Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Bardzo się martwię, że mogę stracić siebie. Historia operatorki dronów

Chcę, aby wszyscy stanęli w obronie Ukrainy i by nikt już nie mówił: „Nie urodziłem się dla wojny”. Ja też się dla niej nie urodziłam, ale nie chcę żyć pod rosyjską flagą – Jaryna Czuczman-Mynio opowiada o swoim życiu przed wojną, utracie najbliższych mężczyzn i o tym, jak kiedyś będzie wyglądała jej rodzina

Natalia Żukowska

Jaryna podczas służby w Donbasie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Trzy lata temu Jaryna Czuczman-Mynioze Lwowa marzyła o własnym salonie tatuażu. Zamiast tego od dwóch lat jest żołnierką. Na wojnie straciła ukochanego i ojca, którzy służyli w Siłach Zbrojnych Ukrainy. Ale się nie poddała. Ukończyła Narodowy Uniwersytet Obrony, otrzymała stopień oficerski i specjalizację operatora bezzałogowych systemów uderzeniowych – i poszła na wojnę. W szczerej rozmowie opowiedziała nam swoją historię.

Architektka w salonie tatuażu

Urodziłam się we Lwowie. Po szkole średniej poszłam na studia ekonomiczne, ale po roku je przerwałam. Pewnego dnia zobaczyłem w autobusie ogłoszenie o naborze na wydział architektury. Wróciłam do domu i powiedziałam: „Mamo i tato, idę na studia”.

Jednak i stamtąd odeszłam. Przez korupcję, żądali pieniędzy za zaliczanie egzaminów. Studia architektoniczne na Politechnice Lwowskiej już ukończyłam, tyle że zdecydowałam się zostać tatuażystką, a nie architektką. Zauważyłam, że kiedy mówię: „nigdy”, to zawsze się wydarza. Nigdy nie myślałam, że zostanę tatuażystką. Mówiłam też, że nie będę miała tatuaży, bo „czyste ciało to piękne ciało”. Kiedyś moja matka chrzestna wysłała mi szkic bardzo pięknego tatuażu. Myślałam, że to będzie drogie i bolesne, ale i tak się zdecydowałam. Od tatuażysty dowiedziałam się o kursach i postanowiłam nauczyć się tego zawodu. W tym czasie moja siostra wychodziła za mąż, więc dostałam za nią „okup”.

Wszyscy myśleli, że kupię sobie rower, ale ja poszłam na kurs tatuażu

Na początku pracowałam pod okiem mistrza. Pierwszy tatuaż zrobiłem na własnej siostrze. To był tylko liść. Mam taki sam tatuaż na udzie. Nie ma on żadnego znaczenia. Nawiasem mówiąc, bardziej podoba mi się, gdy tatuaże są traktowane po prostu jak kolczyk lub wisiorek na szyi, bez nadawania im żadnego znaczenia.

Jaryna robi tatuaż

Marzyłam o własnym salonie tatuażu, więc wynajęłam pokój we Lwowie, urządziłam biuro i kupiłam meble. Na początku trochę trzęsły mi się ręce, mój pierwszy tatuaż bez nadzoru to był horror. Ale dużo ćwiczyłam na sztucznej skórze. Na początku nie miałam własnego stylu. Robiłam wszystko, o co mnie poprosili. Jedyną pracą, której wykonania odmówiłam, była delikatny tatuaż z drukowanymi literami i prostymi liniami. Za swoje tatuaże brałam niewiele i zawsze ostrzegałam, że jestem początkująca. Ale z dnia na dzień byłam coraz lepsza. I tak było przez dwa lata. Kiedy mój ukochany Iwan zginął na wojnie, porzuciłam ten biznes.

Żyliśmy normalnie, mieliśmy wiele planów, marzyliśmy o założeniu rodziny. Docenialiśmy się, uzupełnialiśmy i szanowali. W katolickie Boże Narodzenie 2021 roku Iwan mi się oświadczył. Ślub planowaliśmy na wiosnę lub lato 2022 roku.

Jaryna i Iwan

Otwórzcie piwnice, to wojna!

Tego dnia byłam w domu. Ojciec zawiózł babcię do szpitala. Ktoś załomotał do drzwi i krzyczał: „Otwórzcie piwnice, wojna się zaczęła!”. Pomyślałam: jak to „się zaczęła”?, przecież trwa od ośmiu lat. Później na progu pojawiły się dwie kobiety i zapytały, gdzie jest mój tata. „Ma wezwanie” – powiedziały. Byłam zaskoczona. Mój ojciec był weteranem ATO, służył w 2015 roku, w pierwszej fali mobilizacji. Odmówiłam przyjęcia tego wezwania, więc zostawiły je pod drzwiami. Ale jak tylko poszły, schowałam je. Nie chciałam, żeby mój tata znów szedł na wojnę. Ale kiedy wrócił do domu, natychmiast zaczął się pakować. Powiedziałam mu, że otrzymał wezwanie do wojska, tyle że sam już wcześniej zgłosił się do biura werbunkowego.

Jaryna z ojcem

Wpadłam w panikę, włączyłam wiadomości i zaczęłam płakać. Zadzwoniłam do Iwana i zapytałam, co robić, a on mi powiedział: „Jeśli dostanę powołanie, też pójdę na wojnę”. Miałam nadzieję, że mu odpuszczą, ponieważ był lekarzem. Iwan był dentystą i chciał nostryfikować swój dyplom w Czechach – planowaliśmy się tam przenieść. Uczyłam się czeskiego, on mówił już płynnie. Chcieliśmy popracować tam przez jakiś czas, wrócić i otworzyć własny gabinet dentystyczny w Ukrainie. Ale on na powołanie nie czekał, zgłosił się na ochotnika. Miał 28 lat.

Jedz i uważaj na siebie

Po miesiącu szkolenia został starszym sierżantem w 110 brygadzie wojsk terytorialnych. Wiedział, że się martwię, więc starał się mnie uspokoić, kiedy tylko mógł. Często tracił łączność. Pamiętam, że 1 kwietnia, kiedy wróciłam do domu, zaczęła wyć syrena. Zrobiłam kanapki i napisałam o tym do Iwana. Odpowiedział: „Dobrze, słońce. Jedz i uważaj na siebie”. To była ostatnia wiadomość od niego. Zginął nazajutrz, 2 kwietnia 2022r. Jego przyjaciel napisał mi: „Bardzo mi przykro, jego już nie ma”. Prawdopodobnie to była jedna z jego pierwszych bitew. Byli pod ostrzałem moździerzowym, powiedziano mi, że było „bezpośrednie trafienie”. Szukali jego ciała przez bardzo długi czas.

Nie poszłam na identyfikację. Wiedziałam, że nie ma czego rozpoznawać. Nie chciałam go tak zapamiętać

Iwan został pochowany 10 dnia po śmierci. Byłam jak ameba. Nie mogłam ani jeść, ani spać. Pierwsze sześć miesięcy było jak mgła.

Przy grobie Iwana

Służba zamiast żałoby

Postanowiłam iść na front. Nie mogłam już żyć i pracować, jak dawniej.

Zdawałam sobie sprawę, że jeśli wstąpię do wojska ze stopniem oficerskim, będą mnie lepiej traktować.

Wybrałam Narodowy Uniwersytet Obrony Ukrainy w Kijowie. Rodzina nawet nie próbowała mnie od tego odwieść, bo jak powtarzał mój tata, zawsze byłam upartym dzieckiem. A ja po prostu wiedziałam, czego chcę. Studia ukończyłam ze stopniem młodszego porucznika, nauczyłam się pilotować drony. Zostałam dowódcą plutonu uderzeniowego bezzałogowych statków powietrznych, pod komendą miałam 14 ludzi. Nie było łatwo skompletować ten oddział. W systemach bezzałogowych brakuje odpowiednich ludzi.

Podczas selekcji zwracaliśmy uwagę na tych, którzy wiedzieli już coś o orientacji przestrzennej, potrafili korzystać ze sprzętu i znali się na komputerach

Plusem była choćby minimalna znajomość języka angielskiego, bo czasami musisz przeczytać instrukcję, by dostosować okulary do sterowania dronem. Na początku rekrutowaliśmy ludzi, a następnie zastanawialiśmy się, do czego mogliby się przydać. Zdarzało się jednak, że rekrutowaliśmy kogoś, a ten zakładał gogle i dostawał zawrotów głowy. Ludzie, którzy byli w moim plutonie, mieli doświadczenie wojskowe, walczyli w rejonie sumskim. Najstarszy żołnierz miał 50 lat, najmłodszy 18. Na początku traktowali mnie z rezerwą, w końcu miałam wtedy 24 lata. Musiałam zdobyć ich zaufanie i szacunek. Chłopaki myśleli, że będę zajmowała się tylko dokumentacją i nie będę jeździła na misje bojowe. Ale później dobrze nam się współpracowało. Byłam najlepsza w nawigowaniu w przestrzeni.

Jaryna podczas nawigowania dronem

Kiedy unosiłam drona w niebo, mogłam dokładnie określić rodzaj terenu. Ale nie lubiłam mieć do czynienia z amunicją. W tamtym czasie w załodze nie było saperów, piloci musieli więc sami montować do dronów ładunki wybuchowe. Zdarzało się, że dron wracał z amunicją, a to stanowiło zagrożenie dla naszych ludzi. Kiedy zaczynałam latać, wszędzie brakowało dronów. Czasami musiałam kupować je za własne pieniądze.

W zeszłym roku, w moje urodziny, zorganizowałam zbiórkę. Zebrałam pół miliona hrywien, które przeznaczyłam na zakup dronów dla mojej jednostki

Na froncie nasz pluton zapewniał wsparcie ogniowe z dronów – na przykład zeszłego lata podczas kontrofensywy w sektorze orichiwskim, między wsiami Werbowe i Robotyne. Nasze pozycje znajdowały się 6-8 km od wroga. Byliśmy bombardowani, a Rosjanie mieli ziemianki wzmocnione betonem, w które artyleria nie mogła trafić. Dlatego zrzucaliśmy z dronów granaty. Podczas szturmów używaliśmy dronów do śledzenia własnych i obcych wojsk.

Najbardziej nie lubiłam nocnych patroli. To bardzo ryzykowne, bo na linii frontu obowiązuje zasada: żadnych włączonych świateł.

Niedawno podjęłam obowiązki oficera wydziału współpracy cywilno-wojskowej 10 Korpusu Armijnego. To stanowisko w sztabie. Drony są interesujące, ale ta nowa dziedzina pracy interesuje mnie nie mniej. Teraz będę zajmowała się zaginionymi i martwymi żołnierzami. Wiem, jak to jest szukać człowieka, gdy ktoś zgłosi jego zaginięcie. Musisz być w stanie uspokoić rodzinę żołnierza i wyjaśnić, co się dzieje. Rozumiem, że mogę pomóc innym żyć dalej.

Nigdy nie mów: „Przyjmij moje kondolencje, trzymaj się” ludziom, którzy stracili kogoś bliskiego. Tonie pomaga

Lepiej po prostu słuchać, milczeć lub powiedzieć: „Jeśli potrzebujesz pomocy, zawsze znajdę dla ciebie czas”. Ludzie muszą zrozumieć, że mają wsparcie. 25 marca 2023 roku, rok po śmierci Iwana, straciłam ojca. Byli niedaleko Bachmutu, dostali się pod ostrzał artyleryjski. Odłamki trafiły go w głowę i plecy.

Mam 24 lata, ale mentalnie 40

Mój znak wywoławczy to „Blast” –czyli eksplozja. To także ksywa mojego Iwana na Instagramie. Nie wiem, dlaczego taką wybrał. Nawiasem mówiąc, w jego akcie zgonu jako przyczynę śmierci podano właśnie eksplozję.

Mam 24 lata, ale mentalnie czuję się na 40. Pewien ksiądz podczas spowiedzi powiedział mi: „Dlaczego trzymasz się tego życia, jeśli ono nie jest tym, co Bóg dla nas przygotował?”. Teraz traktuję życie jako miejsce, w którym jesteśmy testowani, sprawdzani przez różne, nawet przerażające, sytuacje. Postanowiłam żyć i walczyć za dwoje.

„Postanowiłam żyć i walczyć za dwoje”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Do mojego nazwiska „Czuczman” dodałam Iwanowe – „Mynio”. I nawet jeśli kiedyś wyjdę za mąż, tego nazwiska nie zmienię. Bo odziedziczyłem je po dwóch wspaniałych mężczyznach, którzy mnie ukształtowali: po moim ojcu, który dał mi twardy charakter, oraz po Iwanie, który uczynił mnie dobrym człowiekiem.

Ta wojna się skończy, ale nieprędko, bo mamy katastrofalny niedobór ludzi. Nie mamy kim zastąpić tych, którzy zginęli, dostali się do niewoli lub zostali ranni. Skompletowanie14-osobowego zespołu zajęło mi sześć miesięcy. Musimy być realistami. Nie powinniśmy przymykać oczu na to, co się dzieje.

Ludzie uczą się żyć z wojną. Niestety, to nasze dzieci ją zakończą

Rozejm to nie zwycięstwo

Dla mnie zwycięstwo jest wtedy, gdy każda rodzina mówi po ukraińsku. Kiedy w kraju nie będzie zdrajców i wszyscy zdadzą sobie sprawę, ilu ludzi zginęło po to, byśmy mogli żyć w wolnym kraju. Wcześniej, podczas ATO, mówiłam, że możemy oddać tę ziemię w Donbasie, byle tylko ludzie nie ginęli. Nie zdawałam sobie sprawy, z jakim wrogiem walczymy, że on się nie zatrzyma i pójdzie dalej.

Teraz, gdy na tej ziemi zginęło tak wielu, w tym moi najbliżsi, bardzo trudno jest ją oddać. Dlatego musimy walczyć.

Rodzina Jaryny przed wojną

Mam pragnienie, by na zawsze pozostać dobrym człowiekiem. Bardzo się martwię, że mogę stracić siebie. Chcę, żeby mój tata i Iwan, którzy są teraz w niebie, byli ze mnie dumni. I zrobię wszystko na tej ziemi, by mieć prawo pójść do nieba i spotkać się z nimi. Proszę Boga o wytrwałość i siłę.

Mam też wielkie marzenie, aby adoptować trójkę dzieci. Jest wiele sierot, które straciły domy i rodziców podczas inwazji.

Nie ma znaczenia, czy będą nazywać mnie mamą. Mogę być ich przyjaciółką, siostrą. Najważniejsze jest pomóc im w życiu

I chcę, żeby Ukraińcy trochę zmienili swoją mentalność, bo czasami jest ona dobra, a czasami nie. Chcę, abyśmy stanęli w obronie siebie nawzajem, by wszyscy bronili Ukrainy. I by nikt nie mówił: „Nie urodziłem się dla wojny”. Ja też się dla niej nie urodziłam, ale nie chcę żyć pod rosyjską flagą.

Nie dlatego umieramy.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz
vitaliy veres

W cywilu zawodowy sportowiec, a na wojnie dowódca grupy szturmowej. 30-letni Witalij Weres z miasteczka Dubrowyca w obwodzie rówieńskim od czasów szkolnych marzył o karierze wojskowej i uprawiał sport. Do wojska wstąpił zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji. 14 lutego 2023 roku uważa za dzień swoich drugich urodzin, bo cudem przeżył piekielną bitwę o Bachmut, choć odniósł ciężkie obrażenia. Utrata wzroku nie odebrała mu jednak radości życia. I to między innemu dzięki tej radości wygrał międzynarodowe zawody weteranów.

Witalij Weres (w środku) podczas wręczania nagród w zawodach międzynarodowych

Nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwone paszporty z dwugłowym orłem

– Cały cywilizowany świat przewidywał wojnę i wiedział, że ona nadejdzie – mówi Witalij. – Moi przyjaciele z Izraela dzwonili już we wrześniu 2021 roku: „Witalik, przyjedź. Będzie wojna”. To nie były puste słowa, lecz fakty. Sam rozumiałem, że nie unikniemy wielkiej wojny. Ale się nie przygotowywałem.

24 lutego 2022 roku spotkałem się z przyjaciółmi w Berehowe na Zakarpaciu. Przez dwa dni pracowaliśmy jako wolontariusze na granicy z Węgrami. Urządzaliśmy pierwsze punkty niezłomności, w których można było coś zjeść, napić się herbaty lub kawy.

A już 26 lutego pojechałem do komisariatu wojskowego.

Jako że służyłem w wojskach wewnętrznych, poszedłem do Gwardii Narodowej; już 2 marca byłem jej w szeregach. Mama powiedziała: „Niepokoję się, ale to słuszna decyzja”. Czułem, że z bronią w ręku będę bardziej przydatny niż jako wolontariusz na granicy.

Podczas służby

Nigdy nie zadawałem sobie pytania: „Co powiem dzieciom, gdy zapytają, gdzie byłem, gdy zaczęła się wojna”. Bo nie wszyscy mogą być żołnierzami i szturmowcami. Każdy jest inny. Ktoś musi być kierowcą, ktoś rozładowuje pomoc na tyłach, ktoś uczy... A ja nie chciałem, by moi bliscy mieli czerwony paszport z dwugłowym orłem.

Bachmut: walka i rany

Byłem dowódcą grupy szturmowej Trzeciej Brygady Operacyjnej Miasta Charkowa. 14 lutego 2023 roku, w walentynki, podczas obrony Bachmutu zostałem ranny.

Między nami a wrogiem było jakieś 70 metrów, nasza brygada pracowała w takich warunkach nieustannie. Zdarzało się, że wróg stał po drugiej stronie drogi. 14 lutego dowództwo wyznaczyło nam kolejne zadanie bojowe. Podczas walki zostaliśmy trafieni pociskiem przeciwczołgowym.

Najbardziej ucierpiała moja głowa. Miałem krwotok mózgowy, podwójne otwarte złamanie szczęki i innych kości czaszki, oparzenia oczu, uraz serca. Uratowało mnie to, że grupa ewakuacyjna stała 400 metrów od nas, więc szybko wywieziono mnie z pola walki.

Przez tydzień leżałem w śpiączce. Prawe oko usunięto mi niemal natychmiast, lewe pozostało, ale całkowicie straciłem w nim wzrok. Przeszedłem już 20 operacji, lecz to nie koniec. Wkrótce będę miał kolejną, by w przyszłości można było założyć protezę oka, które straciłem.

Żołnierz nie żyje złudzeniami

Niemal natychmiast po tym jak zostałem ranny zacząłem pracować z psychoterapeutą. Dzięki temu szybko pogodziłem się z sytuacją. Byłem żołnierzem, nie żyłem złudzeniami.

Bo wojna to nie gra komputerowa. Nie ma w niej funkcji: „zapisz grę”

W miejscu, w którym działała moja jednostka, straty były znaczne. Wśród chłopaków pracujących w odległości 70-100 metrów od wroga jest znacznie więcej zabitych i rannych niż na przykład wśród artylerzystów. To logiczne i oczywiste.

Dlatego doskonale rozumiałem, jak jest na wojnie: prędzej czy później zostaniesz ranny lub zabity. Powiedziałem więc sobie: „Dobrze, że moje życie toczy się dalej. Jestem przytomny, rozumiem wszystko, co się dzieje. Idziemy dalej”.

W maju 2023 roku odbyła się moja pierwsza rehabilitacja, w Izraelu. Przez ponad miesiąc zajmowali się mną rehabilitanci i instruktorzy orientacji przestrzennej. Nie ma uniwersalnej zasad dla osób niewidomych, ale należy zacząć od orientacji w mieszkaniu. Metr po metrze poznawać teren, stopniowo tworzyć sobie nowe trasy. Najważniejsze to się nie bać i ciągle się uczyć, ćwiczyć. Nie zamykać się w sobie i w czterech ścianach swego domu.

Z mamą

Najtrudniejsze było ciągłe słuchanie płaczu moich rodziców. Miałem cel: stać się jak najbardziej niezależnym, zacisnąłem więc zęby i szedłem naprzód. Bo wszystko zależy od człowieka. Jeśli chce żyć pełnią życia, to się tego nauczy.

Laski zacząłem używać 2-3 miesiące po odniesieniu ran.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą. Znam jednak ludzi, którzy stracili wzrok sześć lat temu i nadal jej nie mają. Są tacy, którzy się wstydzą. Tacy, którzy nie potrafią pokonać barier psychologicznych

W Odessie poznałem 49-letniego mężczyznę. Jest żołnierzem, stracił wzrok miesiąc wcześniej niż ja. Jego orientacja przestrzenna jest prawie zerowa. Matka prowadziła go z sali do toalety, bo sam nie był w stanie tam dojść.

Nie każdy chce być masażystą

Gdy doznałem urazu, trudno było znaleźć informacje nawet o tym, jak nauczyć się orientacji przestrzennej. Nikt nie pracował z rodzinami, nie mówiono im: „Nie martwcie się, nauczymy was”. Przez wiele miesięcy moi bliscy płakali, bo nie wiedzieli, jak mi pomóc. Przydatne informacje zbieraliśmy po kawałku dzięki „poczcie pantoflowej”. Na portalach społecznościowych pytaliśmy, co robić i gdzie się udać.

Znalezienie pracy dla osoby niewidomej w Ukrainie jest praktycznie niemożliwe, a wybór zawodów jest niewielki. Jeśli masz szczęście, talent i wiedzę, możesz pracować jako masażysta, prawnik, nauczyciel albo w call center. Nie wszyscy pracodawcy chętnie zatrudniają osoby niewidome i nie wszystkim niewidomym odpowiadają opcje, które są dla nich dostępne.

Na przykład ja. Nie byłbym masażystą, ponieważ nie lubię dotykać ciał innych osób. Albo praca w call center. Rozmawiałem z żołnierzami, którzy stracili wzrok. Jest ich wielu i nie widzą siebie w takiej pracy. Mówią: „Niszczyliśmy wroga, a teraz mamy siedzieć przy telefonie i pytać: ‘Jakie masz problemy?’, by na koniec miesiąca dostać 8000 hrywien?”.

Weterani powinni mieć zapewnione wystarczające wsparcie finansowe od państwa, tak jak w cywilizowanych krajach. W Izraelu poznałem byłego żołnierza. Tam człowiek, który poświęcił część swojego zdrowia dla suwerenności i niepodległości państwa, nie martwi się, jak przeżyć. Jest ceniony.

W Izraelu można usłyszeć od weterana: „Wiesz, jestem już zmęczony. Ciągle mnie gdzieś wożą –a  to do teatru, a to na jakieś imprezy”

To znaczy, że nie pozwalają mu być w domu, że czuje się potrzebny społeczeństwu.

„Teraz moim celem jest stawać się silniejszym każdego dnia, być lepszym,  szczęśliwym”

Życie jest darem, największą nagrodą

U nas wielu niewidomych – zarówno cywilów, jak wojskowych – po prostu siedzi w domu i nie wychodzi nigdzie przez całe lata. Bo nie mają możliwości. A kiedy zapraszają mnie na różne fora, gdzie mówi się o dostępności, na przykład o sygnalizacji świetlnej z dźwiękiem, bo jakaś firma robi coś takiego – odpowiadam, że to wszystko ładnie, ale nie rozwiązuje naszych problemów.

Nie wszyscy niewidomi mieszkają w dużych miastach takich jak Kijów, Lwów, Dniepr czy Odessa. Ja pochodzę z miasteczka powiatowego, a tam nigdy nie było sygnalizacji świetlnej. Z tym też trzeba coś zrobić.

Ważna kwestia: nie wstydźcie się pracy z psychologiem, psychoterapeutą czy psychiatrą. Praca z tymi specjalistami jest czymś normalnym i koniecznym, zwłaszcza w czasie wojny.

Druga kwestia: otoczenie i motywacja. Szczerze mówiąc, trudno mi zrozumieć ludzi, którym brakuje motywacji. Życie jest darem, największą nagrodą. Wśród ciemności musimy szukać promyka nadziei i światła. Doceniać życie.

Teraz moim celem jest codzienne stawanie się silniejszym, lepszym, szczęśliwym, cieszenie się każdą chwilą, póki to możliwe. Bo życie może się skończyć w każdej chwili.

Trzeba zdać sobie sprawę, że życie nie będzie już takie, jak było kiedyś. Musisz dostosować się do pewnych ograniczeń fizycznych. Są rzeczy, z których trzeba zrezygnować.

Jedną z rzeczy, za którą bardzo tęsknię, jest prowadzenie samochodu

Trzy miesiące po odniesieniu obrażeń, w dniu moich urodzin, psychoterapeuta zapytał mnie, co chcę dostać w prezencie. Po namyśle odpowiedziałem: „Mam wszystko. Przyjechali do mnie bliscy, których co prawda nie widzę, ale mogę ich przytulić i uspokoić”. Kochałem życie, kocham je i nadal będę kochał.

Gdy wchodzisz do autobusu – i wszyscy milkną

Ludzie często nie wiedzą, jak zachowywać się w pobliżu osoby niewidomej. Bo nikt im tego nie mówi. Trzeba edukować społeczeństwo. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w podręcznikach szkolnych są ilustracje dzieci na wózkach inwalidzkich i niewidomych. Od dzieciństwa maluchy są uczone, że to naturalne, że tacy ludzie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa.

Biała laska to głos tych, którzy nie widzą

Na szczeblu państwowym powinien działać program informujący ludzi, jak zachowywać się wobec osób niewidomych, być tolerancyjnym i oferować pomoc.

Na przykład gdy widzisz osobę niewidomą na przystanku, możesz podejść i powiedzieć: „Dzień dobry! Nazywam się tak i tak, może potrzebujesz pomocy?”. Ale gdy osoba niewidoma idzie określoną trasą, nawet sama, nie należy jej przeszkadzać. Ona wie, dokąd idzie.

Mnie najbardziej denerwuje, gdy wchodzę na przykład do autobusu – i wszyscy wokół milkną. Wiem, że ci ludzie tam są, ale wokół panuje cisza. Nie rozumiem takiego zachowania.

Przecież dla nas głos jest punktem odniesienia. Nawet gdy siedzisz na ławce w parku i widzisz niewidomą osobę z laską, nie milcz – choćby kaszlnij

To będzie przydatne nie tylko dla osoby niewidomej, ale także dla ciebie. Bo, przechodząc obok, mogę przypadkowo zahaczyć o ciebie laską, a nawet cię nadepnąć. Przy moim wzroście 186 cm i wadze 110 kg to nie będzie dla ciebie zbyt przyjemne.

Liczba osób powracających z wojny z urazami fizycznymi i psychicznymi rośnie, więc tym bardziej musimy nauczyć się razem żyć w jednym kraju.

Przełamując stereotypy

Nie pracuję, ponieważ jestem zawodowym sportowcem i mam sponsorów. Moje hobby zapewnia mi środki finansowe. Jestem członkiem reprezentacji strongmanów Ukrainy, rekordzistą kraju w aerobike’u.

W zeszłym roku na międzynarodowych zawodach Strong Spirit Games w Madrycie zdobyłem dwa złote i dwa srebrne medale

Złoto zdobyłem w wiosłowaniu na trenażerze na 100 metrów oraz w dyscyplinie AirBike. Srebro – w wielokrotnym wyciskaniu leżąc i wiosłowaniu na trenażerze przez 100 sekund. Nagrody zadedykowałem poległym kolegom.

Uprawianie sportu to coś, czym zajmuję się przez całe swoje świadome życie. Najpierw była lekkoatletyka, potem trójbój siłowy i boks. Oczywiście bez wzroku jest mi trudniej, jednak to mnie nie złamie. Uważam, że przełamuję stereotypy dotyczące osób niewidomych.

Przed odniesieniem ran miałem konto na Instagramie, lecz nie byłem aktywny. Teraz dzielę się z obserwującymi niemal każdym swoim dniem. Codziennie otrzymuję mnóstwo komentarzy od ludzi, którzy piszą, że motywuję ich i inspiruję. Niektórzy piszą, że za moim przykładem poszli na siłownię, ktoś zaczął gotować. Kiedy dowiaduję się o takich rzeczach, czuję radość i satysfakcję. Bo uświadamiam sobie, że nie robię tego wszystkiego na próżno.

Codzienny trening

Podczas krajowych eliminacji do reprezentacji Ukrainy w Bukoweli podeszła do mnie dziewczyna: „Jestem twoją obserwatorką i podziwiam cię. Jesteś niesamowity! Mój mąż jest żołnierzem, stracił znaczną część wzroku i był w bardzo złym stanie psychicznym. Pokazałam mu, co robisz, jak idziesz przez życie, i zaczął trenować”.

Poznałem osobiście tego faceta. Teraz prezentuje w mediach społecznościowych różne sportowe wyzwania.

Podstawowe rzeczy, takie jak pisanie komentarzy lub odpowiadanie w social mediach, mogę robić samodzielnie, za pomocą specjalnej aplikacji w smartfonie. Ale w nagrywaniu filmów, montażu i pisaniu postów pomagają mi już inni

Kiedy jestem zmęczony, kontaktowanie się z ludźmi w socialach jest dla mnie jednym ze źródeł energii.

Czy zrobiłbym w życiu coś inaczej? Jest takie zdanie, które bardzo mi się podoba: „Kto żyje przeszłością, ten cierpi”.

Jest więc tylko dzisiaj i jutro.

Zdjęcia: archiwum prywatne Witalija Weresa

20
хв

Jest tylko dzisiaj i jutro. O żołnierzu, który stracił wzrok, ale nie stracił radości życia

Natalia Żukowska
Kateryna Bakalczuk-Kłosowska Ukraińcy za granicą

Zaczęło się tak, jak w przypadku dziesiątek tysięcy innych ukraińskich uchodźczyń: długa podróż, pierwsze trudne miesiące adaptacji, pełna obaw codzienność, strach przed utratą siebie w nowym kraju.

– Najpierw trafiliśmy do Bytomia – wspomina Kateryna Bakalczuk-Kłosowska. – Przez tydzień mieszkaliśmy w tamtejszej szkole policealnej. To była zwykła sala, w której rozstawiono łóżka polowe, a na cały pięciopiętrowy budynek był tylko jeden prysznic. Kto wstał najwcześniej, ten mógł umyć się w ciepłej wodzie.

Kateryna ma polskie korzenie, w Ukrainie była członkinią Żytomierskiego Obwodowego Związku Polaków. Organizacją ewakuacji członków związku zajmowała się Wiktoria Laskowska-Szczur, przewodnicząca związku. Autobusy, które wywoziły żytomierzan do Polski, wracały do Ukrainy pełne pomocy humanitarnej. Zorganizowano 16 takich kursów, Kateryna przyjechała przedostatnim, 5 marca 2022 r. Jej rodziców udało się ewakuować dopiero 3 tygodnie później.

Kolędnicy z Żytomierza

– Rodzice mieszkali na Lewym Brzegu, w okolicach Kijowa – mówi Kateryna. – Te straszne wydarzenia, które miały miejsce w Buczy i Irpieniu, nie dawały mi spokojnie spać. Chociaż rodzice byli już wtedy po drugiej stronie Dniepru, blisko Boryspola, i tak bardzo się martwiłam, bo transport nie działał. Mój tato jest po udarze mózgu, ma całkowicie sparaliżowaną prawą stronę ciała. Był ogromny problem z doprowadzeniem ich na dworzec kolejowy, ale bardzo chciałam ich zabrać, gdy tylko nadarzyła się okazja. Gmina Pilica zgodziła się przyjąć całą naszą rodzinę.

Począwszy od 2012 r. Kateryna co roku razem z artystami i zespołami Związku Polaków jeździła na koncerty na Śląsk, organizowane przez Wiktorię Laskowską-Szczur w ramach festiwalu „Kolędnicy z Żytomierza”. Patronem festiwalu był Marszałek Mojewództwa Śląskiego, więc w Pilicy zespoły z Żytomierza były dobrze znane. Rodzinę Kateryny przyjęli tam, jak swoich.

– To było coś podobnego do pensjonatu albo obozu dziecięcego – wspomina Kateryna. – Cztery kilometry od miasta, mieszkaliśmy w domkach letniskowych. Pomogli mi także z pracą w szkole i w bibliotece. Na początku do pracy podwoziły mnie mamy ukraińskich dzieci, które chodziły do szkoły w Pilicy, albo jeździłam szkolnym autobusem. Potem przeprowadziłam się do miasta i mieszkałam tam przez ponad dwa lata. Bardzo się cieszymy, że trafiliśmy do Pilicy. Opiekowali się tam nami, jak własną rodziną.

Występ na koncercie charytatywnym na Stadionie Śląskim, 2022. Zrzut ekranu

Pierwsze występy

Kateryna szukała każdej możliwości udziału w koncertach. Angażowała się w liczne projekty muzyczne, głównie charytatywne. Pierwszy taki koncert odbył się już 10 marca, zaledwie 5 dni po jej przyjeździe do Polski, na Stadionie Śląskim.

– Koncert był ogromny, z transmisją w polskiej telewizji – mówi Kateryna. – Udało się zebrać pół miliona złotych na potrzeby Ukrainy

Miała też wiele występów solowych. Za udział w ważnych społecznie wydarzeniach otrzymała tytuł Honorowego Ambasadora Żytomierszczyzny. W bibliotece prowadziła zajęcia muzyczne dla dzieci i dorosłych. To była przyjemna praca, ale jej największą pasją było śpiewanie na scenie.

Pierwsze porażki

– Szukałam wszelkich sposobności, by dostać się do muzycznej wspólnoty – mówi Kateryna. – Wysyłałam CV, jeździłam na przesłuchania, pytałam znajomych o oferty. W końcu przyszła mi do głowy myśl, by pójść na studia, więc spróbowałam dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Podczas przesłuchania zasugerowano mi jednak, że na studia jestem już trochę za stara, a na doktorat mają jedno miejsce na całą akademię, więc w pierwszej kolejności przyjmują swoich.

Powiedziałam, że jestem gotowa pójść na studia magisterskie, lecz usłyszałam, że nie ma sensu powtarzać tego, czego już się nauczyłam w Ukrainie

Próbowała też dostać się na Akademie Muzyczne we Wrocławiu, w Szczecinie i Warszawie. We Wrocławiu powiedzieli jej to samo co w Katowicach. Do Szczecina i Warszawy się dostała, ale nie zdążyła złożyć dokumentów na czas. Mimo to nie poddała się. Chodziła na koncerty, starała się poznawać wpływowych ludzi. I ukraińskich muzyków, którzy mieszkali w Polsce.

– Pierwsze ważne spotkanie miałam przy okazji koncertu w Operze Śląskiej – wspomina. – Podczas występu wyszłam na chwilę z sali, a kiedy wróciłam, już nie poszłam na swoje miejsce, tylko stanęłam przy drzwiach i tam słuchałam występu. Z drugiej strony drzwi stała dyrygentka chóru. Po koncercie podeszłam do niej i powiedziałam, że jestem śpiewaczką z Ukrainy, ukończyłam akademię i chciałabym śpiewać tutaj.

„Świetnie, bo akurat teraz potrzebujemy artystów do chóru” – odpowiedziała pani Krystyna Krzyżanowska. I zaprosiła mnie na przesłuchanie.

Podczas warszawskiego występu na charytatywnej aukcji ikon malowanych przez współczesnych ukraińskich i polskich artystów udało się zebrać kilkadziesiąt tysięcy złotych na rehabilitację dzieci poległych żołnierzy

Jednak do chóru jej nie przyjęli. Dyrektor opery stwierdził, że ma głos solistki, a kiedy przyjmowali solistów, to ich ambicje szkodziły spójności zespołu

Jednak znajomość ze znaną dyrygentką zaowocowała. Pani Krystyna zaprosiła Katerynę do swojego amatorskiego chóru.

– To był wolontariat – wspomina Kateryna. – Jeździłam na próby i koncerty za własne pieniądze. Daleko, z przesiadkami. Wracałam późno, a rano musiałam iść do biblioteki. Bywało, że uciekał mi ostatni pociąg i musiałam nocować u koleżanek. W takim rytmie żyłam przez pół roku.

Powiedziałam sobie: „Dasz radę”

Jednak nie zamierzała się poddać. Przeglądała ogłoszenia na stronach instytucji muzycznych, wysyłała CV, jeździła na przesłuchania konkursowe, szukała projektów, składała wnioski. W końcu uzyskała dwumiesięczne stypendium w Filharmonii Śląskiej. A kiedy dowiedziała się o wolnym miejscu w zespole Camerata Silesia, wysłała swoje CV.

– Dużo o tym zespole słyszałam, ale bałam się, że to dla mnie za wysokie progi. Oni pracują z różnymi gatunkami muzyki, mają szeroki repertuar, od współczesnej klasyki, muzyki operowej, barokowej – po jazz i muzykę rozrywkową. Zespół jest mały, tylko 19 osób, podczas gdy w chórze Filharmonii Śląskiej jest 50 artystów. Dlatego trzeba ciężej pracować, a tempo uczenia się nowych utworów jest oszałamiające.

W Ukrainie Kateryna była solistką, w Polsce musiała nauczyć się pracy w zespole

Od pierwszego przesłuchania do propozycji pracy na etacie minęło pięć miesięcy.

– Oficjalnie w Cameracie pracuję od 23 października 2024 r. Na pierwszym przesłuchaniu, w maju, dali mi nuty i powiedzieli: „Przyjdziesz za kilka dni i pokażesz, co zrobiłaś”. Ja patrzę na te nuty i myślę: „Boże, od czego zacząć?” Ale powiedziałam sobie: „Dasz radę” – i dałam. Potem w Cameracie śpiewałam utwory wybitnych ukraińskich kompozytorów epoki baroku i klasycyzmu — Dmytra Bortnianskiego, Maksyma Berezowskiego i Artema Wedla. Podczas prób robiłam transkrypcje i uczyłam Polaków, jak poprawnie wymawiać ukraińskie słowa.

Przyjeżdżaj jutro

Po tych koncertach trzeba było wrócić do zwykłego życia. Powiedzieli jej, że na razie nie ma etatu – ale obiecali, że będą ją zapraszać na projekty. Wróciła do biblioteki.

– Chciało mi się płakać – wyznaje artystka. – Wtedy wynajmowałam już mieszkanie i brakowało mi pensji, którą zarabiałam w bibliotece. Myślałam, jak tu przeżyć, tym bardziej że ceny rosły w strasznym tempie.

Jakoś pod koniec września zadzwoniła do mnie nasza dyrygentka, pani Anna Szostak: „Jeśli chcesz, przyjeżdżaj na miesiąc próbny”.

„Kiedy?” – zapytałam. „Jutro”. Poprosiłam dyrektora biblioteki o miesięczny urlop bezpłatny. Wiedziałam, że taka okazja już się nie powtórzy

Dziś Katarzyna śpiewa w Cameracie, w katowickim NOSPR-ze, i planuje własne projekty: nagranie płyty z ukraińskimi pieśniami oraz koncert solowy z ukraińskim kompozytorem.

Camerata Silesia

Rady dla tych, którzy szukają siebie

Droga do samorealizacji może być trudna, zwłaszcza w nowym środowisku. Jednak historia Kateryny dowodzi, że znalezienie swojego miejsca pod słońcem jest możliwe. Oto kilka jej wskazówek dla tych, którzy nie chcą porzucić marzeń.

Próbuj. Każde doświadczenie to krok naprzód. Nawet jeśli coś się nie uda, porażki przyniosą ci cenną wiedzę i przybliżą sukces.

Pukaj do wszystkich drzwi. Nie bój się nawiązywać znajomości, pytać o możliwości, angażować się w projekty. Z setki drzwi przynajmniej jedne się otworzą.

Nie bój się. Często blokują nas opinie innych lub własne lęki. Katerynę powstrzymywała myśl, że do Cameraty trudno dostać się nawet Polakom. Mimo to poszła na przesłuchanie. Nie ulegaj swoim obawom. Dopóki nie spróbujesz, nie dowiesz się, na co cię stać.

Nie porzucaj swoich pasji. Rób to, co kochasz. Przekwalifikowanie się jest dobre, szczególnie na początkowym etapie adaptacji – ale nie rezygnuj z tego, co kochasz. To właśnie pasja pomoże ci odnaleźć swoje miejsce pod słońcem.

Doceniaj każdą chwilę. Nawet mały sukces jest ważny. Każda nowo poznana osoba czy nowe wydarzenie może otworzyć przed tobą nowe możliwości.

Wierz w siebie. Nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne, pamiętaj: najciemniej jest tuż przed świtem. Droga do spełnienia marzeń może być trudna, ale każda próba przybliża cię do celu. Nie poddawaj się, idź naprzód i ciesz się samą podróżą.

Zdjęcia: archiwum prywatne Kateryny Bakalczuk-Kłosowskiej

20
хв

Z biblioteki na scenę. Opowieść o Ukraince, która żyje, by śpiewać

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Ексклюзив
20
хв

„Skąd ta zdolność do śmiechu w czasie wojny?” Recenzja polsko-ukraińskiego filmu „Dwie siostry”

Ексклюзив
20
хв

Niech już lepiej będzie daleko

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress