Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
15 tysięcy rąk, 500 nóg Antonina Kumka, szefowa Protez Hub: – Jeśli facet wraca na linię frontu z hydrauliczną protezą kolana, nie musi się martwić o to, że nie ma zasilania, by ją naładować. A kolano elektryczne musi być ładowane – więc nie może też być mokre. Poza tym jest cięższe, bo ma bardziej złożony mechanizm
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Antonina Kumka jest założycielką i prezeską Protez Hub. Projekt ten ma poprawić jakość usług protetycznych i rehabilitacyjnych w Ukrainie, a także ułatwić wymianę doświadczeń między protetykami z całego świata. Już trzeci rok z rzędu specjaliści od protetyki i rehabilitacji z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Australii przyjeżdżają do Ukrainy jako wolontariusze, by dzielić się swoim doświadczeniem z ukraińskimi kolegami. Dziś Antonina jest doradczynią ukraińskiego ministra polityki społecznej (pro bono). Dzieli swoje życie pomiędzy Kanadę i Ukrainę.
Natalia Żukowska: Jak to jest z protezami dla ukraińskich żołnierzy?
Antonina Kumka: Według danych Ministerstwa Polityki Społecznej i Funduszu Ochrony Socjalnej Osób Niepełnosprawnych w ubiegłym roku otrzymało protezy prawie 20 000 osób: 15 500 protezy nóg, a ponad 500 – rąk. Te liczby dotyczą jednak nie tylko wojska, ale także osób cywilnych, które potrzebowały protez z powodów niezwiązanych z wojną. Ze względów bezpieczeństwa nie możemy podać dokładnej liczby osób po amputacji.
Ale jeśli ktoś twierdzi, że 100 000 ludzi w Ukrainie straciło kończyny w wyniku wojny, to kłamie. Ta liczba jest zawyżona co najmniej pięciokrotnie
Trudno dostać protezę?
Nie, właściwie nie ma kolejek. Istnieje za to problem związany z kierowaniem pacjentów po przydział protezy, wciąż nierozwiązany (choć wielokrotnie podnosiliśmy tę kwestię). Z naszych obserwacji wynika, że większość potrzebujących jest z jakiegoś powodu kierowana do Lwowa. I to bez względu na to, z jakiego regionu pochodzi pacjent. Można to było zrozumieć na początku inwazji – ale dziś? Teraz rehabilitacja i pomoc są przecież dostępne w prawie wszystkich regionach. Jeśli więc jakiś ośrodek protetyczny twierdzi, że nie ma miejsc, to jest to sztucznie stworzona kolejka. Ogólnie rzecz biorąc, czas oczekiwania na protezę od momentu złożenia dokumentów do jej założenia trwa obecnie do 2 miesięcy. Jeśli chodzi o kończyny górne, może to być trochę dłużej, bo protetyków rąk jest mniej.
Czy żołnierz, na przykład przebywający w szpitalu, może zdecydować, gdzie otrzyma protezę?
To powinna być sytuacja idealna. Kiedy Ministerstwo Polityki Społecznej zmieniało niektóre uchwały, mówiło, że zakłady opieki zdrowotnej są zobowiązane do zapewnienia pacjentom wyboru firm protetycznych. Problem polega na tym, że czasami pacjenci są w bardzo delikatnym stanie emocjonalnym. Bywa, że przychodzi do nich lekarz i daje wcale nie najlepszą radę – lecz oni ślepo mu ufają.
Tak czy inaczej, ważne jest, by pamiętać, że lepiej mieć protezę wykonaną bliżej miejsca stałego zamieszkania – bo protezy psują się i wymagają konserwacji.
Jeśli ktoś pochodzi z Dniepru czy Charkowa, podróż do Lwowa po protezę nie będzie dla niego wygodna
Doradca ministra polityki społecznej Ołena Kulczycka powiedziała , że protetyka w Ukrainie jest bezpłatna i opłacana z budżetu państwa. Nie ma więc potrzeby zbierania pieniędzy dla tych, którzy potrzebują protez. Ile w tym prawdy?
Państwo przeznacza do 50 tysięcy dolarów na protezę jednej kończyny (dokładna kwota zależy od poziomu mobilności i potrzeb pacjenta). Ukraina nie finansuje jednak protez eksperymentalnych. Oznacza to, że jeśli ktoś chce otrzymać protezę w ramach programu państwowego, musi ona zostać zarejestrowana przez Państwową Służbę Medyczną jako certyfikowany wyrób medyczny. Jeśli więc dana osoba otrzyma protezę 3D od daroczyńcy, ta proteza nie jest wyrobem medycznym – jest eksperymentalna i nie będzie opłacana przez państwo.
Funkcjonalna proteza kosztuje od 10 do 40 tysięcy dolarów, dlatego pieniądze przeznaczone przez państwo są wystarczające.
Wiele osób uważa, że bioniczna proteza to najlepsze, co może być. Tyle że czasem protetycy oferują im takie protezy, bo jest to dla nich opłacalne. Jednak nawet od naszych amerykańskich kolegów i pacjentów słyszymy, że wiele osób używa protez mechanicznych, a protezy bioniczne, o bardziej złożonym mechanizmie, stosuje się tylko w niektórych przypadkach. Dlaczego? Bo częściej się psują, są bardziej kruche, nie mogą być mokre, brudne i trzeba je chronić przed kurzem. Dlatego są używane głównie przez osoby pracujące w biurze.
Jeśli okaleczony żołnierz chce wrócić do wojska i kontynuować służbę, proteza bioniczna na nic mu się nie przyda
Dlaczego w mediach społecznościowych pojawiają się posty o zbiórkach na protezy?
Jesteśmy zmęczeni tłumaczeniem ludziom: „Przestańcie zbierać pieniądze na protezy”. Dlaczego tak się dzieje? Bo, po pierwsze, organizacje charytatywne z tego żyją. Zbierają pieniądze na protezy, zatrzymując część zbiórki.
Po drugie, mamy sytuacje, gdy ludziom się mówi: „Ten rodzaj protezy, którą dostaniesz w ramach programu państwowego, nie sprawdzi się w twoim przypadku. Potrzebujesz takiej, która kosztuje 50 tysięcy euro – ale sama, bez uwzględnienia kosztów pracy specjalisty, materiałów eksploatacyjnych itp”. Innymi słowy – brakuje pieniędzy. Dlatego potrzebujący ogłasza zbiórkę. Zdarzały się przypadki, że oferowaliśmy współfinansowanie protez, ale mówiono nam: „Pilnujcie swoich spraw”. Jest wielu ludzi pozbawionych skrupułów. Ci, którzy wyjechali za granicę po protezę, mówią dziś, że obcokrajowcy czasami pozostają w tyle za naszymi specjalistami. Nie mieli doświadczenia z podobnymi urazami. 98% pacjentów nadal otrzymuje protezy w Ukrainie.
W Ukrainie istnieje dziś prawie sto firm protetycznych i ortopedycznych, prywatnych i państwowych, które produkują protezy. Czy Protez Hub współpracuje z nimi wszystkimi?
Współpracujemy głównie ze specjalistami, a nie z przedsiębiorstwami. Zbieramy informacje o ich potrzebach w zakresie rozwoju zawodowego. Na tej podstawie tworzymy programy szkoleniowe. Zorganizowaliśmy na przykład duże wydarzenie dla pacjentów po amputacji obu rąk. To osoby, które wymagają specjalnego podejścia, ich rehabilitacja trwa dłużej. Współpracujemy zresztą z wyspecjalizowaną w tej dziedzinie organizacją w Stanach Zjednoczonych. Dwóch terapeutów zajęciowych, protetyk i czterech Amerykanów, którzy żyją z takimi urazami od ponad 10 lat, przyjechało do Ukrainy, by podzielić się swoim doświadczeniem.
Podczas szkolenia protetycznego
Ilu protetyków potrzebujemy?
Na razie wystarczy stu na cały kraj. Ale potrzebujemy trzy razy więcej techników. To osoby, które będą pracowały bezpośrednio przy maszynach i wykonywały zadania chirurga ortotyka.
Pracuje Pani nad rozwojem branży protetycznej w Ukrainie od 2014 roku, będąc prezeską Protez Hub. Jak to się zaczęło?
Od żołnierza, który stracił obie nogi – aż do bioder. W tamtym czasie jego jedyną opcją był wyjazd za granicę. Kiedy usłyszałam jego historię, stało się dla mnie jasne, że takich ludzi będzie wielu, bo wojna dopiero się zaczynała. Musieliśmy zacząć coś robić, tym bardziej że protetyka za granicą kosztuje znacznie więcej – jakieś 70-100 tysięcy dolarów na osobę. Zaczęłam więc szukać tych, którzy mogliby przeszkolić naszych specjalistów. Tak poznałam Johna Betzdorfa, Amerykanina, który jest prezesem organizacji charytatywnej Prosthetika i jednym z egzaminatorów US Certification Board, organizacji, która potwierdza kwalifikacje protetyków i ortotyków. Zgodził się pomóc i od tego czasu wspólnie pracujemy nad rozwojem tego projektu.
Z Johnem Betzdorfem
Która proteza jest dziś najbardziej funkcjonalna?
Wszystko zależy to od aktywności danej osoby. Dlatego pierwsze pytanie, które zadaje specjalista, brzmi: „Co chcesz robić z tą protezą?”. Niektórzy potrzebują elektrycznego kolana, podczas gdy inni chcą prostszej protezy. Jeśli facet wraca na linię frontu z hydrauliczną protezą kolana, nie musi się martwić o to, że nie ma zasilania, by ją naładować. A kolano elektryczne musi być ładowane – więc nie może być mokre. Poza tym jest cięższe, bo ma bardziej złożony mechanizm.
Wszystkie te rzeczy trzeba wziąć pod uwagę.
Spodziewała się Pani inwazji?
Nie. Byłam wtedy w Kanadzie. Przez pierwsze sześć miesięcy spaliśmy po dwie godziny na dobę. To było, jak we mgle, niekończący się strumień pracy. Szukaliśmy wszystkiego, co mogliśmy zdobyć – i wysyłaliśmy to do Ukrainy. W maju 2022 roku pojechałam do Ukrainy z dwiema walizkami pełnymi kamer termowizyjnych i dronów.
Czym poza wolontariatem zajmuje się Pani w Kanadzie?
Mam tytuł magistra filologii germańskiej i literatury. Po studiach na Czerniowieckim Uniwersytecie Narodowym pojechałam do Kanady. Nie myślałam o wyjeździe na stałe, ale poznałam tam mojego przyszłego męża. Zrobiłam doktorat z ekonomii, od czasu do czasu uczę też matematyki – ale rzadko, bo Ukraina zajmuje mi dużo czasu. Zdarza się, że mieszkam dwa tygodnie w Kanadzie, a potem miesiąc w ojczyźnie. Wtedy mój mąż i dwójka dzieci czekają na mnie w Kanadzie. Starszy syn ma 16 lat, młodszy 7. Przyzwyczaili się już do mojej nieobecności. Czasami jest ciężko.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Anna J. Dudek: Dziś jest 1063 dzień wojny w Ukrainie. Co przyniosła światu?
Magdalena M. Baran: Obudziła nas z przekonania, że wojny wydarzają się gdzieś daleko, że nie dotyczą nas bezpośrednio, że dla nas – tu i teraz – nie przynoszą strachu czy lęku. Agresja, jakiej dopuścił się Putin, pokazuje nam również, że przekonanie o „nowoczesności” wojny można włożyć między bajki. Niektórym wydawało się, iż dziś wojnę można prowadzić na odległość, precyzyjnie namierzać cele, przy jednoczesnym „dołożeniu” elementów wojny hybrydowej, czyli dezinformacji, cyberataków, różnego rodzaju dywersji, sianie niepewności czy destabilizacji sytuacji wewnętrznej innego państwa.
Tymczasem, jakkolwiek strasznie to zabrzmi, wojna w Ukrainie przypomina każdą wcześniejszą wojnę, przesyconą przemocą wobec ludności cywilnej. Wojnę, podczas której Rosja wykorzystuje broń zakazaną międzynarodowymi konwencjami, na każdym niemal kroku łamie prawo wojny, a celując w absolutne wyniszczenie Ukrainy, dopuszcza się nie tylko zbrodni agresji, ale także zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości.
Samej Ukrainie wojna przyniosła ogrom zła, strachu i niepokoju, przemianę miejsc bezpiecznych w przesycone trwogą, śmierć lub konieczność ucieczki. Paradoksalnie – jak to wojna – w ten straszny sposób przyniosła jej również nowe szanse. Ale tak już działa wojna. A co do świata: na pewno zburzyła nasze poczucie bezpieczeństwa, pozwoliła postawić na rozszerzenie NATO, zmusiła nas do przemyślenia strategii postępowania w dziedzinach bezpieczeństwa i obronności. Wojna przypomniała nam także o podstawowych wartościach, które stoją u początków Unii Europejskiej, o solidarności, suwerenności, pomocniczości czy wreszcie o podstawach demokracji.
Dr Magdaleną M. Baran. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Czy w wojnie można dopatrzeć się czegokolwiek, co jest pozytywne?
Na pewno przebudzenie do wartości i do wzmacniania, czy odnawiania sojuszy. Dalej konieczność przemyślenia scenariuszy globalizacyjnych, czy przeorientowanie naszych polityk. Pozytywnym jest na pewno przypomnienie, jak istotne jest zbudowanie odporności społecznej, czyli z jednej strony zdolności do przeciwstawienia się wyzwaniom bezpieczeństwa, społecznym, gospodarczym, środowiskowym oraz reakcji na nie, z drugiej „wymuszenie” na państwie jeszcze wyraźniejszej odpowiedzialności za nie.
Temu służy choćby ustawa o ochronie ludności i obronie cywilnej z 5 grudnia 2024. Ale to nie tylko akty prawne, to całość działań. Również i tych, które w szerszym zakresie przyjęła za swoje priorytety Polska prezydencji w Radzie UE, czy polityka samej UE, wyraźnie ogniskująca się na szeroko rozumianym bezpieczeństwie i obronności. Nawet jeśli w domyśle możemy usłyszeć: Chcesz pokoju, gotuj się do wojny, to nie idzie tu wyłącznie o gotowość militarną, której nam brakuje.
Na zupełnie innym poziomie warto pamiętać, że wojny zawsze były impulsem do rozwoju, do przemian, w wielu przypadkach również do demokratyzacji czy przebudzenia społeczeństw; po zakończeniu (choć z wyjątkami), przy dobrze prowadzonym „sprawiedliwym pokoju”, mogą przynieść efekt feniksa powstającego z popiołów. Warto przy tym mieć na uwadze, że nawet ów mityczny feniks nie odradza się w pełni swojej dorosłości, że powstające na nowo państwo będzie potrzebowało pomocy. Ta z kolei zdeterminuje kierunek jego przyszłego rozwoju.
Czego dowiedzieli się o sobie Ukraińcy?
Warto by ich zapytać. Moi ukraińscy studenci mówią, że przekonali się, iż są silniejsi niż im się wydawało; że mocno wierzą w swoje państwo, w te wartości, które wydawały się niezagrożone, ale też nauczyli się żyć w niepewności.
Bo kto w XXI wieku, w środku Europy spodziewa się pełnoskalowej wojny w starym stylu? Dowiedzieli się też wielu przerażających rzeczy…
Wracam często do „Słownika wojny”, spisanego przez Ostapa Sływynskiego. Pokazuje jak ludzie patrzą na wojnę, jak podczas wojny patrzą na siebie, swoje wartości i potrzeby, czy wreszcie jak zmienia się im percepcja. To miniopowieści różnych ludzi, połączonych przez los. To od nich dowiadujemy się, jak pachnie ból, czytamy o babciach pochowanych na podwórku, gdzie kiedyś zwykły siadywać, o łazience służącej za schron, o słowach zmieniających znaczenie, bo nagle „daleko” oznacza „odległość między miejscem, gdzie przebywasz, a miejscem, gdzie nie ma strachu”, o kalendarzu liczącym czas dniami wojny, godzinami policyjnymi i alarmami przeciwlotniczymi, czy wreszcie o wolności, która nie jest „produktem seryjnym”.
Ukraińcy nauczyli się zmiany, jaką niesie ze sobą wojna, adaptacji do nich obu. Wielu zapewne przeszło lekcje strachu i nadziei.
Dziecko bawi się, a kobiety odpoczywają na ławce przed budynkami mieszkalnymi zniszczonymi w wyniku ostrzału w Kostyantyniwce, we wschodnim obwodzie donieckim, 22 czerwca 2024 r., podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zdjęcie: Roman PILIPEY/AFP
A Polacy?
To raczej powtórzona lekcja solidarności – wiedza o tym, do czego jesteśmy zdolni w sytuacji zagrożenia, jak potrafimy nieść pomoc, jak oddolnie umiemy się zorganizować, zmobilizować, a wielu przypadkach odłożyć na bok uprzedzenia czy spory, bo drugi człowiek, który cierpi, którego życie jest w niebezpieczeństwie, okazuje się ważniejszy. To te momenty, gdy potrafimy odwieszać na kołek przedzałożenia czy niechęć i dostrzegać człowieczeństwo drugiego człowieka. Może to i dobra lekcja, że wciąż mamy te odruchy serca, a nasz zmysł etyczny działa. Nawet jeśli – co tak bardzo polskie – funkcjonuje to jak wielki zryw, to w tej sytuacji był konieczny. Szkoda, że tak trudno jest nam budować podobne mosty między nami, we własnym społeczeństwie wciąż tkwiącym w konflikcie. Wewnętrzne wojenki służą wyłącznie tym, którzy pragną destabilizacji naszej demokracji, ale na pewno nie służą nam.
W Polsce przebywają setki tysięcy obywateli Ukrainy. Są wśród nich także mężczyźni. Jak ocenia pani zarówno obowiązkowy pobór wojskowy, jak i tych mężczyzn – i ich rodziny – którzy robią wszystko, by go uniknąć?
Nie ma tu łatwych odpowiedzi. Kilka dni przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę ukraińska matka pracująca w Polsce od lat opowiadała historię swojego młodszego syna, który właśnie zaczynał studia z inżynierii lądowej na jednym z ukraińskich uniwersytetów. Jego brat, wojskowy, wręcz nakazał mu wyjazd z kraju, mówiąc, że wojna potrwa, a kraj będzie potrzebował wykształconych ludzi zdolnych go odbudować.
Takich przypadków jest wiele, ale tych młodych chłopaków – póki co – pobór do wojska nie obejmuje nawet po obniżeniu wieku poborowych wiosną zeszłego roku. Ale to tylko jedna strona „problemu”. W Polsce spotykamy przecież również zdziwienie, przechodzące w niepokój czy nawet złość, wyrażane wobec mężczyzn w sile wieku, często w drogich samochodach, markowych ubraniach, nieposiadających dużych rodzin, spokojnie żyjących sobie w świecie „bez wojny”. To rodzi konflikt, ale też niepewność, szczególnie w chwili, gdy pojawiają się głosy o ewentualnym zaangażowaniu militarnym krajów trzecich, gdy mowa o gwarantowaniu/strzeżeniu zawieszenia broni, zamrożenia konfliktu czy wreszcie końca wojny w Ukrainie.
Jednocześnie do udziału w wojnie, podobnie jak do miłości, nikogo nie można zmusić. Dramatyczne są zatem sceny wyciągania mężczyzn z mieszkań, restauracji, kawiarni czy klubów i wcielanie ich do armii
Z jednej strony obrona ojczyzny jest obowiązkiem moralnym, zaś – jeśli wierzyć filozofom – wojskowość to „poboczny zawód” obywateli (niegdyś tylko mężczyzn). Tyle że obrona może dokonywać się na wiele sposobów. I nie mówię o ucieczce od obowiązku, ale o opcjach służby zastępczej, gdy kwestie wyznania lub przekonań nie pozwalają na udział w walce. Przez wieki pokolenia słyszały, że „słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę” (Dulce et decorum est pro patria mori). Uważam, że to najbardziej szkodliwy mit w historii ludzkości, bo w śmierci takiej – co dobitnie pokazały już fronty Wielkiej Wojny – nie ma nic słodkiego. Wojna zawsze jest złem, a jej etyczne wywyższanie nie może się skończyć dobrze.
Dla kobiet, które wraz z dziećmi wyjechały z kraju, wojna to rozłąka, samotność, utrata i tęsknota. Spotkałam jednak takie, dla których – jakkolwiek to brzmi – stała się furtką, która pozwoliła im odejść od przemocowych mężów/partnerów.
Wojna weryfikuje więzi – albo są, albo ich nie ma. Spotkałam wielu ludzi rozdartych pomiędzy miejscami bezpiecznymi, a centrum wojennej zawieruchy, ale też ludzi, którzy na zawsze stracili swoich bliskich. Dla nich wojna zawsze będzie końcem. Oczywiście są i sytuacji, w których wojenny „pretekst” stał się wyzwoleniem od domowej przemocy, odejściem do innego życia, z założeniem, że co by się nie działo, tamto „sprzed wojny” już nie wróci. Pytanie jaki wybór przyniesie powojnie, jakie da szanse układania sobie życia na nowo.
Widok z lotu ptaka na Bachmut, miejsce najzacieklejszych walk z wojskami rosyjskimi w obwodzie donieckim w Ukrainie, czwartek, 22 czerwca 2023 r. Zdjęcie: AP Photo/Libkos
Ale przemoc wobec tych, które zostały, jest okrutna. Mówię o gwałtach wojennych.
Zabrzmi to strasznie, ale gwałty zawsze były jednym z najokrutniejszych „narzędzi wojny”, wykorzystywanym wręcz jako element wojennej strategii. Dlaczego? Bo gwałt niszczy przeciwnika – kobiety, mężczyzn, dzieci – na wszystkich poziomach. Mechanizm nie zmienił się od wieków, a gwałt był również postrzegany w kategoriach dozwolonego łupu wojennego. Jeszcze po II wojnie światowej trybunały powołane do osądzenia zbrodniarzy wojennych – w Tokio i Norymberdze – nie uznały przestępczego charakteru przemocy seksualnej. Zmiana przyszła znacznie później, bo dopiero statut Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii uznał gwałt za zbrodnię przeciwko ludzkości, czyniąc zastrzeżenie, iż musi on być popełniony podczas trwającego konfliktu zbrojnego i skierowany przeciwko ludności cywilnej.
Dopiero od 1 lipca 2002 roku Międzynarodowy Trybunał Karny jest uprawniony do ścigania przemocy seksualnej związanej z konfliktami, na mocy statutu określającego gwałt jako zbrodnię wojenną oraz zbrodnię przeciwko ludzkości. Osądzenie zbrodniarzy wojennych jest elementem „sprawiedliwego pokoju”, ale to tylko jedna strona. Pozostaje konieczność praktycznej – medycznej, psychologicznej, a czasem i rzeczowej pomocy dla ofiar tego rodzaju przemocy.
Minęły prawie trzy lata, coraz więcej Ukraińców i Ukrainek jest skłonna iść na ustępstwa, żeby zakończyć działania zbrojne. To dobry kierunek?
Wśród zasad wojny sprawiedliwej – a możemy powiedzieć, że taką właśnie wojnę prowadzi Ukraina – znajdujemy regułę dotyczącą realnych możliwości osiągnięcia sukcesu, czyli momentu zastanowienia czy wojna jest możliwa do wygrania, czy też skazuje dany kraj na ruinę. Gdy patrzymy na Ukrainę, dostrzegamy dzielność jej żołnierzy i determinację w obronie ojczyzny, ale trudno przymknąć oczy na wyczerpanie wojenne, topnienie zasobów sprzętowych, bojowych czy wreszcie ludzkich. Ustępstwa zawsze są bolesne, ale bywają koniecznie dla przetrwania. Nie oznaczają przy tym przegranej. A wygranej Rosji nie wolno nam brać pod uwagę.
„The Wall Street Journal” już latem zeszłego roku publikował wyniki badań prowadzonych wśród ukraińskich cywili i wojskowych, dotyczących możliwych negocjacji, końca wojny czy nawet utraty przez Ukrainę części terytorium. Po stronie ludności cywilnej wskazywały na zmęczenie, na oczekiwanie końca wojny nawet za cenę utraty części terytorium, jednak część walczących wskazywała, że w razie niesatysfakcjonującego kompromisu byłaby zdolna zbrojnie mu się przeciwstawiać.
Jednak wojna musi jakoś się skończyć, a chyba w demokratycznym obozie nikt nie bierze pod uwagę, by mogła skończyć się wygraną Rosji. Ta stanowiłaby tylko krok w kolejne zagrożenia, kolejne wojny
Negocjacje?
Negocjacje to dobry kierunek. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa nominanci do jego administracji wskazywali potrzebę skłonienia stron do rozmów. Michael Waltz, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa, mówił wprost o wykorzystaniu cen ropy i gazu, jako potencjalnej presji ekonomicznej na Rosję, gdyby ta nie chciała podjąć negocjacji. Można było również usłyszeć głosy o „dostarczeniu Ukrainie większej ilości broni, niż otrzymała za czasów administracji Joe Bidena”, gdyby Rosja wzbraniała się przed rozmowami.
Warto jednak mieć na uwadze, że obserwujemy rosyjska ofensywę, a rację ma Marco Rubio, nowy sekretarz stanu USA, który podczas przesłuchania przed senacką komisją spraw zagranicznych wskazywał, że celem Putina będzie uzyskanie maksymalnej przewagi negocjacyjnej, wymuszenie neutralności Ukrainy i atak za 4-5 lat.
W podobnym tonie wypowiadał się nowy sekretarz obrony, Pete Hegseth, od którego senatorowie usłyszeli: „Wiemy kto jest agresorem. Wiemy, kto jest dobrym gościem. Chcielibyśmy, żeby było to jak najbardziej korzystne dla Ukraińców, ale ta wojna musi się zakończyć”. To „ale” usłyszymy zapewne wiele razy, powtarzane w imię realizmu politycznego i „odważnej dyplomacji”. Tej nie zabrakło połączonym siłom administracji obu prezydentów USA – ustępującego i obejmującego tę funkcję – gdy szło o zawieszenie broni w Strefie Gazy.
Pozostaje mieć nadzieję, że nie zabraknie jej i w przypadku Ukrainy. Inna rzecz, że Stanom Zjednoczonym, Trumpowi opierającemu swoją doktrynę na sile i zwycięstwie, porażka Ukrainy po prostu się nie opłaca. Negocjacje to zatem dobry kierunek, ale Ukraina potrzebuje w nich szansy, równości i wsparcia.
Volodymyr Zelenskyy i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: materiały prasowe
Wyobraźmy sobie, że wojna się kończy. Co dalej, zwłaszcza we właśnie rozpoczętej erze Trumpa?
Póki co wojna trwa, a świat kreśli scenariusze. Oczywiście najpiękniej byłoby uzyskać trwały, sprawiedliwy pokój. Taki, w którym agresor zostaje pokonany, zwaśnione strony podpisują układ pokojowy, gdzie Ukraina odzyskuje terytorium, Rosja wypłaca reparacje wojenne, zbrodniarze wojenni zostają osadzeni, Putin ląduje przed Trybunałem w Hadze, Ukraina się odbudowuje, a każde ze społeczeństw przechodzi przez wielopoziomowa rehabilitację polityczną, społeczną i kulturową; w sytuacji idealnej dołączamy jeszcze rehabilitację pamięci.
Piękny scenariusz, tylko… mało realny. Popatrzmy na z takim trudem wypracowane zawieszenie broni w Strefie Gazy. Pierwsza jego faza to 14 dni, i to te dni zadecydują co będzie dalej. W tak skomplikowanych sytuacjach spokój (bo nie mówmy o pokoju) jest bardzo kruchy, a to właśnie wypracowanie „stabilnego spokoju” jest zadaniem na drugą fazę zawieszenia broni.
Gdy idzie o Ukrainę, to nikt specjalnie nie ukrywa, że scenariusz na dziś to raczej negocjacje, gotowość na które już kilka razy ogłaszał prezydent Zełenski. W najgorszym razie mogą one prowadzić do zamrożenia konfliktu (dla Ukrainy mocno niekorzystne) oraz wprowadzenia pewnych elementów sprawiedliwego pokoju i odbudowy kraju. Z ukraińskiego punktu widzenia to również przyszłe członkostwo w UE i NATO, zamykanie kolejnych rozdziałów, przybliżające Ukrainę do wspólnot i sojuszy. Jednak w przypadku tej wojny negocjacje to nie będzie sprint, tylko maraton.
Nawet symboliczne pokonanie Rosji dla Trumpa byłoby zapewne niczym perła w koronie, ale era Trumpa to obszerniejszy temat, na który musimy patrzyć z wielu perspektyw. Zostając przy tej europejskiej, to na pewno czas, gdy – co zresztą mówił wielokrotnie Donald Tusk – „Europa musi stanąć na własnych nogach”, pozbyć się kompleksów i konsekwentnie budować swoją politykę, w tym politykę szeroko rozumianego bezpieczeństwa i obronności, w której gotowi będziemy sprostać tak starym jak i nowym rodzajom wojen.
*Dr Magdalena M. Baran - doktor filozofii, historyk idei, publicystka, redaktor prowadząca miesięcznik Liberté!; adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Zajmuje się problematyką wojny, etyką wojny, międzynarodowym prawem dot. wojny i pokoju, odbudową społeczeństw postkonfliktowych, filozofią polityki, etyką rządu. Autorka książek „Znaczenia wojny. Pytając o wojnę sprawiedliwą” (2018), „Oblicza wojny (2019), „Był sobie kraj. Rozmowy o Polsce” (2021). Członkini rady programowej „Igrzysk Wolności”. Prowadzi podcast „Jest sobie kraj”. Niebawem ukaże się jej najnowsza książka poświęcona etykom rządu.
Aldona Hartwińska: Co czujesz, kiedy ktoś mówi do Tobie: Mateusz Lachowski, korespondent wojenny?
Po trzech latach prawie się przyzwyczaiłem. Chwilowo to po prostu mój zawód.
Kim jest więc korespondent wojenny?
Mateusz Lachowski: Człowiekiem, który relacjonuje wojnę z tak zwanej combat zony. Wiadomo, że może ją relacjonować z różnych miejsc, ale choćby od czasu do czasu powinien wjechać w strefę działań wojennych, bo tylko wtedy zrozumie, o czym pisze i mówi.
Nie można być korespondentem wojennym, nie mając kontaktu z wojną. A trudno mieć kontakt z wojną, jeśli się nie rozmawia z żołnierzami, nie jeździ na front, nie bywa w miejscach, w których wojna się dzieje
Ja często mówię, że wojna to rodzaj najgorszej klęski żywiołowej o dużym zasięgu, a oko cyklonu jest właśnie tam, gdzie jest front. Linia frontu jest tutaj kluczowa.
W ogóle określenie: „korespondent wojenny” kojarzymi się z dziennikarzami, którzy relacjonowali pierwszą czy drugą wojnę światową, pisali stamtąd korespondencje, a oni właśnie byli z żołnierzami na froncie.
Korespondent wojenny siedzi z żołnierzami w okopach – to istota tego zawodu.
Jak przygotowujesz się do pracy w strefie konfliktu? Jakie środki bezpieczeństwa podejmujesz, by chronić siebie i ludzi, z którymi pracujesz?
Pracuję z minimalną liczbą ludzi. Jeżeli kogoś zabieram bezpośrednio do combat zony, to jest to jeden operator, ale często też filmuję wszystko sam.
Na przykład byłem w południowo-wschodniej części Bachmutu, gdy walki trwały na zachodzie czy w samym centrum. Słyszałem na własne uszy dźwięki wojny.
Trzymałem się w bezpiecznej odległości, ale jednak byłem na tyle blisko, że mogłem porozmawiać z mieszkańcami, którzy zostali w mieście, mogłem podejść do żołnierzy przebywających gdzieś z tyłufrontu. To właśnie była moja najbardziej wartościowa praca.
Teraz drony nie pozwalają mi tak pracować. Dojazd do miast stał się bardzo niebezpieczny – drony polują na wszystkie pojazdy, które przemieszczają się drogami dojazdowymi w kierunku frontu czy wzdłużjego linii.
Jak się przygotowuję? Sprawdzam mapy, zasięgam języka u żołnierzy, jak wygląda sytuacja na miejscu,chociaż trzeba pamiętać, że to nie zawsze się sprawdza.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Zawsze zabieram kamizelkę, hełm, opaski uciskowe, osobistą apteczkę, tak zwany IFAK. Staram się jeździć sprawnym samochodem.
Ale szczerze? Nie wiem, czy można się przygotować na taki wyjazd. Paradoks polega na tym, że możesz się świetnie przygotować i to nic nie da, bo będziesz mieć pecha. Albo możesz się wcale nie przygotować i wszystko pójdzie dobrze, bo masz fart.
Zawsze trzeba być czujnym, bo sytuacja może się zmienić w pięć minut. Taka jest wojna. I trzeba cenić doświadczenie, a jego nabiera się z każdym kolejnym wyjazdem.
Uważam też, że zawsze trzeba się zastanowić, po co się ryzykuje. Jeżeli czujesz, że ma to sens – chcesz coś nagrać, coś zobaczyć, opowiedzieć jakąś historię, masz do zrobienia ważny materiał – wtedy można podjąć ryzyko.
Ale ryzykować z ciekawości to już głupota.
Uważasz, że ta praca zmieniła Twoje podejście do życia i świata?
Tak, i to bardzo. Przede wszystkim zmieniła mnie jako człowieka. Wojna całkowicie wywróciła moje życie.
Za tę pracę płaci się cenę: zdrowiem, emocjami,relacjami.
Zapłaciłbyś tę cenę drugi raz?
Tak. Uważam, że warto było poznać osoby, które poznałem. Niektórych już z nami nie ma.
Ale przede wszystkim warto było zobaczyć pewne rzeczy, zrozumieć, zrobić coś wartościowego.
Wydaje mi się, że dzięki tej pracy zrobiłem kilka razy coś dobrego.
Nie masz czasem wrażenia, że świat trochę znudził się wojną, trochę o niej zapomniał? Czy Polaków jeszcze interesuje wojna w Ukrainie?
Niestety coraz mniej, a jeżeli interesuje, to rzeczywiście te rzeczy, które są z frontu, dotyczą żołnierzy, walk, a nie kwestii cywilnych. Choć zdarza mi się czasem przedstawić jakąś przejmującą historię i wtedy mam poczucie, że kogoś zainteresowałem.
Ale świat nie znudził się wojną. On po prostu dostał dużo więcej wojen: Syrię, strefę Gazy, Jemen, Liban. Łatwo odwrócić się od trwającej od prawie trzech lat wojny w Ukrainie
Do tego stagnacja na froncie sprawiła, że trudno nam sobie wyobrazić jakiś przełom. Obserwujemy raczej powolne postępy rosyjskie, brak umiejętności zatrzymania Rosjan przez armię ukraińską – i przez to przestaliśmy wierzyć w sukces.
Ważne, że w Polsce przybywa ponad milion Ukraińców, wielu młodych mężczyzn, w których Polacy widzą nie ofiary rosyjskiej agresji, którym należy się pomóc, ale uciekinierów. I to przekłada się na generalizowanie opinii o tej wojnie. Ludzie myślą: co mnie to ma obchodzić, skoro tych młodych ludzi ona nie obchodzi?
I trudno wytłumaczyć, że sytuacje są różne i postawy ludzkie są różne.
Moja historia rodzinna [część rodziny Mateusza zginęła na Wołyniu – red.] mogła mnie doprowadzić do nienawiści wobec Ukrainy.
Ale uważam, że to nie narodowość określa nas jako ludzi, tylko wartości, które wyznajemy i którymi kierujemy się w życiu.
Niestety większość ludzi ma tendencję do uogólniania. I mam wrażenie, że podejście do Ukraińców w Polsce wciąż się pogarsza. W drugą stronę jest to samo.
Niestety zaufanie i sympatia spada, i jest to wynik naszej trudnej koegzystencji. Wiele czynników wpływa na te pogarszające się relacje obu krajów. To nie jest tak, że wojna się po prostu znudziła. Ona w pewnym sensie stała się częścią życia, częścią rzeczywistości, częścią informacji, dlatego już tak nie porusza.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Nie masz jednak wrażenia, że większość Polaków nie dopuszcza do siebie myśli, że wojna nas nie dotyczy i nie będzie dotyczyć?
Są ludzie, którzy się jej boją. Jeśli ich stać, bo mieszkają w wielkich miastach, kupują mieszkania w Hiszpanii czy Włoszech.
Interesują się też geopolityką, znają historię, dlatego zdają sobie sprawę z tego, że może zdarzyć się i to najgorsze. Bo sojusze też nie są wiecznie. Ale większość społeczeństwa nie widzi zagrożenia nadciągającego ze wschodu. I trudno się temu dziwić, bo jesteśmy częścią największego i najsilniejszego sojuszu w historii, jesteśmy w nimgłęboko osadzeni, jesteśmy w jego strukturach, przechodzimy ćwiczenia, uczestniczymy w misjach zagranicznych.
Ten sojusz jest wielokrotnie silniejszy niż Rosja, szczególnie jeśli chodzi o możliwości oddziaływania strategicznego przez lotnictwo. NATO jest niewspółmiernie bardziej niebezpieczne dla Rosji niż Rosja dla niego. W sytuacji konfliktu, jeśliby ten sojusz zadziałał tak, jak powinien, to Rosja nie ma żadnych szans.
Natomiast w tej chwili mamy do czynienia z dużą niepewnością dotyczącą przyszłości. Teraz będziemy mieli nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który różnie mówi o NATO i przyszłości samego sojuszu.
Z kolei Rosja nie działa racjonalnie, bo Putin nie jest racjonalny, jego wierchuszka nie jest racjonalna. W przypadku zbrodniczych ideologii jest tak, że racjonalizowanie takich ludzi – psychopatów, socjopatów i fanatyków – zazwyczaj kończy się tragedią.
My uczymy się historii w dziwny sposób. W szkole uczyliśmy się o drugiej wojnie światowej w taki sposób, jakby Niemcy mogły ją wygrać. A nie mogły. To było oczywiste, że one w pewnym momencie przegrają tę wojnę. Bo konflikt Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, ZSRR i Wielką Brytanią był z góry skazany na porażkę ze względu na zdolności ekonomiczne tego kraju.
Hitler rozpoczął wojnę, którą musiał przegrać. Po prostu był nieracjonalnym człowiekiem, psychopatą. I teraz mamy – choć na mniejszą skalę – sytuację zapalną w Europie, gdzie mamy do czynienia z kolejnym dyktatorem. Oczywiście nie da się go porównać do Hitlera, bo to nie ta skala zbrodni i ofiar, ale mechanizm pozostaje ten sam.
Mamy człowieka, który jest nieprzewidywalny, który może zrobić wszystko, kieruje się urojeniami, paranojami, jest potworem. I nie można stosować do niego takich miar, jak do normalnych ludzi
My możemy się czuć bezpieczni w sojuszu, w który wierzymy, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy się zabezpieczać. Racjonalni ludzie, w tym politycy, powinni założyć najgorszą z możliwych opcji i przygotować się do niej na wypadek gdyby miała się wydarzyć. Wtedy nikt nie obudzi się zaskoczony i skrzywdzony.
Osobiście nie sądzę, że nam grozi wojna – póki trwa ta w Ukrainie. Natomiast jeśli zostanie zawarty jakiś pokój, to wtedy Rosja może zrobić różne rzeczy, amy powinniśmy być przygotowani na nagłe geopolityczne zmiany. Powinniśmy mieć zdolność do odparcia ewentualnego ataku.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Duże zmiany geopolityczne są możliwe i mogą być niespodziewane. Czekamy na rozpoczęcie nowej prezydentury Stanów Zjednoczonych. Co Trump może przynieść Ukrainie?
Rozejm. Pytanie brzmi: jaki? Czy to będzie zgniły rozejm? Czy rozejm oparty na negocjacjach z pozycji siły, o którym Trump wspominał, gdyby Rosja do negocjacji nie była skora. Wielu Ukraińców, w tym prezydent Zełenski i jego otoczenie, albo szczerze ma nadzieję na taki scenariusz, albo sprytnie wykorzystuje to PR-owo, bo zdają sobie sprawę, że Stany Zjednoczone to kluczowy partner dla Ukrainy.
Bez USA Ukraina nie będzie w stanie dalej prowadzić wojny. Europejskie wsparcie dla Ukrainy jest niewystarczające, by nie tylko skutecznie prowadzić wojnę, ale nawet skutecznie się bronić
Obecna stagnacja na froncie może też doprowadzić do przesilenia, do sytuacji, w której Rosja zdecyduje się na jakąś większą ofensywę. I albo ją zrealizuje, albo poniesie porażkę i wtedy rzeczywiście ta wojna się skończy. To jest możliwe rozwiązanie w przyszłości.
Jest jeszcze jeden kiepski scenariusz dla Ukrainy. Rosja jest coraz bliżej podbicia obwodu donieckiego. Najtrudniej będzie jej zająć takie miasta jak Kramatorsk i Słowiańsk.
Jeśli rzeczywiście do momentu rozpoczęcia negocjacji Rosjanom zostaną do zajęcia tylko te dwa duże miasta i jakieś 20% obwodu donieckiego, to na stole negocjacyjnym może pojawić się temat oddaniacałego Donbasu w zamian za zawieszenie broni. Wówczas najważniejsza dla Ukraińców będzie kwestia przyznania im gwarancji. Bo jeśli oddadzą ten teren i nie dostaną żadnych gwarancji, to będziemy mieli „Mińsk 3”, czyli sytuację, w której wojna zostanie jedynie zamrożona, a Rosja poczeka ze dwa lata, by ten konflikt rozpocząć na nowo. W tym czasie odtworzy zdolności, przede wszystkim sprzętowe, bo zdolności mobilizacyjne i zasoby ludzkie Rosja nadal ma potężne, mimo fatalnego przyrostu naturalnego.
Rosja ma też zaplecze surowcowe, które pomoże szybko przygotować się i uderzyć z nową siłą. Uderzyć na wiele słabszego przeciwnika, wykończonego po trzech latach wojny. Ukraina oczywiście będzie próbowała odbudować swoje zdolności militarne, ale powiedzmy sobie szczerze:to będą trudne lata. Pojawi się wiele problemów, z którymi Ukrainie będzie ciężko sobie poradzić.
To co mówisz brzmi pesymistycznie. Są jakiekolwiek pozytywne scenariusze?
Są. Jest taki pozytywny scenariusz, że Trump, widząc, że Rosja nie jest skora do dogadania się, wesprze Ukrainę najmocniej, jak się da, i dzięki temu Ukraina będzie mogła do negocjacji przystąpić z pozycji siły.
Jeżeli rzeczywiście NATO i Stany Zjednoczone pokażą Rosji, że są nieugięte i silne, i będą wspierać Ukrainę, to będzie to bardzo mocny argument, by jednak tej wojny na nowo nie rozpoczynać. Mam tu na myśli gwarancję bezpieczeństwa, że w razie ewentualnego ponownego uderzenia Rosji, lotnictwo amerykańskie czy NATO-owskie, które jest niewyobrażalnie bardziej potężne, zniszczy lotnictwo rosyjskie w ramach odwetu za rozpoczęcie kolejnej wojny.
Lotnictwo to największa potrzeba Ukrainy.
Tak, ale chodzi mi o rozwiązania systemowe, a nie o kilka czy kilkanaście dodatkowych samolotów. Różnicę i solidną zmianę zrobiłoby kilka AWACS-ów, czyli latających radarów, radary naziemne, większe wsparcie w obronie przeciwlotniczej, czyli kilka dodatkowych baterii Patriot To by mogłobywyrównać jakoś szanse Ukrainy w walce z Rosją. Do tego artyleria i rakiety: więcej ATACMS-ów i pocisków Storm Shadow. Ale też sprzęt, którym żołnierze będą mogli posługiwać się na froncie.Gdyby Ukraina otrzymała kilkaset czołgów, bojowych wozów piechoty, to by się bardzo przełożyło na jej zdolności bojowe.
No i kwestia ludzi. Ale to już wewnętrzny problem, który Ukraina sama musi rozwiązać. Na froncie brakuje ludzi młodych, zdrowych i zmotywowanych.
Jeśli teraz trafi do Ukrainy sto czołgów i za ich sterami siądą 50-parolatkowie, nic z tego nie będzie.
Niestety w kraju nie ma pełnej mobilizacji. Wygląda, że Ukraińcy uwierzyli, że skoro Rosjanom nie udało się zdobyć raz Kijowa, to już nigdy im się to nie uda, że skoro nie udało się podbić całej Ukrainy, to już nigdy jej nie podbiją.
A to zagrożenie ciągle istnieje. Moim zdaniem dziś jest największe od wiosny 2022 roku, kiedy armia rosyjska wycofała się spod Kijowa. Społeczeństwo ukraińskie i ukraińska klasa polityczna powinny zacząć zdawać sobie z tego sprawę.
Myślisz, że naprawdę istnieje zagrożenie dla Kijowa?
Tak. Rosjanie mogą spróbować przeprowadzić dużą operację ofensywną, np. przechodząc przez obwód sumski.
Nie znamy na razie strategii rosyjskiej, ale ona, wydaje się, nie uległa zmianie od początku tak zwanej specjalnej operacji wojskowej. Oficjalnie mówi się o zajęciu Donbasu, ale nieoficjalnie mówi się, że gra toczy się o istnienie Ukrainy. Putin i wierchuszka Kremla nadal nie dają Ukrainie prawa do istnienia. Podczas swojej corocznej konferencji, która trwała cztery godziny, Putin odpowiadał na pytania dziennikarzy z dużą pewnością siebie i wielokrotnie zasugerował, że uważa Ukraińców za Rosjan, tylko trochę spaczonych. Czyli – ciągle to samo.
Na szczęście na razie Rosjanie nie wchodzą w przestrzeń operacyjną.
Co znaczy: „wejść w przestrzeń operacyjną”?
To znaczy, że rosyjska armia przebija się przez ukraińskie linie obronne i przełamuje front, ten front się wali i trzeba budować linię obrony dużo dalej i głębiej. To się teraz nie wydarzyło i Rosjanie nie próbują tego robić, bo 2022 r. połamali sobie na tym zęby.
Ale nikt nie powiedział, że jeżeli armia ukraińska będzie słabła, to za rok nie spróbują. Wszystko zależy też od tego, czy Ukraina nadal będzie miała wsparcie od państw NATO i czy poradzi sobie zwewnętrznymi problemami.
Bo problemem nie jest to, co dzieje się w tej chwili, ale perspektywa długofalowa. To, do czego to wszystko zmierza. I problemem jest brak systemu w Ukrainie. Bo Rosja zbudowała już wojenny system, a żeby wygrać wojnę, trzeba ten system mieć. Rosjanie mają system ekonomiczny, przemysłowy, oni produkują sprzęt, zaopatrują swoją armię, mobilizują ludzi i dzięki temu mają dużą przewagę nad Ukraińcami. Mają ochotników, którzy idą walczyć za pieniądze. Patrząc z takiej perspektywy, trudno znaleźć pozytywy. A myślę, że Rosjanie nie planują tej wojny na jeszcze miesiąc czy dwa. Oni myślą o niej w kategoriach wojny długiej, również wojny ideologicznej.
Jakie są perspektywy dla Ukrainy? Co planuje Rosja?
Myślę, że Rosjanie mają kilka wersji planów, zależnie od tego, na co im świat pozwoli. Jeden plan jest taki, że jeżeli Ukraina nie będzie miała solidnego wsparcia, to będą prowadzić wojnę na wyczerpanie. Będą męczyć Ukraińców, aż osiągną jak najwięcej swoich strategicznych celów.
Drugi plan jest taki, że jeżeli rzeczywiście Zachód będzie wspierał Ukrainę na tyle mocno, że Rosjanie nie będą w stanie iść dalej, to mogą doprowadzić do zamrożenia wojny i ewentualnie w przyszłości spróbować do niej wrócić. Wydaje mi się, że taki jest plan rosyjski w tej chwili
Ukraina z każdym miesiącem wojny ma coraz więcej problemów wewnętrznych. Giną dobrze wyszkoleni żołnierze, których zastępują żołnierze bez motywacji, często w zaawansowanym wieku. Ukraina nie zbudowała tego systemu, który ma Rosja. Do tej pory to wszystko opierało się o pospolite ruszenie na początku wojny – bo to właśnie ci zwykli ludzie obronili Ukrainę. Samo państwo nie zdołało do tej pory stworzyć systemu, który pozwalałby mu się skutecznie bronić. Cały czas Ukraina w tej wojnie, jej bezpieczeństwo czy wręcz istnienie, opiera się na tej jednej rzeczy. Ja to zawsze nazywam tą jedną nitką. Gdyby tego zabrakło, gdyby ta nitka pękła, to Ukraina po prostu przestałaby istnieć.
Czyli Ukraina trzyma się dzięki wierze żołnierzy w zwycięstwo. Ale czy wciąż utrzymuje się szacunek do munduru w społeczeństwie?
Mam takie poczucie, że żołnierze powinni być jakoś bardziej wkomponowani w to społeczeństwo po wojnie. Bo to oni są tutaj kluczowi. Chodzi ozbudowanie na swój sposób militarnego społeczeństwa, w którym ten szacunek do munduru będzie po prostu bardzo duży. To kwestia być albo nie być Ukrainy. Ukraina musi się stać Izraelem Europy. Nie mówię o Izraelu w tej chwili, za rządów Netanjahu, które są po prostu rządami zbrodniczymi. Chodzi mi znów o rozwiązanie systemowe. Izrael powstawał w otoczeniu wrogów, w ciągłym zagrożeniu kryzysem, wojną – czy w ogóle zagrożeniem egzystencji państwa. Mobilizacja i kult munduru – tak funkcjonuje Izrael od kilkudziesięciu lat. Ukraina musi stworzyć kult militarności, a przede wszystkim kult armii, którą będzie się szanować – żeby ludzie chcieli iść do armii, żeby to nie było tak, że do armii idą tylko biedni, tylko ci, którzy są zmuszeni. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, żeby to rzeczywiście była motywacja dla ludzi, by do tej armii się garnęli. Bo bez armii Ukraina nie przetrwa.
Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się na wojnę.
Tak, dokładnie. A Ukraina nawet nie musi się szykować, bo od dawna jest w stanie permanentnej wojny. Jeśli nie takiej, jak teraz, pełnoskalowej, to wojny hybrydowej czy wojny zamrożonej – choć też trudno nazwać to wojną zamrożoną, bo na Donbasie przez te wszystkie lata wciąż ginęli ludzie.
Mateusz Lachowski. Zdjęcie z archiwum prywatnego
Ale masz wrażenie, że szacunek dla wojskowych maleje?
Tak, maleje. Cały czas maleje, co wynika z tego, że świetni żołnierze giną – i ginie ich coraz więcej. Coraz więcej też mówi się o braku szacunku wśróddowódców i polityków do życia żołnierzy na froncie. Słusznie poddaje się w wątpliwość podawane przez polityków straty na froncie. To jeden z licznych błędów po stronie politycznej: zakłamywania tych strat, budowanie propagandy oderwanej od rzeczywistości. Tymczasem o pewnych rzeczach powinno się mówić wprost.
Z drugiej strony znaczące przywileje powinny przyciągać Ukraińców na tyle, by, mimo zagrożenia,chcieli iść do wojska. Rosja to zrobiła. W Rosji ci żołnierze wiedzą, że mogą zginąć, wiedzą jak dużejest ryzyko śmierci. Wiedzą, że często żołnierze na froncie w „specjalnej operacji wojskowej” są traktowani jak mięso armatnie, a mimo to tysiącami zaciągają się do wojska. Dlaczego? Bo po prostu dostają bardzo dużo pieniędzy i uznają, że warto zaryzykować.
Tak samo powinno być po stronie Ukrainy – choć nie wiem, czy tutaj główną motywacją powinny być kwestie finansowe.
I kiedy słyszę, że prezydent Włodymyr Zeleńskirozdał wszystkim Ukraińcom po tysiąc hrywien – choć to oczywiście pieniądze z innej puli, bo one są na pomoc humanitarną, a nie na armię – to myślę sobie, że przecież trzeba jakoś wygospodarować finanse także na to, by stworzyć jakiś program, żeby rzeczywiście armia znów była atrakcyjna dla społeczeństwa. Bo jeżeli będzie dalej tak, jak do tej pory, to skończy się tak, że ukraińskiego frontu będą bronili pięćdziesięciolatkowie. I nagle ten front znowu znajdzie się pod Kijowem.
Państwo musi również wywalczyć to, by zmieniło się podejście do żołnierzy. Żołnierze powinni mieć odpowiednią ilość przywilejów, a po wojnie nie powinni być traktowani jak osoby gorsze
Niestety choć wojna wciąż trwa, gorsze traktowanie już widać, bo już zaczynają krążyć takie opinie, że lepiej mieć „uchylanta” za chłopaka niż żołnierza, bo ten ciągle siedzi w okopach, ciągle go nie ma, nogę mu urwie, a jeśli nie, to na pewno wróci z PTSD… A „uchylant” jest na miejscu, w domu, w rodzinie.
To jest nie do przyjęcia, jeżeli Ukraina chce przetrwać. Z takimi rzeczami powinno się walczyć, wyrażanie takich opinii publicznie powinno się ścigać. Może to brzmi jak ograniczenie wolności słowa, ale przecież jest wojna. Cała Ukraina opiera się teraz na mundurze i ten mundur powinno się szanować. Moim zdaniem to jest kluczowe w tej chwili. Jeśli nie zacznie się pracować nad tą kwestią, jeżeli armia nie stanie się po prostu instytucją, do której część ludzi chce wstąpić z własnej woli, to bez tego trudno sobie wyobrazić, by Ukraina wygrała wojnę z państwem, które ma 140 milionów ludzi, wielokrotnie większą bazę mobilizacyjną i te wszystkie inne przewagi, takie jak przewagę surowcową, zaplecze sprzętowe, finansowe, zaplecze terytorialne, lotnictwo.
Są kraje, które mogą pozwolić sobie na to, żeby nie mieć wywiadu albo publikować listę agentów swojego wywiadu wojskowego… Są kraje, które mogą sobie pozwolić na to, żeby nie mieć armii w ogóle, bo akurat mają to szczęście, że nie mają agresywnych sąsiadów z psychopatycznymi politykami u władzy. Ukraina niestety ma agresywnego sąsiada z psychopatycznym, socjopatycznym prezydentem, który jest dyktatorem– z całą wierchuszką, ze służbami specjalnymi, które liczą setki tysięcy ludzi, które są bardzo ekspansywne, agresywne i uważają terytorium Ukrainy za swoje. Ukraina musi znaleźć na to jakąś odpowiedź, bo bez tego za jakiś czas nie będzie miał tutaj kto walczyć. A bez osób, które będą broniły Ukrainy i ukraińskich granic, nie wygramy.
Superludzie, superzy – tak nazywają swoich pacjentów pracownicy Superhumans Center. To nowoczesna klinika protetyki, rehabilitacji, chirurgii rekonstrukcyjnej i wsparcia psychologicznego dla rannych żołnierzy i cywilów. Wszystkie usługi są dla pacjentów bezpłatne. Placówka jest finansowana przez filantropów, w tym Ukraińców.
Z Olgą Rudniewą, dyrektorką generalną Centrum, rozmawiamy o możliwościach placówki, obecnych wyzwaniach i perspektywach rozwoju protetyki i rekonstrukcji w Ukrainie.
Nie mamy problemów. Mamy wyzwania
Natalia Żukowska: Superhumans Center może obsłużyć 70 osób miesięcznie. Jak radzicie sobie z takim napływem pacjentów?
Olga Rudniewa: Planowo mieliśmy mieć 50 pacjentów miesięcznie – na protetykę, rehabilitację i wsparcie psychologiczne. Ale zdajemy sobie sprawę, że kolejka jest dość długa i nie zmniejsza się. Obecnie na liście oczekujących mamy 800 pacjentów, dlatego zwiększyliśmy liczbę przyjęć do 70 miesięcznie.
Myślę, że moglibyśmy przyjmować 100 pacjentów, ale byłoby to trudne finansowo. W końcu to dość kosztowna sprawa
50 pacjentów kosztuje milion dolarów, jeśli chodzi o same tylko komponenty protetyczne – i to przy założeniu, że wszystkim zapewnimy tylko podstawowe protezy mechaniczne. Ale mamy wiele osób, które otrzymują mioelektryczne ramiona czy elektroniczne kolana. To kosztuje wielokrotnie więcej.
Mamy również oddział chirurgii rekonstrukcyjnej, na którym wykonujemy rekonstrukcje twarzy. To dość skomplikowane operacje, które trwają po 15 godzin, z przeszczepami płatów – kompleksu tkanek składającego się ze skóry, mięśni, fragmentów kości, z zachowaniem naczyń krwionośnych. Powrót do zdrowia jest w takim przypadku dość powolny, ponieważ są one skomplikowane.
Wykonujemy również operacje przywracające słuch, a ostatnio zaczęliśmy robić implanty oczu.
Każdego miesiąca przybywa nam kolejnych 45-50 pacjentów. W sumie miesięcznie mamy 100-110 pacjentów.
Każdego dnia superludzie udowadniają, że mogą wszystko. Zdjęcie: Superhumans Center
Kto pomaga wam finansowo?
Nie korzystamy z pieniędzy publicznych, taka była nasza strategia i filozofia od samego początku. Uważamy, że państwo powinno wydawać pieniądze na obronność, a na projekty humanitarne można pozyskiwać środki od darczyńców.
Naszym największym darczyńcą jest amerykański filantrop Howard Buffett, który zapewnia protezy dla 500 osób rocznie
To dla nas poważne wsparcie. Zbieramy również fundusze. Mamy dość szerokie grono darczyńców nie tylko z Ukrainy, ale z całego świata. Nieustannie pracujemy nad pozyskaniem dodatkowych środków na różne dziedziny, takie jak wsparcie psychologiczne, protetyka i chirurgia rekonstrukcyjna.
Andrij Stawnicer, Howard Buffett i Olga Rudniewa. Zdjęcie: Superhumans Center
Jakie są wasze największe problemy?
Nie mamy żadnych problemów. Są wyzwania, które rozwiązujemy, przyporządkowując je różnym dziedzinom. Wielkim wyzwaniem są ludzie – potrzebujemy specjalistów wysokiej jakości. Praca zespołowa również jest wyzwaniem, ponieważ ukraińscy lekarze nie są przyzwyczajeni do pracy w zespole, którego częścią są pacjenci. A my pacjentów tak właśnie traktujemy.
Kolejne wyzwanie to bariery utrudniające ludziom z niepełnosprawnościami życie w Ukrainie. Pacjenci wychodzą od nas, gdzie nie ma dla nich barier – i wkraczają w prawdziwy świat. Jeśli są tam problemy z integracją i poruszaniem się, zagraża to ich kondycji psychicznej.
Nie chcemy, by pacjenci wracali do nas na rehabilitację psychologiczną. Ważne jest dla nas, by jak najszybciej zintegrowali się z cywilnym życiem
Jeśli mówimy o wyzwaniach czysto medycznych, to są nimi skomplikowane przypadki amputacji. Jest też kwestia kontroli zakażeń, ponieważ w nasi pacjenci trafiają do nas z wieloma infekcjami. Często byli przewożeni między 6-7 szpitalami, więc mogli się czymś zarazić. Jest wiele urazów z wieloma komplikacjami. Wiele wyzwań, lecz one są do pokonania.
Jest Pani przeciwna wysyłaniu za granicę Ukraińców, którzy potrzebują protez. Dlaczego?
Musimy w Ukrainie budować własną ekspertyzę i szkolić własnych specjalistów, byśmy byli niezależni od zachodniej opieki medycznej. Wsparcie z jej strony nie będzie trwało wiecznie. Niestety obecnie mamy wiele amputacji kończyn górnych, podwójnych i potrójnych amputacji. Dlaczego jednak mielibyśmy wysyłać naszych najtrudniejszych pacjentów za granicę? Żeby to ich specjaliści mogli się uczyć?
Mamy wszystko, czego potrzebujemy, by zapewnić pełną protetykę naszym obywatelom tutaj, w Ukrainie
Po drugie, protetyk i pacjent są ze sobą związani na całe życie. Protezę trzeba konserwować, dostosować, gdy zmienia się waga pacjenta. Jeśli trzeba z każdą taką rzeczą jeździć za granicę, to koszty rosną.
Po trzecie: bariera językowa. Mamy wielu pacjentów, którzy otrzymali doskonałe protezy za granicą, ale przyjeżdżają na rehabilitację do Ukrainy, ponieważ nie dostali tam wsparcia psychologicznego z powodu nieznajomości języka.
Musimy więc zrobić wszystko, by zapewnić protezy dla Ukraińców w Ukrainie.
Superludzi wyróżnia niepohamowana chęć życia. Zdjęcie: Superhumans Center
Jak ocenia Pani poziom protetyki w Ukrainie?
Jest dość wysoki. Zagraniczni specjaliści, którzy przyjeżdżali nas uczyć, już dziś mówią: „Nie mamy was czego uczyć. Teraz my powinniśmy się uczyć od was”.
Liczba skomplikowanych przypadków, które mieliśmy w Superhumans w ciągu roku, jest taka, jak liczba przypadków, które Walter Reed [amerykański szpital wojskowy – aut.] widział w całej historii protetyki dla weteranów w USA. Mamy więc już odpowiednie doświadczenie. Nasi protetycy są stale szkoleni i posiadają praktyczne umiejętności. I nie chodzi tu tylko o superludzi. W ogóle w Ukrainie mamy wielu wysokiej klasy specjalistów.
Jedyni, których nam brakuje, to protetycy kończyn górnych. Nieustannie zapraszamy obcokrajowców, by przyjeżdżali i nam pomagali
Ukraina ma doświadczenie, są protetycy, ale po prostu musi być ich więcej. Teraz szkolimy ich głównie na Politechnice Lwowskiej, w naszej bazie i w bazie UNBROKEN. Oznacza to, że ci ludzie wkrótce pojawią się na rynku i będą wysoko wykwalifikowani.
Droga i trudna chirurgia rekonstrukcyjna
Na wojnie ludzie tracą nie tylko kończyny, ale doznają też urazów twarzy. Pod koniec lutego w Superhumans rozpoczął działalność oddział chirurgii rekonstrukcyjnej. Jak rozwinięta jest ta dziedzina w Ukrainie?
Wykonujemy dość dużą liczbę rekonstrukcji twarzy i zabiegów chirurgicznych. Problem polega na tym, że są one wykonywane głównie przez lekarzy zajmujących się urazami szczękowo-twarzowymi, a potrzebni są chirurdzy ogólni – bo mówimy o implantach, przeszczepach skóry z różnych części ciała na twarz. Wspólnie z Ministerstwem Zdrowia rozpoczęliśmy reformę kształcenia i szkolenia takich specjalistów.
Ministerstwo i my współpracujemy z Francją. Ponadto musimy szkolić ludzi do opieki pooperacyjnej: długotrwałej rekonwalescencji i specjalnej opieki, która pomoże ograniczyć liczbę odrzuceń przeszczepów, infekcji i powikłań.
Czy jest wystarczająco wielu specjalistów zajmujących się chirurgią rekonstrukcyjną twarzy? Gdzie szukać lekarzy?
Obecnie operują wspólne zespoły: ukraińscy specjaliści wraz z francuskimi lub czeskimi kolegami. Każdy przypadek jest opisywany i omawiany ze specjalistami, są transmisje na żywo z sali operacyjnej. Każda operacja jest opisywana jako studium przypadku, a opis jest publikowany, by inni chirurdzy mogli się uczyć. Istnieją również amerykańskie i kanadyjskie misje, które przyjeżdżają i pomagają w rekonstrukcjach twarzy. Dzięki międzynarodowemu partnerstwu medycznemu zainicjowanemu przez Ołenę Zełenską mamy dostęp do najlepszych chirurgów na świecie.
W naszym zespole znaleźli się lekarze, którzy przeprowadzili pierwszy na świecie przeszczep twarzy
Oni są zainteresowani naszymi skomplikowanymi przypadkami, a my potrzebujemy ich doświadczenia. Poza tym chirurgia rekonstrukcyjna jest kosztowna, bo implanty są drogie.
Najważniejszą rzeczą jest wyszkolenie zespołu, który będzie wykonywał operacje. Zdjęcie: Superhumans Center
Osoby z urazami twarzy to szczególnie trudni pacjenci nie tylko ze względów fizycznych, ale także psychicznych. Czy pracują z nimi psychologowie?
Spotkanie z psychologiem i ocena stanu psychicznego pacjenta to pierwszy krok w naszym ośrodku. Niezależnie od tego, z czym dana osoba do nas trafia, najpierw odbywa się spotkanie z psychologiem, który ocenia jej stan psychiczny. Potem psycholog towarzyszy pacjentowi przez cały okres leczenia. Pacjentowi dość trudno przejść przez okres rekonwalescencji, trwający czasami nawet 3-5 lat.
Nie uruchomilibyśmy tej usługi, gdybyśmy nie mieli takich specjalistów
W Superhumans w Odesie zespół psychologów zaczyna pracę w lutym, ale rekrutacja i szkolenie zespołu zaczęło się już we wrześniu. Centrum w Dnieprze ma zostać otwarte we wrześniu 2025 r., lecz zespoły już teraz rozpoczęły przygotowania. Bo przygotowanie zespołu do uruchomienia ośrodka lub nowej usługi zajmuje dużo czasu.
Darczyńca ma prawo wiedzieć, gdzie trafią jego pieniądze
Podczas swoich zagranicznych podróży służbowych nieustannie apeluje Pani do Zachodu o większe zaangażowanie we wspieranie Ukrainy. Jakiej pomocy i wsparcia oczekiwałaby Pani od nich w najbliższej przyszłości?
Zawsze prosimy o broń, bo to ona pomoże nam jak najszybciej zakończyć wojnę. Rozumiemy, że im szybciej to nastąpi, tym mniej pracy będziemy musieli wykonać. Prosimy również o wsparcie dla projektów humanitarnych – przede wszystkim chodzi o edukację i opiekę zdrowotną. Uważamy, że te dwa obszary będą bardzo ważne dla funkcjonowania kraju po zwycięstwie. To, czy zostaniemy wysłuchani, zależy od nas, od tego, jak przekonująco mówimy o naszej misji.
Na świecie jest wiele problemów. Nie jesteśmy jedynym krajem, w którym toczy się wojna.
Naszym zadaniem jest prosić o pomoc, apelować i sprowadzać tutaj dodatkowe zasoby
Myślę, że w zasadzie wszyscy to robią: od prezydenta po mamę siedzącą w Charkowie i żonę, która wspiera męża – żołnierza.
Powiedziała Pani kiedyś, że marzyła o spotkaniu Bono. I spotkała go Pani. Mówiła Pani, że inspiracją jest dla niej Hillary Clinton – a ona zaprosiła Panią do swojego podcastu. O jakich spotkaniach teraz Pani marzy?
W zasadzie spełniło się wszystko, o czym marzyłam. Mamy pewne plany dotyczące osób, z którymi chcielibyśmy współpracować. Chcielibyśmy, aby byli bardziej aktywnie zaangażowani w pomoc Ukrainie.
Te wszystkie spotkania nie są po to, by Olga Rudniewa mogła zaspokoić własne ego. Chodzi o to, że ci ludzie mogą coś zrobić dla Ukrainy
Oni mogą przyłączyć się do wsparcia, zapewnić dodatkowe pieniądze i środki na konkretne projekty. Na mojej liście są Oprah Winfrey, Jeff Bezos i Melinda Gates. Ci ludzie nie byli jeszcze zaangażowani w pomoc Ukrainie w takim stopniu, w jakim byśmy chcieli.
Wszyscy mamy wojenną traumę
Czego można nauczyć się od superludzi?
Podążamy za nimi i ich potrzebami. Centrum, nasza wizja tego, czym powinno być, zmienia się – począwszy od restrukturyzacji całego kraju, pod względem dostępności, a skończywszy na podejściu do pewnych konkretnych rzeczy. Kiedy rozmawiasz z osobą, która nie ma dwóch, trzech czy czterech kończyn i widzisz, jak sobie radzi, uczysz się. Przebudowujemy ośrodek w taki sposób, aby był dla nich wygodniejszy.
Mnie nauczyli odporności. I tego, że można posiadać mniej, a robić więcej
Prawdopodobnie jest to coś, czego uczymy się każdego dnia. Nauczyli mnie marzyć i zrozumieć, że nie chodzi o nogi i ręce, ale o to, dokąd zmierzamy i do czego potrzebujemy rąk i nóg. Wielu ludzi używa swoich zdrowych rąk tylko do pisania gniewnych komentarzy na Facebooku.
Nasi superbohaterowie wygrywają maratony, wspinają się po górach, piszą książki
Patrzysz na tych ludzi i zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę potrzebujesz swoich rąk nie dla nich samych, ale do czegoś. To zrozumienie „po co?” przyszło do nas od naszych superów. Każdego dnia odczuwamy niesamowitą wdzięczność za sprzęt, który dostajemy, ponieważ dzięki niemu możemy robić więcej rzeczy – i znacznie szybciej. Zdajesz sobie sprawę, że obok ciebie jest osoba, która robi tyle samo co ty, ale poświęca na to znacznie więcej zasobów i zdrowia. Ludzie przychodzą do nas z coraz to nowymi historiami. To bezcenne.
Nasi pacjenci marzą przede wszystkim o znalezieniu swojego miejsca w życiu. Zdjęcie: Superhumans Center
O czym marzą superludzie? I czego boją się najbardziej?
To bardzo indywidualna kwestia, trudno generalizować. Oczywiście każdy marzy o znalezieniu swojego miejsca w życiu.
Każdego dnia człowiek powinien wiedzieć, po co wstaje i zakłada protezy
To bardzo ważne, bo jeśli tego nie ma, proces rehabilitacji ciągnie się miesiącami. A to źle. Pomagamy naszym superom znaleźć cel. A czego się boją? Najbardziej boją się powiedzieć matce, że stracili kończynę. Boją się, że przyjedzie żona, otworzy drzwi na oddział i na widok odciętej ręki czy nogi powie: „A nie mówiłam?”. Boją się, że nie będą w stanie przystosować się do życia w cywilu. Że ludzie na ulicy będą wytykać ich palcami, że nie będą w stanie znaleźć wspólnego języka z tymi, którzy nigdy nie byli na wojnie. Boją się, że stracą przyjaciół, którzy walczą, że nie będą mieli wystarczających środków, by pomóc swoim towarzyszom, którzy wciąż są na wojnie.
Jak Pani sobie pomaga, gdy jest trudno emocjonalnie? Gdzie Pani szuka motywacji?
Nie przechodzę przez okresy depresji czy przygnębienia. Kiedy wiesz, co robisz, dla kogo i dlaczego, nie musisz szukać motywacji. Może być trudno połączyć pewne rzeczy lub zadania logistycznie. Na przykład masz Hillary Clinton przy telefonie – a tu nagle pojawia się pacjent, który potrzebuje natychmiastowej pomocy. A potem musisz zdecydować, kto wyniesie śmieci, i okazuje się, że z jakiegoś powodu to zadanie spadło na ciebie. Trudno łączyć różne zadania w tym samym czasie. Jesteś żywą osobą, a 24 godziny, które masz każdego dnia, muszą być efektywnie wykorzystane.
Jednak emocjonalnie nigdy nie jest to dla mnie trudne. Przygnębienie i depresja zabierają zasoby, które i tak są już bardzo ograniczone. Nie mogę ich tracić na takie drobiazgi.
Tak, codziennie słyszę różne ludzkie historie, ale nie uważam na przykład historii osoby tracącej cztery kończyny za negatywną. Ten człowiek żyje, stoi przede mną. Wiem, co mogę dla niego zrobić. Jeśli zechce, będzie miał wspaniałe życie. Oczywiście, gdybym codziennie grzebała swoich towarzyszy broni lub była na linii frontu i nie mogła pomóc, bo umieraliby w moich ramionach, nie dałabym rady.
Ale ja tego nie widzę.
Pracuję z ludźmi, którzy przeżyli. To są historie na granicy cudu. To ludzie, którzy przeżyli i mają przed sobą przyszłość
Kiedy przychodzą do nas, marzą o wyzdrowieniu i życiu. Kiedy widzę osobę na wózku inwalidzkim, już wyobrażam sobie, jak stanie na nogi i po raz pierwszy weźmie kubek do ręki. Nie widzę osoby bez kończyny.
Więc nie mam się czym martwić. Nic mnie nie niszczy, bo każdego dnia pracuję z nadzieją. I ona jest prawdziwa.
Wypisaliśmy już 550 pacjentów, którzy wyszli z ośrodka o własnych siłach. Ich życie toczy się dalej, marzą, mają rodziny, rodzą im się dzieci. Historie superludzi to historie zwycięstwa, nawet jeśli są bardzo trudne.
Olga Rudniewa: Wszyscy mamy różne doświadczenia związane z wojną i traumą. Zdjęcie: Superhumans Centre
Jak społeczeństwo powinno przygotować się na przyjmowanie weteranów?
Wszyscy doświadczyliśmy traumy wojennej na różne sposoby. Jedni stracili domy, inni bliskich, niektórzy są weteranami, a niektórzy byli za granicą i wracają do Ukrainy.
Musimy połączyć doświadczenia ich wszystkich i nauczyć się żyć razem.
I nie chodzi o to, że musimy nauczyć się żyć z weteranami. Musimy nauczyć się żyć ze sobą w ogóle, wchodzić w interakcje ze zrozumieniem, że każda osoba stojąca naprzeciwko ciebie ma jakąś traumę wojenną, ty również. Musimy traktować ich z szacunkiem i zrozumieniem.
A potem pojawia się pytanie techniczne: „Jaką traumę ma osoba stojąca przede mną, przez co przeszła?” Może przejść przez wojnę, odnieść tysiąc ran i mieć mniejszą traumę niż ktoś, kto był za granicą przez cały ten czas i wrócił z ogromnym poczuciem winy.
Jesteśmy różni. Nie ma specjalnego urządzenia, za pomocą którego można byłoby zmierzyć poziom traumy
Nasza odporność na stres i reakcja na traumę jest również inna. W związku z tym trudno powiedzieć, czyja trauma jest głębsza, bardziej szkodliwa. W związku z tym musimy przygotować się do życia z różnymi doświadczeniami wojny w jednym kraju. To będzie nasze największe wyzwanie.