Exclusive
20
min

Marta Małecka, polska wolontariuszka: Nie każdy jest bohaterem, ale każdy może nim zostać

"Nie mam czasu iść do kosmetyczki, nie mam czasu odpocząć, ale mam ogromną satysfakcję z tego, co zrobiłam". Od początku wojny fundacja Marty Małeckiej dostarczyła na front 180 samochodów

Natalia Żukowska

Marta Małecka, założycielka Fundacji Be a Hero. fot: Piotr Kamionka/REPORTER

No items found.

Bizneswoman i filantropka Marta Małecka, właścicielka czterech odnoszących sukcesy polskich firm, założyła fundację, by pomóc Ukraińcom po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji. Dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli wojskowi na froncie potrzebują kamizelek kuloodpornych lub samochodów, dostaną je. Jeśli cywile na tyłach potrzebują rzeczy, leków lub sprzętu medycznego, otrzymają je. Marta Małecka jest w pełni zaangażowana w swoją pracę, bez względu na wszystko. Opowiedziała Sestrom o swojej pracy wolontariackiej, o tym, co motywuje ją do niepoddawania się i o swoich marzeniach po zwycięstwie Ukrainy.

Natalia Żukowska: Trzeciego dnia inwazji na pełną skalę byłaś już w Ukrainie. Dlaczego uznałaś, że musisz być po drugiej stronie granicy?

Marta Małecka: Jeszcze przed inwazją wszyscy widzieliśmy napięcie między Rosją a Ukrainą, a wiadomości pokazywały gromadzenie się rosyjskich wojsk na granicy białorusko-ukraińskiej. Ale nawet mnie, osobie bardzo zainteresowanej polityką, trudno było uwierzyć, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Byłam w szoku, niezrozumieniu i strachu. Jedyne, o czym mogłam myśleć, to to, że nasz najbliższy sąsiad został zaatakowany. Tak się złożyło, że 24 lutego nie przebywałam w Polsce, tylko w Portugalii. Ale cały czas byłam pod telefonem. Razem z bratem, który zarządza jedną z moich firm, natychmiast zaczęliśmy zbierać potrzebne rzeczy. 27 lutego, kiedy lecieliśmy z mężem do domu, powiedziałam mu: "Kochanie, chciałabym, żebyśmy jeszcze dziś pojechali na Ukrainę. Jak tylko dotrzemy na miejsce, wyprowadzimy nasze psy, ubierzemy się ciepło i wyjedziemy". Zgodził się. Chcieliśmy zobaczyć na własne oczy, czego potrzebują ludzie.

NŻ: Jaki był klucz do tej pierwszej podróży?

MM: Pomyślałam, że gdyby wojna przyszła do Polski, nie byłabym w stanie uratować wszystkich. W naszym interesie była więc pomoc ludziom walczącym w Ukrainie. Po drodze po polskiej stronie widzieliśmy worki z ubraniami, namioty z ciepłym jedzeniem i kanapkami. Po stronie ukraińskiej to był koszmar: kobiety z małymi dziećmi stały w ogromnej kolejce przez kilka dni. Postanowiłam, że będziemy rozdawać żywność w drodze do Lwowa, a w mieście odbierzemy kobiety z dziećmi i zabierzemy je do Polski. Ważne było też dla mnie znalezienie wolontariuszy w Ukrainie, by nasza pomoc była ukierunkowana — trafiała bezpośrednio z rąk do rąk, a nie była składowana gdzieś w magazynach. Znaleźliśmy takich ludzi i zaczęliśmy z nimi pracować.  

: Po powrocie do Polski założyłaś grupę w mediach społecznościowych o nazwie Grupa Ratunkowa. Czym dokładnie się zajmujesz?

MM: Dodałam do niej każdego, kto według mnie chciał i mógł coś zrobić. Od samego początku mamy zgrany zespół. Razem ładujemy ciężarówki, które wysyłamy do Ukrainy. Nasi wolontariusze podróżują po całej Ukrainie. Ostatnio dostarczyliśmy 4 optyczne kamery termowizyjne, drony i odzież dla wojska. Wysłaliśmy również dwa pojazdy. Jedna z ciężarówek, pick-up, znajduje się na obrzeżach Bahmutu. Ponadto dostarczyliśmy koła do aut, bo wojskowi ich potrzebują, a także części do czterech pojazdów, które często się psują. Dostarczyliśmy również dwa generatory, dwie stacje ładowania i napoje energetyczne dla snajperów. W sumie wysłaliśmy towar o wartości 150 tysięcy złotych. I tak co tydzień. W ubiegłym roku wysłaliśmy na Ukrainę 88 konwojów. Od czasu do czasu pytają mnie: "Dlaczego poświęcacie swój czas i pieniądze? Po co jeździcie do Ukrainy? Dlaczego poświęcasz setki godzin na pomoc?". Odpowiadam wprost: "Nie trzeba zmuszać ludzi do heroicznych czynów. Każdy z nas do pewnego stopnia chce lub nie chce być bohaterem".

Marta Małecka w jednym z pojazdów, które przewiozą pomoc humanitarną do Ukrainy. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Kiedy i dlaczego zdecydowałeś się stworzyć własną fundację?

MM: Skala potrzeb stawała się zbyt duża, by działać w oparciu o zbiórkę publiczną. Na początku marca 2022 r. utworzyliśmy więc fundację. W naszych działaniach kierujemy się zasadą przekazywania niezbędnych rzeczy tym, którzy ich potrzebują, i wtedy, kiedy ich potrzebują. Nie ma sensu wysyłać zimowych ubrań latem. Tak samo postępuję w biznesie — robię tylko te rzeczy, które mają sens. W przeciwnym razie po co pracować? Od początku szukałam różnych organizacji do współpracy - aplikowałam do wielu fundacji nie tylko w Polsce, ale i w Ukrainie. Byłam zaskoczona, że ludzie ze sobą konkurują. Zawsze powtarzałam, że to jest maraton, a nie sprint. Bo jeśli wojna potrwa dłużej niż dwa lata, to kto pomoże? Nasza Fundacja Be a Hero pomaga po cichu. Niewiele się o nas mówi, nie występujemy w telewizji. Z drugiej strony dostarczyliśmy 180 pojazdów dla wojska i 20 ultrasonografów dla szpitali. Gdy ktoś do nas podchodzi, pytamy: "Co możemy dla ciebie zrobić?". Zapraszamy wszystkich, jesteśmy otwarci na każdego, współpracujemy z każdym, kto chce robić dobre rzeczy. Jedyny wyjątek: nie współpracujemy z politykami.  

NJ: Skąd nazwa "Be a Hero"?

MM: Stąd, że każdy może być bohaterem i nie trzeba do tego wielkich czynów. W Chersoniu mam 90-letniego dziadka, który jest Polakiem z urodzenia. Mieszkał tam jeszcze przed Wielką Wojną. Aby być użytecznym i zajętym, uczy dzieci polskiego. Ogłosiliśmy zbiórkę podręczników i książek, z których dziadek mógłby korzystać podczas nauki. I okazało się, że każdy ma coś w domu. Czasem nawet 5 złotych to też pomoc. Jeśli 200 tysięcy osób da po 5 złotych, będziemy mieli milion. Aby zostać bohaterem, wystarczy przyjść w piątek do naszego magazynu i pomóc załadować samochody na Ukrainę. Albo ktoś może zrobić kanapki dla mężczyzn, którzy będą podróżować z pomocą humanitarną. Każdy może być bohaterem.

NŻ: Ile osób pracuje dla fundacji? Kim są?

MM: Ich liczba ciągle się zmienia, lecz regularnie to do 30 osób. Są też tacy, którzy przychodzą od czasu do czasu. Mamy w grupie dwie osoby z ukraińskimi korzeniami - syna i ojca, Daniela i Zenona Dowganów. Ten drugi ma 65 lat i nazywamy go "Rambo", jest emerytowanym mechanikiem. Nasi wolontariusze to ludzie różnych zawodów. Niektórzy remontują domy, inni naprawiają samochody, jeszcze inni pracują jako programiści, mamy też właścicieli firm - ludzi z wielkiego biznesu. Łączy nas to, że nie mamy żadnego interesu w tym, co robimy. Nikt z nas nie planuje zajmować się polityką. Jesteśmy nietypowym, demokratycznym stowarzyszeniem.    

NŻ: Gdzie je kupujecie pojazdy dla wojska, które wysyłacie do Ukrainy? Niektórzy wolontariusze mówią, że teraz w Polsce trudno znaleźć dobre samochody.

MM: To prawda, obecnie w Polsce bardzo trudno za nieduże pieniądze znaleźć samochody, które byłyby w dobrym stanie. Czasami trudniej jest znaleźć samochód niż pieniądze na niego. Generalnie kupujemy samochody albo w Polsce, albo za granicą, ostatnio szukaliśmy ich w Szwecji. Nasz "Rambo", Zenon Dowgan, jeździ kupować dla nas auta: ogląda je, wydaje profesjonalną opinię i dopiero wtedy kupujemy. Następnie samochody przechodzą coś, co ktoś na Ukrainie nazwał przeglądem ginekologicznym i serwisem. Samochód wyjeżdża od nas nie tylko odmalowany, ale i w pełni sprawny. Dostarczamy samochody dla wojska, więc musimy być pewni, że wszystko jest w porządku. Na życzenie klienta możemy zamontować dodatkową blachę, dodać z tyłu miejsce na karabin maszynowy.

Jeden z samochodów przekazanych przez fundację Marty Małeckiej na linię frontu. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Skąd wiesz, że zgłaszają się do Ciebie ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy?

MM: Współpracujemy ze wspaniałymi ludźmi w Ukrainie, mamy do nich zaufanie. Kiedy mam wątpliwości, mogę sprawdzić informacje, kontaktując się z moimi przyjaciółmi w Ukrainie, którzy są zaangażowani w walkę z korupcją. Wysyłam im informacje o konkretnej ukraińskiej fundacji, a oni mi mówią: "Tak, to są wiarygodni ludzie". Albo przeciwnie: "Lepiej się z nimi nie kontaktować". Dzięki temu oszczędzamy czas i pieniądze.  

NŻ: Kto teraz pomaga w finansowaniu pomocy?

MM: Nie mamy większych problemów z pozyskiwaniem pieniędzy. Mamy sponsorów, którzy na przykład przelali mi pieniądze w zeszłym tygodniu, a zakupów dokonaliśmy do piątku. Tego wieczora załadowaliśmy wszystko do ciężarówek i wysłaliśmy na trasę Lwów — Kijów — Charków — Kramatorsk — Dniepr — Zaporoże — Chersoń. Nasi sponsorzy są zaskoczeni tak szybkim tempem.

W Ukrainie fundacja Marty Małeckiej współpracuje z wolontariuszami, którzy przyjmują zlecenia pomocy. Zdjęcie: archiwum prywatne

NZ: Jak wygląda obecnie sytuacja z pomocą? Czego ludzie potrzebują najbardziej?

MM: Na początku pomagaliśmy wszędzie i każdemu. Ktoś potrzebował pomocy ze zwierzętami - w porządku. Jakaś kobieta urodziła dziecko, ale nie ma wózka — w porządku. Teraz skupiamy się na kilku obszarach. Przede wszystkim pomagamy wojsku. By Ukraina mogła wygrać wojnę, musimy stale ją wspierać i pomagać armii. Wysyłamy samochody, drony, ubrania, optykę. Otrzymujemy list z zapotrzebowaniem od wojska i zaczynamy działać. Szukamy, kupujemy i wyposażamy. Po drugie, pomagamy dzieciom. Staramy się wspierać sierocińce. Pomagamy również domom opieki. Dostajemy wózki inwalidzkie, materace przeciwodleżynowe i pieluchy.  

NŻ: Co motywuje Cię do jeżdżenia do Ukrainy?

MM: Nigdy nie zaakceptuję zła. Wiem, że mogłam wybrać inną ścieżkę, jestem właścicielką czterech firm. Daję pieniądze na pomoc, ponieważ to jedyny sposób, w jaki mogę zmienić świat na lepsze. Nie chcę też, by pewnego dnia Putin zaatakował inny kraj. Dlatego pomagam. Pomagam, by było mniej zła.  

Marzeniem Marty Małeckiej jest zobaczyć ukraińską flagę na Krymie. Zdjęcie: archiwum prywatne

NŻ: Jesteś laureatką Nagrody Edukacyjnej im. Marka Edelmana. Co ona dla Ciebie oznacza?

MM: Doktor Marek Edelman był człowiekiem, który nigdy nie udawał, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy. Zawsze mówił, że ludzie są dobrzy i źli: jednego dnia mogą być dobrzy, a drugiego nie. A jeśli ludzie pytają mnie, kto jest dla mnie autorytetem, to wymieniam dwie osoby: profesora Władysława Bartoszewskiego [polski mąż stanu i polityk, dyplomata, historyk, publicysta - aut.] i doktora Marka Edelmana [polski polityk żydowskiego pochodzenia, kardiolog, jeden z przywódców powstania w warszawskim getcie w 1943 r., bojownik o wyzwolenie Polski spod reżimu komunistycznego - aut.]. Ci ludzie pokazali wszystkim, że nawet jeśli myślisz, że nie możesz dziś nic zrobić - to możesz. Zawsze jest jakiś wybór. Ta nagroda nie jest tylko dla mnie, ale dla całego naszego zespołu. Nie każdy musi być bohaterem, ale każdy może nim zostać. Czasem nawet tylko na jeden dzień. I nie trzeba oceniać, czy warto, czy nie. Wystarczy cieszyć się, że choć na chwilę sprawiło się komuś radość.

NŻ: Prowadzisz odnoszący sukcesy biznes, zarządzasz kilkoma firmami. Jak łączysz to z wolontariatem?

MM: Po prostu ciężko pracuję. Nie ma innych magicznych sposobów. Postanowiłam poświęcić swój czas, energię i pieniądze na pomaganie. Dlatego nie mam czasu chodzić do kosmetyczki, nie mam czasu na relaks. Mam za to ogromną satysfakcję z tego, co robię. O mam swoje sposoby na relaks. Mam trzy psy i codziennie rano i wieczorem spaceruję z nimi przez godzinę po lesie. Wróciłam też do sportu, bo wiadomo: czasami są stresujące momenty i trzeba coś z tym zrobić. Na przykład kiedy Zaporoże jest ostrzeliwane, a Liza, nasza wolontariuszka, nie kontaktuje się, martwię się, czy wszystko z nią w porządku. Życie to wybór. Być może moje życie nie jest zbyt wygodne, ale robię to, co ma sens.

NŻ: Jak zmienia się stosunek Polaków do Ukraińców?  

MM: To, że zwykli ludzie otworzyli swoje serca i domy, to cud. Czasami jest się tak sfrustrowanym, gdy widzi się, jak niektóre ukraińskie rodziny traktują bez szacunku nie tylko Polaków, ale ludzi w ogóle. Ale to statystyka. W każdym kraju są tacy ludzie. Ważne jest, aby kobiety z dziećmi, które przyjeżdżają do Polski, jak najszybciej znalazły pracę i usamodzielniły się. I oczywiście trzeba pamiętać, że jeśli jesteśmy gdzieś gośćmi, to powinniśmy zachowywać się jak goście, którym zależy na miejscu, do którego przyjechali. Szacunek powinien być po obu stronach.

NŻ: Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobisz po zakończeniu wojny w Ukrainie?

MM: Nie wiem, czy słyszałaś historię o tym, jak rakieta uderzyła w winiarnię gdzieś na obrzeżach Czerkasów. Prawie wszystkie produkty zostały zniszczone, zostało tylko kilka butelek. Kiedy wojna się skończy, będę świętowała jak wtedy, gdy dowiedziałam się o zwycięstwie polskiej opozycji w wyborach parlamentarnych. Będę piła to wino, pojadę też zobaczyć ukraińską flagę powiewającą na Krymie. I oczywiście chcę uściskać wszystkich żołnierzy i wolontariuszy, z którymi im pomagamy.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Atak na Lwów

Lwów doznał potężnego ataku w nocy. Wiadomo o siedmiu zabitych, w tym troje dzieci. Według burmistrza Lwowa Andrija Sadowego ponad 50 domów zostało uszkodzonych lub zniszczonych. Ich mieszkańcy zostaną z nich przesiedleni do lokali zastępczych.

Zniszczona kamienica we Lwowie. Zdjęcie: OPU

- Każdy partner na świecie, który pomaga Ukrainie w obronie powietrznej, jest prawdziwym obrońcą życia. A każdy, kto przekonuje partnerów do zwiększenia zasięgu Ukrainy w adekwatnym reagowaniu na terror, działa na rzecz zapobieżenia tego rodzaju rosyjskim atakom terrorystycznym na ukraińskie miasta. Terror musi zostać powstrzymany – podkreślił prezydent Wołodymyr Zełenski, komentując kolejny rosyjski atak.

– Pracują psychologowie, uruchomiono sztab operacyjny. Policja zbiera oświadczenia od poszkodowanych mieszkańców i sprawdza, czy w sąsiednich domach nie ma ofiar. W razie potrzeby rozmieścimy Punkty niezłomności – powiedział szef MSW Ukrainy Ihor Kłymenko.

W związku z atakiem na Lwów polskie wojsko rozmieściło dziś rano swoje myśliwce w pobliżu wschodniej granicy.

„To kolejna bardzo napięta noc dla całego systemu obrony powietrznej Polski, ze względu na obserwowaną aktywność lotnictwa dalekiego zasięgu Federacji Rosyjskiej, które uderza w cele znajdujące się w szczególności na zachodnim terytorium Ukrainy”– poinformowało Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych RP (DORSZ).

„Ukrzaliznycia” [państwowo przedsiębiorstwo kolejowe w Ukrainie – red.] ostrzegła o opóźnieniach pociągów z powodu przerw w dostawie prądu w obwodzie lwowskim.

Atak na Krzywy Róg

– Budynek hotelu został zniszczony od pierwszego do trzeciego piętra. Terror wobec ludności cywilnej nie ustaje – powiedział Siergiej Łysak, szef Dniepropietrowskiej Obwodowej Administracji Wojskowej.

Skutki ostrzału Krzywego Rogu. Zdjęcie: Prokuratura Obwodowa w Dnieprze

Rannych zostało pięć osób, w tym 10-letnia dziewczynka. Pod nadzorem Prokuratury Obwodowej w Dnieprze wszczęto postępowanie przygotowawcze w sprawie naruszenia praw i zwyczajów wojennych (część 1 art. 438 kodeksu karnego Ukrainy).

20
хв

Kolejna odsłona rosyjskiego terroru: Lwów i Krzywy Róg

Sestry
centrum szkoleniowe Attack Połtawa

Według prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Rosjanie wystrzelili dwie rakiety balistyczne: „Uderzyły one w teren instytucji edukacyjnej i sąsiedniego szpitala. Jeden z budynków Instytutu Łączności został częściowo zniszczony. Ludzie zostali uwięzieni pod gruzami. Wielu z nich udało się uratować. Ponad 180 osób zostało rannych”.

Prezydent przyznał, że są też ofiary śmiertelne: do tej pory potwierdzono śmierć 41 osób. Zełenski złożył kondolencje wszystkim rodzinom i przyjaciołom ofiar.

– Służby operacyjne pracują na miejscu ataku wroga na placówkę edukacyjną w Połtawie – powiedział minister spraw wewnętrznych Ihor Kłymenko. Strażacy opanowali pożar i kontynuują usuwanie gruzów.

Alarm lotniczy został ogłoszony w regionie 2-3 minuty przed eksplozjami. Wiadomo, że miejscowi słyszeli eksplozje w mieście około 9:10, a o 9:17 Siły Powietrzne poinformowały o uderzeniu pocisku balistycznego. Ministerstwo Obrony zauważyło, że odstęp czasu między alarmem a uderzeniem był „tak krótki, że złapał ludzi w momencie ewakuacji do schronu przeciwbombowego”. Pod gruzami jednego z budynków Instytutu Łączności zostało uwięzionych wiele osób. Od 4 września w obwodzie połtawskim ogłoszono trzydniową żałobę.

Rosjanie uderzyli również w budynek mieszkalny w Zaporożu. Zginął 8-letni chłopiec i jego matka.

20
хв

Rosyjski atak na Połtawę: dziesiątki zabitych

Sestry

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

25-letnia Ukrainka i jej nienarodzone dziecko zmarli w polskim szpitalu

Ексклюзив
20
хв

Pokusa Tuska

Ексклюзив
20
хв

Za naszą i waszą obronę powietrzną: jak znaleźć wspólny język z Polską

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress