Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Czym różni się stres od sytuacji kryzysowej? Zdjęcie: pexels
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Psycholog dzieli się z naszymi czytelnikami swoją wiedzą na temat tego, jak przezwyciężyć kryzys. Czasami podstawowy zestaw uczuć może pomóc osobie przezwyciężyć trudną sytuację i dosłownie przywrócić ją do życia.
To bardzo ważny film o tym, czym różni się stres od sytuacji kryzysowej, jak właściwie sobie pomóc i jaką rolę odgrywa w tym społeczeństwo, własna wyobraźnia i wiara. Jest w tobie coś, co jest silniejsze niż jakakolwiek armia na świecie i każdy może nauczyć się korzystać z tego psychologicznego narzędzia, jeśli jest uważny na siebie.
Psycholożka, seksuolożka, członkini europejskich, ukraińskich i polskich stowarzyszeń analizy transakcyjnej, członkini Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Posiada ponad 5-letnią prywatną praktykę psychologiczną oraz 12 lat doświadczenia w wymiarze sprawiedliwości (pierwsza specjalizacja to prawo). Od marca 2022 roku mieszka w Warszawie, pracując i kontynuując swoją praktykę psychologiczną online i offline.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Osoby z traumatycznymi doświadczeniami to te, które bezpośrednio doświadczyły czegoś, co je przeraziło, zagroziło ich życiu czy zdrowiu – lub były świadkami takiego wydarzenia. Według Antona Pokaliuchina, psychologa z programu Mental Support for Media, liczba Ukraińców z traumatycznymi doświadczeniami związanymi z wojną rośnie każdego dnia. Bo potencjalne zagrożenie, które wisi nad nami i nie znika, w taki czy inny sposób odczuwamy wszyscy.
Dlaczego traumatyczne doświadczenia są wyjątkowe
Kiedy coś się dzieje, nasz mózg przetwarza te informacje, które następnie są przechowywane w tak zwanej sieci pamięci. Gdy człowiek przypomina sobie jakieś wydarzenie, wspomnienia dostarczają informacji na temat różnych jego aspektów: czasu, miejsca, kontekstu, ludzi, uczuć itp.
Jednak gdy dana osoba ma traumatyczne doświadczenie, nie ma przetwarzania informacji, ponieważ traumatyczne wydarzenie jest czymś przerażającym, nienormalnym, ekstremalnym. Czymś, co nie może się stać. Dlatego mózg nie jest w stanie natychmiast przetworzyć związanych z tym informacji i przenosi je do „gorącej pamięci”.
– To bańka, w której mózg tymczasowo przechowuje bolesne, „gorące” informacje, by mogły nieco „ostygnąć” i zostać przekształcone w zwykłe wspomnienie – wyjaśnia Anton Pokaliuchin.
„Gorąca pamięć” różni się od zwykłej pamięci tym, że zawarte w niej wspomnienia są jaskrawe, bardziej emocjonalne i mogą zawierać informacje o doznaniach fizycznych, dźwiękach, zapachach itp. Dlaczego prowadzi to do problemów i negatywnych konsekwencji? Ponieważ jeśli zdarzenie nadal znajduje się w „gorącej pamięci”, człowiek nie ma poczucia, że już minęło.
Chociaż wszystko już się skończyło, człowiek żyje z poczuciem, że to nadal trwa i wkrótce się powtórzy. To, co się wydarzyło, wydaje się być zamrożone w czasie. Jak w filmie „Dzień Świstaka”, w którym bohater w kółko przeżywa tę samą sytuację
Kiedy wspomnienia ostygną, mózg rozpoczyna ich przetwarzanie. Większość ludzi może samodzielnie wyzdrowieć i ustabilizować się w ciągu miesiąca, bez leków czy specjalistycznej pomocy.
Jednak co najmniej 25% osób nie jest w stanie samodzielnie poradzić sobie z konsekwencjami traumatycznych doświadczeń. Okres pourazowy może u nich trwać miesiącami, a nawet latami
Jakie są konsekwencje nieprzetworzenia wspomnień
Mogą to być powtarzające się doświadczenia traumatycznych wydarzeń. Wspomnienia pojawiają się mimowolnie lub w wyniku działania czynników wyzwalających: retrospekcji, doznań fizycznych (cielesnych), dźwięku lub zapachu przypominającego o danej sytuacji, snów itp.
Osobnym przejawem zaburzeń traumatycznych są flashbacki. Flashback to stan, w którym człowiek nagle pogrąża się w traumatycznej sytuacji, która minęła, i zachowuje się tak, jakby wciąż w niej był. Słyszy te same dźwięki, czuje te same zapachy, ma te same odczucia cielesne. To tak, jakby został wyrwany z teraźniejszości i fizycznie przeniesiony do traumatycznego wydarzenia i przeżywał je ponownie. Flashback można rozpoznać dzięki zewnętrznym objawom. Człowiek zaczyna zachowywać się dziwnie – na przykład nie jest w niebezpieczeństwie, a mimo to się ukrywa.
Czasami flashbacki mogą być ukryte. Dzieje się tak wtedy, gdy dana osoba nic nie robi, ale widzisz, że jest pochłonięta sobą, nie reaguje na otoczenie, jest nieobecna.
Inną oznaką nieprzetworzenia wspomnień jest nadmierne pobudzenie. To ciągła czujność, napięcie. Człowiek żyje w stanie oczekiwania, że znowu wydarzy się coś strasznego, i nie może się zrelaksować nawet wtedy, gdy wie na pewno, że jest bezpieczny.
Ludzie z nieprzetworzonymi wspomnieniami radzą sobie sobie poprzez unikanie – ludzi, miejsc, rzeczy lub czynności, które wywołują dyskomfort
Ludzie chcą chronić się przed strasznymi wspomnieniami, więc unikają wszystkiego, co może przypominać im o traumatycznych doświadczeniach. A to znacznie pogarsza jakość ich życia. Na przykład unikają zatłoczonych miejsc, nie chodzą do supermarketów, kin czy na koncerty. Albo – by uniknąć negatywnych uczuć, kiedy wspomnienia pojawiają się w umyśle w sposób niekontrolowany – zaczynają pić alkohol czy brać narkotyki. Bo chcż chronić się przed stresem i uniknąć powtórki.
Kolejnymi przejawami nieprzetworzenia wspomnień są negatywne myśli (o sobie, świecie, innych ludziach) i ciężkie emocje (poczucie winy, wstyd, nieufność, depresja).
– I niekontrolowana agresja, kiedy człowiek wybucha w reakcji na najdrobniejszą uwagę – dodaje Anton Pokaliuchin. – Albo obsesyjne myśli: „Dlaczego to przytrafia się mnie, a nie innym?”; „Dlaczego oni się tak nie czują?”; „Czy coś jest ze mną nie tak, czy jestem nienormalny?” Takie myśli to też mechanizm obronny.
Konsekwencje nieprzetworzenia wspomnień są różne. Przejawiają się w sferze poznawczej (myśli), emocjonalnej i behawioralnej (działania). Dlatego wielu osobom trudno samodzielnie poradzić sobie z konsekwencjami traumy.
– Nawet jeśli nie jest to zaburzenie, ale pewne objawy, to i tak są one nieprzyjemne. Wyobraźmy sobie, że dana osoba przechodzi przez te trudne emocje, a następnie ktoś opowiada jakiś żart nie na miejscu, zadaje naiwne pytania lub w inny sposób wyzwala traumatyczne wspomnienia. Z tym naprawdę trudno żyć – zauważa psycholog.
Co robić, by nie wyzwalać w ludziach ich traumatycznych doświadczeń
Jeśli nie wiemy na pewno, czy w naszym otoczeniu są ludzie, którzy mieli traumatyczne doświadczenia, możemy użyć narzędzia, które psychologowie nazywają komunikacją wrażliwą na traumę. Chodzi o uświadomienie sobie, że nasze słowa podczas komunikacji z osobami, które doświadczyły traumy, mogą im zaszkodzić. To, co mówimy, może zranić, spowodować emocjonalny ból u innych.
Bo ludzie różnie reagują na tę samą sytuację. Wiadomość, że sąsiednia ulica została ostrzelana, może kogoś wytrącić z równowagi na tydzień, podczas gdy ktoś inny wróci po tym do pracy w ciągu 15 minut. Niektórzy ludzie stają się rozmowni, podczas gdy inni wycofują się i milczą. Każdy ma swoje zasoby, swoje umiejętności radzenia sobie ze stresem.
Osoby z traumatycznymi doświadczeniami boleśnie reagują na słowa i działania innych ludzi, jeśli nie czują, że ta komunikacja jest dla nich bezpieczna i komfortowa
Na przykład jeśli pytają o coś lub mówią coś, a inni ich nie słuchają, bo są czymś zaabsorbowani. Nie jest przyjemnie próbować się komunikować z tymi, których wzrok wędruje gdzie indziej. To jeden ze sposobów na dewaluację rozmówcy.
Trzeba unikać przyjmowania założeń i nie spieszyć się z wydawaniem osądów. Ważne jest, by wysłuchać rozmówcy do końca, nawet jeśli mówi to, co już wiesz. Nasz mózg ma tendencję do kategoryzowania i oceniania wszystkiego: ktoś jest winny, ktoś postąpił słusznie, a ktoś nie.
– Jeśli na przykład uważasz, że dana osoba postąpiła źle i jest winna tragedii, więc chcesz ją zapytać: „Dlaczego wcześniej nie opuściłeś miasta, które jest tak blisko linii frontu? Gdybyś to zrobił, twoi krewni by nie zginęli!” – nie rób tego. Ludzie są różni i podejmują decyzje z własnej perspektywy, nie z twojej. Nie wiemy też, co zrobiłbyś na miejscu tej osoby, biorąc pod uwagę jej doświadczenie życiowe i psychikę. Najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić w tej sytuacji, jest potępianie. Człowiekowi z traumatycznymi doświadczeniami to tylko zaszkodzi – ostrzega Anton Pokaliuchin.
Jeśli wiesz na pewno, że ktoś ma uraz psychiczny, nie możesz automatycznie zakładać, że jest bezradny i niezdolny do zrobienia czegokolwiek dobrze.
– Nie można na przykład uniemożliwiać takiej osobie pracy nad trudnym projektem, jeśli o to nie prosi, jeśli poradzi sobie z zadaniem. W takiej sytuacji trzeba pomóc przywrócić jej wydajność – radzi Pokaliuchin.
Jeśli wiemy na pewno, że osoba obok nas miała traumatyczne przeżycia, możemy wykorzystać jeden z modeli łagodzenia stresu podczas komunikacji – obserwować, czy jej stan emocjonalny nie został zdestabilizowany. Jeśli tak się stało – na przykład gdy ten ktoś zacznie płakać lub się awanturować – musisz być w stanie pomóc mu się ustabilizować: zaoferować chusteczkę, podać wodę, zadzwonić do krewnych, być może przytulić go (jeśli nie ma nic przeciw). Musisz wiedzieć, gdzie w razie potrzeby skierować tę osobę po pomoc psychologiczną. Istnieją bezpłatne infolinie i różne programy wsparcia psychologicznego. Taka pomoc ma sens, ponieważ człowiek zdezorientowany nie musi szukać tych informacji na własną rękę.
Bycie blisko jest uspokajające samo w sobie. Możesz nawet nic nie mówić, jeśli nie wiesz, co powiedzieć. To najłatwiejsza i najskuteczniejsza rzecz, jaką możesz zrobić, by pomóc.
Spokój może być emocjonalnie zaraźliwy, podobnie jak strach
Możesz pomóc, jeśli emanujesz spokojem i tworzysz wokół poczucie bezpieczeństwa. Możesz też zapytać, co zwykle pomaga tej osobie się uspokoić. Ważne, by jej pokazać, że nie jest sama.
Jak komunikować się z osobami w ostrym stresie (po niedawnym traumatycznym wydarzeniu)
Anton Pokaliuchin podkreśla, że pierwszą rzeczą, którą musisz zrobić, jest zadbanie o własne bezpieczeństwo:
– Jeśli czujesz, że nie masz zasobów, by pomóc innym, lepiej tego nie rób.
Najpierw leczy się ciało, a dopiero potem zapewnia pomoc psychologiczną. Jeśli osoba jest zdrowa fizycznie, lecz niestabilna emocjonalnie, jakby w odrętwieniu, może to oznaczać stan szoku. Człowiek, który w nim jest, nie jest w stanie się komunikować, a czasem nawet działać – albo staje się nadpobudliwy, krzyczy, co chwilę płacze.
W takich sytuacjach musisz nawiązać z nim kontakt i dać mu do zrozumienia, że jesteś przy nim, by pomóc. Jeśli chce ci coś powiedzieć, wysłuchaj go. Potem musisz zachęcić go do działania. Na przykład zapytaj, czy chce napić się wody, czy masz do kogoś zadzwonić albo przynieść dokumenty z innego pokoju.
Jak uniknąć zranienia osoby w stanie ostrego stresu? To proste: musisz być obecny, podkreślać, że jest bezpiecznie (powiedz: „Jesteśmy w bezpiecznym miejscu, wszystko jest w porządku”), normalizować reakcję (powiedz: „To normalne, że tak reagujesz”) i przełożyć ją na praktyczny plan (daj jej jakieś łatwe zadanie – np. niech pozbiera dokumenty do folderu). Wykonujcie razem rutynowe zadania, przygotujcie razem posiłek.
Nie wymagaj, by ten ktoś wziął się w garść, nie deprecjonuj jego doświadczeń, nie rób mu wyrzutów za to, że silnie manifestuje swoje emocje. Nie mów mu, że ma szczęście, że przeżył, a czas leczy. I że „wszystko będzie dobrze”.
W trzecim roku wojny zarówno wojskowi, jak cywilni Ukraińcy coraz częściej potrzebują porad psychoterapeutów i psychiatrów. Ludzie nie są w stanie wytrzymać stresu psychicznego spowodowanego przez wojnę. Depresja, wypalenie zawodowe, PTSD – takie diagnozy słyszymy teraz w naszym otoczeniu każdego dnia. Jak je rozpoznać i jak sobie z nimi radzić? Petro Czornomorec, doktor biologii, współzałożyciel systemu edukacji nastolatków „Zminotworcy” [Twórcy zmian – red.], wykładowca w Kijowsko-Mohylewskiej Szkole Biznesu i Demokratycznej Szkoły „Przyszłość”, wyjaśnia nam te procesy z naukowego punktu widzenia.
Brak czasu na przeżywanie swoich emocji prowadzi do wypalenia
Iryna Desjatnykowa: W trudnych czasach, których obecnie doświadczamy, bardzo wielu ludzi jest przygnębionych, w stanie wypalenia lub depresji. Jaka jest różnica między tymi trzema stanami?
Petro Czornomorec: Depresja może się pojawić dlatego, że coś ważnego się nie wydarzyło – lub przeciwnie. To emocja, która pojawia się w odpowiedzi na niepożądane okoliczności życiowe. Może mieć wiele przyczyn – od przewlekłego stanu zapalnego lub niektórych zaburzeń endokrynologicznych po czynniki czysto psychologiczne. Jeśli niektóre potrzeby danej osoby są ignorowane i kumulują się przez długi czas lub jeśli osoba jest długo przygnębiona i nie odczuwa radości, może zacząć się depresja. Co więcej, u dwóch osób z zewnętrznie podobnymi objawami depresji i pozornie identycznym kontekstem wojennym będą inne przyczyny i niuanse tego zaburzenia.
Jeśli chodzi o wypalenie, należy mówić o nim w odniesieniu do osoby, która dużo pracuje.
Teraz mówimy o weteranach, wojskowych, którzy nie mają wystarczająco dużo czasu na przeżywanie swoich emocji. Z tego powodu cierpią na wypalenie i depresję
Emocje muszą być doświadczane, rozumiane, a to wymaga czasu i zrozumienia, jak to zrobić. Jednak nawet jeśli dana osoba wie, jak przezwyciężyć stan, kiedy jest wypalona, po prostu nie ma na to czasu, bo jest... zajęta pracą.
Być może istnieją jakieś oznaki – zewnętrzne lub wewnętrzne – które mogą pomóc danej osobie zrozumieć, że to sygnał alarmowy, że musi udać się do psychoterapeuty lub psychiatry?
Jeśli stan depresji trwa dłużej niż tydzień, trzeba poszukać pomocy. Jeżeli masz awersję do czegoś, co kiedyś przynosiło ci radość, powinieneś poszukać pomocy. Jeśli występuje dysocjacja – człowiek wydaje się tracić kontakt ze sobą i rzeczywistością – powinieneś poszukać pomocy.
Nie da się żyć na walizkach przez trzy lata z rzędu
Według najnowszych danych ponad 40% ukraińskich uchodźców w krajach europejskich cierpi na depresję. Jaką ogólną radę może Pan dać ludziom, którzy mają syndrom życia odłożonego na później i stopniowo tracą nadzieję? Ratują swoje dzieci, ale wielu marzy o powrocie, chociaż nie wszyscy mają dokąd wracać.
Przede wszystkim trzeba dowiedzieć się, co dokładnie dla danej osoby jest kluczowym wyzwalaczem lub kluczowym problemem. Jeśli to syndrom życia odłożonego na później, trzeba pracować bezpośrednio z tym człowiekiem. Na przykład jeśli dana osoba nie przystosowała się jeszcze do nowego miejsca, warto rozważyć opcje powrotu. To może być całkowicie wykonalne rozwiązanie. Po podjęciu tej decyzji możesz na przykład określić jasne kryteria powrotu: co dokładnie musi się wydarzyć, aby tak się stało. Dopóki te kryteria nie zostaną spełnione, musisz zaakceptować obecną sytuację. Niemożliwe jest życie na walizkach przez trzy lata z rzędu. Ponadto nie wiadomo, które okupowane miasta zostaną w ogóle wyzwolone. Wtedy pytanie brzmi, czy dana osoba będzie mogła tam wrócić.
Bo nawet jeśli będzie mogła, to nie będzie to już jej dom. To miasta, które zostały utracone, w których będą mieszkać już inni ludzie.
To już nigdy nie będzie to samo, co w snach i wspomnieniach. Jedynym wyjściem jest zaakceptowanie tego stanu rzeczy
Jeśli nie możesz poradzić sobie sam, musisz udać się do psychoterapeuty, by ci pomógł.
Jeżeli stan zawieszenia trwa co najmniej trzy lub cztery miesiące, musisz się z niego wyrwać i się zmienić. Możesz dostosować się tymczasowo. To jak koczowniczy tryb życia: nawet jeśli przeprowadzasz się co kilka miesięcy, powinieneś gdzieś się osiedlić i wyznaczyć sobie własną przestrzeń w każdym nowym miejscu.
To właśnie w stanie niepewności więźniowie są przetrzymywani, gdy chce się zniszczyć ich psychikę. Wystarczy, że dana osoba nie jest w stanie kontrolować już niczego w swoim życiu. Dlatego ważne jest, by jak najszybciej przejąć kontrolę nad podstawowymi procesami życiowymi.
A kiedy dana osoba zdecyduje się na przykład pozostać i zintegrować się z nowym życiem, to czy jej utracona energia sama wróci?
Na pewno pojawi się przynajmniej jakaś ilość tej energii.
W obcym kraju bardzo pomaga też zorganizowanie społeczności „swoich”. W końcu wielu osobom trudno zaadaptować się w innym kraju nie tylko dlatego, że są w stanie niepewności i nie wiedzą, co zrobić, gdy nadarzy się okazja do powrotu – ale także dlatego, że nowy kraj jest dla nich zamknięty. Są tam obcy ludzie, obcy język, obce porządki.
Problem adaptacji należy podzielić na konkretne konteksty. Należy określić, co dokładnie utrudnia życie. Jeśli to lokalne zwyczaje, przeanalizuj, które z nich ci nie odpowiadają, i czy możesz je zmienić. Jeśli nie, zastanów się, jak dostosować się do nich w najbardziej efektywny sposób.
Jeśli to lokalni ludzie i mentalność, stwórz ukraińską społeczność w pobliżu lub dołącz do istniejącej, by mieć wokół osoby, z którymi możesz w sposób przyjemny się kontaktować.
Ludzie potrzebują ludzi, przytulenia. Innych ludzi, o których można się zatroszczyć, by czuć się potrzebnym i wartościowym na tym świecie. I takich, którzy przynajmniej czasami się nami zaopiekują
(Chociaż w zasadzie może to być nawet pies lub kwiat, o ile istnieje chęć opiekowania się nim). Ważne jest również, by człowiek miał konkretny cel. Jeśli mamy cel, utrzymuje nas to w dobrej formie.
A co z dziećmi? Z rozmów z psychologami, którzy pracują z ukraińskimi dziećmi, wynika, że u wielu z nich, nawet bardzo małych, diagnozuje się PTSD. Jednak dzieci nie mogą o sobie wiele powiedzieć, nie mogą nad sobą pracować. Co mogą zrobić rodzice, by im pomóc?
Przede wszystkim rodzice muszą zadbać o siebie. Bo jeśli rodzice mają zasoby, mają też znacznie więcej możliwości wspierania swoich dzieci.
Ogólnie rzecz biorąc, PTSD to bardzo niejasna sprawa. Aby z nim pracować, musisz zrozumieć, jakie konkretne traumatyczne wyzwalacze wpływają na dziecko. Jakie konkretne potrzeby tego dziecka pozostały niezaspokojone w wyniku przeprowadzki.
Być może są to rzeczy, które przydarzyły się dziecku w drodze do nowego miejsca, a teraz nie może się uspokoić. Za każdym razem gdy te wydarzenia się powtarzają, dziecko reaguje stresem. Albo coś niepokoi je w tej chwili, utrzymując je na krawędzi. Wiem, że wiele dzieci nie adaptuje się dobrze w nowej szkole z powodu różnych szkolnych rutyn.
Poza tym w zagranicznych szkołach dochodzi do znęcania się nad ukraińskimi dziećmi. Jak dziecko może nauczyć się dawać temu odpór?
Każda sytuacja ma inne rozwiązanie, ale często wystarczy po prostu przenieść się do innego miasta, zmienić szkołę. Znam ludzi, którzy tak zrobili i w końcu odetchnęli.
Nękanie to złożone zjawisko, ale zazwyczaj jego przyczynami są albo działania dorosłych, albo same zasady budowania procesów w danej szkole. Warto skontaktować się z administracją. Zwykle już po pierwszych jej działaniach widać, czy rozwiąże problem, czy tylko udaje, że coś robi.
Na co w pierwszej kolejności wpływają stresujące sytuacje? Na pamięć? Na podejmowanie błędnych decyzji? A może na choroby?
Gdzie jest cienko, tam się rwie. U niektórych ludzi wystąpi reakcja psychoemocjonalna, niedostosowanie w szkole lub pracy i zaburzenia pamięci. Czyjś układ odpornościowy zareaguje, ponieważ hormony stresu go tłumią. W rezultacie pojawią się infekcje, przypomni o sobie przewlekły stan zapalny, możliwe są choroby autoimmunologiczne. Może zareagować układ trawienny, podobnie jak układ sercowo-naczyniowy.
Jeśli cywil nie dba o siebie, na pewno nie ułatwi pracy wojskowym
Amerykański neuroendokrynolog Robert Sapolsky twierdzi, że człowiek doznaje największej traumy psychoemocjonalnej, jeśli czuje, że inni ludzie celowo wyrządzają mu krzywdę, stosują przemoc. Czy to prawda?
Rzeczywiście: intencjonalność jest jednym z najbardziej traumatycznych czynników. Ale są też inne. Jeśli nie widzę sensu tego, co się dzieje, jestem bardzo zraniony. Tak samo jeśli czuję, że nie mogę się bronić. Albo jeśli nie mogę niczego przewidzieć, zaplanować i przejąć kontroli nad procesami życiowymi. Wszystko to znacznie zwiększa poziom stresu. Absurdalność, celowość zła i utrata kontroli nad własnym życiem są najbardziej traumatyczne.
Nasi żołnierze i obrońcy umierają, więc wiele osób odmawia sobie przyjemności, odpoczynku i podróży. A inne z łatwością pozwalają sobie na to wszystko i żyją tak, jakby to był ich ostatni dzień. Jaki jest powód tej różnicy?
To może być kwestia tożsamości. Ktoś może uważać się za część ukraińskiej społeczności. Jeśli ta tożsamość jest dla niego ważna, będzie znacznie bardziej zaniepokojony tym, co dzieje się z innymi Ukraińcami, przede wszystkim z żołnierzami.
Innym powodem jest przesiedlenie. Empatia może być tak dojmująca, że człowiek nie jest w stanie jej wytrzymać i w związku z tym próbuje się od niej odciąć, by jakoś przestać ją odczuwać.
Ale fakt, że cywil nie dba o siebie, z pewnością nie sprawi, że żołnierzowi będzie lepiej.
W końcu jeśli cywil o siebie dba, to jest bardziej produktywny, ma więcej siły, może zarabiać pieniądze i przekazywać ich więcej na wojsko.
A jeśli tego nie robi, nie tylko przekazuje mniej, ale może w ogóle przestać prowadzić własny biznes i stać się ciężarem dla innych
Co oznacza słowo „zasób”? Na przykład: „Nie mam wystarczających zasobów, by wykonać nawet krótki telefon, by zapytać, jak radzą sobie moi bliscy”. Co dzieje się z taką osobą z punktu widzenia nauki? Co oznacza „brak zasobów”. I jak można je przywrócić?
Osoba bez zasobów nie odpoczywa, nie dba o siebie i nie ma radości z życia. Jest zestresowana i nie dba o swoje potrzeby, a niezaspokojenie ich prowadzi do stresu. Nie jest aktywna, bo nie ma energii. Zamartwia się, pracuje itp. By znaleźć zasób, musisz poszukać punktów, w których energia danej osoby jest niska, i pracować z nimi.
Jeśli ktoś nie ma energii do robienia czegokolwiek w swoim życiu, najprawdopodobniej jest to depresja. Wtedy trzeba udać się do specjalisty i zacząć przyjmować leki przeciwdepresyjne.
Poprawią one nieco twój stan emocjonalny i będziesz miał siłę, by zacząć analizować z psychoterapeutą, co musisz zrobić w prawdziwym życiu, by nie potrzebować już antydepresantów.
Na swojej stronie na Facebooku wspomina Pan o wielu sesjach terapeutycznych. Co radzi Pan ludziom, którzy w nich uczestniczą?
Te sesje nie są terapeutyczne. To szkolenia, na których uczymy się, jak działa nasza psychika, co to znaczy dbać o siebie. Badamy neurony, neuroprzekaźniki, fizjologię i biochemię. W trakcie tych badań ludzie stopniowo zaczynają rozumieć: aha, to nie działa tak, jak bym chciał. I pojawia się, powiedzmy, sześć opcji narzędzi, które można wykorzystać do pracy nad tym. Wtedy zaczynamy je testować. Coś zaczyna działać i dana osoba się ratuje.
Przechodzimy przez mroczne czasy, i to pod każdym względem. Jest wojna, są przerwy w dostawie prądu, dzień jest krótki. Wszystko to tłumi procesy umysłowe. Jakiej rady udzieliłby Pan ludziom w takich okolicznościach?
Za każdym razem gdy następuje przerwa w dostawie prądu, pojawia się wrażenie, że życie jest straszne, że to najgorszy okres w twoim życiu. Ale w rzeczywistości to krótkie godziny dzienne mają na nas wpływ
I nie ma lepszej opcji, jak tylko dać sobie światło. Dotyczy to wszystkich omawianych przez nas stanów: stresu, zmęczenia, wypalenia i depresji. Obiektywna rzeczywistość ma decydujący wpływ na nasz stan psychiczny i fizyczny. Jeśli chcemy poprawić swój stan, musimy zmienić obiektywną rzeczywistość, w której się znajdujemy.
Jeśli mamy krótkie godziny dzienne i niewystarczającą ilość światła, oznacza to, że musimy zwiększyć ilość tego światła i czas ekspozycji na nie. Kup najjaśniejsze lampy, zainstaluj je w biurze i w domu.
Jakie są sposoby na zrekompensowanie braku ciepła i komfortu – przynajmniej częściowo?
Ciepły koc, kakao. Połóż się, zdrzemnij, poczytaj książkę.
Tak, jak robią to Skandynawowie?
Tak, na tym właśnie polega skandynawskie podejście hygge. Ale jeśli chcemy utrzymać produktywność, hygge nie wystarczy. Skandynawowie mają w biurach strefy fototerapii z bardzo jasnym, słonecznym światłem. Albo po prostu całe biuro jest jasno oświetlone, by ludzie mogli normalnie pracować. Jeśli chcesz utrzymać produktywność, nie możesz tego zrobić bez światła.
Dr Rafał Szmajda - lekarz, psychiatra dzieci i młodzieży. Specjalizuje się w leczeniu i terapii ADHD, zaburzeń zachowania, spektrum autyzmu. Na co dzień pracuje w dziecięcym szpitalu psychiatrycznym w Łodzi.
Anna J. Dudek: Do Rzecznika Praw Obywatelskich trafiła petycja rodziców dzieci z ADHD. Pismo dotyczy możliwości ubiegania się o orzeczenie kształcenia specjalnego dla tych dzieci, które mają zdiagnozowany zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi. Obecnie o takie orzeczenia mogą ubiegać się rodzice dzieci ze spektrum autyzmu i niepełnosprawnościami różnego typu. Jak Pan ocenia tę petycję?
Dr Rafał Szmajda: Myślę, że takie działanie ma głęboki sens. Dzieci z ADHD to dzieci ze szczególnymi potrzebami, więc możliwość kształcenia specjalnego umożliwi im naukę według potrzeb, na przykład w mniejszych grupach, częściowo w zindywidualizowanej ścieżce, w innym tempie pracy.
Dzieci z ADHD myślą bardzo szybko i działają impulsywnie, ale tempo pracy szkolnej mają wolniejsze, mogą uczyć się wolniej
To dlatego, że o wiele bardziej niż dzieciom neurotypowym przeszkadzają im bodźce zewnętrzne. Grupa dzieci jest zawsze głośna, więc podczas pracy w 30-osobowej klasie dziecko z ADHD będzie korzystało mniej niż rówieśnik, który nie ma takich "rozpraszaczy". Jeśli będzie możliwość utworzenia mniejszych grup, takim dzieciom będzie łatwiej. Dostosowanie klas, szkół, systemu nauczania do potrzeb wszystkich dzieci ma głęboki sens. Nie oznacza to, że każde dziecko powinno być nauczane indywidualnie, bo to niekorzystne dla samego pacjenta i obciążające dla systemu. Jednak praca w mniejszych grupach i dostosowanie się do potrzeb dzieci ma głęboki sens.
Pokutuje pogląd, że dzieci z ADHD "przeszkadzają", są niegrzeczne, a na dodatek zaniżają poziom. Jak to jest?
Ludzie są różni. Dzieci to też ludzie i też są różnie. W całej grupie pacjentów z ADHD mamy dzieci funkcjonujące intelektualnie na bardzo wysokim poziomie, które dobrze radzą sobie w szkole i później, zapamiętują, dużo wynoszą z lekcji. Mamy też takie, które, choćby emocjonalnie, są trochę za swoją grupą rówieśniczą, a w kontakcie mogą sprawiać wrażenie młodszych o rok czy dwa w stosunku do swojego wieku - tym bardziej że ADHD często współistnieje z innymi zaburzeniami rozwojowymi. Jeśli chodzi o tę "niegrzeczność", to tak: dzieci z ADHD są głośne, impulsywne, wiercą się, słowem: nie są "idealnymi" dziećmi do polskiej szkoły, w której głównie się siedzi i przepisuje coś z tablicy.
Takie dziecko jest "wyłuskiwane" przez nauczyciela, bo przecież odstaje od grupy - neurotypowych dzieci, które siedzą w tych ławkach i przepisują. Tymczasem dziecko z ADHD wierci się, maże w zeszycie, odpowiada nie pytane, nie przestrzega zasad, mówi dużo głośniej i zdarza się, że rzuci coś wulgarnego.
I uwaga w dzienniczku gotowa. Ja zresztą tak anegdotycznie czasami proszę rodziców o taki dzienniczek uwag, który pokazuję potem studentom, żeby zrozumieli, o co chodzi. Tych uwag rzeczywiście jest bardzo wiele w przypadku nadruchliwego dziecka.
A czy nie byłoby fajnie, gdyby na przykład zamiast zapisywania negatywnych uwag nauczyciele wpisywali pozytywne?
To jest szczególnie polecane do pracy właśnie z dzieciakami z ADHD, bo one cały czas, na każdym etapie swojej edukacji, a w ogóle może i życia, doświadczają ciągłego strofowania, ciągłych takich porażek.
Jak już się zepnie w sobie i odrobi tę pracę domową, to okazuje się, że to była praca domowa sprzed tygodnia. I znowu porażka, i znowu lipa, i jeszcze wszyscy się śmieją, że generalnie to dziecko jest gapa i odrobiło nie tę pracę domową, co trzeba. Dlatego pozytywne wzmocnienia, supermoce to bardzo ważna kwestia, bo takie dziecko ze szkoły po iluś tam uwagach przychodzi i słyszy - tym razem od rodziców: znowu masz bałagan w pokoju, nie posprzątałeś, znowu nie wziąłeś worka na kapcie, dlaczego nie umyłeś jeszcze zębów - i tak dalej. Ciągle ktoś o coś się czepia, więc te dzieciaki poczucie własnej wartości mają zazwyczaj zaniżone absolutnie. Trzeba im więc pokazywać te ich supermoce, żeby miały szansę na prawidłowy rozwój i zdrową samoocenę.
Z obserwacji terapeutów, ale też ze statystyk wynika, że kiedy ADHD jest niezdiagnozowane lub niezaadresowane, często koreluje w późniejszym życiu z depresją czy zaburzeniami lękowymi.
Rzeczywiście, w około 30 proc. taka sytuacja może się wiązać właśnie z zaburzeniami z tej sfery depresyjno-lękowej. Kolejne 30 proc. to ryzyko uzależnienia, następne - ryzyko wystąpienia kwestii związanych z zachowaniami antyspołecznymi czy przestępczością. Przy niewłaściwie zaopiekowanym ADHD istnieje wysokie ryzyko, że pacjent pójdzie w jedno z tych zaburzeń lub w kilka naraz, bo one się wzajemnie nie wykluczają. Co trzeci będzie miał problemy depresyjno-lękowe, co trzeci z kolei będzie miał problemy z jakimś uzależnieniem, a następny co trzeci - na przykład kłopoty z różnymi antyspołecznymi zachowaniami. Nie oznacza to oczywiście, że już na pewno zostanie kryminalistą, tylko że na przykład wda się w jakąś bójkę i z tego powodu będzie miał problemy prawne. Bo jeżeli ktoś ma tak wysoki poziom impulsywności, to wdać się w bójkę to jest naprawdę chwila. Widzimy to też wśród naszych pacjentów na oddziałach.
A propos impulsywności: natknęłam się taki adekwatny, wydaje mi się, cytat na temat funkcjonowania dzieci z ADHD: "Mają mózg, jak rakieta, a hamulce od roweru".
Absolutnie się z tym zgadzam.
Mózg jak rakieta mają, jak każdy z nas, ale rzeczywiście większość z nas ma lepsze hamowanie
A jeżeli myślimy o takich neurobiologicznych podstawach, to faktycznie ADHD to przede wszystkim deficyt hamowania, bo u tych osób pobudliwość jest na odpowiednim poziomie, właściwie w normie. Natomiast to hamowanie jest na kiepskim poziomie i dlatego tak szybko przerzucają uwagę z miejsca na miejsce. To zależy od pobudzenia.
Nie potrafią utrzymać uwagi na jednym temacie, ponieważ to zależy od hamowania. Dlatego często wtrącają się do czyjejś wypowiedzi, nie mogą ustać w kolejce, nie są w stanie wytrzymać i mówią, zanim ktoś dokończy pytanie. Generalnie są niecierpliwe i się wiercą.
Ale to nie jest tak, że ich mózgi są szybsze od mózgów tych dzieciaków, które nie mają problemu z ADHD.
Czy dzieci obierają sobie jakieś strategie przetrwania? Bo wydaje się, że każde sobie jakieś obiera - żeby nie odstawać od grupy, jakoś sobie poradzić, na przykład w szkole czy w grupie rówieśniczej? Dlatego niektóre kogoś udają kogoś, podlizują się, imitują...
Te dzieci ciągle mają poczucie, że doświadczają jakichś porażek. Na przykład koledzy wyśmiewają się z chłopca, że jest gapowaty, więc on idzie w agresję. Bo przecież nikt mu nie powie, że jest gapą, jeśli wszyscy będą się go bali. To jest jedna z opcji.
Druga jest taka, że dzieciak będzie naśladował wszystkie zachowania grupy. Więc lgnie do tej grupy, nawet jeśli ona zachowuje się niewłaściwie.
Czasami u dziecka pojawia się też taka motywacja, że "skoro wszyscy mi mówią, że ja jestem taki niegrzeczny, to ja wam dopiero pokażę, co to znaczy być niegrzecznym".
I rzeczywiście wtedy mamy problemami z zachowaniem - widzimy, jak te dzieci potrafią być "niegrzeczne".
Mówiliśmy o supermocach. Czy z ADHD wiążą się jakieś wyjątkowe cechy lub predyspozycje?
Generalnie tak, bo to zazwyczaj są ludzie, którzy mają mnóstwo energii. Ona, owszem, może być ukierunkowana na "przeszkadzanie" na lekcji - ale też na sport czy muzykę. To są dzieci, które nigdy się nie męczą, więc może być tak, że dopiero po treningu piłki nożnej, tenisa czy judo wraca do domu o 20 i się wycisza. Ci ludzie mają "gadane", potrafią zjednywać sobie innych, mają fajną energię w kontaktach.
Śmieję, że pacjent z ADHD może i nie będzie urodzonym księgowym, ale urodzonym handlowcem, zagadującym i reklamującym różne rzeczy - jak najbardziej
A artystą? Czy ADHD wiąże się z kreatywnością?
Tak. To ludzie, którzy zwykle mają wiele zainteresowań i zajęć, co może być zarówno pozytywne, jak negatywne. Z jednej strony to dzieciaki o szerokich horyzontach, które interesuje wiele spraw. Z drugiej - mogą być postrzegane jako takie, które mają słomiany zapał, bo dopiero co grały w piłkę, teraz grają szachy, a później jest tenis, pływanie czy puzzle. Z ADHD wiąże się także zjawisko nazywane w literaturze "hiperfocusem". To zdolność maksymalnego i długiego skupienia uwagi na czymś, co w danym czasie czy w danej chwili budzi zainteresowanie.
Czyli: jeżeli coś mnie "jara", coś ma dla mnie duży ładunek emocjonalny i sprawia mi radość, to mogę to robić godzinami - i wtedy nie widać zaburzeń uwagi. Ktoś kiedyś powiedział, że ADHD jest głównie zaburzeniem czynności nudnych. Trudno, żeby wszystkie lekcje w szkole były ciekawe. Ale jeżeli moim konikiem będzie język angielski, to choćby nie wiem co, będę z tego angielskiego dobry. Miałem pacjentów, dla których takim konikiem była matma - zawsze piątki, poziom niemal na olimpiadę. Miałem też zapalonego historyka, który w czwartej klasie podstawówki znał i rozumiał historię na poziomie liceum. To może być zarówno historia, jak piłka nożna.
Warto znaleźć coś, na co dziecko ma ten "hyperfocus" - i to rozwijać. Mówimy o takich wyspach kompetencji: może z matmy czy z polskiego nie jest najlepsze, ale za to najlepiej pływa, najlepiej biega albo gra w piłkę.
To nie są "łatwe" dzieci. Czy ich wychowywanie i wspieranie wymaga od rodziców szczególnych kompetencji? Bo można prosić takie dziecko o umycie zębów czy założenie butów piętnaście razy, a ono nie zareaguje. Albo nie słyszy, albo jest pochłonięte w tym czasie czymś innym.
Ono realnie może nie słyszeć, ale nie dlatego, że ma jakkolwiek jest problem ze słuchem. Problem w tym, żeby ta informacja przebiła się przez ten cały szum informacyjny.
O ADHD mówimy także jako o zaburzeniu selektywności bodźców, które polega na tym, że z całego tego szumu informacyjnego ciężko jest dziecku wyłowić konkretną informację - że np. mama do niego mówi. Po drugie, nawet jeśli dziecko zacznie już robić to, o co je prosiliśmy, to w dowolnym momencie może się rozproszyć i zająć się czymś innym. A w nas rośnie frustracja, bo znowu coś, o co prosiliśmy, jest niezrobione. Natomiast u dziecka, któremu znów ktoś przeszkadza, przerywa jakąś jego aktywność, może dojść do wybuchu negatywnych emocji. I znowu mamy deficyt hamowania, rakietę z hamulcami od roweru. Wtedy meble potrafią latać po domu, bo niby jak dziecko ma sobie z tym poradzić?
Istnieją specjalne grupy wsparcia dla rodziców dzieci w spektrum autyzmu i z ADHD, bo zachowanie cierpliwości i okazywanie zrozumienia przy jednoczesnym stawianiu granic i konkretnych wymagań może być wyczerpujące. Jak ci rodzice mogą być ze swoim dzieckiem, wspierać się, wzmacnia, po prostu sobie radzić?
To, co zawsze działa, to stały plan dnia. To podstawowa kwestia, przy czym taka rutyna działa lepiej w przypadku młodszych dzieci. Trudniej będzie z nastolatkiem, który przeżywa kryzys adolescencji - a zawsze tłumaczę rodzicom, że dzieciaki z ADHD przeżywają go do sześcianu.
Wstajemy o 8., myjemy zęby, jemy śniadanie, ubieramy się, wychodzimy do przedszkola czy szkoły - i tak dalej.
Potem o 18 odrabiamy lekcje, o 19 czytamy czy oglądamy bajkę albo robimy cokolwiek innego.
Dzieci z ADHD o wiele lepiej funkcjonują w sztywnej strukturze dnia
Dajemy im też tylko jedno zadanie naraz. Bo jeśli poprosimy, żeby najpierw się ubrało, potem umyło zęby, a potem posprzątało zabawki, to zęby może umyje, ubierze się może do połowy, ale już na wykonanie trzeciego zadania nie ma szans.
Poza tym jego uwagę trzeba przywołać. Gdy w danej chwili wydajemy jedno polecenie: "chodź tu do mnie, popatrz na mnie, teraz idziesz wyrzucić śmieci", a dodatkowo prosimy, by powtórzyło, co ma zrobić, to pójdzie i te śmieci wyrzuci.
Chwilą wytchnienia dla rodziców czy opiekunów bywa tablet bądź telefon. Włączamy bajkę czy grę - i już, spokój. Jak to działa na dzieci z ADHD?
ADHD wiąże się z wyższym niż w populacji ogólnej ryzykiem uzależnienia, które nie dotyczy, jak zwykliśmy to sobie wyobrażać, tylko alkoholu czy narkotyków, ale też internetu, korzystania ze smartfona, gier komputerowych czy mediów społecznościowych.
Dzieci z ADHD bardzo to chłoną, dostają też szybkie poczucie gratyfikacji, bo to jest to jedna z niewielu rzeczy, na których one mogą się absolutnie skupić. Tam ta uwaga jest bowiem stale bombardowana i stymulowana.
Do tego dochodzi adrenalina związana z tym, jak się gra i rywalizuje z innymi. I jest to niebezpieczeństwo, że taki człowiek, doznający frustracji w życiu realnym, przeniesie się do świata online, bo tam ma szybszą, łatwiejszą gratyfikację. I tam nikt go w kółko nie strofuje.
Kiedy należy włączyć leczenie farmakologiczne?
Ani diagnozy, ani leków nie należy się bać. Generalnie zasada jest taka, że nawet jeżeli jest diagnoza, to najpierw wprowadzamy szereg oddziaływań pozafarmakologicznych. Chodzi tu chociażby o kwestie związane z tym ustalonym planem dnia, o których była mowa wcześniej. To jedna z najprostszych interwencji, która poprawia funkcjonowanie takiego młodego człowieka. Jeżeli ta bateria interwencji psychospołecznych okazuje się nieskuteczna, powinny wkroczyć leki.
Leki powinny też wkroczyć wtedy, gdy pacjent zaczyna rozwijać powikłania ADHD, czyli na przykład zaburzenia opozycyjno-buntownicze. Mamy z nimi do czynienia wówczas, gdy przez co najmniej sześć miesięcy występuje utrwalony wzorzec buntowania się, sprzeciwiania normom społecznym dorosłych, wybuchy złości, złośliwość, mściwość.
W przypadku rozwijania się tego typu powikłań albo powikłań typu: "poszedł do pierwszej klasy podstawówki i po trzech tygodniach już go chcą wyrzucić" włączenie leków jest jak najbardziej wskazane.
Ale rodzice leków się boją.
Myślę, że wynika to z braku rzetelnej informacji i nieporozumienia związanego z tym, że najpopularniejszy i najskuteczniejszy lek w Polsce, metylofenidat, jest uważany za lek narkotyczny. Owszem, mechanizm jego działania jest podobny, natomiast podstawowa różnica jest taka, że on nie powoduje euforii, a wzmaga koncentrację, skupienie się. Dzięki temu w 90% jest skuteczny. Leków nie trzeba się bać, bo one bardzo znacząco mogą poprawić funkcjonowanie dzieci i młodzieży.
Joanna Mosiej-Sitek: Kim jest dzisiaj Natalia de Barbaro?
Natalia de Barbaro: Moja tożsamość składa się z różnych kawałków. Jestem psycholożką. Jestem czytelniczką. Najpierw czytelniczką, potem pisarką.
Bardzo ważną częścią mojej tożsamości jest to, że prowadzę warsztaty dla kobiet. Moim najukochańszym jest „Własny pokój” w trakcie, którego przyglądamy się autoportretom naszej duszy. Jestem też joginką i mamą 21-latka. Żoną tego samego mężczyzny od 30 lat.
Czasami myślę, że chrześcijanką. Czuję się podróżniczką życia. Jestem bardzo głodna życia. Prowadzę jeszcze szkolenia dla biznesu o tym, jak doświadczać dobrych relacji w pracy.
Jak tego słucham, trudno mi sobie wyobrazić, że swoją karierę zawodową zaczęłaś od polityki.
Rzeczywiście tak było. Gdy skończyłam 18 lat odbyły się pierwsze częściowo wolne wybory w Polsce. Bardzo dobrze to pamiętam. Wątek patriotyczny jest bardzo ważny w moim życiu, więc zaangażowałam się w politykę i przez wiele lat pracowałam przy kampaniach wyborczych. Zajmowałam się głównie tworzeniem strategii wyborczych i copywritingiem. Oczywiście, pracowałam tylko dla polityków, na których sama chciałam głosować.
To była ważna część mojego życia, ale w pewnym momencie poczułam, że wolę pracować w światach, które sobie sama stworzę i gdzie będę jak najrzadziej musiała chodzić na kompromisy ze sobą.
Dlatego odeszłam z polityki, ale oczywiście nadal bardzo przejmują mnie losy Polski i świata. I bardzo przejmuje mnie Ukraina.
Twoja bestsellerowa książka „Czuła Przewodniczka” właśnie ukazała się w Ukrainie. To już chyba trzynasty kraj, który zakupił licencje. Jest wersja czeska, niemiecka, hiszpańska. Polki oszalały na punkcie “Czułej przewodniczki” dwa lata temu. Kupowały po kilka egzemplarzy na raz. Jeden dla siebie, kolejne dla mam, przyjaciółek, sióstr. Jak tego dokonałaś?
Chyba udało mi się trafić w ich język. Język, którym mówią do siebie. Język, którym opowiadają o sobie. Słucham go często w trakcie warsztatów “Własny pokój”. Dla wielu kobiet było to doświadczenie nazwania tego, co jest w nich prawdziwe, ważne. Ale też tego o czym myślały, że jest tylko ich, bo jest trochę dziwne.
A tu ktoś to wszystko opisał. Czytając miały poczucie: to jest o mnie.
Co takiego uchwyciłaś, co nie udało się innym autorom licznych poradników psychologicznych?
“Czuła przewodniczka” nie jest poradnikiem. Poradników jest mnóstwo, cały świat dookoła nawołuje nas do dbania o siebie. Ale większość kobiet, które spotykam, nie potrzebuje kolejnego poradnika. Na poziomie intelektualnym one już to wszystko wiedzą. Zresztą ja mam podobnie - nie szukam wskazówki w stylu: kochaj siebie, dbaj o siebie, pilnuj swoich granic. Szukam doświadczenia transformacji, która czasami może się również dokonać za pomocą czyichś słów. Miałam przywilej napisać książkę, która stała się takim narzędziem transformacji dla wielu kobiet. Od samego wypowiadania słów, któremu nie towarzyszy przeżycie, niewiele się w nas zmienia.
Twoje czułe oko wyłapało i opisało takie typy kobiecych postaci jak Królowa Śniegu, Męczennica czy Potulna. Czy każda z nas jest jedną z tych postaci?
Raczej składamy się z wielu różnych wątków i one się w nas przeplatają. Sama mam momenty, kiedy słyszę w sobie każdy z tych głosów. Oczywiście zdarzają się kobiety, u których jeden z głosów jest dominujący.
Ja czytając po raz pierwszy “Czułą przewodniczkę”, z przerażeniem odkryłam, że najwięcej we mnie Królowej Śniegu i szczerze przyznam, że trochę mnie to przeraziło.
Te trzy głosy się w nas uzupełniają. To jest dynamiczne. One tańczą, przekształcają się w zależności od sytuacji, momentu w życiu. Nie jest tak, że patrzę na kogoś i myślę, ta jest na pewno Królową Śniegu a tamta Męczennicą.
Ja na przykład już nie dążę do tego, żeby w ogóle nie mieć w sobie głosu Potulnej, albo głosu Męczennicy czy Królowej Śniegu. Raczej koncentruję się nad tym, żeby te głosy w sobie zauważać, przyjmować, ale też nie działać pod ich wpływem - bo one na ogół nie dają dobrych podpowiedzi.
Mam wrażenie, że często w pracy nad sobą dążymy do tego, żeby być perfekcyjną i zawsze szczęśliwą. Bo przecież przeczytałyśmy dziesiątki poradników psychologicznych. No i na Instagramie wszyscy mają idealne życie. Trudno nam odpuścić i zaakceptować siebie.
Rzeczywiście, też ostatnio dużo o tym myślę. Co jest w takiej sytuacji naszym celem? Do czego dążymy? Czy oczekujemy, że jak się teraz “naczytam” tych wszystkich poradników, „nastudiuje”, „narozmawiam”, „naterapeutyzuję się”, i dodatkowo nabiegam i najoguję się, to osiągnę stan wiecznego szczęścia? I będę doświadczała tylko pozytywnych emocji, lekkości, przyjemności, zachwytu? Jeśli mamy takie oczekiwanie, to powtarzamy chyba najbardziej bolesny błąd naszych opiekunów w dzieciństwie. Kiedy wymagali od nas tylko uśmiechu, a nie akceptowali złości, smutku, żalu czy lęku.
Jeśli mamy takie dążenie do bycia cały czas zadowoloną, to właściwie tak jakbyśmy odrzucały siebie. Mówiły sobie „nie”. To jest bez sensu. Dobrze jakby naszą aspiracją było stanie przy sobie w różnych momentach. Uważne towarzyszenie. Nieuciekanie, chociaż nie zawsze będą to stany tylko przyjemne.
No tak, ale teraz twoja książka po raz pierwszy wychodzi w kraju ogarniętym wojną. Będą ją czytać Ukraińskie kobiety. Zmęczone, zestresowane, często w depresji. Kobiety, które nie pozwalają sobie na odpoczynek. Łatwo radzić, jak to nie nad naszymi głowami latają rakiety.
Wiem, że to bez porównania, ale ja pisałam “Czuła przewodniczkę” w Covidzie. To było mocne doświadczenie, chociaż ja miałam to szczęście, że nie straciłam nikogo z bliskich. Natomiast straciłam pracę, bo odwołane zostały wszystkie stacjonarne szkolenia, których prowadzeniem zarabiałam na życie. Wiele rzeczy się zatrzymało. Była wielka niepewność i strach o życie swoje lub najbliższych. Ta książka zrodziła się z miejsca, które było trudne. Z drugiej strony patrząc na codzienne życie we Lwowie czy Kijowie widać, że życie zwycięża. Wiem o tym też od mojego męża i syna, którzy kilka miesięcy temu byli w Ukrainie. Opowiadali mi, że i Lwów i Kijów tętnią życiem. To jest dowód o zwyciężaniu życia nad śmiercią. Dobra nad złem. Ludzie chcą żyć. Chcą słuchać muzyki na ulicach. Chcą do niej tańczyć. To są również takie mikro akty bohaterstwa.
A wracając do twojego pytania. Czuję, że “Czuła przewodniczka” to książka o wolności. O tym, żeby właśnie w tym co trudne starać się zbudować jakiś rodzaj dobrego kontaktu ze sobą, oparcia. Bazy, do której możemy wrócić
I książka może w tym pomóc?
Warto spróbować. To może być pierwszy krok. Ryzyko nie jest duże. To inwestycja dwóch kaw na mieście i kilku godzin czytania. I w każdym momencie można książkę odłożyć.
Myślę, że wspólnym doświadczeniem wielu ludzi jest potrzeba zrozumienia w jaki sposób funkcjonujemy. To jest pytanie o “zrozumienie” jako narzędzie wpływu na siebie. Zrozumienie, dlaczego tak się zachowałam albo dlaczego ciągle robię coś, co wiem, że nie jest dla mnie dobre. Dlaczego nie umiem się zatrzymać i odpocząć. Usiąść na pięć minut na kanapie i żeby już w czwartej sekundzie nie poderwało mnie poczucie winy, że powinnam coś zrobić, posprzątać, ugotować. Warto zobaczyć, dlaczego wybieramy rzeczy, które nam nie służą. A nie wybieramy tych, które nam służą. To jest ważna rzecz, bo de facto decyduje o tym, jak wygląda nasza codzienność. A przecież życie jest takie, jak nasza codzienność.
W takich momentach wiele z nas wybiera krytykowanie siebie. Taki wewnętrzny monolog, gdy mówimy: ty idiotko, dlaczego znowu tak postąpiłaś. Albo wpędzamy się w poczucie winy.
Te surowe głosy wewnętrzne nie pomagają nam w dokonaniu zmiany, której potrzebujemy. Ale już przez zrozumienie, skąd te głosy w nas się wzięły, może przyjść jakiś rodzaj zmiany. Kiedy zobaczymy w jakich schematach działamy. Że na przykład ciągle się poświęcam albo ciągle siebie redukuję w relacjach z innymi. Albo ranię ludzi, których kocham. Wydaje mi się, że w “Czułej przewodniczce” udało mi się w ponazywać te rzeczy z pozycji współczującej.
Obserwuję, że wiele kobiet w Ukrainie weszło teraz w rolę siłaczek. Że są dzielne, że ze wszystkim sobie poradzą. I że nie wypada inaczej.
To jest ogromnie kosztowna emocjonalnie sytuacja. Wystarczy już tylko to, że nieustannie słyszysz alarm. Nawet jeśli nie schodzisz do schronu, bo większość ludzi nie schodzi, to i tak ponosisz ogromne koszty psychiczne.
Widziałam ostatnio taki przejmujący filmik, jak dziewczyna śpiewa do syreny alarmowej. Wyła syrena, a ona śpiewała syrenę. Bardzo mnie to poruszyło. To piękna metafora tego, co dzisiaj kobiety w Ukrainie robią
Próbują wpisać swoje życie, nadać swoją melodię czemuś, czego w ogóle nie powinno być. Nie powinno być tych syren. Tej napaści. To się nie powinno wydarzyć. Mam ciarki jak o tym mówię. Jak pomieścić w sobie to wszystko. Tą codzienność. I to, że mój partner, mój mąż albo kuzyn jest w sytuacji zagrożenia życia? Jak pomieścić to, że moja córka mnie pyta, dlaczego tak jest i kiedy to się skończy? A ja nie wiem co jej odpowiedzieć.
Przypomina mi się piosenka Matyldy Damięckiej “Trzymaj moją głowę nad wodą”. I tam jest takie zdanie o sercu: „Moje serce bije za mocno; I marzę żeby przestało rosnąć; Ale tego nie da się cofnąć.” I dla mnie to jest właśnie taka sytuacja, w której znajdują się ludzie w Ukrainie. Trzeba tyle zmieścić w sercu. Tyle bólu. Tyle lęku. I wydaje się, że serce już nie może pomieścić. A jednak to wszystko się mieści. Wewnątrz tego nie wybranego przecież doświadczenia.
Co ja mogę powiedzieć? Że nie wiem, jak to jest. Że się temu kłaniam. Że na moim domu wiszą dwie flagi: polska i ukraińska.
Staram się mówić z pokorą, żeby nie popaść w jakąś tanią pseudo self-help.
Czasami może się zdarzyć, że chcemy, żeby cierpienie, które było naszym udziałem, nie zmarnowało się. Żeby na przykład w tej niezwykle trudnej sytuacji zobaczyć i zrozumieć coś właśnie dlatego, że jestem w tej przestrzeni. W takiej lajtowej wersji to właśnie dlatego napisałam książkę, której bym prawdopodobnie nie napisała, gdyby nie było covidu. Zrobiła się taka wyrwa i takie doświadczenie wielu ludzi, że może jakiś nieoczywisty sens pojawić się wewnątrz tragedii czy wewnątrz ludzkiego dramatu. Ale nie powiedziałabym tego matce, która straciła dziecko.
Co mówić takiej matce? Myślę, że to akurat nie jest o mówieniu. To w ogóle nie jest o słowach, tylko o towarzyszeniu. To jest raczej znowu jak w piosence, którą śpiewa Kasia Nosowska i Renata Przemyk, gdzie jedna przyjaciółka mówi do drugiej: “Podtrzymywałaś moją głowę. Nie roztrzaskałam skroni o podłogę, póki co”. Bardzo ważne, żeby to napięcie, ten lęk, ten ból, żeby to rozpuszczać. Żeby to się nie zasklepiło w wielką, twardą bryłę, która zostanie z nami w postaci traumy. Nawet już samo słowo sestry – siostry, niesie taką jakość. Przekonanie, że w świecie, w którym może się wydarzyć takie zło, jest też jednak ciepło, dobro, przyjaźń. Jakieś światło nadal jest prawdziwe.
Jak rozpuszczać ten ból? To zależy od momentu i możliwości. Jak masz tylko 15 sekund, to kładziesz sobie rękę na brzuchu, zamykasz oczy i robisz cztery głębokie wdechy i wydechy. I odważasz się poczuć to, co czujesz. To taki mikro akt. Ale to czasami już jest bardzo dużo wykonać taki pojedynczy akt kontaktu ze sobą. To jest też akt powiedzenia sobie, że siebie nie opuściłam. I jeżeli to zrobię cztery razy w ciągu dnia, czyli minutę, to już będzie ważne dla tej struktury najbardziej kruchej dziewczynki we mnie.
No i ciało. Jak mówi jedna z nauczycielek jogi na YouTubie: “Jak dotarłaś na matę, to najtrudniejsze za tobą”. Chociaż ja pamiętam takie długie miesiące właśnie w covidzie, kiedy po prostu nie byłam w stanie dotrzeć na matę. Moja nauczycielka mówiła mi - wejdź na matę i zrób tylko psa z głową w dół i zobaczysz co potem.
Oraz drugi człowiek. Nasz krąg. Kocham kręgi kobiet. Ale to nie musi być formalny krąg. Wystarczy przyjaciółka, która zadzwoni i zapyta: Jak tam? Ale to też szacunek do tego, co żywe w nas.
Dla mnie Ukraina to kraj, który naprawdę wybiera życie. To jest również rodzaj bohaterstwa, żeby się nie zasklepić, nie poddać
Co zrobić z taką ilością bólu, dramatów, które tam się dzieją każdego dnia?
Pytasz, jak to pomieścić? Wydaje mi się, że ważną rzeczą jest, żeby czuć swoje uczucia. Te uczucia są. Ale mogą być na tyle trudne, że nie chcemy ich poczuć. I to jest taka bomba z opóźnionym zapłonem.
Ja pamiętam, że oczywiście znowu mówię z perspektywy osoby, która mieszka w kraju, w którym nie ma wojny. Ale pamiętam, że w 2022 jak się zaczęła pełnoskalowa inwazja, to był to chyba najdłuższy okres w moim życiu, kiedy nie płakałam. Nawet teraz jak o tym rozmawiamy, obie mamy łzy w oczach, a wtedy chyba przez dwa albo trzy tygodnie nie mogłam płakać.
Co jest dla mnie dość nietypowe, bo jako osoba wysokowrażliwa nie ma dnia, żebym nie płakała. Pamiętam, że w kółko słuchałam takiej piosenki o kimś, kto zszedł do piwnicy. I wiedziałam, że ja też tam w jakimś sensie zeszłam. Psychicznie. Że ja po prostu nie byłam w stanie czuć tego, co czuję.
Może jest jakaś mądrość w tym, że w sytuacji skrajnej początkowo jest się w stanie zwarcia, mobilizacji, że się nie chce rozsypać, rozwalić? Więc dla mnie to jest też takie pytanie w planie pojedynczego życia: “Czy ja mogę poczuć dzisiaj tylko troszkę”? Że to nie musi być tak, że ja teraz biegnę na terapię, gdzie będę wszystko z siebie wyrzucać. Bo czasami to zbyt dużo, gdy wszystko jest takie świeże. Może na początku będę w stanie położyć sobie rękę na brzuchu i zrobię wdech i wydech. I może powiem swoje imię na głos? Coś delikatnego. I ważne jest, żeby się nie izolować. Żeby poszukać kogoś, kto umie nas wysłuchać. Nawet pięć rozmowy.
Wspomniałaś o swojej wysokiej wrażliwości. Widzimy, że do armii zgłosiło się wielu poetów, pisarzy, aktorów. To zazwyczaj osoby o wielkiej wrażliwości, jest im trudniej?
To jak w tej piosence, o której mówiłam: że chciałabym, żeby serce przestało rosnąć, ale tego nie da się cofnąć. Dla ludzi, którzy mają w sobie tak dużo wrażliwości i zajmują się opisywaniem świata i opisywaniem złożoności człowieka, nie ma takiej opcji, żeby zamknąć oczy. Odwrócić się, zaprzeczyć temu, co się wydarza. Dlatego decydują się na taką bohaterską formę udziału w wojnie. Nie chcą być bezczynni. Są gotowi ryzykować życie za to w co wierzą.
Ale wewnątrz tej samej sytuacji jest wielka rozpiętość naszych reakcji, postaw. I nie mówimy tylko w kategoriach „albo-albo”. Albo zapomnijmy, że jest wojna, albo poświęćmy wszystko. Wydaje mi się, że dla części może być jakąś opcją “trochę”. Nawet przy ambicjach ratowania świata. Można znaleźć takie przestrzenie na wdech i wydech. I jest też taka przestrzeń pomiędzy wdechem i wydechem. Można tam znaleźć takie szczeliny, którymi można dotrzeć do siebie samej i dać sobie trochę wytchnienia w tym, co najtrudniejsze. Nasza chwila wytchnienia w szczelinie.
Wiadomo, że u nas wszystko się spieprzyło, wszystko stracone, wszystko zgodnie z planem. Po 10 latach wojny nerwy ludzi są już poszarpane – a niedługo miną trzy lata tej dużej, powszechnej wojny (jeszcze i to). Oczywiście już w pierwszym roku horyzont planowania przesunął się do jednego miesiąca, a potem pojawiło się zastrzeżenie: „jeśli dożyjemy”.
Teraz zastanawiam się, czy wymieniać kran w moim mieszkaniu, bo jeśli to zrobię, to może szahid rozpieprzy dom z nowym kranem
Facebook kpi ze mnie jeszcze bardziej niż kiedyś, proponując mi trencze na przyszłą wiosnę. „Hej, ty elektroniczny głupku, jak myślisz, komu to oferujesz?” On pisze do mnie po angielsku: „Co będziesz nosić następnej wiosny?” A ja na to: „Posłuchaj mnie, ty elektroniczne gówno, na wiosnę mogę mieć opcje: kaftan bezpieczeństwa, fajną trumnę albo kombinezon przeciwchemiczny, i to w najlepszym przypadku. O czym szepczesz? O jakiej wiośnie? Chciałabym tu dożyć do soboty – i najlepiej nie w domu wariatów”.
Niedawno byłam w Niemczech i pewna Niemka powiedziała do mnie: „Za dwa lata pojedziemy na wakacje... Za trzy lata się przeprowadzimy...”. Spojrzałam na nią, jak na kosmitkę. Nie pamiętam już czasów, kiedy planowałam coś z rocznym wyprzedzeniem. W Ukrainie nawet w najlepszych czasach to był szalony luksus. „Ta rodzina posiada ten zamek od trzech wieków” – mówi przewodnik. Śmieję się w duchu, odziedziczyłam po babci tylko radzieckie prześcieradła, które w 2015 roku poszły na siatki maskujące.
Swoim dzieciom prawdopodobnie nie zostawię nic poza traumą psychiczną i książkami, które udało mi się napisać w jeszcze stosunkowo spokojnych czasach
Na rozmowie kwalifikacyjnej w zagranicznej firmie zapytali moją przyjaciółkę, kim chciałaby być za pięć lat. Przez chwilę się zastanawiała, po czym powiedziała: „Cóż, jeśli do tego czasu nie umrę od atomówki albo szahida, to chciałabym być zdrową psychicznie osobą ze wszystkimi kończynami”. Nie przyjęli jej. Jej uczucia były zbyt pesymistyczne i fatalistyczne.
Teraz, ze względu na wybory w USA i nastroje polityczne w Europie, pytają mnie, co z nami będzie. Ja też mocno się nad tym zastanawiam. Nie, nie prognozuję ani nie obliczam prawdopodobieństwa, ogólnie nie jestem dobra z matematyki. Po prostu znajduję właściwą odpowiedź, coś w stylu: „Zgodnie z teorią Brizmana-Spielhausa (właśnie ją wymyśliłam), mamy prawdopodobieństwo przeżycia około 50 procent – albo nie przeżycia, z takim samym procentem”. To będzie najdokładniejsza prognoza naszej przyszłości. Ale to nie ja taka jestem. To życie jest takie, rozumiecie?!
I nie chodzi tylko o mnie. Rano budzę się, piję czarną kawę, która wygląda i smakuje jak asfalt, i wyglądam przez okno. Na zewnątrz gołe drzewa, szara rzeczywistość, szare domy.
I myślę sobie: no cóż, miałam szczęście, że tej nocy ani rakieta, ani szahid nie zakłóciły tej szarej rzeczywistości za oknem. Poszczęściło mi się
Kiedy planuję podróż za granicę, zwlekam z rezerwacją hotelu do ostatniej chwili. Bo jeszcze zarezerwuję, zapłacę, a tu nagle bęc! – i po sprawie, nigdzie nie pojadę. Szkoda pieniędzy.
Chociaż, oczywiście, jeśli o to chodzi, to nie dbam już o pieniądze.
„Dlaczego jesteś taka spokojna?” – pyta przyjaciółka. Mówię, że napisałam testament. Zgodnie z nim każdy, kto przeżyje mnie i dożyje do tego czasu, musi wybrać moje najbardziej gówniane zdjęcia i udekorować nimi salę pożegnalną. A ta przyjaciółka powinna przyjść z biczem, by wybatożyć każdego, kto zechce powiedzieć, że byłam prorokinią. Oczywiście, jestem prorokinią, ale to brzmi krindżowo, przyznajmy.
„Zamierzasz umrzeć?” – pyta. A ja całkiem szczerze odpowiadam, że już umarłam, tyle że po prostu wciąż żyję. Patrzę więc na wszystko wokół i w zasadzie nic mnie już nie przeraża
I w tym wszystkim jakoś paradoksalnie, desperacko i szaleńczo cieszę się życiem.
Spotykam się z przyjaciółmi przy pierwszej nadarzającej się okazji, czasem potrafię przystanąć na środku chodnika i długo wpatrywać się w chmurę, bo jest piękna. Zgadzam się na każde „zróbmy to...”, bo fajnie jest coś zrobić, mieć na coś czas.
Z Monachium przywiozłam w kieszeni kasztana, który spadł mi na głowę i sprawił, że byłam szczęśliwa. Nadal go noszę w kieszeni kurtki. Czasami natrafiam na wiersz, który jest tak piękny, że uczę się go na pamięć – jak w szkole, dla zabawy. Już przestałam się bać. Jedyne, na czym mi zależy, to mieć czas. Bo nadal przed moim ostatnim dniem chcę zabić jak najwięcej wrogów, bezpośrednio lub pośrednio. Po to to wszystko. Tylko po to.