Exclusive
20
min

Największa wojna dronowa w dziejach świata

Dziś na świecie jest tylko jeden kraj, który może przeciwstawić się Rosji – Ukraina. Jeśli więc NATO uważa Rosję za wroga, to zdecydowanie powinno być zainteresowane Ukrainą jako swym członkiem – albo przynajmniej dobrym sojusznikiem – mówi wolontariuszka Liuba Szypowycz

Natalia Żukowska

Luba Shipowicz

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Od 2008 mieszkała w Stanach Zjednoczonych, budując swą karierę w branży IT. Ale wróciła do Ukrainy, gdy rozpoczęła się wojna na pełną skalę. Jest współzałożycielką organizacji pozarządowej „Razom for Ukraine”, a w 2023 r. założyła fundację charytatywną „Dignitas”, która zajmuje się projektami na rzecz żołnierzy i weteranów, w tym dostarczaniem wojsku bezzałogowych statków powietrznych i szkoleniem operatorów dronów. W ubiegłym roku Liuba Szypowycz została uznana przez magazyn „Forbes” za jedną z „50 liderek Ukrainy”.

Liuba i jej drony

Natalia Żukowska: Głównym przedmiotem Twojej pracy są technologie bezzałogowe: drony zwiadowcze i szturmowe. Jak wygląda sytuacja z dostawami dronów do jednostek?

Liuba Szypowycz: Mówimy ogólnie o technologii. Oprócz dronów chodzi również o oprogramowanie, świadomość sytuacyjną, systemy zarządzania walką i tak dalej. Jeśli chodzi o dostarczanie dronów, państwo już je kupuje. Tak, w niewystarczających ilościach, ale się pojawiły. Jednak naprawdę brakuje nam infrastruktury wokół tych dronów. Mam na myśli anteny, naziemne stacje kontroli, przenośne agregaty prądotwórcze, tablety, drukarki 3D do drukowania pojemników na wybuchową część systemu zrzutu. Niestety cała ta infrastruktura nie jest obecnie w żadnym stopniu zapewniana przez państwo. Istnieje albo dzięki funduszom, albo poszczególne jednostki same zbierają na nią pieniądze. Dron nie lata sam. Potrzebuje okularów, pilota, anten, ładowarki, tabletów…

Co należy zrobić, by zapewnić wystarczającą liczbę dronów na froncie?

Jeśli porównamy rok 2022, kiedy w ogóle nie było dronów, do obecnego, sytuacja jest znacznie lepsza. W tym roku według premiera na zakup systemów bezzałogowych przeznaczono 40 miliardów hrywien. To już postęp, choć oczywiście to nie wystarczy. Kiedy prezydent mówi o milionie dronów, wydaje się, że to dużo. Ale obliczyliśmy, że ta liczba wystarczyłaby tylko na trzy miesiące, biorąc pod uwagę obecną linię frontu i intensywność działań wojennych.

W rzeczywistości milion dronów to tylko jedna czwarta naszego rocznego zapotrzebowania

Uczestniczymy w bardzo intensywnej wojnie i jest to największa wojna dronowa w historii ludzkości. Co więcej, ze względu na brak amunicji drony często zastępują artylerię. Kraje zachodnie nie przygotowały się na poważną wojnę lądową. Doktryną NATO jest uzyskanie przewagi powietrznej. Toczymy poważną wojnę lądową, ale nawet zjednoczone kraje NATO nie mogą zapewnić nam wystarczającej ilości amunicji. Z jednej strony brakuje im zdolności, a z drugiej na przeszkodzie stoją procesy polityczne i biurokratyczne. Nie możemy polegać wyłącznie na pomocy naszych zachodnich sojuszników. Musimy inwestować we własną produkcję. A to, co robimy całkiem dobrze, to przede wszystkim technologie bezzałogowe.

Z ukraińskimi żołnierzami

Ukraina nadal jest zależna od Chin w zakresie niektórych komponentów potrzebnych do produkcji dronów. W zeszłym roku Chińczycy nałożyli już pewne ograniczenia eksportowe. Jak poważne jest ryzyko, że całkowicie zakręcą kurek?

Musimy szukać alternatyw. Chiny są najtańszym i największym producentem, ale na szczęście nie są monopolistą. Są inne zakłady produkcyjne w Azji Środkowej. Budowane są również zakłady w Europie i Stanach Zjednoczonych. Oczywiście musimy też zwrócić dużą uwagę na lokalizację produkcji komponentów. To, co możemy zrobić w Ukrainie, powinniśmy zrobić tutaj, nawet jeśli jest to droższe. Bo w czasie wojny ważny jest nie tylko komponent ekonomiczny – istnieje również element bezpieczeństwa narodowego. Obecnie w Ukrainie istnieje kilkaset stabilnych zakładów produkujących drony, jednak bardzo niewiele z nich zwiększa moce produkcyjne, ponieważ nie mają gwarancji, że zamówienia będą stałe. Państwo powinno więc podpisywać z nimi średnio- i długoterminowe umowy. Jeśli będą one zawierane na co najmniej trzy lata, producenci będą zainteresowani inwestowaniem w swój biznes.

A jeśli mówimy o producentach w krajach europejskich, to oni generalnie chcą kontraktów na 8-10 lat. W końcu są to inwestycje kapitałowe w linie produkcyjne, rozbudowę zakładów produkcyjnych i tak dalej.

Jesteś wolontariuszką od 2014 roku, kiedy w USA powstała fundacja „Razom for Ukraine”. Od 24 lutego do końca 2022 r. zebraliście 68 milionów dolarów. Jak wam się to udało?

Ponad 60% tej kwoty to drobne darowizny, głównie od Amerykanów i Kanadyjczyków. Dawali po 10, 20 czy 30 dolarów, by pomóc ukraińskiej armii. Były też darowizny od firm. Tuzin korporacji przekazało po milionie dolarów. Były to dość znane na świecie firmy, które często chciały pozostać anonimowe. Tę aktywność obcokrajowców tłumaczę tym, że w tamtym czasie Ukraina była na czołówkach wszystkich wiadomości.

I był to, jak sądzę, absolutnie normalny odruch każdego człowieka – pomóc w walce z niesprawiedliwością

Trzeba także zrozumieć samą kulturę amerykańską, w której wolontariat jest krzewiony już wśród najmłodszych dzieci, będąc integralną częścią życia Amerykanów. Istnieją nawet specjalne dni w roku, tak zwane Giving Tuesdays, podczas których ludzie zbierają się, by sobie pomagać.

Obecnie pomoc jest znacznie mniejsza – częściowo dlatego, że Ukraina zniknęła z wiadomości. W grudniu ubiegłego roku podróżowałam do USA, a Amerykanie pytali mnie: „Nadal toczycie wojnę?”. Jeśli nie widzisz czegoś w wiadomościach, wydaje ci się, że tego nie ma. Na przykład w grudniu 2023 r. głównym tematem wiadomości była Wenezuela. Zapytaj Ukraińców, co się tam dzieje? Wielu odpowie: „A gdzie to jest?”.

W zeszłym roku zespół, który pracował nad projektami na rzecz żołnierzy i weteranów w „Razom for Ukraine”, wydzielił się w osobną fundację Dignitas. Dlaczego?

Z 68 milionów dolarów, które udało nam się zebrać w pierwszym roku wojny na pełną skalę, 45 milionów dolarów przeznaczono na wsparcie wojska: zakup leków, dronów, generatorów i tak dalej. Organizacja prowadziła też działalność humanitarną. Pod koniec 2022 r. mówiło się, że pomoc wojskowa powinna zostać zmniejszona, a więcej pieniędzy należy przeznaczyć na odbudowę i rozwój. W tamtym czasie byłam jedynym członkiem zarządu, który przebywał w Ukrainie, wszyscy pozostali byli w Stanach Zjednoczonych. Starałam się uświadomić im, że jest za wcześnie na budowanie czegokolwiek w Ukrainie, że musimy inwestować w obronę. Bo jeśli nie zniszczymy rosyjskiego czołgu, to on nadal będzie niszczył nasze miasta. Czyli – faktycznie, na tym etapie zaczęły się pojawiać wśród nas pewne różnice.

Dlatego po konsultacji zdecydowaliśmy się wydzielić osobną fundację, w której statucie wyraźnie stwierdzono, że jesteśmy fundacją zajmującą się pomocą technologiczną dla sił obronnych oraz weteranów. Zaczęliśmy od zera dolarów na koncie.

Kto jest kręgosłupem waszego zespołu?

Wszyscy, którzy pracują z nami nad projektami dla żołnierzy i weteranów od 2014 roku. Największą sekcją – „Victory Drones” – kieruje Maria Berlińska. To ekosystem szkoleń w zakresie technologii wojskowych dla operatorów dronów Sił Zbrojnych, Państwowego Ratownictwa Medycznego i służb medycznych we współpracy ze Sztabem Generalnym. Istnieje również projekt „Zaciekłe ptaszki”, który dostarcza drony szturmowe na linię frontu. Kieruje nim Katia Nesterenko, która wcześniej przez wiele lat pracowała w projekcie „Izolacja”, dzięki czemu bardzo dobrze zna i rozumie region doniecki.

Podczas szkolenia w dziedzinie technologii wojskowej

Istnieje również projekt „Tysiąc dronów”, który dotyczy przede wszystkim dronów zwiadowczych. W Stanach Zjednoczonych nie wolno nam zbierać pieniędzy na drony szturmowe.

Pieniądze na drony szturmowe zbieramy więc w Ukrainie, a na drony zwiadowcze – za granicą

No i mamy projekt „Lataj”, w ramach którego uczymy żołnierzy znajdujących się w ośrodkach rehabilitacyjnych latania dronami. Na jego czele stoi Dana Jurowycz, która wcześniej przez wiele lat pracowała w zespole Ministerstwa Zdrowia z Ulaną Suprun [p.o. ministra zdrowia Ukrainy w latach 2016-2019 – aut.] oraz w różnych projektach międzynarodowych.

W dziesiątym roku wojny wolontariat powinien być już profesjonalny. Tak, były okresy, kiedy wszyscy robili wszystko, gdy opaski uciskowe, drony i itp. były kupowane bez pojęcia. Takie podejście jest marnowaniem zasobów finansowych, które i tak są już dość ograniczone. Każdy powinien więc skupić się na swojej działce.

Na przykład każdy wie, że trzeba kupić drona Mavic. Jednak nie każdy rozumie, że istnieje cała linia tych urządzeń, o różnych właściwościach i oprogramowaniu. W rezultacie ludzie wydają pieniądze na Mavic 3 Classis, który często nie nadaje się do użytku na linii frontu. Gdyby jednak dołożyli trochę więcej pieniędzy, mogliby kupić innego drona, który z pewnością przydałby się w strefie działań wojennych. Zdarzały się nawet przypadki, że świeżo zakupione drony były od razu przekazywane wojsku i, nie posiadając zanonimizowanego oprogramowania, ujawniały swoje pozycje wrogowi.

Dlatego nie zajmujemy się innymi obszarami, np. medycyną taktyczną – naszą domeną jest technologia. Mamy fundacje partnerskie, do których zwracamy się o pomoc, jeśli jej potrzebujemy.

Przez długi czas orędowałaliście za bronią dla Ukrainy. Co było w tym najtrudniejsze? Czy zachodni politycy zawsze was słuchali?

Nadal to robimy. Amerykańska część naszego zespołu regularnie komunikuje się z kongresmenami i chodzi na spotkania. Ta praca się nie kończy. W 2022 roku trudno było przekonać amerykańskich polityków, że Ukraina przetrwa. Jeśli spojrzysz wstecz na ten okres, to jaki rodzaj broni został przekazany Ukrainie? Javeliny i Stingery – broń nie do działań wojennych, ale do walki partyzanckiej. Dopiero w maju 2022, kiedy stało się jasne, że Ukraina jest naprawdę gotowa do walki, zaczęto dostarczać cięższą broń dla regularnych oddziałów. Oznacza to, że do połowy 2022 roku musieliśmy przekonywać ich, że przetrwamy, że nie musimy oddawać Ukrainy za Dniepru i zgadzać się na jakiekolwiek porozumienia pokojowe.

Pokazaliśmy, że jesteśmy gotowi do walki. Zachodni politycy i zachodni wyborcy w nas uwierzyli

Co Twoim zdaniem powinniśmy zrobić, by wsparcie Europy i USA nie osłabło?

Ukraina zniknęła z wiadomości w USA. Nie jesteśmy proaktywni. Wystarczy spojrzeć na Rosję, która od ponad 20 lat rozwija sieć kanałów telewizyjnych na całym świecie. Nadają w różnych językach: arabskim, hiszpańskim, angielskim, francuskim, niemieckim i innych. Oznacza to, że generują własne treści. Ponadto mają całą serię programów rozrywkowych, za których pośrednictwem przyciągają uwagę widzów. A pomiędzy tymi programami emitują wiadomości.

Jakie wiadomości o Ukrainie nadają Rosjanie? Takie, które są dla nich korzystne. Skąd zachodni konsument czerpie informacje o Ukrainie? Albo z rzetelnych, lecz rzadkich wiadomości w zachodnich mediach, albo z rosyjskich kanałów telewizyjnych. Musimy zwrócić większą uwagę na przestrzeń informacyjną i zrozumieć, że zagraniczni odbiorcy konsumują informacje w swoich ojczystych językach. Nie po ukraińsku – i nie zawsze po angielsku. Jest ogromny hiszpańskojęzyczny świat, na który nie zwracamy uwagi, a także świat arabski, gdzie również jest bardzo mało informacji o nas. Aby zdobyć poparcie polityków w tych krajach, trzeba przede wszystkim pozyskać ich wyborców.

W Ameryce Ukraina jest polityczną kartą przetargową, ponieważ wyborcy nie mają jasnej opinii na nasz temat. Gdyby wszyscy wyborcy chcieli poprzeć Ukrainę, to gwarantuję: politycy też by to zrobili

Bo oni patrzą na swoich wyborców, zwłaszcza w USA, gdzie wybory do Kongresu odbywają się co dwa lata. To dość krótki okres wyborczy. Dlatego cały czas słuchają wyborców. Ponadto nasi politycy często wykorzystują zachodnie media do walk między sobą. I tutaj powinniśmy zrozumieć, że to również nie jest dla nas korzystne. Kiedy zachodni odbiorcy widzą nasze polityczne gry w Ukrainie, myślą, że nie ma już wojny, bo lokalni politycy rywalizują między sobą.

Naszym wielkim celem jest przystąpienie Ukrainy do NATO. Czy wierzysz w NATO, w którym każdy chroni każdego?

Dużo rozmawiałam na ten temat z Polakami. Są pewni, że będą kolejnym celem Rosji. Ale kiedy pytasz ich, czy pójdą bronić kraju, słyszę tę samą odpowiedź: „Po co? Jesteśmy w NATO, Amerykanie przyjdą nas bronić”. To taka klasyczna odpowiedź. Nie rozumieją, że przede wszystkim sami muszą bronić swojego kraju. Umowa zbiorowa NATO nie oznacza, że usiądę i ktoś przyjdzie walczył za mnie. Oznacza to, że wszyscy razem się bronimy. Moim zdaniem Rosja nie pójdzie w następnej kolejności na Polskę, ale na kraje bałtyckie. I wydaje mi się, że Estończycy, Łotysze i Litwini bardzo dobrze to rozumieją. Dlatego aktywnie się przygotowują, w szczególności szkoląc swoją ludność.

Jeśli chodzi o kraje NATO, uważamy, że posiadają silne armie, ale Sojusz nie ma doświadczenia w prowadzeniu wojny lądowej. Obecnie wielu naszych wojskowych szkoli się za granicą, lecz nawet generałowie NATO przyznają, że mogą nauczyć się więcej od Ukraińców niż odwrotnie. Bo obecnie na świecie jest tylko jeden kraj, który może przeciwstawić się Rosji: Ukraina. Tylko my mamy doświadczenie w konfrontacji z tak potężnym agresorem. Jeśli więc NATO uważa Rosję za wroga, to zdecydowanie powinno być zainteresowane Ukrainą jako swym członkiem – albo przynajmniej dobrym sojusznikiem.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska
zbrodnie rosjan ostrzelanie konwoju cywilów lipowka

Około 50 cywilów, w tym dziewięcioro dzieci, znajdowało się w samochodach podczas ostrzału. Razem z nimi były ich zwierzęta. Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina przy Instytucie Pileckiego zebrało świadectwa tych, którzy byli świadkami tego horroru i przeżyli. I dziś możemy śmiało powiedzieć, że niszczenie ludności cywilnej było okrutnym czynem okupantów, a ich hasło "Nie tykamy ludności cywilnej" i zapewniony "zielony korytarz" okazały się pułapką dla cywilów.

Sestry rozmawiały z ocalałymi z Łypiwki i tymi, którzy zbierali dowody do raportu o zbrodni Rosjan. Mamy nadzieję, że pewnego dnia informacje te pomogą postawić sprawców przed wymiarem sprawiedliwości.

Iryna Dovhan, Natalia Gulak, Monika Andruszewska i Tetiana Sychevska prezentują wyniki raportu na temat rosyjskich zbrodni przeciwko ludności cywilnej Ukrainy. Zdjęcie: Instytut Pileckiego

Odprawa przed egzekucją

Iryna Dovhan, szefowa organizacji pozarządowej SEMA Ukraine, do której należą kobiety przetrzymywane w niewoli przez Rosjan, przyjechała do obwodu kijowskiego, aby zebrać zeznania kobiet, które doświadczyły przemocy.

- Pojechałam do wiosek w pobliżu Kijowa, wiedząc, że były tam kobiety zgwałcone przez okupantów - mówi Iryna Dovhan - A potem pojawiły się informacje o ostrzale podczas ewakuacji i zaczęłam zbierać zeznania od cywilów. Konwój był koszmarem: spalone samochody, wszędzie martwe ciała. I nie jest jasne, jak mogło się to przydarzyć cywilom, którym okupanci obiecali bezpieczną ewakuację i dla których ludzie byli wcześniej przygotowani. Już w trakcie zbierania informacji zdałam sobie sprawę, że była to zaplanowana akcja.

Ludzi, w tym dzieci, zaprowadzono na śmierć

Rosjanie przez 3-4 dni zbierali samochody z ukraińskimi cywilami do ewakuacji. Ludzie w samochodach - z dziećmi i zwierzętami - byli zmuszeni czekać, aż Rosjanie pozwolą im odjechać. W końcu rosyjski oficer powiedział, że ich wypuszcza. Przy wyjeździe z wioski oficer zajrzał do każdego samochodu w konwoju i powiedział: "Jedźcie nie więcej niż 20 km na godzinę, jeśli usłyszycie strzały, natychmiast się zatrzymajcie, pobocze i nadjeżdżający pas są zaminowane, możecie jechać tylko jeden za drugim". Konwój ruszył dalej i około kilkaset metrów przed ukraińskim punktem kontrolnym dotarł do obszaru, gdzie na poboczu nie było drzew. Wtedy ludzie zobaczyli kilka ukrywających się APC, które otworzyło w ich stronę ogień.

Pierwsze pojazdy w konwoju przyspieszyły i w ten sposób uciekły. Piąty samochód zapalił się i zablokował drogę tym, którzy jechali za nim. Rosjanie po kolei ostrzelali wszystkie 9 samochodów. Snajper strzelał do tych, którzy wysiadali z płonących samochodów. Kilkoro dzieci spłonęło żywcem. Niektórym udało się wyskoczyć z samochodu i uciec.

Zbieranie informacji trwało około roku, bo część świadków wyjechała za granicę, potem zaczęliśmy pracować nad raportem. A teraz mamy dość grubą książkę z zeznaniami tych, którzy byli świadkami rosyjskiej zbrodni przeciwko ludności cywilnej.

Iryna Dovhan wspomina inny przypadek, o którym dowiedziała się podczas zbierania informacji na terytoriach nieokupowanych. Rosyjski oficer przyszedł ostrzec rodzinę w okupowanej wiosce, aby ukryła swoją piękną dorosłą córkę, ponieważ planują ją zgwałcić. Nie powiedział im jednak, gdzie mogliby ukryć dziewczynę, skoro ludzie mieli zakaz opuszczania domu. Dziewczyna została zgwałcona.

Jeden z pojazdów konwoju, który został ostrzelany, ale nie spłonął. 2022. Zdjęcie: Monika Andruszewska

Jasna kobieca kurtka leżąca na poboczu drogi wśród spalonych samochodów...

- Jednym z najbardziej przerażających szczegółów tej historii była dla mnie jasna kobieca kurtka, którą zobaczyłam na poboczu drogi w pobliżu spalonych samochodów. Pomyślałam: "Gdzie jest kobieta w tej kurtce? Kupiła tę niesamowicie jasną rzecz dla radości i życia, ale teraz kurtka leży tutaj, w błocie - Iryna wspomina proces zbierania zeznań i przedstawia Tetianę Sychevską, która straciła męża i synową podczas ewakuacji i nadal nie może otrząsnąć się z szoku po tym, co wydarzyło się na jej oczach.

- Okupanci grozili, że oczyszczą terytorium, przyjdą i wszystkich rozstrzelają. Poprosiliśmy o uwolnienie. Przez kilka dni wożono nas po wsi, obiecywano "zielony korytarz" i mówiono o zasadach zachowania. Razem z sąsiadami szykowaliśmy się do wyjazdu. I tam, gdzie droga była pusta, między dwoma gołymi polami, na otwartej przestrzeni, zobaczyłam żołnierza, który wydał rozkaz strzelania... To był najgorszy dzień w moim życiu - mówi Tetiana Sychevska ze łzami w oczach.

Na jej oczach zginął jej mąż, a synowa zasłoniła swoim ciałem 7-letniego wnuka, co uratowało chłopcu życie.

- Nie wiem, jak długo trwało to piekło, ale tak długie, że wszyscy żegnaliśmy się z życiem - mówi Tetiana Sychevska. Jej wnuk przeszedł operację usunięcia odłamków. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo za tęskni za swoją mamą, jaki ból i smutek pozostaną z nami na zawsze.

- Pomyślmy, że mama wyjechała za granicę i już nie wróci - powiedział mi kiedyś wnuk. Ale widzę, że on wszystko rozumie. Przez jakiś czas mieszkaliśmy za granicą, potem wróciliśmy do Ukrainy. I być może ta chwilowa nieobecność w domu pozwoliła nam nie zwariować. Chcę, aby przestępcy i ich rodziny poczuli to, przez co my przeszliśmy i zostali ukarani.

Odłamek wydobyty z rany świadka strzelaniny, wieś Łypiwka, 2022 r. Prywatne archiwum świadka

Nie chcieli wypuścić nas żywych

Natalia Gulak, mieszkanka wsi Makariv, i jej rodzina również byli w tym konwoju i przeżyli. Kobieta wspomina, jak Rosjanie zachowywali się w okupowanej wiosce:

- Przed wojną mieliśmy własne gospodarstwo, duże gospodarstwo domowe, a Rosjanie byli bardzo zdziwieni, kto dał nam prawo tak dobrze żyć

Kiedy mieszkaliśmy pod okupacją, mogliśmy wychodzić z domu tylko z podniesionymi rękami, ponieważ snajper stale nas obserwował. Ale musieliśmy wychodzić karmić zwierzęta, ciężarne maciory, które miały rodzić. Kiedy byli w wiosce, Rosjanie zabierali nam jajka i inną żywność, a potem zabronili mojemu mężowi wychodzić do zwierząt i sami zabili ciężarne świnie. Nie mogliśmy zostać w tym piekle, naprawdę chcieliśmy wyjechać. Ale Rosjanie nie mieli zamiaru wypuścić nas żywych.

Mąż Natalii prowadził konwój, gdy ten znalazł się pod ostrzałem. Chociaż na odprawie przed wyjazdem Rosjanie kazali mu się zatrzymać, jeśli rozpocznie się ostrzał, przyspieszył i kontynuował jazdę, co uratowało życie jemu i wielu innym osobom w konwoju. Ponieważ samochody, które się zatrzymały, zostały całkowicie zniszczone. Ludzie nie mieli gdzie uciekać - pole wokół nich było zaminowane. Synowa i syn Natalii zostali poważnie ranni, jej synowi urwało kawałek ramienia, ale przeżyli.

- Jeszcze pod okupacją mój mąż zaczął kaszleć. Kiedy wyszliśmy, zdiagnozowano u niego raka. Po kilku miesiącach zmarł - wspomina kobieta.

Sześć miesięcy po zakończeniu dokumentacji u Iryny Dovhan również zdiagnozowano raka. Przeszła leczenie i wróciła do pracy, choć podczas chemioterapii brała udział w konferencjach prasowych Instytutu. Mówi, że robi to, aby walczyć o normalną przyszłość dla swoich potomków i ukarać zbrodniarzy wojennych:

- Mam dzieci i wnuki. Mam nadzieję, że moja 25-letnia córka da mi więcej wnuków i nie chcę, żeby widziały to, co ja widziałam. Chcę, by żyły w innym świecie. Nie mam broni w rękach i nie umiem strzelać, ale po 2014 roku, kiedy zostałam zgwałcona w piwnicy przez Rosjan, mam poczucie, że mogę przekształcić swoją traumę i traumę innych ludzi w rozwój. Musimy zbierać zeznania, musimy dokumentować wszystko, aby pomóc ukarać przestępców. Więc nawet jeśli nie będziemy obecni na procesie, będziemy mieli te dowody.

20
хв

"Matka zakryła syna swoim ciałem jak tarczą". Dochodzenie w sprawie ostrzelania konwoju z cywilami przez rosyjskie wojsko w obwodzie kijowskim

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Bardzo się martwię, że mogę stracić siebie. Historia operatorki dronów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress