Exclusive
20
min

Antonina Samojłowa, himalaistka: Marzę, by wnieść flagę naszego zwycięstwa na Mount Everest

Już dwukrotnie podczas wojny wyszła na Mount Everest, nakręciła też pierwszy w historii film z drona nad tym szczytem. Teraz wspina się tam po raz trzeci. Każdą ze swoich wspinaczek dedykuje Ukrainie, a także swojemu ojcu i bratu, którzy walczą na froncie

Oksana Gonczaruk

Antonina Samojłowa. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Ambasadorka Ukrainy na szczycie świata

Oksana Honczaruk: Już po raz trzeci wspina się Pani na Everest. Prześladuje Panią ten szczyt? Czym tegoroczna wspinaczka będzie się różnić od poprzedniej?

Antonina Samojłowa: W 2022 roku wspinałam się z ukraińską flagą z napisem „Stand with Ukraine”. Przyciągnęło to znacznie więcej uwagi mediów międzynarodowych niż naszych. Podczas mojego drugiego wejścia, w 2023 r., nakręciliśmy dronem wideo z Everestu – ponownie z ukraińską flagą. Teraz chodzę z transparentem z napisem „We are still fighting for our freedom”. Robię to, ponieważ nawet ludzie ze społeczności alpejskiej pytają: „Co tam, u was wciąż wojna?”. To dla mnie dziwne. Ukraina zniknęła z czołówek światowych mediów i niektórzy uznali, że wszystko się skończyło. Dlstego w trzecim roku wojny zdobywam swój trzeci Everest. To symboliczne.

Zdjęcie z drona nad Everestem

Pani misja to mówienie światu o tej wojnie. Jak Pani sądzi, ile jeszcze trzeba będzie wspiąć się na Everest, nim wojna się skończy?

Wiele osób mówiło mi, że jestem „ambasadorką Ukrainy na szczycie świata”. I mówią, że muszę przynosić naszą flagę co roku tyle razy, ile lat będzie trwać wojna. Może i tak będzie. Wszystko zależy od tego, czy będę miała siły i zdrowie. Chociaż znam swój upór, to będę jeździła w Himalaje tyle razy, ile będzie trzeba.

Naprawdę chciałabym, żeby to był ostatni raz, lecz moim marzeniem jest wniesienie flagi naszego zwycięstwa na Everest.

Co mówią Pani krewni, ojciec i brat, którzy są teraz na froncie?

Mój tata nie jest już na froncie, został przeniesiony do kwatery głównej. Wspiera mnie we wszystkim, martwi się tylko o moje zdrowie. To tata podsunął mi pomysł, który teraz realizuję. Na Everest niosę nie tylko flagę Ukrainy, ale także flagę z linii frontu, pociętą odłamkami. Podarowała mi ją brygada szturmowa „Edelweiss”.

Tata powiedział: „Idź, córeczko, i powiedz światu najgłośniej, jak potrafisz, że jesteśmy tu w błocie, toniemy we krwi i potrzebujemy pomocy”

Przed rozpoczęciem wyprawy ogłosiła Pani konkurs na Instagramie: „’Wniosę’ na Everest darczyńcę Sił Zbrojnych na Everest”, obiecując, że pierwsze zdjęcie na „dachu Ziemi” będzie ze zdjęciem osoby, która przekazała darowiznę...

Szczerze mówiąc, kiedy wpadłam na ten pomysł, myślałam, że będzie więcej chętnych do „odwiedzenia” Everestu w ten sposób. Pomysł powstał po tym jak pewien bogaty bloger ogłosił, że da milion dolarów osobie, która zaniesie jego portret na najwyższy szczyt świata. Wtedy wpadłam na pomysł, by zebrać pieniądze na koncentratory tlenu dla wojska.

Jeśli chodzi o tego blogera, dziś kilkunastu wspinaczy niesie jego zdjęcie na Everest, choć wszyscy rozumieją, że zapłaci tylko pierwszemu, który tam dotrze. To nie w porządku, bo Everest to nie żarty, a każda rywalizacja tam może kosztować życie.

Dlaczego zbiera Pani pieniądze na koncentratory tlenu?

Bo są potrzebne rannym żołnierzom. Razem ze „Szpitalnikami” [ochotniczy batalion medyczny – red.] chcę zebrać pieniądze na dwa. Z własnego doświadczenia wiem, jak to jest być bez tlenu. Jeśli ktoś jest ranny i wyczerpany, koncentratory tlenu mogą uratować mu życie.

Tlen na Evereście to życie

Ile butli z tlenem zabierasz ze sobą na Everest?

Na Evereście istnieje skomplikowany system dostarczania sprzętu. Szerpowie przynoszą wszystko z wyprzedzeniem, w tym butle z tlenem, i robią zapasy w górnych obozach. Wspinacz niesie tylko własną butlę oraz plecak z niezbędnymi rzeczami. Standardem dla wspinacza są cztery butle. Zdarzają się jednak tak zwane luksusowe warunki, w których można liczyć nawet na 8 butli.

Tlen na Evereście to życie. Butla waży pięć kilogramów, ale na tej wysokości powietrze jest tak rozrzedzone, że 5 kilogramów czuje się na plecach jak betonową płytę.

Mówią, że wysokość w górach zjada ciało. Jak niebezpieczne jest to dla organizmu i jak się Pani regeneruje po wspinaczce?

Mięśnie są „zjadane”, ponieważ znajdujesz się na takiej wysokości, na której prawie nie ma tlenu. Mięśnie wydają się topić. Trzeba zrozumieć, jak ogromną pracę fizyczną wykonuje ciało podczas wspinaczki. Wydaje się, że powinniśmy wracać z wypraw zahartowani, z mięśniami ze stali. Ale wracamy, czując się tak, jakbyśmy nie byli na siłowni od roku. Nasze ciała są całkowicie bez formy.

Aby się zregenerować, ludzie intensywnie ćwiczą na siłowni. Ale nie powinnaś pompować i budować mięśni przed wspinaczką. Trzeba rozwijać wytrzymałość. Musisz być jak biegacz: sucha, ale silna. Musisz być w stanie biegać przez długi czas i nie mieć za dużych mięśni, które będą przeszkadzać. Napompowani kulturyści są pierwszymi, z których w górach uchodzi powietrze. A mali, szczupli, wysuszeni idą i zdobywają szczyty.

Życie kocham bardziej niż rekordy

O Toni Samoilovej zawsze mówimy tylko w kontekście gór. Co Pani robi, gdy nie jest w Nepalu?

W ostatnich miesiącach byłam w Kijowie, w związku z moimi nowymi projektami, w tym – projektem telewizyjnym. Zostałam zaproszona do udziału w programie na kanale telewizyjnym, który wkrótce zostanie uruchomiony. Często jeżdżę do Chorwacji, gdzie moja siostra i jej mały siostrzeniec ewakuowali się na początku wojny. Podróż między Ukrainą a Chorwacją zajmuje mi prawie dzień w każdą stronę. A ponieważ jeżdżę sama i nigdy nie zatrzymuję się po drodze, tę podróż również nazywam „moją wspinaczką”. Jazda przez 22 godziny bez zatrzymywania się nie jest łatwa. Wiem, że muszę się zatrzymać i spędzić gdzieś noc, ale wciąż wciskam gaz do dechy. Taką mam upartą naturę. To przez nią wspinam się po górach, a jeśli już jadę, to jadę i nic mnie nie powstrzyma.

Proszę nam opowiedzieć o spotkaniu z Walerijem Załużnym. Dała mu Pani zdjęcie Mount Everestu z drona, z ukraińską flagą na szczycie, a on je podpisał.

To spotkanie było spełnieniem mojego życzenia, ponieważ ten człowiek jest wzorem do naśladowania nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla mojego ojca i brata, którzy są w wojsku. Mój ojciec był szczęśliwy, gdy otrzymał od Walerija Fiodorowicza ukraińską flagę z podpisem „Dla Wołodymyra”. On nie ma żadnych idoli, ale Załużny jest osobą, którą podziwia.

Długo siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Przekonałam się, że to głęboki człowiek. Cieszę się, że życie pozwoliło nam się spotkać.

Z Valery Zaluzhny po drugim wejściu na Everest

Czy to prawda, że zamierza Pani zdobyć „Koronę Himalajów”, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczniki?

Jeśli uda mi się to zrobić w ciągu od pięciu do dziesięciu lat, będę szczęśliwa. Taki plan wymaga dużych nakładów finansowych i jest bardzo trudny. Są góry, na które tak naprawdę nie chcę wchodzić. Na przykład Annapurna jest bardzo niebezpieczna, że można tam zginąć z powodu lawin – a jest na liście ośmiotysięczników. Krótko mówiąc, życie kocham bardziej niż bicie rekordów..

Trzeba zbudować strategię, aby góry cię nie pokonały.

Właśnie. W końcu góry stały i będą stać, nigdy nie jest za późno, by się na nie wspiąć. Moją filozofią jest chodzenie w góry dla przyjemności. Uświadomiłem to sobie zeszłej jesieni na Manaslu [ósma najwyższa góra świata, 8163 m n.p.m. – aut.]. Zamierzałam wspinać się bez tlenu, ale zachorowałam i musiałam założyć maskę. Wspinałam się z tlenem, a bez tlenu wspinała się ze mną moja przyjaciółka. Spojrzałam na nią – wyglądała jak żywy trup, było mi jej bardzo żal. Bo kiedy nosisz maskę, widzisz wschodzące słońce, nieopisane piękno wokół ciebie, podziwiasz szczyt i zdajesz sobie sprawę ze wszystkiego. Ale kiedy wspinasz się bez tlenu, nie cieszysz się tym.

„Moją filozofią jest chodzenie w góry dla przyjemności”

Czy Pani przyjaciółce udało się wspiąć na Manaslu?

Tak. To jedna z moich najbliższych górskich przyjaciółek, nazywa się Ellie Pepper, jest Australijką, ma 50 lat i chce zdobyć wszystkie 14 szczytów bez tlenu. To po prostu szalone. Oczywiście niewiele osób wierzy, że jej się to uda, te wspinaczki będą bardzo szkodliwe dla jej zdrowia. Ale szczerze życzę jej powodzenia. Teraz bez tlenu wspięła się na Annapurnę.

Istnieje konkurencja wśród wspinaczy?

Istnieje i nie podoba mi się to zbytnio. Zdrowa rywalizacja zawsze jest świetna, sprawia, że ludzie idą naprzód. Ale często jest niezdrowa: bez względu na wszystko, ktoś idzie naprzód tylko po to, by być pierwszym. I właśnie dlatego zdarzają się tragedie.

Moja przyjaciółka Ania Gutu zginęła niedawno w górach z powodu takiej niezdrowej rywalizacj

Ania była Amerykanką ukraińskiego pochodzenia, urodzoną w regionie Odessy, ale większość życia mieszkała za granicą. Zamierzała zdobyć wszystkie 14 ośmiotysięczników z amerykańskim paszportem i zostać pierwszą Amerykanką, która tego dokonała. Stawka była wysoka, a rywalizowała z inną dziewczyną [Giną Marie Rzucidlo – aut.]. Obie były jesienią na Shishapangmie w Chinach, obie rywalizowały o tytuł „pierwszej Amerykanki” i dla obu była to ostatnia góra w programie Korony Himalajów. I tam obie zginęły w lawinach na ostatnim etapie rywalizacji. Wspinały się w niesprzyjających warunkach naturalnych, każda bardzo chciała wygrać.

Bardzo tęsknię za Anią, bo była jak światło.

„Nie lubię rywalizacji w górach".

Sama Pani jest jak światło. Jak obcokrajowcy reagują na Ukrainkę w górach?

Niedawno poprowadziłam pierwszą ukraińską grupę kobiet w Himalaje – dziewczyny wspięły się do bazy na wysokości 5364 metrów. W Nepalu ukraińskie kobiety czuły szczególną przychylność. Wszyscy tutaj mnie kochają i ta miłość jest odwzajemniona. Nepalczycy są moją drugą rodziną.

Jako osoba, która wie, jak iść naprzód, bez względu na wszystko, niech nam Pani nam kilka rad, jak przetrwać w dzisiejszych warunkach.

Często jestem pytana: „Jak ty, Toniu, radzisz sobie z wchodzeniem i schodzeniem po schodach, jak wytrzymujesz tak straszny ciężar? Jeśli zdasz sobie sprawę ze skali góry i wspinaczki, to naprawdę wydaje się to niemożliwe. Każdy dzień na Evereście jest bardzo ciężki. Ale każdego dnia, bez względu na to, jak jest ciężko, wierzę, że ten dzień się skończy i nadejdzie nowy. Odpocznę w nocy, a jeśli nie będę mogła, odpocznę następnej nocy. I ta wiara, że trudny dzień się skończy i nadejdzie nowy, zawsze daje mi siłę. Wszystkim w Ukrainie jest teraz ciężko. Ale nie może wiecznie być źle. I nawet w najtrudniejszych dniach można znaleźć radość.

„Po nocy zawsze jest świt”

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.

Ukraińska dziennikarka, piosenkarka i kompozytorka (pierwotnie była muzyka, która do tej pory nigdzie nie zniknęła). Swoją pracę w dziennikarstwie rozpoczęła od artykułów w magazynie muzycznym „Galas”. Przez wiele lat pracowała jako felietonistka kulturalna gazety „KP w Ukrainie”, była również redaktorką naczelną magazynu „Atelier”. Przez ostatnie kilka lat była krytykiem muzycznym w Vesti.ua, a wraz z wybuchem wielkiej wojny odnalazła się jako dziennikarka w reportażu społecznym.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze: Stany Zjednoczone

Ексклюзив
20
хв

Dlaczego Putin porywa ukraińskie dzieci

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress