Exclusive
20
min

Jak wigwamy dla dzieci przewędrowały przez pół Ukrainy

We wrześniu 2022 r. Anna i Mychajło Stepnowowie i ich córka przeprowadzili się z Mikołajowa do Iwano-Frankiwska. Oprócz paru rzeczy zabrali też ze sobą swój zakład produkujący wyroby tekstylne dla dzieci. Ale ponieważ pracownicy i część produkcji pozostali w Mikołajowie, przedsiębiorcy utrzymują kontakt ze swoim miastem

Julia Malejewa

Stepnowowie w swoim pierwszym warsztacie. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Wigwamy na podłodze pokoju

Zanim Anna Stepnowa założyła własną firmę, pracowała w zakładach odzieżowych. W dość kiepskich warunkach: bez ogrzewania zimą, a latem w skwarze i duchocie. Mychajło, nauczyciel fizyki, najpierw pracował korepetytor. W 2016 roku, gdy w Ukrainie trwała operacja antyterrorystyczna, wstąpił do wojska:

– Czułem, że muszę to zrobić – wspomina. – Ze względów zdrowotnych byłem niezdolny do służby, ale mnie to nie powstrzymało. Przyjaciele zrobili za mnie testy i się dostałem. Spędziłem sześć miesięcy na linii ognia, choć wtedy sytuacja była zupełnie inna niż teraz.

Z powodu problemów zdrowotnych w 2020 roku został zdemobilizowany. Pracował jako nauczyciel, po lekcjach dorabiał na taksówce. Anna też kiepsko przędła, więc po godzinach szyła i sprzedawała biżuterię dziecięcą, prowadziła też stronę na Instagramie. W 2020 roku postanowili stworzyć coś własnego. Zaczęli szyć wigwamy.

Materiał kroili na podłodze w jednym z pokoi w wynajmowanym mieszkaniu. Zainwestowali w to wszystkie oszczędności – 500 dolarów. Tak narodził się Żużyk

Pierwsi klienci przyszli z mediów społecznościowych; bardzo polubili nasze produkty – mówi Mychajło. – Firma rozwijała się przez dwa lata. Przenieśliśmy się z mieszkania do warsztatu, zatrudniliśmy pracowników. Po inwazji wszystko się zmieniło.

Okupacja — emigracja — dom

Kiedy w Mikołajowie doszło do pierwszych eksplozji, Anna z córką wyjechały z miasta do oddalonej o 60 kilometrów wsi Dobre. Mychajło został w nadziei, że zajmie się wysyłkami. Ale poczta obsługiwała już tylko dostawy dla wojska – nie był w stanie wysłać zaplanowanych zamówień. Niektórym klientom zwrócili pieniądze, inni zgodzili się poczekać. By nie siedzieć bezczynnie, pomagał przy fortyfikowaniu miasta – nosił worki z piaskiem. Biuro rekrutacyjne uznało go za niezdolnego służby w wojsku.

Po inwazji zakład w Mikołajowie trzeba było zamknąć. Zdjęcie: archiwum prywatne

Świadomość, że rodzina jest bezpieczna, dodawała mu otuchy. I wtedy popełnił błąd: Rosjanom nie udało się zdobyć Mikołajowa, więc próbowali okrążyć miasto, zajmując okoliczne wioski.

– Szczerze mówiąc, mieliśmy po prostu szczęście, że w wiosce, w której była moja żona i córka, wojska nie stacjonowały, ale tylko przez nią przejechały – wspomina Mychajło. – Bo we wsiach, w których się zatrzymywali, były rabunki, morderstwa, gwałty. Moja żona, córka i inne dzieci mieszkały w domu mojego teścia, a informował o ruchach wrogich wojsk obronę terytorialną.

Anna i z córeczką wyjechały do Polski, do krewnych.

Kilka tygodni po inwazji zaczęły napływać zamówienia. Zaskoczenie.

– Jak to możliwe, przecież trwa wojna? Potem zdaliśmy sobie sprawę, że ludzie chcieli dać dzieciom trochę radości.

Kolorowe wigwamy dla dzieci. Zdjęcie: archiwum prywatne
Zamówień było niewiele – ale były. By utrzymać zatrudnienie, pracownicy przychodzili do pracy na pół dniówki

By móc zapłacić pozostałym pracownikom, Mychajło znowu zaczął jeździć taksówką. W międzyczasie Anna wysyłała nowe wzory i rysunki do Ukrainy.

Ale po kilku miesiącach stwierdziła: „Wystarczy, chcę wrócić do domu, nie mogę tak dalej. Kocham mój dom, Misza, chcę wrócić do Ukrainy. Co my tu będziemy robić?”.

Latem wróciły do Ukrainy. Ale ponieważ w Mikołajowie nadal nie było bezpiecznie, córka z babcią zamieszkały w oddalonym o 160 kilometrów Pierwomajsku. Mychajło i Anna zostali w domu. Odwiedzali małą w weekendy.

Szukając bezpiecznego miejsca

Rodzina musiała przenieść się w okolicę, która była słabiej ostrzeliwana. Ale nie mogli tak dalej - każda wyprawa do sklepu mogła być ich ostatnią. Jeden z samochodów rodziny został uszkodzony w wyniku eksplozji. Mychajło pamięta, że latem 2022 r. doszło do wybuchu bardzo blisko zakładu:

– Pewnego ranka, jadąc do pracy, w pobliżu miejsca gdzie był nasz zakład, zobaczyliśmy dym. Wcześniej dochodziło tam do ostrzałów, ale nie tak blisko. Tym razem było blisko, jakieś 100 metrów. Wszystkie okna w zakładzie, które niedawno wymieniliśmy, zostały wybite. Mieliśmy szczęście, bo pracowaliśmy od godziny 9 i nikogo nie było wtedy w sklepie. Pod naszym zakładem chłopaki szyli buty, w tym dla wojska. Przyszli do pracy o 8 rano. Niektórzy mieli pocięte twarze, inni stłuczenia. Cały nasz warsztat był zasypany szkłem. Na szczęście tkaniny nie zostały uszkodzone – były owinięte grubą folią. Wiesz, dlaczego? Bo kiedy trzeba było zatrudnić sprzątaczkę, moja mama była temu przeciwna. Za każdym razem gdy zawijała rolki w folię, ratowało to naszą małą produkcję tego dnia. Bo nie mieliśmy pieniędzy na nowe tkaniny.

Przyjaciele pomagali naprawić okna. Produkcję udało się wznowić.

To właśnie wtedy Stepnowowie zaczęli poważnie myśleć o przeprowadzce. Rozważali kilka miast: Kamieniec Podolski, Tarnopol, Iwano-Frankiwsk. W tym ostatnim znaleźli w przystępnej cenie i mieszkanie, i pomieszczenia dla zakładu:

- Powiedzieliśmy naszym pracownikom, że wszyscy są zatrudnieni, więc musimy zdecydować, co robić. Niektórzy planowali wyjechać, inni zostać w mieście. Tym, którzy zostali, zaproponowaliśmy kontynuowanie pracy w dotychczasowym budynku.

I tak to teraz działa: we Frankiwsku szyjemy dziecięce piżamy i zabawki, a wigwamy powstają w Mikołajowie
Nowy zakład w Iwano-Frankiwsku. Zdjęcie: archiwum prywatne

Dziś dwie szwaczki pracują w Mykołajowie, a trzy w Iwano-Frankiwsku. Stepnowowie stanęli na nogi, gdy wygrali grant dla kombatantów na 250 000 hrywien w ramach programu „eRobota” [to rządowy program odbudowy i rozpoczęcia własnej działalności gospodarczej od podstaw - red.]. Kupili nowy sprzęt. A potem dostali kolejne 100 000 hrywien na stworzenie strony internetowej.

Po przeprowadzce rozszerzyli asortyment. Teraz szyją boki do łóżeczek i dziecięce piżamy.

Nowy asortyment firmy Stepnowych: piżamy dziecięce i obramowania łóżeczek. Zdjęcie: archiwum prywatne
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, dyrektorka i redaktorka naczelny IA „VSN”, wcześniej korespondentka IA „Volyn News”. Absolwentka kursu „Ekonomia, rynki i analiza danych” Centrum Dziennikarstwa Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej. Magister filologii ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
biznes kosmetyczny ukrainki polska

W ciągu ostatnich trzech lat Ukraińcy w Polsce zarejestrowali 77 700 firm, co stanowi 9% całkowitej liczby jednoosobowych firm otwartych w kraju w tym okresie. Liczba ukraińskich firm w Polsce rośnie z każdym rokiem. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) około 37% nowo powstałych firm jest zakładanych przez kobiety. Jedną z najpopularniejszych jest branża kosmetyczna – salony kosmetyczne, paznokci i włosów (do 13% wszystkich ukraińskich firm).

Do 2022 roku Tetiana Kownacka mieszkała w obwodzie żytomierskim. Kupiła dom, w którym chciała wychować swoich dwóch synów. Ale pomieszkała w nim tylko 4 miesiące. Wojna zmusiła ją do przeprowadzki do Polski i samodzielnej opieki nad dziećmi.

To dla ich dobra i dzięki nim osiągnęła swój cel: otworzyła własny salon kosmetyczny w Krakowie.

Początek: na zmywaku

– Kiedy przyjechałam do Polski z dwójką dzieci, nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować w swoim zawodzie – wyznaje Tetiana. – Pierwsze, co mi tu zaproponowano, to zmywanie naczyń. A potem – mycie klatek schodowych. Godziłam się na wszystko, choć płacili grosze.

Kiedy obliczyłam, ile dostanę za tę pracę, zdałam sobie sprawę, że musiałabym tyrać po 10 godzin dziennie – i w nocy, a i tak nie byłabym w stanie zapewnić dzieciom mieszkania ani szkoły. Popłakałam się.

Zadzwoniłam do starszego syna. Wysłuchał mnie i powiedział:

– Mamo, przestań myć schody i poszukaj pracy w swojej specjalizacji. Możemy przeżyć tych kilka dni, będziemy jeść zupę

Jego słowa mnie poruszyły. Wróciłam do domu, usiadłam i zaczęłam pisać na Facebooku do wszystkich salonów kosmetycznych, że szukam pracy.

Z synami

Ksenia Minczuk: – Jak znalazłaś się w Polsce?

Tetiana Kownacka: – 24 lutego wpadłam w straszną panikę. Nie miałam pojęcia, co robić. Starszy syn miał wtedy 15 lat, młodszy 7.

Najpierw pojechałam do mojej mamy, która mieszka blisko granicy z Białorusią. To było niebezpieczne, ale kiedy pojawia się niebezpieczeństwo, my, jak dzieci, chcemy ukryć się u mamy.

Z powodu ciągłych wybuchów musiałam u mamy wnosić młodszego syna na rękach do piwnicy. On nie może samodzielnie wchodzić i schodzić, bo ma porażenie mózgowe. Ale nawet wtedy nie myślałam o opuszczeniu Ukrainy.

Aż do 1 marca, kiedy zadzwoniła do mnie siostra z klasztoru – mój syn chodził tam do przedszkola dla niepełnosprawnych. Powiedziała: „Tania, musisz wywieźć Wlada, musisz się nim zająć”. Wyjaśniła, że dziecko z porażeniem mózgowym jest bardzo wrażliwe. Jeśli coś wybuchnie w pobliżu, będzie w szoku znacznie głębszym niż my, zdrowi. Postanowiłam opuścić Ukrainę.

Nazajutrz wsiadłam z dziećmi do samochodu – i wreszcie poczułam się silna. Zdałam sobie sprawę, że postępuję słusznie.

Granicę z Polską przekroczyliśmy w nocy, pojechaliśmy do ośrodka dla uchodźców. Jednak kiedy zobaczyłam ten ośrodek, zdałam sobie sprawę, że tam nie zostaniemy – duża sala gimnastyczna z mnóstwem ludzi, głośno, światła nie gasną, prawie nikt nie śpi. Spędziliśmy więc noc w samochodzie na parkingu, a rano obraliśmy kurs na Kraków.

Ukrainki są najlepsze

Długo czekałaś na odpowiedź po wysłaniu CV do krakowskich salonów kosmetycznych?

Wysłałam CV do kilkudziesięciu salonów, dwa mnie zatrudniły. Pracowałam w obu na zmianę. „Jeśli chcesz zarabiać, musisz sama znaleźć klientów” – taki warunek mi postawili. Ale wiedziałam, że dam radę. W końcu nie miałam wyboru.

A kiedy w życiu nie mam wyboru, zawsze znajduję wyjście

Potem zaczęłam wynajmować miejsce w salonie; płaciłam 40% od każdego klienta. Wtedy jeszcze nie miałam pieniędzy na własny biznes – były podatki i wydatki, lecz stabilnego dochodu nie było. Ale kiedy zbudowałam już bazę klientów, zdałam sobie sprawę, że jestem gotowa zarejestrować własną firmę i pracować dla siebie.

Teraz mam własny salon, choć droga do niego nie była łatwa. Musiałam sporo wydać na materiały, wysokiej jakości urządzenia, znaleźć dobre miejsce, do którego łatwo byłoby dojechać. Pożyczałam pieniądze, a potem je oddawałam. Nikt mi nie pomógł. Nie nazywam siebie „bizneswoman” – mówię o tym tylko jak o swojej firmie.

Biznes to coś wielkiego, a ja jestem dopiero na początku tego czegoś

W Polsce nie jest trudno zarejestrować działalność gospodarczą. W czasie wojny warunki dla Ukraińców były uproszczone, więc rejestracja zajęła mi pół godziny. Mam księgowego, co jest warunkiem koniecznym do prowadzenia biznesu. Pomaga mi w sprawozdawczości, podatkach i papierkowej robocie.

Konkurencja duża?

W kosmetologii w Polsce – tak. Ale prawie wszyscy moi konkurenci to kosmetyczki z Ukrainy. W tej branży są naprawdę najlepsze.

Konkurencja zmusza cię do ciągłego doskonalenia się. I nie chodzi tylko o techniki, urządzenia i nowoczesne procedury. Chodzi też o promowanie własnej marki. Musisz nagrywać filmiki, wskakiwać przed kamerę, pokazywać i swoją pracę, i życie osobiste. Bo jak przestaniesz, to koniec – nie ma pracy.

Oczywiście cały czas musisz uczyć się nowych technik. Tylko w tym miesiącu byłam na trzech szkoleniach, a jedno takie szkolenie kosztuje od 1500 do 4000 zł.

Czego się jeszcze się tu nauczyłam? Że porównywanie się z mistrzami to błąd. ?Każdy ma swoje warunki, swoją sytuację. Ja żyję i pracuję według własnych warunków, podążam własną drogą. Może i nie szybko, ale za to sama

Weź – i zrób

Co jest dla Ciebie najważniejsze: zysk, liczba klientów, reputacja?

Reputacja zawsze jest dla mnie najważniejsza. Bardzo ważne jest to, co klient mówi o mojej pracy. Nie gonię za pieniędzmi, ale muszę mieć ich wystarczająco dużo, by prowadzić z moimi dziećmi normalne życie. Sama utrzymuję rodzinę, więc nie mogę ignorować zysku. A ten przychodzi, jeśli masz dobrą reputację. Tylko tak to działa: reputacja pomaga zwiększyć liczbę klientów, a klienci przynoszą zyski.

Jakiej rady udzieliłabyś Ukrainkom, które chcą rozpocząć działalność w nowym kraju?

Weź – i zrób. Boisz się? Śmiało, i tak to zrób! Ważne jest to, by być zarówno odważnym, jak ostrożnym. Oblicz wszystko z wyprzedzeniem: podatki, czynsz, wydatki. Rozpoczęcie własnej działalności to jedno, ale jej utrzymanie to osobne zadanie. Powinnaś zrozumieć, że to długa gra. I bądź przygotowana na różne wyzwania.

Ale najważniejsze to się nie bać.

Ile pieniędzy trzeba mieć, by otworzyć własny salon?

Zainwestowałam około 10 tysięcy zł. I to pomimo tego, że część materiałów już miałam; przywiozłam je z Ukrainy. Musiałam kupić lampy, kanapy, stoły, kasę fiskalną i terminal. Jeśli dodać do tego koszt urządzeń, na których pracuję, to wyjdzie jakieś 30 tysięcy. Ale urządzenia kupuję stopniowo, bo ceny zaczynają się od tysiąca dolarów. Moje kosztują 1,5-2 tys. dolarów za sztukę.

Bardzo chcę się rozwijać. Pracuję nad tym. Chcę mieć lepsze warunki, większe biuro, więcej pracowników

Jakie mogą być dochody i zyski kosmetyczki w Polsce?

Bardzo dobre. Jeśli pracujesz codziennie od 8 rano do 20 wieczorem, możesz zarobić 30-40 tysięcy złotych miesięcznie. Ale ja nie mogę tak pracować, bo moje dziecko potrzebuje mnie w domu. Logopeda, masaże, fizjoterapeuta dla młodszego syna, szkoła dla starszego – muszę to wszystko ogarnąć. Teraz zarabiam 15-20 tysięcy złotych brutto. Odliczam podatki, pensję księgowej, koszt materiałów, czynsz (2000 zł) itd. – i zostaje 7-9 tysięcy złotych. Kosmetyczka ma wysokie koszty.

Zarazem w Polsce bardzo się rozwinęłam, otworzyłam się. Zaczęłam czuć się pewnie. Potrafię sama wygodnie żyć w obcym kraju, rozwijać się zawodowo, czuć się pewnie. Jestem z siebie dumna.

Co uznajesz za swój główny sukces?

To, że się nie boję. Ręce się trzęsą, ale robię swoje, uparcie i wytrwale. Wciąż uczę się czegoś nowego. Kiedy przypomnę sobie, jak pierwszy raz robiłam mezoterapię [zabieg iniekcyjny w kosmetologii – red.], to aż mi śmiesznie. Trzęsły mi się ręce, płakałam, ale i tak to zrobiłam! A potem się przyzwyczaiłam, nabrałam wprawy i teraz jest już łatwo. I tak ze wszystkim. Boję się, ale idę naprzód.

20
хв

„Boję się, ale idę naprzód”. Ukrainka o tym, jak otworzyła własny salon kosmetyczny w Polsce

Ksenia Minczuk

Mimo wojny udało się jej nie tylko utrzymać zespół DOMIO PUBLISHING, ale nawet zwiększyć liczbę pracowników. W Polsce uruchomiła magazyn „Architectural Digest”, z siedzibą w Warszawie, który szybko znalazł swoich czytelników i zdobywa lokalny rynek.

Natalia Dunajska opowiada o branży wydawniczej w Polsce i o swoich przemyśleniach na temat wojny.

O czasopismach i luksusie

– „Architectural Digest” (AD) wszedł na polski rynek, gdy minął już pierwszy szok związany z inwazją na pełną skalę – mówi Natalia. – Negocjacje w sprawie licencji trwały 1,5-2 lata.

Polski AD to magazyn o projektowaniu architektonicznym i sztuce, wykwintnych wnętrzach i stylowych domach, innowacjach i trendach. Ma też segment lifestylowy, z modą i dobrami luksusowymi.

Okładka magazynu. Zdjęcie: materiały dla prasy

Wydawnictwa DOMIO PUBLISHING są w 90% tworzone lokalnie. Dobrze wiemy, że to, co działa w Polsce, nie działa w Ukrainie czy we Francji. Tak jak to, co sprawdza w Ukrainie, nie sprawdzi się w Polsce.

Jestem osobą zorientowaną bardzo komercyjnie i odpowiedzialną za biznes, który prowadzę. Dlatego mówię językiem liczb – wynik jest dla mnie zawsze ważny. I kocham swoją pracę

Dajemy ludziom marzenia, jesteśmy kupowani i czytani. Nie oznacza to oczywiście, że ktoś po przeczytaniu naszego magazynu od razu kupi kuchnię za 100 tysięcy euro. Ale przynajmniej może zanurzyć się w świecie luksusu, zajrzeć do gustownie urządzonego mieszkania lub domu. Dajemy czytelnikom możliwość zbliżenia się do swoich marzeń, spełnienia ich. W końcu tylko wtedy, gdy marzymy, odnosimy sukcesy.

O guście

Polacy mają gust, ale dość powściągliwy. Są mniej odważni w kolorach i odcieniach niż Hiszpanie. Preferują jednak niezawodność: drogi przedmiot musi być naprawdę wysokiej jakości.

Jeśli polski nabywca wydaje 100 dolarów, musi rozumieć, na co je wydaje.

Europejska mentalność polega m.in. na tym, że człowiek w wieku 20 lat nie ma w zwyczaju nosić futra z norek do szpilek czy jeździć bentleyem. Dla określonych atrybutów trzeba osiągnąć pewien wiek

W polskim segmencie luksusowym widzimy pięknych ludzi, którzy są dobrze ubrani. Ale są ubrani bardziej powściągliwie niż w Ukrainie, a ich samochody są bardziej powściągliwe niż nasze.

O różnicach

W Ukrainie istnieje zjawisko zwane show-off, życie na pokaz. Możesz żyć w dość prostych warunkach, a mimo to jeździć mercedesem. To takie azjatyckie pragnienie luksusu.

Uroczyste otwarcie magazynu AD. Zdjęcie: Materiały prasowe

Kiedy Ukrainka wychodzi z domu, wygląda tak, jakby wychodziła za mąż. Zawsze makijaż, często buty na obcasie.

W Polsce jest to mniej widoczne. Co więcej, ludzie tutaj ubierają się o wiele prościej, czasem nawet nudno. Modni ludzie są tutaj wielkimi konserwatystami. I nawet jeśli są dobrze sytuowani, to te ich pieniądze są „ciche”. W Ukrainie bogaci ludzie stopniowo zmieniają się w tym kierunku.

O rynku

W naszym segmencie biznesowym Polska to Ukraina sprzed 7-10 lat. Rynek dóbr luksusowych w Ukrainie jest znacznie większy. Nie ma tu wielu marek, które są u nas. Na przykład my mamy bezpośrednią monomarkę – przedstawicielstwa Cartiera, Chanela, Louisa Vuittona, Prady, Johna Richmonda. Kilka miesięcy temu otwarto tu kącik Dior. Louis Vuitton również ma tu swój kącik, a my mamy osobny sklep. Cartier działa tu przez agenta, a w Ukrainie bezpośrednio.

Myślę, że nawet mimo wojny Ukraina konkuruje z Polską pod względem wielkości rynku. Ale tu jest ogromny potencjał. W ciągu ostatnich dwóch lat otwarto wiele salonów w segmencie wyposażenia wnętrz, a wiele kolejnych zostanie otwartych.

Polacy kochają to, co mają, chronią to i nie wpuszczają ludzi z zewnątrz

Ale to zjawisko ma też swoją drugą stronę – gdy nie mogą zaoferować produktów takiej jakości, które zastąpiłby luksusowe zagraniczne marki wchodzące teraz na rynek.

Otwierają się luksusowe sklepy, a miejscowi przychodzą i je oglądają. By wydać 10 000 dolarów na sofę, musisz najpierw przyzwyczaić się do tego pomysłu. Jednak Polacy też lubią jeździć audi, BMW i porsche. Preferują szwajcarskie zegarki i biżuterię Bulgari, Cartier, Van Cleef itp. Oznacza to, że istnieje popyt na zachodnie marki – obok polskich projektantów i marek.

O początkach

W branży wydawniczej pracuję od lat, więc znam wszystkie procesy od podszewki, wiem jak je budować. Potrzebowałam odpowiedniego zespołu. Przede wszystkim musiałam znaleźć redaktora naczelnego, który wybrałby odpowiednich dziennikarzy. Nie mówię po polsku i nie mam wyczucia językowego, więc istniało duże ryzyko pomyłki przy wyborze naczelnego. Ale mieliśmy szczęście.

Z dystrybucją wszystko było proste. Zwróciłam się do sztucznej inteligencji. Napisałam: „Podaj największe firmy zajmujące się dystrybucją czasopism” – i dostałam je wraz z kontaktami. Mamy dwóch świetnych sprzedawców reklam, nasz zespół jest w całości polski. Oczywiście dokonaliśmy pewnych korekt i pożegnaliśmy się z niektórymi osobami, ale w ciągu półtora roku stworzyliśmy bardzo dobry team.

Jestem CEO firmy i oczywiście jestem rozdarta między dwoma rynkami – spędzam 50% czasu w Polsce i 50% w Ukrainie. Ale „long distance doesn't work” – zarówno w związkach, jak w biznesie, więc musisz to wszystko kontrolować.

Z Brigitte Macron. Zdjęcie: prywatne archiwum

O błędach i trudnościach

Kiedy rejestrowaliśmy firmę online, popełniliśmy mały błąd. Pojawiliśmy się w KRS, ale już nie na białej liście [wykaz podatników VAT – red.] i nie mogliśmy przejść dalej. Na zadane przez nas pytania nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Istnieje problem komunikacji we wszystkich strukturach, zwłaszcza jeśli jesteś obcokrajowcem. Dotyczy to również otwarcia konta bankowego. Byliśmy więc w próżni. Dopiero gdy błąd został naprawiony, wszystko zaczęło działać.

Popełnilibyśmy mniej błędów, gdyby ktoś wziął nas za rękę i poprowadził od początku. Później nasza koleżanka, Ukrainka od dawna mieszkająca w Polsce, ułatwiła i przyspieszyła wszystkie procesy.

Trudności pojawiły się wtedy, gdy otworzyliśmy firmowe konto bankowe. Z jakiegoś powodu nie zostało aktywowane. Wysłałam pismo z pytaniem, co się dzieje, dlaczego aktywacja trwa tak długo. Mija tydzień, dwa – i nikt mi nie odpowiada. W banku dowiaduję się, że to kierownik popełnił błąd podczas wypełniania dokumentów – ale nie mogą tego naprawić, bo kierownika nie ma. Nie mogą też otworzyć nowego konta, ponieważ już je mam.

Powiedziałam temu pracownikowi: „Słuchaj, tu jest twój bank, a tu obok jest inny bank. Nie obchodzi nas, gdzie otworzymy konto”. W dwie minuty wszystko było załatwione

Kiedy znaleźliśmy powierzchnię biurową w Warszawie, pośrednik oznajmił: „Podpiszemy umowę za kilka miesięcy”. To było dziwne, bo chodziło nie o zakup, tylko o wynajem. W Kijowie odbywa się to znacznie szybciej.

Zdaliśmy sobie również sprawę, że z częścią zespołu nie wystartujemy. Wymieniliśmy więc 20% zawodników – i wszystko ruszyło.

By wejść na polski rynek, potrzebujesz polskiego partnera, który będzie twoim asystentem i przewodnikiem. Z pomocą miejscowych wszystko jest szybsze i znacznie łatwiejsze do załatwienia – chociaż obecnie istnieje wiele organizacji i fundacji, które pomagają zakładać ukraińskie firmy i zapewniają dotacje na ich rozwój.

Teraz, gdy rozumiem lokalny rynek, zawsze dodaję kilka miesięcy w planowaniu transakcji, uwzględniając tę polską powolność. Polacy mają jednak mocniejsze nerwy. My pracujemy intensywnie, choć mamy u siebie wojnę.

O inwazji

Mieszkamy kilometr od Buczy. Kiedy zaczęła się inwazja, mój mąż wskoczył do samochodu i pojechał do Peczerska, by zabrać naszych rodziców w bezpieczne miejsce.

Przez pierwsze trzy dni siedzieliśmy w piwnicy, ponieważ niedaleko jest lotnisko w Hostomlu i nad naszymi głowami ciągle latały samoloty i rakiety.

Dzień po rozpoczęciu wojny odcięto nam prąd, a kilka dni później gaz. Spośród wszystkich naszych przyjaciół w okolicy tylko my mieliśmy kominek, więc przynajmniej było ciepło. Mój mąż jest fanem grillowania, więc gotowaliśmy na grillu. Miałam też mnóstwo świec, bo przed wojną ciągle je kupowałam.

Ulica Wokzalna [Dworcowa], na której został zniszczony rosyjski konwój, przecina się z ulicą Jabłońską [w czasie okupacji Rosjanie zabili tu co najmniej 60 cywilów – przyp. aut.] za naszym płotem. To tamtędy przejeżdżały czołgi.

Mój brat mieszka trochę dalej, w Bereziwce. 3 marca o 3 nad ranem przyszli do niego Buriaci i powiedzieli: „Luksusowa chałupa – precz!”

Jego dom został zniszczony – z powodu fali uderzeniowej ścianka działowa w kuchni przesunęła się o 20 centymetrów, szyby wyleciały. Teraz jest odbudowywany.

Pojechaliśmy tam 9 marca. Jechaliśmy z białymi szmatami, na których było napisane: „Dzieci”. Przejechaliśmy przez dwa rosyjskie punkty kontrolne, nasze samochody zostały przeszukane.

Później, kiedy przeczytałam o Buczy, pomyślałam: „Mój Boże, wygląda na to, że nad nami czuwała armia aniołów stróżów”.

Pojechaliśmy na zachód Ukrainy, ale gdy tylko w naszym Worzelu [podmiejskie osiedle w okolicy Buczy – red.] włączyli prąd, następnego dnia byliśmy w domu.

O Warszawie

Do Warszawy przyjeżdżam, jak do domu, wszystko tu znam. Uwielbiam to miasto, bo nie muszę po nim jeździć samochodem. Nawet jeśli ktoś oferuje mi podwiezienie, mówię: „Nie dzięki”. A po Kijowie podróżuję samochodem cały czas.

Mam w Warszawie swoje ulubione miejsca: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Wojska Polskiego, bardzo podoba mi się też architektura Teatru Wielkiego. Dla mnie to nie jest obce miasto.

Spędzam w Warszawie dużo czasu. Kiedy rozpoczynaliśmy nasz projekt, przebywałam tu dłużej niż w Kijowie. Dla moich dzieci to było nie do zniesienia. Teraz spędzam tyle samo czasu tu i tu.

Nie rozważam jednak Warszawy jako miejsca stałego zamieszkania. W Kijowie mam duży, piękny dom, który sobie wybudowaliśmy. Czy wyprowadzisz się z domu z dużą działką i grillem? Nie. Uwielbiam dobre ukraińskie supermarkety, uwielbiam naszą szybkość, cyfryzację i aplikacje: Diia, Monobank. Jesteśmy bardzo innowacyjni. Pod pewnymi względami prześcignęliśmy nawet Amerykę.

Takiego poziomu życia, jaki mam w Ukrainie, w Polsce nie osiągnę. Ale mam wielu przyjaciół, którzy przeprowadzili się do Warszawy

Uważam, że jeśli mieszkasz w tym kraju, musisz być w pełni zintegrowany z jego kulturą. Kiedy przeprowadzasz się do Polski, grasz według jej zasad, kotaktujesz się z Polakami, żyjesz w tej kulturze i wnosisz własną. Nie powinieneś zamykać się we własnym środowisku. Musisz być w pełni zaangażowany w życie tego kraju.

O Europie

Mam silne przeczucie, że granice, które kiedyś w Europie istniały, staną się jeszcze bardziej rozmyte. Będziemy bardziej zintegrowani z Unią Europejską i krajami europejskimi, a one będą nas lepiej rozumieć. Zaczynamy się do nich dostosowywać, tak jak one dostosowują się do nas.

Zmieni się nawet nasza mentalność. Tyle że my mamy pewną cechę szczególną: potrafimy obchodzić prawo.

Tutaj, w Polsce, pracujemy zgodnie z prawem i płacimy podatki. To pierwszy krok na drodze do normalnego, cywilizowanego społeczeństwa. Oznacza to również brak korupcji

W Polsce bardzo imponuje mi rozwój regionów – życie nie toczy się tylko w miastach i wokół nich. Dobrze byłoby zrobić tak i u nas.

20
хв

Natalia Dunajska: – Dajemy ludziom marzenia

Olga Gembik

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Ексклюзив
20
хв

Sprawa 800 plus dla Ukraińców, czyli o europejskich wartościach

Ексклюзив
20
хв

Jak „Serce Azowstali” pomaga obrońcom Mariupola

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress