Exclusive
20
min

World Press Photo 2024 dla Yulii Kochetovej za fotoreportaż "Wojna jest osobista"

Kolejna nagroda dla wybitnej ukraińskiej fotoreporterki. Wojna to obudzić się z kawałkami okien w łóżku - napisała na instagramie. Nikt tak jak ona nie opowiada o wojnie: cicho, intymnie, wstrząsająco

Beata Łyżwa-Sokół

Nagrodzony projekt Yulii Kochetovej "Wojna jest osobista"

No items found.

Jury najbardziej prestiżowego na świecie konkursu fotografii prasowej World Press Photo ogłosiło zwycięzców edycji 2024. Wśród nich znalazł się projekt ukraińskiej fotografki Yulii Kochetovej zatytułowany "Wojna jest osobista". Materiał został nagrodzony w kategorii Open Format.

Zwycięskie zdjęcia zostały wybrane spośród 61 062 zgłoszeń nadesłanych przez 3 851 fotografów ze 130 krajów. Łącznie nagrodzono 24 projekty i sześć wyróżnień. Jury składa się z fotoedytorów i szefów działów fotograficznych największych światowych wydawnictw. Podsumowując wyniki tegorocznego konkursu, Fiona Shields, dyrektor ds. fotografii w The Guardian, powiedziała:

"Te finałowe prace z krótkiej listy stanowią gobelin naszego dzisiejszego świata, koncentrując się na obrazach, które naszym zdaniem zostały wykonane z szacunkiem i uczciwością oraz mogą przemawiać uniwersalnie i rezonować daleko poza ich pochodzeniem. To okazja, by uczcić pracę fotografów prasowych i dokumentalnych na całym świecie, wykonaną z odwagą, inteligencją i pomysłowością, a także podkreślić znaczenie historii, które opowiadają, często w nieprawdopodobnych okolicznościach".

Wśród nagrodzonych historii jest fotoreportaż Johanny Marie Fritz dla Die Zeit ze zniszczonej przez powódź Kachowki po rosyjskim ataku na tamę 6 czerwca 2023 roku. 18 kwietnia 2024 r. zostaną ogłoszeni czterej zwycięzcy, w tym World Press Photo of the Year.

Przypominamy wywiad z Yulią Kochetovą dla Sestry.eu z 23.11.2023 r:

Fotoreporterka Yulia Kochetova była na Majdanie w noc pobicia studentów: sfilmowała wydarzenia i siły bezpieczeństwa, a później, zanim służby miejskie zmyły ślady zbrodni, sfotografowała ślady krwi na chodniku. Do domu wróciła jako inny człowiek  

Kule latały, koktajle spadały, ale Julia założyła czerwony kask i robiła zdjęcia w najgorętszych miejscach. Sfilmowała spalony budynek związków zawodowych, a później ludzi zastrzelonych na ulicy Instytutowej. To właśnie na Majdanie Yulia zdała sobie sprawę, że chce być oczami i głosem historycznych wydarzeń. I życie jej tego nie poskąpiło.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Po zwycięstwie Euromajdanu Yulia Kochetova fotografowała Krym podczas aneksji, a od 2014 roku fotografuje wojnę. Niedawno zdobyła międzynarodową nagrodę Emmy za relacjonowanie newsów (długa forma), a jej prace były wystawiane na wystawach indywidualnych i grupowych w Wielkiej Brytanii, USA, wielu krajach europejskich i oczywiście na całej Ukrainie. Jej zdjęcia były publikowane w The Guardian, The Telegraph, The National Geographic, Vice News, Der Spiegel, Zeit, Bloomberg, Vanity Fair, FP, Reuters, NBC itp. W rocznicę Rewolucji Godności.

Fotografia jest moją tarczą przed rzeczywistością

- W 2014 roku byłam leniwą studentką, która marzyła, żeby wyjechać na studia do Niemiec i nigdy nie wrócić - mówi Kochetova. - Wszystko się zmieniło, gdy znalazłam się na Majdanie. Na początku, podobnie jak większość moich przyjaciół z uniwersytetu, myślałam, że rewolucja to świetna zabawa. Tańczyliśmy na ulicy, spotykaliśmy ciekawych ludzi, jedliśmy razem coś gorącego. Ale szybko się to skończyło, gdy zobaczyłam, jak berkutowcy biją studentów. To był moment, w którym zatrzymałam się i zadałam sobie pytanie: "Kim jestem? Co chcę robić dalej?". Patrząc z perspektywy dekady, rewolucja na Majdanie była najpiękniejszym i najważniejszym doświadczeniem mojego życia.

18 lutego 2014 r. wyjrzałam przez okno Domu Związków Zawodowych, by zrobić zdjęcie i zobaczyłam, że cały Plac Niepodległości płonie. To było jak coś z podręcznika historii i nigdy tego nie zapomnę, do końca życia. Ukraina płonęła - nie Ukraina Dowżenki [Ołeksandr Dowżenko w 1930 roku nakręcił fim "Ziemia"-red], ale moja. Płonęła, to było przerażające. Myślałam: co jeśli nie będzie jutra? Co jeśli nie wygramy? Co, jeśli następnego dnia, jak gdyby nic się nie stało, samochody będą jeździć w tym miejscu, a aktywiści będą torturowani w więzieniach? Właściwie to, czego bałem się wtedy, dzieje się teraz w wielu miejscach na Ukrainie. Stoimy twarzą w twarz z reżimem, tyle że w zaciekłej walce.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Jak zostałaś fotoreporterką wojenną?

- Wiele lat temu mój ojciec nauczył mnie robić zdjęcia. Zawsze będę mu za to wdzięczna. Kiedy miałam 17 lat, odbyłam również staż w agencji fotograficznej. Nie widziałam wtedy dla siebie zbyt wielu historii do sfotografowania, nie wiedziałam jak wybrać interesujący temat. Tak więc mój redaktor Aleksiej Boldin wysyłał mnie na najdziwniejsze wydarzenia - na przykład na wystawę ikebany na lewym brzegu Kijowa lub na odsłonięcie pomnika na obrzeżach miasta. Zazwyczaj byłam jedyną dziennikarką w miejscu. To była codzienna rutyna, dzięki której opanowałam warsztat i nauczyłam się pracować pod presją czasu.

Potem zajęłam się fotografią komercyjną, robiłam głównie portrety. Pamiętam, że podczas jednej z ostatnich sesji przed inwazją, robiłam sesję bardzo zdenerwowanej kobiecie. Zdałam sobie sprawę, że zrobienie dobrego portretu w takiej sytuacji jest prawie niemożliwe. Zacząłam z nią rozmawiać i ona nagle zapytała mnie, co bym zrobiła, gdyby jutro wybuchła wojna. "Natychmiast zacznę robić zdjęcia, nie ma innej opcji!" odpowiedziałam bez wahania. W czasie, gdy mają miejsce najważniejsze wydarzenia naszego pokolenia, musimy pozostać na miejscu i opowiedzieć światu o tych wydarzeniach. Byłam trochę oburzona na fotografów, których znałam, a którzy wyjechali do Europy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Ty zostałaś w Kijowie, urodziłaś się tutaj?

- Przeprowadziłam się do stolicy w wieku 16 lat, aby rozpocząć samodzielne życie. Urodziłam się i wychowałam w Winnicy - dziś mieszkają tu moi rodzice.

W lipcu 2022 roku 27 osób zginęło od rosyjskich pocisków wystrzelonych na Plac Zwycięstwa w Winnicy. Tego dnia byłam w Dnieprze, z zespołęm z Der Spiegiel jechaliśmy do obwodu donieckiego. W pierwszych sekundach po wiadomości o ataku rakietowym zadzwoniłam do matki. Powiedziała mi, że wszystkie okna są powybijane i że biegnie do piwnicy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

"Kiedy ktoś zapyta mnie, czym jest wojna, odpowiem: 'Wojna to obudzić się z kawałkami okien w łóżku'" - brzmi podpis jednego z Twoich zdjęć na Instagramie. Stworzyłaś swój styl podpisów, inny od podawania krótkich informacji według dziennikarskiej zasady: kto? co? gdzie? kiedy?

- 24 lutego byliśmy z kolegą w drodze do Awdijiwki, kiedy zaczęliśmy otrzymywać wiadomości o ataku. Czytałam zagraniczne media: "Rosjanie bombardują wszędzie", "Uber i McDonald's opuszczają Ukrainę" - w mediach panował chaos. Tak samo było w 2014 roku, kiedy Rosja zaanektowała Krym od wschodu. Poszliśmy na wojnę, ale media, dyplomaci i demokratyczny świat znów nadawali coś w stylu "jesteśmy głęboko zaniepokojeni", nazywając rosyjską inwazję "kryzysem w Donbasie", "hybrydą" i "wojną domową" - to jjedna z klasycznych rosyjskich narracji propagandowych.

Czułam, że muszę natychmiast zabrać głos. Ponieważ milczenie karmi potwora. To jest podobne do przemocy domowej. Kiedy jedna granica zostaje przekroczona, bardzo szybko zostaje przekroczona kolejna, a przemoc nie ma końca. Zrobiłam więc selfie, dodałem hashtag #Ukraina i opublikowałem je na Instagramie z podpisem: "Spójrz świecie, przez osiem lat milczeliście o naszej wojnie w Donbasie, nazywając ją kryzysem, konfliktem, wszyscy byliście głęboko zaniepokojeni, a to karmiło potwora. A fakt, że Rosja pozwoliła sobie ponownie zaatakować Ukrainę tak brutalnie, na tak dużą skalę, wynika z tego, że świat wokół niej był pobłażliwy, a potwory nie wybaczają pobłażliwości, a milczenie zawsze zabija". Po tym otrzymałem setki wiadomości, napisali do mnie przyjaciele z Polski i Niemiec, a ludzie z całego świata subskrybowali moją stronę, w tym rosyjskie trolle, które próbowały zablokować moje komentarze.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Redaktorzy "Die Zeit" poprosili mnie o nagranie relacji głosowej, a następnie zaproponowali mi stworzenie dziennika fotograficznego o pierwszym tygodniu wielkiej wojny. Szybko zdałam sobie sprawę, że pisanie jest dla mnie terapeutyczne i nie mogłam przestać. Ciągle coś zapisywałam, a moi koledzy nawet się ze mnie śmiali. Ale w ten sposób uwalniałam swoje trudne emocje. "Ludzie czekają na twoje posty na Instagramie, pisz każdej nocy" - przekonywał mnie reporter Ben Solomon. Niektórzy mówili, że piszę zbyt intymnie. Inni mówili, że wojna w kraju to historia Julii.

Były dni, kiedy nic nie pisałam i wtedy czułam się dziwnie. Pisanie, podobnie jak fotografowanie, stało się moją tarczą przed rzeczywistością.

Nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu

Dlaczego piszesz po angielsku?

- Chcę rozmawiać z całym światem. Interesuje mnie, co obcokrajowcy myślą o wojnie w Ukrainie i robię wszystko, by zrozumieli, co się naprawdę dzieje. Ludzie pamiętają historie tylko wtedy, gdy mają w sobie czyjeś blizny. Dlatego czytelnicy mojego bloga zapominają o wioskach i miastach, w których toczą się walki, i mylą im się mapy Ukrainy. Ale zawsze pamiętają, przez co przeszłam. Pytają mnie, co słychać u mojej rodziny lub brata, czy Winnica została odbudowana...

Rzadko publikujesz zdjęcia ze scenami przemocy. Dlaczego?

- To, co pojawia się w mediach, to jedna dziesiąta tego, co my, fotoreporterzy, fotografujemy. Często, gdy odwiedzam miejsca zbrodni, myślę: dobrze, że ciało jest już przykryte, że nie jestem policjantką kryminalną i nie muszę fotografować wszystkiego ze szczegółami dla jakiejś organizacji praw człowieka.

Zanim opublikuję zdjęcie przedstawiającą przemoc, zastanawiam się, jaki to przyniesie skutek. Może pozostawi głębszy ślad, jeśli opiszę sytuację słowami, dodając coś osobistego? Słowa mają wielką moc, ponieważ działają na wyobraźnię.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Przecież media niechętnie publikują takie zdjęcia. W 2014 roku sfilmowałem ciała po pożarze w budynku związków zawodowych. Kolega powiedział mi, że nikt ich nigdzie nie pokaże. W 2022 roku zdjęcia z Buczy obiegły świat. Wtedy nagrodzony Pulitzerem fotograf David Hume Kennerly powiedział: "Najlepsze zdjęcia z wojny mogą sprawić, że będziemy chcieli odwrócić wzrok. Ważne jest, abyśmy tego nie robili".

Z jednej strony widzimy troskę mediów o czytelnika, dla którego takie widoki mogą być zbyt traumatyczne. Jego świat jest idealny, płaci podatki, jest wrażliwy, jego rodzina nie zna wojny. Dlaczego miałby wiedzieć, że świat jest inny? Z drugiej strony, nie winię czytelników za sposób, w jaki działają media. Jeśli nie chcesz oglądać prawdziwych zdjęć, nie rób tego.

Rzeczywistość jest jeszcze bardziej przerażająca niż te obrazy i nie można od niej uciec

Wiele osób śledzi Cię w mediach społecznościowych...

- Przed wojną miałam 1500 obserwujących, którzy lubili moje śmieszne selfie. Dziś mój profil wygląda zupełnie inaczej, zamieszczam historie wojenne. Komentują je ludzie z całego świata. Piszą o zdjęciach, ale też pytają, jak się czuję i mówią, że się za mnie modlą. Oczywiście nie myślą o Ukrainie dzień i noc, ale czuję, że tym ludziom naprawdę na mnie zależy. Oznacza to, że wojna w Ukrainie ma dla nich twarz.

Pięknie piszesz o Kijowie, czy zajmuje on ważne miejsce w Twoim sercu?

- Rozmawiałam kiedyś z Kuźmą Skriabinem, ukraińskim piosenkarzem rockowym, który zginął w wypadku samochodowym. Powiedział mi, że w życiu każdego z nas są miasta, które dają nam wszystko i miasta, które nas niszczą.

Jestem wielką fanką Kijowa. Otrzymałam od tego miasta zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze. W Kijowie czuję się jak w domu, niezależnie od tego, czy spędzam noc we własnym mieszkaniu, czy na kanapie u znajomych. Kiedy miasto opustoszało w marcu 2022 roku, cieszyłam się z każdego człowieka, którego widziałam na ulicy. Wtedy Kijów był miastem duchów. Nie było wody, większość sklepów była zamknięta, a te nieliczne, które były otwarte, oferowały zawyżone ceny oliwek i tuńczyka. Wszędzie były punkty kontrolne, ludzie chodzili z bronią i wiedzieliśmy, że Rosjanie są w pobliżu. Kiedy spotkaliśmy się na ulicy, przywitaliśmy się radośnie: "Jak się masz? Czy wszystko w porządku? Masz wodę, jedzenie, potrzebujesz czegoś?". To był niesamowity czas.

Oczywiście widzę, że Kijów jest szary, a sowiecka architektura może dla niektórych wyglądać nieatrakcyjnie. Ale ja patrzę na to miasto jak na ukochaną osobę, z którą przeżyłam coś ważnego w moim życiu. Od czasu rewolucji nie mogę przejść ulicą Gruszewskiego bez płaczu.

Kocham blizny mojego miasta i blizny ludzi, których kocham

Łatwo jest kochać kogoś, gdy wszystko jest dobrze, łatwo jest kochać miasto, gdy wszystko działa. Ale kochać po trudnych doświadczeniach to coś zupełnie innego. Teraz mam wiele zaproszeń z całego świata, mogę mieszkać gdziekolwiek chcę, ale nie opuszczę Kijowa po tym, co razem przeszliśmy.

Zdjęcie: Yulia Kochetova

Co daje ci nadzieję?

- Katia, 16-latka z Kramatorska, którą poznałam latem 2022 roku, szukając bohaterów do jednej z moich historii, powiedziała: "Lubię smak każdej jagody z osobna. Jem je powoli, aby odróżnić je od siebie". Od tego czasu skupiam się na małych rzeczach. Obserwuję światło w koronach drzew, słucham śmiechu na ulicy. Nie myślę o jutrze, bo może nie nadejść. Niczego nie planuję. Żyję każdą sekundą mojego życia, starając się odróżnić ją od następnej.

Zdjęcie: Yulia Kochetova
No items found.

Jest fotoedytorką i autorką tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w Gazecie Wyborczej, w tym przez 6 lat jako dyrektorka działu fotoedycji Gazety Wyborczej i Agencja Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Europejskiej Akademii Fotografii.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

10 października obrońcy praw człowieka opublikowali raport na temat przestępstw wobec ukraińskich dzieci popełnionych przez białoruskich urzędników, w tym Alaksandra Łukaszenkę. 13 września dokument ten został przekazany do Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK). Obrońcy praw człowieka wezwali Trybunał do postawienia sprawców przed sądem. Materiał dowodowy został opracowany wspólnie przez Centrum Praw Człowieka ZMINA, Regionalne Centrum Praw Człowieka, organizacje praw człowieka „Wiasna” i BelPol, przy wsparciu Freedom House.

Po raz pierwszy raport zawiera dane dotyczące ukraińskich dzieci, które zostały wywiezione – ich nazwiska, dane paszportowe itp. Ponadto obrońcom praw człowieka udało się zidentyfikować 18 obozów na Białorusi, w których ukraińskie dzieci z ukraińskich terytoriów okupowanych są poddawane reedukacji pod pozorem „rehabilitacji”.

O pracy nad zbieraniem dowodów i o tym, jak białoruski reżim wymazuje tożsamość ukraińskich dzieci, rozmawiamy z Onysią Syniuk, analityczką prawną, i Inną Ilczenko, kierowniczką projektu Centrum Praw Człowieka ZMINA.

Nowe dowody zbrodni reżimu Łukaszenki

Natalia Żukowska: MTK otrzymał nowe dowody zbrodni popełnionych przez Rosję i Białoruś na ukraińskich dzieciach. Co konkretnie mówi wasz raport? Czego możemy się spodziewać?

Onysia Syniuk: Nasz publiczny raport, ogłoszony 10 października, znacznie różni się od tego, co przekazaliśmy MTK. Trybunałowi dostarczyliśmy bowiem wiele poufnych materiałów, które będą ważne dla przyszłego śledztwa. Nie możemy ich upublicznić.

Ogólnie rzecz biorąc, staraliśmy się przenieść punkt ciężkości z wysiedlania dzieci jako zjawiska na to, co dzieje się z nimi po przybyciu [do nowego kraju], w szczególności na Białoruś. Nasze badania obejmują okres od 2021 roku. Wtedy to Łukaszenka osobiście podpisał dekret o „rehabilitacji grupy dzieci z obwodu donieckiego” w dziecięcym ośrodku edukacyjno-rekreacyjnym „Zubrania”. Pracę zakończyliśmy w czerwcu 2024 roku.

Niestety, proces przesiedlania ukraińskich dzieci wciąż trwa.

Do czerwca 2024 r. udało nam się zidentyfikować 2219 takich dzieci, z których co najmniej 27 zostało wywiezionych nie tylko na Białoruś, ale także do Rosji

Informacje te pokazują, w jaki sposób systemy rosyjski i białoruski są ze sobą powiązane.

Na przykład we wrześniu 2022 r. 12-letnia Leda Majorowa z Makiejewki w obwodzie donieckim była przetrzymywana w obozie „Dubrawa” na Białorusi. W styczniu 2023 r. zawieziono ją na oglądanie kremlowskiej choinki, a w sierpniu była już w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym [zachodnia Syberia – red.], ponad 3000 kilometrów od domu, na „leczeniu”.

Takich przypadków jest wiele. Jednak większość wywożonych dzieci pochodzi z terytoriów okupowanych i trudno uzyskać do nich dostęp – więc trudno zweryfikować każdy przypadek.

Pomagali nam białoruscy partnerzy, w tym byli funkcjonariusze organów ścigania, którzy w 2020 r., po sfałszowanych wyborach na Białorusi, opuścili kraj i przeszli na naszą stronę. Oni byli w stanie uzyskać poufne informacje. Mieliśmy ogromną listę z imionami dzieci, danymi kontaktowymi, w tym z numerami telefonów. W niektórych przypadkach mieliśmy nawet dane paszportowe i bilety kolejowe. Trasa wywózki tych dzieci wiodła zazwyczaj z Doniecka przez Rostów – do Mińska. Posiadamy nawet informacje o osobach towarzyszących tym dzieciom na Białorusi. Wiemy też, co stało się z nimi na terytorium Białorusi, i znamy tożsamość osób zaangażowanych w ten proceder. Przede wszystkim mówimy o Alaksandrze Łukaszence, paraolimpijczyku Aleksieju Tałaju i jego fundacji, o sekretarzu stanu Państwa Związkowego Dmitriju Miezencewie i premierze Federacji Rosyjskiej Michaile Miszustinie. Mamy zalecenie i prośbę do MTK o wszczęcie dochodzenia w sprawie tych osób – i o wydanie nakazów ich aresztowania.

Wcześniej Yale School of Public Health i zespół lidera białoruskiej opozycji Pawła Łatuszki złożyli już wnioski do MTK w sprawie Białorusi. Dotyczyły nielegalnego wywożenia ukraińskich dzieci. Co jest w nowym zgłoszeniu?

Oprócz nas, wniosek do MTK w sprawie Białorusi złożyła w tym roku Republika Litewska. Te wnioski są nieco inaczej ukierunkowane. Istotą naszego jest przesunięcie punktu ciężkości z wysiedlania dzieci na ich indoktrynację, militaryzację – i współudział Białorusi w tym procederze.

Podkreślamy bowiem, że to jest jeden system, stworzony przez Rosję, a Białoruś jest jej wspólniczką

Mówimy o tym jako o odrębnym naruszeniu, a nie elemencie deportacji. Twierdzimy, że należy to zakwalifikować jako zbrodnię przeciwko ludzkości, dyskryminujące prześladowanie. Dzieci są dyskryminowane przede wszystkim dlatego, że są narodowości ukraińskiej. Z miejsca są traktowane jak obywatele rosyjscy.

Ukraińskie dzieci, uczniowie korpusu kadetów, w towarzystwie żołnierzy z 345. Oddzielnego Pułku Piechoty Powietrznodesantowej Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Zdjęcie: Konto Korpusu Kadetów na Telegramie

W swoim raporcie wzywacie MTK do wydania nakazów aresztowania Miezencewa, Miszustina i Tałaja. Jaka jest rola każdego z nich w uprowadzaniu ukraińskich dzieci?

Osobisty podpis Miszustina znajduje się na budżecie, tj. na przydziale pieniędzy na transfer i pobyt ukraińskich dzieci na Białorusi. Ostatnim razem było to prawie pół miliona dolarów. Najwięcej wiemy o udziale Aleksieja Tałaja. To on jest ideologiem tego procederu, który mocno wspiera Łukaszenkę i Putina. W maju tego roku Tałaj osobiście odebrał nagrodę od prezydenta Rosji za swą rolę w wysiedlaniu ukraińskich dzieci oraz ich indoktrynacji i militaryzacji na Białorusi. On konsekwentnie odnosi się do ukraińskich dzieci jako do Rosjan, ma też powiązania z szefami administracji okupacyjnych. Na przykład niedawno spotkał się z Denisem Puszylinem [tak zwanym szefem DRL – aut.]. Mają bezpośrednie umowy dotyczące tego, w jaki sposób będą sobie pomagać i wysyłać dzieci z Donbasu na „wakacje”. Tałaj ma też powiązania z tak zwanymi organizacjami pozarządowymi na terytoriach okupowanych, na przykład z organizacją „Delfiny” kierowaną przez Olgę Wołkową – osobą stale współpracują przy wywożeniu dzieci na Białoruś. Ponadto poprzez swoją fundację Tałaj finansuje wyjazdy dzieci i ideologicznie nadzoruje cały proces.

Władimir Putin nagradza Aleksieja Tałaja Orderem Przyjaźni na Kremlu. Zdjęcie: oficjalna strona Kremla

Jest doświadczonym mówcą motywacyjnym i kiedy rozmawia z dziećmi, stara się je przekonać, że są Rosjanami i że dobrze jest mieszkać na rosyjskich terytoriach.

Obozy dla dzieci: „zdrowie i wypoczynek”

W jaki sposób w miastach okupowanych przez Rosję organizowane są wyjazdy na białoruskie obozy dla dzieci?

Onysia Syniuk: Wszystko dzieje się przy wsparciu szefów administracji okupacyjnych. Puszylin i Wołodymyr Rogow [szef administracji okupacyjnej Melitopola – red.] sami o tym mówią. A Tałaj konsultuje decyzje tak zwanych ministerstw edukacji na terytoriach okupowanych. Prawdopodobnie to one wydają nakazy dla instytucji edukacyjnych, by tworzyły listy dzieci do „rehabilitacji”. Pomagają w tym również tzw. organizacje pozarządowe, które wykorzystują wrażliwe kategorie ludności, w tym dzieci niepełnosprawne. Co ciekawe, największe grupy dzieci są wywożone nie latem, ale jesienią i wiosną, w trakcie roku szkolnego. Podobnie jak w Rosji, są one zapisywane do lokalnych instytucji edukacyjnych.

Kadeci plutonu VI Korpusu Kadetów w okupowanym Doniecku. Zdjęcie: Telegram Korpusu Kadetów

W jaki sposób uprowadzone dzieci są „kształtowane” na Rosjan? Jak wygląda rosyjski system edukacji i jakie narracje są im narzucane?

Dzieci wywożone na Białoruś mają bardzo jasno określony harmonogram pobytu. Edukacja w placówkach prowadzona jest w języku rosyjskim i obejmuje między innymi promocję narracji „rosyjskiego świata” na temat charakteru i przebiegu II wojny światowej. Uderzającym przykładem jest tu ustawa „O ludobójstwie narodu białoruskiego” i związany z nią kurs, który przypisuje Ukraińcom i innym narodom okrucieństwa, które w rzeczywistości popełnił nazistowski reżim niemiecki. Kurs ten jest częścią programu nauczania rozpoczynającego się w szkole podstawowej. Oto cytat z podręcznika do historii:

„Cały świat wie dziś o tragedii we wsi Chatyń, gdzie 22 maja 1943 roku spalono żywcem 149 osób, w tym 76 dzieci. W operacji karnej brał udział 118 batalion, który składał się głównie z Ukraińców i specjalnego batalionu SS”

Zebraliśmy sporo takich wycinków z nowych podręczników, na podstawie których uczono dzieci nasze i białoruskie. Według naszych partnerów z organizacji praw człowieka „Wiasna” przed 2022 rokiem takich narracji nie było.

Według waszego raportu białoruski reżim jest współwinny rosyjskiej militaryzacji ukraińskich dzieci. Świadczy o tym m.in. działalność tzw. Korpusu Kadetów Zacharczenki, pierwszego przywódcy tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL), który jest powiązany z Fundacją Aleksieja Tałaja. Jak to działa?

To powiązanie można prześledzić w kilku punktach. Tałaj jest w bardzo bliskich relacjach ze wszystkimi [uczestnikami procederu – red.]. Osobiście finansuje wyjazdy kadetów na Białoruś, żeby między innymi wpływali na swoich rówieśników i brali aktywny udział w propagandzie. Na ścianach w siedzibie Korpusu Kadetów widnieją symbole jego fundacji, a dyrektor Korpusu osobiście się z nim spotyka, by omawiać współpracę. Ponadto ludzie z Korpusu często promują pracę Tałaja w mediach społecznościowych, nazywając go swoim „współpracownikiem” i „bardzo bliskim przyjacielem”. On z kolei regularnie na swoich kontach pisze o tym, co robi Korpus Kadetów.

Ukraińskie dzieci z okupowanego Doniecka podczas spotkania z żołnierzami białoruskich sił specjalnych. Zdjęcie: konto Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi na Telegramie

W 2024 r. Korpus liczył prawie 200 dzieci – chłopców i dziewcząt – z których niektóre były pierwszoklasistami. Podczas nauki i zajęć pozalekcyjnych kadetom mówi się, że są Rosjanami, a jednocześnie obywatelami tak zwanej DRL. Korpus świętuje „Dzień powrotu DRL do Rosji” i celebruje uroczyste wciągnięcia rosyjskiej flagi na maszt. Podczas inicjacji na kadetów dzieci proklamują: „Służę Federacji Rosyjskiej i Korpusowi Kadetów”. Innymi słowy, robi się wszystko, by te dzieci na koniec wstąpiły do rosyjskiej armii. Znamy już podobne przypadki.

Jeden z chłopców, którzy tam się uczyli, zginął na wojnie w Ukrainie. To dobitny przykład militaryzacji i prania dzieciom mózgów przez rosyjską propagandę

Co dzieje się z dziećmi po tych „obozach rehabilitacyjnych i reedukacyjnych”?

Celem nie jest pozostawienie ich na Białorusi. Celem jest przekształcenie ich w obywateli Rosji. Trudno sprawdzić, co dzieje się z nimi później, ponieważ do okupowanych terytoriów nie ma dostępu. Władze białoruskie co jakiś czas publikują informacje, że dzieci wróciły do domu, i pokazują ich zdjęcia na dworcu kolejowym w Mińsku. Sprawdzenie sytuacji ich wszystkich jest niemożliwe. 27 dzieci, o których mówiłam, udało  nam się zidentyfikować tylko dlatego, że pojawiły się w białoruskich i rosyjskich mediach.

Reżimy białoruski i rosyjski wykorzystują ukraińskie dzieci również do celów propagandowych. Do czego są zmuszane przed kamerami?

Ukraińskie dzieci są często wykorzystywane w propagandzie. Nie nazywa się ich inaczej, jak tylko „dziećmi z nowych terytoriów Rosji” lub po prostu „Rosjanami”. Są wykorzystywane w historiach pokazywanych na kanałach krajowych. Dziennikarze pytają je wprost: „Czy to straszne być pod ostrzałem na okupowanym terytorium?”, „Powiedz nam, co widziałeś?”, „Czy twoi krewni zostali ranni lub zabici?”.

Nikt nie myśli o powtórnej traumatyzacji tych dzieci. Pytania do nich są bezpośrednie, nie ma mowy o poufności. Dzieci są często nazywane po imieniu i nazwisku, podawany jest ich wiek, region czy miasto, z którego pochodzą – i tak dalej. Muszą powtarzać przed kamerą kłamstwa i frazesy rosyjskiej propagandy o „specjalnej operacji wojskowej”, o „Banderowcach”, o tym, jak „reżim w Kijowie” je ostrzeliwał i że Mariupol jest „odbudowywany”. Pytania, które są im zadawane, często prowadzą do łez, co oznacza, że Rosjanie grają na ich emocjach. W jednym z wywiadów ukraiński chłopiec został zapytany, czy jest gotowy walczyć za swoją „ojczyznę”, gdy dorośnie. Odpowiedział twierdząco. To są stałe narracje.

Dzieci są również zabierane na spotkania z białoruskimi wojskowymi i funkcjonariuszami organów ścigania. W szczególności z tymi, którzy zasłynęli z brutalności podczas tłumienia protestów w 2020 roku

Na tych spotkaniach mówi się im, jak dobrze służyć, pokazuje, jak obchodzić się z bronią i fotografuje je w mundurach z symbolem „Z”.

Ukraińskie dzieci z Korpusu Kadetów Zacharczenki na lekcji z okazji rocznicy utworzenia organów bezpieczeństwa tzw. Donieckiej Republice Ludowej w okupowanym Doniecku. Zdjęcie: konto Korpusu Kadetów na Telegramie

Praca nad raportem

Jak długo zbierała Pani informacje do raportu? Co było najtrudniejsze?

Inna Ilczenko: Zaczęliśmy gromadzić dokumentację w styczniu tego roku, a skończyliśmy na początku sierpnia. Wcześniej mieliśmy trochę przygotowań. To było nasze pierwsze doświadczenie z białoruskimi kolegami z „Wiasny”. Najtrudniejsze było rozpoczęcie wspólnej pracy, bo musieliśmy osiągnąć pewien poziom zaufania. Później stworzyliśmy silny zespół dokumentalistów, którzy bardzo sobie pomagali. Nie było łatwo znaleźć informacje, których potrzebowaliśmy, bo one były czyszczone. Zauważyliśmy tendencję, że po wydaniu międzynarodowego nakazu aresztowania Putina i Lwowej-Biełowej [Marija Lwowa-Biełowa, Pełnomocnik przy Prezydencie Federacji Rosyjskiej do spraw Praw Dziecka – red.] władze białoruskie zaczęły w sposób kontrolować informacje trafiające do publicznej wiadomości. Odtąd trudniej było je znaleźć.

Zwykle zaglądaliśmy bezpośrednio do kont oskarżonych w mediach społecznościowych, także kont ich dzieci czy krewnych. Po opublikowaniu naszego raportu informacje zaczęły jednak z nich znikać. Na przykład profile oskarżonych na stronie Korpusu Kadetów Zacharczenki zostały wyczyszczone. Zniknęły też wszystkie informacje na temat doradcy dyrektora Departamentu Edukacji na terytoriach okupowanych, który często komunikował się z Tałajem. Ale i tak udało nam się wszystko udokumentować.

Ukraińskie dzieci z okupowanego Doniecka uroczystości noworocznych na Białorusi. Zdjęcie: konto Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi na Telegramie

Wszystkie listy dzieci, którymi dysponowaliśmy, przekazaliśmy do Biura Prokuratora Generalnego, do Komisarza Praw Człowieka Parlamentu Ukraińskiego i Służby Wywiadu Zagranicznego. Dzielimy się tymi informacjami z państwem ukraińskim.

Może Pani przywołać jakieś konkretne historie świadczące o niszczeniu ukraińskiej tożsamości?

Mieliśmy przypadek dziewczyny z Siewierodoniecka, która przed okupacją miasta była bardzo aktywna w swojej szkole i społeczności. Była nastawiona proukraińsko, brała m.in. udział w konkursie języka ukraińskiego im. Tarasa Szewczenki. Po okupacji dołączyła do „Junarmii”, jednego z rosyjskich paramilitarnych ruchów młodzieżowych. I zaczęła opowiadać, jak to wspaniale, że Siewierodonieck powrócił do swojego „macierzystego portu”, że to „rosyjskie miasto” i tak dalej. A minęło tylko trochę czasu.

Zauważyliśmy również na profilach dzieci w mediach społecznościowych zauważyliśmy też, że 5-6 lat temu zamieszczały różowe kucyki i pisały o tym, jak bardzo kochają króliczki. A teraz na zdjęciach noszą wojskowe mundurki z napisem „Kocham Rosję”, eksponują rosyjskie symbole

Wiemy, że program reedukacji, militaryzacji i indoktrynacji ukraińskich dzieci jest finansowany głównie z rosyjskich pieniędzy. Jednak na Białorusi zaangażowane są w to również przedsiębiorstwa państwowe, takie jak Białoruś Potaż i Bielnieft. Wiemy, że dzieci przebywały na Białorusi w hotelu prowadzonym przez jedno z tych przedsiębiorstw. Przedsiębiorstwa te prowadzą też sanatoria i obozy. To system sowiecki.

Sprawiedliwość zawsze czeka

Pod koniec stycznia 2024 roku Aleksiej Tałaj ogłosił rozszerzenie zakresu działalności swojej fundacji: deklaruje przywożenie na Białoruś dzieci z nowo zajętych przez Rosję rejonów Chersońszczyzny. Jak możemy to powstrzymać? I czy w ogóle możliwe jest powstrzymanie wywózek ukraińskich dzieci?

Onysia Syniuk: Trudno mówić o zatrzymaniu wywózek ukraińskich dzieci bez wyzwolenia okupowanych terytoriów. Możemy jednak mówić o pewnych próbach ograniczenia tego procesu. Mówimy tu w szczególności o wydawaniu nakazów aresztowania. Widzimy, że strona białoruska, w szczególności Łukaszenka, bardzo się tego boi. On naprawdę miał nadzieję, że ujdzie mu to na sucho i weźmie udział w rozmowach pokojowych.

Ważne są również sankcje. I powinna powstać międzynarodowa koalicja na rzecz odzyskania tych dzieci.

Jeśli chodzi o powrót ukraińskich dzieci na terytoria kontrolowane przez Ukrainę, każdy przypadek jest indywidualny. Za każdym razem Rosja wymyśla nowe sposoby, aby temu zapobiec. Obecnie nie ma jednego mechanizmu odzyskiwania dzieci. Musimy pomyśleć o stworzeniu w pełni międzynarodowego mechanizmu z konkretnymi działaniami, na które zgodzi się Federacja Rosyjska. Musimy potwierdzić tożsamość dzieci, które chcemy odzyskać, to kwestia liczb i identyfikacji. Zdarzały się przypadki, że strona ukraińska podawała listę 500 dzieci, strona rosyjska potwierdzała 30, a uwalniała jedno. To kwestia pracy na poziomie międzynarodowym. Musimy wywrzeć na nich presję, zwiększyć sankcje, sprawić, by przetrzymywanie dzieci kosztowało więcej niż ich oddanie.

Ukraińskie dzieci, członkowie Korpusu Kadetów Zacharczenki. Zdjęcie:konto Korpusu Kadetów na Telegramie

Dlaczego musimy czekać, aż tymi zbrodniarzami wojennymi zajmie się trybunał? Czy sprawiedliwość może czekać?

Sprawiedliwość, zwłaszcza międzynarodowa, zawsze czeka. To bardzo długi proces i lepiej się nie spieszyć.

Najgorsze jest to, że zbrodniarze są uniewinniani z powodu błędów formalnych lub niedociągnięć

Musisz mieć „żelazną” sprawę, by nikt z nich nie został uniewinniony. Ponadto ważne jest, by pozyskać wsparcie nie tylko naszych sojuszników, ale także tych krajów, które są neutralne lub skłaniają się ku Rosji. Musimy z nimi współpracować.

Wierzymy, że wszystko się ułoży i sprawiedliwości stanie się zadość. Pracujemy nad tym, by wszystkie dowody zostały zebrane, wszystkie przypadki udokumentowane i żeby nikt zamieszany w te zbrodnie nie uniknął kary. Dotyczy to zwłaszcza głównych sprawców tej krwawej wojny.

20
хв

Jak białoruski reżim pomaga Rosji wymazywać tożsamość ukraińskich dzieci

Natalia Żukowska
Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci

Mamo, co się ze mną stanie?

Nina, Ukrainka mieszkająca obecnie w Wielkiej Brytanii, opowiada, jak kilka wydarzeń w jej życiu skłoniło ją do pomyślenia o testamencie. Zaczęło się od znajomej, samotnej kobiety, która przeprowadziła się do Warszawy po wybuchu wojny. Ciężko pracowała, by utrzymać siebie i syna, a po godzinach udzielała się jako wolontariuszka. Po jakimś czasie w poszukiwaniu lepszych warunków do życia zdecydowała się przenieść do Francji.

– I właśnie wtedy, gdy jej życie zaczęło się poprawiać, stres, którego doświadczyła, zebrał swoje żniwo. Choć była młodą kobietą, doznała udaru mózgu – mówi Nina.

Kobieta przeleżała trzy miesiące w śpiączce, lecz lekarze nie zdołali jej uratować. Jej syn został sam w obcym kraju. To był cud, że udało się odnaleźć jego ciotkę, a ta zgodziła się przyjechać po chłopca i zająć się nim.

– Wtedy wpadłam w depresję, trudno mi było nawet wstać z łóżka – wspomina Nina. – Któregoś dnia moja córka, która miała wtedy 13 lat, zapytała mnie: „Mamo, a jeśli stanie ci się coś poważnego, to co powinnam zrobić? Co ze mną będzie?”.

W Wielkiej Brytanii Nina często słyszała pytania o to, czy spisała testament. Tam uważa się to za coś normalnego, przejaw odpowiedzialności. Brytyjskie księgarnie i Amazon sprzedają nawet planery na wypadek śmierci: „Umarłem – i co teraz? Dziennik planowania reszty życia”. Jest w takim planerze miejsce na dokumenty, adresy i hasła do kont internetowych, informacje medyczne, listy do rodziny i przyjaciół, przeprosiny i zalecenia dotyczące twojego pogrzebu.

Brytyjski planner na koniec życia. Zdjęcie: amazon.com

– Para, którą znam, wybrała opiekunów dla swojego trzeciego dziecka. Uważali się za wiekowych rodziców i chcieli mieć pewność, że dziecko pozostanie ze znajomymi, zaufanymi ludźmi, dopóki nie osiągnie pełnoletności, a ich majątek będzie bezpieczny – kontynuuje Nina. I zauważa, że Wielka Brytania jest jednym z dwudziestu krajów, w których średnia długość życia wynosi 81 lat. W tym kraju nie ma wojny, nie ma bomb spadających na głowy, a mimo to ludzie myślą o życiu na wiele lat naprzód.

Tych dwoje ludzi zapytało Ninę, czy też zadbała o przyszłość swojego dziecka. Nina żartowała, że nie miała czego odziedziczyć, że wojna „wyzerowała jej status majątkowy”, nie miała nieruchomości, pieniędzy na kontach, więc po co testament. Ale pytanie córki ją zaskoczyło. Pozostali ich krewni, rodzice Niny, zostali na terytorium okupowanym przez Rosję.

– Nagle zrozumiałam, że jestem jedyną dorosłą osobą odpowiedzialną za moje dziecko

I że jeśli mnie zabraknie, córka może zostać oddana moim rodzicom, wysłana na okupowane terytorium. Mogą posłać ją do szkoły z rosyjskim programem nauczania. Inną opcją jest to, że służby socjalne umieszczą ją w rodzinie zastępczej w Wielkiej Brytanii, a ta zabierze córkę z jej ulubionej szkoły. Mogłaby też zostać przekazana do ukraińskiego konsulatu i trafić do sierocińca w Ukrainie, bo kwestia powrotu ukraińskich dzieci do kraju jest podnoszona od dawna.

Początkowo Nina miała nadzieję, że jej córką zaopiekowałaby się brytyjska rodzina, która udzieliła im schronienia w 2022 roku. Jednak z czasem ta przyjaźń ostygła.

– Zdałam sobie sprawę, że muszę sama o wszystko zadbać na wypadek najgorszego scenariusza. Moje dziecko powinno być z kimś, kogo zna, kto podziela nasze wartości, kto nie złamie jego osobowości i zapewni mu bezpieczne miejsce na czas wojny. Po długich namysłach wybrałam na taką osobę przyjaciółkę, która zna moją córkę od urodzenia.

Najpierw Nina przedyskutowała ten wybór z córką – dziewczynka ma 14 lat i prawo do wyrażenia swojej opinii. Potem zapytała przyjaciółkę, czy w razie czego byłaby gotowa zostać opiekunką jej dziecka do czasu osiągnięcia przez nie pełnoletności. Zgodziła się. Teraz Nina przygotowuje dokumenty. Zasięgnęła porady prawnej w jednym z ośrodków pomagających uchodźcom. Ma nadzieję, że testament nie będzie potrzebny, ale jest dumna, że się tym wszystkim zajęła.

Nie każdy krewny może być opiekunem

Nie wszyscy krewni mogą być opiekunami

Według Oksany Żołnowycz, ministry polityki społecznej Ukrainy, w Ukrainie jest ponad 13 000 dzieci osieroconych lub pozbawionych opieki rodzicielskiej z powodu wojny. Każdego roku opiekę rodzicielską traci co najmniej 4 tysiące dzieci. Niektóre z nich są przygarniane przez bliższych lub dalszych krewnych. Około 6 tysięcy dzieci przebywa w placówkach opiekuńczych.

– Ilekroć jestem zapewniana, że służby socjalne w razie czego zajmą się moim dzieckiem, zachowuję rezerwę, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci niepełnosprawne. Bo w naszym przypadku tak właśnie jest – mówi Oksana Homeniuk, matka 10-letniego Marka, z którym wyjechała do Hiszpanii. – W kraju naszego tymczasowego pobytu nawet nie każda babcia może zostać prawną opiekunką dziecka, jeśli coś stanie się jego matce. Moja 65-letnia matka jest tutaj ze mną, ale jeśli coś mi się stanie, sąd nie przyzna jej prawa nawet do tymczasowej opieki.

Biuro ukraińskiego parlamentarnego komisarza ds. praw człowieka wyjaśnia:

We Włoszech, Francji i wielu innych krajach opiekunem nie może być osoba, która ukończyła 65 lat

W Niemczech zdarzały się przypadki odbierania dzieci starszym babciom, które dysponowały jedynie pełnomocnictwem od rodziców do wyjazdu z babcią za granicę. W tym kraju uważa się bowiem, że osoba starsza też wymaga opieki.

Tak więc przed ostatnią podróżą do Ukrainy, gdzie musiała przejść operację, Oksana zorganizowała dla swojej matki tymczasową opiekę, sporządzając stosowny dokument u notariusza. Gdyby coś jej się stało, prawo do opieki nad najmłodszym wnukiem do czasu przybycia jednego ze starszych braci miałaby babcia.

Marek jest obywatelem Ukrainy, a jego tymczasowa ochrona może wygasnąć w każdej chwili. Dlatego Oksana wielokrotnie rozmawiała ze starszymi synami, by w przypadku jej niezdolności do pracy lub śmierci przejęli opiekę nad bratem.

– Obiecali mi, że nie zostawią Marka samego i nie wyślą go do ukraińskiego domu opieki dla niepełnosprawnych. Bo tam warunki są znacznie gorsze niż w Hiszpanii – mówi z ulgą Oksana.

Otworzyć kopertę na wypadek mojej śmierci

Jednak przypadki Niny i Oksany są raczej wyjątkami niż regułą. Przyznaje to większość kobiet, z którymi rozmawiałyśmy. „Boję się, że ściągnę na siebie pecha, rozmawiając lub myśląc na ten temat”; „Boję się zranić moje dziecko” – słyszałyśmy często.

Łatwiej jest tym, które mają w Ukrainie mężów lub partnerów zdolnych w razie czego zająć się synem czy córką. Samotnym matkom jest trudniej.

– Zaczęłam myśleć o znalezieniu potencjalnego opiekuna dla moich dzieci w Niemczech, kiedy para, którą znałam, zmarła w Ukrainie – mówi 46-letnia Wiktoria, wdowa i matka 8-letnich bliźniaków. – Oboje pochodzili z obwodu donieckiego. Wyjechali za granicę na początku wojny, potem wrócili i osiedlili się w Odessie. Po ich śmierci przygotowałam kopertę z dokumentami, hasłami do kont, testamentem i listem do lokalnych przyjaciół, prosząc ich, by nie zostawili moich dzieci samych. Napisałam też listy pożegnalne do moich dzieci z instrukcjami na dalsze życie. Porozmawiałam o tym z przyjaciółmi i ciotką, a potem się uspokoiłam. Teraz żyję spokojnie, wiedząc, że zrobiłam wszystko, co mogłam. I staram się dbać o swoje zdrowie, by nie trzeba było otwierać tej koperty.

Proste instrukcje zmniejszą niepokój dziecka

– Jeśli dorośli nie rozmawiają z dziećmi o przyszłości, może to u nich prowadzić do jeszcze większego niepokoju – mówi Kateryna Nieszczetna, doradczyni rodzinna, która pracuje z dziećmi i rodzinami od 14 lat. – W takich przypadkach dzieci mogą wymyślać własne wersje wydarzeń, często bardziej przerażające niż rzeczywistość.

Każdy kraj ma własne zasady dotyczące tego, co dzieje się z dzieckiem w przypadku tragicznej śmierci lub ubezwłasnowolnienia opiekuna prawnego. Ale wszędzie małoletnie dziecko zostaje objęte opieką służb socjalnych, które zadecydują o jego przyszłości. Opiekuna takiego dziecka wyznacza sąd – i nie zawsze jest to osoba spokrewniona.

Aby oszczędzić dziecku podwójnego stresu – wynikającego z utraty bliskiej osoby i znalezienia się w nowej, obcej rodzinie – dorośli powinni zawczasu zadbać o jego przyszłość

Najlepiej, jeśli rodzice sporządzą u prawnika testament. Ośrodki wsparcia prawnego i lokalne fundacje pracujące z uchodźcami mogą pomóc w przygotowaniu takiego dokumentu.

Ważne jest, by w testamencie wyznaczyć opiekuna prawnego dla swoich dzieci. Decyzja ta pozwoli również uniknąć ewentualnych sporów, jeśli kilku dorosłych będzie sobie rościć prawa do wychowywania sieroty.

Zanim wyznaczysz opiekuna, porozmawiaj z nim i dowiedz się, czy jest skłonny wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Omów z nim przyszłość dziecka: gdzie będzie przebywać do zakończenia wojny, jakiej edukacji chciałabyś dla niego.

W zależności od wieku dziecka, możesz opracować dla niego proste instrukcje. One nie zwiększą jego niepokoju – raczej go zmniejszą. Ale zrób to z wyczuciem. Zamiast powiedzieć: „jeśli mama umrze”, powiedz: „jeśli nie będziesz się mogła dodzwonić do mamy” albo: „jeśli mamy nie będzie w pobliżu”. A potem powiedz mu, do kogo będzie mogło zwrócić się o pomoc.

W wielu krajach polisy ubezpieczeniowe przewidują tak zwany „kontakt awaryjny”. To osoba, do której można się zwrócić w razie wypadku. Dziecko powinno wiedzieć o takich kontaktach i rozumieć, że w razie potrzeby może z nich skorzystać. Kontaktami mogą być krewni, nauczyciele, sąsiedzi lub inne bliskie osoby.

– Dziecko potrzebuje co najmniej 5 dorosłych, którym może zaufać, aby czuć się bezpiecznie – mówi Kateryna Nieszczetna

Uchodźczyniom zazwyczaj trudno zadbać o finansowe zabezpieczenie swoich dzieci, ponieważ większość zarobionych przez nie pieniędzy idzie na czynsz i codzienne potrzeby. Jeśli jednak jest to możliwe, warto rozważyć ubezpieczenie na wypadek tragicznych, nieprzewidzianych sytuacji.

Jeśli rodzina uchodźców nadal posiada dom w Ukrainie, ważne jest, by wszystkie dokumenty potwierdzające prawo własności były uporządkowane, prawidłowo sporządzone i dostępne w jednym miejscu. Ułatwi to dziecku uzyskanie spadku.

Ważne jest, by zadbać o stan emocjonalny dziecka i jego postrzeganie śmierci. Strach przed śmiercią jest naturalny i już w wieku 5-6 lat, zwłaszcza w czasach wojny, dzieci mogą zadawać pytania na ten temat: „czy my nie zginiemy?”; „czy nie zostaniesz zabita?”.

Wyjaśniając małym dzieciom, czym jest śmierć, lepiej używać metafor zaczerpniętych z natury. Na przykład: „roślina wyrasta z nasionka, wydaje owoce, a następnie usycha i wraca do ziemi, by pewnego dnia narodzić się znowu”. Dzieci nie zdają sobie sprawy, że życie ma swój koniec, więc proste porównania mogą pomóc zmniejszyć ich niepokój.

Rozmawiając z dzieckiem w wieku szkolnym nie używaj metafor i nie wdawaj się w szczegóły. Porozmawiaj z nim o ciele i duszy, o naturalnym cyklu ludzkiego życia. W tym wieku dziecko może już zdawać sobie sprawę, że życie może zostać skrócone przez chorobę, wypadek lub wojnę. Podkreśl jednak, że takie przypadki są wyjątkami i robisz wszystko, by chronić was oboje. I że jest wiele osób, które je kochają i będą się nim opiekować. Powiedz mu, jak może się z nimi skontaktować.

Nastolatki i młodzi dorośli rozumieją już nieodwracalność śmierci, więc rozmawiaj z nimi jak z dorosłymi: uznaj ich emocje i obawy, daj im szansę na wyrażenie uczuć. Rozważcie konkretne kroki, które należy podjąć, gdyby stało się coś złego.

Zdjęcia: Shutterstock

20
хв

Co będzie z moimi dziećmi, jeśli coś mi się stanie?

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Trzeba zejść z karuzeli na Campo di Fiori

Ексклюзив
20
хв

Kijowska prawniczka: gwałty to nieszczęście. Ale to też szansa na lepszą Ukrainę

Ексклюзив
20
хв

"Jesteśmy już gotowi umierać, ale jeszcze nie gotowi zabijać".

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress