Exclusive
20
min

Maryna Koszkina: "Kiedy przechodzisz przez trudne etapy w życiu, nie jest trudno płakać na scenie"

"Kiedy troszczysz się o cały świat, to fajnie, ale najpierw pomóż osobie, która jest obok ciebie" - mówi aktorka Teatru Iwana Franki

Tetiana Litwinowa-Michałonok

Maryna Koszkina w spektaklu "Kasandra" w Teatrze Narodowym im. Iwana Franki. Zdjęcie: Valerina Landar

No items found.

Maryna Koszkina, aktorka teatralna i filmowa, urodziła się w Kreminnej w obwodzie ługańskim. Gra silne postaci i dokładnie taka sama jest w prawdziwym życiu. Dziś Maryna pracuje w Narodowym Akademickim Teatrze Dramatycznym im. Iwana Franki i dwukrotnie zdobyła nagrodę Złotej Dzygi dla najlepszej aktorki. Po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę założyła fundację charytatywną Artystyczny Ruch Ukraiński, która pomaga zdolnym dzieciom.

Tatiana Litwinowa-Michalenok: We wrześniu po raz drugi zdobyłaś nagrodę filmową "Złota Dzyga" dla najlepszej aktorki. Tym razem za rolę w filmie Blindfold (ukraińska premiera filmu odbyła się w 2021 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Odessie, gdzie zdobył nagrodę FIPRESCI dla najlepszego filmu fabularnego - przyp. red.) Twoja bohaterka straciła narzeczonego podczas wojny. Jak przygotowywałaś się do tej roli?

Maryna Koszkina: Gram sportsmenkę. Ma na imię Julia. Jej chłopak Denis również był sportowcem, zdecydował się bronić kraju. Przez rok nie było o nim żadnych wiadomości. Julia zdaje sobie sprawę, że zginął. Moja bohaterka postanawia zacząć życie od początku. Zaczyna nowy związek. Ale ludzie wokół niej potępiają ją za to. Później dostaje wiadomość, że Denis rzekomo żyje i potrzebuje pieniędzy, ale okazuje się, że to oszustwo. Sama zetknęłam się z ludźmi, którzy chcieli tylko zarobić. Zostałam oszukany na początku wojny na pełną skalę, znalazłam hełmy dla chłopaków, mieliśmy się spotkać, dałam zaliczkę, a okazało się, że to oszuści. W tym filmie moja postać spotyka się z podobną sytuacją.

Denis nie wrócił, ale zostawił pamiętnik. Napisał w nim, że chce, abyśmy wszyscy byli szczęśliwi i radzili sobie w życiu. Fizycznie przygotowywałam się do tej roli przez sześć miesięcy, ćwicząc z trenerami na siłowni, wszystkie akrobacje wykonywałam sama.

Kadr z filmu "Blindfold"

‍TLM: Masz na swoim koncie wiele ról w filmach, które w jakiś sposób przeplatają się z wydarzeniami na Wschodzie. Należą do nich filmy "Blindfold", który został nakręcony przed inwazją na pełną skalę, "Snajper. Biały kruk" i "Zapomniani", którego akcja rozgrywa się w tymczasowo okupowanym Ługańsku. Jak to się stało, że dostajesz takie role?

MK: Idę pod prąd. Jestem za sprawiedliwością, za uczciwością. Mam intuicję, znam ludzi. Kiedy widzę, że chcą w jakiś sposób coś lub kogoś wykorzystać, wszystko we mnie wrze, chcę o tym krzyczeć. W życiu jest trudno, bo człowiek się starzeje i staje się bardziej tolerancyjny, myśli, że może lepiej milczeć. Ja mogę mówić dzięki moim rolom. Mogę powiedzieć, że ktoś jest nieuczciwy. Na przykład "The Forgotten" dotyka nie tylko polityki, ale też relacji rodzinnych. Mąż mojej bohaterki potrafił dostosować się do społeczeństwa, ale ona tego nie chciała. Była w konflikcie z otaczającymi ją ludźmi, mówiąc: teraz zaakceptowaliście ten reżim, a potem nadejdzie kolejny i znów go zaakceptujecie. Oznacza to, że są ludzie, którzy nie dbają o to, kto daje im pensję. Dla mnie jest to ważne. Są ludzie, którzy chcą siedzieć na dwóch krzesłach. Reżyserzy to pewnie czują i dają mi takie role.

Dostaję role, dzięki którym mogę mówić o swojej sytuacji, o Ukrainie, o mojej miłości do niej. Pochodzę z obwodu ługańskiego. Przed rozpoczęciem studiów mówiłam po rosyjsku. Ludzie wokół mnie też mówili po rosyjsku. Moja babcia i mama jeździły do pracy do Moskwy, bo była blisko. W tamtych czasach stolica Rosji była dla nas czymś niesamowitym. Kiedy pojechałam na wakacje do Moskwy, byłam dumna i chwaliłam się tym w szkole. Chociaż nawet wtedy czułam się urażona, gdy ludzie mówili: "Jesteś Chochłuszka", "Chachły przybyli". Teraz analizuję te sytuacje i wiem, że zawsze byliśmy dla nich Chachłami i niewolnikami.

Ogólnie rzecz biorąc, niewiele wiedziałam o swoim kraju - co oznaczają słowa "Ukraina" i "ukraiński". Co za różnica, czy oglądam ukraińską czy rosyjską telewizję? Byłam nieświadomą obywatelką mojego kraju, ponieważ niewiele o nim wiedziałam. To duży problem w Ukrainie.

TLM: Kiedy zdałaś sobie sprawę, że jesteś Ukrainką?

MK: Gdy dostałem się na warsztaty do Bohdana Beniuka. To on zaczął zaszczepiać we mnie miłość do języka i mojej kultury. Jako studenci jeździliśmy w Karpaty, słuchałam ukraińskich piosenek, zaczęłam czytać, interesować się naszą historią, naszymi ludźmi, którzy pracowali przede mną. I to dzięki nim istnieje ukraiński teatr, ukraińskie książki. Teraz uważa się to za coś oczywistego. Ludzie walczyli o to, byśmy mogli teraz czytać ukraińskie książki.

TLM: Byłaś studentką, gdy rozpoczął się Majdan. Jak przeżyłaś te wydarzenia?

MK:Dopiero co przyjechałam do Kijowa i zaczynałam rozumieć świat. Ciekawe jest to, że wszyscy byli przeciwko Janukowyczowi, przeciwko temu rządowi. Pomyślałam sobie: "A w Donbasie wszyscy głosowali na Janukowycza. Co jest z nim nie tak?". Majdan miał oczywiście bardzo silny wpływ na mnie. Z jednej strony był przerażający, z drugiej strony zobaczyłam, jak odważni są Ukraińcy. Są gotowi iść do końca, ponieważ nie chcą żyć w tym reżimie, nie chcą żyć w niewoli, nie chcą istnieć pod rządami Rosji. Przeszłam na język ukraiński. W tym czasie rozmawiałem ze znajomym z obwodu ługańskiego:

- Czy mówisz mówić po naszemu?

- Mówię po ukraińsku!

- Możesz?

- Nie, nie mogę.

Protestujący na Placu Niepodległości. Kijów, 12 grudnia 2013 r. Viktor Drachev/ AFP/East News

‍TLM: Dlaczego chciałaś zostać aktorką? Czy Twoja rodzina wspierała Twój wybór?

MK: Kiedy byłam mała, dawałam koncerty na ulicy, na które zapraszałam sąsiadów, uczęszczałam też do domu kultury. Po dziewiątej klasie zaproponowano mi pójście do szkoły teatralnej w Ługańsku, ale ja chciałem studiować w Kijowie. W odpowiedzi usłyszałam, że nie dostanę się na państwowy uniwersytet w stolicy bez pieniędzy i kontaktów. Ale mój ojciec bardzo we mnie wierzył i wspierał. Zawsze byłam kreatywna, ale ponieważ żyliśmy w biedzie, nie mogłam studiować w szkole muzycznej, nie mogłam chodzić na tańce, bo nie mieliśmy wystarczająco dużo pieniędzy. To jest mój dramat z dzieciństwa.

Na uniwersytet się nie dostałam. Przez 3 lata pracowałam w różnych zawodach: byłam sprzątaczką, sprzedawczynią. W tym okresie zmarł mój ojciec. Byłam zestresowana, zapomniałam o moim pragnieniu bycia aktorką, po prostu pracowałam i jednocześnie studiowałam w Akademii Personalnej. I wtedy jeden z nauczycieli powiedział mi, że powinnam iść do szkoły teatralnej. Spróbowałam jeszcze raz i dostałam szansę.

‍TLM: Co dały ci lata, które spędziłaś po szkole, pracując jako sprzątaczka?

MK: W aktorstwie chodzi o duszę, o serce, o doświadczenie. Nie mówię, że trzeba być narkomanem, żeby zagrać narkomana. Ale trzeba być bardzo wrażliwym na życie, na ludzi, na siebie. Kiedy przechodzisz przez tak trudne etapy, łatwo będzie płakać na scenie, ponieważ mówisz o życiu - i jest w tym szczerość.  

‍TLM: Kiedy po raz pierwszy zobaczyłaś wojnę?

MK: W 2015 roku zmarła moja babcia i pojechałam do mojej rodzinnej Kreminnej. Nasz autobus został zatrzymany i sprawdzony przez żołnierzy. To było moje pierwsze spotkanie z wojną. Widziałam ludzi, którzy bardzo się bali. Teraz nie wiem, kiedy znów tam pojadę. Druga moja babcia nie chciała wyjeżdżać. Rosjanie zatrzymali się w moim domu, gdzie mieszkała mama mojego taty. Zabrali stamtąd wiele rzeczy. A ja po prostu chcę tam pojechać, do tego domu, z którym mam wiele wspomnień.

‍TLM: Jak przeżyłaś inwazję na pełną skalę?

MK: Jechałam pociągiem z Zakarpacia do Kijowa. To było przerażające. Wpadłam w panikę. Nie było połączenia, do nikogo nie można było się dodzwonić. Moim najważniejszym zadaniem było zadzwonić do całej mojej rodziny i zebrać ich wszystkic, abyśmy mogli być razem.  

Udało nam się odebrać rodzinę i zabrać ją na Zakarpacie. Ciągle czytaliśmy i oglądaliśmy wiadomości. Potem postanowiliśmy z mężem pojechać do Lwowa. Po prostu chodziłam po mieście, szukając siedziby organizacji humanitarnych, poszłam na dworzec kolejowy i pracowałam tam jako wolontariuszka. Ludzie przyjeżdżali z całego kraju. Niektórzy zostawali, inni jechali dalej. Ludzie czekali przez długi czas, siedząc na dworcu przez dzień lub dłużej, a my po prostu z nimi rozmawialiśmy.  

Potem zaangażowałam się w pomoc humanitarną. Pewnego dnia wykorzystałam swoje znajomości. Zadzwoniłam do jednego z deputowanych i powiedziałam: "Jestem Honorowym Artystą Ukrainy, czy mógłbyś nas wesprzeć, mam ludzi z Zaporoża, którzy naprawdę potrzebują pomocy". Zadziałało dwa razy, ale za trzecim razem odmówił (śmiech).

Fundacja Charytatywna "Artystyczny Ruch Ukraiński" organizuje wydarzenia dla dzieci

TLM: Jak wpadłaś na pomysł założenia własnej fundacji, Ukraińskiego Ruchu Artystycznego?

MK: Marzyłam o tym jeszcze przed wielką wojną. Potem zaczęłam się zastanawiać, komu to teraz potrzebne? Był jednak bardzo ważny moment: w pierwszych miesiącach inwazji na pełną skalę zadzwoniłem do moich kolegów artystów i zapytałem, czy nie potrzebują pomocy. Ponieważ nie ma pracy, nie ma filmowania - z czego żyć, co jeść? A twórczym ludziom bardzo trudno jest powiedzieć, że czegoś brakuje. Więc wysłaliśmy im paczki. Byli bardzo szczęśliwi. Kiedy troszczysz się o cały świat, to świetnie, ale najpierw pomóż temu, kto jest obok ciebie. Dzieci są takie same. Przed wojną miały marzenia, nadzieje, były kreatywne. I potrzebują teraz, by podać im rękę, zorganizować spotkania, warsztaty. Dać narzędzia realizacji. Chodzi o ich życie. Kiedy w przyszłości będą wspominać wojnę, zapamiętają te warsztaty, tę szansę, którą dostali. Dlatego musiałam to zrobić. Dziś trudno zebrać pieniądze dla wojska, a wyobraź sobie jak trudno zebrać pieniądze na instrumenty dla dzieci.Ale robimy to. Chociaż nie na taką skalę, na jaką byśmy chcieli.

TLM: Opowiedz o jakimś punkcie zwrotnym w czasie wojny? Kiedy na przykład zrozumiałaś, że wojna nie skończy się szybko i wszystko się zmieniło?

‍MK; Wiem, że wojna szybko się nie skończy. Z jednej strony mnie to przeraża, mam 30 lat. Mój mąż i ja chcemy mieć dzieci. Jeszcze przed wojną myślałam: wystawimy, a potem pójdę na urlop macierzyński. Zaczęła się wojna i przestraszyłam się: co jeśli coś się stanie? Nie chcę opuszczać Ukrainy. Strach przed nieznanym mnie przeraża. Chcieliśmy kupić dom, a potem pomyśleliśmy: a co jeśli jutro go stracimy? Teraz pracuję z psychologiem, rozmawiam o wszystkim i jest trochę łatwiej. Chcę być zdrowa psychicznie. Zmęczenie jest normalne.

‍TLM: A najstraszniejszy moment?

MK: Najgorsze jest, gdy coś dzieje się twojej rodzinie i nie możesz jej pomóc. To straszne, kiedy myślę o moim partnerze Zakharze (aktor Teatru im. Iwana Franki Zakhar Nechypor zaginął na froncie - red.), o którym nie mamy żadnych informacji od sześciu miesięcy. Strasznie jest myśleć o tych kobietach, które są w niewoli. Kiedy o tym myślę, jeszcze bardziej uświadamiam sobie, że najważniejsza jest wolność.

‍TLM: Jak widzisz przyszłość Ukrainy?

‍MC: Wolną. Nawet teraz Ukraina jest silna. Najważniejsza jest wolność.

No items found.

Redaktorka i dziennikarka. Studiowała politologię na Narodowym Politechnice Tarasa Szewczenki, dziennikarstwo telewizyjne na Kijowskim Narodowym Uniwersytecie Kultury i Sztuki, a także reklamę i public relations w Kijowskim Instytucie Politechnicznym im. Igora Sikorskiego. Badała przywództwo polityczne kobiet w Ukrainie, a także aspekty przestrzegania standardów dziennikarstwa w warunkach wojny. Była zastępczynią redaktora naczelnego kanału telewizyjnego Espresso. Nagrodzona Orderem „Za Zasługi” III stopnia.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Louis Lee Ray i Michael Waldman, brytyjscy reżyserzy „Zelensky Story”, nie doszli do porozumienia w kwestii pozytywnych aspektów prezydentury Zełenskiego – więc wątki negatywne, skandaliczne czy kryminalne też nie zostały w tym serialu poruszone. I to propagandowe podejście, tj. forsowanie jednych rzeczy, a ukrywanie innych, dobrze wpisuje się w system tworzenia seriali politycznych.

Kadr z filmu „Zelensky Story”

Najsłynniejszy bodaj przykład tego gatunku, „The House of Cards”, skupia się na dramacie człowieka dochodzącego do władzy, przepojonego żądzą zemsty, zdolnego manipulować innymi politykami i opinią publiczną. Rządzący USA w latach emisji serialu prezydent Barack Obama, jego wierny widz, stwierdził swego czasu ze smutkiem: „Chciałbym móc tak łatwo dogadywać się z kongresmenami i senatorami”.

Tego rodzaju seriale czy filmy są nie tylko pożądane przez zaangażowanych politycznie widzów, ale też ważne dla ambitnych technologów politycznych, którzy wykorzystują kino zgodnie z metodami tak trafnie zdefiniowanymi przez geniusza zła Włodzimierza Lenina.

Z drugiej strony seriale polityczne mają też przeciwną, konstruktywną stronę: są prewencyjną metodą omawiania sytuacji, które już się dzieją lub mogą się wydarzyć w polityce. Dlatego niektóre z nich stały się prorocze.

Occupied (Okkupert), Norwegia, 2015-2020

Plakat serialu „Occupied”

Norweski serial zrealizowany dla platformy Viapley wygląda proroczo. Hybrydowa inwazja Rosji na Norwegię została wymyślona przez pisarza Ju Nesb? w 2008 roku, a w 2014 roku, gdy Rosja w ten sam sposób najechała Ukrainę, anektując Krym, 1. sezon serialu (2015) stał się prawdziwą kinową bombą. Działalność rosyjskiej V kolumny w Norwegii, fałszywe zapewnienia rosyjskiego ambasadora, naiwność Norwegów i ogólne, bardzo znajome i smutne wezwanie: „nie strzelać” wyglądają przerażająco. Oglądając „Okupowanych”, Ukraińcy, Polacy i inni Europejczycy mogą wyraźnie (teraz!) zobaczyć strategię i wpływy, z jakimi Rosjanie rozpoczęli swoją operację terrorystyczną w 2014 roku, która w lutym 2022 r. przerodziła się w największą wojnę w Europie od czasów II wojny światowej. Przepowiednia i odwaga autorów sprawiły, że seria ta stała się epokowa.

Zasada Comeya - wyższa lojalność, (Zasada Comeya) USA, 2020

Serialowy Donald Trump

Podobnie jak „The Occupied”, „The Comey Rule” nie ma sobie równych. Serial Sky ShowTime to propaganda bez precedensu w Hollywood, podobna do kina radzieckiego u szczytu zimnej wojny. Dziko niepoprawny politycznie i agresywny, pokazuje postać, która jest podobna do Trumpa pod każdym względem – bo jest równia paskudna, głupia, zła i niekulturalna (w jednym odcinku pojawia się nawet jako sam Szatan). Na dodatek szef FBI James Comey, wymieniony w tytule, zrazu uczciwy i poprawny – okazuje się równie zły.

Serial ukazał się w 2020 roku, stając się najczarniejszym filmowym PR-em w historii. Teraz „Zasada Comeya” jest często przypominana, ponieważ Ameryka jest tak samo spolaryzowana, a na horyzoncie pojawiają się nowe wybory.

The Crown, Wielka Brytania, 2016-2023

Królowa Elżbieta II z serialu telewizyjnego „The Crown”

Majestatyczny serial Netflixa godny wszelkich rekomendacji. Jego akcja obejmuje niemal cały wiek, od początku XX do początku XXI, a jego siły grawitacyjne przyciągają dziesiątki krajów, setki wydarzeń i niezliczone historyczne postaci – nie tylko z Europy. Mamy ciąg kłótni, skandali, konfrontacji, wojen, śmierci i narodzin. Mało kto nie oglądał tego serialu. A tych, którzy nie oglądali, lecz zamierzają to zrobić, informujemy, że „The Crown” też „nie jest bez skazy” zarówno w opinii fanów, jak krytyków. Z sezonu na sezon jego twórcy byli albo bardziej skrupulatni i ostrzy w relacjonowaniu królewskiej historii, albo bardziej pobłażliwi. Na przykład po sezonie 5., w którym sympatie twórców znalazły się ewidentnie po stronie księżnej Diany, sezon 6. oddał hołd królowej Elżbiecie II.

Wiatr zmian (Dolpung), Korea Południowa, 2024

Kadr z serialu "Wiatr zmian"

Nieoczekiwany, ale odważny apel Koreańczyków do kręgów rządzących ich krajem (rzadkie zjawisko wśród dram) doprowadził nie tylko do porównań z „The House of Cards”, ale także do podobieństw z grą w pokera – gdy stawka rośnie z rundy na rundę, a chodzi o ludzkie życie. Korzystając z konstytucyjnej klauzuli, zgodnie z którą wiceprezydent staje się prezydentem w przypadku śmierci lub niepełnosprawności tego ostatniego – wiceprezydent zatruwa życie prezydenta, starając się zająć miejsce szefa. Celem protagonisty jest oczyszczenie rządu z korupcji, nawet kosztem więzienia, a nawet własnej śmierci. W kolejnych odcinkach walczy z ministrami, posłami i prokuratorami, będącymi lobbystami i protegowanymi oligarchów. I niezwykły niuans: prześladowca od czasu do czasu staje się ściganym, by ponownie odzyskać inicjatywę. I tak w kółko – z szokującym finałem.

Dyplomatka (The Diplomat), Wielka Brytania, 2023

Kadr z serialu „Dyplomatka”

Sezon 2 „Dyplomatki” pojawi się w USA 31 października – w samą porę, bo przed listopadowymi wyborami. A ponieważ opowiada o ambasadorce USA w Wielkiej Brytanii, która zabiega o wiceprezydenturę, idealnie wpisuje się w kampanię na rzecz prawdziwej kandydatki Demokratów. Nie ma wątpliwości, że serial jest pozycjonowany właśnie w ten sposób, zwłaszcza jeśli uwzględnić ideologiczną stronniczość producenta, którym jest Netflix. Niemniej „The Diplomat” znacznie różni się od rzeczywistości. Tutaj polityczna gra za kulisami jest wyważona, mieszanka gatunkowa bogata, a fabuła trzyma się niemal niemożliwej w kinie poprawności w przedstawianiu relacji między płciami i krajami.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Seriale polityczne: kino z misją specjalną

Jarosław Pidhora
Ołeksandr Irwaniec, książka, prezentacja

Switłana Oleszko: Co by się stało, gdyby Ukraina wygrała wojnę z bolszewicką Rosją w 1920 roku?

Ołeksandr Irwaniec: „Charków 1938” to powieść o Ukrainie, której się udało. I jest to dystopia. Patrząc na ten karnawał, który odbywa się na kartach książki, masz przeczucie katastrofy tuż przed wielkim wydarzeniem, tym wielkim wybuchem wojny w 1939 roku. Bohaterowie książki wiedzą, że bawią się na Titanicu, nazywają to ucztą w środku zarazy. I tak było w tamtych czasach, zarówno w Związku Radzieckim, jak w Niemczech.

Okładka polskiego tłumaczenia książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Pytanie do tłumacza: Moim zdaniem to najgorsza książka do tłumaczenia. Co sprawiło, że się tego podjąłeś?

Andrij Sawenec: Potraktowałem to jak wyzwanie. To złożony, ambiwalentny, wielowymiarowy tekst, który trzyma tłumacza w napięciu.

Czy mógłbyś nam opowiedzieć o konkretnych trudnościach związanych z tłumaczeniem?

Przedstawiciele narodu ukraińskiego przyjeżdżają do Charkowa na karnawał z różnych części Ukrainy i spoza niej, w tym zza wschodniej i zachodniej granicy. I tu przypominamy duet kabareciarzy Jurko i Stefko, którzy istnieli naprawdę. Mówimy o znanych postaciach: Juriju Wynnyczuku, znanym dziś przede wszystkim jako pisarz, i Stefce Orobcu. Byli bardzo popularni w latach dziewięćdziesiątych. W Charkowie ci mieszkańcy Lwowaposługują się dialektem galicyjskim, bardzo różniącym się od wschodnioukraińskiego standardu literackiego. Po prostu stoją sobie gdzieś na ulicy, opowiadając sobie dowcipy – a inniśmieją się, choć nie rozumieją wszystkiego. Śmieją się, ponieważ ten język jest dla nich dziwny i zabawny.

Oczywiście, w oryginale możesz przytoczyć pewne elementydialektu zachodniego, czyli lwowskiego – ale pozostaje pytanie, jak to przetłumaczyć na polski.

Decyzja była dla mnie oczywista, nie znalazłem dla niejalternatywy: wyłowiłem z zakamarków pamięci inny słynny lwowski duet kabaretowy okresu międzywojennego, Szczepcia i Tońcia, czyli Kazimierza Wajdę i Henryka Vogelfängera

Po raz pierwszy mówię o tym publicznie i nie wiem, czy ktoś w ogóle zauważy, ale wy będziecie o tym wiedzieć. Odnalazłem transkrypcję tych dialogów radiowych, pobrałem jeden fragment, który jest funkcjonalnie podobny – czyli pytanie, odpowiedź i potem kolejne pytanie – tak żeby dokładnie pasował do tej matrycy. To autentyczny fragment, dialog między znanymi kabareciarzami. Uznałem, że tłumacząc postmodernistyczne dzieło, mam do tego prawo.

O.I.: Zgadzam się.

Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Piszesz: „Dedykuję Ukrainie i Ukraińcom, których kocham”. Czy ta książka jest tylko dla Ukraińców? Czy pisząc ją myślałaś, że nie zostanie przetłumaczona na żaden język obcy?

O.I.: Myślałem, że ten tekst nigdy nie zostanie przetłumaczony. A jeśli zostałby przetłumaczony, to Polska miała być ostatnim krajem, w którym to tłumaczenie by się pojawiło. Nie ze względu na tekst, ale ze względu na część ideologiczną i filozoficzną.

Jewhen Konowalec, prezydent Twojej wymyślonej Ukrainy, i kanclerz Niemiec, komunistyczny lider Telman, spotykają się w 1938 roku w Charkowie. Niemiec pyta: „Jak podzielimy Polskę?”, a prezydent Ukrainy odpowiada mu po niemiecku: „Mam na ten temat kilka przemyśleń”.

O.I.: Tym bardziej jestem wdzięczny Andrijowi Sawencowi i Fundacji Eastern Express za to, że to tłumaczenie się ukazało. Niuansów i aluzji jest tam tak wiele, że po prostu kłaniam się Andrijowi za przetłumaczenie tego wszystkiego.

А.S.: Jest tu kilka warstw do rozróżnienia. Jedną z nich jest warstwa czysto językowa.  Druga  to warstwa kulturowa – to horyzont wiedzy czytelnika. Nazwiska, mniej lub bardziej ukryte cytaty, fakty z biografii ukraińskich pisarzy (ale nie tylko) mogą liczyć na wdzięczne przyjęcie u przygotowanego czytelnika. Jednak stosowna wiedza na temat przeszłości Ukrainy niekoniecznie będzie dostępna dla czytelnika spoza kraju. Z tego powodu przygotowałem więc również krótki zestaw komentarzy od tłumacza. On nie wyjaśnia wszystkiego, ale daje pewne wskazówki, które pozwalają dostrzec, jak głęboki może być ten tekst.

Co do publikowania tej książki w innych krajach, przede wszystkim w Polsce: to już jest warstwa, którą można nazwać ideologiczną – choć tak naprawdę wszystko w tym tekście jest ujęte w cudzysłów. To jest taki bardzo szeroki, ironiczny i autoironiczny gest pisarza, który mówi o stanie społeczeństwa, kultury, literatury i świadomości społecznej.  

Ten obraz ukraińskiego społeczeństwa przedstawiony w powieści może nie być zbyt atrakcyjny dla samych Ukraińców i dla naszych sąsiadów. Wszystko zależy od wyznawanych wartości i hierarchii tych wartości

Te relacje międzynarodowe, umowy zawierane w tym wyimaginowanym świecie, dla którego punktem wyjścia jest wojna bolszewicka i zwycięstwo armii Ukraińskiej Republiki Ludowej – wszystko to prowadzi do ukształtowania się utopijnego społeczeństwa ukraińskiego. To bardzo osobista sprawa, kto jak będzie postrzegał ten obraz – czy z uśmiechem, czy z przerażeniem, czy z dezaprobatą.

Switłana Oleszko i Ołeksandr Irwaniec. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Dlaczego Charków?

O.I.: Jestem pisarzem miasta. A jeśli mówimy o Charkowie, to moja matka pochodzi z Bohoduchowa, który znajduje się w obwodzie charkowskim. Dla mnie Charków był pierwszym dużym miastem, pierwszą metropolią, którą zobaczyłem. Miałem może cztery lata, mieszkaliśmy już na zachodzie Ukrainy. Pewnego dnia mama przywiozła mnie do Charkowa. W tamtejszym ZOO zobaczyłem niedźwiedzia polarnego, to było dla mnie odkrycie. Charków – miasto niedźwiedzia polarnego.

Po drugie, to była stolica, powiedzmy, socjalistycznej Ukrainy – ale urok stolicy jakoś pozostał. Zawsze go czułem.

Napisanie powieści zajęło mi około 2 lat, a myślałem o niej chyba przez 15 lat. Nasz przyjaciel, pisarz Jurko Pozajak, powiedział jakieś 15-20 lat temu: „Wyobraź sobie tylko: gdyby Ukraińska Republika Ludowa przetrwała”. I zacząłem to sobie wyobrażać. Ale co innego coś sobie wyobrażać, a co innego stworzyć cały świat, który mógł istnieć, gdy Ukraina stała się silnym państwem autorytarnym – jak większość krajów Europy Wschodniej w tamtym czasie. W Ukrainie zapytano mnie, dlaczego „Charków 1938”. Odpowiedziałem, że dlatego, że był to ostatni rok przed 1939. A wszyscy rozumieją, co wydarzyło się w 1939 roku.

Ale to było rok po 1937 i kilka lat po 1933. Wiemy, co się wtedy wydarzyło. Czytając tę książkę zastanawiałam się, czy chciałabym urodzić się w Charkowie, który opisałeś. I czy w tym Charkowie i w tym autorytarnym kraju byłoby miejsce dla Ciebie i dla mnie.

O.I.: Pisałbym dla nich patriotyczne sztuki, Andrij by je tłumaczył, a wy wystawialibyście je na deskach teatru. Dlaczego nie? To ironia, oczywiście.

Dajesz Charkowowi drugą szansę i czynisz go stolicą Ukrainy. Charków rzeczywiście był stolicą – i to w najgorszym moim zdaniem czasie. To był antyukraiński, bolszewicki gest. Jestem z Charkowa, bardzo kocham moje miasto i moją rodzinę, ale uważam, że dopóki istnieje Kijów, nie może być innej stolicy Ukrainy.

O.I.: Całkowicie się zgadzam, ale powinnaś również pamiętać, że Charków, niezależnie od tego, czy jest stolicą, czy nie, jest drugim miastem Ukrainy. Przed wojną mieszkało tu ponad 2 miliony ludzi. To prawdziwa metropolia. Oczywiście, to musiał być Charków. Dla mnie cała Ukraińska SRR, którą opisałem, to Rzym w stanie upadku – i rozkwitu zarazem. Upadek i rozkwit w jednym mieście, w jednym kraju.

Zbliża się rok 1939, a Ukraina utrzymuje kontakty z Niemcami, które również są krajem autorytarnym, ale w rządzie nie ma Hitlera, jest Telman, komunistyczny przywódca totalitarny

Lubię mieszać fakty z fikcją. Telman przybywa do Charkowa na sterowcu „Hindeburg”, który jest na okładce polskiego wydania. Prawdziwy „Hindeburg” został zbudowany w Niemczech i rozbił się w Stanach Zjednoczonych. U mnie on leci na Wschód, a nie na Zachód. Takich detali jest wiele. Na przykład do Charkowa przylatują dwaj Amerykanie, Ernest Hemingway i Henry Miller, którzy byli wtedy w Europie, tyle że w Paryżu. Jest też dziewczynka o imieniu Lina, która ma 8 lat. Ukraińcy rozumieją o kim mówię, Polacy może nie muszą tego rozumieć[zapewne chodzi o Linę Wasyliwnę Kostenko, urodzoną w 1930 r. ukraińską poetkę, tłumaczkę i dysydentkę, główną przedstawicielkę grupy szistdesiatnyków (poetów lat 60.) w kulrurze ukraińskiej – red.].

Po spotkaniu wokół książki "Charków 1938" Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: materialy prasowe

Polskie wydanie zawiera komentarze tłumacza. To tylko kilka stron. Moim zdaniem mogłoby być ich znacznie więcej.

A.S.: Wolę zakładać, że czytelnik jest inteligentny. Kiedy piszę komentarze, staram się robić to delikatnie, zwracać uwagę na drobne szczegóły, jakby zakładając, że czytelnik się połapie. Dałem tylko kilka wskazówek. Uznałem na przykład, że naszym czytelnikom nie trzeba mówić, kto kryje się za postacią Alessandra Boiczescu z Czerniowiec, który w powieści jest sekretarzem noblistki Olgi Kobylińskiej. To jeden z komentarzy, które nie znalazły się w książce, ponieważ były zbyt oczywiste.

Jak wyglądałaby współczesna Ukraina w Twojej powieści?

O.I.: Trudno powiedzieć. 24 lutego zmienił wszystko w moim życiu. I myślę, że wszystko zmieniło się dla większości Ukraińców. Gdybym miał teraz napisać coś podobnego, byłby to zupełnie inny tekst. Pisałem tę powieść jakieś 2 lata. Myślałem o niej, rysowałem jakieś schematy: co się wydarzy, kto jest obecny w jakim miejscu. Nietrudno wymyślić ogólną fabułę, ale stworzenie całego świata to dużo pracy. To przedsięwzięcie na całe życie – mogę powiedzieć, że spędziłem nad tym 15 lat.

Książka ma dwie warstwy. Jedna jest bardziej uniwersalna, bardziej globalna, bo pojawiają się takie postaci jak Hemingway czy Ewa Braun – czyli aluzje, które będą rozpoznawalne na całym świecie. Z drugiej strony postacie ukraińskie, które się pojawiają, to pierwszorzędni pisarze, z których większość w 1938 roku niestety już nie żyła. I to może być postrzegane jako swego rodzaju przypowieść o tym, jak pięknie mogła rozwinąć się ukraińska literatura. Jednak czytelnik może nadal postrzegać tę opowieść jako uniwersalne przesłanie, ponieważ porusza ona kwestię istnienia artysty w kraju z autorytarnym reżimem. A także kwestię ukraińskiej i polskiej tożsamości. Te kwestie są uniwersalne i ważne dla nas wszystkich.

Skąd przyjechałeś do Lublina?

O.I.: Z Równego.

Prezentacja polskiego tłumaczenia "Charków 1938" (Andrija Sawenecia) Ołeksandra Irwancia. Zdjęcie: Tymofii Klubenko

Ale 24 lutego nadal mieszkałeś w Irpieniu?

O.I.: Tak. Przez dwa tygodnie byliśmy, że tak powiem, pod okupacją, chociaż nie było walk. Widziałem tylko wojskaobrony terytorialnej z kałasznikowami. Ale 8 marca, kiedy wyjeżdżaliśmy, na naszej ulicy była już bitwa. Przed mostem stały setki samochodów z powybijanymi szybami. Niektóre były rozbite, ze śladami krwi. Byłem z żoną i jej 92-letnią matką; karetka czekała na drugim moście. Zadzwoniła aktorka Rimma Ziubina i powiedziała, że ma mieszkanie w Kijowie. Zatrzymaliśmy się tam na kolejny miesiąc, balkon wychodził na Dniepr. Ogólnie Kijów w czasie wojny był ciekawym miastem. Przez kilka dni nie było żywności, potem pojawił się chleb i wszystko. Kupiłem papierosy, a potem dałem połowę z nich chłopakom na punktach kontrolnych.

Potem były Niemcy. Jak długo tam przebywałeś?

O.I.: No, prawie dwa lata. Byłem w Berlinie przez pięć miesięcy, a ostatnie pięć miesięcy mieszkałem w Bambergu, w Bawarii. Potem wróciłem do Równego. Tydzień po powrocieodebrałem telefon z Warszawy. Zaproponowali mi kolejny miesiąc pobytu w Krasnogrudzie. To nawet nie wieś, to chatka w lesie. Mieszkałem tam przez miesiąc i skończyłem swoją powieść. Naprawdę to doceniam i pamiętam, będę wdzięczny do końca życia. Wiele słyszałem o Krasnogrudzie, ale nigdy nie myślałem, że tam pojadę. To naprawdę bardzo piękne miejsce, także w kontekście Czesława Miłosza [W Krasnogrudzie, gdzie Miłosz często bywał, w Dworze Miłosza znajduje się Międzynarodowe Centrum Dialogu – red.]. Tam po jednej stronie masz Białoruś z rosyjskimi czołgami, a po drugiej granicę polsko-litewską. Uwielbiam takie ekstremalne miejsca.

Z Krasnogrudy wróciłem już do Równego. Przed wojną mieszkało w tym mieście około 220 tysięcy ludzi, teraz jest ich około 300 tysięcy. Wiele osób przyjechało ze wschodu Ukrainy – z Chersonia, Mariupola, Charkowa…

Wyobrażałeś kiedyś sobie, że wrócisz z Irpienia do Równego?

O.I.: Mógłbym to sobie wyobrazić. Ale tego, że wrócę tam przez Berlin, Bamberg i Krasnogrudę – nie mógłbym. Nikt bynie mógł.

20
хв

Wyobraź sobie, że Ukraina jest potężnym krajem

Switłana Oleszko

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Modlitwa o ciepłą zimę. Czy będzie prąd?

Ексклюзив
20
хв

Ukraiński humor to forma oporu wobec grozy

Ексклюзив
20
хв

Pierwsza rocznica Sestr: rok odkryć

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress