Exclusive
20
min

Chrystyna Szyszpor: Chcę ocalić ukraiński balet

„Dzieci wyjechały, w Ukrainie zostało ich niewiele. A wychowanie tancerza baletowego zajmuje co najmniej 18 lat. Szukam sposobów na rozwiązanie tego problemu na poziomie międzynarodowym. Moją misja to utrzymanie ukraińskiego baletu przy życiu”

Oksana Gonczaruk

Ukraińska primabalerina Chrystyna Szyszpor. Zdjęcie: Michael Fedorak

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Khrystyna Shishpor jest prymabaleriną Opery Narodowej Ukrainy, Artystką Ludową Ukrainy, która posiada rekord krajowy — 48 rund fuetu wykonanych podczas jednego z przedstawień.

Christina jest także wolontariuszką. Kristina Shishpor opowiedziała Sestry o tym, że postać przyszłej prima, która wcześnie straciła rodziców, zatwardziła charakter przyszłej prima, jak traktuje ukraińskich tancerzy, którzy teraz koncertują za granicą z dziełami Czajkowskiego i jak zakochać się w ukraińskim balecie zachodniej publiczności.

Christina Shishpor. Zdjęcie: Sonya Plakyduk

„Kiedy przyszedłem do pracy do teatru, nie miałem jeszcze paszportu”

Balet to bardzo konkurencyjna dziedzina. W wieku 17 lat tańczyłeś już imprezę Odetta-Odilia, o której marzyła każda baletnica na świecie (był to debiut Shishpora w Operze Narodowej - Avt.). Jak nie zostałeś wtedy zjedzony w teatrze?

Nigdy nie pozwalam się obrazić. Kiedy przyszedłem do teatru w wieku 15 lat i zacząłem tańczyć u boku dorosłych baletnic, to wszystko, czego o mnie nie mówili. Plotki poszły na każdy gust. A oto mój debiut w Swan Lake. Ale trzymałem się. Tak, w domu płakałem z rozpaczy co drugi dzień, ale nie w teatrze.

Na szczęście miałem wspaniałego nauczyciela Varwarę Potapova. Uczyła ze mną i Saszą Shapoval, moim partnerem, który zginął na wojnie (Oleksandr Shapowal zginął w bitwie w obwodzie donieckim 12 września 2022 roku w wieku 47 lat. - Avt.). Varvara Michajłowna bardzo kochała nas i Saszę i nigdy się nie obraziła. Nauczyciele są różni, czasami uczniowie są zadowoleni z takiego nadużycia, że nie chcesz tańczyć imprezy - nie możesz się spotkać, nie chcesz żyć. Ale nasz nauczyciel był zawsze dla nas i pielęgnował w uczniach wiarę w siebie. I to dzięki wsparciu nauczyciela udało mi się dostać na scenę Opery Narodowej w wieku 17 lat w partii Odetty i Odylii. A tańczyć takie płótno jest, jak mówią, „wieżą” dla każdej klasycznej baletnicy. I zatańczyłem tę imprezę do najpełniejszej inwazji.

Christina Shishpor i Alexander Shapoval. Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Kto jako pierwszy wspierał Twoją pasję do baletu jako dziecko?

— Moja babcia Victoria Emmanuilovna. Pochodzi z Kijowa, kreatywną osobą, była znana całemu Kijowi. Dzięki mojej babci rozwinęła się moja historia jako osoby i baletnicy. Uszyła moje pierwsze paczki. Na moich baletowych strojach kąpielowych wyciąła wszystkie swoje dzianinowe golfy (golfy — Avt.), szyła dla mnie legginsy z rękawów. Teraz jest dużo, ale wcześniej nic nie było. A babcia skręciła się tak bardzo, jak mogła. Zawsze musiałam być w niej najlepsza i najpiękniejsza. Naprawdę chciała, żebym tańczył, dosłownie spalony moim przyszłym zawodem.

— Czyli rodzina od razu zdecydowała się uczynić z ciebie baletnicą?

— Nie. Początkowo zostałem wysłany do szkoły tańca „Kyyanochka” w celu ogólnego rozwoju. I to wtedy jego przywódcy Dmitrij i Galina Kaigorodova myśleli o stworzeniu college'u choreograficznego. W rezultacie dostałem się do klasy eksperymentalnej, która zaczęła tańczyć klasykę. Wstała na szczycie już w wieku ośmiu lat. Na tych zajęciach stopniowo zakochaliśmy się w balecie — w moim przypadku okazało się, że jest to miłość życia.

„Mam w sobie wędkę, która sprawia, że trzymam plecy prosto”. Zdjęcia z prywatnego archiwum

— Jako nastolatek dużo chodziłeś na konkursy klasyczne, a w wieku 16 lat wygrałeś międzynarodowy konkurs baletowy im. Serża Lifara. To znaczy, nawet wtedy byłaś wykwalifikowaną baleriną?

Pracowałem już w teatrze. Miałem 15 lat, kiedy zostałem zwerbowany do Opery Narodowej jako stażysta. Nie mogli zabrać ich do państwa, ponieważ nie miałem jeszcze paszportu. Aby mieć czas na trasy koncertowe i teatr, ukończyłem szkołę na stażu zewnętrznym. W szkole było to trudne, ponieważ byłem tak zanurzony w zajęciach tańca, że w ogóle nie prowadziłem życia klasy. I nie wszyscy koledzy z klasy to rozumieli. Również ze strony nauczycieli doszło do nieporozumień: na przykład mała baletnica próbowała „dusić się” matematyką.

Cóż, jaka jest matematyka, skoro wszystko, co miałem w głowie, to fuete, pleier i batmany?

— Zacząłeś utwardzać swój charakter jako dziecko. Kim on jest - postać Christiny Shishpor?

Nie powiem, że jestem bardzo silny. Jestem dość emocjonalny i sentymentalny, ale jest we mnie rdzeń, który sprawia, że trzymam plecy prosto. Czasami nawet chcę sobie odpocząć, ale nie mogę. W rzeczywistości mój los nie jest łatwy, a inna osoba na moim miejscu nie mogła tego znieść. Każdy otrzymuje test zgodnie z poziomem jego wytrzymałości.

— Twoja droga do sztuki była również trudna, ponieważ bardzo wcześnie straciłeś rodziców...

Mój ojciec zmarł, gdy miałem 9 lat. Potem miałem pierwszy koncert w życiu na scenie teatralnej i prawdopodobnie czułem, że mój ojciec odchodzi, ponieważ nalegałem na pójście do szpitala z babcią i matką. Do sali wszedłem z programem teatralnym w rękach — po raz pierwszy wydrukowano na nim moje imię.

Mój ojciec poprosił mnie, abym dał mu autograf w tym programie - pierwszym w moim życiu. A następnego dnia zniknął...

Moja matka wyjechała, gdy miałem zaledwie 25 lat i otrzymałem tytuł Zasłużonego Artysty Ukrainy. Zmarła w moich ramionach. Wiesz, czasami wydaje mi się, że moja córka Julia jest reinkarnacją mojej matki. Ma ten sam charakter. Oboje urodzili się we wrześniu.

Twoja córka ma dziś 9 lat. Czy zamierza zostać baletnicą, ponieważ jest to bardzo trudna ścieżka?

— Zajmowała się baletem, nawet tańczyła kilka przedstawień baletowych, ale potem zdecydowała, że balet klasyczny nie jest jej. Dziś poważnie zajmuje się tańcem towarzyskim. Julia uwielbia przychodzić do mnie na występy, ale nie chce powtarzać losu swojej matki. I szczerze mówiąc, nie jestem też gotowy, aby przejść tę trudną ścieżkę po raz drugi, już z nią.

Zdjęcie: Michael Fedorak

Dziura w sztuce lub co zrobić baletnicą bez Czajkowskiego

— Mówią, że teatr zbudowany jest na kordebalecie. Tańczyłeś w tłumie?

Cordeballet jest koniecznością. Żadna przyszła prima nie przechodzi obok. Pamięć o twojej dziesiątej linii w cordebalecie jest szczepionką przeciwko gwiezdnej chorobie na zawsze.

— Twój repertuar obejmował cały balet Czajkowski, a także Szczedrin i Rimski-Korsakow. Czy trudno dziś obejść się bez ich prac?

To wielka dziura w sztuce, oczywiście. Dla każdej prima baleriny jest to tragedia. Na tych imprezach wychowywano pokolenia baletnic, a teraz wypełnienie tej dziury zajmuje dużo czasu. Ale co do tego, wielu nie ma dziś odpowiedzi na to pytanie. Jestem jednak ukraińską baletnicą, a moja pozycja jest trudna: trzymam się stanowisk mojego kraju i kierownictwa mojego teatru.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

— Problem polega na tym, że światowy rynek baletowy dyktuje swoje preferencje, a Europa uwielbia rosyjski balet.

— Repertuar wiodących światowych zespołów baletowych to pieniądze, impresario i sponsorzy. Repertuary te powstają na kilka lat przed rozpoczęciem sezonu i koniecznie zawierają hity baletowe, biorąc pod uwagę gust publiczności. A balety Czajkowskiego są hitami, więc zachodni impresarios, gdy teatr wyrusza w trasę koncertową, proszą o przyniesienie „Dziadka do orzechów” i „Jeziora Łabędzi”. To są gwarantowani żołnierze. Opera Narodowa Ukrainy w tym roku zabrała „Królową Śniegu” Aleksandra Shimko w trasę koncertową do Japonii na Nowy Rok, a Japończycy długo patrzyli na nią, zanim ją zaakceptowali.

Oczywiste jest, że skupiamy się teraz na baletach ukraińskich kompozytorów, ale świat obecnie niewiele wie o „Lilii” Dankevicha lub „Forest Song” Skorulsky'ego. Potrzeba dużo pracy, aby ukraiński balet i nasi kompozytorzy stali się popularni na świecie. W tym celu bardzo potrzebna jest strategia i duże inwestycje publiczne.

— Na początku 2024 roku napisałeś post na swoim Instagramie, w którym zauważyłeś, że niektóre ukraińskie trupy baletowe występują w Europie z baletami rosyjskiego kompozytora Czajkowskiego...

Idą i zarabiają pieniądze, to wszystko. Uwierz mi, jako artysta ludowy potrafię teoretycznie zebrać trupę, wyjechać za granicę, a także zarabiać pieniądze pod flagą Ukrainy, ignorując pozycję kraju. Potrafię tańczyć zarówno „Carmen Suite”, jak i „Jezioro Łabędzie” — będę miał koncerty solowe na całym świecie. Ale dla mnie jest to niedopuszczalne.

Jak możesz to zrobić, gdy ludzie giną na linii frontu w twoim kraju każdego dnia? Kiedy zginął mój partner Oleksandr Shapowal, który prowadził kampanię, abyśmy żyli z tyłu?

Dlatego wiesz co - chcesz zarobić, rób to pod dowolnym innym sztandarem, ale nie nazywaj siebie ukraińskim baletem. A także płacić podatki i dać 50% dochodu Siłom Zbrojnym. Jestem pewien, że ci ukraińscy tancerze, którzy obecnie prowadzą rosyjskie balety na całym świecie, nic tutaj nie przekazują.

— Wyjaśnij, dlaczego Ukraiński Oleksandr Stojanow tańczy teraz w Europie i USA z baletami Czajkowskiego pod auspicjami Kijowskiego Wielkiego Baletu?

— Tak, bo wielu obcokrajowców współczuje Ukrainie i kupuje dobre bilety na wszystkie związane z nią wydarzenia. Ludzie nie wiedzą, czy jest to Opera Narodowa Ukrainy, czy prywatny kolektyw. Balet jest sztuką elitarną i tylko niewielki procent ludzi zna niuanse.

Uważam, że powinna istnieć ustawa, która zakazuje tym artystom, którzy nie przyjeżdżają na Ukrainę i nic nie robią, aby podnieść gospodarkę swojego kraju, dla jego wizerunku, zakryć flagę Ukrainy. Rozumiem, jeszcze nie, ale takie rozwiązanie powinno się pojawić.

„Za każdym razem, gdy ćwiczyłem repertuar klasyczny, rosłem o dwa centymetry”

Jakie balety sprawiają ci teraz przyjemność?

— Naprawdę uwielbiam balet „Walc Wiedeński” w wykonaniu Aniko Rehviashvili. To arcydzieło repertuaru baletowego Opery Narodowej Ukrainy, które weszło już w historię klasycznych produkcji baletowych. Lubię tańczyć „Trójkątny kapelusz” do muzyki Manuela Falli — to także produkcja Aniko Yurievny. Bardzo dobre jednoaktowe balety nowoczesne „5 tangos” do muzyki Piazzoli i „Eyes Wide Shut”.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

— Jak wygodnie czujesz się tańczyć nowoczesne balety?

— Nie jest mi trudno dostosować się, w tej sytuacji bardziej martwię się o młodzież baletową. Moje pokolenie baletnic dorastało w świetnych klasycznych występach. A młodzi ludzie, pozbawieni kanonów klasyków, mają teraz trudności z otwarciem się i trudno jest utrzymać formę.

Za każdym razem, ćwicząc repertuar klasyczny, rosłem o dwa centymetry, ponieważ w trakcie treningu cały czas się rozciągasz. Podczas gdy we współczesnym balecie działa inna technika, inna grupa mięśni, jest inna. W klasyce, kiedy wchodzisz na scenę, jesteś jak nagi. Każdy może zobaczyć, jakim jesteś artystą. We współczesnej choreografii łatwiej jest ukryć i ukryć swoje słabości. Nie mówię, że taka choreografia jest zła, ale to nie jest klasyczny występ trzyaktowy. Klasycznych występów nie można porzucić.

Czy kiedykolwiek myślałeś o zrobieniu baletu dla siebie?

Jestem w trakcie procesu, ale nie mogę ci jeszcze wszystkiego powiedzieć. Pracuję teraz na przykład nad numerem na kreatywny wieczór mojego nauczyciela Siergieja Bondura. Umieściliśmy numer poświęcony Fridi Kahlo do muzyki Gustava Mahlera.

Marzę też o zorganizowaniu własnej wycieczki po Ukrainie. Niedawno odbył się mój koncert „Gwiazdy Baletu Ukraińskiego” — bilety na niego zostały sprzedane w jeden dzień. Ludzie tęsknili za pięknem. Chciałbym pojechać do Dniepru, Odessy, Charkowa, ale teraz nie jest łatwo to zorganizować.

Chcesz wybrać się na wycieczkę do Polski?

— Byłbym szczęśliwy, ale w tym celu Polska musi mieć stronę zapraszającą, która może nas zaakceptować. Takie wydarzenia kulturalne powinny być organizowane na poziomie oficjalnym.

„Jeśli wszyscy odejdą, o co walczyć?”

Gdzie zaczęła cię wojna?

— Inwazja na pełną skalę zeskoczyła nas z moją córką do Barcelony, gdzie 15 lutego poszliśmy na spacer. 1 marca polecieliśmy do Francji i za miesiąc wydaliśmy status uchodźcy. Nie rozumiałem, co robić, jak zorganizować życie, co stanie się z teatrem. Z powodu tego, że nie tańczyłem, zacząłem mieć straszną depresję. Gdyby nie dziecko, które musiało zapewnić styl życia, prawdopodobnie oszalałbym.

W lipcu wróciliśmy. Kiedy zorientowaliśmy się, że wracamy do domu, rzeczy zostały zebrane w ciągu godziny. Biegłem bez patrzenia, ponieważ we Francji nie było dla mnie rozwoju. Trudno jest zacząć coś z dala od domu, zwłaszcza gdy w swoim kraju osiągnąłeś wszystko i nigdy nie chciałeś mieszkać nigdzie indziej.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Wróciłeś i od razu wyszedłeś na scenę. Wojna nie przeszkadza w twojej kreatywności?

Zawsze mówię kto, jeśli nie my? Kto podniesie gospodarkę, kto zajmie się sztuką. Jeśli wszyscy odejdą, to o co walczyć? Nikogo nie potępiam, ale w ciągu dwóch i pół roku poza ojczyzną ludzie zmienili swoją świadomość. Jesteśmy tu na Ukrainie jak: bez ostrzału przez kilka dni — już nastrój jest lepszy. Przyszli do pracy - nigdy nie myśleć o wojnie. Zmieniamy się wraz z krajem i jesteśmy gotowi na wiele.

Zdjęcie: Opera Narodowa Ukrainy

Czy znalazłeś się pod ostrzałem podczas pokazu?

— Niepokój często zatrzymuje występy w teatrze, ale dla mnie był jeden przerażający moment.

31 grudnia 2022 roku w Operze Narodowej Ukrainy wydano balet „Królowa Śniegu”, a tutaj Kijów zaczął bombardować. Niepokój zaczął się w drugim akcie. Następnie rakiety zbombardowały centrum, a pałac „Ukraina” został uszkodzony w wyniku ostrzału.

Wszyscy widzowie zostali pilnie wysłani do schroniska - zorganizowaliśmy to w szafie teatru. A teraz wyobraź sobie pełną garderobę najmłodszych. Rozpraszaliśmy ich i bawiliśmy ich tak bardzo, jak tylko mogliśmy. Poszedłem prosto ze sceny do dzieci, nawet nie zdjąłem korony Królowej Śniegu. Dzieci były zachwycone, wszyscy spieszyli się robić ze mną zdjęcia. Zbieram ich wokół siebie, rozmawiam z nimi i słyszę z ulicy — bam! Aha! Następnie siedzieliśmy w schronisku przez prawie pięć godzin.

— Nawiasem mówiąc, podczas wojny aktywnie pomagasz szpitalowi dziecięcemu „Okhmatdyt”.

Zawsze pomagam dzieciom w tym, co mogę. Jako ambasador dziecięcej fundacji charytatywnej Good Do Nations pomagam Okhmatdytowi, zbierać pieniądze na leczenie rannych ukraińskich dzieci, które są tu sprowadzane z gorących punktów kraju. Zamierzamy przekazać darowiznę na zakup niezbędnego sprzętu, zakupionych encefalografów, urządzeń do noszenia na kółkach. Za prawie milion hrywien kupili przedłużacz ran, jego chirurdzy nazywają go również Teslą do operacji, jest taki fajny. Ten ekspander, jak powiedział nam główny lekarz, uratował już życie kilku dzieci. Ale co powiedzieć: kiedy przychodzisz do szpitala, nie wiesz, po co złapać. A kiedy to wszystko widzisz, czasami myślisz: Panie, co za balet! Tutaj tak wiele losów dzieci jest okaleczonych... I to jest pokolenie, które zaakceptuje nasz kraj i będzie go dalej rozwijać.

— Ten pokoleniowy upadek z pewnością wpłynie również na nasz balet...

— To poważny problem. W końcu istnieje kilka pokoleń potencjalnych artystów baletowych. Cały czas o tym myślę i teraz aktywnie szukam rozwiązania problemu na poziomie międzynarodowym. Nie mogę jeszcze o wszystkim mówić, ale mamy dużo do zrobienia. Moją misją jest ożywienie ukraińskiego baletu.

Zdjęcie: Sergey Buryak

<span class="teaser"><img src="https://cdn.prod.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65c901fef751edf9e5806a4c_Screenshot_20240125_112250_Facebook.webp">„Przeczytaj także: Ludmiła Monastyrskaya: „Trudno być perfekcjonistą, jeśli zostaniesz zatrzymany na pół arii, wysłany do schronienia”</span>

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska
ołeksandr kanibołocki wolontariat ukraina

Najtrudniej, gdy konto jest puste

Oksana Szczyrba: Jak się Pan dziś czuje? Wiem, że ostatnie wyprawy znacznie podkopały Pana zdrowie.

Ołeksandr Kanibołocki: Przejechałem na rowerze około 400 kilometrów z otwartym wrzodem. Jechałem z Jaremcza do Użhorodu, a potem przez obwód lwowski. Teraz jestem pod opieką lekarską. Przygotowuję się do kolejnej przejażdżki. Może już w maju, zależy od zdrowia.

Kiedy postanowił Pan zbierać pieniądze na wojsko?

W 2014 roku, gdy zaczęła się rosyjska agresja na Krymie. Rozumiałem, że nie będę w stanie walczyć, bo to już nie te lata, ale chciałem pomóc. W 2019 roku po raz pierwszy zacząłem zbierać pieniądze dla wojska w mojej wsi. Wysłałem dwie przesyłki do batalionu Szejka Mansura.

Ale samo tylko chodzenie i proszenie to nie moja bajka. W 2022 roku postanowiłem więc połączyć pomaganie wojsku z czymś, co mnie uspokaja. A uspokaja mnie jazda na rowerze. Wtedy odbyłem swoją pierwszą przejażdżkę: 500 km na rowerze „Ukraina”, 250 km do Baturyna i z powrotem. Zebrałem 12 000 hrywien, które przeznaczyłem na zakup opon dla samochodów 72 brygady.

Angażował się Pan w politykę?

W 2018 roku byłem zastępcą szefa rady sołeckiej. Chciałem służyć ludziom i kontrolować władze, lecz spotkałem się z presją i groźbami. Na przykład wtedy, kiedy ujawniłem, że podczas kampanii wyborczej w 2018 roku jeden ze sztabów przekupywał wyborców, dając im po 300-400 hrywien, i zamawiał brudne artykuły o przeciwnikach. By ukoić nerwy, jeździłem na rowerze po okolicy. A potem pomyślałem: dlaczego nie połączyć tego z wolontariatem?

Mój rower jest dla mnie niezawodnym pomocnikiem. Jest prosty, bez przerzutek, ale bardzo wytrzymały. Ma ponad 40 lat, mam go bodaj od 1982 roku. Jeśli coś pójdzie nie tak, coś dokręcę, coś nasmaruję – i jadę dalej. Zawsze mam ze sobą części zamienne. Nigdy mnie nie zawiódł.

Podobno chciał Pan wstąpić do wojska, ale Pana odrzucili.

Zadzwoniłem do batalionu ochotniczego „Słoneczko”. Poradzili mi, żebym pozostał na tyłach i robił to, co robiłem wcześniej.

Bliscy nie próbowali Pana odwieść od pomysłu z rowerem?

Próbowali. „Masz wnuki, masz dzieci” – mówili. Ale ja się uparłem.

Pierwsza przejażdżka była testem. Kiedy dotarłem do Romn [miasto w Ukrainie – red.], zacząłem szukać miejsca na nocleg. Dzwoniłem do znajomych, ale nikt nie odbierał, bo był dzień wolny. Postanowiłem więc jechać dalej, do Łypowej Dołyny. Tyle że jakieś 3-4 kilometry przed nią mój organizm przestał funkcjonować, serce zaczęło mi walić. Zatrzymałem się, a potem próbowałem dojść z tym rowerem do jakichś ludzi, ale nie miałem siły.

Stanąłem na poboczu, położyłem rower na ziemi. Było ciemno, padał deszcz, a ja na kolanach, nie wiedząc, co dalej robić

Wtedy zadzwoniła córka. Zapytała, gdzie jestem. Zrazu nie byłem w stanie odpowiedzieć, ale gdy doszedłem do siebie, powiedziałem jej, że wszystko w porządku, że jestem już prawie w Łypowej Dołynie. Tyle że ona zrozumiała, że nie wszystko jest w porządku.

Tak czy inaczej, bez względu na to, jak było ciężko, pedałowałem dalej. Bo nie mogłem strzelać, a chciałem pomóc.

Dotarłem do szpitala w Łypowej Dołynie, wolontariusze załatwili mi przyjęcie. Zbadali mnie. Deszcz nie przestawał padać, więc zostałem na dwa dni. A gdy pogoda się poprawiła, wróciłem na rower i kontynuowałem podróż. Tym razem bez komplikacji.

Planuje Pan swoje trasy?

Tak, ale czasami zmieniam je w zależności od sytuacji. Pytam miejscowych, gdzie jest najlepsza droga, gdzie mogę się zatrzymać. Wolontariusze pomagają mi znaleźć miejsca na nocleg.

Czasami nocowałem na posterunkach policji, w szpitalach albo hotelach opłacanych przez ludzi wspierających moją sprawę. Nawet przez posłów

Która wyprawa była najdłuższa?

Trzecia, 1200 km. Zebrałem wtedy około 1,6 mln hrywien.

Nie spodziewałem się, że uzbieram aż tyle. Przeżyłem nawet pewne rozczarowanie, gdy na początku nie było na koncie niemal nic. Ale wtedy niewiele osób o mnie jeszcze słyszało. Później dziennikarze zrobili o mnie materiał. I zadzwonił jakiś mężczyzna, który powiedział: „Chcę ci pomóc”. Ludzie zaczęli przekazywać darowizny.

Zbieram fundusze na własnych kontach. Nigdy nie daję pieniędzy komuś innemu, bo widziałem już, że czasami dary trafiają w niepowołane ręce. Wszystko sam mam pod kontrolą.

Gdy wolontariusze prosili o jakiś materiał o moich wyprawach, płaciłem za jego produkcję. Mam wszystkie rachunki, paragony, raporty – wszystko upubliczniam, pełna przejrzystość. Za zebrane przeze mnie pieniądze kupowaliśmy opony, drony, a nawet samochody. Ludzie to widzą i ufają.

Ile w sumie kilometrów przejechał Pan na rowerze?

Pierwsza przejażdżka to 500 km, druga 850 km, trzecia 1200 km, a czwarta 1100 km. Łącznie ponad 3600 kilometrów. Zebrałem już ponad 2 mln hrywien. Jedna wyprawa trwa 10-12 dni, w zależności od trasy. Przemierzyłem już wiele dróg.

Co jest najtrudniejsze podróży?

Moment kiedy sprawdzasz konto i nic tam nie ma. To bardzo trudne psychicznie. A fizycznie – podjazdy w Karpatach. Drogi są tam dobre, ale jest dużo zjazdów i podjazdów, a mój rower nie ma przerzutek, więc często muszę go nieść.

Bywa, że spędzam w trasie nawet 12 godzin dziennie. Czasami ludzie mi pomagali i mnie karmili, ale takie przekąski w pośpiechu podkopywały moje zdrowie.

Muszę jeździć w różnych warunkach pogodowych, także w ulewnym deszczu albo w upale. Ale zawsze jadę dalej, bo robię to dla tych, którzy trzymają front

Wyznaczam sobie cel, na przykład: „Dziś muszę dojechać do Sum”. Jak komputer – ustawiasz program i go wykonujesz. Czasami wyjeżdżałem w trasę o 2 nad ranem. Był też taki dzień, kiedy przejechałem 186 km. Wszystko jest możliwe, gdy masz cel.

To jest nasza Ukraina

Co Pan odkrył w czasie tych podróży?

Dużo piękna, wielu dobrych ludzi. To zmieniło mój ogląd spraw. Lecz chociaż podarowali mi rower sportowy, nadal jeżdżę na mojej starej, dobrej „Ukrainie”.

Jak ludzie reagują, gdy dowiadują się o Pana misji?

Bardzo dobrze. Szczególnie dobrze pamiętam okolice Iwano-Frankiwska. Sceneria była niesamowita – piękne domy, zadbane drogi. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. I wtedy z podwórka wyszedł mężczyzna: „Kim jesteś?”. Potem wyszedł kolejny, z sąsiedniego podwórka. Zanim zdążyłem to wyjaśnić, zaczęli przynosić mi pomidory, smalec, herbatniki. Podziękowałem, ale nalegali: „Bierz, jesteś wolontariuszem”.

Innym razem jechałem z Kijowa do Niżyna. Był ranek, miałem ochotę na coś gorącego. Zobaczyłem kobietę i zapytałem ją, gdzie mogę zjeść śniadanie. Była zaskoczona: „Co się stało?”. Wyjaśniłem, kim jestem, a ona otworzyła swoją torbę i wyjęła kilka kawałków domowego ciasta: „Weź, jeszcze gorące, właśnie upiekłam”. To było bardzo wzruszające. Tacy ludzie są prawdziwi, to jest nasza Ukraina. I to daje mi siłę, by iść dalej.

Jakieś zabawne historie?

Z Boryspola do Żytomierza wyjeżdżałem o 2 nad ranem, chciałem zdążyć przed końcem godziny policyjenj. Jechałem autem, w punkcie kontrolnym zatrzymała mnie policja. „A ty kto, dokąd, dlaczego tak wcześnie?” Wyjaśniam, że jestem wolontariuszem, jadę do Żytomierza. „A ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś?”.

Już miałem im pokazać moje dokumenty, strony w Internecie, na których o mnie pisali, ale jeden mnie rozpoznał: „Więc to jest ten wolontariusz, który jeździ po całej Ukrainie!”. Pośmialiśmy się, zrobiliśmy sobie zdjęcie i ruszyłem w dalszą drogę.

Nieraz sprawdzali moje bagaże i pytali, czy nie mam w nich czegoś niebezpiecznego. Zawsze mam tylko ubrania i jedzenie.

Nie myślał Pan o jeżdżeniu w grupie?

Myślałem, ale nie każdy pojedzie na takim rowerze, jak mój. To nie jest rower sportowy. Kiedy jeździsz z kimś, musisz się dostosować, a ja jestem przyzwyczajony do własnego tempa. Gdy poczuję się źle, siadam, odpoczywam, piję wodę, a potem wracam na drogę. Jestem swoim własnym szefem.

Czuje Pan satysfakcję?

Tak. Naprawdę chciałem być przydatny i udało mi się. Zebrałem sporo pieniędzy, więcej niż mogłem sobie wyobrazić. Wolontariusze dzwonili i prosili mnie o pomoc dla różnych jednostek, a ja pomagałem.

Ludzie w Pana wsi są teraz życzliwsi?

Tak. Wiele osób podchodzi do mnie, dziękuje i życzy sukcesów. Są jednak tacy, którzy nadal wspierają lokalne władze, a te, delikatnie mówiąc, nie zawsze działają otwarcie. W mojej wsi sytuacja wciąż jest trudna: dużo polityki, opozycja pod presją, władze mi groziły. Ale ja zawsze mówię ludziom prawdę, dlatego większość mnie popiera.

Kiedyś zapytano mnie, dlaczego pensje w radzie sołeckiej są tak wysokie. Gdy oficjalnie poprosiłem o informacje na ten temat, zaczęła się nagonka. Poszedłem na policję. Jednak odkąd zacząłem działać jako wolontariusz, wszystko się uspokoiło.

Jak wolontariat zmienił Pana życie?

Przywrócił mi godność. Ci, którzy mnie atakowali lub kłamali na mój temat, przestali to robić. Bo poznali moją sprawę.

Ale najbardziej wzruszające jest to, że nawet wojskowi mi dziękują.

Gdy byłem w szpitalu, zadzwonił do mnie pewien żołnierz i powiedział: „Dziękuję za to, co zrobiłeś”. To dla mnie ważniejsze niż jakikolwiek medal

Zdjęcia: prywatne archiwum bohatera

20
хв

Ołeksandr Kanibołocki: – Wolontariat przywrócił mi godność

Oksana Szczyrba

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Dzieci oglądają sztukę o wojnie odważniej niż dorośli

Ексклюзив
20
хв

„Musimy nauczyć się sztuki tłumaczenia samych siebie”. Esej Wołodymyra Jermolenki

Ексклюзив
20
хв

Odeszła Switłana Oleszko

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress