„Książka jest przede wszystkim o moim synu. Ale w jego wizerunku zawiera się zbiorowy portret młodych ludzi, którzy urodzili się w wolnej Ukrainie i zgłosili się na ochotnika na front, przybywając z całego świata. Pisanie tej książki uratowało mnie – i jednocześnie zabiło. Zabiło, ponieważ ponownie przeżywałam wszystkie wydarzenia z przeszłości. Uratowało, bo książka ma sens – powiedziała portalowi Sestry.eu Ołena Czerninka, pisarka, dziennikarka i fotografka. – Jednym z trzech kierunków metody Viktora Frankla jest znaczenie kreatywności [Viktor Frankl, zmarły w 1997 r. austriacki psychiatra i psychoterapeuta, twórca logoterapii – metody psychoterapeutycznej ukierunkowanej na rozważania nad sensem – red.]. Moja książka rozwija trzy kierunki jednocześnie. Pierwszy to opowieść o żołnierzu ochotniku – w Ukrainie jest takich legion. Opowiada o tym, jaki był jako dziecko i kim się stał. Drugi to moje osobiste doświadczenie od początku wielkiej wojny do teraz. Doświadczenie matki, której syn jest na wojnie, doświadczenie matki, która usłyszała straszną wiadomość. Jak to przetrwać i jak nie wpaść w otchłań. Trzeci to tło historyczne wszystkich wydarzeń, które jest ściśle splecione z życiem współczesnych Ukraińców.
Mam nadzieję, że moje doświadczenia zawarte w książce „Lwów: Mamo, nie płacz” staną się wsparciem dla wielu matek, żon i córek, które znalazły się w podobnej sytuacji
Oczywiście społeczeństwo musi też kultywować empatię. To klucz do szybkiego powrotu do zdrowia psychicznego dla każdego. Tylko pomagając innym, człowiek pozostaje człowiekiem. To złota zasada, która nie pozwoli nam wylecieć z orbity, którą Wszechświat dał każdemu z nas”.
Mychajło, syn Ołeny, poszedł bronić Ukrainy już w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę. O jego śmierci została poinformowana 20 maja 2023 roku. „Stres był kolosalny. Potem zaczęłam wyniszczać swój organizm gidazepamem. Trzy tygodnie później nadszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę, że uruchomiłam bardzo zły proces, który może doprowadzić tylko do całkowitego zniszczenia mojej psychiki. Wtedy postanowiłam skontaktować się z najlepszym specjalistą i poddać się odpowiedniemu leczeniu w klinice. Mój psychoterapeuta i ja zdecydowaliśmy się na teorię egzystencjalną i logoterapię Viktora Frankla. Zgodnie z jego wskazówkami konsekwentnie poszukuję nowych i starych znaczeń mojego istnienia” – wyznaje Ołena.
Ja to wygląda w praktyce? Zacytujmy dwa fragmenty jej książki.
Chłopcy, którzy nigdy nie płaczą
13 października 1994 roku urodził się Mychajło, chłopiec, który nigdy nie płakał. Czy to naprawdę się zdarza? Sama bym w to nie uwierzyła, gdyby ten chłopiec nie był moim synem. Zasypiał wieczorem, zgodnie z planem. Budził się rano i milczał, patrząc w sufit i o czymś myśląc. Zastanawiam się, o czym myślą noworodki. Milczał sobie, patrzył w sufit, badał go i czekał, aż się mama obudzi. Tak samo było ze spaniem w ciągu dnia. Zasypiał i budził się bez żadnego dźwięku. Uśmiechał się tylko i patrzył na wszystko dookoła. Bo wszystko było dla niego interesujące – małego chłopca, który nigdy nie płakał. Przynajmniej tak mi się wydawało...
O twoich łzach i ich wartości dowiedziałam się przypadkowo. Bardzo lubisz przyrodę i zwierzęta (pozwól, że zawsze będę mówić o tobie w czasie teraźniejszym)
Twoje pragnienie posiadania w domu koszatniczki na początku mnie przeraziło. W końcu wygląda jak mała myszka-szczur. Ale, jak zawsze, udało ci się mnie przekonać. Perswazja to twoja mocna strona. Od tamtej pory zakochałam się w chilijskich wiewiórkach, a wraz z nimi – w myszach i szczurach. Długo nie mogliśmy wymyślić imienia dla tego zwierzątka. Aż pewnego dnia usłyszałam, jak je karmisz, mówiąc: „Ktoś tu jest głodny, ktoś tu chce jeść”. Nie wiedząc o tym, sam nadałeś mu imię. Od tego czasu mieszkał z nami Ktoś.
Koszatniczki nie żyją długo. Nasza od czasu do czasu chorowała. Zawsze zabierałeś ją wtedy do kliniki weterynaryjnej, robiłeś zastrzyki i dobierałeś odpowiednią karmę. Ale pewnego wieczoru Ktoś umarł. To był wypadek. Nic nie zapowiadało takiego końca Ktosia. Rano był wesoły i szybki. A wieczorem, kiedy wróciliśmy, leżał martwy w klatce obok poidła. Zachowałeś się z godnością i powściągliwością. Rozmawialiśmy o tym, jak pochowamy Ktosia w parku Kościuszki pod drzewem, gdzie kiedyś chowaliśmy pisklęta sójki, które wypadły z gniazda. Nikt jeszcze nie wie, że w parku Kościuszki odkryliśmy tajny cmentarz ptaków, a później kolejnych koszatniczek, które będą z tobą do końca życia.
Wróciliśmy z parku do domu, a ty zamknąłeś się w łazience, żeby umyć ręce. Po chwili usłyszałam dziwne odgłosy. Na początku myślałam, że to śmiech. Ale potem zdałam sobie sprawę, że płaczesz po cichu, żebym nie usłyszała. Wtedy zdałam sobie sprawę, że potrafisz płakać.
Pewnego dnia zadzwoniłeś do mnie ze szkoły i zacząłeś ćwierkać do mnie kojącym głosem, że wydaje ci się, że skręciłeś kostkę, i muszę po ciebie przyjechać. Pomyślałam, że to tylko kolejna sztuczka, byś mógł opuścić lekcje. Krzyknęłam do telefonu coś w stylu: „To nic. Idź na zajęcia!”. Ale dodałeś: „Skręciłem albo złamałem”. „Jak to złamałeś?” – rozłączyłam się i zadzwoniłam po taksówkę.
Kiedy poszłam do szkolnego pokoju pielęgniarek, siedziałeś na specjalnym łóżku, a wokół ciebie byli już lekarze i licealiści, którzy cię tam przynieśli. Spojrzałam na swoją nogę i natychmiast się odwróciłam, bo w okolicy kostki była przekręcona na bok dokładnie o 90 stopni. Czułam, że zaraz zemdleję, otworzyłam znajdującą się tam apteczkę i nalałam sobie prawie pół szklanki Corvaldinu. Minutę później spojrzałam na wiszący obok mnie żyrandol i zobaczyłam w nim ciebie. Patrzyłeś na mnie z tyłu, ledwo powstrzymując łzy bólu (w końcu zobaczyłam twoje prawdziwe łzy) i... uśmiechałeś się. Uśmiechałeś się tak szeroko, jak tylko mogłeś. Ten uśmiech zdawał się mówić: „Mamusiu, nie płacz. Spójrz, śmieję się. Wszystko będzie dobrze”. Często będę później słyszeć od ciebie to zdanie. Bo ja jestem szaloną mamą, która zawsze martwiła się o wszystko, nie zdając sobie sprawy, jakiego ma idealnego syna, niepodobnego do żadnego innego. Złamałeś nogę, ponieważ w tym czasie przechodziłeś przez okres parkour i wspinaczki po dachach. Jakiś czas później zostałeś sfilmowany przez policję na dachu kościoła Jezuitów (Piotra i Pawła, choć to już inna historia. Ale wtedy, gdy zmusiłam majora policji do podarcia raportu, obiecując, że więcej tego nie zrobimy, sama zalałam się łzami...
Nie widziałam, kiedy płakałeś po raz trzeci. Ale to czułam. Czułam to jak matka. Byłeś już na wielkiej wojnie. Na południu Ukrainy. Nie pamiętam, czy to był obwód mikołajowski, chersoński czy zaporoski. Byłeś na linii frontu, w okopie lub ziemiance, w punkcie zero. Nieustannie próbowałeś dotrzeć do punktu zero lub nawet dalej. Dlaczego? Rozmawialiśmy przez telefon i jak zawsze beztroskim głosem opowiadałeś mi historie z frontu, dzieliłeś się swoimi planami i emocjami. Często mówiłam ci, że bardzo cię kocham i że powinieneś na siebie uważać i trzymać się z dala od niebezpieczeństw. To ostatnie trochę cię złościło i odpowiadałeś: „Mamusiu, ja wszystko wiem”. Ale nigdy nie powiedziałam ci, że jestem z ciebie dumna! Bałam się powiedzieć ci to głupie słowo „dumna”. Bałem się, że tak jak ja zaczniesz być bohaterem i narazisz się na niebezpieczeństwo, aby sprostać temu zaszczytowi.
Usłyszałam strzały w telefonie. Wszystko wokół terkotało. A ty żartowałeś ze mną przez telefon. I wtedy odważyłam się powiedzieć te słowa: „Jestem z ciebie dumna, synku”
Byłam roztrzęsiona i zdyszana. Każdego dnia, odkąd poszedłeś na wielką wojnę, umierałam i rodziłam się na nowo, gdy tylko zobaczyłem zielone światło przy twoim okienku w komunikatorze, dostałam wiadomość albo nawiązałam połączenie na Signalu. Tym razem umierałam ze strachu, że nie zdążę ci powiedzieć, że jestem dumna. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to dla ciebie ważne.
Na początku była długa cisza zamiast odpowiedzi. Myślałam nawet, że połączenie zostało zerwane. A potem usłyszałem twój głos przez zatkany nos. Spokojny i trochę sztucznie wesoły. Ale wiedziałam na pewno, że właśnie płakałeś...
Pokój zielony
Nasz zielony pokój pachnie jak Bachmut. Jego ziemia. Twoje buty LOWA mają na sobie tyle ziemi... Wyjmując je z celofanowej torby, która przyszła z linii frontu z twoimi rzeczami, wącham tę ziemię, dotykam jej palcami, całuję. W końcu chodziłeś po niej, chroniłeś ją przed rasistowską zarazą, marzłeś dla niej w zimnych piwnicach, wyjeżdżałeś nocą na misje, czy, jak mówisz, do pracy, i wracałeś do niej szarym świtem. To ziemia twoich przodków, twojego dziadka Mykoły. Och, jak on cię kochał, twój dziadek Mykoła. Jak ja go prosiłam, by chronił cię z nieba każdego dnia.
Twoje buty LOWA stoją teraz na środku naszego zielonego pokoju. A ja za każdym razem ostrożnie obchodzę je dookoła, aby ich nie dotknąć, od czasu do czasu podnosząc je i tuląc jak małe dziecko. Te same buty LOWA, których nie można było dostać na początku wielkiej wojny, stoją teraz na środku naszego zielonego pokoju. Brudne buty z ziemią z Bachmutu na czystym, beżowym dywanie w pokoju, z którego jako mały chłopiec pisałeś listy do Świętego Mikołaja. Zachowałam jeden taki list. Napisałeś go, przewiązałeś srebrną świąteczną wstążką i dałeś mi do wysłania: „Do św. Mikołaja od Mychajły, Lwów, adres taki a taki, Zielony Pokój”. Tak podpisałeś list. A w środku narysowałeś udekorowaną choinkę z wiadomością: „Drogi św. Mikołaju, chcę zestaw żołnierzyków, który oglądaliśmy z mamą w „Metrze”. Chcę, żeby było dużo broni, dwóch żołnierzy, a jeśli jest tarcza, to z tarczą, a jeśli jest latarka, to z latarką. Ale najważniejsze jest to, że powinno być dwóch żołnierzy”. Nie otwierałam tego listu od ponad dwudziestu lat. A kiedy go wczoraj otworzyłam, z trudem powstrzymywałam łzy. Przygotowywałeś się do wielkiej wojny od pierwszej klasy, mój drogi Wojowniku, mój Wikingu z czarnymi włosami, rudą brodą i szarymi oczami, które przy bezchmurnej pogodzie robią się niebieskie...”.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!