Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Dlaczego wstydzimy się prosić o coś dla siebie? Co powstrzymuje nas przed mówieniem o własnych potrzebach?
Wsparcie nie zawsze polega na udzielaniu rad. Czasem wystarczy wysłuchać ukochaną osobę, przytulić ją. Warto nauczyć się mówić o swoich potrzebach, ale trzeba to robić stopniowo. Mówi o tym psycholożka Julia Kvasnica.
Psycholożka, seksuolożka, członkini europejskich, ukraińskich i polskich stowarzyszeń analizy transakcyjnej, członkini Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego. Posiada ponad 5-letnią prywatną praktykę psychologiczną oraz 12 lat doświadczenia w wymiarze sprawiedliwości (pierwsza specjalizacja to prawo). Od marca 2022 roku mieszka w Warszawie, pracując i kontynuując swoją praktykę psychologiczną online i offline.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
<frame>Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko za sobą? Zamieszkać w obcym kraju? Nie masz bliskich osób, którym możesz zaufać? Potrzebujesz rady, wsparcia? Pozwól nam sobie pomóc. Wyślij nam wiadomość na adres: redakcja@sestry.eu, a zapewniamy, że psycholog lub psychoterapeuta udzieli Ci dobrej rady. To może być pierwszy krok do rozwiązania problemu, który ułatwi Ci życie za granicą. Publikujemy kolejny list, który otrzymałyśmy od ukraińskiej Czytelniczki. I odpowiedź psychologa. <frame>
Jak nauczyć się rozmawiać z partnerem o pieniądzach
„Przeprowadziliśmy się do Polski dwa miesiące przed wybuchem wojny. Mąż słyszał od znajomych, którzy znaleźli tu pracę, że w Polsce są lepsze zarobki i spokojniejsze życie.
Nie jechaliśmy w ciemno. Kuzyn męża znalazł mu pracę i mieszkanie dla nas. Mieliśmy też trochę oszczędności na wypadek, gdyby coś nie wyszło. Jednak wszystko się udało. Opiekowałam się trójką dzieci, a mąż zaczął pracować. Byliśmy zadowoleni z naszego nowego życia, dopóki nie przerwał go atak Rosji na Ukrainę.
Wiadomo, ile kosztuje wynajęcie mieszkania i utrzymanie dzieci
Matka i siostra mojego męża zostały w Ukrainie. Ja nie mam rodziny, wychowałam się w sierocińcu. Po wybuchu wojny zaczęliśmy im pomagać, wysyłaliśmy pieniądze i paczki. Proponowaliśmy, że przywieziemy je do Polski, ale nie chciały opuścić swojego domu.
Fabryka, w której pracowała siostra mojego męża, została zniszczona, więc straciła źródło dochodu. Teściowa ma skromną emeryturę. Wiem, że bez naszego wsparcia sobie nie poradzą, ale mąż za bardzo im pomaga. Wysyła im więcej, niż zostawia nam na życie. Wiadomo, ile kosztuje wynajęcie mieszkania i utrzymanie dzieci. Ja przynajmniej mam 800+ zasiłku, który wpływa na moje konto. On nie rusza tych pieniędzy.
Marzę o wycieczce z dziećmi choćby na dzień lub dwa
Kiedy zwracam mu uwagę, że te proporcje są dla nas niesprawiedliwe, słyszę, że jego rodzina jest w strasznej sytuacji i należy się jej rekompensata. Zgadzam się, że wojna, poza utratą zdrowia, to najgorsze, co może spotkać człowieka. Ale mój mąż musi też pamiętać, że ma dzieci, które dorastają, potrzebują nowych butów, kurtek, a czasem nawet zabawki.
Zamiast żyć spokojnie, ciągle kłócimy się o pieniądze. On dobrze zarabia, lecz prawie nic z tego nie mamy. Nie jestem rozrzutna, robię zakupy w tanich sklepach, umiem gotować pyszne dania z niedrogich produktów. Uważam się za dobrą gospodynię i chcę, by mąż to docenił. Potrzebuję też kosmetyków i wizyty u fryzjera, przynajmniej raz na jakiś czas. Marzę o wycieczce z dziećmi choćby na dzień lub dwa, ale nie mam na to pieniędzy.
Jestem zmęczona tą sytuacją, lecz nie wiem, jak sprowadzić męża na ziemię. Czuje się winny, że zostawił matkę samą sobie, a teraz próbuje zrekompensować jej to pieniędzmi. Tyle że te pieniądze są też pieniędzmi jego dzieci”.
Justina Ryczko, psycholożka z Avigon.pl:
Dziękujemy, że podzieliła się Pani z nami swoim problemem. To wspaniale, że znaleźliście z mężem dom i pracę w Polsce i możecie tu spokojnie żyć. Zdecydowaliście się na przeprowadzkę do Polski jeszcze przed wojną, ale jej wybuch musiał mieć duży wpływ na Wasze poczucie bezpieczeństwa.
W partnerstwie musicie nauczyć się rozmawiać o finansach. To ważna część życia
Rozumiem, że bardzo martwicie się o swoich bliskich i przyjaciół, którzy pozostali w Ukrainie mimo grożącego im niebezpieczeństwa i niepewności. Piszę to nie bez powodu. Uważam bowiem, że musi się Pani wczuć w emocje męża, by mieć argumenty, które przekonają go do Pani racji.
Pisze Pani, że mąż wysyła znaczną część dochodów Waszej rodziny do matki i siostry w Ukrainie. To jest źródło Waszych kłótni i problemów. Mówi się, że kłótnie o pieniądze to najszybszy sposób na zabicie miłości. Warto o tym pamiętać, choć nie oznacza to, że nie powinniście o tym rozmawiać.
Wręcz przeciwnie: w partnerstwie trzeba nauczyć się rozmawiać o finansach, bo to bardzo ważna część życia. A w trudnych sytuacjach kompromis w tym względzie jest niezbędny do utrzymania dobrego związku.
Mężczyźni to realiści, więc działają na ich racjonalne argumenty
Zgadzam się z Panią, że mąż może czuć się winny wobec swojej matki i siostry, a wysyłanie im znacznych kwot pieniędzy może być sposobem na zrekompensowanie tej sytuacji. Jeśli tak jest, to mąż działa na poziomie emocjonalnym i trudno będzie go przekonać bez dobrze przygotowanych argumentów. Rozumiem też, dlaczego czuje Pani, że znaczna część zarobionych przez niego pieniędzy należy do Pani i dzieci. Pani też poświęciła wiele, by zbudować swoje życie w innym kraju, więc oddanie większości swoich dochodów komuś innemu wydaje się Pani niesprawiedliwe. Jak więc osiągnąć kompromis?
Mężczyźni mają tendencję do bycia realistami, koncentrują się na szukaniu rozwiązań, więc działają na ich racjonalne argumenty. Na Pani miejscu zastanowiłabym się, jak w konstruktywny sposób przekazać mężowi swoje argumenty.
Zanim jednak zacznie pani to robić, proszę się zastanowić, ile kosztuje Panią życie w Polsce, a ile ono teraz kosztuje w Ukrainie. Czy biorąc pod uwagę obecne dochody siostry i matki Pani męża pieniądze, które im wysyłacie, wystarczają na zaspokojenie ich podstawowych potrzeb? Czyje potrzeby są większe? Czy gdyby teraz mieszkała Pani w Ukrainie, byłaby w stanie utrzymać się za kwoty wysyłane teściowej i szwagierce?
Proszę wykonać te obliczenia, sprawdzając, ile obecnie kosztuje żywność i produkty higieniczne w obu krajach. I proszę wczuć się również w sytuację teściowej i szwagierki – a także w emocje Pani męża, który zostawił te dwie bliskie osoby w kraju zniszczonym przez wojnę.
To nie może trwać wiecznie
Jeśli Pani wyliczenia pokażą, że pieniądze przekazane rodzinie męża w Ukrainie zaspokajają więcej potrzeb niż te pozostawione Waszej rodzinie w Polsce, będzie Pani miała racjonalne argumenty, które pomogą przekonać męża.
Proszę pamiętać, że ludzie zazwyczaj mają bardzo głęboko zakorzenione poczucie sprawiedliwości, więc odwołanie się do niego z pewnością może pomóc. Może też Pani wykazać się dobrą wolą i uzgodnić z mężem, że będziecie stopniowo zmniejszać ilość pieniędzy przesyłanych jego rodzinie. Pozwoli mu to przyzwyczaić się do sytuacji i szybciej zaakceptować zmianę. Uświadomi mu również, że obecny stan rzeczy powinien być tymczasowy i nie może trwać wiecznie.
Wierzę, że racjonalne argumenty pomogą uświadomić mężowi, że choć stara się zrekompensować matce i siostrze trudy wojenne, to w obecnej sytuacji krzywdzi własną rodzinę, czyli Panią i Wasze dzieci.
<ftame>Musiałaś zostawić wszystkich i wszystko za sobą? Zamieszkać w obcym kraju? Nie masz bliskich osób, którym możesz zaufać? Potrzebujesz rady, wsparcia? Pozwól nam sobie pomóc. Wyślij nam wiadomość na adres: redakcja@sestry.eu, a zapewniamy, że psycholog lub psychoterapeuta udzieli Ci dobrej rady. To może być pierwszy krok do rozwiązania problemu, który ułatwi Ci życie za granicą. Publikujemy kolejny list, który otrzymałyśmy od ukraińskiej Czytelniczki. I odpowiedź psychologa. <frame>
Od początku wojny mój mąż, dzieci i ja mieszkamy w Polsce. W Ukrainie zostawiliśmy nasze mieszkanie i całe dotychczasowe życie. Mam taki charakter, że nie waham się, tylko działam. To jest dla mnie recepta na stres. Bo twój umysł jest czymś zajęty, to mniej myślisz o problemach.
Zaraz po przyjeździe, kiedy załatwiliśmy formalności, powiedziałam mężowi, że będę pracować i podzielimy się równo opieką nad dziećmi. W Ukrainie to ja się nimi zajmowałam, gotowałam, prałam, sprzątałam – byłam kurą domową. W Polsce postanowiłam to zmienić.
Znalazłam pracę w prywatnej firmie. Mimo że nie miałam doświadczenia, właściciele byli bardzo mili i uwierzyli we mnie. Nauczyłam się wszystkiego od podstaw i naprawdę lubię swoją pracę.
Menedżerowie skrupulatnie kontrolują jakość produktów, a ja jestem zadowolona. Po roku pracy zostałam doceniona i awansowałam – przeszłam z produkcji do kontroli. Wreszcie mogę się rozwijać i jestem doceniana nie tylko w domu.
Niestety mój mąż nie ma tyle szczęścia. Już kilka razy zmieniał pracę. W Ukrainie był odpowiedzialny za ludzi, a teraz musi być podwładnym. I to mu się nie podoba.
Obecnie jest bez pracy. Staram się go przekonać, by poszukał nowej, dostosował się do warunków, pokazać mu na własnym przykładzie, że można się rozwijać – ale on nie zwraca na to uwagi. Nie wiem, jak go zachęcić do działania.
Powiedział, że kiedy wojna się skończy, wrócimy do kraju, ale jam mam co do tego coraz więcej wątpliwości. W końcu uwierzyłam w siebie i swoje możliwości. Nauczyłam się nowego języka, otworzyłam się na ludzi. I w końcu czuję, że żyję, więc nie chcę niczego zmieniać.
Boję się, że kiedy przyjdzie czas na podjęcie ostatecznej decyzji, wybiorę życie w Polsce. Z dziećmi, lecz bez męża. Nie chcę wracać do garów. Mogę łączyć pracę z prowadzeniem domu. Nawet bycie rozdartą między pracą a obowiązkami domowymi jest lepsze niż siedzenie w domu.
Kiedy podczas jednej z rozmów o powrocie do Ukrainy powiedziałam mężowi, że nie jestem tym zainteresowana, zrobił straszną awanturę. Zarzucił mi, że chcę rozbić rodzinę i myślę tylko o sobie. Zapowiedział, że dzieci wrócą z nim – czy tego chcę, czy nie.
Tyle że ja myślę inaczej.
Dzieci wkrótce się usamodzielnią, a ja w Ukrainie znów będę kucharką i sprzątaczką. Nie chcę wracać do takiego życia. Czy mamy szansę dojść do porozumienia? Czy jest jakieś zdrowe wyjście z tej sytuacji?
Aleksandra Antońska, psycholożka w Avigon.pl:
Dziękuję, że opowiedziała Pani o swojej sytuacji. Ma Pani dylemat, z którym trudno sobie poradzić. Z tego co Pani napisała w liście wynika, że rozpoczęła Pani nowe życie w Polsce, poradziła sobie z przeprowadzką i znalazła sposób na rozwój i spełnienie zawodowe. Pani umiejętności zostały zauważone i docenione. I jest to dla Pani bardzo ważne.
Z drugiej strony Pani mąż, który jest rozczarowany swoją obecną sytuacją zawodową, ma zupełnie inne odczucia – w Polsce ma poczucie regresu. Silne emocje czasami uniemożliwiają nam podejmowanie racjonalnych decyzji, mówimy coś impulsywnie. Nie zawsze to, co mamy na myśli.
Powrót do Ukrainy czy pozostanie w Polsce – to bardzo ważna decyzja. Dlatego powinniście porozmawiać o tym spokojnie. Może podczas wspólnej kolacji? Powinna Pani opowiedzieć o swoich uczuciach i o tym, że nie chce wracać do roli, jaką pełniła w Ukrainie.
Wierzę, że można znaleźć wspólne rozwiązanie
Warto otwarcie porozmawiać o swoich potrzebach i oczekiwaniach. Mimo tego, że Pani i mąż różnie widzicie swoją sytuację, warto pamiętać, że ten problem nie powinien Was dzielić i stawiać po przeciwnych stronach. Powinniście wspólnie stawić czoło sytuacji i wzajemnie się wspierać.
Powinna też Pani zrozumieć motywację męża do powrotu. W Polsce czuje się niedoceniany, uważa, że nie może się tu rozwijać. Z kolei powinien zrozumieć, że Pani tak samo czuła się w Ukrainie.
Nie da się uciec od problemu ani o nim zapomnieć
Proszę na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o możliwych konsekwencjach swoich decyzji. Proszę dać sobie czas na przepracowanie emocji, które w Pani są.
Wzmocnienie relacji z mężem też powinno pomóc. Być może nie odkrył jeszcze dobrych stron kraju, w którym się znaleźliście. I może powinna Pani odwiedzić miejsca, które Panią interesują – by dojść do wniosku, że nasze życie składa się z czegoś więcej niż tylko z pracy?
– Uważam, że Ukraina powinna być w NATO. W Memorandum budapesztańskim zrezygnowaliśmy z broni nuklearnej i [w zamian za to – red.] zagwarantowano nam bezpieczeństwo i integralność terytorialną Ukrainy – tak Wołodymyr Zełenski wyjaśnił Donaldowi Trumpowi, dlaczego Ukraina powinna zostać członkiem Sojuszu.
17 października, podczas szczytu Unii Europejskiej w Brukseli, Zełenski powtórzył tę tezę na konferencji prasowej z udziałem sekretarza generalnego NATO. Powiedział wtedy, że Ukraina nie buduje broni jądrowej i że nie ma dla niej silniejszych gwarancji bezpieczeństwa niż członkostwo w Sojuszu.
Jednak pomimo tego, że ani Zełenski, ani żaden inny ukraiński urzędnik nigdy publicznie nie mówili o możliwości odtworzenia ukraińskiego arsenału jądrowego – wręcz przeciwnie: zaprzeczano takiej możliwości – słowa ukraińskiego prezydenta wywołały falę debat zarówno w Ukrainie, jak za granicą. Dyskutowano o tym, czy Ukraina może, czy nie może wyprodukować bomby atomowej.
Ta debata zrodziła pytanie, czy kraje europejskie i azjatyccy sojusznicy Stanów Zjednoczonych są wystarczająco dobrze chronieni przed zagrożeniem nuklearnym – zwłaszcza w kontekście prowokacyjnego obwieszczenia przez Putina pod koniec września zmiany rosyjskiej doktryny nuklearnej. Kluczowym jej punktem jest klauzula, że jeśli państwo nienuklearne przy wsparciu państwa nuklearnego w jakiejś formie zaatakuje Rosję, to Rosja może uznać to za ich wspólny atak i dokonać odwetu.
Czy to oznacza, że rosyjskie zagrożenie nuklearne stało się dla Europy bardziej realne? Czy Stany Zjednoczone utrzymają swój parasol nuklearny nad europejskimi sojusznikami? I czy sojusze wojskowe gwarantują bezpieczeństwo?
Wojna kognitywna, czyli presja psychologiczna jako broń
Prawdopodobieństwo rosyjskiego uderzenia nuklearnego na Ukrainę lub jakikolwiek kraj europejski jest obecnie bardzo niskie. Rosyjska retoryka i zmiany w jej doktrynie nuklearnej mają raczej na celu straszenie atomem i zniechęcenie partnerów Ukrainy do udzielenia jej większej pomocy.
Dr Jewhenia Gaber, politolożka, ekspertka ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, uważa, że dla Rosji o wiele bardziej opłacalne jest ciągłe granie tą kartą, mówienie o możliwości użycia broni jądrowej – niż faktyczne jej użycie.
Po drugie, Stany Zjednoczone mają możliwość wykonania uderzenia odwetowego, które byłoby nie mniejsze, ale większe niż uderzenie Rosji. Chociaż politolożka nie sądzi, by do tego doszło, zaznacza, że teoretycznie jest to możliwe.
– W rzeczywistości cała doktryna odstraszania opiera się na tym, że następne uderzenie będzie silniejsze niż poprzednie – i tak się stanie – mówi Gaber. – Pomimo całej ich retoryki, sygnały polityczne z Rosji są takie, że nie chce ona zobaczyć, co się stanie, jeśli użyje broni jądrowej. Jednocześnie nie powinniśmy zapominać o tak zwanym Globalnym Południu, dla którego w przypadku użycia broni jądrowej Rosja automatycznie zamieni się w państwo upadłe, państwo zbójeckie. W końcu jasne jest, że to, co dzieje się w Ukrainie, dotyczy nie tylko Ukrainy, ale globalnego bezpieczeństwa.
Innym powodem, dla którego Rosja zawsze ucieka się do retoryki nuklearnej, jest według Gaber to, że gdy poprzeczka eskalacji zostaje podnoszona do poziomu użycia broni jądrowej, wszystko, co dzieje się obecnie w Ukrainie, jest postrzegane jako warunkowo dopuszczalne.
– Innymi słowy, użycie bezzałogowych statków powietrznych, użycie bomb, które niszczą wszystko na ziemi, jest rzekomo normalne, ponieważ są to bronie konwencjonalne, a nie broń jądrowa.
Tyle że jeśli spojrzeć na efekt taktycznej broni nuklearnej, w rzeczywistości to wszystko, co Rosja robi w Ukrainie, zbliża się już do 80% efektu użycia taktycznej broni nuklearnej
Rosyjska pałka nuklearna
W rosyjskich mediach w odniesieniu do Ukraińców mamy do czynienia z odczłowieczającą retoryką. Natomiast rozmowy na temat użycia broni nuklearnej są w rosyjskich programach telewizyjnych bardzo swobodne – mówi się nawet o bombardowaniu Londynu, Paryża czy Berlina. To jeden z trzech progów, które zdaniem niektórych ekspertów są niezbędne do użycia broni jądrowej. Tak uważa m.in. dr Graeme P. Herd, specjalista ds. bezpieczeństwa i obrony (Berlin).
– Drugim jest użycie systemów przenoszenia podwójnego zastosowania, takich jak artyleria lub samoloty, które umożliwiają dołączanie głowic nuklearnych do pocisków (jeśli są to pociski artyleryjskie) lub zrzucanie ich z niektórych samolotów – mówi Herd. – To też widzimy. Trzecią rzeczą, której nie widzimy, jest przeniesienie broni z około 13 niestrategicznych obiektów nuklearnych. Nie powstrzymaliśmy dehumanizacji, nie powstrzymaliśmy podwójnego zastosowania. Jednak gdybyśmy za pomocą satelit zauważyli, że Rosja tę broń przemieszcza, moglibyśmy, tak jak zrobiły to Stany Zjednoczone przed inwazją 24 lutego 2022 r., powiedzieć światu, co Rosja zamierza zrobić. Potrzebujemy maksymalnej przejrzystości i musimy upublicznić ten fakt. Ta taktyka, wyjaśnia dr Herd, nazywa się pre-battle. Do pewnego stopnia może być ona skuteczna.
Inną rzeczą, którą można zrobić, jeśli Rosja nagle w jakiejś formie skłoni się ku użyciu broni jądrowej, jest bezpośredni kontakt z kierownictwem rosyjskiego establishmentu bezpieczeństwa:
– Należałoby porozmawiać bezpośrednio z Siergiejem Szojgu, sekretarzem rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa, z Aleksandrem Bortnikowem, szefem FSB, lub Putinem i powiedzieć: „Jeśli użyjecie niestrategicznej broni jądrowej, będzie to miało katastrofalne konsekwencje”.
W rzeczywistości niemożliwe jest wyróżnienie jednego, rzekomo słabszego członka NATO, chociaż właśnie taka narracja stoi za groźbami nuklearnymi Putina wobec państw europejskich. Jednak jest on w pełni świadomy, że taki scenariusz z pewnością obejmowałby odpowiedź nuklearną, zauważa Maximilian Terhalle, naukowiec wizytujący na Uniwersytecie Stanforda/Hoover Institution. A to, że Putin był w stanie zinstrumentalizować obawy niektórych państw europejskich, zwłaszcza Niemiec, w celu ograniczenia dostaw broni konwencjonalnej do Ukrainy, w żaden sposób nie neguje faktu, że NATO będzie bronić krajów NATO.
– Kijów niestety nie ma takiej gwarancji – mówi Terhalle. – Jednak jak pokazał październik 2022 roku, amerykańskie groźby mogą powstrzymać Putina przed zaatakowaniem Ukrainy taktyczną bronią jądrową.
Przywódca Kremla wie, że Biden to bardzo poważny polityk. Trump to inna sprawa
Trump i parasol nuklearny NATO
Jeśli jednak chcemy być uczciwi wobec Trumpa, powinniśmy pamiętać o jego deklaracji: jeśli nie uda się wynegocjować z Putinem tego, co potencjalny następny prezydent USA uzna za uczciwe, to Trump da Ukrainie więcej broni. A jeśli Ukraina nie będzie negocjować, Trump przestanie dostarczać jej broń.
– Tak więc jest to oferta skierowana do obu stron, aby spotkać się i negocjować – mówi dr Graeme P. Herd. – Oczywiste jest jednak, że Rosja kontroluje 18% terytorium Ukrainy, więc każdy kompromis zasadniczo pozostawia Rosję jako zwyciężczynię. Jednocześnie podczas swojej pierwszej kadencji Trump mówił jedno, a jego administracja robiła co innego. W rzeczywistości zrobiła więcej niż administracja Obamy, by wesprzeć Ukrainę i wzmocnić wojskowo Polskę.
Nikt nie wie, co Trump naprawdę myśli, co zrobi, a czego nie zrobi. On nie ma żadnego planu, zaznacza Maximilian Tergalle:
– Jeśli Trump naprawdę chce wyraźnie odejść od artykułu 5 NATO, wkraczamy w nową erę, która nie wróży dobrze ani Ukrainie, ani Europie, ani nikomu innemu.
„Dynamika wynikająca z takiego scenariusza może doprowadzić do szybkiego rozprzestrzeniania się broni jądrowej w Europie, z nieprzewidywalnymi tego konsekwencjami. Od dawna proponuję, aby w takim przypadku Niemcy, w porozumieniu ze swoimi sąsiadami, stały się nową potęgą nuklearną w Europie. Jestem przekonany, że Polacy myśleliby podobnie. W obecnych okolicznościach, z punktu widzenia Ukrainy, całkiem logiczne byłoby dążenie do odstraszania nuklearnego” – napisał na portalu X Fabian Hoffmann, ekspert norweskiego Oslo Nuclear Project.
Jego zdaniem odstraszanie nuklearne jest oczywistym rozwiązaniem najbardziej palących problemów Ukrainy, które jednocześnie pokazuje porażkę amerykańskiej wielkiej strategii nierozprzestrzeniania broni jądrowej.
Główną tezą Wołodymyra Zełenskiego nie było to, że Kijów chce broni jądrowej, ale to, że Ukraina musi być chroniona przed rosyjską agresją. A bronić się można tylko na dwa sposoby: własną bronią jądrową lub członkostwem w NATO. I z tych dwóch sposobów Ukraina jako kraj, który szanuje porządek międzynarodowy i reżim nierozprzestrzeniania broni jądrowej, ma zarówno moralne prawo, jak wolę polityczną, aby wybrać NATO. Dlatego obowiązkiem partnerów, którzy zagwarantowali bezpieczeństwo Kijowa na mocy Memorandum budapesztańskiego, jest zapewnienie, że Ukraina, jeśli nie przystąpi do NATO już teraz, to przynajmniej otrzyma konkretne zaproszenie, które byłoby również sygnałem politycznym dla Rosji, podkreśla Jewhenija Gaber. Jej zdaniem nie ma alternatywy dla bezpieczeństwa zbiorowego:
– Artykuł 5 działa, odstraszanie działa, ale ważne jest również, by reagować na czas. Wyobraźmy sobie, że Rosja spróbuje wlecieć jednym dronem do Rumunii, innym pociskiem do Polski, innym dronem do Chorwacji. Jeśli nie będzie reakcji, Kreml spróbuje zdestabilizować sytuację.
Ogólnie rzecz biorąc, nie widzę jednak obecnie możliwości, by Rosja zaatakowała którykolwiek kraj NATO
Sojusze wojskowe i arsenały jądrowe
Jeśli spojrzymy na hipotetyczne scenariusze, najgorszym z nich jest upadek NATO, uważa dr Graeme P. Herd. Oznacza to, że artykuł 5 nie działa, Rada Północnoatlantycka jest sparaliżowana, SACEUR [Supreme Allied Commander Europe, czyli naczelny dowódca wojsk sojuszniczych w Europie – red.] nie należy już do Stanów Zjednoczonych, wojska amerykańskie są wycofywane z Europy, krytyczne aktywa (satelity, wywiad, samoloty strategiczne) są wycofywane, rozszerzone odstraszanie nuklearne jest redukowane. Graeme P. Herd uważa, że to najgorszy scenariusz:
– W takich warunkach Europejczycy rozważyliby albo utworzenie paneuropejskich sił nuklearnych na poziomie strategicznym i taktycznym, albo wykorzystanie 600 głowic, które mają Wielka Brytania i Francja, do europejskiego strategicznego odstraszania Rosji.
Jednak w praktyce zrodziłoby to wiele pytań, od czysto technicznych po prawne.
Kraje europejskie przestrzegają prawa międzynarodowego i reżimu nierozprzestrzeniania broni jądrowej, więc obecnie nie ma mowy o rozbudowie arsenałów jądrowych na kontynencie, mówi Jewhenia Gaber:
– Ale będą dyskusje o tym, gdzie rozmieścić amerykańską broń jądrową. Kraje takie jak na przykład Polska, które są bezpośrednio narażone na rosyjskie zagrożenie, będą domagać się gwarancji parasola nuklearnego. I oczywiste jest, że Rosja wykorzysta to, aby pokazać, że Stanom Zjednoczonym nie można ufać, ponieważ Ukraina zrezygnowała z broni nuklearnej, a teraz nie jest chroniona.
To bardzo, bardzo niebezpieczny trend i jeden z powodów, dla których musimy pomóc Ukrainie przetrwać i wygrać, aby nie podważać całego systemu nierozprzestrzeniania broni jądrowej
– Jednocześnie należy pamiętać, że jeśli Rosja odniosłaby sukces na polu bitwy w Ukrainie, a Stany Zjednoczone poszłyby w kierunku izolacjonizmu i wycofania się z Europy, Rosja będzie dalej eskalować – podsumowuje Jewhenia Gaber.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
– Początkowo nie mieliśmy w planach trzech projektów, tylko roczną interwencję, mającą wesprzeć dzieci z Ukrainy po pierwsze w związku z kontynuacją edukacji, po drugie ze zdrowiem psychicznym. Wojna jednak nadal trwa, więc i nasze działania nie tylko trwają, ale się rozrastają – mówi Małgorzata Makowska z FRSI, koordynatorka programu „Biblioteka dla wszystkich”.
FRSI było naturalnym partnerem dla międzynarodowej organizacji Save the Children, bowiem od wielu lat współpracuje zarówno ze szkołami, jak i bibliotekami. Łatwo mogła więc znaleźć chętnych do udziału w programie, który zaczął się od „Różni, Równi, Ważni”, czyli projektu społeczno-edukacyjnego dla dzieci i młodzieży z Polski i Ukrainy, pozwalającego na integrację poprzez wspólną naukę i zabawę. Na kanwie doświadczeń wyniesionych z niego pojawiły się kolejne dwa. Projekt „Moje Miejsce” skierowany jest do młodzieży z Polski i Ukrainy, by pomóc w wyborze dalszej ścieżki edukacji lub kariery oraz wspomóc integrację i nawiązywanie relacji. „Nowa Przygoda” zapewnia edukację pozaformalną w bibliotekach polskim i ukraińskim dzieciom w wieku przedszkolnym (3-6 lat) i szkolnym (7-18). Program „Biblioteka dla wszystkich” realizowany jest na terenie całej Polski, zarówno w dużych, jak i małych miastach.
– Uruchomiliśmy projekty 'Moje Miejsce' i 'Nowa Przygoda', a o programie dowiedzieliśmy się od innej filii bibliotecznej naszej instytucji. Młodzież była już wcześniej obecna w naszej bibliotece i bardzo chcieliśmy zorganizować coś specjalnie dla nich, choć nie mieliśmy pewności, czy sobie poradzimy oraz co konkretnie moglibyśmy zaproponować. Dzięki szkoleniom udało się jednak wszystko odpowiednio przygotować, co pomogło nam nieco oswoić temat pracy z młodzieżą i nawiązać z nią lepszy kontakt. Z dziećmi z przedszkola współpraca jest natomiast o wiele łatwiejsza i wszystko układa się wręcz idealnie” – opowiada Marta Kroczewska z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Tadeusza Różewicza we Wrocławiu. – Temat ten był mi bliski już wcześniej, bo w Gdańsku instytucje kultury podjęły współpracę już na przełomie lutego i marca 2022 roku, a ja byłam reprezentantką mojej biblioteki. Najpierw pomagaliśmy w zapewnieniu podstawowych potrzeb – razem z Cerkwią Prawosławną w Gdańsku organizowaliśmy zbiórki żywności, środków higienicznych, ubrań. Następnie razem z innymi organizowaliśmy zajęcia dla dzieci i opiekunów. A gdy przystąpiliśmy do projektu „Różni, Równi, Ważni” – otrzymaliśmy sprzęt komputerowy i środki na zatrudnienie nauczycieli, mogliśmy więc zacząć udzielać wsparcia w nauce nowoprzybyłym dzieciom. Tym bardziej, że mamy zapisane w Strategii Rozwoju z 2021 roku, że jednym z naszych celów jest przyciąganie do biblioteki nie tylko młodzieży, ale też grup narażonych na wykluczenie, jak migranci. Nastąpiła więc synergia i obecnie młodzi ludzie odwiedzają nas codziennie – cieszy się Mirella Makurat z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku.
Podmiotowość, nauka, zabawa i zainteresowania
Jak opowiada Małgorzata Makowska, z doświadczeń FRSI też wynikało, że młodzież jest trudno przyciągnąć do bibliotek. Kojarzą się one bowiem z małymi, zakurzonymi salami, w których są regały z książkami. Obecnie jednak coraz częściej stają się one edukacyjnymi centrami zabawy. Zachętą do tego, by młode osoby chciały tam zajrzeć w ramach programu „Biblioteka dla wszystkich” było między innymi to, że miały one możliwość samodzielnie zaprojektować dla siebie przestrzeń. Od rodzaju wykładziny, przez dekoracje, kolor ścian, aż po zakup dodatkowego sprzętu i pomysły na część działań.
– Było dla nich zaskoczeniem, że ktoś chce wysłuchać ich opinii i że mogą o czymś decydować. A kiedy widzieli, że ich propozycje są wprowadzane w życie, chętniej przychodzili, co pozwalało nam ich stopniowo zachęcić do regularnego udziału – śmieje się Marta Kroczewska. – Chodziło o to, by dać im w tym wszystkim jak największą podmiotowość, by czuli, że mają wpływ na to, co i jak robią. Mogą więc pojawić się zajęcia związane ze wszystkim, co interesuje młodzież: plastyka, robotyka, informatyka, gry. Nie ma w zasadzie tematów tabu, a nasze bibliotekarki mają niesamowitą wyobraźnię i świetnie to uzupełniają. Do tego ważna jest dla nas nauka poprzez zabawę – tłumaczy Małgorzata Makowska.
Ta zabawa ma też swoiste drugie dno, bo okazało się, że dla uczestniczek i uczestników bardzo istotne jest wsparcie relaksacyjno-wytchnieniowe. W polskiej szkole dzieci i młodzież z Ukrainy ma sporo stresu, są w niej mimo wszystko gośćmi. Za to w ramach działań w bibliotekach mogą być na tych samych prawach co rówieśniczki i rówieśnicy z Polski. Dzięki temu są w stanie bardziej się otworzyć i trochę odetchnąć.
Pomagają w tym różnego rodzaju zajęcia z psychologiem oraz relaksacyjne, typu joga i inne ćwiczenia. A gdy wszyscy czują się bardziej komfortowo i bezpiecznie, łatwiej też o integrację
Jednocześnie całościowe wsparcie w nauce w polskiej szkole jest bardzo istotne w programie „Biblioteka dla wszystkich”. Jak przyznaje Marta Kroczewska, pomoc w przygotowaniu do egzaminów okazała się strzałem w 10, bo wiele dzieci nie wiedziało, gdzie jej szukać, albo czy będą w stanie dogadać się z nauczycielem w szkole.
– Mamy też ogromne szczęście, ponieważ w naszym zespole pracuje rodowita Ukrainka, która mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Pomagała nam znaleźć uczestników i uczestniczki, a przede wszystkim prowadziła zajęcia. Jeśli ktoś czegoś nie rozumiał po polsku, płynnie przechodziła na ukraiński i tłumaczyła niezrozumiałe kwestie. Widać było, że to dla dzieci ogromna ulga – wszystkie czuły się swobodnie. Dzięki temu relacje między nimi szybko się zawiązały. Największym wyzwaniem było omawianie polskich lektur, ze względu na zupełnie inny kontekst kulturowy i historyczny, ale ostatecznie z tym też sobie poradziliśmy. Potem nie miało już znaczenia, skąd kto pochodzi – wszyscy zgodnie współpracowali, a polskie dzieci zaczęły nawet uczyć się trochę ukraińskiego – podkreśla Marta Kroczewska.
W gdańskiej bibliotece pomoc w nauce również jest oczywiście ważna i przynosi spore sukcesy. Z jednej strony trwały przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, z drugiej do matury w języku ukraińskim, a do tego także indywidualnie dużo się zmieniało – jedna dziewczynka poprawiła 1 z matematyki na 5! Nie samą edukacją jednak młodzi ludzie żyją, więc w wakacje przestrzeń biblioteki była otwarta od rana do wieczora. Były zajęcia arteterapeutyczne, a w ramach współpracy z filią Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych pokazywane były studenckie projekty książek. Jak mówi Mirella Makurat, niektóre osoby zostały zachęcone przez ilustracje do przeczytania „Zbrodni i Kary”. To z kolei doprowadziło do otwarcia miniklubu książki, w którym pozycje są zarówno po polsku, jak i ukraińsku.
– Wytworzyły się też samoistnie sekcje związane z zainteresowaniami uczestniczek i uczestników. Jedną z nich jest ta związana z grami planszowymi i komputerowymi. Inna to muzyczna. Pewnego dnia młodzież przyprowadziła do mnie pana Olega i mówi „chcemy, żeby go pani zatrudniła”. Od tego czasu prowadzi dla nich lekcje z gry na gitarze. Niektórzy wiążą z tym nawet swoją przyszłość, powstał zespół, trwają przygotowania do koncertu. Dzięki temu wszystkiemu dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy naprawdę mają co robić. Co ważne, staramy się odpowiadać na różnego rodzaju zdarzenia. Jeden chłopiec z Ukrainy szedł po ulicy i rozmawiał w swoim języku z mamą przez telefon. Podszedł do niego ktoś i zaczął go bić. Zorganizowaliśmy więc spotkanie z policjantem o tym, jak reagować na przemoc słowną i fizyczną – opowiada Mirella Makurat.
Otwarcie i odblokowanie
Sukcesy, o których można mówić przy okazji programu „Biblioteka dla wszystkich” to nie tylko lepsze oceny, czy zdane egzaminy. FRSI w ramach ewaluacji od wielu uczestniczek i uczestników dowiedziało się, że po raz pierwszy czuli się bezpiecznie i, że mogą się w pełni otworzyć.
– Przed projektem sporo dzieci z Ukrainy nie miało znajomych, a obecnie utrzymują kontakty z polskimi dziećmi nawet poza biblioteką. Do tego wciąż oferujemy kursy języka polskiego dla dorosłych, co nie jest takie oczywiste, bo w wielu miejscach się one pokończyły, mimo że wciąż przyjeżdżają do nas nowe osoby. Co najmniej dziesięć osób z Ukrainy znalazło też przy tym wszystkim zatrudnienie w bibliotekach. Pokazuje to, że ten komponent integracji działa bardzo dobrze na wielu poziomach – mówi Małgorzata Makowska.
Jedną z ważniejszych osób w zespole muzycznym w gdańskiej bibliotece jest chłopak, który trafił do niej wprost z ulicy, na której grał na pożyczonej gitarze
Stały uczestnik projektu zaproponował, że pokaże mu fajne miejsce. Jego mama też związała się z biblioteką, gdzie uczy języka angielskiego.
– Opowiadała, że syn cały rok siedział w domu, studiując online w Ukrainie. Tam te studia często zaczyna się w wieku 16-17 lat. Poza tym „gapił się tylko w ścianę”, a obecnie mama cieszy się, że jej dziecko odzyskało życie. W Polsce nie miał z kim wspólnie grać, a bardzo za tym tęsknił. Do organizacji zespołu podchodzi bardzo poważnie i motywuje innych do tego, by dużo ćwiczyli – opowiada Mirella Makurat.
Do innych pozytywnych efektów programu zaliczyć można również zwiększanie świadomości i odwagi uczestniczek, uczestników i ich rodzin. Po pierwsze, dzięki temu, że zajęcia są bezpłatne wziąć w nich udział mogą wszyscy. Po drugie, mocno stawia się na dwujęzyczność, więc w ten sposób łatwiej przełamać ewentualne obawy.
– Integracja, zabawa, nauka – to wszystko jest niezwykle istotne. Dodatkową satysfakcję daje jednak to, gdy po wydarzeniach rodzice przychodzą, dziękują i opowiadają, że dzięki udziałowi w naszych spotkaniach zdecydowali się pójść z dzieckiem do potrzebnego im specjalisty, np. logopedy. Następuje swego rodzaju przełamanie. Podobną zmianę można było zauważyć w przypadku kręgu kobiecego, gdzie niektóre uczestniczki miały wątpliwości, czy znajdzie się dla nich miejsce. Szybko okazało się, że pomoc tłumaczki nie była potrzebna, a obecnie ponad dwadzieścia kobiet regularnie spędza czas razem. Pojawiły się u nas właśnie dzięki temu, że ich dzieci uczestniczą w zajęciach, więc program „Biblioteka dla wszystkich” przynosi nawet większe efekty, niż mogliśmy się spodziewać – podkreśla Marta Kroczewska. – Myślę, że warto dodać, iż osobom z Ukrainy, w związku z opuszczeniem swojego kraju, niejako odmawia się prawa do zabawy, wręcz do normalnego życia. Niekiedy więc biblioteka jest jednym z niewielu miejsc, w którym mogą się zrelaksować – dodaje Małgorzata Makowska.
Pokonywanie wyzwań i kontynuacja
To otwarcie się, odblokowanie nie następuje oczywiście od razu, co jest jednym z wyzwań programu „Biblioteka dla wszystkich”. Potrzeba więc czasu, cierpliwości i zaufania, bo bywa, że ktoś dopiero na szóstych zajęciach przestanie siedzieć przy ścianie i włączy się mocniej w to, co się dzieje. Jak mówi Małgorzata Makowska, zdecydowanie jest na to przestrzeń, bo nie chodzi przecież o to, by robić coś na siłę. Wśród innych wyzwań wymienia też takie, że w zależności od miejsca – czy jest to duża metropolia, mniejsza miejscowość, wieś – potrzeby osób z Ukrainy mogą się różnić, więc trzeba być odpowiednio elastycznym i dostosowywać wszystko w taki sposób, by zachęcić do przyjścia do biblioteki. Są też jednak przypadki, że biblioteki nie kontynuują działań projektowych ze względu na to, iż osoby z Ukrainy wyjeżdżają i po prostu nie ma zapotrzebowania. Tak jest w dużym stopniu na wschodzie Polski.
– Rzeczywiście budowanie zaufania bywa czasochłonne i stopniowe. Niektóre dzieci podchodziły po zajęciach i mówiły, co odpowiedziałyby na pytania, gdyby nie wstydziły się zrobić tego na forum grupy. Z czasem jednak zaczynały same wychodzić ze swoimi propozycjami, a każdy taki przypadek ogromnie nas cieszył. My również musiałyśmy się otworzyć – w tym sensie, że same miałyśmy pewne blokady, typu „nie damy rady, nie dotrzemy do tych młodych ludzi, przecież nie mówimy w tym samym języku”. Myślę, że dzięki temu wszystkiemu same sporo się nauczyłyśmy i rozwinęłyśmy – opowiada Marta Kroczewska. – U nas podobnie. Gdańska Biblioteka stała się na pewno bardziej elastyczna i zaczęła jeszcze bardziej odpowiadać na bieżące potrzeby nie tylko jej użytkowników, a nawet „nie-czytelników”, bo chociażby próby zespołu mogą być robione wtedy, kiedy nikogo już w niej nie ma, więc czasem trzeba zostać trochę dłużej. Co istotne – zaczęliśmy odpowiadać także na problemy społeczne – pojawiają się trudne tematy, dzieci i młodzież dzielą się swoimi obawami i lękami, a my dzięki zrozumieniu ze strony Dyrekcji z jednej strony i projektom FRSI i SCI z drugiej, możemy udzielać im wsparcia. Trzeba tu powiedzieć, że przestrzeń młodzieżowa stała się u nas bezpiecznym, uzdrawiającym miejscem – gdzie trwa proces regeneracji psychicznej i fizycznej, budowania rezyliencji i (nie tylko twórczego) rozwoju tych młodych, a tak doświadczonych już osób – dodaje Mirella Makurat.
A co może zdziałać przebywanie i posiadanie takiej przestrzeń? Jak mówi Mirella Makurat, neuroatypowy chłopak, który przez całe życie czuł się introwertykiem, ignorowanym i wykluczonym – bierze mikrofon do ręki i zaczyna opowiadać kawały...
Albo chłopiec przeżywający trudne emocje wywołane śmiercią ojca, chorobą mamy, ale też nową szkołą, który deklaruje, że jest satanistą i chce grać tylko black metal – bierze w ręce akustyczną gitarę i gra własną, delikatną kompozycję... Albo chłopak doświadczający przemocy w domu i na ulicy – zaczyna tańczyć... Albo osoba z niepełnosprawnością wzroku śpiewa i gra, zapominając w tym czasie o swojej niepełnosprawności… Albo córka schizofreniczki na organizowanych w ramach projektu spotkaniach z psycholożką zrzuca z siebie ciężar wielu lat życia w strachu i parentyfikacji, pozwalając sobie na płacz we wspierającym środowisku…
– W przypadku młodzieży z Ukrainy na te problemy osobiste nakłada się PTSD, niepokój o ojców – czy ci, którzy ich jeszcze mają, zobaczą ich jeszcze kiedyś na żywo i w jakim zastaną stanie... I strach chłopaków, czy za chwilę sami nie zostaną wysłani na wojnę… Nic dziwnego, że martwią się też, że cały projekt się skończy i na przykład nie będzie można kontynuować gry na gitarze, bo stracą swoje miejsce, do którego się już mocno przywiązali i nazywają je drugim domem – mówi Mirella Makurat.
Póki co nie trzeba się o to martwić, bo program „Biblioteka dla wszystkich” będzie trwać przynajmniej do końca kwietnia przyszłego roku. Nie jest też wykluczone, że będzie miał swoją kontynuację, zresztą kto wie, może biblioteki też same z siebie będą chciały dalej rozszerzać swoją ofertę i coraz bardziej pełnić rolę instytucji, gdzie można się uczyć, bawić i spędzać wolny czas. Warto więc sprawdzić, czy w najbliższej okolicy nie ma placówki, która bierze udział w programie, bowiem do zajęć cały czas można dołączać – po to, by dobrze spędzić czas, poznać nowe osoby, zintegrować się i po prostu poczuć lepiej w Polsce.
Więcej o programie „Biblioteka dla wszystkich”, w tym listę bibliotek biorących w nim udział można znaleźć tutaj: https://bibliotekidlaukrainy.org.pl/
Nina, Ukrainka mieszkająca obecnie w Wielkiej Brytanii, opowiada, jak kilka wydarzeń w jej życiu skłoniło ją do pomyślenia o testamencie. Zaczęło się od znajomej, samotnej kobiety, która przeprowadziła się do Warszawy po wybuchu wojny. Ciężko pracowała, by utrzymać siebie i syna, a po godzinach udzielała się jako wolontariuszka. Po jakimś czasie w poszukiwaniu lepszych warunków do życia zdecydowała się przenieść do Francji.
– I właśnie wtedy, gdy jej życie zaczęło się poprawiać, stres, którego doświadczyła, zebrał swoje żniwo. Choć była młodą kobietą, doznała udaru mózgu – mówi Nina.
Kobieta przeleżała trzy miesiące w śpiączce, lecz lekarze nie zdołali jej uratować. Jej syn został sam w obcym kraju. To był cud, że udało się odnaleźć jego ciotkę, a ta zgodziła się przyjechać po chłopca i zająć się nim.
– Wtedy wpadłam w depresję, trudno mi było nawet wstać z łóżka – wspomina Nina. – Któregoś dnia moja córka, która miała wtedy 13 lat, zapytała mnie: „Mamo, a jeśli stanie ci się coś poważnego, to co powinnam zrobić? Co ze mną będzie?”.
W Wielkiej Brytanii Nina często słyszała pytania o to, czy spisała testament. Tam uważa się to za coś normalnego, przejaw odpowiedzialności. Brytyjskie księgarnie i Amazon sprzedają nawet planery na wypadek śmierci: „Umarłem – i co teraz? Dziennik planowania reszty życia”. Jest w takim planerze miejsce na dokumenty, adresy i hasła do kont internetowych, informacje medyczne, listy do rodziny i przyjaciół, przeprosiny i zalecenia dotyczące twojego pogrzebu.
– Para, którą znam, wybrała opiekunów dla swojego trzeciego dziecka. Uważali się za wiekowych rodziców i chcieli mieć pewność, że dziecko pozostanie ze znajomymi, zaufanymi ludźmi, dopóki nie osiągnie pełnoletności, a ich majątek będzie bezpieczny – kontynuuje Nina. I zauważa, że Wielka Brytania jest jednym z dwudziestu krajów, w których średnia długość życia wynosi 81 lat. W tym kraju nie ma wojny, nie ma bomb spadających na głowy, a mimo to ludzie myślą o życiu na wiele lat naprzód.
Tych dwoje ludzi zapytało Ninę, czy też zadbała o przyszłość swojego dziecka. Nina żartowała, że nie miała czego odziedziczyć, że wojna „wyzerowała jej status majątkowy”, nie miała nieruchomości, pieniędzy na kontach, więc po co testament. Ale pytanie córki ją zaskoczyło. Pozostali ich krewni, rodzice Niny, zostali na terytorium okupowanym przez Rosję.
– Nagle zrozumiałam, że jestem jedyną dorosłą osobą odpowiedzialną za moje dziecko
I że jeśli mnie zabraknie, córka może zostać oddana moim rodzicom, wysłana na okupowane terytorium. Mogą posłać ją do szkoły z rosyjskim programem nauczania. Inną opcją jest to, że służby socjalne umieszczą ją w rodzinie zastępczej w Wielkiej Brytanii, a ta zabierze córkę z jej ulubionej szkoły. Mogłaby też zostać przekazana do ukraińskiego konsulatu i trafić do sierocińca w Ukrainie, bo kwestia powrotu ukraińskich dzieci do kraju jest podnoszona od dawna.
Początkowo Nina miała nadzieję, że jej córką zaopiekowałaby się brytyjska rodzina, która udzieliła im schronienia w 2022 roku. Jednak z czasem ta przyjaźń ostygła.
– Zdałam sobie sprawę, że muszę sama o wszystko zadbać na wypadek najgorszego scenariusza. Moje dziecko powinno być z kimś, kogo zna, kto podziela nasze wartości, kto nie złamie jego osobowości i zapewni mu bezpieczne miejsce na czas wojny. Po długich namysłach wybrałam na taką osobę przyjaciółkę, która zna moją córkę od urodzenia.
Najpierw Nina przedyskutowała ten wybór z córką – dziewczynka ma 14 lat i prawo do wyrażenia swojej opinii. Potem zapytała przyjaciółkę, czy w razie czego byłaby gotowa zostać opiekunką jej dziecka do czasu osiągnięcia przez nie pełnoletności. Zgodziła się. Teraz Nina przygotowuje dokumenty. Zasięgnęła porady prawnej w jednym z ośrodków pomagających uchodźcom. Ma nadzieję, że testament nie będzie potrzebny, ale jest dumna, że się tym wszystkim zajęła.
Nie każdy krewny może być opiekunem
Nie wszyscy krewni mogą być opiekunami
Według Oksany Żołnowycz, ministry polityki społecznej Ukrainy, w Ukrainie jest ponad 13 000 dzieci osieroconych lub pozbawionych opieki rodzicielskiej z powodu wojny. Każdego roku opiekę rodzicielską traci co najmniej 4 tysiące dzieci. Niektóre z nich są przygarniane przez bliższych lub dalszych krewnych. Około 6 tysięcy dzieci przebywa w placówkach opiekuńczych.
– Ilekroć jestem zapewniana, że służby socjalne w razie czego zajmą się moim dzieckiem, zachowuję rezerwę, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci niepełnosprawne. Bo w naszym przypadku tak właśnie jest – mówi Oksana Homeniuk, matka 10-letniego Marka, z którym wyjechała do Hiszpanii. – W kraju naszego tymczasowego pobytu nawet nie każda babcia może zostać prawną opiekunką dziecka, jeśli coś stanie się jego matce. Moja 65-letnia matka jest tutaj ze mną, ale jeśli coś mi się stanie, sąd nie przyzna jej prawa nawet do tymczasowej opieki.
Biuro ukraińskiego parlamentarnego komisarza ds. praw człowieka wyjaśnia:
We Włoszech, Francji i wielu innych krajach opiekunem nie może być osoba, która ukończyła 65 lat
W Niemczech zdarzały się przypadki odbierania dzieci starszym babciom, które dysponowały jedynie pełnomocnictwem od rodziców do wyjazdu z babcią za granicę. W tym kraju uważa się bowiem, że osoba starsza też wymaga opieki.
Tak więc przed ostatnią podróżą do Ukrainy, gdzie musiała przejść operację, Oksana zorganizowała dla swojej matki tymczasową opiekę, sporządzając stosowny dokument u notariusza. Gdyby coś jej się stało, prawo do opieki nad najmłodszym wnukiem do czasu przybycia jednego ze starszych braci miałaby babcia.
Marek jest obywatelem Ukrainy, a jego tymczasowa ochrona może wygasnąć w każdej chwili. Dlatego Oksana wielokrotnie rozmawiała ze starszymi synami, by w przypadku jej niezdolności do pracy lub śmierci przejęli opiekę nad bratem.
– Obiecali mi, że nie zostawią Marka samego i nie wyślą go do ukraińskiego domu opieki dla niepełnosprawnych. Bo tam warunki są znacznie gorsze niż w Hiszpanii – mówi z ulgą Oksana.
Otworzyć kopertę na wypadek mojej śmierci
Jednak przypadki Niny i Oksany są raczej wyjątkami niż regułą. Przyznaje to większość kobiet, z którymi rozmawiałyśmy. „Boję się, że ściągnę na siebie pecha, rozmawiając lub myśląc na ten temat”; „Boję się zranić moje dziecko” – słyszałyśmy często.
Łatwiej jest tym, które mają w Ukrainie mężów lub partnerów zdolnych w razie czego zająć się synem czy córką. Samotnym matkom jest trudniej.
– Zaczęłam myśleć o znalezieniu potencjalnego opiekuna dla moich dzieci w Niemczech, kiedy para, którą znałam, zmarła w Ukrainie – mówi 46-letnia Wiktoria, wdowa i matka 8-letnich bliźniaków. – Oboje pochodzili z obwodu donieckiego. Wyjechali za granicę na początku wojny, potem wrócili i osiedlili się w Odessie. Po ich śmierci przygotowałam kopertę z dokumentami, hasłami do kont, testamentem i listem do lokalnych przyjaciół, prosząc ich, by nie zostawili moich dzieci samych. Napisałam też listy pożegnalne do moich dzieci z instrukcjami na dalsze życie. Porozmawiałam o tym z przyjaciółmi i ciotką, a potem się uspokoiłam. Teraz żyję spokojnie, wiedząc, że zrobiłam wszystko, co mogłam. I staram się dbać o swoje zdrowie, by nie trzeba było otwierać tej koperty.
Proste instrukcje zmniejszą niepokój dziecka
– Jeśli dorośli nie rozmawiają z dziećmi o przyszłości, może to u nich prowadzić do jeszcze większego niepokoju – mówi Kateryna Nieszczetna, doradczyni rodzinna, która pracuje z dziećmi i rodzinami od 14 lat. – W takich przypadkach dzieci mogą wymyślać własne wersje wydarzeń, często bardziej przerażające niż rzeczywistość.
Każdy kraj ma własne zasady dotyczące tego, co dzieje się z dzieckiem w przypadku tragicznej śmierci lub ubezwłasnowolnienia opiekuna prawnego. Ale wszędzie małoletnie dziecko zostaje objęte opieką służb socjalnych, które zadecydują o jego przyszłości. Opiekuna takiego dziecka wyznacza sąd – i nie zawsze jest to osoba spokrewniona.
Aby oszczędzić dziecku podwójnego stresu – wynikającego z utraty bliskiej osoby i znalezienia się w nowej, obcej rodzinie – dorośli powinni zawczasu zadbać o jego przyszłość
Najlepiej, jeśli rodzice sporządzą u prawnika testament. Ośrodki wsparcia prawnego i lokalne fundacje pracujące z uchodźcami mogą pomóc w przygotowaniu takiego dokumentu.
Ważne jest, by w testamencie wyznaczyć opiekuna prawnego dla swoich dzieci. Decyzja ta pozwoli również uniknąć ewentualnych sporów, jeśli kilku dorosłych będzie sobie rościć prawa do wychowywania sieroty.
Zanim wyznaczysz opiekuna, porozmawiaj z nim i dowiedz się, czy jest skłonny wziąć na siebie tę odpowiedzialność. Omów z nim przyszłość dziecka: gdzie będzie przebywać do zakończenia wojny, jakiej edukacji chciałabyś dla niego.
W zależności od wieku dziecka, możesz opracować dla niego proste instrukcje. One nie zwiększą jego niepokoju – raczej go zmniejszą. Ale zrób to z wyczuciem. Zamiast powiedzieć: „jeśli mama umrze”, powiedz: „jeśli nie będziesz się mogła dodzwonić do mamy” albo: „jeśli mamy nie będzie w pobliżu”. A potem powiedz mu, do kogo będzie mogło zwrócić się o pomoc.
W wielu krajach polisy ubezpieczeniowe przewidują tak zwany „kontakt awaryjny”. To osoba, do której można się zwrócić w razie wypadku. Dziecko powinno wiedzieć o takich kontaktach i rozumieć, że w razie potrzeby może z nich skorzystać. Kontaktami mogą być krewni, nauczyciele, sąsiedzi lub inne bliskie osoby.
– Dziecko potrzebuje co najmniej 5 dorosłych, którym może zaufać, aby czuć się bezpiecznie – mówi Kateryna Nieszczetna
Uchodźczyniom zazwyczaj trudno zadbać o finansowe zabezpieczenie swoich dzieci, ponieważ większość zarobionych przez nie pieniędzy idzie na czynsz i codzienne potrzeby. Jeśli jednak jest to możliwe, warto rozważyć ubezpieczenie na wypadek tragicznych, nieprzewidzianych sytuacji.
Jeśli rodzina uchodźców nadal posiada dom w Ukrainie, ważne jest, by wszystkie dokumenty potwierdzające prawo własności były uporządkowane, prawidłowo sporządzone i dostępne w jednym miejscu. Ułatwi to dziecku uzyskanie spadku.
Ważne jest, by zadbać o stan emocjonalny dziecka i jego postrzeganie śmierci. Strach przed śmiercią jest naturalny i już w wieku 5-6 lat, zwłaszcza w czasach wojny, dzieci mogą zadawać pytania na ten temat: „czy my nie zginiemy?”; „czy nie zostaniesz zabita?”.
Wyjaśniając małym dzieciom, czym jest śmierć, lepiej używać metafor zaczerpniętych z natury. Na przykład: „roślina wyrasta z nasionka, wydaje owoce, a następnie usycha i wraca do ziemi, by pewnego dnia narodzić się znowu”. Dzieci nie zdają sobie sprawy, że życie ma swój koniec, więc proste porównania mogą pomóc zmniejszyć ich niepokój.
Rozmawiając z dzieckiem w wieku szkolnym nie używaj metafor i nie wdawaj się w szczegóły. Porozmawiaj z nim o ciele i duszy, o naturalnym cyklu ludzkiego życia. W tym wieku dziecko może już zdawać sobie sprawę, że życie może zostać skrócone przez chorobę, wypadek lub wojnę. Podkreśl jednak, że takie przypadki są wyjątkami i robisz wszystko, by chronić was oboje. I że jest wiele osób, które je kochają i będą się nim opiekować. Powiedz mu, jak może się z nimi skontaktować.
Nastolatki i młodzi dorośli rozumieją już nieodwracalność śmierci, więc rozmawiaj z nimi jak z dorosłymi: uznaj ich emocje i obawy, daj im szansę na wyrażenie uczuć. Rozważcie konkretne kroki, które należy podjąć, gdyby stało się coś złego.