Exclusive
20
min

Nie mów mi: "Trzymaj się"

Chciałbym powiedzieć ludziom, żeby nie zadawali głupich pytań: "Jak to jest żyć bez nóg, czy jest ciężko?". Jeśli żołnierz chce o tym rozmawiać, zrobi to. Ale w życiu jest wiele ciekawszych tematów do rozmowy.

Natalia Żukowska

Żołnierz Oleg Symoroz stracił obie nogi podczas wojny. Zdjęcie: z jego  archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Stłuczenia, częściowa lub całkowita utrata wzroku, oparzenia, urazy głowy i amputacje to najpoważniejsze obrażenia, jakich doznają obecnie ukraińscy żołnierze na froncie. Sestry.eu rozmawiają z dwoma żołnierzami, którzy zostali poważnie ranni w walce, ale nie poddali się. Mężczyźni podzielili się historiami swoich urazów i rehabilitacji. Udzielili również porad swoim towarzyszom, jak nie popaść w depresję, a cywilom, jak pomóc żołnierzowi w powrocie do zdrowia i uniknąć nowych ran.

Historia Olega Symoroza: "Wiedziałem, że będzie wielka wojna. Rozumiałem, że będziemy musieli walczyć o nasze prawo do niepodległości".

Oleg po wyjściu ze szpitala Zdjęcie: z archiwum bohatera

Przed Wielką Wojną kijowski aktywista Oleh Symoroz walczył przeciwko nielegalnej deweloperce w stolicy. Kiedy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, chwycił za broń i bronił kraju. Początkowo bronił Kijowa, a następnie udał się na wschód. Tam został poważnie ranny.

"Kiedy odzyskałem przytomność na oddziale intensywnej terapii, cieszyłem się, że widzę przynajmniej na jedno oko. Zdałem sobie jednak sprawę, że coś jest nie tak z moimi nogami. Zostały amputowane".

Jest poranek 20 października 2022 roku. Moja jednostka otrzymała rozkaz przemieszczenia się na pozycje bojowe. Siedziałem za kierownicą. Jechaliśmy przez "szarą strefę" w pobliżu Kreminnej. Przednie koło samochodu uderzyło w minę przeciwpancerną TM o wadze około 10 kg trotylu. Samochód eksplodował. Główne uderzenie nastąpiło w fotel kierowcy, czyli we mnie. Straciłem obie kończyny, zostały amputowane. Doznałem również skomplikowanych złamań rąk, dwóch kości twarzy i nosa. Miałem złamaną szczękę, wybite zęby i poparzone ciało. Silnik samochodu uderzył mnie w twarz. Mój towarzysz, który siedział obok, miał złamany nos i poparzoną twarz. Chłopaki na tylnych siedzeniach byli ranni, zostali wyrzuceni z samochodu przez falę uderzeniową. Na chwilę straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, najgorsze było to, że nic nie widziałem i nie mogłem ruszać rękami i nogami. Byłem też uwięziony przez silnik. Ból był nie do zniesienia. Zacząłem krzyczeć i zdałem sobie sprawę, że mam duży problem z nogami. Szczęśliwie obok przejeżdżał pojazd z sąsiedniego batalionu - chłopaków z 81 Brygady Desantowo Szturmowej - którzy zabrali mnie do punktu stabilizacji, a stamtąd karetką do Kramatorska, gdzie udzielono mi pierwszej pomocy. Następnie ewakuowano mnie do Dniepru, do szpitala Mechnikowa. Tam lekarze walczyli o moje życie przez kilka dni. Później przewieziono mnie do Kijowa - na oddział intensywnej terapii Centralnego Szpitala Wojskowego.  

Oleg Symoroz podczas rehabilitacji. Zdjęcie: z archiwum bohatera

"Nie potrzebowałem psychologów. Miałem szczęście do bliskich ludzi".

Kilka rzeczy powstrzymało mnie przed popadnięciem w depresję. Pierwszą z nich była świadomość, że pokonałem śmierć. Byłem jedną nogą w grobie, ale z niego wyszedłem. Bardzo chciałem żyć i moje życzenie się spełniło. W szpitalu poznałem ludzi z poważnymi urazami mózgu i kręgosłupa. Wtedy zdałem sobie sprawę, że po prostu nie mam prawa być przygnębiony. Po drugie, trzeba mieć świadomość, że na wojnie wszystko może się zdarzyć. Jednocześnie przebywanie na froncie bez poczucia celu jest bardzo niebezpieczne. Trzeba nieustannie zadawać sobie pytanie: "Dlaczego tu jestem?". Miałem wiele planów na swoje życie - i bycie rannym niczego nie zmieniło.

Jeśli życie nie ma sensu, trzeba go znaleźć. Mogą w tym pomóc na przykład psychologowie. Albo po prostu zadać sobie pytanie: "Dlaczego przeżyłem?".

Wsparcie jest ważnym czynnikiem. W szpitalu pracował ze mną psycholog, ale zdałem sobie sprawę, że go nie potrzebuję. Byłem w stałym kontakcie z rodziną i przyjaciółmi. Moja dziewczyna wspierała mnie przez cały czas. Tak, wszystko jest bardzo indywidualne. Ludzie różnie reagują na bycie rannym. Chciałbym powiedzieć ludziom, żeby nie zadawali głupich pytań: "Jak to jest żyć bez nóg, czy jest ciężko?". Jeśli żołnierz chce o tym rozmawiać, to będzie to robił. Ale nie ma potrzeby wywierania na niego presji. W życiu jest wiele ciekawszych tematów do rozmowy.

Dla Olega Symoroza najlepszymi psychologami są jego bliscy. Zdjęcie: z jego osobistego archiwum

A co ze współczuciem i litością? Wszystko jest indywidualne. Potrzebowałem go tylko na oddziale intensywnej terapii, przez pierwsze trzy dni, a potem już nie. Nie potrzebowałem litości, wiedziałem, dokąd zmierzam. Po prostu trzeba szanować człowieka, nie należy być nadopiekuńczym. Jestem ogromnie wdzięczny moim rodzicom, którzy bardzo mi pomogli na początku, ale będę szczery - dużo się kłóciliśmy z powodu ich nadopiekuńczości, z powodu podejścia do mnie jako dziecka na intensywnej terapii.

"Mam wiele planów na swoje życie - a moja kontuzja ich nie powstrzyma".

Obecnie przechodzę rehabilitację w prywatnej klinice w ramach bezpłatnego programu. Uczę się chodzić na protezach. To ciężka praca. Będę kontynuował działalność społeczną. Nadal jestem wojskowym, ale wojskowa komisja kwalifikacyjna uznała mnie za niezdolnego do służby. Najprawdopodobniej odejdę z wojska i zostanę w domu. Muszę się przystosować, wyciszyć. Będę też kontynuował działalność wolontariacką. Wrócę do polityki, kiedy będę miał czas. A potem muszę pracować. Chcę zmienić ten kraj. Chcę mieć rodzinę, spotykać się z przyjaciółmi, rozwijać się i odnosić sukcesy. I udowodnię, że mogę to zrobić.  

Historia Ołeksandra Tereszczenki: "Nigdy nie żałowałem, że poszedłem bronić kraju"

Ołeksandr Tereszczenko jest na wojnie od 2014 roku. Zdjęcie: z archiwum bohatera.

Ołeksandr Tereshchenko jest weteranem wojny rosyjsko-ukraińskiej, kryptonim "Len", otrzymał order "Za Odwagę" III klasy i "Narodowego Bohatera Ukrainy". Do 2014 r. pracował jako operator filmowy i wspólnie z żoną wychowywali dzieci. 9 lat temu wstąpił do wojska jako ochotnik. Bronił lotniska w Doniecku w ramach 79 Brygady Powietrznodesantowej. Pewnego dnia w jego rękach eksplodował granat, który Ołeksandr próbował odrzucić. Mężczyzna całkowicie stracił prawe ramię i lewą rękę, a także doznał poważnych obrażeń oczu. Następnie pracował jako zastępca szefa Patrolowej Akademii Policyjnej w Kijowie, wiceminister ds. weteranów, terytoriów tymczasowo okupowanych i przesiedleńców wewnętrznych Ukrainy. Obecnie jest szefem Departamentu ds. Weteranów i Przesiedleńców Wewnętrznych w radzie Mikołajowa i pracuje jako wolontariusz.

"Karmienie łyżeczką zmienia cię w osobę niepełnosprawną"

Kiedy zostałem ranny, nie straciłem przytomności. Zrozumiałem, że stało się coś poważnego. Pamiętam, że nie czułem rąk i mówiłem, że powinni mnie zastrzelić. W szpitalu w Dnieprze błagałem lekarzy, żeby uratowali moje ręce. Kiedy obudziłem się z narkozy, zobaczyłem zakrwawione bandaże. Już wiedziałem, że nie mam rąk. O dziwo, nie czułem się strasznie przygnębiony. Wręcz przeciwnie, byłem przekonany, że wszystko będzie dobrze. Najwyraźniej byłem pod wpływem środków przeciwbólowych. Natychmiast uspokoiłem rodzinę. Skupiłem się na aspektach technicznych. Nie chciałem być karmiony łyżką jak osoba niepełnosprawna. Miałem łyżkę przyszytą do opaski, położyłem ją na kikucie i jadłem sam. Wtedy, w 2014, sytuacja z protezami w kraju była bardzo zła. Wszyscy mówili mi, że protezy bioniczne zastępują 70% funkcji ręki i że mogę z nimi żyć, jakby nic się nie stało. Rok później, kiedy dopasowano mi protezy, zdałem sobie sprawę, że nie zastąpią one moich rąk. Teraz opanowałem je w 50%. Oczywiście nie mogę już grać w siatkówkę ani bilard. Nie mogę też pływać z protezami, ponieważ źle znoszą wilgoć. Przez lata zrobiłem sobie urządzenia, które pomagają mi być niezależnym. Mogę zostać sam w domu, podróżować i załatwiać podstawowe potrzeby fizjologiczne.

"Nie uważaj się za chorego i bezradnego", Ołeksandr Tereszczenko. Zdjęcie: archiwum bohatera

"To jak życie w łodzi podwodnej. Jeden przedział został zatopiony, ale nie można tym żyć, trzeba walczyć o przyszłość".

Często odwiedzam ośrodki rehabilitacyjne i spotykam się tam z chłopakami. Mówię im, że na tym życie się nie kończy. Opowiadam im o sobie, że po kontuzji moje życie okazało się jeszcze ciekawsze i pełne wrażeń niż wcześniej. To zdecydowanie nie jest dar od losu, ale tak się stało. Muszę więc skupić się na tym, jak żyć dalej w obecnym stanie, jak zwrócić się do ludzi, którzy już przeszli tę drogę, jak nauczyć się korzystać z protez. Ale najważniejsze jest to, jak i gdzie znaleźć motywację dla siebie.

Nie uważaj się za chorego i bezradnego. Jest teraz tak wiele możliwości zdobycia nowego zawodu i wykształcenia, znalezienia hobby. Kiedy człowiek coś traci, otwierają się przed nim nowe możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewał.

Nie zadawaj sobie też głupich pytań: "Dlaczego to się stało? Dlaczego mnie to spotkało?".

Niedawno odbył się ślub chłopaka, który całkowicie stracił wzrok, miał uraz nogi i nerwu. On i jego ukochana poznali się w kwietniu tego roku, a w maju oślepł, ale jego dziewczyna go nie opuściła. Innym przykładem jest sytuacja, w której mężczyzna, który stracił wzrok, został sam, żona odeszła. Ożenił się jednak z dziewczyną, która była pielęgniarką w szpitalu. Mają już dziecko. Życie toczy się dalej, nigdy nie należy myśleć, że skoro teraz nie mam rąk ani nóg, więc nikt mnie nie potrzebuje.  

Ale społeczeństwo musi również nauczyć się odpowiednio reagować nie tylko na weteranów wojennych. Jeśli widzisz osobę na wózku inwalidzkim lub z protezą, nie skupiaj się na jej niepełnosprawności. Często ludzie chcą ci podziękować, ale robią to z ukłonami, żałosnymi rzeczami, ze łzami, czasami wciskają pieniądze, z jakiegoś powodu myślą, że osoba niepełnosprawna może być głodna. Zawsze powtarzam cywilom: jeśli chcesz im podziękować, zrób to bez zwracania na siebie uwagi - cicho podejdź do nich, podziękuj za ich służbę, przyłóż rękę do serca, ukłoń się - a będą zadowoleni.

Często ludzie pomagają na siłę np. łapią wózek weterana i przeciągają przez ulicę. Jeden z wojskowych powiedział mi: "Jeżdżę na wózku inwalidzkim, to dla mnie ważne, by zrobić to samemu, a ludzie chcą mnie podnosić i wynosić. To stresujące". Ci ludzie byli na wojnie, bardzo martwią się swoją bezradnością. A takie próby "pomocy" tylko podkreślają ten stan.

Jeśli widzisz osobę niepełnosprawną, po prostu daj sygnał, że jesteś gotowy do pomocy. Możesz powiedzieć: jeśli potrzebujesz pomocy, możesz na mnie liczyć. I to wszystko.  

Nie należy również pytać o sprawy osobiste, na przykład związane ze sferą intymną.

Nie pytaj: "Jak ty w ogóle żyjesz? Mikołajowi brakuje ręki, a tobie dwóch, to nie jest życie!". To wygląda jak pytanie: dlaczego jeszcze nie popełniłeś samobójstwa?

Nie używaj zwrotów jak: "O mój Boże, jesteś taki dobry!", "Co to jest?!". I nie dodawaj tego: "Trzymaj się!". Nie zadawaj pytań, które przywołują wspomnienia traumy i obrażeń. Nie wywieraj presji ani nie dramatyzuj sytuacji. Nie patrz na nas jak na zmarłych, którzy zmartwychwstali. To właśnie z powodu tych spojrzeń przez długi czas nie odważyłem się wyjść z domu. Po wojnie niestety będzie wiele osób niepełnosprawnych. I społeczeństwo musi się teraz nauczyć nowych zachowań - jak ich traktować, żeby ich nie krzywdzić i nie zabijać w nas chęci do życia.

Naprawdę chciałbym, aby po naszym zwycięstwie Ukraina stała się krajem przyjaznym dla wszystkich ludzi. Szczególnie chciałbym, aby w procesie odbudowy uwzględniono potrzeby osób niepełnosprawnych - rampy i ścieżki dla niewidomych. I oczywiście, aby zatrudniano osoby z niepełnosprawnościami.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Ексклюзив
20
хв

Julia Pawliuk: – Każda wymiana jeńców i każde negocjacje to operacja specjalna

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress