Exclusive
20
min

Jak będzie wyglądać prawo dotyczące mobilizacji?

"Mobilizacja powinna być dla wszystkich. A teraz widzimy tylko, że ta ustawa jest niepopularna. Politycy i instytucje próbują przerzucać ją sobie z rąk do rąk niczym gorący kartofel".

Kateryna Tryfonenko

Ukraińscy żołnierze na dworcu kolejowym. Lwów, maj 2023 r. Zdjęcie: Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Po dyskusjach w odpowiednich komisjach ukraiński parlament postanowił nie poddawać pod głosowanie projektu ustawy o mobilizacji. Rząd, jako inicjator projektu ustawy, wycofał go i musi teraz zrewidować najbardziej kontrowersyjne zapisy w oparciu o propozycje deputowanych. Następnie dokument zostanie ponownie przedłożony Radzie Najwyższej. Parlament będzie mógł powrócić do jego rozpatrywania nie wcześniej niż na początku lutego, kiedy planowany jest kolejny tydzień sesji. Projekt ustawy o mobilizacji wywołał wiele dyskusji w ukraińskim społeczeństwie, głównie ze względu na surowość niektórych jej przepisów, które zdaniem ekspertów doprowadziłyby do poważnych naruszeń praw obywateli. Jak ostatecznie powinna wyglądać ustawa o mobilizacji? Sestry zebrał opinie wojskowych, ekspertów i prawników.

Armia potrzebuje ludzi

19 grudnia Wołodymyr Zełenski powiedział, że Sztab Generalny zaproponował mobilizację dodatkowego pół miliona ludzi. Jednak głównodowodzący Sił Zbrojnych Ukrainy Walerij Załużnyj zaprzeczył, że dowództwo zażądało konkretnej liczby zmobilizowanych osób. Stwierdził, że armia potrzebuje ludzi zdolnych do wykonywania określonych zadań.

- System mobilizacji jest dość złożony. Jak każdy system, który opiera się na przymusie, nazywając rzeczy po imieniu - mówi emerytowany młodszy sierżant sił zbrojnych Jurij Hudymenko. Jego zdaniem ustawa o mobilizacji powinna nie tylko zawierać obowiązki, ale także gwarantować prawa żołnierzy:

- Na przykład to, że państwo zobowiązuje się do szkolenia obywatela przez określony czas. A także zapis, że jako żołnierz Sił Zbrojnych Ukrainy po przeszkoleniu będzie stopniowo zbliżał się do linii frontu. To bardzo ważne. Znam wiele historii, kiedy brakowało ludzi i całe bataliony były wysyłane prosto na linię frontu, chociaż nigdy wcześniej nie były nawet sto kilometrów od frontu. To prowadziło do bardzo ciężkich strat. Rekrut nie powinien zbliżać się do linii kontaktu bliżej niż na pięćdziesiąt kilometrów przez dwa tygodnie, potem na dziesięć kilometrów, potem na pięć kilometrów. I dopiero wtedy, gdy zrozumie, co lata, co nie lata, co wybucha, jak się zachować, gdy przyzwyczai się do odgłosów wojny, gdy przyzwyczai się do tego, co go otacza, może udać się na pierwszą linię. To znacznie zwiększa przeżywalność żołnierzy. Oczywiście ta ustawa musi spełnić swoje główne zadanie: sprawić, że ponad milion ludzi zostanie zmobilizowanych do armii. I spowodować, że ludzie, którzy walczyli przez dwa lub więcej (jeśli walczyli podczas ATO) lat, mogą zrobić sobie przerwę. To jest główne zadanie.

25 grudnia 2023 r. Gabinet Ministrów przedłożył Radzie Najwyższej 200-stronicowy projekt ustawy o mobilizacji. Wywołało to lawinę krytyki zarówno ze strony rządu, jak opozycji, a także ogromne oburzenie w społeczeństwie. Potem w parlamencie zostały zgłoszone cztery kolejne, alternatywne projekty ustaw.

Ukraińscy żołnierze 42. Oddzielnej Brygady Zmechanizowanej podczas szkolenia w zakresie bezpieczeństwa i obchodzenia się z materiałami wybuchowymi. Obwód doniecki, grudzień 2023 r. Fot: Genya SAVILOV/AFP/East News

- Opór społeczny pojawia się, gdy ludzie odczuwają brak przejrzystości i sprawiedliwości - mówi generał-major Wiktor Jahun, zastępca szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w latach 2014-2015. Wszystko zaczyna się od braku przejrzystości, kiedy zaczynają pokazywać jakieś filmy, na których ktoś został gdzieś złapany. Jahun podkreśla, że nie ma potrzeby łapać ludzi. Trzeba tylko podchodzić do tej pracy systematycznie:
- Wydaje mi się, że wszystkie te ustawy są, wiesz, bardzo złą polityką, ponieważ każdy chce być dobry. A kiedy chcesz być dobry i kiedy nie chcesz, jak to mówią, podburzać społeczeństwa, to co pozostaje? To wszystko jest bardzo złe, bo albo musimy ściśle wypełniać wymogi stawiane przez wojsko i zapewniać mu rezerwę mobilizacyjną, albo będziemy się bawić w bycie dobrymi politykami, którzy dbają o pewną kategorię ludzi. Myślę, że jeśli będą kompromisy, to tylko ze szkodą dla tego projektu ustawy.

4 stycznia specjalna komisja ds. bezpieczeństwa i obrony rozpoczęła rozpatrywanie propozycji rządu na zamkniętym posiedzeniu. W posiedzeniu komisji uczestniczyli minister obrony, szef sztabu generalnego i dowódca armii. Powołując się na własne źródła w komisji serwis The New Voice of Ukraine poinformował, że Walerij Załużny sprzeciwił się przepisowi o mobilizacji więźniów i skazanych i wezwał deputowanych do jak najszybszego zapewnienia armii nowych ludzi. A jeśli nie, to do pójścia na wojnę samemu.‍

Mobilizacja, loteria i "rezerwacja" dla bogatych

Podczas gdy projekt ustawy o mobilizacji był omawiany w parlamencie, w mediach regularnie krążyły różne plotki na temat przepisów, które mogą pojawić się w tym dokumencie. Na przykład "rezerwacja" mobilizacji dla mężczyzn, którzy płacą podatki w wysokości 6000 hrywien lub więcej. Takie rozwiązanie zostało rzekomo zaproponowane przez Kancelarię Prezydenta. Później zdementowane poseł Jarosław Żelezniak powiedział, że Kancelaria zrezygnowała z tego pomysłu.

Inny egzotyczny pomysł wyszedł od byłego ministra gospodarki, a obecnie niezależnego doradcy administracji prezydenckiej Tymofija Miłowanowa, który zaproponował mobilizację poprzez loterię: mobilizowano by osoby urodzone w wylosowanym dniu. Miłowanow stwierdził, że metoda ta była z powodzeniem stosowana w armii Stanów Zjednoczonych.

Mobilizacja za granicą

W przyszłym roku Ukraina chce powołać do służby wojskowej mężczyzn mieszkających za granicą. Oświadczył o tym minister obrony Rustem Umerov w wywiadzie dla Welt TV, Bild i Politico. Według niego wszyscy mężczyźni w wieku poborowym muszą zgłosić się do centrów rekrutacyjnych Sił Zbrojnych po otrzymaniu wezwania. Tym, którzy odmówią, grożą sankcje. Nie sprecyzował jednak, jakiego rodzaju będą to sankcje. Później służba prasowa Ministerstwa Obrony musiała wyjaśnić, że minister mówił ogólnie o rekrutacji i potrzebie przekazania Ukraińcom za granicą znaczenia wstąpienia do Sił Zbrojnych, bo mechanizmy rekrutacji z zagranicy nie zostały jeszcze opracowane.

Minister obrony Rustem Umerow powiedział, że gotowa jest nowa wersja projektu ustawy o mobilizacji, uwzględniająca wszystkie propozycje.
Zdjęcie: Facebook Rustem Umerow

Pomysł ten nie zniknął jednak z przestrzeni informacyjnej. W wywiadzie dla ukraińskiego kanału telewizyjnego Mychajło Podolak, doradca szefa Kancelarii Prezydenta, skrytykował mężczyzn, którzy ukrywają się przed mobilizacją za granicą. Jego zdaniem należy przeprowadzić konsultacje z innymi krajami, aby przebywający w nich Ukraińcy zostali pozbawieni zezwoleń na pobyt i preferencji dla uchodźców.

Problem z mobilizacją rzeczywiście częściowo wynika z tego, że wiele osób wyjechało z Ukrainy, mówi Paweł Kowal, poseł na Sejm RP:

- Według niektórych źródeł w waszym kraju jest teraz mniej niż 30 milionów ludzi. Trzeba zastosować takie mechanizmy, by młodzi Ukraińcy, którzy mogą walczyć, którzy chcą walczyć, wracali na Ukrainę. I moim zdaniem na tym powinny skupić się działania krajów, w których przebywa wielu Ukraińców. Innymi słowy, musimy upewnić się, że kiedy ludzie otrzymują pozwolenia na pracę, przedłużają swój pobyt i na zasadzie partnerstwa są sprawdzani, czy mogą zostać zmobilizowani na Ukrainie. W ten sposób można by również dać odpór tym, którzy twierdzą, że Ukraińcy wyjechali, zamiast bronić swojego kraju.

Czytaj także: "Konieczne jest wykorzystanie mechanizmów, aby młodzi Ukraińcy, którzy mogą walczyć, wrócili na Ukrainę" - Paweł Kowal

- Jeśli jesteś za granicą, jesteś w wieku mobilizacyjnym, nie jesteś na froncie, nie płacisz podatków i wyjechałeś nielegalnie, to są pytania - odpowiedział Wołodymyr Zełenski na pytanie o możliwość powrotu ukraińskich mężczyzn z zagranicy na konferencji prasowej podczas wizyty w Estonii.

Prawnik Andrij Trembicz podkreśla, że niemożliwe jest mobilizowanie mężczyzn za granicą, jeśli tego nie zechcą:

- Gdyby to było realne, to już dawno by się stało. W rzeczywistości nie istnieje żaden mechanizm prawny. Nie można pójść do konsula i zapytać, którędy do komisji. Nie mamy warszawskiego czy praskiego TCC (Terytorialnego Centrum Rekrutacji). Jeśli człowiek pójdzie do sądu i powie, że powrót na Ukrainę zagraża jego życiu, żaden europejski sąd nie weźmie na siebie takiej odpowiedzialności. Być może będą jakieś grzywny, ale to maksimum - i jest to odpowiedzialność administracyjna, a nie karna.

Co ukraiński rząd zaproponował w projekcie ustawy o mobilizacji

Oto najważniejsze punkty:

  • Obniżenie wieku mobilizacji z 27 do 25 lat.
  • Zniesienie pojęcia "ograniczonej sprawności" i umożliwienie mobilizacji osobom niepełnosprawnym z grupy 3.
  • Wprowadzenie koncepcji "elektronicznego biura poborowego". Zaproponowano, aby wszyscy potencjalni poborowi, zarówno w Ukrainie, jak za granicą, aktualizowali swoje dane osobiście lub online w ciągu 30 dni w TCK.
  • Doręczanie wezwań za pośrednictwem urzędu elektronicznego lub poczty elektronicznej. Wezwania mogą być doręczane osobiście zarówno przez przedstawicieli TCC, jak funkcjonariuszy policji, także w dowolnym miejscu publicznym. Wszyscy obywatele w wieku od 18 do 60 lat muszą zawsze mieć przy sobie wojskowy dokument rejestracyjny i dokument tożsamości. Muszą okazać te dokumenty na żądanie pracownika wojskowego biura rejestracji i poboru lub funkcjonariusza policji. Osoby naruszające przepisy mogą zostać zatrzymane w celu sporządzenia raportu i identyfikacji.
  • Ograniczenie prawa do odroczenia mobilizacji dla studentów, urzędników służby cywilnej oraz osób opiekujących się osobami niezdolnymi do pracy i osobami niepełnosprawnymi.
  • Zakazać Ukraińcom przebywającym za granicą korzystania z niektórych usług konsularnych (np. starania się o nowy paszport) bez wojskowych dokumentów rejestracyjnych.
  • Wprowadzenie sankcji dla osób uchylających się od płacenia podatków i umożliwienie TCK wpisywania ich do Jednolitego Rejestru Dłużników, co obejmowałoby zakaz podróżowania za granicę, transakcji z ruchomościami i nieruchomościami oraz ograniczenia w prowadzeniu pojazdów.
  • Zniesienie poboru do wojska i wprowadzenie podstawowej służby wojskowej dla obywateli w wieku od 18 do 25 lat.
  • Prawo do demobilizacji dla osób zwolnionych z niewoli i personelu wojskowego z grupami niepełnosprawności 1 i 2.
  • Prawo do demobilizacji dla osób, które służyły nieprzerwanie w wojsku podczas stanu wojennego przez ostatnie 36 miesięcy.

Wezwania za pośrednictwem poczty elektronicznej i anulowanie odroczenia niepełnosprawności znalazły się wśród propozycji, które zostały odrzucone na etapie dyskusji w Komisji Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. Zostało to ogłoszone przez wiceprzewodniczącego Komitetu, Jehora Czernewa:

- Uporządkowaliśmy projekt ustawy. Na przykład wezwania do sądu nie powinny być wysyłane pocztą elektroniczną, bo w takim przypadku nie można skontrolować, czy dana osoba wezwanie otrzymała. Zdecydowanie nie powinno być takiego przepisu. Albo kwestia usunięcia z odroczenia niepełnosprawności. Nalegamy, aby osoby niepełnosprawne z grup 1-3 otrzymały odroczenie lub w ogóle nie podlegały mobilizacji.

Niekonstytucyjne ograniczenia

Przepisy dotyczące ograniczeń i sankcji dla osób uchylających się od płacenia podatków wywołały najwięcej skarg w tym projekcie ustawy.    
- To podobne do eksperymentów w Chinach związanych z tzw. ratingiem społecznym. Oni uważają, że uchylanie się od mobilizacji i poboru do wojska obniża ocenę społeczną - mówi prawnik Andrij Trembicz. Według niego większość z tych środków jest niezgodna z prawem:

- Te nakazy są w rzeczywistości ograniczeniem zdolności prawnej danej osoby. Oznaczają zakaz rozporządzania własnym majątkiem, a nawet korzystania z niego. I zakaz swobodnego przemieszczania się. Na przykład zakaz wyjazdów mężczyzn za granicę jest czymś, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i jest już akceptowany przez społeczeństwo, choć jest również wątpliwy z punktu widzenia konstytucji. Ale w czasie wojny wszyscy milczeli i akceptowali to. Kolejna sprawa to ograniczenia w prawie do prowadzenia pojazdów i uzyskania prawa jazdy. Wydaje mi się to nieadekwatne, ponieważ oznacza, że policja drogowa może po prostu zatrzymać mężczyznę za kierownicą i powiedzieć: "Sprawdzamy, czy masz prawo do prowadzenia pojazdu. A jeśli tak, to nasza działka". Ograniczenie prawa do korzystania i dysponowania środkami finansowymi i innymi cennymi przedmiotami jest wskazówką do blokowania kont. To niezgodne z konstytucją.

Po przeanalizowaniu rządowego projektu ustawy Komitet Antykorupcyjny Rady Najwyższej stwierdził, że dokument zawiera ryzyko korupcji. Ponadto zalecił rezygnację z przepisu, zgodnie z którym władze lokalne powinny zapewnić przybycie osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej do TCK. Takie funkcje leżą poza ich kompetencjami i mogą prowadzić do arbitralności.

Nowa wersja ustawy

11 stycznia Rada Najwyższa odmówiła poddania projektu ustawy pod głosowanie. Tego samego dnia Ministerstwo Obrony poinformowało, że nowa wersja ustawy o mobilizacji jest gotowa. "Jesteśmy gotowi przedstawić ją rządowi do zatwierdzenia w najbliższej przyszłości. Poprzednia wersja projektu ustawy została wycofana. Ta ustawa jest niezbędna dla obrony naszego kraju i dla każdego żołnierza, który jest teraz na froncie. Potrzebujemy jej jak najszybciej" - napisał na Facebooku minister obrony Rustem Umerow.

Ustawa jest potrzebna, ale jak dotąd za dużo czasu poświęcono na omawianie niepotrzebnych szczegółów, mówi emerytowany młodszy sierżant sił zbrojnych Jurij Gudymenko:

- Przede wszystkim mobilizacja powinna być dla wszystkich. Żadna kwota pieniędzy, bez względu na to, ile zarabiasz, nie powinna odgrywać istotnej roli, ponieważ prowadzi to do napięć społecznych. Może, ale nie musi dojść do losowania - wszystko zależy od tego, jak wszystko zostanie wdrożone. Musimy zmobilizować milion osób. Nie możemy jednak tego zrobić przy obecnym systemie mobilizacji. Dlatego zaproponujemy również system losowania oparty na amerykańskiej zasadzie, w myśl której tylko osoby urodzone na przykład 13 kwietnia są dziś mobilizowane, co dodatkowo zmniejsza bazę mobilizacji. Jest kilka absolutnie dziwnych rzeczy i wszystkie one doprowadzają mnie i moich przyjaciół, którzy są teraz na wojnie, do absolutnego katharsis. Zamiast rozmawiać o całym samochodzie, będziemy rozmawiać o jednej części, nie wiedząc nawet, jak ona się ma do wszystkich innych. Ale prędzej czy później ustawa o mobilizacji i tak zostanie uchwalona. To kwestia przetrwania państwa. Mam nadzieję, że będzie całościowa. Teraz niestety widzimy tylko, że ta ustawa jest niepopularna. Politycy i instytucje próbują przekazywać ją sobie jak gorący kartofel z rąk do rąk. I w pewnym momencie wygląda to, szczerze mówiąc, obrzydliwie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Ukraińska dziennikarka. Pracowała jako redaktorka naczelna ukraińskiego wydania RFI. Pracowała w międzynarodowej redakcji TSN (kanał 1+1). Była międzynarodową felietonistką w Brukseli, współpracowała z różnymi ukraińskimi kanałami telewizyjnymi. Pracowała w serwisie informacyjnym Ukraińskiego Radia. Obecnie zajmuje się projektami informacyjno-analitycznymi dla ukraińskiego YouTube.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..

Dołącz
олена гергель

Ołena Gergel jest wdową po białoruskim więźniu politycznym i weteranie Wasiliju „Siabro” Parfienkowie, który zginął w Ukrainie. Po śmierci męża wstąpiła do 93. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej „Chołodnyj Jar”. Pomaga krewnym zaginionych, zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy.

Do Ukrainy z białoruskiego więzienia

Natalia Żukowska: – Wasylija Parfienkowa, swojego przyszłego męża, poznała Pani na spotkaniu ochotników w Kijowie w 2015 roku. Jakie zrobił wrażenie?

Ołena Gergel: – Nie był obojętny wobec wojny w Ukrainie, chociaż w tamtym czasie nawet wielu Ukraińców nie postrzegało jeszcze wydarzeń na wschodzie kraju jako wojny. Dla Wasyla ważna była walka. Wierzył, że jeśli będzie walczył, Białoruś będzie mogła stać się wolna, niezależna i demokratyczna.

Wasylij Parfienkow

Zaczęliśmy się ze sobą kontaktować. Pomagałam mu jako wolontariuszka, wysyłając paczki. Bardzo lubił słodycze, więc zawsze wkładałam je do tych paczek. Był zupełnie inny od moich przyjaciół, zawsze byłam pod wrażeniem jego uczciwości. Był albo biały, albo czarny – żadnych szarości. A spotykać zaczęliśmy się po tym jak został ranny w Piskach.

Był otwarty?

Z początku nie lubił opowiadać o swoim dawnym życiu na Białorusi, to nie było dla niego przyjemne. Po raz pierwszy został uwięziony po proteście, kiedy Łukaszenka sfałszował wybory prezydenckie. Był jedną z pierwszych osób skazanych na więzienie w procesie politycznym. Dostał dwa lata, ale zwolnili go wcześniej na mocy amnestii. Tyle że nawet po tym nie przestał walczyć z reżimem.

Brał udział we wszystkich akcjach ulicznych i wiecach, więc dostawał kolejne wyroki. Przebywał w więzieniu, kiedy w Ukrainie rozpoczęła się Rewolucja Godności. Tam dowiedział się o śmierci swojego kolegi z Białorusi, Michaiła Żyzniewskiego [białoruski aktywista, który zginął podczas Rewolucji Godności w Kijowie, pierwszy zagraniczny Bohater Ukrainy – przyp. aut.]. Wtedy Wasyl postanowił, że gdy tylko zostanie zwolniony, pojedzie do Ukrainy.

Został zwolniony po zwycięstwie rewolucji na Majdanie, gdy wojna na wschodzie Ukrainy już trwała. Chciał dołączyć do Prawego Sektora, ale do tego trzeba było przejść przez szereg procedur. A on był bardzo niecierpliwy, więc dołączył do ochotniczego batalionu OUN [Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów – red.], gdzie został przyjęty od razu. Po kilku tygodniach szkolenia wysłano go do wioski Piski w pobliżu lotniska w Doniecku. Tam zaczął się jego szlak bojowy.

Mieliście dwoje dzieci, ale oficjalnie pobraliście się dopiero w 2021 roku. Dlaczego?

Jakoś nie było okazji. Wydano mi nawet zaświadczenia dla moich dzieci jako samotnej matce, ponieważ kiedy Wasyl był na polu bitwy, nie mógł załatwić formalności w służbie migracyjnej. Ponadto, jak się okazało, białoruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych złożyło wnioski do Interpolu w sprawie jego i innych białoruskich ochotników. Zgłosili utratę dokumentów, a tym samym ich nieważność. Innymi słowy, Wasyl miał paszport, tyle że nieważny.

Wasylij z dziećmi

Służba migracyjna nie miała prawa deportować go z Ukrainy jako bojownika, ale nie mogła też zapewnić mu nawet tymczasowego zezwolenia na pobyt. Przez jakiś czas był więc w zasadzie nielegalnym imigrantem. Wciąż się zastanawiam, jak w ogóle udało nam się pobrać.

Nasz związek był burzliwy, bo życie z rewolucjonistą nie jest łatwe. Z jednej strony jesteś z niego dumna, z drugiej – czasem chcesz ciszy i spokoju.

Rodzina w komplecie

Utrzymuje Pani kontakt z jego rodziną w Białorusi?

To byłoby dla nich niebezpieczne. Więcej kontaktu mam z kuzynem męża, który mieszka w USA, i jego bratem, który jest w Polsce. Druga siostra Wasyla, która mieszka na Białorusi, została aresztowana i uwięziona na rok tylko dlatego, że wyszło na jaw, że Wasyl zaginął w Ukrainie. Nie brała udziału w żadnych akcjach ani protestach.

Na Białorusi łatwo o pretekst, by wsadzić człowieka za kratki. Wystarczy, że znajdą w czyimś domu np. dziecięce rajstopy w biało-czerwonych barwach, by uznać, że tam się wspiera „nazistowskie organizacje”.

Krewnym Białorusinów walczących w Ukrainie nie ma czego zazdrościć. Dlatego, aby nie narażać ich na niebezpieczeństwo, podczas pogrzebów białoruskich ochotników często wymienia się tylko ich znaki wywoławcze. Nie podaje się imion ani nazwisk. Nawet na grobach

Oczywiście nieoficjalnie krewni są informowani o śmierci, o ile kontakt z nimi jest możliwy. Jednak nie wszyscy popierają decyzje swoich bliskich o obronie Ukrainy. Na Białorusi rosyjska propaganda jest bardzo silna.

Niewola gorsza niż śmierć

Kiedy Pani mąż zaginął, była nadzieja, że jest w niewoli. Kiedy zdała Pani sobie sprawę, że nie wróci?

26 czerwca 2022 r. nasze oddziały opuściły Łysyczańsk. W pierwszych dniach miałam nadzieję, że gdzieś odjechali, może ranni, ale żywi. Później z zeznań jego towarzyszy wyłonił się pewien obraz. A w lipcu jeden z białoruskich kanałów telewizyjnych pokazał materiał propagandowy ze zdjęciem, na którym były ciała naszych żołnierzy. Wśród nich zobaczyłam ciało mojego męża. Rozpoznałam jego twarz, rzeczy osobiste, szewron, a nawet pasek, który mu kiedyś dałam. Nie było tylko zegarka. Musieli go zdjąć.

Według jego towarzyszy broni, zginęli prawie wszyscy, którzy byli na misji tego dnia. Dwóch zostało schwytanych. Mój mąż zawsze powtarzał, że nie da się pojmać. Dla niego niewola była gorsza niż śmierć. Mówił, że zawsze ma dla siebie granat, że zabierze ze sobą kilku wrogów na tamten świat.

Wciąż nie udało się Pani go pochować. Coś się ruszyło w tej sprawie?

Nie udało nam się odzyskać jego ciała. Kilka dni po bitwie nasze wojsko uruchomiło drony, by sprawdzić, czy można ewakuować ciała w tym obszarze, ale ciał już nie było. Rosjanie je zabrali. Jest parę punktów na mapie, gdzie można by je pochować. Wielokrotnie próbowaliśmy negocjować z drugą stroną w sprawie ekshumacji, ewentualnie zwrotu ciał, jednak w ostatniej chwili zawsze wszystko było odwoływane. Nie mogliśmy tego zrobić nawet za pieniądze. Nasi chłopcy są prawdopodobnie pochowani gdzieś w obwodzie ługańskim.

Nie ma ciał na fundusz wymiany

W brygadzie zajmuje się Pani się osobami zaginionymi, organizacją pochówku zmarłych i zapewnianiem protez okaleczonym. Skąd taki wybór?

Bo rozumiem te rodziny lepiej niż jakikolwiek podpułkownik. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że dużo łatwiej pracuje się z rodzinami zmarłych niż zaginionych.

Rozmowy z rodzinami zaginionych są emocjonalne i trudne. Nie rozumieją, co się stało i jak do tego doszło

Moim zadaniem jest informowanie ich, że istniejemy, że jest numer, pod który mogą zadzwonić, gdy tylko poczują się na siłach.

Zawsze powtarzam, że dopóki nie ma zgodności DNA, jest nadzieja. W końcu w chaosie wojny często nie da się nawet podejść i zmierzyć pulsu żołnierza. A czasami dzieje się na odwrót: nawet po stwierdzeniu zgodności DNA rodziny nie wierzą. Mamy rodziny z Iłowajśka, których matki otrzymały wyniki badań DNA, ale nie uwierzyły w nie. Uważają, że ich bliscy nadal są w niewoli.

Czy uczestniczycie w wymianach ciał?

Obecnie przedstawiciele brygad praktycznie nie są już dopuszczani do udziału w wymianach. Pracujemy, by to zmienić. Za wymianę jest odpowiedzialna centrala koordynacyjna, wszystko odbywa się według standardowej procedury. Istnieją listy i określony punkt, w którym odbywa się wymiana. Przyjeżdżają przedstawiciele sztabu koordynacyjnego i lekarze ze strony ukraińskiej i wrogiej. Wymieniają się ciałami – i to wszystko.

Kiedyś powiedziała Pani, że w Ukrainie nie ma funduszu wymiany poległych. Jak to wygląda teraz?

Teraz niestety albo utrzymujemy terytorium, albo się wycofujemy. Nie mamy jak zbierać ciał wrogów na fundusz wymiany

Kiedy byliśmy w ofensywie, na przykład w regionie Charkowa, mieliśmy coś do oddania. Wyzwalaliśmy terytoria i mieliśmy taki fundusz.

Czy istnieją jakieś zasady komunikowania się z krewnymi zabitych lub zaginionych? Jak zaczyna się taka rozmowa?

Główną zasadą jest nie szkodzić i nie obiecywać niemożliwego. Zdarza się, że któryś z kolegów dzwoni do rodziny, coś mówi, a rodzice mają nadzieję, że ich syn żyje. A my wiemy już na pewno, że nie żyje. Czasem mamy więcej informacji, ale nie możemy ich jeszcze ujawnić. Każda komunikacja z rodziną opiera się na odrębnym, indywidualnym scenariuszu.

Nie możesz wypowiedzieć formułki: „Rozumiem was, rozumiem wasz ból”. Bo nikt tego nie rozumie

Najważniejsze to spróbować ich wesprzeć, powiedzieć, że mogą poprosić o pomoc w dowolnym momencie. Często jesteśmy postrzegani jak jakiś niebiański urząd, ludzie myślą, że możemy zrobić wszystko. Ale nasze możliwości są ograniczone. Zdecydowanie możemy pomóc z dokumentami, ale niestety nie możemy zwrócić bliskim osoby, która nie żyje.

Co powinna zrobić rodzina, której bliski zaginął na wojnie?

Krewni otrzymują wtedy zawiadomienia z Terytorialnego Ośrodka Rekrutacji i Wsparcia Społecznego. Jest tam napisane, że zaginął taki a taki żołnierz tam i wtedy. Komisariat wojskowy wydaje pierwsze instrukcje:

1. Napisz wniosek o wsparcie finansowe dla żołnierzy w wojskowym biurze rekrutacyjnym. Zgodnie z prawem, gdy dana osoba jest w niewoli lub zaginęła, krewni otrzymują jej wynagrodzenie. Wcześniej było to około 120 000 hrywien miesięcznie. Od lutego 2025 r. 50% wynagrodzenia jest zatrzymywane na rzecz żołnierza, a resztę otrzymują krewni.

Taka była prośba społeczeństwa, bo zdarzają się sytuacje, gdy żołnierz wraca z niewoli, a podczas jego nieobecności pieniądze otrzymywała na przykład matka ich wspólnego dziecka, która przez lata nie pozwalała żołnierzowi na kontakt z nim.

Ponadto wojsko ma teraz prawo do wydania rozkazu w takiej sprawie. Oznacza to, że jeśli żołnierz chce, by jego żona otrzymała 100% pieniędzy w przypadku jego zaginięcia, pisze oświadczenie, które jest przechowywane w jego aktach osobowych.

2. Napisz wniosek o wyciąg z dokumentu, który zawiera informacje o tym, co się stało, gdzie i jak.

3. Udaj się na najbliższy posterunek policji i spisz oświadczenie o zaginięciu. Na jego podstawie śledczy wszczyna postępowanie karne, wprowadza dane do JRDP [Jednolity Rejestr Dochodzeń Przedprocesowych – red.] i wydaje rodzinie wyciąg. Śledczy musi również pobrać próbki DNA od krewnych. Są one wysyłane do laboratorium, które wprowadza dane do ujednoliconej bazy danych DNA.

To minimum, które rodziny muszą zrobić. Istnieje również wiele innych struktur, na przykład Krajowe Biuro Informacji (KBI), które współpracuje z Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem. To ono jest proszone o dostarczenie informacji o pobycie danej osoby w niewoli. Trzeba złożyć wniosek do NIB. Wtedy w ciągu dwóch miesięcy otrzymasz oficjalną odpowiedź, czy dana osoba jest w niewoli, czy też nie ma o tym żadnych informacji.

Najważniejszą strukturą jest centrala koordynacyjna, która zajmuje się wymianą ciał i więźniów. Oni proszą każdą rodzinę o utworzenie konta obrońcy na stronie internetowej centrali koordynacyjnej i podanie jak największej ilości informacji o zaginionym żołnierzu. Bo tylko ty wiesz, czy bliski ma jakiś pieprzyk, bliznę lub tatuaż.

Mamy bardzo mało oficjalnych informacji o jeńcach. Jedynym sposobem, by dowiedzieć się więcej, jest powrót chłopaków z niewoli. Są przesłuchiwani, pokazuje się im albumy ze zdjęciami. W ten sposób zbierane są szczegółowe informacje o innych

Cuda się zdarzają

Czy rozgłos pomaga, czy szkodzi żołnierzom w niewoli?

Zawsze wyjaśniamy rodzinom, że żołnierz może mieć „legendę”. I że kiedy publikujemy szczegółowe informacje na jego temat, możemy mu zaszkodzić. W niewoli może mówić np., że był tylko kierowcą i nikogo nie zabił. A wróg śledzi wszystko. Lepiej, żeby rodziny nie ujawniały szczegółowych informacji. Możesz oczywiście publikować zdjęcia, ale nie podawaj szczegółów na temat tego, gdzie służył i kim był.

Przez co muszą dziś przechodzić ci, których krewni mają status zaginionych?

Jestem dumna z tych bliskich, którzy mają wewnętrzną siłę, by się nie poddawać i kontynuować własną walkę. To tacy, którzy nieustannie domagają się czegoś od instytucji państwowych. Ich konstruktywne działania naprawdę pomagają zarówno w poszukiwaniach, jak w komunikacji między rodzinami a państwem.

Znam wiele kobiet, które samodzielnie pokonują biurokratyczne przeszkody, usprawniając w ten sposób system

Niestety są też przeciwne przykłady, które wywołują chaos. Ta kategoria ludzi widzi wokół siebie tylko zdradę. Nie rozumieją, że z powodu intensywnych działań wojennych żadna ze stron nie szuka zmarłych. I że nie chodzi tu o czyjąś niechęć.

W Pani pracy zdarzają się cuda?

Znam historię, którą opowiedział nam Ołeh Kotenko, były komisarz ds. praw osób zaginionych. Chodziło o mężczyznę z amputowaną ręką, który został wywieziony z pola bitwy podczas zbierania szczątków poległych. Była zgodność DNA, rodzinie powiedziano, że nie żyje. Ci ludzie przez kilka lat żyli w przekonaniu, że ich syn odszedł. I nagle, podczas jednej z wymian, niespodziewanie powrócił. W złym stanie fizycznym, z amputowaną ręką, gangreną, ale żywy.

Najbardziej niesamowite historie to te, w których odnajdujemy zaginionych ludzi w niewoli. Na przykład podczas ostatniej wymiany wrócił żołnierz, który był w niewoli przez trzy lata

Jak radzi sobie Pani ze stresem?

Pomagają mi przyjaciele i zespół. Mogę z nimi rozmawiać o wszystkim i śmiać się, choć to głównie czarny humor. Teraz pogoda się poprawia, mogę znów chodzić na strzelnicę, co również odwraca moją uwagę. Czasami prowadzę też szkolenia z medycyny taktycznej. W nich chodzi o życie, podczas gdy w naszej pracy niestety bardzo często chodzi o śmierć.

Kiedy nie mogę sobie poradzić, pracuję z psychologiem. Leki pomagają, ale antydepresanty nie. Pomaga terapia wspomagająca przeciw nadmiernemu lękowi.

Ołena Gergel: - Szanuj przeszłość, ale nie rób żadnych planów

Czego nauczyła Panią wojna?

Teraz nie mam czasu na media społecznościowe. Często poznajemy jakieś nowiny, gdy mamy informację zwrotną. I wtedy pojawia się pytanie: „Ale o co chodzi?”. Nawet gdy mam czas, nie rozumiem, dlaczego miałabym zapełniać swoją głowę rzeczami, na które nie mam wpływu. Kolejną rzeczą są wiadomości głosowe. Kiedyś nie rozumiałam, dlaczego wszyscy wojskowi je nagrywają. Teraz rozumiem.

Wojna nauczyła mnie też żyć teraźniejszością. Szanować przeszłość, ale nie robić planów.

Kiedyś można było planować, myśleć o wycieczkach w Karpaty, nad morze... Teraz to wszystko minęło. Powinieneś żyć dniem dzisiejszym

Zdjęcia:a rchiwum prywatne

20
хв

Ołena Gergel: – Wojna nauczyła mnie żyć teraźniejszością

Natalia Żukowska
зенон войтас допомога волонтер україна польща

Biolog, tropiciel, ekspert od dużych drapieżników, a od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie –aktywny działacz społeczny. Zenon Wojtas jako prezes zarządu Fundacji Linia Frontu regularnie wyjeżdża do Ukrainy, dostarczając sprzęt, samochody i ubrania dla żołnierzy. W rozmowie opowiada o rzeczywistości wojny, potrzebach ukraińskich żołnierzy oraz o tym, dlaczego ta pomoc jest tak istotna.

Zenon Wojtas

Dlaczego Pan pomaga?

Bo to konieczne. Jeśli Ukraina upadnie, to konsekwencje odczujemy wszyscy. Bo to nie Ukraina zaatakowała Rosję, tylko Rosja Ukrainę. A jeśli dziś odwrócimy wzrok, za kilka lat możemy sami znaleźć się w sytuacji, w której ktoś nie zechce pomóc nam.

Jeśli ktoś nie był na froncie, to może sobie wyobrażać, że ukraińscy żołnierze dostają wszystko z góry – broń, mundury, wyposażenie. W rzeczywistości wygląda to jednak zupełnie inaczej. Wielu żołnierzy działa niemal jak partyzanci – muszą sami organizować sobie sprzęt, a często to ich rodziny czy znajomi szukają dla nich odzieży, noktowizorów, broni, czy pojazdów. Znaczna część wsparcia pochodzi od fundacjii organizacji społecznych, zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych. Ludziedostarczają żywność, baterie, elementy ogrzewania. To działanie przypomina trochę „turystykę wojenną” – ludzie przywożą, co mogą.

Jak to się w ogóle zaczęło?

Przed wojną byliśmy zaangażowani w działania na rzecz ochrony przyrody w ukraińskich Karpatach. Współpracowaliśmy z lokalnymi przyrodnikami, wspieraliśmy tworzenie nowych obszarów chronionych. Ukraińskie Karpaty są niezwykłe – w Polsce mamy tylko mały ich fragment, natomiast po ukraińskiej stronie rozciągają się wspaniałe, niemal dziewicze tereny.

Kiedy wybuchła wojna, naturalnym odruchem było działanie.

Już pierwszego dnia dostaliśmy telefon –rodzina znajomego była w Kijowie i potrzebowała pomocy. Bez wahania pojechaliśmy. W drugi dzień wojny byliśmy na miejscu i zaczęliśmy ewakuować ludzi.

Z czasem zaczęliśmy skupiać się na wsparciu dla walczących żołnierzy. Przez pierwszy rok zbieraliśmy pieniądze od znajomych, od ludzi, którzy nam ufali i wiedzieli, że każda złotówka trafia bezpośrednio na pomoc. Kupowaliśmy sprzęt, organizowaliśmy transporty. Po roku założyliśmy Fundację Linia Frontu, aby działać bardziej efektywnie i pozyskać szersze wsparcie.

Gdzie szukacie pieniędzy?

Organizujemy zbiórki publiczne, staramy się angażować partnerów biznesowych. W zeszłym roku wsparło nas około 260 osób, w tym roku jest podobnie. Czasem otrzymujemy wsparcie od firm, co pozwala nam finansować większe zakupy, np. samochodów.

Niestety, zainteresowanie pomocą spada. A potrzeby są wciąż ogromne.

Jak pomagacie?

Wspieramy głównie 18.Słowiańską Brygadę Gwardii Narodowej, w której skład wchodzi mniejsza jednostka artylerii rakietowej. To właśnie im pomagamy najczęściej.

Nasza pomoc skupia się na dostarczaniu sprzętu, którego żołnierze najbardziej potrzebują. Ostatnio były to przede wszystkim buty i odzież zimowa. Wcześniej koncentrowaliśmy się na dostarczaniu samochodów terenowych, głównie pickupów. To kluczowy sprzęt do działań manewrowych. Niestety, pojazdy te często ulegają zniszczeniu – ostatnio dostaliśmy zdjęcia dwóch naszych samochodów, które zostały trafione przez rosyjską artylerię.

Teraz zaczęliśmy współpracować z jeszcze jednym oddziałem Gwardii Narodowej Ukrainy – „Hartija”.

To dość specyficzna jednostka – dobrze zorganizowana i skuteczna. Działa tam między innymi Serhij Żadan, znany pisarz i muzyk, który aktywnie wspiera ich działania, nagłaśnia potrzeby i mobilizuje do pomocy. To sprawia, że ich sytuacja jest nieco lepsza niż w innych oddziałach – mają większe wsparcie społeczne, ale wciąż brakuje im sprzętu i wyposażenia.

Nasza współpraca z„Hartiją” koncentruje się na dostarczaniu im niezbędnego sprzętu – obecnie zorganizowaliśmy dla nich pick-upa, opony oraz zagłuszacze do dronów. To kluczowe narzędzia, które zwiększają szanse na przetrwanie i skuteczność w walce. Problemem, jak zawsze, jest finansowanie – nie mamy stałych źródeł wsparcia, więc każda pomoc, każda wpłata pozwala nam działać dalej.

Często Pan wyjeżdża do Ukrainy?

Wszystko zależy od tego, ile uda nam się zebrać środków i jakie są potrzeby na froncie. Kiedy tylko możemy coś dostarczyć, wsiadam w samochód i jadę.

Czyli Pan dociera aż do Słowiańska, na linię frontu?

Tak, byłem na linii frontu wielokrotnie. Razem z Andrzejem Stasiukiem przejeżdżaliśmy obok stref, w których istniało ryzyko ostrzału. To bardzo niebezpieczne miejsca, ale jeśli chcemy pomagać skutecznie, musimy jechać tam, gdzie pomoc jest najbardziej potrzebna. Utrzymuję regularny kontakt z żołnierzami, którym pomagamy. Dzięki temu wiemy, jakie są ich aktualne potrzeby i możemy reagować na bieżąco. To nie jest tak, że raz dostarczymy sprzęt i na tym kończy się nasza rola. Wojna to dynamiczna rzeczywistość, w której sytuacja zmienia się z dnia na dzień.

Często dostaję od żołnierzy wiadomości – zdjęcia, raporty, a czasem krótkie nagrania, które pokazują, jak wygląda ich codzienność. Wysyłają informacje o zniszczonym sprzęcie, o stratach, o tym, co jest pilnie potrzebne. Niektórych znam już osobiście, z innymi kontaktuję się głównie telefonicznie. Więzi, które się tworzą, nie są powierzchowne – to relacje oparte na zaufaniu, bo w sytuacjach ekstremalnych liczy się pewność, że druga strona dotrzyma słowa.

Zenon Wojtas i Andrzej Stasiuk

W jakim języku się porozumiewacie?

Po ukraińsku i po polsku. Jeśli rozmawiamy w grupie, każdy stara się mówić wolniej i wyraźniej, żebyśmy się dobrze rozumieli. Niektóre słowa w naszych językach są podobne, więc bariera językowa nie jest wielką przeszkodą.

Mamy wszystkie potrzebne papiery, ale gdy wjeżdżamy do Ukrainy z pomocą humanitarną czy sprzętem dla wojska, często wystarczy, że mamy polską i ukraińską flagę na samochodzie i nas przepuszczają. Ukraińscy żołnierze i straż graniczna traktują Polaków z ogromnym szacunkiem – gdy widzą, że przywozimy sprzęt dla ich armii, zwykle nie przeprowadzają drobiazgowych kontroli.

Zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś z naszej ekipy zapomniał dokumentów, a mimo to udało się przejechać. Pół roku temu jeden z kierowców zostawił paszport w Kijowie i jechał dalej bez żadnych papierów – w krótkich spodenkach, bo była wtedy upalna pogoda. Mimo tego nikt go nie zatrzymał, bo po prostu wiedzieli, kim jesteśmy i co robimy.

Dla Ukraińców Polacy to sojusznicy i widać to na każdym kroku

Pamięta pan jakieś zaskakujące prośby od ukraińskich żołnierzy?

Samoloty F-16!

Żołnierze, z którymi rozmawiam, doskonale zdają sobie sprawę, jak ważne jest wsparcie sprzętowe i że ich możliwości bojowe zależą od tego, co dostaną. Wiedzą, że w tej wojnie przewaga technologiczna ma kluczowe znaczenie.

Zwykle ich prośby są bardzo racjonalne. Potrzebują butów, odzieży termicznej, noktowizorów, dronów, samochodów. Proszą o to, co faktycznie pozwala im przeżyć i skutecznie walczyć.

Ci, którzy walczą, to zwykle ludzie z bardzo silnym charakterem i poczuciem obowiązku. Oni wiedzą, że nikt za nich tej wojny nie wygra, że muszą liczyć przede wszystkim na siebie i na ludzi, którzy ich wspierają. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem jest im pomagać – nie tylko ze względu na nich, ale także ze względu na naszą własną przyszłość.

Kostantinowka, Ukraina. 2025

Jak ukraińscy żołnierze wyobrażają sobie przyszłość?

Wiedzą tyle, co my. A może nawet mniej. Wielu z nich od miesięcy nie opuszcza okopów, nie mają dostępu do pełnych informacji. To, co ich najbardziej martwi, to brak rotacji na froncie.

Mają świadomość, że jeśli Ukraina upadnie, to za kilka lat w tej samej wojnie mogą walczyć już nie przeciwko Rosjanom, ale przeciwko własnym rodakom, których Rosja wcieli do armii i wyśle na linię frontu.

A co mówią żołnierze, którzy wracają z przepustki np. z Kijowa na front?

Kijów to zupełnie inna rzeczywistość niż front. Widać tam dwa światy – jeden, w którym życie toczy się niemal normalnie, a drugi, w którym ludzie cały czas są świadomi wojny i aktywnie w nią zaangażowani.

Połowa mieszkańców Kijowa angażuje się w pomoc – organizują zbiórki, wspierają wojsko, wysyłają pomoc humanitarną. Ale można też zobaczyć pełne restauracje, kawiarnie, luksusowe samochody. To naturalne – ludzie nie mogą żyć w ciągłym stresie, więc próbują funkcjonować normalnie.

Dla żołnierzy, którzy wracają z frontu, ten kontrast bywa bolesny. Oni wracają do miasta i widzą, że nie wszyscy są równie zaangażowani w wysiłek wojenny. Niektórzy czują się sfrustrowani – oni walczą, ryzykują życie, a w tym samym czasie ktoś inny siedzi w eleganckiej restauracji i nie przejmuje się niczym. Ale z drugiej strony, czy można mieć o to pretensje? Każdy radzi sobie z wojną na swój sposób.

Dla mnie ważne jest to, że wciąż jest bardzo wielu ludzi, którzy pomagają. Mam przyjaciół w Kijowie, którzy udostępniają nam mieszkanie. Sami angażują się w pomoc, wspierają żołnierzy, organizują transporty. To pokazuje, że duch oporu w Kijowie jest wciąż bardzo silny.

Konstantinówka, 2024

Czy któryś z żołnierzy, którym pan pomagał, zginął?

Na szczęście nie. Większość żołnierzy, którym pomagamy, to artylerzyści – oni zazwyczaj nie znajdują się bezpośrednio w pierwszej linii, co daje im większe szanse na przeżycie. Oczywiście, to wciąż wojna i nikt nie jest w pełni bezpieczny, ale w porównaniu z piechotą czy jednostkami szturmowymi, ich straty są mniejsze.

Wielu z nich walczy w Donbasie już od 2014 roku, więc mają doświadczenie, wiedzą, jak unikać zagrożeń. To także ludzie, którzy doskonale znają teren, często są to miejscowi, którzy walczą u siebie. Dzięki temu potrafią lepiej manewrować, wiedzą, gdzie są bezpieczne drogi, jak się ukrywać, jak unikać ostrzału.

Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to kwestia czasu – wojna jest brutalna i nikt nie ma gwarancji, że przeżyje. Dlatego tak ważne jest, żeby jak najlepiej ich wyposażyć, żeby mieli sprzęt, który może ich uratować. Każdy dodatkowy samochód, każda dobra kamizelka kuloodporna, każdy dron zwiększa ich szanse na przetrwanie.

Mimo wszystko, zawsze z niepokojem otwieram wiadomości od nich. Boję się dnia, w którym dostanę informację, że kogoś już nie ma. Ale dopóki są na froncie, dopóki walczą – my będziemy ich wspierać.

Czy myślał Pan kiedyś, że będzie pomagać na wojnie?

Nie. Nikt się tego nie spodziewał. Wydawało się, że to niemożliwe, żeby w XXI wieku ktoś w Europie zdecydował się na pełnoskalową inwazję. Owszem, wszyscy wiedzieliśmy o napięciach, o koncentracji wojsk rosyjskich przy granicy, ale wielu ludzi – w tym ja – łudziło się, że to jedynie demonstracja siły, że skończy się na zastraszaniu i pokazie sił.

A potem, nagle, Rosjanie po prostu wsiedli w czołgi i ruszyli. W jednej chwili wszystko, co do tej pory wydawało się nieprawdopodobne, stało się faktem.

Dziś, patrząc na to z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że Rosja nigdy nie ukrywała swoich zamiarów– po prostu my nie chcieliśmy w nie uwierzyć. I chyba właśnie to było najgorsze– ta naiwność, że coś takiego nie może się zdarzyć. A jednak się zdarzyło.

Ale nie wszyscy uciekli, nawet na linii frontu ludzi zostają.

Tak, i to jest jeden z największych paradoksów tej wojny. Są ludzie, którzy mogli wyjechać, ale zostali. Nie tylko żołnierze, ale także cywile, którzy nie chcą opuszczać swoich domów, nawet jeśli walki toczą się tuż obok nich.

Byłem w miejscowościach przy froncie, gdzie widać codzienność, która nie powinna tam istnieć – dzieci bawiące się między okopami, starsze osoby, które mówią: „Tu się urodziłem, tuumrę”. Ci ludzie nie chcą lub nie mogą wyjechać. Czasem chodzi o brak środków, czasem o poczucie, że nie mają dokąd pójść, a czasem po prostu o upór: ichziemia, ich dom, ich życie.

Podobnie jest z żołnierzami. Są tacy, którzy od miesięcy, a nawet lat, nie opuścili frontu. Nie mają rotacji, nie mają przerwy. To nie jest tak, że każdy walczy, bo musi –wielu walczy, bo chce. Wiedzą, że jeśli oni odejdą, jeśli się poddadzą, to niktinny ich nie zastąpi.

W Donbasie spotkałem żołnierzy, którzy walczą od 2014 roku. To nie są nowi poborowi, to ludzie, którzy przeszli już przez piekło i nadal tam są. I oni też widzą, że nie wszyscy w Ukrainie podchodzą do wojny tak samo. Mają w sobie dużo goryczy – bo gdy jedni walczą i giną, inni udają, że wojna ich nie dotyczy.

Ale mimo to zostają. Idlatego tak ważne jest, żebyśmy ich wspierali – bo oni nie walczą tylko zasiebie. Walczą za cały kraj. A jeśli oni się poddadzą, to będzie oznaczał koniec.

Czytałam, że miejscowi bardzo często nie tylko nie pomagają, ale jeszcze szkodzą, i w ogóle nie rozumieją, po co to wszystko.

Niestety, to się zdarza. Są miejsca, szczególnie w rejonach przyfrontowych, gdzie część miejscowej ludności nie tylko nie wspiera ukraińskiego wojska, ale wręcz działa na jego niekorzyść. Niektórzy przekazują informacje Rosjanom, wskazują pozycje wojskowe, donoszą o ruchach wojsk.

To jest bardzo trudne dla żołnierzy, którzy ryzykują życie, by bronić tych terenów, a jednocześnie widzą, że nie wszyscy chcą, żeby tam byli. Jest sporo ludzi, którzy czekają, aż Rosja przyjdzie i przejmie kontrolę – szczególnie na terenach, które od lat były pod wpływem rosyjskiej propagandy. Czasem można spotkać ludzi, którzy otwarcie mówią:„ A co to za różnica, kto tu rządzi?”. Dla nich najważniejsze jest to, żeby jakoś przeżyć, nieważne pod czyją władzą.

Z drugiej strony, są teżtacy, którzy pomagają w każdy możliwy sposób. Ryzykują życiem, żeby dostarczać żołnierzom jedzenie, przekazywać informacje o ruchach rosyjskich wojsk, organizować schronienia. Są miejscowości, gdzie cywile i wojsko stanowią jedność, gdzie ludzie doskonale wiedzą, że jeśli Ukraińcy się wycofają, to dla nich oznacza to koniec wolności.

To pokazuje, jak bardzo podzielone jest społeczeństwo na tych terenach. Wojna nie jest jedynie starciem militarnym – to także walka o świadomość, o to, kto czuje się częścią Ukrainy, a kto wciąż żyje w mentalności sowieckiej. I niestety, to nie zmieni się z dnia na dzień, nawet jeśli wojna się skończy. To będzie proces na pokolenia. 

20
хв

Słyszę od ukraińskich żołnierzy: przywieźcie nam samoloty F-16

Olga Pakosz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy

Ексклюзив
20
хв

Umowa Trumpa o ukraińskich złożach: szansa czy pułapka

Ексклюзив
Dezinformacja
20
хв

Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress