Exclusive
20
min

Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością

Europa bardzo chce pokazać nasze jedność i braterstwo na poziomie kulturowym. Odbyło się wiele koncertów, n a których specjalnie zapraszano ukraińskich i rosyjskich wykonawców, aby zademonstrować, że ze strony kultury wszystko jest, jak dawniej. Ale to jest po prostu rozmywanie problemu - twierdzi profesorka Lidia Melnyk

Olga Pakosz

Włoska elita polityczna, w tym prezydent Sergio Matarella (w środku) i premier Giorgia Meloni (po prawej), a także przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen podczas otwarcia nowego sezonu w La Scali operą Modesta Musorgskiego "Borys Godunow". Grudzień 2022. Zdjęcie: biuro prasowe Sergio Matarella

No items found.

W Teatrze Wielkim w Warszawie odwołano pięć spektakli "Borysa Godunowa", które miały się odbyć w czerwcu. Odwołanie tłumaczone jest  tym, że "realizacja premiery uzależniona od sytuacji w Ukrainie". Jednak to raczej wyjątek niż konsekwentna polityka, kiedy instytucja kulturalna zawiesza przedstawienia autorów rosyjskich. Dlaczego tolerowanie sztuki rosyjskiej jest niebezpieczne dla Europy, wyjaśnia Lidia Melnyk - doktor habilitowany nauk o sztuce, profesorka Lwowskiej Narodowej Akademii Muzycznej im. Mykoły Lysenki. Lidia Melnyk od wielu lat mieszka w Austrii, również wykładała na Uniwersytecie Wiedeńskim oraz Ukraińskim Wolnym Uniwersytecie w Monachium.

Lidia Melnyk. Zdjęcia z prywatnego archiwum

Popularyzacji rosyjskiej kultury w Europie wzrasta

Olga Pakosz: Jakie niebezpieczeństwo niesie dla współczesnej Europy rosyjska kultura, a zwłaszcza rosyjska muzyka? Wielu Europejczyków nie zdaje sobie sprawy, że Rosjanie to jedno, a ich kultura, wielowiekowa i tak szanowana, to coś innego. I nie chcą ani słyszeć, ani mówić o niebezpieczeństwie popularyzacji tej kultury. „To przecież światowe dziedzictwo! Nie możemy zabronić?!”

Lidia Melnyk: Z napotkałam ten problem już w pierwszym tygodniu pełnoskalowej inwazji. Zauważyliśmy, że to przekonanie jest głębokie i wymaga i pracy i walki. Dlaczego? Może wydawać się, że wielka kultura i wielka wojna nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale jako historyk muzyki mogę stanowczo stwierdzić, że te rzeczy zawsze były ze sobą powiązane. "

"Mit o wielkiej rosyjskiej kulturze jest bardzo skutecznym narzędziem manipulacji świadomością. Jeżeli popatrzymy na drugą wojnę światową, możemy zobaczyć analogię: jak naród, który dał światu Beethovena i Bacha, mógł zrobić coś złego i okrutnego. A jednak zrobił."

"Po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji ten mit zaczął być aktywnie wykorzystywany przez Rosję w Europie i był chętnie akceptowany przez Europejczyków. Może na początku nawet mniej, ale teraz widzę, że tendencja do popularyzacji i akceptacji rosyjskiej kultury rośnie.

Dlaczego? Są dwie przyczyny. Po pierwsze, jest to wewnętrzna inercja Europejczyków, taka strusia polityka. Ludzie myślą, że jeśli nic nie zmienią, jeśli będą nadal kochać, tolerować, zachwycać się rosyjską kulturą, to problem wkrótce zniknie. Mam na myśli problemy związane z wojną, które już ich zmęczyły, problemy ekonomiczne: drogi gaz, drogie paliwo itp. Wszystko, co powoduje dyskomfort.

Po drugie, wojna częściowo jest kompensowana tym zainteresowaniem lub niezmienioną postawą wobec rosyjskiej kultury, którą wypracowali sobie dawno przed rosyjską agresją wojskową wobec Ukrainy. Ale to jest bardzo niebezpieczna pozycja. Miłość do muzyki poważnej  charakteryzuje wykształconych osób oraz intelektualistów. Ci ludzie kształtują opinię publiczną, są liderami myśli.

Muzyka klasyczna zawsze była skuteczną bronią propagandy. A w tej sytuacji, to znaczy, że naród, który dał światowi  Czajkowskiego, nie może tworzyć zła absolutnego

I  kontynuacja tolerowania, akceptacji, zainteresowania, zachwytu dziełami rosyjskich artystów obecnie w Europie ma znaczący wpływ. Jest to udane uzupełnienie wizerunku "dobrego Rosjanina". I z tego, co widzę, patrząc na różne warstwy społeczeństwa w Austrii czy Niemczech, to działa: tak, Ukraińcy są biedni, ale Rosjanie w sumie również ucierpieli.

Plakat: Ilona Kuzniecowa/Wsiewołod Szarko 2022

Dlatego właśnie europejska publiczność nie zamierza rezygnować z tych osiągnięć kultury. Wydaje się, że udział klasyki rosyjskiej w europejskich stacjach radiowych rośnie, że stacje radiowe mają określone limity, zgodnie z którymi co godzinę musi zabrzmieć utwór kompozytora rosyjskiego.

Ale teraz raz dziennie w eterze radiowym słychać również "Melodię" Myrosława Skoryka.

TTrochę przykro, że Myrosław Skoryk trafił do audycji takim kosztem...

Przykro. Ale już w lutym 2022 roku stało zrozumiało, że musimy działać. My, grupa muzykologów z Lwowa i Kijowa, zainicjowaliśmy apel o zawieszenie rosyjskiej kultury i rosyjskiej muzyki. Rozesłaliśmy go do wszystkich instytucji, z którymi współpracowaliśmy w Europie i Ameryce Polnocnej, starając się uzyskać jak największego rozgłosu. Oczywiście nie wszyscy nasi koledzy jego zaakceptowali.

Ale udało nam się wpłynąć na kilka dużych projektów międzynarodowych i nawet radykalnie zmienić ich kierunki

Uspokajający Czajkowski

A jak była odbierana muzyka niemiecką na świecie w czasie drugiej wojny światowej?

Państwo Izrael konsekwentnie, na poziomie polityki kulturalnej państwa, działało w taki sposób, żeby po Drugiej Wojnie Światowej nie grano muzyki Wagnera, aby nie prowokować tych, którzy przeżyli Holokaust.

Jest słynny przypadek, kiedy izraelski dyrygent Zubin Meta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część sali właśnie wyszła, a jeden ze słuchaczy pojawił się na scenie i pokazał swój numer posiekany na dłoni w obozie koncentracyjnym.

Znany jest przypadek, kiedy izraelski dyrygenta Zubin Mehta próbował wykonać kompozycję Wagnera, a część publiczności po prostu wyszła, a jeden ze słuchaczy wstał na scenie i pokazał swój numer obozowy w tatuażu na ręce. Również muzyka Richarda Straussa nie była wykonywana. To nie oznacza, że w Izraelu całkowicie zrezygnowano z muzycznych utworów kompozytorów niemieckich. Wagner jest znany ze swojej postawy antysemickiej. Nawet teraz sytuacja ta jest zrozumiała w Zachodniej Europie. W Operze Narodowej w Wiedniu niedawno miała miejsce nowa produkcja "Parsifala" Wagnera i równoległy wielodniowy sympozjum "Wagner i kwestia antysemityzmu". Więc Europejczycy rozumieją wpływ muzyki na kształtowanie polityki i propagandę.

18 kwietnia 2024 r. w Nowym Jorku odbyła się demonstracja przeciwko występom artystów baletowych Rosyjskiego Teatru Maryjskiego. Przedstawienia zostały odwołane. Zdjęcie: Konsulat Generalny Ukrainy w Nowym Jorku

Ale mówimy o niedopuszczalności obecności muzyki Wagnera w przestrzeni muzycznej tylko Izraela? Reszta krajów nie wyeliminowała go?

Nie wyeliminowała, i przez pewien czas, nawet po Drugiej Wojnie Światowej, nie mówiło się o tym. Ale teraz to pytanie ponownie stało się bardzo ostre i jest to związane ze znanymi wydarzeniami politycznymi.

Czy muzyka może zabijać? A może Ukraińcy przesadzają? Przecież muzyka nobilituje i harmonizuje.

Klasyczna muzyka to kryterium bardzo subtelnego wpływu na ludzką świadomość. Dlaczego reklamom najbardziej modnych marek zawsze towarzyszy muzyka klasyczna? Ponieważ kojarzy się to z czymś podniosłym, elitarnym. Zawsze.

Dlaczego w niektórych sklepach włączana jest muzyka klasyczna? Bo kojarzy się także z czymś stabilnym i pozytywnym. To dobrze wypracowany ruch marketingowy od lat 60.

Podobnie jest z Czajkowskim – stabilny, pozytywny – wspiera stabilny, pozytywny wizerunek swojego kraju.

A propos, jeśli chodzi o jeszcze jeden nieśmiertelny hit Czajkowskiego na europejskich scenach – balet "Dziadek do orzechów" – to tylko miłość Polaków do tego utworu i można zrozumieć.

"Dziadek do orzechów" został napisany przez Ernsta Hoffmanna, gdy mieszkał w Warszawie. Otrzymał inspirację od sąsiadów na ulicy Freta. Ogólnie rzecz biorąc, Hoffman był wielkim zwolennikiem kultury polskiej

Historycznie Polacy mieli dużo więcej powodów, aby nie lubić kulturę rosyjskoj niż Ukraińcy. Ale ten mainstream, który pojawił się po Drugiej Wojnie Światowej — próba pojednania wszystkich przez kulturę dla stabilności gospodarczej — choć sam w sobie nie przewidywał niczego złego, doprowadził do rozmytych konsekwencji. Ukraińców w szczególności wychowywano w taki sposób, że w wielu z nich nadal tkwi świadomość wyższości kultury rosyjskiej nad ukraińską.

Ale to związane z tym, że mało znaliśmy naszą kulturę...

A dlaczego mało ją znaliśmy? Bo takie były programy szkolne. To była akcja splanowana, która rozpoczynała się w szkołach i kończyła się na uczelniach.

W konserwatorium czy w szkole muzycznej też?

Tak! Uczyliśmy się z radzieckich podręczników. Po rosyjsku. I przez 30 lat nie znaleziono sposobu, aby je napisać od nowa. Nigdy nie przeznaczano na to funduszy panstwowe. Kto mógł czytać po polsku, czytał. Albo po niemiecku, albo po angielsku. Niestety nie ułożyliśmy własnego zestawu podręczników z historii muzyki. Latami podążaliśmy za inercją, co również przygotowało grunt pod obserwowane obecnie procesy. Ja na przykład mogę śpiewać wszystkie rosyjskie opery w tempie. Do dziś. Pytanie — po co? Oto  żniwa, które zbieramy teraz.

Rozmywanie rzeczywistości

Temat związany z Czajkowskim długo mnie niepokoił (chodzi o przemianowanie Kijowskiej Akademii Muzycznej, noszącej imię Czajkowskiego — przyp. red.), — kontynuuje Lidia Melnyk. — I postanowiłam dla siebie, że teraz będę patrzeć na tego kompozytora nie przez pryzmat jego pochodzenia etnicznego (dziadek i pradziadek Czajkowskiego byli Ukraińcami), ale przez pryzmat jego mentalności — był to człowiek z mentalnością imperium. Musimy nazywać rzeczy po imieniu. Czajkowski jest jednym z symboli "wielkiej rosyjskiej kultury".

Czajkowski jest jednym z ulubionych kompozytorów Putina. Zdjęcie: Aleksiej Nikołski/RIA-novosti/AP/Eastern News

Historia zna wiele przykładów znanych muzyków i kompozytorów o nieklarownym pochodzeniu etnicznym. Na przykład ojciec Igora Strawinskiego — ukraińskojęzyczny Fiodor Strawiński — był ściśle związany z Ukrainą. Sam Strawinski był obojętny na etniczne niuanse, był obywatelem świata. Ale w świecie wciąż jest przedstawiany jako kto? Jako rosyjski kompozytor. I będziemy potrzebować dużo czasu, aby zmienić postrzeganie tych momentów na naszą korzyść.

Teraz powinniśmy wrócić do Maksyma Berezowskiego, Dymitra Bortniańskiego, Artemija Wedelja... Mamy z czym pracować, i teraz właśnie powinniśmy to robić. Jednocześnie nie możemy być obojętni na tych rosyjskich kompozytorów, których wykorzystuje się jako symbole ideologiczne.

<span class="teaser"><img src="https://assets-global.website-files.com/64ae8bc0e4312cd55033950d/65c901fef751edf9e5806a4c_Screenshot_20240125_112250_Facebook.jpg">„Przeczytaj także: Ludmiła Monastyrskaya: „Trudno być perfekcjonistą, jeśli zostaniesz zatrzymany na pół arii, wysłany do schronienia”</span>

Wróćmy do kwestii niebezpieczeństwa rosyjskiej muzyki...

a tym polega niebezpieczeństwo, że ta muzyka nadal jest wykonywana! W oczach Europejczyków wygląda to tak: gdzieś tam jest konflikt zbrojny, a jest wielka rosyjska kultura, która pozostaje absolutną wartością. Ale w ten sposób podtrzymuje się pragnienie powrotu do dobrych starych czasów, kiedy nie było konfliktu. Kiedy nie było wszystkich tych problemów gospodarczych i tak dalej...

Czyli to jest możliwość rozmywania rzeczywistości?

Dla mnie tak. I sposób na ucieczkę od wojny w Ukrainie, ponieważ Europa jest zmęczona. Przeciętnemu Europejczykowi zazwyczaj jest już obojętne, kto zwycięży, byleby to wszystko jak najszybciej się skończyło.

To jest taki akompaniament oczekiwania: kiedyś w końcu kłopoty obok zakończą się, wielkie zaś wartości zostaną

Co może zrobić Ukraina w sytuacji, gdy Europa nie chce rezygnować z wielkiej rosyjskiej kultury i muzyki? Jak tłumaczyć, że to po prostu jeden z metod propagandy i zacierania pamięci?

— Choć to teraz bardzo bolesne pytanie, ukraińscy wykonawcy nie powinni brać udziału w rosyjskich produkcjach i występach z udziałem rosyjskich kolegów. Chociażby ten mały krok. W produkcjach dzieł rosyjskich autorów lub tych, gdzie zaangażowani są rosyjscy uczestnicy. Drugim przekazem jest zmniejszenie liczby utworów rosyjskich kompozytorów na scenach europejskich.

Wykonanie muzyki ukraińskich kompozytorów Walentyna Sylwestrowa i Myrosława Skoryka w Berlinie, 2022. Zdjęcie: stage-plus.com

Wiadomo, że wiele autorytatywnych instytucji odmówiło rosyjskich dzieł w swoich programach i zaproszeń rosyjskich wykonawców. W krajach skandynawskich przeszło to bardziej konsekwentnie, podobnie jak w państwach bałtyckich. W Polsce przez pewien czas też tak było, ale niestety, dziś "Jezioro Łabędzie" i "Dziadek do orzechów" znowu są pokazywane na scenach polskich teatrów.

Europa bardzo chce pokazać nasze jedność i braterstwo na poziomie kulturowym. Odbyło się wiele koncertów, na których specjalnie zapraszano ukraińskich i rosyjskich wykonawców, aby zademonstrować, że ze strony kultury wszystko jest, jak dawniej. Ale to jest po prostu rozmywanie problemu.

Czy w takiej sytuacji Ukraińcy nie będą wydawać się niezgodnymi, że nie proponują swojego, a odrzucają to, co wielkie?

My proponujemy swoje, a do tego najcenniejsze, ale ten proces na razie rozwija się powoli, ponieważ straciliśmy nie tylko dziesięciolecia, ale całe wieki na propagowanie naszej muzyki.

A co my właściwie proponujemy?

Proponujemy "Szczedryka" Leontowycza, "Tarasa Bulbę" Mykoły Łysenki (przynajmniej uwerturę lub skróconą wersję), symfonie Łatyszynśkiego. Proponujemy to, co jest łatwo przyswajalne dla szerokiej publiczności.

"Kozak za Dunajem" Gulak-Artemowskiego?

"Kozak za Dunajem" dla europejskiej publiczności jest niezrozumiały. Próbowałam go przedstawić w różnych audytoriach austriackiemu słuchaczowi. Oni nie rozumieją tej postaci silnej kobiety, której boi się mężczyzna, bo może go pobić.

Mam na myśli Bortniańskiego, Berezowskiego, Vedela. Brzmią oni na europejskiej scenie, ale często jako rosyjscy kompozytorzy. "Melodia" Myrosława Skoryka również podoba się słuchaczom.

Współczesni ukraińscy kompozytorzy regularnie pojawiają się na europejskich scenach. Krok po kroku. A tym krokom przeciwstawia się ogrom muzyki rosyjskiej, która przez wieki celowo i za ogromne fundusze państwowe korzeniła się tu w kontekstach muzycznych.

No items found.

Dziennikarka, redaktorka. Od 2015 roku mieszka w Polsce. Pracowała w różnych ukraińskich mediach: „Postęp”, „Lewy Brzeg”, „Profil”, „Realist.online”. Autorka publikacji na temat współpracy ukraińsko-polskiej: aspekty gospodarcze, graniczne, dziedzictwo kulturowe i upamiętnienie. Współorganizatorka dziennikarskich inicjatyw na rzecz przyjaźni ukraińsko-polskiej. Pracowała jako trenerka w programie UE „Prawa kobiet i dzieci na Ukrainie: komponent komunikacyjny”.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

„Kwiaty Ukrainy”, „Dwie siostry” i „Pod wulkanem” – trzy polskie filmy na jednym festiwalu. Ich obecność na tegorocznej imrezie była potrzebna. We wszystkich tych trzech filmach narodowe niuanse przeplatały się w tak zabawny sposób, że można się tylko zastanawiać, dlaczego polsko-ukraińskich koprodukcji jest tak mało, a jeszcze mniej – dobrych.

Adelina Borets, reżyserka „Kwiatów Ukrainy”, ukończyła wydział reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej, a następnie kurs scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i studia magisterskie w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego.

Jako że pochodzi z Mariupola, nie mogła pozostać z dala od zbrodni, których od zimy 2022 roku Rosjanie dopuszczają się w jej domu.

Producent filmu Glib Łukianets i reżyserka Adelina Borets

Chociaż jej „Kwiaty Ukrainy” nie są o Mariupolu, to są dla Ukrainy. Dokumentalny charakter tego filmu tylko dodaje mu wartości – „Dwie siostry” były filmem całkowicie fikcyjnym, a „Pod wulkanem” naśladował dokument. Czysty dokument to inny, mocniejszy i jednocześnie trudniejszy sposób mówienia o rzeczywistości.

Kino dokumentalne pozbawione jest możliwości kręcenia według gotowego scenariusza, jak to ma miejsce w filmach fabularnych. Nie da się wymyślić i przewidzieć życia ze wszystkimi jego możliwymi zwrotami akcji. Dlatego jeśli historia wybrana przez reżysera jako godna filmu zaczyna nabierać własnej, niewymyślonej fabuły, możemy już mówić o sukcesie.

A jeśli dodatkowo fabuła zyskuje wartościowe momenty i zwroty narracyjne, gdy pojawiają się postacie z własnymi historiami, pełnymi prawdziwego napięcia i dramatyzmu, to film staje się Filmem. Takich dzieł jest niewiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, że reżyserowi musi dopisać szczęście w trzech sprawach: a) znalezieniu odpowiedniej historii; b) posiadaniu w sobie odpowiedniej dozy cierpliwości, by czekać na jej rozwój; c) uzyskaniu pełnoprawnej fabuły ze znaczeniami, uogólnieniami i zakończeniem.

„Kwiaty Ukrainy” to właśnie taki szczęśliwie udany film, zrodzony z nadziei reżyserki na coś wielkiego.

W rzeczywistości na początku pomysł na ten film nie był taki jak ten, który rozwinął się podczas pracy nad nim. Historia 65-letniej Natalii, mieszkanki darnyckich [rejon Kijowa w okolicach stacji metra „Darnycja” – red.] slumsów, miała opowiadać o jej walce o miejsce pod słońcem i sprzeciw wobec przyszłych deweloperów.

Mieszkając w dole dawno temu wykopanym pod jakiś dom, zamieniła go w ogród pełen kwiatów, który latem kwitnie witalnym pięknem i siłą

Oczywiście, wraz z rozwojem Kijowa każdy kawałek ziemi stawał się coraz bardziej interesujący dla lokalnych latyfundystów i budowniczych – a tutaj jest dół, który był już przeznaczony pod budowę, tyle że porzucony i przypadkowo zagospodarowany przez spontaniczny akt samoosiedlenia. Nie mając podstaw prawnych do życia w otoczeniu wieżowców kijowskiej Darnycji, Natalia walczy o swoje prawa jako osoba, która już tu mieszka i już powołała wokół siebie do życia wiele roślin.

Ponadto mieszka tu jej dziwny przyjaciel (mąż?) o imieniu „Kotik”, chory i bezdomny. I jeszcze jeden mężczyzna (pomocnik), który pomaga Natalii w pracach domowych. Przychodzi też tutaj wnuczka Natalii. Wokół róże, ziemniaki i łąki – a obok opuszczone garaże, jakieś ruiny. I w tym wszystkim tkwi jej bajkowy dom w kształcie grzyba. W jednej ze scen Natalia mówi do kierowcy ciągnika wysłanego tu do wyburzenia wszystkiego, co się da: „Poczekaj, przyniosę solarium i spalę ci ten traktor”.

Natalia od razu staje się centralną postacią filmu – w nie tyle ze względu na jej specyficzne miejsce zamieszkania, ile z uwagi na osobistą charyzmę. Nie wygląda na 65-latkę, kopie w ziemi, sadzi kwiaty, bez przerwy gada, śmieje się, jak młoda kobieta, i opowiada o seksie. Jest prawdziwą fontanną emocji i słów – zarówno przy stole, prowadząc z zaangażowaniem rozmowy z mężczyznami czy ze swoją wnuczką, jak też rozmawiając o niepodległości Ukrainy, wolności i prawach.

Ma jakieś niesamowite, naturalne usposobienie, łączące siłę ciała z siłą ducha, z poczuciem humoru jako trzecim elementem w trójcy fundamentów jej życia

Gwałtownym zwrotem akcji i ratunkiem dla filmu przed monotonią jest początek inwazji Rosji na Ukrainę. O ile do tej pory można było sporadycznie reagować na żarty dziwnych ludzi i dziwny śmiech wiecznie pobudzonej Natalii w oczekiwaniu, aż w końcu coś się stanie – to od pierwszych pocisków, które spadły 24 lutego 2022 roku, następuje zmiana.

Natalia włazi do ciasnej i przerażającej piwnicy ze swoimi konserwami, przeznaczonej do ich przechowywania, a nie do ratowania życia podczas bombardowania. To jest początek prawdziwego filmu, a wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było tylko lirycznym prologiem w oczekiwaniu na dramatyczne wydarzenia. Bohaterka uaktywnia się: wysyła swojego „Kotika” do Warszawy, odwiedza miejsca, w których zbombardowano domy, zapisuje się do obrony terytorialnej, zaczyna wyplatać siatki maskujące...

Jej życie, podobnie jak tło zdarzeń, wypełniają odgłosy wybuchów i syren, napięcie i telefony od córki i destrukcja otaczającej przestrzeni

Kalejdoskop wydarzeń całkowicie porywa ekran i duszę widza, który już został podbity przez bohaterkę i głęboko zaangażowany przez kompetentny montaż, bez długich ujęć, z krótkimi cięciami, dodatkowo udramatyzowany przez dynamiczną i nerwową muzykę zespołu DachaBracha.

Rok mija, jak w tytule filmu Kim Ki-duka: „Wiosna, lato, jesień, zima... i znowu wiosna”. Rok to prawdziwe życie, wypełnione wirem wydarzeń, wyraźnie ilustrującym wzloty i upadki człowieka. Adelinie Borets i jej zespołowi udało się znaleźć interesującego człowieka, dogadać się z nim i przejść przez to wszystko razem z nim, mimo wojny. A zakończenie filmu jest tak słoneczne – dosłownie – że „Kwiaty Ukrainy” stają się rodzajem nadziei nas wszystkich na radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią.

Wszystkie zdjęcia: materiały prasowe

20
хв

Kino życia zwycięża śmierć

Jarosław Pidhora-Gwiazdowski

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Co będzie jutro?

Ексклюзив
20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

Z banku na front: Polka w ukraińskim wojsku

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress