Exclusive
20
min

Chrystyna Szyszpor: Chcę ocalić ukraiński balet

„Dzieci wyjechały, w Ukrainie zostało ich niewiele. A wychowanie tancerza baletowego zajmuje co najmniej 18 lat. Szukam sposobów na rozwiązanie tego problemu na poziomie międzynarodowym. Moją misja to utrzymanie ukraińskiego baletu przy życiu”

Oksana Gonczaruk

Ukraińska primabalerina Chrystyna Szyszpor. Zdjęcie: Michael Fedorak

No items found.

Khrystyna Shishpor jest prymabaleriną Opery Narodowej Ukrainy, Artystką Ludową Ukrainy, która posiada rekord krajowy — 48 rund fuetu wykonanych podczas jednego z przedstawień.

Christina jest także wolontariuszką. Kristina Shishpor opowiedziała Sestry o tym, że postać przyszłej prima, która wcześnie straciła rodziców, zatwardziła charakter przyszłej prima, jak traktuje ukraińskich tancerzy, którzy teraz koncertują za granicą z dziełami Czajkowskiego i jak zakochać się w ukraińskim balecie zachodniej publiczności.

Christina Shishpor. Zdjęcie: Sonya Plakyduk

„Kiedy przyszedłem do pracy do teatru, nie miałem jeszcze paszportu”

Balet to bardzo konkurencyjna dziedzina. W wieku 17 lat tańczyłeś już imprezę Odetta-Odilia, o której marzyła każda baletnica na świecie (był to debiut Shishpora w Operze Narodowej - Avt.). Jak nie zostałeś wtedy zjedzony w teatrze?

Nigdy nie pozwalam się obrazić. Kiedy przyszedłem do teatru w wieku 15 lat i zacząłem tańczyć u boku dorosłych baletnic, to wszystko, czego o mnie nie mówili. Plotki poszły na każdy gust. A oto mój debiut w Swan Lake. Ale trzymałem się. Tak, w domu płakałem z rozpaczy co drugi dzień, ale nie w teatrze.

Na szczęście miałem wspaniałego nauczyciela Varwarę Potapova. Uczyła ze mną i Saszą Shapoval, moim partnerem, który zginął na wojnie (Oleksandr Shapowal zginął w bitwie w obwodzie donieckim 12 września 2022 roku w wieku 47 lat. - Avt.). Varvara Michajłowna bardzo kochała nas i Saszę i nigdy się nie obraziła. Nauczyciele są różni, czasami uczniowie są zadowoleni z takiego nadużycia, że nie chcesz tańczyć imprezy - nie możesz się spotkać, nie chcesz żyć. Ale nasz nauczyciel był zawsze dla nas i pielęgnował w uczniach wiarę w siebie. I to dzięki wsparciu nauczyciela udało mi się dostać na scenę Opery Narodowej w wieku 17 lat w partii Odetty i Odylii. A tańczyć takie płótno jest, jak mówią, „wieżą” dla każdej klasycznej baletnicy. I zatańczyłem tę imprezę do najpełniejszej inwazji.

Christina Shishpor i Alexander Shapoval. Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Kto jako pierwszy wspierał Twoją pasję do baletu jako dziecko?

— Moja babcia Victoria Emmanuilovna. Pochodzi z Kijowa, kreatywną osobą, była znana całemu Kijowi. Dzięki mojej babci rozwinęła się moja historia jako osoby i baletnicy. Uszyła moje pierwsze paczki. Na moich baletowych strojach kąpielowych wyciąła wszystkie swoje dzianinowe golfy (golfy — Avt.), szyła dla mnie legginsy z rękawów. Teraz jest dużo, ale wcześniej nic nie było. A babcia skręciła się tak bardzo, jak mogła. Zawsze musiałam być w niej najlepsza i najpiękniejsza. Naprawdę chciała, żebym tańczył, dosłownie spalony moim przyszłym zawodem.

— Czyli rodzina od razu zdecydowała się uczynić z ciebie baletnicą?

— Nie. Początkowo zostałem wysłany do szkoły tańca „Kyyanochka” w celu ogólnego rozwoju. I to wtedy jego przywódcy Dmitrij i Galina Kaigorodova myśleli o stworzeniu college'u choreograficznego. W rezultacie dostałem się do klasy eksperymentalnej, która zaczęła tańczyć klasykę. Wstała na szczycie już w wieku ośmiu lat. Na tych zajęciach stopniowo zakochaliśmy się w balecie — w moim przypadku okazało się, że jest to miłość życia.

„Mam w sobie wędkę, która sprawia, że trzymam plecy prosto”. Zdjęcia z prywatnego archiwum

— Jako nastolatek dużo chodziłeś na konkursy klasyczne, a w wieku 16 lat wygrałeś międzynarodowy konkurs baletowy im. Serża Lifara. To znaczy, nawet wtedy byłaś wykwalifikowaną baleriną?

Pracowałem już w teatrze. Miałem 15 lat, kiedy zostałem zwerbowany do Opery Narodowej jako stażysta. Nie mogli zabrać ich do państwa, ponieważ nie miałem jeszcze paszportu. Aby mieć czas na trasy koncertowe i teatr, ukończyłem szkołę na stażu zewnętrznym. W szkole było to trudne, ponieważ byłem tak zanurzony w zajęciach tańca, że w ogóle nie prowadziłem życia klasy. I nie wszyscy koledzy z klasy to rozumieli. Również ze strony nauczycieli doszło do nieporozumień: na przykład mała baletnica próbowała „dusić się” matematyką.

Cóż, jaka jest matematyka, skoro wszystko, co miałem w głowie, to fuete, pleier i batmany?

— Zacząłeś utwardzać swój charakter jako dziecko. Kim on jest - postać Christiny Shishpor?

Nie powiem, że jestem bardzo silny. Jestem dość emocjonalny i sentymentalny, ale jest we mnie rdzeń, który sprawia, że trzymam plecy prosto. Czasami nawet chcę sobie odpocząć, ale nie mogę. W rzeczywistości mój los nie jest łatwy, a inna osoba na moim miejscu nie mogła tego znieść. Każdy otrzymuje test zgodnie z poziomem jego wytrzymałości.

— Twoja droga do sztuki była również trudna, ponieważ bardzo wcześnie straciłeś rodziców...

Mój ojciec zmarł, gdy miałem 9 lat. Potem miałem pierwszy koncert w życiu na scenie teatralnej i prawdopodobnie czułem, że mój ojciec odchodzi, ponieważ nalegałem na pójście do szpitala z babcią i matką. Do sali wszedłem z programem teatralnym w rękach — po raz pierwszy wydrukowano na nim moje imię.

Mój ojciec poprosił mnie, abym dał mu autograf w tym programie - pierwszym w moim życiu. A następnego dnia zniknął...

Moja matka wyjechała, gdy miałem zaledwie 25 lat i otrzymałem tytuł Zasłużonego Artysty Ukrainy. Zmarła w moich ramionach. Wiesz, czasami wydaje mi się, że moja córka Julia jest reinkarnacją mojej matki. Ma ten sam charakter. Oboje urodzili się we wrześniu.

Twoja córka ma dziś 9 lat. Czy zamierza zostać baletnicą, ponieważ jest to bardzo trudna ścieżka?

— Zajmowała się baletem, nawet tańczyła kilka przedstawień baletowych, ale potem zdecydowała, że balet klasyczny nie jest jej. Dziś poważnie zajmuje się tańcem towarzyskim. Julia uwielbia przychodzić do mnie na występy, ale nie chce powtarzać losu swojej matki. I szczerze mówiąc, nie jestem też gotowy, aby przejść tę trudną ścieżkę po raz drugi, już z nią.

Zdjęcie: Michael Fedorak

Dziura w sztuce lub co zrobić baletnicą bez Czajkowskiego

— Mówią, że teatr zbudowany jest na kordebalecie. Tańczyłeś w tłumie?

Cordeballet jest koniecznością. Żadna przyszła prima nie przechodzi obok. Pamięć o twojej dziesiątej linii w cordebalecie jest szczepionką przeciwko gwiezdnej chorobie na zawsze.

— Twój repertuar obejmował cały balet Czajkowski, a także Szczedrin i Rimski-Korsakow. Czy trudno dziś obejść się bez ich prac?

To wielka dziura w sztuce, oczywiście. Dla każdej prima baleriny jest to tragedia. Na tych imprezach wychowywano pokolenia baletnic, a teraz wypełnienie tej dziury zajmuje dużo czasu. Ale co do tego, wielu nie ma dziś odpowiedzi na to pytanie. Jestem jednak ukraińską baletnicą, a moja pozycja jest trudna: trzymam się stanowisk mojego kraju i kierownictwa mojego teatru.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

— Problem polega na tym, że światowy rynek baletowy dyktuje swoje preferencje, a Europa uwielbia rosyjski balet.

— Repertuar wiodących światowych zespołów baletowych to pieniądze, impresario i sponsorzy. Repertuary te powstają na kilka lat przed rozpoczęciem sezonu i koniecznie zawierają hity baletowe, biorąc pod uwagę gust publiczności. A balety Czajkowskiego są hitami, więc zachodni impresarios, gdy teatr wyrusza w trasę koncertową, proszą o przyniesienie „Dziadka do orzechów” i „Jeziora Łabędzi”. To są gwarantowani żołnierze. Opera Narodowa Ukrainy w tym roku zabrała „Królową Śniegu” Aleksandra Shimko w trasę koncertową do Japonii na Nowy Rok, a Japończycy długo patrzyli na nią, zanim ją zaakceptowali.

Oczywiste jest, że skupiamy się teraz na baletach ukraińskich kompozytorów, ale świat obecnie niewiele wie o „Lilii” Dankevicha lub „Forest Song” Skorulsky'ego. Potrzeba dużo pracy, aby ukraiński balet i nasi kompozytorzy stali się popularni na świecie. W tym celu bardzo potrzebna jest strategia i duże inwestycje publiczne.

— Na początku 2024 roku napisałeś post na swoim Instagramie, w którym zauważyłeś, że niektóre ukraińskie trupy baletowe występują w Europie z baletami rosyjskiego kompozytora Czajkowskiego...

Idą i zarabiają pieniądze, to wszystko. Uwierz mi, jako artysta ludowy potrafię teoretycznie zebrać trupę, wyjechać za granicę, a także zarabiać pieniądze pod flagą Ukrainy, ignorując pozycję kraju. Potrafię tańczyć zarówno „Carmen Suite”, jak i „Jezioro Łabędzie” — będę miał koncerty solowe na całym świecie. Ale dla mnie jest to niedopuszczalne.

Jak możesz to zrobić, gdy ludzie giną na linii frontu w twoim kraju każdego dnia? Kiedy zginął mój partner Oleksandr Shapowal, który prowadził kampanię, abyśmy żyli z tyłu?

Dlatego wiesz co - chcesz zarobić, rób to pod dowolnym innym sztandarem, ale nie nazywaj siebie ukraińskim baletem. A także płacić podatki i dać 50% dochodu Siłom Zbrojnym. Jestem pewien, że ci ukraińscy tancerze, którzy obecnie prowadzą rosyjskie balety na całym świecie, nic tutaj nie przekazują.

— Wyjaśnij, dlaczego Ukraiński Oleksandr Stojanow tańczy teraz w Europie i USA z baletami Czajkowskiego pod auspicjami Kijowskiego Wielkiego Baletu?

— Tak, bo wielu obcokrajowców współczuje Ukrainie i kupuje dobre bilety na wszystkie związane z nią wydarzenia. Ludzie nie wiedzą, czy jest to Opera Narodowa Ukrainy, czy prywatny kolektyw. Balet jest sztuką elitarną i tylko niewielki procent ludzi zna niuanse.

Uważam, że powinna istnieć ustawa, która zakazuje tym artystom, którzy nie przyjeżdżają na Ukrainę i nic nie robią, aby podnieść gospodarkę swojego kraju, dla jego wizerunku, zakryć flagę Ukrainy. Rozumiem, jeszcze nie, ale takie rozwiązanie powinno się pojawić.

„Za każdym razem, gdy ćwiczyłem repertuar klasyczny, rosłem o dwa centymetry”

Jakie balety sprawiają ci teraz przyjemność?

— Naprawdę uwielbiam balet „Walc Wiedeński” w wykonaniu Aniko Rehviashvili. To arcydzieło repertuaru baletowego Opery Narodowej Ukrainy, które weszło już w historię klasycznych produkcji baletowych. Lubię tańczyć „Trójkątny kapelusz” do muzyki Manuela Falli — to także produkcja Aniko Yurievny. Bardzo dobre jednoaktowe balety nowoczesne „5 tangos” do muzyki Piazzoli i „Eyes Wide Shut”.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

— Jak wygodnie czujesz się tańczyć nowoczesne balety?

— Nie jest mi trudno dostosować się, w tej sytuacji bardziej martwię się o młodzież baletową. Moje pokolenie baletnic dorastało w świetnych klasycznych występach. A młodzi ludzie, pozbawieni kanonów klasyków, mają teraz trudności z otwarciem się i trudno jest utrzymać formę.

Za każdym razem, ćwicząc repertuar klasyczny, rosłem o dwa centymetry, ponieważ w trakcie treningu cały czas się rozciągasz. Podczas gdy we współczesnym balecie działa inna technika, inna grupa mięśni, jest inna. W klasyce, kiedy wchodzisz na scenę, jesteś jak nagi. Każdy może zobaczyć, jakim jesteś artystą. We współczesnej choreografii łatwiej jest ukryć i ukryć swoje słabości. Nie mówię, że taka choreografia jest zła, ale to nie jest klasyczny występ trzyaktowy. Klasycznych występów nie można porzucić.

Czy kiedykolwiek myślałeś o zrobieniu baletu dla siebie?

Jestem w trakcie procesu, ale nie mogę ci jeszcze wszystkiego powiedzieć. Pracuję teraz na przykład nad numerem na kreatywny wieczór mojego nauczyciela Siergieja Bondura. Umieściliśmy numer poświęcony Fridi Kahlo do muzyki Gustava Mahlera.

Marzę też o zorganizowaniu własnej wycieczki po Ukrainie. Niedawno odbył się mój koncert „Gwiazdy Baletu Ukraińskiego” — bilety na niego zostały sprzedane w jeden dzień. Ludzie tęsknili za pięknem. Chciałbym pojechać do Dniepru, Odessy, Charkowa, ale teraz nie jest łatwo to zorganizować.

Chcesz wybrać się na wycieczkę do Polski?

— Byłbym szczęśliwy, ale w tym celu Polska musi mieć stronę zapraszającą, która może nas zaakceptować. Takie wydarzenia kulturalne powinny być organizowane na poziomie oficjalnym.

„Jeśli wszyscy odejdą, o co walczyć?”

Gdzie zaczęła cię wojna?

— Inwazja na pełną skalę zeskoczyła nas z moją córką do Barcelony, gdzie 15 lutego poszliśmy na spacer. 1 marca polecieliśmy do Francji i za miesiąc wydaliśmy status uchodźcy. Nie rozumiałem, co robić, jak zorganizować życie, co stanie się z teatrem. Z powodu tego, że nie tańczyłem, zacząłem mieć straszną depresję. Gdyby nie dziecko, które musiało zapewnić styl życia, prawdopodobnie oszalałbym.

W lipcu wróciliśmy. Kiedy zorientowaliśmy się, że wracamy do domu, rzeczy zostały zebrane w ciągu godziny. Biegłem bez patrzenia, ponieważ we Francji nie było dla mnie rozwoju. Trudno jest zacząć coś z dala od domu, zwłaszcza gdy w swoim kraju osiągnąłeś wszystko i nigdy nie chciałeś mieszkać nigdzie indziej.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Wróciłeś i od razu wyszedłeś na scenę. Wojna nie przeszkadza w twojej kreatywności?

Zawsze mówię kto, jeśli nie my? Kto podniesie gospodarkę, kto zajmie się sztuką. Jeśli wszyscy odejdą, to o co walczyć? Nikogo nie potępiam, ale w ciągu dwóch i pół roku poza ojczyzną ludzie zmienili swoją świadomość. Jesteśmy tu na Ukrainie jak: bez ostrzału przez kilka dni — już nastrój jest lepszy. Przyszli do pracy - nigdy nie myśleć o wojnie. Zmieniamy się wraz z krajem i jesteśmy gotowi na wiele.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Czy znalazłeś się pod ostrzałem podczas pokazu?

— Niepokój często zatrzymuje występy w teatrze, ale dla mnie był jeden przerażający moment.

31 grudnia 2022 roku w Operze Narodowej Ukrainy wydano balet „Królowa Śniegu”, a tutaj Kijów zaczął bombardować. Niepokój zaczął się w drugim akcie. Następnie rakiety zbombardowały centrum, a pałac „Ukraina” został uszkodzony w wyniku ostrzału.

Wszyscy widzowie zostali pilnie wysłani do schroniska - zorganizowaliśmy to w szafie teatru. A teraz wyobraź sobie pełną garderobę najmłodszych. Rozpraszaliśmy ich i bawiliśmy ich tak bardzo, jak tylko mogliśmy. Poszedłem prosto ze sceny do dzieci, nawet nie zdjąłem korony Królowej Śniegu. Dzieci były zachwycone, wszyscy spieszyli się robić ze mną zdjęcia. Zbieram ich wokół siebie, rozmawiam z nimi i słyszę z ulicy — bam! Aha! Następnie siedzieliśmy w schronisku przez prawie pięć godzin.

— Nawiasem mówiąc, podczas wojny aktywnie pomagasz szpitalowi dziecięcemu „Okhmatdyt”.

Zawsze pomagam dzieciom w tym, co mogę. Jako ambasador dziecięcej fundacji charytatywnej Good Do Nations pomagam Okhmatdytowi, zbierać pieniądze na leczenie rannych ukraińskich dzieci, które są tu sprowadzane z gorących punktów kraju. Zamierzamy przekazać darowiznę na zakup niezbędnego sprzętu, zakupionych encefalografów, urządzeń do noszenia na kółkach. Za prawie milion hrywien kupili przedłużacz ran, jego chirurdzy nazywają go również Teslą do operacji, jest taki fajny. Ten ekspander, jak powiedział nam główny lekarz, uratował już życie kilku dzieci. Ale co powiedzieć: kiedy przychodzisz do szpitala, nie wiesz, po co złapać. A kiedy to wszystko widzisz, czasami myślisz: Panie, co za balet! Tutaj tak wiele losów dzieci jest okaleczonych... I to jest pokolenie, które zaakceptuje nasz kraj i będzie go dalej rozwijać.

— Ten pokoleniowy upadek z pewnością wpłynie również na nasz balet...

— To poważny problem. W końcu istnieje kilka pokoleń potencjalnych artystów baletowych. Cały czas o tym myślę i teraz aktywnie szukam rozwiązania problemu na poziomie międzynarodowym. Nie mogę jeszcze o wszystkim mówić, ale mamy dużo do zrobienia. Moją misją jest ożywienie ukraińskiego baletu.

Zdjęcie: Sergey Buryak

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65c901fef751edf9e5806a4c_Screenshot_20240125_112250_Facebook.webp">„Przeczytaj także: Ludmiła Monastyrskaya: „Trudno być perfekcjonistą, jeśli zostaniesz zatrzymany na pół arii, wysłany do schronienia”</span>

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Piękno po ukraińsku. O czym mówi nam biżuteria tworzona przez Ukraińców podczas wojny

Ексклюзив
20
хв

Emocje wojny w metalu i kamieniu. Jak artyści reagują na wydarzenia w Ukrainie

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress