Exclusive
20
min

Anarchia na granicy. Powiedzmy "nie" bandytyzmowi

Wstyd mi, gdy widzę zastraszane ukraińskie kobiety, gdy słyszę: „wyp… na Ukrainę”. Rządzący i opozycja pogubili się w politycznych grach. Racjonalni politycy stali się zakładnikami populistów, którzy mieli im dodać kilka procent głosów w wyborach.

Paweł Bobolowicz

Wszczęto postępowanie karne przeciwko rolnikowi z prorosyjskim plakatem. Fot: Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Blokowanie granicy wymyśliła grupa przewoźników pod wodzą jednego z mało znanych w tamtym momencie polityków Konfederacji (Ruchu Narodowego). To formacja polityczna, która obfituje w polityków o prorosyjskich sympatiach, ksenofobów, antysemitów, wiecznie niezadowolonych rozliczaczy cudzej przeszłości i historii.

Kiedy piszę o "wspólnym dobru", słyszę kpiny

Pozwolenie grupie niezadowolonych (być może słusznie niezadowolonych) ze swoich zarobków kierowców na wpływanie na bezpieczeństwo Polski i Ukrainy nie mogło skończyć się dobrze. Protest był zorganizowany w środku kampanii wyborczej w Polsce, w okresie przejściowym między kolejnymi rządami — u progu poważnej zmiany na scenie politycznej Polski.

Prorosyjscy działacze, chociaż na co dzień są marginesem polskiej polityki, nagle znaleźli się w centrum uwagi i politycznych zabiegów.

Nikt z rządzących nie chciał brać na siebie decyzji, które mogły wpłynąć na nastroje elektoratu.

Takie podejście do polityki to oczywisty populizm, który niestety już dawno na stałe zagościł na scenie politycznej Zachodu. Pojęcie racji stanu, a nawet bezpieczeństwa narodowego znika w obliczu słupków poparcia, arytmetyki wyborczej, taktycznych politycznych sojuszy, których głównym celem stało się utrzymanie władzy dla samej władzy, a nie dla realizacji idei wspólnego dobra.

Kiedy piszę o "wspólnym dobru", słyszę kpiny Szanownych Czytelników, którzy od dawna wiedzą, że politycy z tym pojęciem mają niewiele wspólnego.

Długie kolejki ukraińskich przewoźników z powodu protestów polskich rolników. Fot: Natalia Ryaba/Sestry.eu

Rolnicy wiedzą lepiej

W partykularnych interesach partii zgubiono w Polsce to, co dla nas powinno być teraz najważniejsze: nasze bezpieczeństwo, które jest wprost uzależnione od siły i zdolności obronnych Ukrainy. Przewoźnicy pokazali, że nawet grupka protestujących może przyciągnąć do siebie uwagę nie tylko całego polskiego społeczeństwa, ale nawet świata.

Nagle właściciel małej firmy z Lubelszczyzny zaczął decydować, co jest transportem wojskowym, a co humanitarnym — co przez granicę przejedzie, a co nie.

Lokalnego polityka, który nie zdobył nawet odpowiedniej liczby głosów, by dostać mandat poselski, na salony zapraszał premier, zaś o rozmowę zabiegali ministrowie i dyplomaci.

Oczywiście było wiadomo, że taką metodę protestów zaraz podchwycą inni. Zresztą sami przewoźnicy straszą, że granicę zablokują znów od marca. Na razie zablokowali granicę rolnicy, którzy mają pretensje do Brukseli za Zielony Ład. Tyle że do Brukseli jest daleko, a na granicę nie. I nie mają tu znaczenia żadne merytoryczne argumenty.

Nie ma znaczenia nawet to, że Polska od kwietnia ubiegłego roku w ogóle nie importuje z Ukrainy ani pszenicy, ani kukurydzy, ani rzepaku, ani słonecznika. Owszem, zboże przez Polskę jedzie, ale tylko tranzytem.

Oczywiście nie przeszkadza to protestującym włamywać się do ukraińskich ciężarówek czy wagonów i rozsypywać zboże na drogach i torach. Przypomnę: zboże, które wcale do Polski nie jedzie. Przyznają to eksperci, a nawet służby celne.

Ale co tam, oburzeni rolnicy wiedzą lepiej, szczególnie gdy wspiera ich wiceminister rolnictwa, którego działalność rodzi pytanie, komu właściwie służy i czy jest ministrem, odpowiedzialnym przedstawicielem państwa polskiego, czy może protestującym, domorosłym inspektorem i poszukiwaczem zgniłych malin.

Rozbuchanie protestu musiało doprowadzić do anarchizacji sytuacji: zatrzymywania karetek, autobusów, pyskówek z kobietami, wywieszania prorosyjskich transparentów. Za chwilę dojdzie do rękoczynów, a stąd tylko krok do prowokacji, która może skończyć się tragedią. Moskwa na to czeka. A może nie tylko biernie czeka?

Polskie traktory na ulicach Częstochowy. 20 lutego 2024. Fot: Karol Porwich/East News

Nie blokuje się granicy walczącego kraju

Bawienie się przez niektórych polityków i protestujących w inspekcje, wysypywanie zboża to nie żadna walka o swoje, lecz prowokacje, bandytyzm, czysta anarchia. Nakręcanie spirali nienawiści. A to, że uczestniczą w tym ministrowie, przedstawiciele administracji państwowej — to skandal. To naruszenie podstaw polskiego bezpieczeństwa. Chyba jest oczywiste, kto dziś chce nie tylko poróżnić Polaków i Ukraińców, ale też skłócić polskie społeczeństwo w wewnątrz.

Wstyd mi, gdy widzę zastraszane ukraińskie kobiety, gdy słyszę: „wyp… na Ukrainę”. Rządzący i opozycja pogubili się w politycznych grach. Racjonalni politycy stali się zakładnikami populistów, którzy mieli im dodać kilka procent głosów w wyborach.

Jak wy, szanowni rządzący w Polsce, zamierzacie wreszcie tę sprawę rozwiązać? Jak odbudujecie relacje z Ukrainą? A może uważacie, że nic się nie stało? Osiągnęliście dno absurdu, pozwalając na skonfliktowanie nas z narodem, który kosztem największych ofiar walczy o swoją niepodległość i nasze bezpieczeństwo. Wrzucacie nas w przepaść nienawiści w imię swoich małych interesów. Swoją bezradność w rozmowach z Brukselą chcecie przykryć wyimaginowanym ukraińskim zagrożeniem.

Aż ciężko uwierzyć, że pchacie nas w stronę wojny handlowej, na której to właśnie polski rolnik straci najwięcej. Czy naprawdę nikt nie mówi ministrowi rolnictwa, że to polskie produkty rolno-spożywcze kupuje Ukraina? To ignorancja czy głupota? Komu chcecie oddać nasz rynek rolny? Swoją drogą ciekaw jestem, kogo polskie gospodarstwa zatrudnią do zbioru warzyw, owoców, prac polowych. Migrantów z Afryki?

Czemu polskim rolnikom nie przeszkadza masowe sprowadzanie produktów rolnych z Rosji?

Przecież polska jako eksporter zboża najbardziej cierpi na wyparciu nas ze światowych rynków przez Rosję, która handluje kradzionym, krwawym zbożem z Ukrainy. W ubiegłym roku polskich producentów ogórków i inne branże warzywnicze wykończyli rosyjscy dostawcy.

Gdzie były wtedy blokady? Gdzie były blokady, gdy polska branża nawozów sztucznych została zniszczona przez Mosze Kantora i jego polskich wspólników? Dziś polskie zboże rośnie na rosyjskich nawozach, a pieniądze z tych nawozów płyną na rosyjskie zbrojenia. Szydziliśmy z Niemców, że kupując gaz z Rosji, nabijają pistolet Putina. A my co teraz robimy? Finansujemy moskalom amunicję, jednocześnie blokując ukraińską granicę.

Hańba nam. Stajemy w jednym szeregu z niemieckimi i angielskimi robotnikami, którzy w 1920  roku blokowali dostawy amunicji dla walczącej z bolszewikami Polski. Historia ich potępiła, potępi i nas.

Napiętnujmy bandytyzm

Jedynym wyjściem jest nasz głośny głos ponad polsko-ukraińską granicą: że my tej prowokacji, temu dążeniu do skłócenia naszych narodów się nie poddamy. Napiętnujmy anarchię, bandytyzm i chrońmy to niezwykłe polsko-ukraińskie zbliżenie, które nastąpiło po 2022 roku. Róbmy to otwarcie i razem.

Blokujących widać, nawet gdy jest ich niewielu. Ale nieblokujących są miliony — i my też musimy siebie zobaczyć.

No items found.

Zajmuje się relacjami polsko-ukraińskimi od ponad 30 lat. Od 2013 roku korespondent Wnet Media na Ukrainie, szef wschodniej redakcji Radia Wnet, współzałożyciel Radia Unet, współzałożyciel i redaktor Stop Fake PL. Pisał felietony i artykuły, w szczególności dla Kuriera Lubelskiego, Przewodnika Katolickiego, Kuriera Wnet. Współpracował także z Radiem Lublin i TVP INFO jako korespondent na Ukrainie. W 2014 roku otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich za relację z wydarzeń na Majdanie, a rok później otrzymał Nagrodę SPD Kazimierza Dziewanowskiego. W 2022 roku otrzymał Order „Za Zasługi” III stopnia od Prezydenta Ukrainy, a w 2022 roku został odznaczony „Aniołem Kultury Medialnej” „Anioł Kultury Medialnej”.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Rzecz w tym, że ostatnie kontrowersyjne wypowiedzi Donalda Trumpa czy Elona Muska mogą mieć uzasadnienie. Może w nich bowiem chodzić o podniesienie stawki i wysłanie przez USA sygnału – w świat, ale przede wszystkim do Chin. Tych Chin, które przez ostatnie pół wieku tuczyły się na amerykańskiej gospodarce, a teraz uważają, że USA powinny utracić pozycję hegemona na ich rzecz.

Takie zachowanie Chin i ich sojuszników z osi zła – Rosji, Iranu i KRLD – opiera się na idei, że wielkie mocarstwa powinny dzielić świat na strefy wpływów, narzucając swoją wolę mniejszym sąsiadom.

Jednak ten taniec można odtańczyć tylko we dwoje. A Ameryka jasno dała do zrozumienia, że na swoim podwórku, czyli na półkuli zachodniej, Pekinu nie chce

„The Wall Street Journal” (WSJ) twierdzi, że po zdecydowanym zwycięstwie Trumpa w wyborach Chiny coraz bardziej prężą muskuły. Przeprowadziły największe ćwiczenia morskie od dziesięcioleci, zwodowały największy na świecie amfibijny okręt wojenny, prawdopodobnie niszczyły podmorskie kable w Azji i Europie i zhakowały system amerykańskiego Departamentu Skarbu, wprowadziły cztery nowe modele samolotów wojskowych, po raz pierwszy przećwiczyły blokadę morską Wysp Japońskich i zintensyfikowały działania szpiegowskie na Zachodzie.

Xi Jinping i Donald Trump podczas spotkania w 2017 roku. Zdjęcie: AFP/EAST NEWS
Kiedy mieszkasz w Europie Wschodniej, wydaje ci się, że Amerykanie, domagając się kontroli nad Kanałem Panamskim, oszaleli

Nie należy jednak zapominać, że to Stany Zjednoczone zbudowały ten strategicznie ważny obiekt, by ułatwić szybszy i łatwiejszy handel z Azją i między swoimi wybrzeżami. Z istnienia kanału wynika również dla nich korzyść militarna: to najszybsza i najłatwiejsza trasa przemieszczania się okrętów wojennych z Atlantyku na Pacyfik – i na odwrót. W 1999 r. kanał został przekazany pod jurysdykcję Panamy i wszystko zostałoby po staremu, gdyby w 2014 r. Chińczycy nie zaczęli się nim niezdrowo interesować.

Najpierw zaczęli wdrażać inicjatywę „Pasa i Szlaku” Xi Jinpinga, a następnie zerwali stosunki z Tajwanem. Natomiast wobec Panamy zastosowali swoją klasyczną łapówkę: inwestycje w infrastrukturę w zamian za wpływy.

Obecnie dwa z pięciu kluczowych portów w strefie Kanału Panamskiego są własnością firm z Hongkongu. To oznacza, że Chińczycy mogą monitorować przepływ amerykańskich ładunków cywilnych i wojskowych

Podczas pierwszej kadencji Trumpa i czteroletniej kadencji Bidena Amerykanie zmusili władze Panamy do porzucenia niektórych chińskich projektów, ale i tak wpływy Chin w tym rejonie znacznie wzrosły. Pekin planował nawet budowę dużej ambasady nad brzegiem Kanału Panamskiego, tyle że pod naciskiem Waszyngtonu władze Panamy zablokowały tę inicjatywę.

Chiny wyraziły poparcie dla Panamy w kwestii kontroli nad Kanałem Panamskim. Zdjęcie: Shutterstock

Jeśli chodzi o Grenlandię, Stany Zjednoczone mają tam ten sam interes: zabezpieczenie swojego wschodniego wybrzeża przed Chinami. Chociaż kwestia „sprzedaży wyspy” tu i ówdzie wywołała konsternację czy wręcz oburzenie – ruch Trumpa miał pewien sens.

Amerykański serwis informacyjny Axios, powołując się na własne źródła, donosi, że „duński rząd chce uniknąć publicznego starcia z nową administracją USA” i w tej sprawie „wysłał kilka wiadomości”. W ten sposób duńskie władze dały jasno do zrozumienia, że wyspa nie jest na sprzedaż, lecz są gotowe przedyskutować każdą inną prośbę USA. Ameryka ma już bazę wojskową na Grenlandii i umowę z 1951 r. z Danią w sprawie ochrony wyspy, co ułatwia dyskusję na temat zwiększenia tam sił amerykańskich.

Według mediów duńscy urzędnicy oświadczyli już, że rozważają umożliwienie zwiększenia inwestycji w infrastrukturę wojskową na Grenlandii – oczywiście w porozumieniu z grenlandzkim rządem.

Dlaczego Waszyngton tak bardzo interesuje się Grenlandią? Otóż podczas zimnej wojny odgrywała ona strategiczną rolę w systemie obronnym NATO i USA, jako część systemu wczesnego wykrywania radzieckich okrętów podwodnych i rakiet balistycznych.

Chiny, których okręty podwodne są coraz częściej widziane są w pobliżu wyspy – kluczowej dla potencjalnego szlaku handlowego przez Arktykę – doskonale tę rolę rozumieją

WSJ pisze, że w ostatnich latach Pekin zwiększył swoją obecność gospodarczą w regionie, w szczególności poprzez inwestycje w górnictwo na Grenlandii. W 2018 r. Pentagon doprowadził do zablokowania sfinansowania przez Chiny trzech lotnisk na wyspie.

Kontrolowanie Grenlandii, kluczowej dla wszystkich arktycznych szlaków żeglugowych, w tym Polarnego Jedwabnego Szlaku Pekinu, pozwoliłoby Chinom transportować swoje towary przez Arktykę, z ominięciem wąskiego gardła morskiego w Kanale Sueskim i Cieśninie Malakka. Nie zapominajmy też, że Grenlandia posiada ogromne rezerwy metali ziem rzadkich, które Chiny chciałyby przejąć, by zyskać przewagę w wojnie handlowej i gospodarczej – a tym samym wygrać wyścig o zaawansowane technologie ze Stanami Zjednoczonymi.

W walce o nadzór nad dostępem do Arktyki rola Kanady jest bardzo ważna, bo mając szeroką strefę dostępu do Bieguna Północnego, mogłaby stać się strategicznym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w rywalizacji z Chinami oraz Rosją o kontrolę nad północnymi szlakami i zasobami

Kanada jest drugim co do wielkości partnerem handlowym Stanów Zjednoczonych, lecz pozostaje daleko w tyle pod względem wydatków na obronność – nie wydaje na nią nawet 2% swojego PKB. Dlatego by zmusić swojego sąsiada do działania, Trump uciekł się do agresywnej retoryki.

Amerykańscy analitycy z obu głównych partii uważają, że takie podejście może ożywić mało popularny w Kanadzie temat obronności przed październikowymi wyborami parlamentarnymi. Partia Justina Trudeau, która w ostatnich latach bardziej skupiała się choćby na kwestiach równości płci, może przegrać.

Czy jednak nieszablonowe podejście Trumpa do ważnych kwestii należy przyjąć z zadowoleniem? Zdecydowanie nie, choć, z drugiej strony, świat zachodni musi przeżyć jakiś rodzaj szoku, by wyleczyć się z populizmu. I musi wreszcie zająć się najpoważniejszymi kwestiami, jak ocena zagrożeń i przygotowanie swych armii do wojny.

Tak aby w ostatecznym rozrachunku Ukraina, a potem Polska i kraje bałtyckie – jedyne, które na co dzień zwalczają kłamstwo o „niezgłębionej rosyjskiej duszy” – nie były tymi, którzy za to wszystko zapłacą.

Świat stoi przed realnym wyborem: żyć w demokracji albo stać się pożywieniem dla Chin

Kiedy sekretarz generalny NATO Mark Rutte, bądź co bądź powściągliwy biurokrata, ostrzega Europejczyków, że albo przeznaczymy pieniądze na obronę, albo „będziemy musieli wziąć nasze podręczniki do języka rosyjskiego i udać się do Nowej Zelandii” – to jest to wymowne przypomnienie, że zło nie śpi. I na pewno nie ograniczy się do zniszczenia wiosek w ukraińskim Donbasie.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Czy naprawdę można to nazwać próbą generalną przed wyborami? Oczywiście dziwne jest myślenie w kategoriach pokoju teraz, gdy wciąż nie ma widoków na zawieszenie broni, a nowy rok rozpoczął się od zniszczenia przez szahidy cywilnych budynków zaledwie 300 metrów od siedziby prezydenta.

Co więcej, Putin nie ma zamiaru przestać – bez względu na to, kto go o to poprosi, bo wojna jest nieodłączną częścią jego reżimu. Jest również gwarancją jego fizycznego istnienia, ponieważ jeśli nie będzie wojny, Rosja będzie musiała zmierzyć się z własnymi demonami

Obecne czasy są jednak dobrym momentem, by Ukraińcy spojrzeli na siebie krytycznie. I odpowiedzieli na pytania: „Czy to naprawdę dobrze, gdy masa krytyczna ludzi bez doświadczenia wchodzi do polityki?”. „Czy nowe twarze z branży rozrywkowej mogą stać się naprawdę dobrymi menedżerami w czasach gorącej wojny?”. I wreszcie: „Jakiej przyszłości chcemy i jakich zasobów potrzebujemy, by ją osiągnąć?”.

Międzynarodowy Instytut Socjologii w Kijowie podsumował rok 2024, przeprowadzając szeroko zakrojone badanie postaw Ukraińców wobec przyszłości.

Badacze zaczynają od złej wiadomości: „Po pierwsze, obserwuje się stałą tendencję spadkową odsetka osób optymistycznie nastawionych do przyszłości Ukrainy. Podczas gdy pod koniec 2022 r. 88% respondentów uważało, że Ukraina będzie zamożnym krajem w UE w ciągu 10 lat, do grudnia 2023 r. ich odsetek spadł do 73%, a do grudnia 2024 r. – do 57%. W tym samym czasie udział tych, którzy uważają, że Ukraina będzie miała zrujnowaną gospodarkę, wzrósł z 5% do 28%”.

„Po drugie, analizując wyniki, oprócz dynamiki musimy również skupić się na aktualnych wskaźnikach. Widzimy, że pomimo trudnego roku i jego trudnej końcówki, większość Ukraińców (57%) jest ogólnie optymistycznie nastawiona do przyszłości kraju” – piszą autorzy badań. To już słodka pigułka na otarcie łez.

A to natychmiast rodzi pytanie: „Kogo Ukraińcy widzą jako nowych liderów? Kto poprowadzi nas w tę optymistyczną przyszłość po wojnie?”.

Pod koniec listopada ubiegłego roku centrum „Monitoring Społeczny” opublikowało wyniki badań trendów w opinii publicznej. Pikantnym szczegółem jest, że są one dość zbliżone do innych, niepublicznych badań socjologicznych zleconych przez Bankową [w Kijowie na ul. Bankowej mieści się siedziba administracji prezydenta Ukrainy – red.]. Co więcej, trwają one około roku.

Ostatnie badanie pokazuje, że Ukraińcy bardziej ufają byłemu głównodowodzącemu Sił Zbrojnych Ukrainy, a obecnie ambasadorowi Ukrainy w Wielkiej Brytanii, Walerijowi Załużnemu, oraz szefowi wywiadu obronnego Ukrainy, Kyryło Budanowowi, niż prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu

Tym samym Załużny i Budanow są jedynymi osobami publicznymi, w przypadku których zaufanie przewyższa nieufność. Zainteresowanie opinii publicznej tymi nazwiskami jest zrozumiałe: obaj są oficerami wojska z bezpośrednim doświadczeniem bojowym.

Zełenski jest trzeci w tym rankingu, ciesząc się 44-procentowym zaufaniem (nie ufa mu 52% Ukraińców). W tym przypadku widoczne jest pewne zmęczenie urzędującym prezydentem oraz fakt, że globalny trend przezwyciężania populizmu i powrotu do klasycznej polityki z poważnymi liderami dociera także do naszego zakątka Europy.

W Załużny i Budanowie - dwaj główni rywale? Zdjęcie: OPU

Wybory 2019 roku w Ukrainie były triumfem poprzedniego trendu, kiedy ludzie szukali przyjemnych, charyzmatycznych twarzy i szczerze wierzyli w proste rozwiązania.

Wyzwań w nowej ukraińskiej rzeczywistości jest coraz więcej. W rzeczywistości typowy ukraiński wyborca będzie patrzył na każdą nową postać, która pojawi się na polu politycznym, przez mgłę rozczarowania.

Pomimo stresu i wyczerpania, badanie „Monitoringu Społecznego” pokazuje wysokie (32%) zapotrzebowanie na budowę armii wysokiej jakości i niepokój, że obecny rząd nie wykonuje dobrej pracy. Co więcej, wielu Ukraińców negatywnie zareagowało na smutną wiadomość przed Bożym Narodzeniem o tysiącach min niskiej jakości, które żołnierze rzekomo „niewłaściwie przechowywali” na froncie. Zostało to odebrane jako splunięcie w twarz tym, którzy walczą o utrzymanie linii frontu w Donbasie.

Istnieje też jednak pewien oczywisty trend: w 33. roku niepodległości przeciętny Ukrainiec zdał sobie sprawę, że trzeba rozbudować armię – o ile nie chce być zabity lub zgwałcony przez obcą
Sławiańsk po rosyjskim ataku 3 stycznia 2025 r. Zdjęcie: AA/Abaca/Abaca/East News

Ta postawa jest stabilna, pomimo demonizowania TCK [Terytorialne Centrum Poboru i Pomocy społecznej – organ administracji wojskowej Ukrainy, prowadzący ewidencję wojskową i mobilizujący ludność – red.] i wielu problemów, które politycy zrzucają na głowę Sił Zbrojnych Ukrainy.

Dlatego gdy tylko pełnoprawne życie polityczne stanie się możliwe, te siły i jednostki, które mogą zaspokoić główne zapotrzebowanie na bezpieczeństwo, zyskają perspektywy polityczne.

Warto zauważyć, że w wielu badaniach od razu zidentyfikowano poważnye postaci: ochotników, weteranów i zawodowych polityków, takich jak Serhij Sternenko, Andrij Bilecki, Taras Chmut, Ołena Zerkal, Bohdan Krotewycz i Dmytro Kułeba.

Te nazwiska są warte uwagi. Prawdopodobnie zobaczymy je na listach partyjnych i wśród kandydatów.

Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji

20
хв

Jakich polityków i zmian chcą Ukraińcy po wojnie? Przegląd głównych trendów

Marina Daniluk-Jarmolajewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Ексклюзив
20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress