Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość traci szansę na utworzenie koalicji w nowym Sejmie i utworzenie rządu, wynika z kilku sondaży i nowych późnych danych sondażowych (przeprowadzonych przez Ipsos dla TVN, Polsatu i TVP). Według najnowszych danych sondażowych, opublikowanych w poniedziałek rano, PiS otrzymał 36,6% głosów, opozycyjna Koalicja Obywatelska (blok partii kierowany przez Platformę Obywatelską Donalda Tuska) 31%, blok Trzecia Droga 13,5%, Lewica (Nowa Lwówka) 8,6%, a radykalnie nacjonalistyczna antyukraińska partia Konfederacja tylko 6,4%. W ten sposób trzy siły opozycyjne - Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga i Blok Lewicy - razem mają wystarczającą liczbę głosów, aby utworzyć większość, czyli około 248 miejsc w Sejmie na 460. Wczoraj politycy wszystkich trzech sił, bez podawania nazwisk, potwierdzili, że trwają negocjacje w sprawie utworzenia koalicji rządzącej i rządu.
Фото: Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl
PiS wciąż ma nadzieję, że sondaże exit poll były błędne. Współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego również publicznie deklarują, że są w stanie utrzymać władzę: "Absolutnie wygraliśmy te wybory i to nam prezydent Andrzej Duda powierzy misję tworzenia rządu" - mówi europoseł PiS Ryszard Czarnecki - "Będziemy więc mieli czas na negocjacje, a wtedy te "bardzo ciekawe rzeczy", o których mówił w swoim wystąpieniu szef PiS Jarosław Kaczyński, mogą się wydarzyć". Rzeczywiście, partia zajęła pierwsze miejsce, ale to nie wystarczy, aby utrzymać się przy władzy. Jej prawdopodobny sojusznik, Konfederacja, również nie pomoże PiS w utrzymaniu władzy, ponieważ nawet razem zabraknie im około 12-20 głosów do większości.
Opozycja jest zdeterminowana, aby wykorzystać swoją szansę na sukces, stworzyć koalicję i nowy rząd w oparciu o wyniki głosowania:
"To koniec rządów PiS. Nikt nam tych wyborów nie ukradnie" - powiedział lider opozycji Donald Tusk. "Słuchajcie, udało się. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy z tego drugiego miejsca" - dodał. Tusk pogratulował zwycięstwa liderom innych partii opozycyjnych: "Nikt nas już nie oszuka. Wygraliśmy Polskę".
Niemniej jednak, zgodnie z polską konstytucją, prezydent Andrzej Duda (który jest sojusznikiem Kaczyńskiego) może wskazać kandydata na premiera według własnego uznania, a prawo tego nie zabrania. W takim przypadku to kandydat wskazany przez prezydenta tworzy rząd i musi otrzymać wotum zaufania od Sejmu w ciągu 14 dni. Jeśli tak się nie stanie, Konstytucja RP przewiduje możliwość utworzenia rządu przez Sejm.
Згідно з Конституцією Польщі президент Анджей Дуда може назвати кандидатуру премʼєр-міністра на свій розсуд, законодавство не забороняє цього. Фото:Jan Graczynski/East News
"Jedyną rzeczą, na którą wciąż liczą wielcy zwolennicy lidera PiS Kaczyńskiego, jest to, że zdobędzie on brakujących posłów, aby mieć większość parlamentarną, ale wydaje się to nierealne. Najpóźniej 1 grudnia będziemy mieli nowy rząd demokratycznej opozycji" - powiedział były prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie dla portalu Onet.
"Jest absolutnie jasne, że będziemy tworzyć wspólny rząd z Trzecią Drogą, bo zgadzamy się w zdecydowanej większości naszych priorytetów. Dzisiaj widać, że Koalicja Obywatelska z Trzecią Drogą i Lewicą ma znaczącą większość" - powiedział w rozmowie z Polsatem Rafał Trzaskowski, wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej. Odpowiadając na pytania dziennikarzy w sztabie wyborczym po ogłoszeniu exit polls, polityk wyraził również nadzieję, że prezydent Duda wykaże się niezależnością od lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego przy ustalaniu kandydata na premiera, którego wskaże nowa koalicja w Sejmie.
Jeśli tak się nie stanie, procedura tworzenia rządu może przeciągnąć się o kilka miesięcy.
We wtorek Komisja Wyborcza obiecuje ogłosić ostateczne wyniki wyborów parlamentarnych w Polsce, które odbyły się 15 października.
Dziennikarka, publicystka. Od ponad 20 lat zajmuje się integracją europejską Ukrainy. Jako dziennikarka i redaktorka pracowała dla UNIAN, Gazety po-kievske, Politika i Kultura, Profile Ukrainy. Doradzała Rządowemu Urzędowi Integracji Europejskiej Ukrainy. Opracowała strategię komunikacji dla projektu rozwoju małych centrów biznesowych EBOR. Pracowała jako specjalistka ds. komunikacji w kilku projektach Delegatury UE na Ukrainie. Uczestniczyła w międzynarodowych projektach wspieranych przez UNESCO. Na początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę przeniosła się do Polski. Pracowała jako redaktorka w Polskiej Agencji Prasowej. Otrzymała stypendium dziennikarskie od MLU.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Dom Ukraiński w Przemyślu to miejsce, o którym nie wspomina się podczas turystycznych wycieczek po mieście. W ciągu ostatnich kilku lat byłam na paru takich wycieczkach i za każdym razem zauważałam, że lokalni przewodnicy pomijają kwestię Ukraińców, choć są oni jedną z kluczowych społeczności w mieście. Społecznością, która pozostawiła po sobie dziesiątki architektonicznych i historycznych artefaktów.
Ponadto ukraińska społeczność Przemyśla jest często określana przez miejscowych jako „prawosławna”, choć nie jest to określenie precyzyjne. W latach 60. XIX wieku, kiedy Przemyśl zaczął się dynamicznie rozwijać dzięki budowie fortecy [Twierdza Przemyśl, podówczas trzecia największa twierdza w Europie – red.], mieszkało tu zaledwie 10 tysięcy osób. Do 1910 roku liczba mieszkańców wzrosła do 56 tysięcy. Wśród nich 12,3 tys. było Ukraińcami, w większości wyznania grekokatolickiego.
Dom Ukraiński stoi w centrum miasta, przy ulicy Kościuszki 5. Ten modernistyczny budynek wzniesiono w latach 1903-1904 z inicjatywy dr. Teofila Kormosza, prawnika i członka lokalnej społeczności ukraińskiej. Ihor Horkiw, obecny kierownik Domu Ukraińskiego, wyjaśnia, jak i dlaczego to miejsce stało się dla Ukraińców kluczowe.
Niebo nie tak niebieskie, trawa nie tak zielona
Halyna Halymonyk: Z tego, co wiem, historia Pańskiej rodziny jest bezpośrednio związana z historią Domu Ukraińskiego w Przemyślu. I w pewnym stopniu odzwierciedla historię wielu Ukraińców, którzy mają swoje korzenie na południowo-wschodnich ziemiach Polski.
Ihor Horków: Rodzina moich dziadków została deportowana podczas akcji „Wisła”, którą przeprowadzono pod hasłem „ostatecznego rozwiązania problemu ukraińskiego w Polsce” – w ramach porozumienia między komunistycznymi rządami ZSRR i Polski – wraz ze 150 tysiącami innych Ukraińców z Łemkowszczyzny, Chełmszczyzny, Nadsania i Podlasia. Wcześniej, bezpośrednio po II wojnie światowej, około pół miliona Ukraińców zostało deportowanych z terenów dzisiejszej południowo-wschodniej Polski do sowieckiej Ukrainy, z której w przeciwnym kierunku wywieziono większość ludności polskiej. W 1947 roku kolejnych 150 000 Ukraińców zostało deportowanych do zachodniej i północnej części Polski, na tak zwane „ziemie odzyskane”.
W ten sposób prokremlowski rząd komunistycznej Polski chciał wymazać ukraińską tożsamość i spolonizować Ukraińców. Surowo zabroniono im powrotu na ziemie, które były ich ojczyzną
Jednak na zachodnich ziemiach Polski nie widzieli dla siebie przyszłości, bo nie było tam „ukraińskiego życia”: żadnej grupy teatralnej, żadnego czasopisma, żadnej cerkwi, żadnej szkoły. Czasami dotarcie do najbliższej cerkwi zabierało cały dzień – a po dwugodzinnym nabożeństwie kolejny dzień upływał im na wędrówce powrotnej.
Ukraińcy to naród bardzo przywiązany do ziemi. W nowym miejscu wszystko było dla nich inne: niebo nie tak błękitne, trawa nie tak zielona, słońce nie grzało tak mocno.
Mimo zakazu, szukali sposobu, by wrócić do domu. Przemyśl, w którym były Dom Ukraiński i cerkiew, stał się dla nich mitycznym miastem, dającym nadzieję na odrodzenie ukraińskiego życia społecznego. Zaczęli więc tam napływać, ukradkiem albo podstępem, i meldować się w okolicznych wsiach. By poczuć ducha „ukraińskiego życia”.
Czy ta idea przyświecała budowie Domu Ukraińskiego w Przemyślu?
W czasie gdy on powstawał, w całej Galicji był boom na wznoszenie takich domów. Ukraińcy budowali domy ukraińskie, Polacy – polskie. Ludzie chcieli się jednoczyć, ale w odrębnych społecznościach. Ukraińcom zajęło to dużo czasu, dlatego ich dom w Przemyślu powstał znacznie później niż inne. Został zbudowany ze zbiórek lokalnej społeczności i okolicznych wsi, które były w większości ukraińskie, a także przy wsparciu ukraińskiej diaspory.
Ten dom miał stać się symbolem zmartwychwstania Ukrainy-Rusi, która powstanie jako niepodległe państwo na mapie Europy. Nawet kopułę zbudowano, jak dla cerkwi. Fasada została ozdobiona niebieskimi i żółtymi ornamentami, a w sali teatralnej są ornamenty odnoszące się do różnych regionów Ukrainy.
Dom Ukraiński w Przemyślu
Społeczność ukraińska w Przemyślu miała rozwiniętą świadomość obywatelską i ukraińskocentryczną mentalność. W odrodzeniu ukraińskości Przemyśl odegrał niezwykle ważną rolę. To właśnie to miasto ukraiński historyk Mychajło Hruszewski nazwał „głównym ośrodkiem ukraińskiego życia na zachodniej granicy”. To tu po raz pierwszy wykonano pieśń „Ukraina jeszcze nie umarła”, która później stała się hymnem państwowym, a we wsi pod Przemyślem urodził się i został pochowany kompozytor Mychajło Werbycki. Iwan Franko recytował tu zaś swój proroczy poemat „Mojżesz”.
8 i 9 marca, czyli w urodziny i imieniny Tarasa Szewczenki, ukraiński biznes w Przemyślu wprowadził dni wolne, które wypełniały wydarzenia kulturalne i edukacyjne
Nic dziwnego, że Ukraińcy w Polsce, których prokremlowscy komuniści chcieli pozbawić tożsamości, szukali miejsc, gdzie mogliby poczuć się Ukraińcami bez strachu, gdzie byłoby „ukraińskie życie”.
Co w tym czasie działo się z Domem Ukraińskim w Przemyślu?
W 1947 r. cały majątek społeczności ukraińskiej, podobnie jak majątki innych społeczności, został znacjonalizowany. Po śmierci Stalina zaczęła się w Polsce odwilż. W 1956 r. rząd komunistyczny przyznał mniejszościom narodowym prawo do tworzenia własnych stowarzyszeń. Białorusini, Ukraińcy i inne mniejszości miały po jednym takim stowarzyszeniu.
Tyle że Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne było w pełni nadzorowane przez polskie władze komunistyczne: donosy, kontrola wypowiedzi i poglądów. Jednak, nawet działając w tej formie, pomogło ono Ukraińcom ożywić swoją społeczność – głównie dzięki działalności kulturalnej. Była grupa teatralna, było pismo „Nasze Słowo” i centrum języka ukraińskiego.
Przez lata społeczność ukraińska w Przemyślu apelowała do lokalnych władz o zwrot budynku, lecz bezowocnie. Przez trzy pokolenia, by zachować budynek, wynajmowano część pomieszczeń. Na początku to był jeden pokój, potem dwa, trzy, sala teatralna, piętro nad nią… Ukraińcy dbali o ten dom, starali się ocalić go od zniszczenia i zapomnienia.
1 procent kosztów, 100 procent tożsamości
Pamięta Pan dzień, w którym po raz pierwszy przyszedł do Domu Ukraińskiego?
Urodziłem się w północnej Polsce, ale moja rodzina dużo słyszała o Domu Ukraińskim w Przemyślu. Rodzice dbali o to, bym miał świadomość, że jestem Ukraińcem, obywatelem polskim ukraińskiego pochodzenia. W domu mówiliśmy po ukraińsku, chodziłem do ukraińskiej szkoły. Dlatego zawsze czułem szczególny związek z tym miejscem, a przeprowadzka do Przemyśla była dla mnie świadomą decyzją.
Po raz pierwszy zobaczyłem Dom Ukraiński w 2007 roku. W tym czasie były w nim mieszkania komunalne, otwarto tu nawet publiczną toaletę. Stan obiektu był okropny.
Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne istniało do 1989 roku. Zostało zlikwidowane z powodu bliskich związków z reżimem komunistycznym i zastąpione przez Związek Ukraińców w Polsce. Zgodnie z polską ustawą mniejszościami narodowymi są te mniejszości, które mieszkają w Polsce co najmniej od 100 lat.
A Ukraińcy byli we wschodniej Polsce zawsze. Całkowita ich asymilacja była i jest niemożliwa, o czym świadczy m.in. to, że w spisie powszechnym z 2011 roku ukraińską tożsamość narodową zadeklarowało więcej osób niż w spisie z 2002 roku
Porozumienie w sprawie przekazania budynku udało się osiągnąć dopiero w 2011 roku: Związek Ukraińców w Polsce odkupił go od gminy za symboliczny 1 procent wartości. Decyzja ta wiązała się ze zwrotem Polakom Domu Polskiego we Lwowie.
Później społeczność ukraińska zebrała 6,5 mln zł z prywatnych darowizn i dotacji na remont budynku, którego całkowity koszt oszacowano na 12,5 mln zł. Prace zaczęliśmy od sali teatralnej, bo chcieliśmy, by jak najszybciej można było organizować w niej wydarzenia kulturalne i integracyjne.
Ale to miejsce służy nie tylko na rzecz społeczności ukraińskiej. Jest przestrzenią dialogu międzykulturowego i przełamywania stereotypów. Bo nikt nie powinien być zamknięty we własnej bańce kulturowej.
Czy to prawda, że lokalne władze często ignorują przyjazne gesty ze strony Domu Ukraińskiego?
Przemyśl to miasto o skomplikowanej historii.
Niemal wszyscy politycy wykorzystują wątek ukraiński podczas kampanii wyborczych, nie wyciągając wniosków z błędów popełnionych w przeszłości
A że wybory są zawsze, wydaje się, że to niekończący się proces. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by przezwyciężyć stereotypy i uprzedzenia wobec Ukraińców. Jednak wielu politykom łatwiej jest grać na emocjach wyborców, wskazując jakiegoś wroga. Często tematy historyczne są wykorzystywane jako grunt do manipulacji.
Jak z tym walczymy? Mówimy o faktach, na przykład o wkładzie Ukraińców w polski system emerytalny i podatkowy. Kiedy w Przemyślu wybuchły protesty rolników, skupiliśmy się na stratach poniesionych przez polskich przedsiębiorców z powodu blokowania granicy.
Zapraszamy polską społeczność do udziału we wszystkich naszych wydarzeniach, nasze drzwi są zawsze otwarte. To jedyny sposób na budowanie wspólnoty ukraińsko-polskiej.
Na ścianie Domu Ukraińskiego widnieje napis: „Nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski, nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. Ukraińscy i polscy politycy oraz społeczności po obu stronach granicy muszą zdać sobie z tego sprawę
Inni odchodzą, my zostajemy
Zarazem Dom Ukraiński w Przemyślu zawsze był miejscem wsparcia dla Ukraińców, nie tylko tych w Polsce. Zwłaszcza po wybuchu wojny na pełną skalę.
Tak, zawsze byliśmy po stronie Ukrainy we wszystkich próbach, przez które przechodziła. Kiedy był Euromajdan, a później Rewolucja Godności, Ukraińcy w Polsce i Polacy zbierali pomoc humanitarną. Kiedy Ukraina, kierowana przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza, zakazała importu artykułów humanitarnych, dzieliliśmy je na małe partie, wwozililiśmy do Ukrainy pojedynczymi samochodami i rozwoziliśmy po kraju.
Przed wojną zebraliśmy się, by pomyśleć, w jaki sposób Dom Ukraiński w Przemyślu może pomóc Ukraińcom. Opracowaliśmy plan pomocy. Wolontariusze, którzy na dworcu kolejowym w Przemyślu pomagali ukraińskim uchodźcom dostać się do właściwego pociągu, autobusu czy udzielali informacji, byli ukraińskimi i polskimi wolontariuszami z naszego Domu.
Byliśmy dobrze przygotowani, mieliśmy opracowane precyzyjne protokoły udzielania pomocy.
Sala teatralna, w której występowali ukraińscy i polscy twórcy – Sołomija Kruszelnicka, Łesia Kurbas, Oksana Zabużko, Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk – została przekształcona w tymczasowy hostel z 24 łóżkami
Potem dostawialiśmy kolejne łóżka: 50, 80... W sumie w ciągu sześciu miesięcy przyjęliśmy około 5000 osób, zapewniając im zakwaterowanie i wyżywienie.
Sala teatralna przekształcona w schronisko dla uchodźców, 2022 r. Zdjęcie: Adam Jaremko
Dom Ukraiński w Przemyślu zorganizował ponad 1000 dni dyżurów wolontariuszy na dworcu kolejowym. Nasi wolontariusze pomagali kobietom z dziećmi nosić walizki, zajmowali się logistyką. Przygotowywaliśmy pakiety niezbędnych informacji, które można było przekazywać uchodźcom w 100 sekund – także te, które pomagały unikać oszustów i złodziei. Pracowaliśmy również w pokoju dla matek z dziećmi.
Za tym wszystkim stał zespół Związku Ukraińców w Polsce – polscy i ukraińscy wolontariusze, którzy byli gotowi do pracy w dni powszednie i święta
Dzięki wsparciu sponsorów udało nam się wyremontować część budynku, w którym obecnie działa schronisko dla uchodźców. To dom dla osób, które potrzebują tymczasowego schronienia, by odetchnąć i zdecydować, dokąd dalej pójść. Otwarto również schronisko dla osób niepełnosprawnych, przewidziane do krótkoterminowego zakwaterowania – od dwóch do trzech miesięcy. Trafiający tu ludzie borykali się z trudnościami już przed wojną, a teraz potrzebują dodatkowego czasu na dostosowanie się i powrót do zdrowia.
Naszym celem było pomóc tym ludziom zaplanować przyszłość: znaleźć pracę, szkołę dla dzieci, kursy językowe. Fakt, że po dwóch lub trzech miesiącach mogą już sobie sami poradzić, że odzyskali kontrolę nad swoim życiem, jest dla nas największą nagrodą.
Dzięki różnym programom grantowym mogliśmy np. organizować wizyty lekarskie w schronisku i pomoc psychologiczną. Teraz ze względu na zawieszenie wsparcia z USAID [Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego, likwidowana obecnie przez administrację Donalda Trumpa – red.] niektóre programy, w tym pomoc psychologiczna, musiały zostać ograniczone. Szukamy sposobów, by czymś to zastąpić, ponieważ społeczność ukraińska w Polsce jest zajęta zbieraniem funduszy głównie dla frontu. Wiele organizacji wycofuje się z pomocy, choć zapotrzebowanie na nią nie zniknęło. Nasza organizacja nadal pomaga Ukraińcom w wielu sprawach: tłumaczeniach, organizacji pogrzebów, wsparciu kobiet, które mają urodzić dziecko.
Mamy więcej pracy, bo gdy inni odchodzą, my zostajemy – jako jedni z nielicznych
Przez ponad 1000 dni inwazji wolontariusze z Domu Ukraińskiego byli osobami pierwszego kontaktu dla Ukraińców przyjeżdżających na dworzec kolejowy w Przemyślu. Zdjęcie: Adam Jaremko
Coraz częściej pojawiają się opinie, że część uchodźców wojennych może pozostać w Polsce na zawsze. Jaka powinna być polityka Polski w zakresie integracji Ukraińców?
Państwo nie powinno wykluczać z tego procesu organizacji pozarządowych, które mają wieloletnie doświadczenie w pracy integracyjnej. Odkąd Dom Ukraiński w Przemyślu wznowił swoją działalność, zorganizowaliśmy dziesiątki polsko-ukraińskich wydarzeń. U nas jest miejsce dla wszystkich mieszkańców Przemyśla, nie tylko Ukraińców.
Nie budujemy muru wokół naszej społeczności, ale otwieramy drzwi. Tylko dzięki stałym kontaktom osobistym i otwartej przestrzeni kulturalnej możemy zbudować prawdziwy most porozumienia. To właśnie takie inicjatywy jak nasza udowadniają, że integracja nie jest asymilacją, ale współistnieniem, w którym każdy zachowuje swoją tożsamość, stając się częścią czegoś większego.
Jak wskazuje najnowszy raport UN Women, w 2024 roku co czwarty kraj na świecie odnotował regres w obszarze praw kobiet, a w Unii Europejskiej około 50 milionów kobiet nadal doświadcza wysokiego poziomu przemocy seksualnej i fizycznej – zarówno w domu, w pracy, jak i w miejscach publicznych
Z dr hab., prof. UW Elżbietą Korolczuk, socjolożką, aktywistką, badaczką rozmawiamy o aktualnej sytuacji praw kobiet na świecie, w Polsce i Ukrainie, oraz o tym, co jeszcze możemy zrobić, aby chronić i wspierać prawa kobiet, które znowu są narażone na wykluczenie, czy przemoc.
Wpływ Kościoła
Olga Pakosz: – Pani Profesor, co oznacza regres praw kobiet?
Elżbieta Korolczuk: – Oznacza to, że w wielu krajach zahamowany został proces wyrównywania szans, a w innych sytuacja kobiet uległa pogorszeniu.
Oczywiście, nigdy nie było tak, że wszyscy uczestnicy życia publicznego, nawet w krajach liberalnych, akceptowali równość płci
Zawsze istniały grupy, które sprzeciwiały się prawom kobiet – reprodukcyjnym, prawu do aborcji, antykoncepcji czy równości płci w życiu politycznym. Jednak w krajach demokratycznych panowała zgoda, że powinniśmy dążyć do pełnoprawnego uczestnictwa kobiet w życiu społecznym i politycznym. Grupy, które się temu sprzeciwiały, pozostawały na marginesie życia publicznego. Dziś poglądy antyrównościowe przesuwają się do centrum debaty publicznej i – w zależności od kraju – przybierają różne formy.
Na przykład w Afganistanie, gdzie w różnych momentach XX wieku wprowadzano przepisy poprawiające sytuację kobiet, dziś nie mają one żadnych praw. Fundamentaliści doprowadzili do tego, że nie mogą pracować, nie mogą same wychodzić z domu, nie mogą się uczyć. Nie mogą uczestniczyć ani w życiu publicznym, ani w polityce, większość też doświadcza przemocy – są dane pokazujące, że może to dotyczyć nawet 85% Afganek
A w takich Stanach Zjednoczonych, w których przez wiele lat polityczny mainstream podzielał przekonanie, że prawa kobiet są oczywistą częścią demokracji, dokonuje się zamach zarówno na demokrację, jak na prawa kobiet.
Jedno i drugie ma związek z rosnącym znaczeniem ruchów antygenderowych i konserwatywnych, które często są powiązane z organizowaną religią – zarówno z chrześcijaństwem, jak i z islamem, a także z ortodoksyjnym judaizmem, który również nigdy nie był przyjacielem kobiet.
A jak to wygląda w Polsce? Mamy już prawie dwa lata od zmiany władzy. Dlaczego więc, mimo wcześniejszych obietnic, nie podjęto żadnych działań, by rozwiązać prawnie choćby kwestię aborcji?
Po pierwsze dlatego, że obecna klasa polityczna – i to nie tylko w Polsce, ale też w wielu innych krajach – jest znacznie bardziej konserwatywna niż większość społeczeństwa. Po drugie, sprawy dotyczące praw kobiet czy praw mniejszości wciąż znajdują się pod silnym wpływem instytucji religijnych.
Akcja „Aborcja! Tak!” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Witold Jarosław Szulecki/East News
W Polsce obserwujemy wyraźny kulturowy konflikt: kraj bardzo szybko się laicyzuje – młodsze pokolenia odchodzą od religii instytucjonalnej i w ogóle od wiary – a mimo to spora część wyborców, głównie starszych, to nadal osoby głęboko religijne. Kościół jako instytucja polityczna wciąż odgrywa ogromną rolę – zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym. Często biskupi są faktycznymi uczestnikami lokalnego życia politycznego. Duże znaczenie ma też ekonomiczna pozycja Kościoła – to wciąż jeden z największych właścicieli majątku w kraju.
Czy zmiana prezydenta może coś faktycznie zmienić?
Czy możemy zaufać politykom? To pytanie, które zadaje sobie wiele osób. Obietnice padały już dwa lata temu, przy okazji wyborów parlamentarnych, ale jak pokazują badania, duża grupa młodych kobiet, które w 2023 roku głosowały na obecną koalicję, dziś czuje się rozczarowana i sfrustrowana. W kampanii mobilizowano tę grupę wyborczyń m.in. obietnicami dotyczącymi praw reprodukcyjnych, wsparcia finansowego w kwestiach związanych z aborcją i równością osób LGBT. Jak na razie koalicja nie spełniła tych obietnic. Jak to będzie wyglądało w praktyce po wyborze prezydenta – zobaczymy.
Obawiam się, że mamy do czynienia z lekceważeniem wyborczyń: najpierw coś się obiecuje, żeby pozyskać poparcie, a potem się tego nie realizuje
Taka strategia nie tylko zniechęca konkretne grupy wyborców, ale wywołuje też szersze poczucie rozczarowania demokracją jako systemem. Pytanie, na ile politycy są tego świadomi i czy rozumieją długofalowe koszty takich działań.
Jako socjolożka nie mam wielkich oczekiwań. Ale jako obywatelka mam nadzieję, że partie rządzące w końcu się przebudzą – i że zmiana prezydenta zaowocuje przynajmniej rozwiązaniem tak podstawowych spraw, jak zakaz aborcji, czy równouprawnienie osób LGBT.
Czas, gdy znikają wolności
Jak obecnie wygląda sytuacja kobiet w Ukrainie, jeśli chodzi o ich prawa?
Wojna – jak każdy kryzys – zawsze negatywnie odbija się na społeczeństwie. Oczywiście z jednej strony na mężczyznach, bo to oni głównie giną na froncie albo ponoszą różne koszty związane z byciem żołnierzem. Ale jednocześnie cały ciężar podtrzymania życia codziennego spada na kobiety. Chodzi nie tylko o pracę zawodową, ale też wszystkie działania związane z utrzymaniem życia rodzin, społeczności, z codziennym funkcjonowaniem ludzi. Do tego w ukraińskiej armii jest dużo kobiet, które niosą podwójny ciężar.
Ukrainka wśród ruin domu po rosyjskich ostrzałach w Mikołajowie, 2 sierpnia 2022 r. Zdjęcie: Kostiantyn Liberov/AP/Associated Press/Eastern News
Wojna oznacza też zawieszenie normalnej walki politycznej, a to z kolei sprawia, że trudno jest grupom mniejszościowym zawalczyć o swoje prawa. Bo jednostkowe prawa czy prawa konkretnych grup znikają w tym koszmarze obrony przed atakującą Rosją.
Widać jednak, że politycznie Ukraina dąży do integracji z Europą a to otwiera możliwości wprowadzania rozwiązań równościowych. Warto porównać Ukrainę i Gruzję – dwa państwa postsowieckie, które miały podobne punkty wyjścia. O ile Ukraina bardzo mocno poszła w kierunku integracji europejskiej – co stało się jednym z elementów konfliktu – i w związku z tym podjęła wiele działań, jak choćby ratyfikacja konwencji stambulskiej czy ochrona praw kobiet i mniejszości, to Gruzja podążyła w przeciwnym kierunku. Zbliżyła się do Rosji, także poprzez kwestie religii, ograniczeń wobec organizacji pozarządowych, a także silnego wpływu Kościoła Prawosławnego.
Gruziński rząd zmierza do ograniczenia praw mniejszości, szczególnie osób LGBT, co jest też częścią szerszego procesu ograniczania praw społeczeństwa obywatelskiego i przestrzeni dla oddolnych ruchów. To pokazuje, że mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko kwestie światopoglądowe czy kulturowe – stosunek do równości to element pewnych geopolitycznych decyzji podejmowanych przez państwa. Tak jak w przypadku Polski czy innych krajów, które wchodziły do Unii Europejskiej – ten proces był powiązany z przyjęciem przynajmniej części zobowiązań dotyczących równości. I to oczywiście ma znaczenie dla konkretnych rozwiązań, które dane państwo wprowadza, choć różnie bywa z efektami.
Podczas akcji protestacyjnej w Tbilisi, 18 kwietnia 2024 r. Zdjęcie: VANO Shlamov/AFP/Eastern News
Czy brakuje w Ukrainie jakichś ustaw, rozwiązań prawnych, które wspierałyby prawa kobiet? Czy chodzi tu wyłącznie o kryzys związany z wojną?
Chcę wyraźnie powiedzieć, że nie jestem specjalistką od Ukrainy – trzeba o to zapytać same Ukrainki. Ale myślę, że to złożona kwestia. Z jednej strony pytanie brzmi: na ile instytucje są otwarte na głosy mniejszości, w tym oczywiście kobiet? Na ile rzeczywiście reprezentują grupy, które w społeczeństwie są w jakiś sposób słabsze? Z drugiej strony, problemem jest też sposób wdrażania tych przepisów, czyli np. kwestia ochrony przed przemocą – jedna z najbardziej podstawowych spraw.
Jeśli nie mamy tej ochrony, to wiadomo, że obywatelki nie mają równych praw
Jeżeli nie mają ich we własnym domu, ani na ulicy, to trudno mówić o równym dostępie do praw np. w polityce. No i teraz pytanie – czy państwo, które przechodzi przez tak głęboki kryzys: wojenny, ekonomiczny, infrastrukturalny, jest w stanie skutecznie zapewnić kobietom ochronę przed przemocą? Myślę, że musimy się tego domagać, ale jednocześnie to ogromnie trudne zadanie.
A jak to wygląda w Polsce? Czy u nas obowiązuje dobre prawo?
Tak, w wielu sferach obowiązują całkiem niezłe przepisy, ale często nie są właściwie implementowane. Przykładem mogą być zmiany wprowadzone w lutym tego roku – dotyczące definicji gwałtu.
Przepisy mówią teraz, że gwałtem jest każda sytuacja naruszenia granic w sferze seksualnej bez wyraźnej zgody. Czyli teoretycznie nie ofiara ma już udowadniać, że powiedziała „nie”, tylko sprawca powinien wykazać, że otrzymał zgodę
Ale nie mamy żadnej szerokiej kampanii informacyjnej w tej sprawie. Większość ludzi nawet nie wie, że coś się zmieniło. Nie mamy odpowiednich programów edukacyjnych. Brakuje szkoleń dla policji i prokuratury, które umożliwiłyby skuteczne wdrażanie nowych przepisów.
Takie sprawy powinny znaleźć się na pierwszych stronach gazet.
Sufrażystka Suzanne Maureen Swing trzyma tabliczkę z napisem: „Demokracja musi zacząć się w domu”, 1917 r., USA. Zdjęcie: mediadrumworld.com/Media Drum/East News
Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze
Kiedyś Stany Zjednoczone były wzorem, jeśli chodzi o walkę o prawa kobiet i realizację tych praw. A co teraz? Sufrażystki przewracają się w trumnach?
Mam nadzieję, że Stany Zjednoczone staną się nie tylko przykładem na to, że można zniszczyć coś, co niby już zostało wywalczone, ale również nauczy, jak to naprawdę utrzymać. Warto podkreślić, że w porównaniu z Polską, Ukrainą i większością krajów wschodnioeuropejskich, prawa kobiet w USA zostały zagwarantowane dość późno, w momencie, kiedy większość kobiet w Europie Wschodniej już pracowała i miała pewną niezależność finansową.
W Polsce kobiety uzyskały prawo do aborcji w 1953 roku, a w Stanach federalne prawo do przerywania ciąży wprowadzono dopiero w połowie lat 70.
Choć jeszcze na początku lat 60. i 70. kobiety musiały walczyć o dostęp do legalnych aborcji w ciągu ostatnich pięciu dekad Stany wytworzyły wizerunek kraju, w którym prawa mniejszości i kobiet są bardzo zaawansowane
Jednak ta walka o równość zawsze była intensywna, a przeciwnicy równości nigdy nie pozostawali bierni. Dziś główną różnicą jest to, że elity polityczne – część z nich – stały się niezwykle konserwatywne, a system ochrony praw na poziomie federalnym zaczyna się rozpadać. W szczególności odnosi się to do decyzji Sądu Najwyższego, który podważył przepisy chroniące prawo do aborcji na poziomie federalnym, jak choćby decyzję dotyczącą Roev. Wade.
Te zmiany pokazują, jak ważne jest, by cały czas pilnować równości. Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze. Pokazuje to również związek pomiędzy prawami kobiet i prawami mniejszości a demokracją. Z jednej strony, w krajach niedemokratycznych bardzo wyraźnie widać erozję praw kobiet, które najczęściej są grupą, której prawa są odbierane. Gdy tworzy się sztywną hierarchię władzy, kobiety zazwyczaj zajmują niższą pozycję.
Z drugiej strony, krytyka praw kobiet często służy za pretekst do atakowania demokratycznych wartości i instytucji. Atakowanie równości płci jest dziś wykorzystywane przez ruchy antydemokratyczne, które mobilizują społeczeństwo, wzbudzając strach i przekonując ludzi, że zarówno równość płci, jak i demokracja poszły za daleko. Przykładem może być kampania Trumpa przeciwko Kamali Harris, która była przedstawiana jako rzeczniczka osób trans, a kwestie związane z finansowaniem operacji zmiany płci w więzieniach były wykorzystywane do mobilizacji wyborców a jednocześnie do ośmieszenia liberalnej demokracji.
Strategia populistów prawicowych polega na tym, żeby obśmiać kwestie równościowe, pokazać je jako coś absurdalnego i coś, co zagraża samym kobietom, a przy okazji mobilizować ludzi przeciwko demokracji jako takiej
Demonstracja wspierająca prawa kobiet w Afganistanie, Londyn, 8 marca 2024 r. Zdjęcie: HENRY NICHOLLS/AFP/Eastern News
Co my, zwykłe kobiety, możemy teraz zrobić w Polsce i Ukrainie, żeby bronić swoich praw?
Moim zdaniem wiemy to od sufrażystek – po pierwsze, praw nam nikt nie da, musimy je wywalczyć, a kiedy je wywalczymy, musimy ich bronić.
To jest trochę jak w małżeństwie. Zazwyczaj jest tak, że jeśli przyjmiemy na siebie wszystkie obowiązki, a nie będziemy się domagać swoich spraw, to ta druga strona nam nie pomoże i sama z siebie nie da nam praw, które nam się należą
Tak samo jest w życiu politycznym.
To kwestia głosowania, wspierania organizacji pomagających kobietom, ale także tych organizacji, które wychodzą na ulicę, osób które się mobilizują. To kwestia wspierania konkretnych kobiet, które działają na rzecz innych kobiet, jeśli my same czujemy, że to nie jest dla nas. To kwestia wspierania konkretnych polityczek, ale też pociągania ich do odpowiedzialności, sprawdzania, co robią, na jakiej zasadzie, wyrażania swojej opinii. To jest coś, czego nigdy nie powinnyśmy odpuścić. Czy to będzie na Facebooku, czy w debacie, czy w miejscu pracy.
Myślę, że wciąż żyjemy w bardzo dobrym miejscu, w którym możemy mieć swój głos
Nie jesteśmy w Afganistanie, tylko w miejscu, gdzie możemy ten głos mieć i możemy go używać.
Myślę, że musimy wykonać ten wysiłek, przyzwyczaić się do tego, żeby aktywność polityczna była po prostu częścią naszego życia, a nie jakimś marginesem, który pojawia się tylko na przykład przy głosowaniu, albo w ogóle nie, bo wtedy rezygnujemy z możliwości zmiany świata.
Są kobiety, które są przeciwko migracji albo prawu do aborcji. Oczywiście mają do tego prawo, ale niestety nie działają ani na swoją rzecz, ani na rzecz swoich sióstr, koleżanek, córek itd. Nikt nie musi robić aborcji, ale w świecie, w którym kobietom się jej zabrania, to zwykłe kobiety zapłacą za ten zakaz swoim życiem, zdrowiem, komfortem psychicznym. I na taki świat po prostu nie powinniśmy się godzić.
Kiedy rozmawiałam z ludźmi w Polsce o tym, które imperium wybraliby, gdyby ich kraj był w potrzebie, odpowiedź zawsze brzmiała: „Amerykę”. Teraz wydaje się, że to się zmienia.
Myślę, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak źle było w Ameryce przed Trumpem. Jeśli już, to uważam Trumpa za osobę po prostu otwarcie mówiącą o rzeczach, które amerykański rząd robił przez wieki. W żadnym wypadku nie twierdzę, że to, co Trump robi, jest w porządku – ale on jest w tym szczery. W końcu administracja Bidena deportowała średnio 57 000 osób miesięcznie, podczas gdy administracja Trumpa odesłała w zeszłym miesiącu 37 660 osób, a mimo to nigdy nie słyszeliśmy o planach Bidena dotyczących deportacji. Chwalimy liberałów za ich zaangażowanie na rzecz praw człowieka, ale co tak naprawdę osiągnęli? Nie chronią praw kobiet, pozwalają na ludobójstwo Palestyńczyków, aresztują studentów za udział w protestach, umożliwiają Rosji kontynuowanie jej zbrodni i ograniczają naszą wolność słowa.
I mimo to oczekuje się, że będziemy na nich głosować, bo są „mniejszym złem”? Wciąż słyszę, że odpowiedzialność za naszą przyszłość „spoczywa w rękach młodych ludzi”, ponieważ to starsze pokolenie spowodowało cały ten bałagan. Oczekuje się ode mnie, że będę protestować, głosować, organizować się – podczas gdy jestem od tego wszystkiego odcinana. Jaką demokracją była Ameryka, skoro mamy wybór tylko między dwoma złami, a oba są wspierane przez te same potężne interesy?
Myślę, że patrząc na Amerykę musimy zadać sobie pytanie: „Dla kogo ona kiedykolwiek była dobra?” To zawsze był kraj dobry dla białego Amerykanina, a teraz jest dla niego prawdopodobnie jeszcze lepszy. Jednak czy kiedykolwiek to był dobry kraj dla kobiet? Czy kiedykolwiek ten kraj był dobry dla ludzi o innym kolorze skóry niż biały? Myślę, że zapominamy o tym, idealizując Amerykę.
To nigdy nie był wielki kraj i nigdy nie będzie „znowu wielki”, chyba że przeszłością, do której się odnosimy, jest to kolonialne, rasistowskie imperium, które Trump chce przywrócić
Patrząc na „amerykański sen” z perspektywy postkomunistycznego kraju w Europie Wschodniej można dość łatwo go idealizować. Niemniej zawsze staram się przypominać ludziom z Europy Wschodniej, że społeczeństwo, bezpieczeństwo, edukacja i opieka zdrowotna, które mamy tutaj, są milion razy cenniejsze niż wyidealizowana wersja tego, jak mogłoby wyglądać ich życie w kapitalistycznej utopii Ameryki.
Niedawno odwiedziłam Nowy Jork. Chociaż jest to jedno z najdroższych miast w USA, wzrost cen, do którego doszło w ciągu ostatniego roku, zszokował mnie. Słyszałam od znajomych, że nie stać ich na czynsz, bo został podniesiony o 25%. Niektórzy z nich nie byli w stanie znaleźć pracy od zeszłego lata – a mówiąc o pracy mam na myśli jakąkolwiek pracę, w tym w kawiarni lub sklepie spożywczym. A to są ludzie, którzy ukończyli prestiżowe uniwersytety, jak Columbia czy Uniwersytet Nowojorski.
William Edwards i Kimberly Cambron biorą ślub w Walentynki na Times Square w Nowym Jorku 14 lutego 2025 roku. Zdjęcie: Kena Betancur/AFP
Ceny żywności wciąż rosną. W zeszłym roku za artykuły spożywcze, które wystarczały mi na około 10 dni, płaciłam około 120 dolarów. Kiedy przyjechałam do Nowego Jorku ostatnio, ta kwota się podwoiła. Oczywiste jest, że Trump chce załamania gospodarki, by na wszystko było stać 1% społeczeństwa – ale co dalej?
Czy ci wszyscy ludzie, których nie stać na nic, mają trafić do aresztu i stać się kolejną grupą świadczącą niewolniczą pracę na rzecz amerykańskiego supermocarstwa? Taki jest plan Trumpa?
Bezdomność w Ameryce to kolejna rzecz, którą zauważyłam dopiero po roku mojej nieobecności tam. Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że Amerykanie są na nią jeszcze bardziej obojętni niż wcześniej. Wzrost liczby ludzi biorących narkotyki na ulicach jest przerażający, a epidemia fentanylu szybko zmienia kolejne miasta w „miasta zombie”. To był poważny problem już w czasie pandemii, lecz teraz jest jeszcze poważniejszy. Coraz więcej osób nie stać na opłacenie czynszu – i coraz więcej z nich ląduje na ulicy. Chociaż widok narkotyzujących się ludzi budzi u mnie strach, jeszcze silniejsza jest we mnie złość. Dlaczego nikt im nie pomaga? Jak Amerykanie mogą być tak nieczuli, patrząc na ludzi umierających codziennie na ulicach?
Teraz Trump chce zdelegalizować bycie bezdomnym. Wykorzysta tych, których nie da się zamknąć w kapitalistycznym systemie, jako kolejną siłę niewolniczej pracy w amerykańskich więzieniach.
Bezdomni jedzą lunch w Święto Dziękczynienia, przygotowany przez organizację non-profit Midnight Mission dla prawie 2000 osób w dzielnicy Skid Row w centrum Los Angeles, 25 listopada 2021 r. Zdjęcie: Apu GOMES/AFP
Ameryka powoli się rozpada, jak każde imperium, tyle że jej problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Narastały od dawna – problemy systemowe, które zostały przegapione lub zlekceważone przez obywateli. Pęknięcia w fundamentach istniały od lat w kraju, którego rdzeń oparto na ludobójstwie i niewolnictwie, tyle że teraz nie można ich już zignorować.
Jak więc obywatele tego kraju mogą nadal odwracać wzrok i nie podejmować działań? Bo łatwiej im siedzieć w domu, rozpraszając się rozrywką, mediami społecznościowymi lub codziennymi obowiązkami, niż konfrontować się z trudnymi realiami tego, co dzieje się wokół. Ze smutkiem uświadamiam sobie, że powaga sytuacji dociera do wielu Amerykanów dopiero wtedy, gdy ucierpi ich własność. Dopiero gdy zagrożony jest ich dobytek, poczucie bezpieczeństwa czy codzienne życie, zaczynają rozumieć, że zmiana nie nastąpi poprzez bierne obserwowanie albo czekanie. Pilna potrzeba wyjścia na ulice, domagania się działań, staje się jasna dopiero wtedy, gdy osobiście odczuwa się skutki bezczynności. Ale z historii wiemy, że wtedy jest już za późno.
„Najpierw przyszli po socjalistów, ale ja milczałem, bo nie byłem socjalistą.
Potem przyszli po związkowców i znów nie protestowałem, bo nie należałem do związków zawodowych.
Potem przyszła kolej na Żydów i znowu nie protestowałem, bo nie byłem Żydem.
Wreszcie przyszli po mnie i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną”.
Podczas swej inwazji na Ukrainę Rosja wielokrotnie uciekała się do szantażu nuklearnego, który przybrał jakościowo inne formy niż w czasach zimnej wojny. Od jesieni 2022 roku Moskwa wielokrotnie bezpodstawnie mówiła o rzekomym pragnieniu użycia przez Kijów „brudnej bomby”. Dwa lata temu, 25 marca 2023 r., Putin ogłosił rozmieszczenie taktycznej broni jądrowej na Białorusi. Chociaż niektórzy analitycy mówili wtedy o chęci upokorzenia Białorusinów w ich Dniu Wolności [nieuznawanym przez reżim Łukaszenki – red.], logika Kremla wydaje się być inna. Decyzja Putina była związana z wydaniem przez Międzynarodowy Trybunał Karny nakazu aresztowania go za współudział w uprowadzaniu ukraińskich dzieci. To dlatego kremlowski szczur z radością pomachał pałką nuklearną.
Działania te zdesakralizowały czynnik broni jądrowej jako środka odstraszającego, a wiele krajów zachodnich pokazało w odpowiedzi, że w tę grę można grać we dwoje
Chociaż nie ma wiarygodnych dowodów na obecność rosyjskich taktycznych głowic nuklearnych na Białorusi, polski prezydent Andrzej Duda wyraził przekonanie o potrzebie ich obecności w swoim kraju w wywiadzie dla „Financial Times”. Oznacza to, że Kreml z powodzeniem wykorzystuje czynnik presji psychologicznej. Polska i kraje bałtyckie poczuły, że znalazły się w nuklearnym uścisku, ponieważ baterie Iskanderów [rakiet mogących być nośnikami głowic nuklearnych – red.] są rozmieszczone także w obwodzie królewieckim.
Duda omówił perspektywy rozmieszczenia amerykańskiej broni jądrowej w Polsce z Keithem Kelloggiem podczas wizyty Amerykanina w Warszawie w lutym 2025 roku. Jednak ostatnio polityczna waga Kelloga znacznie spadła. Dlatego powinniśmy kierować się stanowiskiem wiceprezydenta USA J.D. Vance'a, który w marcu powiedział, że byłby „zszokowany”, gdyby Donald Trump zdecydował się przenieść broń nuklearną na wschód Europy – czyli na terytoria krajów, które stały się członkami NATO pod koniec lat 90. i od których w grudniu 2021 roku Kreml zażądał zdemontowania infrastruktury wojskowej.
Prezydent RP Andrzej Duda i specjalny wysłannik Prezydenta Stanów Zjednoczonych ds. Ukrainy i Rosji Keith Kellogg w Warszawie, 8 lutego 2025 r. Zdjęcie: Wojciech Olkuśnik/East News
Przypomnę, że w ramach NATO-owskiego programu Nuclear Sharing Belgia, Holandia, Włochy, Niemcy i Turcja rozmieszczały u siebie amerykańską broń jądrową od 2009 roku. Wszystkie te kraje stały się członkami NATO podczas zimnej wojny. Ta praktyka nie została jednak jeszcze zastosowana wobec członków klubu euroatlantyckiego, którzy znaleźli się w nim w erze postsowieckiej.
Chęć przystąpienia Polski do programu Nuclear Sharing została ogłoszona w czerwcu 2023 roku przez ówczesnego premiera Mateusza Morawieckiego. Można przypuszczać, że jego deklaracja była częścią retoryki wyborczej PiS, lecz Duda rozmawiał o tym jeszcze z Joe Bidenem. W kwietniu 2024 r., gdy na czele rządu RP stał już Donald Tusk, nuklearna aktywność Dudy skłoniła polskie MSZ do komentarza o potrzebie jego konsultowania się z rządem w tej sprawie.
Polska posiada infrastrukturę do przechowywania broni jądrowej na swoim terytorium od czasów Układu Warszawskiego. Dziś jej przystąpienie do klubu nuklearnego, nawet jeśli w sposób pasywny, może wzmocnić jej pozycję polityczną w Europie
Sytuacja geopolityczna szybko się jednak zmienia. Donald Trump zdołał znaleźć zaledwie 10 minut na rozmowę z Andrzejem Dudą, który w lutym przyleciał do USA na konferencję CPAC [Conservative Political Action Conference]. W marcu 2025 r. Donald Tusk poinformował o gotowości do roztoczenia francuskiego „parasola nuklearnego” nad Unią Europejską, dodając, że Polska będzie bezpieczniejsza, jeśli plany Macrona zostaną wdrożone.
Z politycznego punktu widzenia kontakty Tuska i Macrona wyglądają bardziej obiecująco niż możliwość skutecznego dialogu między administracją Trumpa a przyszłym prezydentem Polski, którego nazwisko poznamy latem 2025 roku.
Polski program jądrowy jest finansowany od 2020 r., co powinno zaowocować budową w Polsce elektrowni jądrowej w latach 30. I chociaż to nadal tylko plany, nasilenie dyskusji na temat użycia broni jądrowej z pewnością może przyspieszyć ten proces. Ukraina może być w tej kwestii partnerem Polski, gdyż w naszym kraju jest wielu ekspertów nuklearnych i tych, którzy pamiętają gorzkie doświadczenie pożegnania się z arsenałem jądrowym. Logiczną konsekwencją współpracy Kijowa i Warszawy może być wspólna realizacja programu rakietowego, ponieważ bez środków przenoszenia wartość głowic nuklearnych jest znacznie mniejsza.
W kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej i iteracji zespołu Trumpa broń nuklearna traci status „broni dla nielicznych wybranych” i staje się narzędziem realizacji ambicji. Szczerze mówiąc, byłoby zaskakujące, gdyby Polska stała z boku dążeń do zdobycia arsenału nuklearnego i wykorzystania go do obrony oraz zwiększenia swojego geopolitycznego znaczenia w Europie.
Bo dziś jedynym formalnym środkiem odstraszającym jest układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, który na naszych oczach traci na znaczeniu
Należą one do Czerwonego Krzyża i znajdują się we wszystkich 16 województwach. Można tu zostawić rzeczy w każdym stanie, ponieważ część z nich jest poddawana recyklingowi, a część sprzedawana lub rozdawana potrzebującym. Dochód ze sprzedaży zebranych przedmiotów również przeznaczany jest na wsparcie projektów pomocy potrzebującym.
Najpierw wszystkie rzeczy są wysyłane do sortowni. Najlepsze ubrania, które nadal nadają się do użytku, są zazwyczaj wysyłane do sklepów Second Hand lub trafiają bezpośrednio do potrzebujących. Zazwyczaj około 70% przedmiotów pozostawionych w kontenerach Czerwonego Krzyża jest poddawanych recyklingowi i nadaje się do dalszego użytku. Ale nawet za recykling takich starych rzeczy organizacja charytatywna otrzymuje fundusze, które są wykorzystywane do pomocy dzieciom z ubogich rodzin, wdrażania różnych projektów edukacyjnych, wspierania chorych lub zapewniania opieki medycznej w nagłych wypadkach. Tak więc w każdym przypadku stare ubrania będą przydatne.
Oprócz pojemników Czerwonego Krzyża w Polsce znajdują się również zielone pojemniki Fundacji Mam Marzenie. Pozostawione w nich ubrania są sprzedawane, a pieniądze przeznaczane na spełnianie marzeń ciężko chorych dzieci.
Na pojemnikach charytatywnych zazwyczaj znajdują się dane kontaktowe, dzięki którym można sprawdzić informacje na stronie internetowej lub zgłosić, jeśli pojemnik jest pełny, brudny lub uszkodzony. Wszystkie informacje na temat recyklingu odzieży, a także adresy pojemników Czerwonego Krzyża można znaleźć tutaj.
Należy pamiętać, że w Polsce istnieją również nieoznakowane pojemniki do zbiórki. Zazwyczaj są one ustawiane przez przedstawicieli lokalnych lub spółdzielni mieszkaniowych, a ubrania w dobrym stanie są sortowane lub sprzedawane, natomiast zepsute stare ubrania są wyrzucane do śmieci lub palone. Nie oddaje się ich do recyklingu. Nie jest to zbyt dobry sposób na pozbycie się starych rzeczy, ponieważ szkodzi środowisku, więc lepiej zostawić ubrania i tekstylia w pojemnikach dużych organizacji charytatywnych. Pamiętaj również, aby wyprać ubrania lub tekstylia przed wrzuceniem ich do kosza. Rzeczy mogą być stare, ale muszą być czyste.
Są to nowe kontenery na rzeczy, ale nie na ulicy. Wymagania dotyczące rzeczy są tutaj bardziej rygorystyczne i można zostawić tylko to, co nadal nadaje się do dalszego użytku. Przyjmowana jest bielizna, ubrania i buty. Firma sprzedaje ubrania na cele charytatywne od 2018 roku.
Adresy punktów:
Warszawa: Westfield Arkadia Gdynia: Centrum Nauki Experyment, Aleja Zwycięstwa 96/98 Wrocław: na osiedlu Olimpia Port przy ul. Marco Polo Kraków:Centrum handlowe Bonarka przy ul. Henryka Kamienskiego 11
3. Punkty zbierania starych tkanin i brudnych szmat
Od 1 stycznia 2025 roku mieszkańcy Polski będą zobowiązani do segregowania tekstyliów jako osobnej kategorii odpadów. Dzieje się tak, ponieważ wyrzucanie takich odpadów razem z odpadami komunalnymi jest szkodliwe dla środowiska. Nie ma jeszcze oddzielnych pojemników na śmieci, ale wkrótce możesz otrzymać mandat. Dlatego należy nauczyć się oddzielać tekstylia, które zostaną poddane recyklingowi, od tych, które nadal nadają się do użytku.
Gdzie oddać odpady do recyklingu?
Takie odpady przyjmowane są w PSZOK-ach (Punktach Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych). Adres można znaleźć w Google wpisując PSZOK + miasto.
W Warszawie są 4 lokalizacje PSZOK:
- przy ul. Płytowej 1 (dzielnica Białołęka), tel.: 22 811 08 53, strona internetowa: partner-apelski.pl - przy ul. Zawodzie 1 (dzielnica Wylianów), tel.: 22 185 52 51, strona internetowa: lekaro.pl - przy ul. Tatarskiej 2/4 (dzielnica Wola), tel.: 22 39 10 100, strona internetowa: mpo.com.pl - przy ul. Kampinoskiej 1 (dzielnica Białany), tel.: 22 39 10 100, strona internetowa: mpo.com.pl
Wszystkie lokalizacje są czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 11:00-19:00, a w soboty od 9:00 do 17:00. Można tu również zostawić zwykłe ubrania, ale wymagają one osobnego sortowania.
W ubiegłym roku do PSZOK w Warszawie trafiły ponad 124 tony tekstyliów. Stare kurtki, swetry, ręczniki i inne tekstylia zostaną wykorzystane do produkcji nowych surowców. Mogą to być np. materiały izolacyjne, a bawełna posłuży do produkcji papieru. Nawet najstarsze tekstylia mogą posłużyć do produkcji paliw alternatywnych.
Tutaj możesz nie tylko oddać, ale także naprawić stare rzeczy za darmo lub sprzedać je na targu charytatywnym. A oto gdzie jeszcze możesz oddać swoje stare rzeczy:
- @dajherbate - przyjmuje odzież męską, można wysłać przez pocztę. Pomagają bezdomnym; - @santegidio_pl - przyjmuje odzież męską, z damskiej można oddać tylko kurtki, bluzy, dresy i buty bez obcasów.