Exclusive
20
min

Anarchia na granicy. Powiedzmy "nie" bandytyzmowi

Wstyd mi, gdy widzę zastraszane ukraińskie kobiety, gdy słyszę: „wyp… na Ukrainę”. Rządzący i opozycja pogubili się w politycznych grach. Racjonalni politycy stali się zakładnikami populistów, którzy mieli im dodać kilka procent głosów w wyborach.

Paweł Bobolowicz

Wszczęto postępowanie karne przeciwko rolnikowi z prorosyjskim plakatem. Fot: Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Blokowanie granicy wymyśliła grupa przewoźników pod wodzą jednego z mało znanych w tamtym momencie polityków Konfederacji (Ruchu Narodowego). To formacja polityczna, która obfituje w polityków o prorosyjskich sympatiach, ksenofobów, antysemitów, wiecznie niezadowolonych rozliczaczy cudzej przeszłości i historii.

Kiedy piszę o "wspólnym dobru", słyszę kpiny

Pozwolenie grupie niezadowolonych (być może słusznie niezadowolonych) ze swoich zarobków kierowców na wpływanie na bezpieczeństwo Polski i Ukrainy nie mogło skończyć się dobrze. Protest był zorganizowany w środku kampanii wyborczej w Polsce, w okresie przejściowym między kolejnymi rządami — u progu poważnej zmiany na scenie politycznej Polski.

Prorosyjscy działacze, chociaż na co dzień są marginesem polskiej polityki, nagle znaleźli się w centrum uwagi i politycznych zabiegów.

Nikt z rządzących nie chciał brać na siebie decyzji, które mogły wpłynąć na nastroje elektoratu.

Takie podejście do polityki to oczywisty populizm, który niestety już dawno na stałe zagościł na scenie politycznej Zachodu. Pojęcie racji stanu, a nawet bezpieczeństwa narodowego znika w obliczu słupków poparcia, arytmetyki wyborczej, taktycznych politycznych sojuszy, których głównym celem stało się utrzymanie władzy dla samej władzy, a nie dla realizacji idei wspólnego dobra.

Kiedy piszę o "wspólnym dobru", słyszę kpiny Szanownych Czytelników, którzy od dawna wiedzą, że politycy z tym pojęciem mają niewiele wspólnego.

Długie kolejki ukraińskich przewoźników z powodu protestów polskich rolników. Fot: Natalia Ryaba/Sestry.eu

Rolnicy wiedzą lepiej

W partykularnych interesach partii zgubiono w Polsce to, co dla nas powinno być teraz najważniejsze: nasze bezpieczeństwo, które jest wprost uzależnione od siły i zdolności obronnych Ukrainy. Przewoźnicy pokazali, że nawet grupka protestujących może przyciągnąć do siebie uwagę nie tylko całego polskiego społeczeństwa, ale nawet świata.

Nagle właściciel małej firmy z Lubelszczyzny zaczął decydować, co jest transportem wojskowym, a co humanitarnym — co przez granicę przejedzie, a co nie.

Lokalnego polityka, który nie zdobył nawet odpowiedniej liczby głosów, by dostać mandat poselski, na salony zapraszał premier, zaś o rozmowę zabiegali ministrowie i dyplomaci.

Oczywiście było wiadomo, że taką metodę protestów zaraz podchwycą inni. Zresztą sami przewoźnicy straszą, że granicę zablokują znów od marca. Na razie zablokowali granicę rolnicy, którzy mają pretensje do Brukseli za Zielony Ład. Tyle że do Brukseli jest daleko, a na granicę nie. I nie mają tu znaczenia żadne merytoryczne argumenty.

Nie ma znaczenia nawet to, że Polska od kwietnia ubiegłego roku w ogóle nie importuje z Ukrainy ani pszenicy, ani kukurydzy, ani rzepaku, ani słonecznika. Owszem, zboże przez Polskę jedzie, ale tylko tranzytem.

Oczywiście nie przeszkadza to protestującym włamywać się do ukraińskich ciężarówek czy wagonów i rozsypywać zboże na drogach i torach. Przypomnę: zboże, które wcale do Polski nie jedzie. Przyznają to eksperci, a nawet służby celne.

Ale co tam, oburzeni rolnicy wiedzą lepiej, szczególnie gdy wspiera ich wiceminister rolnictwa, którego działalność rodzi pytanie, komu właściwie służy i czy jest ministrem, odpowiedzialnym przedstawicielem państwa polskiego, czy może protestującym, domorosłym inspektorem i poszukiwaczem zgniłych malin.

Rozbuchanie protestu musiało doprowadzić do anarchizacji sytuacji: zatrzymywania karetek, autobusów, pyskówek z kobietami, wywieszania prorosyjskich transparentów. Za chwilę dojdzie do rękoczynów, a stąd tylko krok do prowokacji, która może skończyć się tragedią. Moskwa na to czeka. A może nie tylko biernie czeka?

Polskie traktory na ulicach Częstochowy. 20 lutego 2024. Fot: Karol Porwich/East News

Nie blokuje się granicy walczącego kraju

Bawienie się przez niektórych polityków i protestujących w inspekcje, wysypywanie zboża to nie żadna walka o swoje, lecz prowokacje, bandytyzm, czysta anarchia. Nakręcanie spirali nienawiści. A to, że uczestniczą w tym ministrowie, przedstawiciele administracji państwowej — to skandal. To naruszenie podstaw polskiego bezpieczeństwa. Chyba jest oczywiste, kto dziś chce nie tylko poróżnić Polaków i Ukraińców, ale też skłócić polskie społeczeństwo w wewnątrz.

Wstyd mi, gdy widzę zastraszane ukraińskie kobiety, gdy słyszę: „wyp… na Ukrainę”. Rządzący i opozycja pogubili się w politycznych grach. Racjonalni politycy stali się zakładnikami populistów, którzy mieli im dodać kilka procent głosów w wyborach.

Jak wy, szanowni rządzący w Polsce, zamierzacie wreszcie tę sprawę rozwiązać? Jak odbudujecie relacje z Ukrainą? A może uważacie, że nic się nie stało? Osiągnęliście dno absurdu, pozwalając na skonfliktowanie nas z narodem, który kosztem największych ofiar walczy o swoją niepodległość i nasze bezpieczeństwo. Wrzucacie nas w przepaść nienawiści w imię swoich małych interesów. Swoją bezradność w rozmowach z Brukselą chcecie przykryć wyimaginowanym ukraińskim zagrożeniem.

Aż ciężko uwierzyć, że pchacie nas w stronę wojny handlowej, na której to właśnie polski rolnik straci najwięcej. Czy naprawdę nikt nie mówi ministrowi rolnictwa, że to polskie produkty rolno-spożywcze kupuje Ukraina? To ignorancja czy głupota? Komu chcecie oddać nasz rynek rolny? Swoją drogą ciekaw jestem, kogo polskie gospodarstwa zatrudnią do zbioru warzyw, owoców, prac polowych. Migrantów z Afryki?

Czemu polskim rolnikom nie przeszkadza masowe sprowadzanie produktów rolnych z Rosji?

Przecież polska jako eksporter zboża najbardziej cierpi na wyparciu nas ze światowych rynków przez Rosję, która handluje kradzionym, krwawym zbożem z Ukrainy. W ubiegłym roku polskich producentów ogórków i inne branże warzywnicze wykończyli rosyjscy dostawcy.

Gdzie były wtedy blokady? Gdzie były blokady, gdy polska branża nawozów sztucznych została zniszczona przez Mosze Kantora i jego polskich wspólników? Dziś polskie zboże rośnie na rosyjskich nawozach, a pieniądze z tych nawozów płyną na rosyjskie zbrojenia. Szydziliśmy z Niemców, że kupując gaz z Rosji, nabijają pistolet Putina. A my co teraz robimy? Finansujemy moskalom amunicję, jednocześnie blokując ukraińską granicę.

Hańba nam. Stajemy w jednym szeregu z niemieckimi i angielskimi robotnikami, którzy w 1920  roku blokowali dostawy amunicji dla walczącej z bolszewikami Polski. Historia ich potępiła, potępi i nas.

Napiętnujmy bandytyzm

Jedynym wyjściem jest nasz głośny głos ponad polsko-ukraińską granicą: że my tej prowokacji, temu dążeniu do skłócenia naszych narodów się nie poddamy. Napiętnujmy anarchię, bandytyzm i chrońmy to niezwykłe polsko-ukraińskie zbliżenie, które nastąpiło po 2022 roku. Róbmy to otwarcie i razem.

Blokujących widać, nawet gdy jest ich niewielu. Ale nieblokujących są miliony — i my też musimy siebie zobaczyć.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Zajmuje się relacjami polsko-ukraińskimi od ponad 30 lat. Od 2013 roku korespondent Wnet Media na Ukrainie, szef wschodniej redakcji Radia Wnet, współzałożyciel Radia Unet, współzałożyciel i redaktor Stop Fake PL. Pisał felietony i artykuły, w szczególności dla Kuriera Lubelskiego, Przewodnika Katolickiego, Kuriera Wnet. Współpracował także z Radiem Lublin i TVP INFO jako korespondent na Ukrainie. W 2014 roku otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za relację z wydarzeń na Majdanie, a rok później otrzymał Nagrodę SPD Kazimierza Dziewanowskiego. W 2022 roku otrzymał Order „Za Zasługi” III stopnia od Prezydenta Ukrainy, a w 2022 roku został odznaczony „Aniołem Kultury Medialnej” „Anioł Kultury Medialnej”.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
World Press Photo 2025 скандал

Wybuchła burza komentarzy po ogłoszeniu tegorocznych zwycięskich fotografii w konkursie World Press Photo. W jednej kategorii bowiem znalazł się oprawca i ofiara.
Na pierwszym zdjęciu, autorstwa Floriana Bachmeiera, jest sześcioletnia Anhelina, uchodźczyni z jednej z przyfrontowych wiosek niedaleko Kupiańska. Dziewczynka  ma traumę spowodowaną wojną i cierpi na ataki paniki. Autor zdjęcia uwiecznił ją kilka chwil właśnie po takim ataku, który mógł być wywołały kolejnym rosyjskim bombardowaniem.

Ranny rosyjski żołnierz, który odniósł obrażenia w pobliżu miasta Bachmut, leży w szpitalu polowym urządzonym w podziemnej winnicy. Później amputowano mu lewą nogę i rękę. Donbas, Ukraina, 22 stycznia 2024 r. Zdjęcie: Nanna Heitmann/Magnum Photos, dla The New York Times / World Press Photo

Drugie zdjęcie przedstawia rosyjski punkt stabilizacyjny, znajdujący się w podziemnej winiarni niedaleko okupowanego przez Rosję Bachmutu. Żołnierz ze zdjęcia został wcielony do armii wspieranej przez Rosję separatystycznej “Donieckiej Republiki Ludowej” dwa dni przed początkiem pełnowymiarowej inwazji. Gdzieś na polu boju, na terenach okupowanych przez Rosję, mężczyzna stracił rękę i nogę. 

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Z jakiegoś powodu uznano, że oba te zdjęcia można połączyć w jednym konkursie, w jednej, europejskiej kategorii. Że można postawić znak równości pomiędzy ofiarą, a oprawcą. Pokazać małe dziecko ze zniszczoną psychiką i tego, kto tę psychikę niszczy. Poprzez stylizację i symbolikę (nawiązanie do piety, zdjęcia Chrystusa z krzyża) stworzyć wrażenie, że obie osoby są ofiarami tej wojny, i obu stronom należy współczuć. Tymczasem to kolejny przykład normalizacji rosyjskich zbrodni, które, na rozkaz Putina, popełniane są w Ukrainie codziennie - zarówno na żołnierzach, jak i na ludności cywilnej. 

Świat powoli daje przyzwolenie na udział rosyjskich artystów w życiu kulturalnym świata. Występy muzyków, rozgrywki sportowe, oscarowe filmy, udział w światowych konferencjach i debatach. A teraz, w prestiżowym konkursie fotografii prasowej, znalazł się rosyjski żołnierz. Leży w winiarni, prawdopodobniej tej, w jakiej produkowano słynne ukraińskie wino, lubiane na całym świecie, a która została zrównana z ziemią przez rosyjską artylerię. Jego cierpienie wzbudza współczucie. I zapominamy, kto jest tu agresorem.

Wiele osób, po wyzwoleniu z okupacji Buczy, mówiło: tego świat przecież Rosji nie wybaczy.

A później były odkryte masowe groby w lesie w Iziumie, żółta kuchnia w przepołowionym rosyjską rakietą bloku mieszkalnym w Dnipro, czy zasypywanie ukraińskich żołnierzy zakazaną przez Konwencję Genewską bronią fosforową. Dziś potężne bomby lotnicze, spadające na centrum Zaporoża, na nikim nie robią już wrażenia. Nocne ataki Szahedów na ukraińskie miasta traktowane są w kategorii kolejnego już “newsa z wojny”, która jest gdzieś daleko i nas przecież nie dotyczy. Tej nocy znowu zginęli niewinni ludzie. 

A jurorzy konkursu World Press Photo stawiają znak równości między ofiarami i agresorami, idąc w sukurs rosyjskiej propagandzie.

Zmienia dyskurs społeczny, uczłowiecza działania nieludzi, którzy bezwstydnie i systematycznie, każdego dnia i nocy, mordują takie sześciolatki jak Anhelina, ich matki i ojców. 

20
хв

Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny

Aldona Hartwińska

Wiadomość o wycofaniu się USA z Międzynarodowego Centrum Badania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie, w skład którego wchodzili prokuratorzy zbierający wstępne dowody zbrodni popełnionych przez Rosjan, spadła jak grom z jasnego nieba. Rzeczniczka Białego Domu Caroline Leavitt w nieśmiałym komentarzu stwierdziła, że… nic o tej decyzji nie słyszała.

Tak czy inaczej, wpisuje się to w logikę przedłużającego się miesiąca miodowego administracji Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. 47. prezydent USA wręcz pali się do zawarcia umowy z rosyjskim dyktatorem. Tak bardzo, że gotów jest przymknąć oko na fakt, że kwestie Ukrainy, irańskiego programu nuklearnego czy współpracy w zakresie syberyjskich minerałów będzie musiał załatwiać z prawdziwym zbrodniarzem wojennym.

Ciała cywilów na ulicy Jabłońskiej w Buczy. Zdjęcie: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News

Kiedy chodzi o okupantów z Federacji Rosyjskiej, nie wierzę w przyzwoite sądy. Wierzę w likwidację. Przemyślaną i podstępną. W grudniu ubiegłego roku Ukraińcy odczuli pewną satysfakcję po tym jak w Moskwie zlikwidowano Igora Kiryłowa, generała, który wydał rozkaz użycia broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom. Kiedy opuszczał swój dom, w pobliżu wejścia eksplodowała hulajnoga.

„Urzędnik był odpowiedzialny za użycie broni chemicznej na wschodnim i południowym froncie Ukrainy. Z powodu rozkazu Kiriłłowa od początku wojny na pełną skalę odnotowano ponad 4800 przypadków użycia amunicji chemicznej przez wroga” – napisała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w jego nekrologu.

To na jego rozkaz okupanci zrzucali z dronów na punkty obrony Ukraińców amunicję z substancjami toksycznymi. Wielu żołnierzy trafiło do szpitala z poważnymi oparzeniami błon śluzowych i dróg oddechowych.

Likwidacja Kiryłowa była ciosem dla Putina znacznie cięższym niż zaoczne procesy, gdziekolwiek by one się nie odbywały

To po raz kolejny potwierdza, że to Rosjanie powinni bać się Ukraińców, Polaków, Litwinów – i wszystkich innych, w stronę których zwrócą swoje oczy i łapy – wszędzie. Na lądzie, na morzu czy w barach z alkoholem w pięciogwiazdkowych tureckich hotelach.

Polityczny stawka działań prezydenta Trumpa jest jasna. Jeśli zamierza odbywać zwycięskie spotkania z przywódcami Rosji, Iranu i Korei Północnej, z pewnością nie chce, aby zostali uznani za zbrodniarzy wojennych. W przeciwnym razie nie mógłby ściskać ich dłoni.

W otwartych źródłach można znaleźć informacje o tym, za co Stany Zjednoczone były odpowiedzialne w grupie, z której się wycofały: zapewniały pomoc logistyczną i pomagały naszym prokuratorom. Ale większość pracy spoczywa na ukraińskich ekspertach, których jest bardzo niewielu i którzy oprócz zbrodni wojennych badają też sprawy cywilne.

Jaki jest zakres tej pracy? Od początku inwazji na terytorium Ukrainy odnotowano ponad 150 000 rosyjskich zbrodni wojennych

Wszystkie te przypadki muszą zostać przynajmniej wniesione do jakiegoś sądu, by krewni torturowanych i zamordowanych otrzymali odszkodowanie i moralną satysfakcję. Pamiątkowy krzyż i drewniana kapliczka nie powinny być jedynymi śladami po ludobójstwie.

Dodajmy do tego jeszcze kilka nieprzyjemnych decyzji Stanów Zjednoczonych, które mogą tylko utwierdzić dyktatorów w przekonaniu, że „kto silny, ten ma rację”. Zaczęło się w lutym, gdy przedstawiciele USA na spotkaniu Core Group – krajów przygotowujących międzynarodowy trybunał dla Putina za jego zbrodnie wojenne w Ukrainie – odmówili nazwania Rosji „agresorem”. Co więcej, Waszyngton znienacka odmówił podpisania się pod oświadczeniem ONZ wspierającym integralność terytorialną Ukrainy i żądającym od Moskwy wycofania wojsk z okupowanych terytoriów.

Administracja Trumpa odmówiła też podpisania komunikatu G7 nazywającego Rosję „agresorem” w wojnie z Ukrainą z okazji trzeciej rocznicy wojny, przypadającej 24 lutego 2025 r.

„Europejscy urzędnicy obawiają się, że pochlebstwa pana Trumpa dla Putina mogą doprowadzić do tego, że rosyjski dyktator zostanie oszczędzony przed konsekwencjami swojej inwazji w ramach jakiegokolwiek porozumienia pokojowego” – napisała brytyjska gazeta „The Telegraph”.

Ostatnio na światło dzienne wypłynęła też inna sprawa. Otóż 43-letnia prokuratorka Jessica Aber, która prowadziła śledztwo w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych, została znaleziona martwa w swoim domu. Przed dojściem Trumpa do władzy była członkinią zespołu Departamentu Sprawiedliwości USA badającego zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Prowadziła też przeciwko Rosjanom szereg dochodzeń w sprawie cyberprzestępczości i prania pieniędzy.

Gdy świadkowie zbrodni wojennych umierają, a uprowadzone dzieci są poddawane przez Rosję praniu mózgu, niezwykle trudno zebrać informacje o zbrodniach wojennych. A każdy stracony dzień to szansa dla zbrodniarzy na uniknięcie odpowiedzialności, wygodne życie i zdobywanie nowych doświadczeń dla kolejnych aktów ludobójstwa w przyszłych wojnach.

Ratownicy podczas ekshumacji w rejonie Iziumu. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News

Może się zdarzyć, że po jakimś czasie, gdy rozmowy pokojowe zakończą się fiaskiem, USA zmienią swoje nastawienie do Putina i Rosji. Jeśli jednak Waszyngton wycofuje się gdzieś z gry, oznacza to tylko jedno: kraje europejskie muszą być bardziej aktywne i twarde. Bo rosyjscy „bohaterowie” tzw. specjalnej operacji wojskowej, którzy dziś publikują filmiki pokazujące zabijanie ukraińskich jeńców na Donbasie, jutro mogą nadawać gdzieś z nadbałtyckich lasów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Nie będzie Norymbergi dla rosyjskich zbrodniarzy?

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Dezinformacja
20
хв

Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę

Ексклюзив
20
хв

Bilet do pułapki. John Bolton o negocjacjach z Rosją i ich konsekwencjach dla Ukrainy

Ексклюзив
20
хв

O czym rozmawiała "koalicja chętnych" w Paryżu. Najważniejsze wnioski

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress