jednym z niewielu miejsc, w którym mogą się zrelaksować – dodaje Małgorzata Makowska.
Pokonywanie wyzwań i kontynuacja
To otwarcie się, odblokowanie nie następuje oczywiście od razu, co jest jednym z wyzwań programu „Biblioteka dla wszystkich”. Potrzeba więc czasu, cierpliwości i zaufania, bo bywa, że ktoś dopiero na szóstych zajęciach przestanie siedzieć przy ścianie i włączy się mocniej w to, co się dzieje. Jak mówi Małgorzata Makowska, zdecydowanie jest na to przestrzeń, bo nie chodzi przecież o to, by robić coś na siłę. Wśród innych wyzwań wymienia też takie, że w zależności od miejsca – czy jest to duża metropolia, mniejsza miejscowość, wieś – potrzeby osób z Ukrainy mogą się różnić, więc trzeba być odpowiednio elastycznym i dostosowywać wszystko w taki sposób, by zachęcić do przyjścia do biblioteki. Są też jednak przypadki, że biblioteki nie kontynuują działań projektowych ze względu na to, iż osoby z Ukrainy wyjeżdżają i po prostu nie ma zapotrzebowania. Tak jest w dużym stopniu na wschodzie Polski.
– Rzeczywiście budowanie zaufania bywa czasochłonne i stopniowe. Niektóre dzieci podchodziły po zajęciach i mówiły, co odpowiedziałyby na pytania, gdyby nie wstydziły się zrobić tego na forum grupy. Z czasem jednak zaczynały same wychodzić ze swoimi propozycjami, a każdy taki przypadek ogromnie nas cieszył. My również musiałyśmy się otworzyć – w tym sensie, że same miałyśmy pewne blokady, typu „nie damy rady, nie dotrzemy do tych młodych ludzi, przecież nie mówimy w tym samym języku”. Myślę, że dzięki temu wszystkiemu same sporo się nauczyłyśmy i rozwinęłyśmy – opowiada Marta Kroczewska. – U nas podobnie. Gdańska Biblioteka stała się na pewno bardziej elastyczna i zaczęła jeszcze bardziej odpowiadać na bieżące potrzeby nie tylko jej użytkowników, a nawet „nie-czytelników”, bo chociażby próby zespołu mogą być robione wtedy, kiedy nikogo już w niej nie ma, więc czasem trzeba zostać trochę dłużej. Co istotne – zaczęliśmy odpowiadać także na problemy społeczne – pojawiają się trudne tematy, dzieci i młodzież dzielą się swoimi obawami i lękami, a my dzięki zrozumieniu ze strony Dyrekcji z jednej strony i projektom FRSI i SCI z drugiej, możemy udzielać im wsparcia. Trzeba tu powiedzieć, że przestrzeń młodzieżowa stała się u nas bezpiecznym, uzdrawiającym miejscem – gdzie trwa proces regeneracji psychicznej i fizycznej, budowania rezyliencji i (nie tylko twórczego) rozwoju tych młodych, a tak doświadczonych już osób – dodaje Mirella Makurat.
A co może zdziałać przebywanie i posiadanie takiej przestrzeń? Jak mówi Mirella Makurat, neuroatypowy chłopak, który przez całe życie czuł się introwertykiem, ignorowanym i wykluczonym – bierze mikrofon do ręki i zaczyna opowiadać kawały...
Albo chłopiec przeżywający trudne emocje wywołane śmiercią ojca, chorobą mamy, ale też nową szkołą, który deklaruje, że jest satanistą i chce grać tylko black metal – bierze w ręce akustyczną gitarę i gra własną, delikatną kompozycję... Albo chłopak doświadczający przemocy w domu i na ulicy – zaczyna tańczyć... Albo osoba z niepełnosprawnością wzroku śpiewa i gra, zapominając w tym czasie o swojej niepełnosprawności… Albo córka schizofreniczki na organizowanych w ramach projektu spotkaniach z psycholożką zrzuca z siebie ciężar wielu lat życia w strachu i parentyfikacji, pozwalając sobie na płacz we wspierającym środowisku…
– W przypadku młodzieży z Ukrainy na te problemy osobiste nakłada się PTSD, niepokój o ojców – czy ci, którzy ich jeszcze mają, zobaczą ich jeszcze kiedyś na żywo i w jakim zastaną stanie... I strach chłopaków, czy za chwilę sami nie zostaną wysłani na wojnę… Nic dziwnego, że martwią się też, że cały projekt się skończy i na przykład nie będzie można kontynuować gry na gitarze, bo stracą swoje miejsce, do którego się już mocno przywiązali i nazywają je drugim domem – mówi Mirella Makurat.
Póki co nie trzeba się o to martwić, bo program „Biblioteka dla wszystkich” będzie trwać przynajmniej do końca kwietnia przyszłego roku. Nie jest też wykluczone, że będzie miał swoją kontynuację, zresztą kto wie, może biblioteki też same z siebie będą chciały dalej rozszerzać swoją ofertę i coraz bardziej pełnić rolę instytucji, gdzie można się uczyć, bawić i spędzać wolny czas. Warto więc sprawdzić, czy w najbliższej okolicy nie ma placówki, która bierze udział w programie, bowiem do zajęć cały czas można dołączać – po to, by dobrze spędzić czas, poznać nowe osoby, zintegrować się i po prostu poczuć lepiej w Polsce.
Więcej o programie „Biblioteka dla wszystkich”, w tym listę bibliotek biorących w nim udział można znaleźć tutaj: https://bibliotekidlaukrainy.org.pl/
Nina, Ukrainka mieszkająca obecnie w Wielkiej Brytanii, opowiada, jak kilka wydarzeń w jej życiu skłoniło ją do pomyślenia o testamencie. Zaczęło się od znajomej, samotnej kobiety, która przeprowadziła się do Warszawy po wybuchu wojny. Ciężko pracowała, by utrzymać siebie i syna, a po godzinach udzielała się jako wolontariuszka. Po jakimś czasie w poszukiwaniu lepszych warunków do życia zdecydowała się przenieść do Francji.
– I właśnie wtedy, gdy jej życie zaczęło się poprawiać, stres, którego doświadczyła, zebrał swoje żniwo. Choć była młodą kobietą, doznała udaru mózgu – mówi Nina.
Kobieta przeleżała trzy miesiące w śpiączce, lecz lekarze nie zdołali jej uratować. Jej syn został sam w obcym kraju. To był cud, że udało się odnaleźć jego ciotkę, a ta zgodziła się przyjechać po chłopca i zająć się nim.
– Wtedy wpadłam w depresję, trudno mi było nawet wstać z łóżka – wspomina Nina. – Któregoś dnia moja córka, która miała wtedy 13 lat, zapytała mnie: „Mamo, a jeśli stanie ci się coś poważnego, to co powinnam zrobić? Co ze mną będzie?”.
W Wielkiej Brytanii Nina często słyszała pytania o to, czy spisała testament. Tam uważa się to za coś normalnego, przejaw odpowiedzialności. Brytyjskie księgarnie i Amazon sprzedają nawet planery na wypadek śmierci: „Umarłem – i co teraz? Dziennik planowania reszty życia”. Jest w takim planerze miejsce na dokumenty, adresy i hasła do kont internetowych, informacje medyczne, listy do rodziny i przyjaciół, przeprosiny i zalecenia dotyczące twojego pogrzebu.
– Para, którą znam, wybrała opiekunów dla swojego trzeciego dziecka. Uważali się za wiekowych rodziców i chcieli mieć pewność, że dziecko pozostanie ze znajomymi, zaufanymi ludźmi, dopóki nie osiągnie pełnoletności, a ich majątek będzie bezpieczny – kontynuuje Nina. I zauważa, że Wielka Brytania jest jednym z dwudziestu krajów, w których średnia długość życia wynosi 81 lat. W tym kraju nie ma wojny, nie ma bomb spadających na głowy, a mimo to ludzie myślą o życiu na wiele lat naprzód.
Tych dwoje ludzi zapytało Ninę, czy też zadbała o przyszłość swojego dziecka. Nina żartowała, że nie miała czego odziedziczyć, że wojna „wyzerowała jej status majątkowy”, nie miała nieruchomości, pieniędzy na kontach, więc po co testament. Ale pytanie córki ją zaskoczyło. Pozostali ich krewni, rodzice Niny, zostali na terytorium okupowanym przez Rosję.
– Nagle zrozumiałam, że jestem jedyną dorosłą osobą odpowiedzialną za moje dziecko
I że jeśli mnie zabraknie, córka może zostać oddana moim rodzicom, wysłana na okupowane terytorium. Mogą posłać ją do szkoły z rosyjskim programem nauczania. Inną opcją jest to, że służby socjalne umieszczą ją w rodzinie zastępczej w Wielkiej Brytanii, a ta zabierze córkę z jej ulubionej szkoły. Mogłaby też zostać przekazana do ukraińskiego konsulatu i trafić do sierocińca w Ukrainie, bo kwestia powrotu ukraińskich dzieci do kraju jest podnoszona od dawna.
Początkowo Nina miała nadzieję, że jej córką zaopiekowałaby się brytyjska rodzina, która udzieliła im schronienia w 2022 roku. Jednak z czasem ta przyjaźń ostygła.
– Zdałam sobie sprawę, że muszę sama o wszystko zadbać na wypadek najgorszego scenariusza. Moje dziecko powinno być z kimś, kogo zna, kto podziela nasze wartości, kto nie złamie jego osobowości i zapewni mu bezpieczne miejsce na czas wojny. Po długich namysłach wybrałam na taką osobę przyjaciółkę, która zna moją córkę od urodzenia.
Najpierw Nina przedyskutowała ten wybór z córką – dziewczynka ma 14 lat i prawo do wyrażenia swojej opinii. Potem zapytała przyjaciółkę, czy w razie czego byłaby gotowa zostać opiekunką jej dziecka do czasu osiągnięcia przez nie pełnoletności. Zgodziła się. Teraz Nina przygotowuje dokumenty. Zasięgnęła porady prawnej w jednym z ośrodków pomagających uchodźcom. Ma nadzieję, że testament nie będzie potrzebny, ale jest dumna, że się tym wszystkim zajęła.
Nie każdy krewny może być opiekunem
Nie wszyscy krewni mogą być opiekunami
Według Oksany Żołnowycz, ministry polityki społecznej Ukrainy, w Ukrainie jest ponad 13 000 dzieci osieroconych lub pozbawionych opieki rodzicielskiej z powodu wojny. Każdego roku opiekę rodzicielską traci co najmniej 4 tysiące dzieci. Niektóre z nich są przygarniane przez bliższych lub dalszych krewnych. Około 6 tysięcy dzieci przebywa w placówkach opiekuńczych.
– Ilekroć jestem zapewniana, że służby socjalne w razie czego zajmą się moim dzieckiem, zachowuję rezerwę, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci niepełnosprawne. Bo w naszym przypadku tak właśnie jest – mówi Oksana Homeniuk, matka 10-letniego Marka, z którym wyjechała do Hiszpanii. – W kraju naszego tymczasowego pobytu nawet nie każda babcia może zostać prawną opiekunką dziecka, jeśli coś stanie się jego matce. Moja 65-letnia matka jest tutaj ze mną, ale jeśli coś mi się stanie, sąd nie przyzna jej prawa nawet do tymczasowej opieki.
Biuro ukraińskiego parlamentarnego komisarza ds. praw człowieka wyjaśnia:
We Włoszech, Francji i wielu innych krajach opiekunem nie może być osoba, która ukończyła 65 lat
W Niemczech zdarzały się przypadki odbierania dzieci starszym babciom, które dysponowały jedynie pełnomocnictwem od rodziców do wyjazdu z babcią za granicę. W tym kraju uważa się bowiem, że osoba starsza też wymaga opieki.
Tak więc przed ostatnią podróżą do Ukrainy, gdzie musiała przejść operację, Oksana zorganizowała dla swojej matki tymczasową opiekę, sporządzając stosowny dokument u notariusza. Gdyby coś jej się stało, prawo do opieki nad najmłodszym wnukiem do czasu przybycia jednego ze starszych braci miałaby babcia.
Marek jest obywatelem Ukrainy, a jego tymczasowa ochrona może wygasnąć w każdej chwili. Dlatego Oksana wielokrotnie rozmawiała ze starszymi synami, by w przypadku jej niezdolności do pracy lub śmierci przejęli opiekę nad bratem.
– Obiecali mi, że nie zostawią Marka samego i nie wyślą go do ukraińskiego domu opieki dla niepełnosprawnych. Bo tam warunki są znacznie gorsze niż w Hiszpanii – mówi z ulgą Oksana.
Otworzyć kopertę na wypadek mojej śmierci
Jednak przypadki Niny i Oksany są raczej wyjątkami niż regułą. Przyznaje to większość kobiet, z którymi rozmawiałyśmy. „Boję się, że ściągnę na siebie pecha, rozmawiając lub myśląc na ten temat”; „Boję się zranić moje dziecko” – słyszałyśmy często.
Łatwiej jest tym, które mają w Ukrainie mężów lub partnerów zdolnych w razie czego zająć się synem czy córką. Samotnym matkom jest trudniej.
– Zaczęłam myśleć o znalezieniu potencjalnego opiekuna dla moich dzieci w Niemczech, kiedy para, którą znałam, zmarła w Ukrainie – mówi 46-letnia Wiktoria, wdowa i matka 8-letnich bliźniaków. – Oboje pochodzili z obwodu donieckiego. Wyjechali za granicę na początku wojny, potem wrócili i osiedlili się w Odessie. Po ich śmierci przygotowałam kopertę z dokumentami, hasłami do kont, testamentem i listem do lokalnych przyjaciół, prosząc ich, by nie zostawili moich dzieci samych. Napisałam też listy pożegnalne do moich dzieci z instrukcjami na dalsze życie. Porozmawiałam o tym z przyjaciółmi i ciotką, a potem się uspokoiłam. Teraz żyję spokojnie, wiedząc, że zrobiłam wszystko, co mogłam. I staram się dbać o swoje zdrowie, by nie trzeba było otwierać tej koperty.
Proste instrukcje zmniejszą niepokój dziecka
– Jeśli dorośli nie rozmawiają z dziećmi o przyszłości, może to u nich prowadzić do jeszcze większego niepokoju – mówi Kateryna Nieszczetna, doradczyni rodzinna, która pracuje z dziećmi i rodzinami od 14 lat. – W takich przypadkach dzieci mogą wymyślać własne wersje wydarzeń, często bardziej przerażające niż rzeczywistość.
Każdy kraj ma własne zasady dotyczące tego, co dzieje się z dzieckiem w przypadku tragicznej śmierci lub ubezwłasnowolnienia opiekuna prawnego. Ale wszędzie małoletnie dziecko zostaje objęte opieką służb socjalnych, które zadecydują o jego przyszłości. Opiekuna takiego dziecka wyznacza sąd – i nie zawsze jest to osoba spokrewniona.
Aby oszczędzić dziecku podwójnego stresu – wynikającego z utraty bliskiej osoby i znalezienia się w nowej, obcej rodzinie – dorośli powinni zawczasu zadbać o jego przyszłość
Najlepiej, jeśli rodzice sporządzą u prawnika testament. Ośrodki wsparcia prawnego i lokalne fundacje pracujące z uchodźcami mogą pomóc w przygotowaniu takiego dokumentu.
Ważne jest, by w testamencie wyznaczyć opiekuna prawnego dla swoich dzieci. Decyzja ta pozwoli również uniknąć ewentualnych sporów, jeśli kilku dorosłych będzie sobie rościć prawa do wychowywania sieroty.
Zanim wyznaczysz opiekuna, porozmawiaj z nim i dowiedz się, czy jest skłonny wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Omów z nim przyszłość dziecka: gdzie będzie przebywać do zakończenia wojny, jakiej edukacji chciałabyś dla niego.
W zależności od wieku dziecka, możesz opracować dla niego proste instrukcje. One nie zwiększą jego niepokoju – raczej go zmniejszą. Ale zrób to z wyczuciem. Zamiast powiedzieć: „jeśli mama umrze”, powiedz: „jeśli nie będziesz się mogła dodzwonić do mamy” albo: „jeśli mamy nie będzie w pobliżu”. A potem powiedz mu, do kogo będzie mogło zwrócić się o pomoc.
W wielu krajach polisy ubezpieczeniowe przewidują tak zwany „kontakt awaryjny”. To osoba, do której można się zwrócić w razie wypadku. Dziecko powinno wiedzieć o takich kontaktach i rozumieć, że w razie potrzeby może z nich skorzystać. Kontaktami mogą być krewni, nauczyciele, sąsiedzi lub inne bliskie osoby.
– Dziecko potrzebuje co najmniej 5 dorosłych, którym może zaufać, aby czuć się bezpiecznie – mówi Kateryna Nieszczetna
Uchodźczyniom zazwyczaj trudno zadbać o finansowe zabezpieczenie swoich dzieci, ponieważ większość zarobionych przez nie pieniędzy idzie na czynsz i codzienne potrzeby. Jeśli jednak jest to możliwe, warto rozważyć ubezpieczenie na wypadek tragicznych, nieprzewidzianych sytuacji.
Jeśli rodzina uchodźców nadal posiada dom w Ukrainie, ważne jest, by wszystkie dokumenty potwierdzające prawo własności były uporządkowane, prawidłowo sporządzone i dostępne w jednym miejscu. Ułatwi to dziecku uzyskanie spadku.
Ważne jest, by zadbać o stan emocjonalny dziecka i jego postrzeganie śmierci. Strach przed śmiercią jest naturalny i już w wieku 5-6 lat, zwłaszcza w czasach wojny, dzieci mogą zadawać pytania na ten temat: „czy my nie zginiemy?”; „czy nie zostaniesz zabita?”.
Wyjaśniając małym dzieciom, czym jest śmierć, lepiej używać metafor zaczerpniętych z natury. Na przykład: „roślina wyrasta z nasionka, wydaje owoce, a następnie usycha i wraca do ziemi, by pewnego dnia narodzić się znowu”. Dzieci nie zdają sobie sprawy, że życie ma swój koniec, więc proste porównania mogą pomóc zmniejszyć ich niepokój.
Rozmawiając z dzieckiem w wieku szkolnym nie używaj metafor i nie wdawaj się w szczegóły. Porozmawiaj z nim o ciele i duszy, o naturalnym cyklu ludzkiego życia. W tym wieku dziecko może już zdawać sobie sprawę, że życie może zostać skrócone przez chorobę, wypadek lub wojnę. Podkreśl jednak, że takie przypadki są wyjątkami i robisz wszystko, by chronić was oboje. I że jest wiele osób, które je kochają i będą się nim opiekować. Powiedz mu, jak może się z nimi skontaktować.
Nastolatki i młodzi dorośli rozumieją już nieodwracalność śmierci, więc rozmawiaj z nimi jak z dorosłymi: uznaj ich emocje i obawy, daj im szansę na wyrażenie uczuć. Rozważcie konkretne kroki, które należy podjąć, gdyby stało się coś złego.