Exclusive
20
min

"Na pożegnanie przytuliłam się do drzewa. Obiecałam, że wrócę"

Kiedy mój mąż Rusłan zginął, nasz syn obiecał trenerowi teakwondo, że kiedy wrócimy do Mikołajowa, przejmie po ojcu treningi dla dzieci. Trener zaczął płakać - pisze dziennikarka "Sestr" z Olsztyna

Tetiana Bakocka

Mikołajów, listopad 2022.
Foto: Nina Liashonok/Ukrinform/East News

No items found.

Od ośmiu lat nagrywam historie ludzi, których życie zostało zniszczone przez wojnę rosyjsko-ukraińską jako dziennikarka National Public Broadcasting Company w Mikołajowie. Od 2014 roku, kiedy to miała miejsce okupacja Krymu i rozpoczęły się walki na wschodzie Ukrainy, bohaterami i bohaterkami moich programów telewizyjnych, i radiowych, opowiadań, reportaży, artykułów i esejów byli ukraińscy żołnierze, wolontariusze, osoby wewnętrznie przesiedlone i uchodźcy.

Nowy etap wielkiej wojny przyniósł jeszcze więcej śmierci i całkowitego zniszczenia w moim życiu. W wieku 39 lat zostałam wdową po poległym żołnierzu i uchodźczynią. Wraz z dwójką dzieci - sześciomiesięczną córką i jedenastoletnim synem - znalazłam się sama w obcym kraju, bez krewnych, przyjaciół i znajomych. Teraz jestem zmuszona do napisania własnej historii uchodźczyni, aby opowiedzieć o rosyjskich zbrodniach wojennych.

Bitwy o Południe

24 lutego 2022 roku pierwsze rosyjskie rakiety spadły półtora kilometra od mojego domu - na duże lotnisko wojskowe. 299 Brygada zdołała wzbić w powietrze wszystkie swoje samoloty przed rozpoczęciem ataku powietrznego i uratować je. Po atakach rakietowych i bombowych lotnisko było kilkakrotnie szturmowane przez kolumny wojsk okupacyjnych. Wieczorem 25 lutego Rosjanie przybyli z Chersonia do naszej wioski, która znajduje się 4 kilometry od Mikołajowa. Nie mogliśmy uwierzyć, że to nasza nowa rzeczywistość. Ale po deszczu czołgi wroga ugrzęzły na polu między moim domem a lotniskiem. Sześciu pojazdom udało się przedrzeć w stronę jednostki wojskowej. Zostały ostrzelane przez żołnierzy Brygady Lotnictwa Taktycznego generała porucznika Wasyla Nikiforowa pod dowództwem pułkownika Serhija Samojłowa. Pomagali im żołnierze Gwardii Narodowej. Po napotkaniu oporu Rosjanie uciekli. Część z nich nie znała drogi powrotnej i ukryła się w lesie, gdzie zbieraliśmy grzyby.

4 marca wrócili. Około południa nad lotniskiem zaczął latać wrogi dron, a rosyjskie transportery opancerzone ponownie przejechały ulicami naszej wioski. Około 400 Rosjan weszło na lotnisko. Rozpoczęły się walki. Nasi żołnierze pozwolili im podejść bliżej, ponieważ mieli tylko broń krótką. Rosjanie byli 200 metrów od kwatery głównej. Wtedy obrońcy lotniska zaczęli ich ostrzeliwać z artylerii. Rosjanie wycofali się.

Rok po bitwie dowódca Brygady Lotnictwa Taktycznego generała lejtnanta Wasyla Nikiforowa, Serhij Samojłow, powiedział w wywiadzie, że było to fatalne zwycięstwo. Broniąc lotniska, nasi żołnierze otwarli dla Rosjan Mikołajów.

Ewakuacja. Przytuliłam drzewa na pożegnanie

Wszystkim mieszkańcom Szewczenkowa, naszej wioski, zalecono ewakuację, ponieważ obszar ten stał się jednym z epicentrów walk o Mikołajów. Ludzie, którzy z różnych powodów musieli tu pozostać, żyli w ogniu krzyżowym. Nie mieli wody, elektryczności, gazu ani lekarstw. Sami gasili pożary po ostrzałach, karmili i leczyli koty, i psy sąsiadów.

Jakże nie do zniesienia było dla mnie pożegnanie ze wszystkim, co kocham... Ale nie miałam wyboru.


Przytuliłam nasze drzewa: wiśnie i czereśnie, jabłonie i grusze, śliwy i morele, które zasadziliśmy z mężem wiosną 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna, a on został po raz pierwszy zmobilizowany. Powiedziałam do naszego domu, który sami zbudowaliśmy w 2013 roku: "Bardzo Cię kochamy, ale musimy wyjechać. Przykro nam. Trzymaj się i do zobaczenia wkrótce!". Pojechałam z dziećmi do wioski położonej 100 kilometrów na północ od Mikołajowa, niedaleko miasta Wozniesieńsk. Podróż zajęła nam dziewięć godzin. Na drodze panował duży ruch. Ludzie uciekali z obwodu chersońskiego.

Tatiana z dziećmi podczas ewakuacji

Mieliśmy nadzieję, że będzie tu bezpieczniej. Ale kilka dni później kolumny wojsk rosyjskich przybyły do Wozniesieńska. Zaczęli ostrzeliwać miasto z ciężkiej artylerii. Doszło do krwawych bitew. Rakiety leciały na jednostkę wojskową, która znajdowała się kilka kilometrów od domu, w którym wtedy byliśmy. Przeczytałam wiadomość: celem wrogich wojsk było zdobycie Południowoukraińskiej Elektrowni Jądrowej, 30 kilometrów od Wozniesieńska. Kiedy na początku marca okupanci zajęli największą elektrownię jądrową w Europie, Zaporoską Elektrownię Jądrową, bardzo się bałam, że takie same walki rozpoczną się o naszą Elektrownię. Zaczęłam więc szukać możliwości przeniesienia się z dziećmi bliżej zachodniej granicy. Ale most w kierunku Mikołajowa został już wysadzony. Niemożliwe było również dotarcie pociągiem do Odessy, ponieważ most kolejowy również został zniszczony. Przypadkowo znalazłam ludzi w grupie na Facebooku, którzy zgodzili się zabrać nas pociągiem ewakuacyjnym do Odessy. Podróż samochodem była niebezpieczna: drogi były ostrzeliwane, a niektóre odcinki zaminowane. Mimo to wyruszyliśmy o świcie. Pojechaliśmy w nieznane.

Pociąg Odessa - Lwów

Odessa przywitała nas zimnym morskim wiatrem i deszczem. Przez 17 godzin staliśmy w kolejce do pociągu ewakuacyjnego do Lwowa. Dworzec był przepełniony. Znalazłam kawałek wolnego miejsca pod ścianą i w końcu mogliśmy usiąść na podłodze. Obok nas siedzieli mężczyźni odprowadzający swoje żony i dzieci. Od czasu do czasu spoglądali w naszą stronę i nerwowo pytali: "Jak możesz jechać gdziekolwiek z tak małym dzieckiem?".

Zdałam sobie sprawę, że jest mało prawdopodobne, aby wszyscy zmieścili się w pociągu. Nie wiedzieliśmy, czy przyjedzie jutro, a nie mieliśmy gdzie spędzić nocy. Nie było też możliwości powrotu. Zadzwoniłam na policję i opowiedziałam o naszej sytuacji. Oddzwonił przedstawiciel służby ochrony dworca kolejowego i powiedział, że może pomóc, ponieważ mój mąż, ojciec dzieci, bronił południowego kierunku jako żołnierz Ukraińskich Sił Zbrojnych. Zaprowadził nas do grupy ludzi, którzy czekali na pociąg nie na zewnątrz, jak my, ale w oddzielnym pomieszczeniu na stacji. Kiedy pociąg przyjechał, powiedziano nam, że nasza grupa może wejść do jednego z czterech pierwszych wagonów. Ale zdenerwowani i zmęczeni ludzie na peronie nie chcieli nas wpuścić. Po raz kolejny ochroniarz pomógł nam, eskortując.

Weszliśmy do wagonu jako ostatni. Konduktor powiedział, że możemy wejść do każdego przedziału, w którym jest mniej niż sześć osób. Ale nie chciano nas wpuścić: nikt nie chciał podróżować z małym dzieckiem.

Musieliśmy zostawić nasze rzeczy na stacji. Zabraliśmy tylko plecak z jedzeniem i lekarstwami. Przede wszystkim było mi przykro zostawić strój do taekwondo mojego syna. Ale on mnie pocieszał: "Nie martw się. Straciliśmy tak wiele, ten dobok to drobiazg". Potem konduktor powiedział, że pociąg nie odjedzie, dopóki nie znajdzie się dla nas miejsce. Około 2 nad ranem w końcu wyruszyliśmy do Lwowa. Mówiąca po rosyjsku kobieta z Mikołajowa z trójką prawie dorosłych dzieci podróżowała z nami w przedziale w ramach programu Czerwonego Krzyża do Niemiec. Jej mąż tam pracuje i mają już darmowe mieszkanie. Wyjaśniła, dlaczego początkowo nie chciała nas wpuścić do przedziału: "Bo Czerwony Krzyż obiecywał komfortową podróż. I zasłużyliśmy na to, jesteśmy z Mikołajowa. Przeżyliśmy tak wiele stresów"

Rusłan Choda. Bronił Ukrainy na kierunku południowym. Zginął w akcji w obwodzie chersońskim 4 sierpnia 2022 roku o godzinie 14:00. To jest ostatnie zdjęcie bohatera.

Lwowscy ochotnicy: wszystko dla zwycięstwa

Do Lwowa dotarliśmy w 12 godzin. Dworzec był tak samo zatłoczony jak w Odessie. Nie wiedziałam, co robić dalej. Chciałam kupić bilety autobusowe do polskiej granicy. Ale nie było. Musiałam napisać do Ksenii Klym, dziennikarki, wolontariuszki i matki Marko Klyma, żołnierza. Na początku marca Marko bronił obwodu mikołajowskiego przed rosyjskimi najeźdźcami, w tym miasta Wozniesieńks, z którego wyruszyliśmy do Lwowa. Ksenia natychmiast przyjechała na dworzec kolejowy i zaprosiła nas na noc do siebie, żeby zmęczone długą podróżą dzieci mogły wypocząć.

Następnego dnia wolontariuszka ze Lwowa, Krystyna Brukal, pomogła nam wsiąść do autobusu ewakuacyjnego do Warszawy. Najpierw dotarliśmy do miejsca, w którym Krystyna i jej koledzy zorganizowali schronienie dla osób, które chciały wyjechać do Polski. Christina dała nam ciepłe ubrania, abyśmy nie zamarzli w nocy w kolejce na granicy. Dała nam też pieluchy, jedzenie dla dzieci i nowy plecak. Kiedy autobus przyjechał wieczorem, prawie wszyscy wolontariusze przyszli zobaczyć mnie i dzieci.

To było bardzo wzruszające: w tym krótkim czasie obcy ludzie we Lwowie dali nam tyle miłości, że wydawało się, jakbyśmy mieszkali razem przez całe życie. Byli z nami do ostatniej chwili naszego pobytu na ojczystej ziemi. Wszyscy płakali.

Tego samego wieczoru Ksenia, wraz z innymi mieszkańcami Lwowa, zawiozła pomoc humanitarną żołnierzom w obwodzie mikołajowskim, gdzie toczyły się piekielne walki.

Strata

Mój mąż Rusłan Khoda, poszedł pierwszego dnia do biura rekrutacji wojskowej. Pięć miesięcy później, 4 sierpnia 2022 r., zginął w akcji podczas rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego w pobliżu wsi Łozowo w obwodzie chersońskim.

Руслан був командиром відділення розвідувального взводу 36 окремої бригади морської піхоти імені контрадмірала Михайла Білинського (військова частина А2802, місто Миколаїв).

Zwiadowcy zawsze odchodzą pierwsi. 25 lipca Rusłan skończył 37 lat. A 10 dni później dwójka jego dzieci: Mychajło (11 lat) i Myrosława (11 miesięcy) zostali półsierotami.

Ciało Rusłana, podobnie jak wielu jego towarzyszy, którzy również tam zginęli, nie zostało jeszcze zwrócone krewnym. Rosyjskie wojsko nieustannie ostrzeliwało obszar znany obecnie jako Łozowa Mohyła. Dlatego nie było pogrzebu. Jeśli nie ma ciała, rodzina poległego żołnierza nie może otrzymać pomocy finansowej od państwa. Dopiero na Boże Narodzenie 2023 r. nasze dzieci otrzymały prezenty od Czerwonego Krzyża: Myroslava otrzymała lalkę Frozen, a Mychajło - tabliczkę czekolady i butelkę wody.

Marcin Chożelewski trener klubu „Taekwondo Olsztyn” i syn Tetiany i Rusłana, Michał.

Jesienią 2022 roku nieznana kobieta zadzwoniła do mnie na Viber i powiedziała: "Mój wnuk też był tam, gdzie teraz jest Łozowa Mohyla. Codziennie oglądał ciało Rusłana przez lornetkę. Przy pierwszej okazji zabrał je i pochował. Poprosił mnie, abym powiedziała, że ciało Rusłana jest w ziemi. Nie gryzą go psy, ani nie rozdziobują ptaki. Ciała wszystkich żołnierzy, którzy tam pozostali, spoczywają w ukraińskiej ziemi, a ich dusze nadal bronią Południa".

W 2014 roku, kiedy rozpoczęła się wojna rosyjsko-ukraińska, Rusłan został zmobilizowany po raz pierwszy. Nasz syn miał trzy lata. Mieszkaliśmy w naszym domu od sześciu miesięcy. W tym czasie Rusłan mógł uciec do Polski, tak jak zrobiło wielu jego przyjaciół.

Jego matka, dwie siostry i siostrzeńcy nadal mieszkają na przedmieściach Moskwy. On jednak poszedł na front, ponieważ dla niego była to walka o możliwość wyboru swojej przyszłości, o szansę na życie w sprawiedliwym świecie. Dla niego wojna nie skończyła się w 2015 roku. Kiedy wrócił do domu: był gotów zapłacić najwyższą cenę za zwycięstwo Ukrainy.

Mikołajów: miasto na wybuchowej fali

Tak nazywa się Mikołajów od początku inwazji na pełną skalę. Rosyjskie wojska wielokrotnie szturmowały miasto, regularnie wystrzeliwując pociski manewrujące, pociski kasetowe, artylerię rakietową i pociski przeciwlotnicze S-300. Okupanci zadali najbardziej zmasowany atak na Mikołajów w nocy 31 lipca 2022 roku. Nadleciało wtedy prawie 40 pocisków. Był to najcięższy ostrzał podczas całej wojny.

Następnego dnia Rusłan zadzwonił do mnie po raz ostatni. Chciał się pożegnać, bo wiedział, że nie wróci żywy z tej bitwy: "Dasz radę. Twoim zadaniem jest wychować dzieci na patriotów i porządnych ludzi. Wszystko będzie Ukrainą!"

Ciągle myślałam o tym, co ukradła nam wojna: rosyjskie rakiety zniszczyły akademik, w którym poznaliśmy się 18 lat temu (na początku pomarańczowej rewolucji w 2004 roku); Uniwersytet Pedagogiczny, na którym studiowaliśmy przez 5 lat; jedno z przedsiębiorstw, w którym pracował Rusłan; szkoły i szpitale, kościół, w którym chrzczono dzieci; teatr, do którego chodziliśmy na wakacje... Obwód mikołajowski zajmuje trzecie miejsce po obwodach donieckim i ługańskim pod względem skali zniszczeń i liczby ostrzałów

Szkoła we wsi Błagodatne w obwodzie mikołajowskim, zniszczona przez wojska rosyjskie, 19 lipca 2023 r. Zdjęcie: Nina Liashonok/Ukrinform/ABACAPRESS.COM

Od kwietnia 2022 r. miasto jest pozbawione wodociągu. Rosjanie zniszczyli rurociąg, z którego Mikołąjów otrzymywał wodę. Według stanu na lipiec 2023 r. łączna kwota szkód w infrastrukturze miasta spowodowanych inwazją Rosji na Ukrainę na pełną skalę wyniosła ponad 860 mln euro. Podczas wojny na pełną skalę w wyniku ostrzału rosyjskiej armii w Mikołajowie zginęło 159 cywilów, w tym dwoje dzieci w mieście i 16 dzieci w regionie.

Życie w Polsce

W kwietniu 2022 roku przyjechałam z dziećmi do Olsztyna, stolicy województwa warmińsko-mazurskiego. Tutaj mój syn Michał mógł kontynuować treningi taekwondo. Dla naszej rodziny to coś więcej niż sport. Hryhorii Khozyainov, trener syna i męża, szef Mikołajewskiej Regionalnej Federacji Taekwondo, starszy trener ukraińskiej kadry narodowej kadetów, brał udział w walkach o Mariupol, w regionach Mikołajów i Chersoń w ramach 36 Oddzielnej Brygady Morskiej imienia kontradmirała Mychajło Bilińskiego. W dniu 7 listopada 2022 r. zaginął podczas walk w pobliżu miasta Bachmut. Miał 50 lat.

Naszemu trenerowi udało się wyszkolić mistrza świata wśród kadetów, mistrzów Europy i wielu międzynarodowych i krajowych zawodów. Mój mąż był jednym z pierwszych uczniów Grigorija Kozjainowa. Rusłan dorastał w wielodzietnej rodzinie. Jego rodzice często nie byli w stanie zapłacić za treningi. Kiedy trener dowiedział się o tym, powiedział, że utalentowane dzieci trenują z nim za darmo. Później Rusłan zaczął trenować dzieci jako wolontariusz w wioskach na przedmieściach Mikołajowa. Być może rozpoznał w nich siebie, ponieważ dla większości wiejskich dzieci wyjazd do miasta jest kosztowny i trudny. Ostatni trening taekwondo, który prowadził mój mąż, zakończył się o 18:00 w środę, 23 lutego 2022 r., we wsi Szewczenkowo w obwodzie mikołajowskim, która najbardziej ucierpiała w wyniku ostrzału wroga w regionie. Prawdopodobnie budynek, w którym Rusłan odbywał szkolenie, już nie istnieje.

Mój mąż chciał być w 36 Brygadzie, ponieważ jego trener służył tam od jesieni 2022 roku. Hryhorij Borysowycz czuł, że wojna jest nieunikniona. Kilka razy proponowano mu pracę trenera w krajach Unii Europejskiej, ale wybrał inną drogę: poszedł bronić kierunku donieckiego. Kiedy Ruslan zgnął, trener bardzo ciężko to przeżył. Rusłan był dla niego jak syn.

Aby pocieszyć Hryhorija Borysowycza, Mychajło, mój syn, obiecał mu, że kiedy wrócimy do Mikołajowa, przejmie po ojcu treningi taekwondo dla wiejskich dzieci. Trener zaczął płakać.

W Olsztynie mój syn znów trenuje taekwondo. Od ponad roku, za darmo. Trener Marcin Chorzelewski udostępnił mu nowy dobok. 20 maja 2023 roku w Bydgoszczy odbyła się Kujawsko-Pomorska Liga Taekwondo. Mychajło zdobył złoty medal.

No items found.

Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Miesiąc miodowy Żanna Ozirina

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Oksana Gonczaruk
dron, operator, żołnierz

Aldona Hartwińska: Dlaczego tam jesteś. Czemu wyjechałaś ze spokojnej Polski na wojnę? 

"Gypsy": Przed wojną miałam stabilną pracę w banku, zajmowałam się śledztwami finansowymi. W Ukrainie byłam dwukrotnie, ale turystycznie i nie zapuszczałam się w głąb kraju. Byłam we Lwowie, skąd pojechałam autostopem do Rumunii. Kiedy pojechałam do Ukrainy po raz drugi, już własnym samochodem, podróżowałam południową częścią kraju do Mołdawii. Nigdy nie było w moich planach, by zostać tu dłużej. I nigdy nie sądziłam, że wrócę do Ukrainy jako żołnierka.

Kiedy zaczęła się inwazja, pojechałam na przejście graniczne w Medyce i przez kilka miesięcy byłam tam wolontariuszką. Pod wpływem tych wszystkich ludzi, tych wszystkich historii, postanowiłam ruszyć na wschód. W okolicach wakacji pojechałam do Charkowa. Miałam tam zostać na dwa tygodnie, lecz zostałam na sześć. Rozwoziłam pomoc humanitarną potrzebującym i wojsku. Zajmowałam się też ewakuacją ludności cywilnej z terenów okupowanych.

Masz na myśli tereny, na których były już rosyjskie wojska?

Tak, tereny okupowane. To było jakoś w wakacje 2022 roku. Przez jakiś czas w każdy poniedziałek otwierano korytarze humanitarne. My podjeżdżaliśmy vanami na samo nabrzeże rzeki, do tak zwanej szarej strefy, czyli ziemi, na ziemie, na które nie zapuszczali się już nawet ukraińscy żołnierze. Tam był most, „szlak do życia”, jak na niego mówili ukraińscy wolontariusze. Jedna połowa mostu była rosyjska, druga ukraińska. Ci ludzie – z bagażami, dziećmi na rękach, z psami – przechodzili przez most pieszo, a my ich mogliśmy przechwytywać już po stronie ukraińskiej, gdzie powiewała niebiesko-żółta flaga. Pakowaliśmy ich do samochodów i wywoziliśmy w bezpieczne miejsce, gdzie czekał transport do kolejnych miejsc, do innych miast, w których były ich rodziny. Bywało, że robiłam sześć takich kursów jednego dnia. Normalnie do tego vana wchodzi dziewięć osób, ja brałam po siedemnaście. I każda z tych osób miała jeden nieduży bagaż.

Okoliczni mieszkańcy przechodzą przez zniszczony most w Bachmucie, 7 października 2022 r. Zdjęcie: Yasuyoshi CHIBA/AFP

Po tych sześciu tygodniach zjawiłaś się w Polsce.

Po powrocie wcale nie planowałam znowu jechać do Ukrainy. Ale przez to, że byłam w kraju tak długo nieobecna, musiałam przejść w pracy przez tak zwany „restart systemu”: zmiana haseł, loginów, kart. Trochę to trwało – i przez ten czas ciągle myślałam o ludziach, którzy zostali w Ukrainie, o tym, jak mogłabym jeszcze pomóc. Pewnego dnia rozmawiałam z kolegą, który służył w ukraińskim wojsku. Powiedziałam mu, że rozważam rzucenie wszystkiego i wyjazd do Ukrainy na stałe, że chciałabym tam znaleźć pracę i być wolontariuszką w weekendy i w każdy wolny dzień. „Zaczekaj chwilę, zaraz do ciebie oddzwonię” – rzekł. Kiedy zadzwonił znowu, powiedział, że opowiedział o wszystkim dowódcy, a ten stwierdził, że moja pomoc się bardzo by przydała ich jednostce. Wiedzieli, że ja wjadę wszędzie, że mam dobry kontakt z wolontariuszami i potrafię wiele rzeczy załatwić, zorganizować. Zaproponowali mi pracę, żebym to wszystko robiła dla ich grupy – nie dla całego batalionu, ale dla ich oddziału. Długo się nie zastanawiałam. Wyjechałam do Ukrainy, poszłam do sztabu i podpisałam kontrakt. Tak znalazłam się w wojsku.

Ale nie trafiłaś tam jako zwykły żołnierz? Na początku nie miałaś misji bojowych?

Na samym początku, po wstąpieniu do wojska, zajmowałam się logistyką, kontaktami z wolontariuszami, organizowałam rzeczy dla mojego oddziału. Niedługo później trafiłam do innego batalionu, lecz miałam tam zajmować się tym samym: opiekować się swoim oddziałem i zapewniać mu wszystko, co na dany moment potrzebne. Mieszkałam z żołnierzami w przyfrontowej wiosce, więc byłam ze wszystkim na bieżąco. Jednak szybko zaczęłam się zajmować absolutnie wszystkim, poczynając od dokumentów czy kontraktów (pomagałam rekrutom przechodzić przez proces podpisywania kontraktu, a nawet zrywania go). 

Dowódca obdarzał mnie coraz większym zaufaniem, aż w końcu uczynił ze mnie swego rodzaju asystentkę. Cedował na mnie różne mniej ważne zadania, by móc skoncentrować się na rzeczach ważniejszych, jak np. planowanie misji. Często zdarzało się, że dowoziłam chłopaków do punktów odbioru, zabierałam ich z tych punktów, bywało też, że pracowałam medevacu [ewakuacja medyczna – red.]. Na co dzień pilnowałam, by moja grupa szła na zadanie bojowe przygotowana: by mieli naładowane radia czy dodatkowe baterie do noktowizji.

Ale później przerzucili nas pod Bachmut i mój oddział przestał istnieć.

Rekruci 3. Brygady Powietrznodesantowej na szkoleniu w obwodzie kijowskim, wtorek, kwietnia 2024 r. Zdjęcie: AP Photo/Vadim Ghirda

Straciliście wszystkich?

Nie, choć na jednej z misji zginął mój kolega. Nasz dowódca kompanii nie chciał, byśmy dalej siedzieli w Bachmucie, chciał nam tego wszystkiego oszczędzić, bo tam była rzeź. Wszędzie były rozczłonkowane ciała, nasi chłopcy wręcz po tych ciałach chodzili, wiele ich było i nie miał ich kto ich zbierać – albo to po prostu było zbyt niebezpieczne. Dowódca próbował za wszelką cenę rozwiązać naszą grupę: oprócz mnie i jednego kolegi, całej reszcie nakazano rozwiązać kontrakty. Chcieli się nas pozbyć, ale w dobrej wierze. Dowódca nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za to, że wyśle ludzi na śmierć.

Rzucił przed nas worek na zwłoki i powiedział, że jeśli chcemy zostać w Bachmucie, to mamy do tego worka teraz wejść, bo tylko tak stamtąd wrócimy

Po tym wszystkim nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ale wiedziałam na pewno, że nie chcę siedzieć w sztabie i zajmować się rzeczami, które oni chcieli mi zlecać. Miałam poczucie, że muszę być bardziej pożyteczna, że chcę robić coś serio. Wiedziałam, że nie puszczą mnie na szturmy, bo nie byłam do tego przygotowana – chociaż bardzo dużo ćwiczyłam, brałam udział prawie we wszystkich szkoleniach. Można powiedzieć, że w tej grupie przeszłam przeszkolenie wojskowe od podstaw w bardzo skróconym czasie, więc jakieś pojęcie miałam. Tyle że na pewno za małe, by iść z grupą do szturmu. Zaczęłam myśleć, co w tej chwili jest najbardziej potrzebne na froncie... Operator drona! 

W ciągu tego krótkiego czasu, kiedy byłam uziemiona w sztabie, znalazłam kurs operatora drona, odbywał się w innym mieście. Poszłam do sztabu, powiedziałam, że znalazłam sobie taki kurs i bardzo proszę o przygotowanie mi dokumentów, bym mogła zrobić to szkolenie. Zgodzili się. Pojechałam, zrobiłam, wróciłam i… nie miałam już swojej grupy. Ale dali mi szansę – przydzielili mnie do oddziału droniarzy. Usłyszałam, że jeśli się sprawdzę i zostanę zaakceptowana, to będę mogła zostać z nimi na stałe. Zaczęłam z nimi latać, trenować, uczyć się. I zostałam. Myślę, że przez całą tę moją drogę sporo pomogło mi to, że w miarę szybko zaczęłam sprawnie komunikować się po ukraińsku. 

Pamiętasz swoje pierwsze zadanie bojowe? 

Pracowałam na różnych odcinkach frontu, głównie w okolicach Kupiańska i Bachmutu. Na Donbasie spędziłam półtora roku, w okolicach Kupiańska rok. Moja pierwsza misja bojowa była właśnie tam; pamiętam, że była spokojna. Kiedy zaczynałam pracować jako pilot drona, wojna dronów nie wyglądała jeszcze tak jak obecnie. W pewnym sensie to były dopiero początki, bo nie było tylu anten, pilotom nie zagłuszano sygnału z każdej strony i nie było tylu dronów kamikadze. Na pewno było łatwiej. Dziś wszystkim jest ciężej, pilotom dronów też. Technologia poszła do przodu, pojawia się coraz nowszy sprzęt, a Rosjanie używają innych częstotliwości, przez co coraz łatwiej zagłuszają sygnał. My musimy za tym wszystkim nadążać, musimy też cały czas nabywać nowy sprzęt, uczyć się nowych rzeczy. Na pierwszej misji dowódca wskazał nam miejsce, w które zrzucaliśmy ładunki wybuchowe. Siedzieliśmy w okopie, wszystko spokojnie sobie przygotowaliśmy, nie było żadnych problemów.

A później?

Im dłużej pracujemy w tym samym miejscu, tym więcej Rosjanie o nim wiedzą. Na trzeciej czy czwartej misji w pobliżu pozycji bojowych padł nam samochód. Nie mogliśmy go odpalić, musieliśmy go więc tam zostawić, a nas trzeba było ewakuować. Podczas kolejnej misji naszą pozycję Rosjanie zasypali pociskami. Najpierw był jeden wybuch, daleko. Potem drugi – już bliżej. Trzeci pocisk eksplodował przy naszym okopie i fala uderzeniowa nasypała nam ziemię na głowy. To był w sumie pierwszy raz, kiedy miałam bezpośrednie zetknięcie z artylerią. Nikt z nas nie spanikował, mimo że te pociski spadały coraz bliżej. Jakoś udało nam się wydostać.

Kiedy wróciliśmy, wszyscy już wiedzieli, co się stało.

Przyjechał dowódca batalionu. Powiedział mi, że właśnie dlatego nie chciał puszczać mnie na misje bojowe. Oni bardzo chronią kobiety, starają się je trzymać na tyłach. Boją się o nas

A ja byłam wtedy chyba jedyną kobietą, która jeździła na pozycje bojowe. Dowódca zasugerował mi, że może już dość tego, może powinnam wrócić do spraw administracyjnych. Odpowiedziałam, że przecież jesteśmy zespołem, więc nie może być tak, że oni idą, a ja nie.

Jak się żyje na co dzień w męskim świecie? Bycie kobietą na wojnie jest trudne? Jak to wygląda w kontekście np. „spraw kobiecych”?

Na wojnie wszystkie granice się zacierają. Tak do siebie przywykliśmy, że płeć nie ma już dla nas znaczenia, wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi. Czasem mieszkamy w jednym pokoju w pięć czy nawet sześć osób. Każde z nas ma swoje rozkładane łóżko, pod łóżkiem cały swój dobytek – prywatne rzeczy, jakiś sprzęt – i tak mieszkamy wszyscy „na kupie”. Na początku zawsze jest tak, że faceci chcą mnie absolutnie we wszystkim wyręczać, a to coś przenieść, a to jakoś pomóc. A ja od razu wyznaczam granicę: to, że jestem kobietą, nie znaczy, że jestem inwalidką. Mam dwie ręce i dwie nogi, więc nie trzeba mi we wszystkim pomagać. Bo kto później będzie za mnie nosił rzeczy na pozycjach? Tam każdy musi sobie radzić sam, ja też. 

Im dłużej jesteśmy w grupie, tym mniej zwraca się uwagę na płeć. A przez to, że jesteśmy ciągle razem, widzimy się non stop, mężczyźni zrozumieli, że miewam „te dni”. Czasami one wypadają w momencie, kiedy jestem na misji. Może trudno sobie wyobrazić zmianę tampona w okopie podczas ostrzału, ale bywa i tak. Gdybym nie była tak blisko z tymi ludźmi, byłoby mi ciężko. I kiedy jest taki moment, że muszę zadbać o tego rodzaju higienę intymną, ale nie mogę wyjść z okopu, to im mówię prosto z mostu: „Muszę iść zmienić tampon”. Bywa i tak, że na pozycjach siedzimy długo i pojawia się potrzeba umycia się. Wiadomo: tam nie ma prysznica. Ale chcę chociaż skorzystać z mokrych chusteczek, zmienić bieliznę. Wtedy nie ma śmiechów, żartów, nie ma żenującej atmosfery. Odwracają się i robię swoje. Ja się generalnie bardzo szybko adaptuję, nie wiem, czy inne kobiety też tak mają.

Dla mnie ta swoboda i komfort są bardzo ważne i cieszę się, że w mojej grupie te „kobiece sprawy” to zupełnie naturalna rzecz, która nikogo nie emocjonuje
Ćwiczenia na jednym z poligonów pod Kijowem, 18 czerwca 2024 r. Zdjęcie: Anatolii STEPANOV/AFP

W armii jest coraz więcej kobiet, także na pierwszej linii frontu – są czołgistkami, snajperkami. Co myślisz o kobiecej mobilizacji, o której coraz częściej mówi się w Ukrainie?

Trzeba zaznaczyć, że mobilizacja jest przymusowa. Uważam, że mężczyzna nie będzie dobrym żołnierzem, jeśli jest do czegoś przymuszany. Myślę, że jeśli kobieta sama się zgłosi do wojska i będzie chciała iść na pozycje bojowe, to będzie to z korzyścią dla armii, gdy zastąpi kogoś, kto tam być nie chce. Nie ma co się oszukiwać: my, kobiety, jesteśmy nieco słabsze fizycznie. Jednak to nie znaczy, że siły fizycznej nie można wytrenować. W ogóle rola kobiety na przestrzeni wieków zmieniła się. Nie jesteśmy już tylko żonami i gosposiami. Są kobiety, które chciałby służyć w wojsku. Tym bardziej powinny mieć równe prawa. 

Kobieta ma trochę trudniej na tej wojnie. Nie dlatego, że jest jakoś szczególnie dyskryminowana, ale dlatego, że w pewnym sensie otacza nas patriarchat. Będąc kobietą, muszę ciągle udowadniać, że jestem w czymś dobra. Bo nawet jeśli jestem w lataniu na tym samym poziomie co facet albo nawet lepsza, to zawsze muszę pokazać, co umiem. A mam wrażenie, że kiedy facet deklaruje, że jest w czymś dobry, to mu po prostu wierzą. Co do żołnierskich umiejętności kobiet – jest niedowierzanie, taki dystans. On nie wynika z dyskryminacji, tylko z tego, że mężczyźni wciąż nie przywykli do obecności kobiet na wojnie.

Nigdy nic przykrego mnie nie spotkało ze strony kolegów żołnierzy, ale mam wrażenie, że na zadaniach bojowych zawsze musiałam pokazać się z najlepszej strony i udowodnić swoją wartość jako żołnierza

Bo to wciąż jest jeszcze trochę taki męski świat.

Wracając do pytania o mobilizację kobiet: Ukraina jest w stanie wojny. Uważam (ale to moja subiektywna opinia), że kobieca pomoc, kobiece wsparcie nie byłoby niczym gorszym od męskiego. A jeśli chodzi o argument, że kobiety powinny skupić się na rodzeniu następnych pokoleń – to skomplikowana sprawa. Wiadomo: mężczyzna dziecka nie urodzi. Jednak to nie znaczy, że kobieta nie może służyć, zajść w ciążę – i wtedy wziąć urlop. Wojsko nie przekreśla możliwości macierzyństwa, chociaż może opcje są nieco ograniczone. Ale to nie jest niemożliwe, bo żołnierki rodzą dzieci na tej wojnie. Ja się nawet trochę śmieję z tego, że przymusowa mobilizacja może wyjść demografii Ukrainy na dobre, bo kobiety, by uniknąć służby albo uchronić przed nią swoich mężczyzn, zaczną rodzić dzieci (w końcu mężczyzna, który ma trójkę dzieci, może być zwolniony ze służby). Myślę jednak, że zdecydowana większość kobiet nie chciałaby iść na wojnę. Tyle że to nie zmienia faktu, że powinniśmy odejść od stereotypowego myślenia.

20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Paweł Kowal: Żołnierze KRLD w wojnie z Ukrainą to dowód na plan większej wojny

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress