Exclusive
20
min

Ukraińskie dzieci odzyskują życie w polskich bibliotekach

O tym, że biblioteki są ciekawymi miejscami, w których dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy może realizować przeróżne pasje, uczyć się i integrować opowiadają Małgorzata Makowska, Marta Kroczewska i Mirella Makurat, zaangażowane w program „Biblioteka dla wszystkich”, realizowany przez FRSI w partnerstwie z międzynarodową organizacją humanitarną pomagającą dzieciom Save the Children.

Jędrzej Dudkiewicz

Biblioteki dla wszystkich - Wrocław. Zdjęcie: materiały prasowe

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

– Początkowo nie mieliśmy w planach trzech projektów, tylko roczną interwencję, mającą wesprzeć dzieci z Ukrainy po pierwsze w związku z kontynuacją edukacji, po drugie ze zdrowiem psychicznym. Wojna jednak nadal trwa, więc i nasze działania nie tylko trwają, ale się rozrastają – mówi Małgorzata Makowska z FRSI, koordynatorka programu „Biblioteka dla wszystkich”.

FRSI było naturalnym partnerem dla międzynarodowej organizacji Save the Children, bowiem od wielu lat współpracuje zarówno ze szkołami, jak i bibliotekami. Łatwo mogła więc znaleźć chętnych do udziału w programie, który zaczął się od „Różni, Równi, Ważni”, czyli projektu społeczno-edukacyjnego dla dzieci i młodzieży z Polski i Ukrainy, pozwalającego na integrację poprzez wspólną naukę i zabawę. Na kanwie doświadczeń wyniesionych z niego pojawiły się kolejne dwa. Projekt „Moje Miejsce” skierowany jest do młodzieży z Polski i Ukrainy, by pomóc w wyborze dalszej ścieżki edukacji lub kariery oraz wspomóc integrację i nawiązywanie relacji. „Nowa Przygoda” zapewnia edukację pozaformalną w bibliotekach polskim i ukraińskim dzieciom w wieku przedszkolnym (3-6 lat) i szkolnym (7-18). Program „Biblioteka dla wszystkich” realizowany jest na terenie całej Polski, zarówno w dużych, jak i małych miastach.

Zdjęcie: materiały prasowe

– Uruchomiliśmy projekty 'Moje Miejsce' i 'Nowa Przygoda', a o programie dowiedzieliśmy się od innej filii bibliotecznej naszej instytucji. Młodzież była już wcześniej obecna w naszej bibliotece i bardzo chcieliśmy zorganizować coś specjalnie dla nich, choć nie mieliśmy pewności, czy sobie poradzimy oraz co konkretnie moglibyśmy zaproponować. Dzięki szkoleniom udało się jednak wszystko odpowiednio przygotować, co pomogło nam nieco oswoić temat pracy z młodzieżą i nawiązać z nią lepszy kontakt. Z dziećmi z przedszkola współpraca jest natomiast o wiele łatwiejsza i wszystko układa się wręcz idealnie” – opowiada Marta Kroczewska z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Tadeusza Różewicza we Wrocławiu. – Temat ten był mi bliski już wcześniej, bo w Gdańsku instytucje kultury podjęły współpracę już na przełomie lutego i marca 2022 roku, a ja byłam reprezentantką mojej biblioteki. Najpierw pomagaliśmy w zapewnieniu podstawowych potrzeb – razem z Cerkwią Prawosławną w Gdańsku organizowaliśmy zbiórki żywności, środków higienicznych, ubrań. Następnie razem z innymi organizowaliśmy zajęcia dla dzieci i opiekunów. A gdy przystąpiliśmy do projektu „Różni, Równi, Ważni” – otrzymaliśmy sprzęt komputerowy i środki na zatrudnienie nauczycieli, mogliśmy więc zacząć udzielać wsparcia w nauce nowoprzybyłym dzieciom. Tym bardziej, że mamy zapisane w Strategii Rozwoju z 2021 roku, że jednym z naszych celów jest przyciąganie do biblioteki nie tylko młodzieży, ale też grup narażonych na wykluczenie, jak migranci. Nastąpiła więc synergia i obecnie młodzi ludzie odwiedzają nas codziennie – cieszy się Mirella Makurat z Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Josepha Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku.

Podmiotowość, nauka, zabawa i zainteresowania

Jak opowiada Małgorzata Makowska, z doświadczeń FRSI też wynikało, że młodzież jest trudno przyciągnąć do bibliotek. Kojarzą się one bowiem z małymi, zakurzonymi salami, w których są regały z książkami. Obecnie jednak coraz częściej stają się one edukacyjnymi centrami zabawy. Zachętą do tego, by młode osoby chciały tam zajrzeć w ramach programu „Biblioteka dla wszystkich” było między innymi to, że miały one możliwość samodzielnie zaprojektować dla siebie przestrzeń. Od rodzaju wykładziny, przez dekoracje, kolor ścian, aż po zakup dodatkowego sprzętu i pomysły na część działań.

– Było dla nich zaskoczeniem, że ktoś chce wysłuchać ich opinii i że mogą o czymś decydować. A kiedy widzieli, że ich propozycje są wprowadzane w życie, chętniej przychodzili, co pozwalało nam ich stopniowo zachęcić do regularnego udziału – śmieje się Marta Kroczewska. – Chodziło o to, by dać im w tym wszystkim jak największą podmiotowość, by czuli, że mają wpływ na to, co i jak robią. Mogą więc pojawić się zajęcia związane ze wszystkim, co interesuje młodzież: plastyka, robotyka, informatyka, gry. Nie ma w zasadzie tematów tabu, a nasze bibliotekarki mają niesamowitą wyobraźnię i świetnie to uzupełniają. Do tego ważna jest dla nas nauka poprzez zabawę – tłumaczy Małgorzata Makowska.

Ta zabawa ma też swoiste drugie dno, bo okazało się, że dla uczestniczek i uczestników bardzo istotne jest wsparcie relaksacyjno-wytchnieniowe. W polskiej szkole dzieci i młodzież z Ukrainy ma sporo stresu, są w niej mimo wszystko gośćmi. Za to w ramach działań w bibliotekach mogą być na tych samych prawach co rówieśniczki i rówieśnicy z Polski. Dzięki temu są w stanie bardziej się otworzyć i trochę odetchnąć.

Pomagają w tym różnego rodzaju zajęcia z psychologiem oraz relaksacyjne, typu joga i inne ćwiczenia. A gdy wszyscy czują się bardziej komfortowo i bezpiecznie, łatwiej też o integrację

Jednocześnie całościowe wsparcie w nauce w polskiej szkole jest bardzo istotne w programie „Biblioteka dla wszystkich”. Jak przyznaje Marta Kroczewska, pomoc w przygotowaniu do egzaminów okazała się strzałem w 10, bo wiele dzieci nie wiedziało, gdzie jej szukać, albo czy będą w stanie dogadać się z nauczycielem w szkole.

– Mamy też ogromne szczęście, ponieważ w naszym zespole pracuje rodowita Ukrainka, która mieszka w Polsce od dziesięciu lat. Pomagała nam znaleźć uczestników i uczestniczki, a przede wszystkim prowadziła zajęcia. Jeśli ktoś czegoś nie rozumiał po polsku, płynnie przechodziła na ukraiński i tłumaczyła niezrozumiałe kwestie. Widać było, że to dla dzieci ogromna ulga – wszystkie czuły się swobodnie. Dzięki temu relacje między nimi szybko się zawiązały. Największym wyzwaniem było omawianie polskich lektur, ze względu na zupełnie inny kontekst kulturowy i historyczny, ale ostatecznie z tym też sobie poradziliśmy. Potem nie miało już znaczenia, skąd kto pochodzi – wszyscy zgodnie współpracowali, a polskie dzieci zaczęły nawet uczyć się trochę ukraińskiego – podkreśla Marta Kroczewska.

Zdjęcie: materiały prasowe

W gdańskiej bibliotece pomoc w nauce również jest oczywiście ważna i przynosi spore sukcesy. Z jednej strony trwały przygotowania do egzaminu ósmoklasisty, z drugiej do matury w języku ukraińskim, a do tego także indywidualnie dużo się zmieniało – jedna dziewczynka poprawiła 1 z matematyki na 5! Nie samą edukacją jednak młodzi ludzie żyją, więc w wakacje przestrzeń biblioteki była otwarta od rana do wieczora. Były zajęcia arteterapeutyczne, a w ramach współpracy z filią Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych pokazywane były studenckie projekty książek. Jak mówi Mirella Makurat, niektóre osoby zostały zachęcone przez ilustracje do przeczytania „Zbrodni i Kary”. To z kolei doprowadziło do otwarcia miniklubu książki, w którym pozycje są zarówno po polsku, jak i ukraińsku.

– Wytworzyły się też samoistnie sekcje związane z zainteresowaniami uczestniczek i uczestników. Jedną z nich jest ta związana z grami planszowymi i komputerowymi. Inna to muzyczna. Pewnego dnia młodzież przyprowadziła do mnie pana Olega i mówi „chcemy, żeby go pani zatrudniła”. Od tego czasu prowadzi dla nich lekcje z gry na gitarze. Niektórzy wiążą z tym nawet swoją przyszłość, powstał zespół, trwają przygotowania do koncertu. Dzięki temu wszystkiemu dzieci i młodzież z Polski i Ukrainy naprawdę mają co robić. Co ważne, staramy się odpowiadać na różnego rodzaju zdarzenia. Jeden chłopiec z Ukrainy szedł po ulicy i rozmawiał w swoim języku z mamą przez telefon. Podszedł do niego ktoś i zaczął go bić. Zorganizowaliśmy więc spotkanie z policjantem o tym, jak reagować na przemoc słowną i fizyczną – opowiada Mirella Makurat.

Otwarcie i odblokowanie

Sukcesy, o których można mówić przy okazji programu „Biblioteka dla wszystkich” to nie tylko lepsze oceny, czy zdane egzaminy. FRSI w ramach ewaluacji od wielu uczestniczek i uczestników dowiedziało się, że po raz pierwszy czuli się bezpiecznie i, że mogą się w pełni otworzyć.

– Przed projektem sporo dzieci z Ukrainy nie miało znajomych, a obecnie utrzymują kontakty z polskimi dziećmi nawet poza biblioteką. Do tego wciąż oferujemy kursy języka polskiego dla dorosłych, co nie jest takie oczywiste, bo w wielu miejscach się one pokończyły, mimo że wciąż przyjeżdżają do nas nowe osoby. Co najmniej dziesięć osób z Ukrainy znalazło też przy tym wszystkim zatrudnienie w bibliotekach. Pokazuje to, że ten komponent integracji działa bardzo dobrze na wielu poziomach – mówi Małgorzata Makowska.

Jedną z ważniejszych osób w zespole muzycznym w gdańskiej bibliotece jest chłopak, który trafił do niej wprost z ulicy, na której grał na pożyczonej gitarze

Stały uczestnik projektu zaproponował, że pokaże mu fajne miejsce. Jego mama też związała się z biblioteką, gdzie uczy języka angielskiego.

– Opowiadała, że syn cały rok siedział w domu, studiując online w Ukrainie. Tam te studia często zaczyna się w wieku 16-17 lat. Poza tym „gapił się tylko w ścianę”, a obecnie mama cieszy się, że jej dziecko odzyskało życie. W Polsce nie miał z kim wspólnie grać, a bardzo za tym tęsknił. Do organizacji zespołu podchodzi bardzo poważnie i motywuje innych do tego, by dużo ćwiczyli – opowiada Mirella Makurat.

Do innych pozytywnych efektów programu zaliczyć można również zwiększanie świadomości i odwagi uczestniczek, uczestników i ich rodzin. Po pierwsze, dzięki temu, że zajęcia są bezpłatne wziąć w nich udział mogą wszyscy. Po drugie, mocno stawia się na dwujęzyczność, więc w ten sposób łatwiej przełamać ewentualne obawy.

Zdjęcie: materiały prasowe

– Integracja, zabawa, nauka – to wszystko jest niezwykle istotne. Dodatkową satysfakcję daje jednak to, gdy po wydarzeniach rodzice przychodzą, dziękują i opowiadają, że dzięki udziałowi w naszych spotkaniach zdecydowali się pójść z dzieckiem do potrzebnego im specjalisty, np. logopedy. Następuje swego rodzaju przełamanie. Podobną zmianę można było zauważyć w przypadku kręgu kobiecego, gdzie niektóre uczestniczki miały wątpliwości, czy znajdzie się dla nich miejsce. Szybko okazało się, że pomoc tłumaczki nie była potrzebna, a obecnie ponad dwadzieścia kobiet regularnie spędza czas razem. Pojawiły się u nas właśnie dzięki temu, że ich dzieci uczestniczą w zajęciach, więc program „Biblioteka dla wszystkich” przynosi nawet większe efekty, niż mogliśmy się spodziewać – podkreśla Marta Kroczewska. – Myślę, że warto dodać, iż osobom z Ukrainy, w związku z opuszczeniem swojego kraju, niejako odmawia się prawa do zabawy, wręcz do normalnego życia. Niekiedy więc biblioteka jest jednym z niewielu miejsc, w którym mogą się zrelaksować – dodaje Małgorzata Makowska.

Pokonywanie wyzwań i kontynuacja

To otwarcie się, odblokowanie nie następuje oczywiście od razu, co jest jednym z wyzwań programu „Biblioteka dla wszystkich”. Potrzeba więc czasu, cierpliwości i zaufania, bo bywa, że ktoś dopiero na szóstych zajęciach przestanie siedzieć przy ścianie i włączy się mocniej w to, co się dzieje. Jak mówi Małgorzata Makowska, zdecydowanie jest na to przestrzeń, bo nie chodzi przecież o to, by robić coś na siłę. Wśród innych wyzwań wymienia też takie, że w zależności od miejsca – czy jest to duża metropolia, mniejsza miejscowość, wieś – potrzeby osób z Ukrainy mogą się różnić, więc trzeba być odpowiednio elastycznym i dostosowywać wszystko w taki sposób, by zachęcić do przyjścia do biblioteki. Są też jednak przypadki, że biblioteki nie kontynuują działań projektowych ze względu na to, iż osoby z Ukrainy wyjeżdżają i po prostu nie ma zapotrzebowania. Tak jest w dużym stopniu na wschodzie Polski.

– Rzeczywiście budowanie zaufania bywa czasochłonne i stopniowe. Niektóre dzieci podchodziły po zajęciach i mówiły, co odpowiedziałyby na pytania, gdyby nie wstydziły się zrobić tego na forum grupy. Z czasem jednak zaczynały same wychodzić ze swoimi propozycjami, a każdy taki przypadek ogromnie nas cieszył. My również musiałyśmy się otworzyć – w tym sensie, że same miałyśmy pewne blokady, typu „nie damy rady, nie dotrzemy do tych młodych ludzi, przecież nie mówimy w tym samym języku”. Myślę, że dzięki temu wszystkiemu same sporo się nauczyłyśmy i rozwinęłyśmy – opowiada Marta Kroczewska. – U nas podobnie. Gdańska Biblioteka stała się na pewno bardziej elastyczna i zaczęła jeszcze bardziej odpowiadać na bieżące potrzeby nie tylko jej użytkowników, a nawet „nie-czytelników”, bo chociażby próby zespołu mogą być robione wtedy, kiedy nikogo już w niej nie ma, więc czasem trzeba zostać trochę dłużej. Co istotne – zaczęliśmy odpowiadać także na problemy społeczne – pojawiają się trudne tematy, dzieci i młodzież dzielą się swoimi obawami i lękami, a my dzięki zrozumieniu ze strony Dyrekcji z jednej strony i projektom FRSI i SCI z drugiej, możemy udzielać im wsparcia. Trzeba tu powiedzieć, że przestrzeń młodzieżowa stała się u nas bezpiecznym, uzdrawiającym miejscem – gdzie trwa proces regeneracji psychicznej i fizycznej, budowania rezyliencji i (nie tylko twórczego) rozwoju tych młodych, a tak doświadczonych już osób – dodaje Mirella Makurat.

A co może zdziałać przebywanie i posiadanie takiej przestrzeń? Jak mówi Mirella Makurat, neuroatypowy chłopak, który przez całe życie czuł się introwertykiem, ignorowanym i wykluczonym – bierze mikrofon do ręki i zaczyna opowiadać kawały...

Albo chłopiec przeżywający trudne emocje wywołane śmiercią ojca, chorobą mamy, ale też nową szkołą, który deklaruje, że jest satanistą i chce grać tylko black metal – bierze w ręce akustyczną gitarę i gra własną, delikatną kompozycję... Albo chłopak doświadczający przemocy w domu i na ulicy – zaczyna tańczyć... Albo osoba z niepełnosprawnością wzroku śpiewa i gra, zapominając w tym czasie o swojej niepełnosprawności… Albo córka schizofreniczki na organizowanych w ramach projektu spotkaniach z psycholożką zrzuca z siebie ciężar wielu lat życia w strachu i parentyfikacji, pozwalając sobie na płacz we wspierającym środowisku…

Zdjęcie: materiały prasowe

– W przypadku młodzieży z Ukrainy na te problemy osobiste nakłada się PTSD, niepokój o ojców – czy ci, którzy ich jeszcze mają, zobaczą ich jeszcze kiedyś na żywo i w jakim zastaną stanie... I strach chłopaków, czy za chwilę sami nie zostaną wysłani na wojnę… Nic dziwnego, że martwią się też, że cały projekt się skończy i na przykład nie będzie można kontynuować gry na gitarze, bo stracą swoje miejsce, do którego się już mocno przywiązali i nazywają je drugim domem – mówi Mirella Makurat.

Póki co nie trzeba się o to martwić, bo program „Biblioteka dla wszystkich” będzie trwać przynajmniej do końca kwietnia przyszłego roku. Nie jest też wykluczone, że będzie miał swoją kontynuację, zresztą kto wie, może biblioteki też same z siebie będą chciały dalej rozszerzać swoją ofertę i coraz bardziej pełnić rolę instytucji, gdzie można się uczyć, bawić i spędzać wolny czas. Warto więc sprawdzić, czy w najbliższej okolicy nie ma placówki, która bierze udział w programie, bowiem do zajęć cały czas można dołączać – po to, by dobrze spędzić czas, poznać nowe osoby, zintegrować się i po prostu poczuć lepiej w Polsce.

Więcej o programie „Biblioteka dla wszystkich”, w tym listę bibliotek biorących w nim udział można znaleźć tutaj: https://bibliotekidlaukrainy.org.pl/

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarz freelancer. Współpracuje z portalem NGO.pl, Wysokimi Obcasami, Dziennikiem. Gazetą Prawną. Publikował lub publikuje w Miesięczniku Znak, Newsweeku, Onecie, Krytyce Politycznej i Magazynie Kontakt.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
portret, Natalka Panczenko, Euromajdan Warszawa, żółto-niebieska flaga

Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.

Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.

"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu. 

W tym kontekście słowa o populizmie, które  Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie. 

Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy.  Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?

Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.

Dlaczego?

Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł

Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.

W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później. 

Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do  sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.

Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc.  ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła. 

Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.

Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku

Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?

Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.

Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć? 

Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa

Kto nie pracuje z tych ludzi?

Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.

Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.

Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.

Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?

Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się  już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa. 

Mądrego przywództwa, przykładu? 

Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje

Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.

Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?

Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb. 

Proszę.

Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które  mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy. 

Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?

Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji. 

Jakich? 

Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce. 

My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.

Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?

Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy:  kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie  i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód. 

Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.

Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?

Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?

Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności

Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?

Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać.  To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też  nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.

Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.

20
хв

Kto chce nas skłócić?

Anna J. Dudek

Seks to nie multiwitamina

Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.

„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".

Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.

Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.

Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.

Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.

Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.

Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.

- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka

Napięcie możesz rozładować i bez partnera

- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.

Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.

Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.

Czynnik wojny i jego wpływ na libido

 „Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.

Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.

Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.

- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.

Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.

Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.
Status uchodźcy, żony lub dziewczyny żołnierza jest rzeczywistością dla setek tysięcy ukraińskich kobiet. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News

- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.

„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.

- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.

Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.

- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.

Ponowne poczucie pożądania

Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.

Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.

Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.

A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.

Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.

Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.

Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych

— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.

Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.

Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.

Zdjęcia: Shutterstock

Data publikacji:

13.2.2025

20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Kto chce nas skłócić?

Ексклюзив
20
хв

Po wojnie Ukrainę czeka boom gospodarczy

Ексклюзив
20
хв

Z Dnipra w świat i z powrotem

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress