Exclusive
20
min

Kto chce nas skłócić?

- Chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami - mówi Natalia Panczenko, ukraińska aktywistka, liderka „Euromajdanu-Warszawa”, przewodnicząca zarządu Fundacji Stand with Ukraine

Anna J. Dudek

Natalia Panczenko. Zdjęcie: Maciek Jazwiecki / Agencja Wyborcza.pl

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.

Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.

"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu. 

W tym kontekście słowa o populizmie, które  Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie. 

Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy.  Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?

Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.

Dlaczego?

Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł

Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.

W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później. 

Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do  sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.

Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc.  ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła. 

Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.

Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku

Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?

Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.

Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć? 

Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa

Kto nie pracuje z tych ludzi?

Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.

Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.

Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.

Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?

Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się  już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa. 

Mądrego przywództwa, przykładu? 

Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje

Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.

Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?

Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb. 

Proszę.

Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które  mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy. 

Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?

Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji. 

Jakich? 

Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce. 

My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.

Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?

Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy:  kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie  i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód. 

Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.

Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?

Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?

Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności

Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?

Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać.  To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też  nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.

Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”

zdjęcie: Bartek Syta

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

W mediach społecznościowych coraz częściej pojawiają się posty Ukraińców zainteresowanych możliwością przeprowadzki do Kanady. Często pytają o to ci spośród nich, którzy z powodu wojny przenieśli się do USA. Wraz z dojściem do władzy Donalda Trumpa, który wypowiedział wojnę imigrantom, Ukraińcy obawiają się, że zostaną wydaleni ze Stanów Zjednoczonych – tak jak uchodźcy z wielu innych krajów. List do Ukraińców, wysłany przez Departament Spraw Wewnętrznych Stanów Zjednoczonych z żądaniem opuszczenia przez nich kraju, nie napawa optymizmem. I chociaż władze USA oświadczyły, że to była pomyłka, Ukraińcy są zaniepokojeni. Już teraz myślą o wyjeździe ze Stanów, nie czekając na kolejne niespodzianki.

Kanada – kraj, tradycyjnie przyjazny imigrantom, a w konsekwencji ostatnich wydarzeń znacznie mniej przyjazny Stanom Zjednoczonym – staje się naturalnym kierunkiem przeprowadzki. Co znamienne, w świetle poczynań administracji Donalda Trumpa nie tylko dla Ukraińców, ale także dla wielu tych Amerykanów, którzy nie godzą się z polityką prezydenta.

W prasie pojawiają się doniesienia o wyjeździe do Kanady znanych amerykańskich naukowców (historycy Timothy Snyder i Marcy Shore oraz filozof Jason Stanley uzasadnili swoją przeprowadzkę klimatem politycznym, który według Stanleya jest „amerykańskim osuwaniem się w stronę faszyzmu”). Emigrację do Kanady poważnie rozważają też właściciele firm i osoby LGBT. Prawnicy imigracyjni odnotowują rosnącą liczbę zapytań w tej sprawie, a jedna z kanadyjskich firm wypuściła nawet reklamę: „Masz dość Trumpa? Myślisz o Kanadzie? Możemy pomóc”.

Jak Trump wpływa na gospodarkę i tożsamość sąsiadów

Jednak chociaż Kanada jest krajem przyjaznym imigrantom, przeprowadzka tutaj nie jest łatwa nawet dla obywateli USA. Aby uzyskać prawo do legalnego pobytu, muszą oni albo otrzymać wizę pracowniczą, albo swobodnie posługiwać się językiem francuskim. Podobne zasady obowiązują Ukraińców. Jeszcze w 2022 roku niemal wszyscy chętni mogli przyjechać tu w ramach ukraińskiego programu CUAET [skrót od Canada-Ukraine Authorization for Emergency Travel, specjalny program imigracyjny uruchomiony przez rząd Kanady w odpowiedzi na wojnę w Ukrainie – red.]. Jednak teraz, gdy program został zamknięty, pozostają tylko standardowe ścieżki imigracyjne.

W ramach CUAET, który daje trzyletnie prawo pobytu i pracy w Kanadzie, do tego kraju przybyło prawie 300 tysięcy Ukraińców. Wśród nich jest Iryna Kołotyło, która przed rosyjską inwazją pracowała w sektorze publicznym, pomagając młodzieży, zwłaszcza ze wschodnich regionów Ukrainy. Od przyjazdu do Kanady pracuje jako settlement worker – pracownik socjalny odpowiedzialny za zakwaterowanie i organizację życia Ukraińców.

Iryna Kołotyło: – W Kanadzie ceny rosną nie tylko towarów z Ameryki, ale także nieruchomości. Archiwum prywatne

– To prawda, że niektórzy Amerykanie rozważają przeprowadzkę do Kanady – mówi Iryna. – Mój przyjaciel z Teksasu jeszcze w zeszłym roku interesował się tym, jak przeprowadzić się do Toronto, gdzie obecnie mieszkam. Wraz z dojściem do władzy Trumpa takie nastroje tylko się nasiliły.

W związku z tym wzrosły ceny nieruchomości, bo teraz kupują je Amerykanie.

Wcześniej biznes z Kanady tradycyjnie przenoszono do Stanów Zjednoczonych, ponieważ w Kanadzie podatki są wyższe. Teraz pojawiają się chętni do przeniesienia biznesu z Ameryki do Kanady

Poza tym jeszcze za czasów Justina Trudeau pod wpływem nastrojów społecznych rząd zaczął zaostrzać politykę imigracyjną.

Zlikwidowano udogodnienia dla studentów, którzy przyjeżdżali do Kanady z nadzieją na pozostanie tu po studiach. Niektóre uczelnie są dziś zmuszone do zamykania wydziałów. Wzrosła liczba odmów nawet w przypadku wiz turystycznych i pracowniczych. Wcześniej jeśli dana osoba miała wizę pracowniczą, jej partner otrzymywał wizę automatycznie. Teraz zniesiono nawet tę możliwość. Biorąc pod uwagę to, że na przykład w Toronto wybory wygrali konserwatyści, nie wydaje się, by polityka imigracyjna miała się w najbliższym czasie zmienić.

Według Iryny skutki wojny handlowej między USA a Kanadą już są odczuwalne:

– Ceny rosną, zwłaszcza na towary ze Stanów. Tutaj wszyscy przyzwyczaili się do robienia zakupów online w USA. Teraz jest to nieopłacalne. Niedawno koleżanka postanowiła zamówić sukienkę. Sama dostawa wraz z podatkiem kosztowała ponad sto dolarów.

Niektóre rzeczy przypominają mi sytuację w Ukrainie w 2014 roku, kiedy ludzie zaczęli masowo rezygnować z rosyjskich towarów. W Kanadzie wiele osób dla zasady odrzuca wszystko, co amerykańskie

Na produktach lokalnych pojawiły się duże etykiety: „Made in Canada” i „Proudly Canadian”. O ile wcześniej ludzie nie przejmowali się kwestią tożsamości narodowej, to po oświadczeniach Trumpa, że postrzega Kanadę jako 51. stan USA, zaczęli na każdym kroku podkreślać, że są Kanadyjczykami. W szczególności porzucają amerykański alkohol, a kawiarnie masowo zamieniają w menu kawę „Americano” na „Canadiano”, podkreślając, że ta druga jest lepsza.

Kawiarnie masowo zamieniają w menu kawę „Americano” na „Canadiano”, podkreślając, że ta druga jest lepsza. Zdjęcie: zrzut z ekranu

Mówi się o tym, że kraj musi być dobrze chroniony. W mediach piszą, że Kanada wzmacnia granice, odbywają się loty szkoleniowe. I rzeczywiście – na niebie czasami widać samoloty wojskowe.

W związku z sytuacją w Stanach Zjednoczonych do Kanady przybywa też wielu Meksykanów. Przyjeżdżają jako turyści (dotyczy ich ruch bezwizowy), a następnie szukają możliwości legalizacji pobytu.

Jeśli chodzi o Ukraińców, to albo już znaleźli, albo szukają sposobów na to, by zostać.

Ostro dyskutowana jest kwestia, czy przedłużyć pozwolenia na pracę tym, którzy nie otrzymali prawa stałego pobytu. Sama należę do takich osób

Ukraina nie jest już priorytetowym krajem, któremu udziela się pomocy. Kanada zaczęła pomagać krajom Ameryki Łacińskiej, a sytuacja ciągle się zmienia. Finansowanie programów pomocy dla Ukraińców zostało wstrzymane już rok temu, jednak w rzeczywistości nigdy nie było tu żadnych szeroko zakrojonych programów integracyjnych dla Ukraińców, jak w niektórych krajach Europy.

Przeżyć za 3000 dolarów

Jedyna pomoc to 3000 dolarów kanadyjskich, które wydawano każdemu Ukraińcowi po wjeździe. Według Iryny kwota ta wystarcza tylko na czynsz:

– Moje trzy tysiące od razu poszły na mieszkanie. Przyjechałam z przyjaciółką i dwiema siostrami. Znalazłyśmy dwupokojowe mieszkanie, w którym nadal mieszkamy.

Tutaj albo masz ze sobą zapas pieniędzy, albo od pierwszego dnia musisz szukać pracy. W skrajnym przypadku można zwrócić się do funduszu kryzysowego, który pomaga osobom o niskich dochodach, jeśli w ich życiu wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Wtedy można kilka razy otrzymać 700 dolarów kanadyjskich. Tyle że za taką sumę w Kanadzie i tak nie da się przeżyć.

W Toronto wynajem pokoju kosztuje 1000-1500 dolarów. Jednak trzeba jeszcze coś jeść, w coś się ubrać, korzystać z transportu i internetu. Są tu różne punkty pomocy – na przykład bank żywności (food bank) czy bank mebli, gdzie można otrzymać darmowe jedzenie i meble. Ale dostawa tych mebli kosztuje 500 dolarów.

Ubezpieczenie zdrowotne pokrywa tylko przypadki realnego zagrożenia życia. Za plombę u dentystysty trzeba zapłacić 200-300 dolarów. Oznacza to, że aby po prostu przeżyć, jedna osoba w Toronto musi zarabiać co najmniej 3000 dolarów – i to przy założeniu, że wynajmuje nie mieszkanie, a pokój.

Jeśli chcesz mieć jednopokojowe mieszkanie, musisz zarabiać co najmniej 5-7 tysięcy dolarów miesięcznie. Jeśli chcesz mieć samochód, to jeszcze więcej, bo samo ubezpieczenie auta to około 500 dolarów. Na miesiąc

W Toronto można żyć bez samochodu, ale poza miastem już nie – tam po prostu może nie być transportu publicznego. Ja kupuję miesięczny bilet na transport publiczny za 156 dolarów, czasami jeżdżę na rowerze. Nawiasem mówiąc, wielu Ukraińców kupiło już tutaj samochody i teraz pracują jako taksówkarze. A samochody najczęściej kupuje się tutaj na kredyt.

Jako kto jeszcze pracują tutaj Ukraińcy? Często zatrudniają się w takich sektorach jak sprzątanie, opieka nad osobami starszymi, pracują w fabrykach, barach lub sklepach odzieżowych. Wielu z nich zarabia też jako statyści w filmach, bo w Kanadzie przemysł filmowy jest rozwinięty.

Plan filmowy na ulicach Toronto. Zdjęcie: Wiki Commons

Toronto przypomina Nowy Jork, lecz kręcenie tu zdjęć jest tańsze, więc w mieście wciąż coś kręcą. Rejestrujesz się na stronie internetowej i zapraszają cię do statystowania. Pracujesz zazwyczaj 12 godzin, płacą minimalną stawkę – 17 dolarów za godzinę. Czasami na planie można spotkać gwiazdy.

Osoby przyjeżdżające do Kanady ze znajomością angielskiego szukają pracy zgodnie z wykształceniem, ale bez kanadyjskiego doświadczenia i osobistych rekomendacji od kogoś taka opcja także jest pełna przeszkód. Powiedziałabym, że networking ma większe nawet znaczenie niż zdobyte w Kanadzie doświadczenie.

Jeśli jesteś imigrantem, możesz napisać w CV, co tylko chcesz – mało kto będzie w stanie to sprawdzić. Mając tego świadomość, pracodawcy wolą więc zatrudniać osoby polecone przez swoich

Iryna znalazła pracę miesiąc po przyjeździe do Kanady. Mówi, że w jej przypadku pomogło kilka czynników: znajomość angielskiego, doświadczenie w pracy z wewnętrznymi przesiedleńcami z Donbasu oraz fakt, że w lokalnej bibliotece (która jest swego rodzaju centrum kulturalnym) właśnie szukano osoby znającej ukraiński. W ten sposób zaczęła pomagać nowo przybyłym Ukraińcom. Obecnie pracuje jako menedżerka programowa w fundacji charytatywnej Help Us Help, która pomaga ukraińskim dzieciom.

Tu nie masz prawa zachorować ani się zmęczyć

– W Kanadzie naprawdę trzeba pracować, jeśli chcesz przeżyć – twierdzi Ołeksandra Kiszczenko z Krzywego Rogu, która od 2022 roku mieszka w Calgary. – Chociaż przyjechałam do Kanady będąc w ciąży, od razu znalazłam pracę jako pomoc kuchenna w restauracji, a potem znalazłam jeszcze jedną robotę. W sprzątaniu.

Przyjechałam sama, z setką dolarów w kieszeni. Wiedziałam, że na początku będę potrzebowała rodziny, u której mogłabym mieszkać, dopóki nie stanę na nogi. Jednak już po dwóch miesiącach mogłam się wyprowadzić i wynająć własne mieszkanie.

Moim celem było przepracowanie przed porodem co najmniej 600 godzin, bo to uprawniało mnie do zasiłku socjalnego w przypadku utraty pracy. Wiedziałam, że w pierwszych miesiącach po porodzie będę potrzebowała tych zasiłków (zwykle wynoszą 55 procent wynagrodzenia). Bardzo trudno było te godziny przepracować, zwłaszcza gdy trzeba było nosić pudła z naczyniami i odkurzacze. Pamiętam, jak raz upadłam na schodach tak, że aż straciłam czucie w nodze. Po tym wypadku mogłam pozwolić sobie na jeden dzień wolny.

Nie słyszałam tu o czymś takim jak urlop macierzyński – kobiety pracują, dopóki mogą. Ja byłam w pracy jeszcze cztery dni przed porodem

55 procent wynagrodzenia – wydawałoby się, że to niezła wypłata. Ale nie wtedy, gdy twoja pensja jest minimalna. Dlatego już po trzech i pół miesiącu mój syn poszedł do przedszkola, a ja do pracy.

Przedszkola w Kanadzie są płatne (nawet z dotacją to 600-700 dolarów miesięcznie), ale kiedy jesteś sama i musisz zarabiać, to jedyne wyjście. Po porodzie moją pracą stała się pielęgnowanie trawników – tysiąc razy trudniejsze niż sprzątanie i zmywanie naczyń. Od rana do wieczora stałam zgięta na kształt litery „G” i zaczęły się problemy z plecami. Równolegle starałam się znaleźć czas na naukę angielskiego.

Ołeksandra Kiszczenko z synem. Archiwum Prywatne

W rodzinnym Krzywym Rogu Ołeksandra była modelką, pierwszą wicemiss Ukrainy Plus Size 2021, didżejką i nauczycielką choreografii. Po inwazji zrezygnowała z tytułu, ponieważ organizatorzy konkursu postanowili „zachować neutralność”. W momencie przeprowadzki do Kanady rozstała się ze swoim partnerem i dziś samotnie wychowuje syna.

– W Kanadzie nie masz prawa zachorować ani po prostu zmęczyć się – mówi Ołeksandra. – Pracujesz. Mimo ciężkiej pracy i małego dziecka, udało mi się podciągnąć angielski, co dało mi możliwość zapisania się na bezpłatny kurs dla nauczycieli przedszkolnych. To szansa na znalezienie lepszej pracy w przyszłości. Dążę do tego.

Życie w Kanadzie zupełnie nie przypomina życia w Ukrainie czy krajach UE. Klimat w Calgary był dla mnie szokiem. Zimą, przy temperaturze minus 37 stopni, zamarzają rzęsy, a do tego nie da się oddychać. Tymczasem Kanadyjczycy jeżdżą na rowerach praktycznie w każdę pogodę. Dużo się ruszają i prawdopodobnie dzięki temu są zdrowym narodem, chociaż jedzą dużo cukru.

Produkty tutaj domyślnie zawierają cukier, dlatego nasze dziewczynki skarżą się, że przybierają na wadze, chociaż jedzą to samo co w Ukrainie. W przedszkolach dzieciom podaje się babeczki i inne słodycze. Ogólnie rzecz biorąc, w przedszkolu dzieci mają pełną swobodę: mogą leżeć na podłodze, skakać po kałużach – robić wszystko, co nie zagraża życiu. Takie jest podejście Kanadyjczyków do wszystkiego.

Kobiety nie wydają pieniędzy na manicure z lakierem ani fryzury. Po wyglądzie w Kanadzie nigdy nie zgadniesz, jakie ktoś ma dochody – także bogaci noszą koszulki z marketu za 10 dolarów

Jeden z moich bardzo zamożnych znajomych jeździ samochodem kupionym wiele lat temu i nawet nie planuje go wymieniać, ponieważ jest sprawny. Większość ludzi tutaj nie interesuje się markami i trendami. Pieniądze wydadzą raczej na podróż i komfortowy hotel.

Kanadyjczycy są też niezwykle uprzejmi. Small talk jest tu czymś powszechnym. Kiedy się z kimś witasz, musisz koniecznie zamienić z nim kilka zdań – o pogodzie albo czymś innym. Ostatnio small talk sprowadza się do dyskusji o tym, co znowu zrobił lub powiedział Trump.

Według naszych rozmówczyń przyszłość wielu Ukraińców w Kanadzie pozostaje niejasna. W przypadku Ołeksandry nawet fakt, że jest matką Kanadyjczyka (w Kanadzie obywatelstwo przysługuje z tytułu urodzenia), nie daje automatycznie prawa do uzyskania obywatelstwa lub stałego pobytu. W przypadku Iryny sprawa również nie jest prosta.

Wiec „Za Prawdę i Sprawiedliwość” przed konsulatem USA, marzec 2025 r., Toronto. Zdjęcie: Deposit/East News

– Niektórzy Ukraińcy ubiegają się o pomoc z programu humanitarnego, ale jest on przeznaczony dla tych, którzy nie mają już żadnych powiązań z Ukrainą i nie planują tam wracać – mówi Iryna. – Osobno działa program łączenia rodzin. On jest odpowiedni dla tych, którzy mają tu bliskich krewnych. W moim przypadku pozostaje opcja express entry – aby uzyskać prawo pobytu, trzeba być specjalistą w określonej dziedzinie i zdobyć określoną liczbę punktów. Punkty to twoje wykształcenie, praca, egzamin z języka angielskiego, a nawet wiek (osoby poniżej 30. roku życia zdobywają najwięcej punktów). Raz w miesiącu rząd publikuje listę specjalności poszukiwanych na rynku pracy. Jeśli jesteś specjalistą w pożądanej dziedzinie i masz wystarczającą liczbę punktów, istnieje prawdopodobieństwo, że otrzymasz prawo stałego pobytu. Niestety mój zawód zazwyczaj nie trafia na tę listę.

Bardzo duże szanse na uzyskanie rezydentury mają osoby znające język francuski

Obecnie w Kanadzie aktywnie wspiera się i rozwija język francuski. Potwierdzona egzaminem znajomość języka na poziomie C1-C2 w praktyce jest gwarancją możliwości pozostania w kraju.

20
хв

Small talk o pogodzie i Trumpie: jak Ukrainki radzą sobie w Kanadzie

Kateryna Kopanieva

Według danych polskiego Ministerstwa Zdrowia od czasu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji oficjalne zatrudnienie w Polsce znalazło około 4 tysięcy ukraińskich medyków. Dla wielu z nich oznaczało to nie tylko przeprowadzkę, ale też rozpoczęcie kariery od nowa: naukę języka, zdawanie egzaminów, a często także ponowne studia.

Dlaczego polska medycyna potrzebuje ukraińskich specjalistów, lecz nie zawsze łatwo ich przyjmuje? Jak wygląda droga od tymczasowego zezwolenia na pracę do pełnej licencji i uznania medyka za specjalistę? Co czeka tych, którzy zdecydowali się przejść tę drogę do końca? I co czują ci, którzy jeszcze wczoraj byli uznanymi specjalistami, a dziś muszą udowodnić, że zasługują na pracę w swoim zawodzie?

Oto trzy prawdziwe historie – o rozczarowaniu, walce i nowym początku.

„Bez języka i nostryfikacji jesteś nikim”: dentystka

Inna [imię zmieniono na prośbę bohaterki – red.] przyjechała do Polski z Charkowa około pół roku temu. Decyzja o przeprowadzce nie była łatwa, ale codzienne ostrzały, ciągły niepokój i brak warunków do normalnego życia, w szczególności do nauki dla dzieci, zmusiły ją do poszukiwania bezpieczeństwa za granicą.

Z chwilą wybuchu wojny na pełną skalę państwo polskie uprościło procedury dla ukraińskich lekarzy: pojawiła się możliwość uzyskania warunkowej licencji, która pozwala na pracę w konkretnej placówce medycznej pod nadzorem polskiego lekarza. Takie zezwolenie jest ważne przez pięć lat. Inna zebrała więc niezbędne dokumenty i złożyła wniosek do Ministerstwa Zdrowia o wydanie jej tymczasowego prawa do wykonywania zawodu lekarza. Mimo że nie znała języka polskiego, doświadczenie i kwalifikacje pozwoliły jej szybko znaleźć pracę w ukraińskiej prywatnej klinice stomatologicznej, pracującej przede wszystkim na rzecz pacjentów z Ukrainy.

– Na początku wydawało mi się, że jest super: od razu można pracować – mówi Inna. – Ale wkrótce pojawiło się poczucie, że nie jesteś lekarzem, a tylko narzędziem do zarabiania pieniędzy.

Są pacjenci, którzy potrzebują lekarzy rozumiejących ból straty i problemy migrantów. Właśnie tacy lekarze przyjechali z Ukrainy

Po rosyjskim najeździe na Ukrainę polski rynek medyczny zaczął się szybko dostosowywać do nowej rzeczywistości: liczba ukraińskich pacjentów rosła, a wraz z nią rósł popyt na ukraińskich lekarzy. Niektóre prywatne kliniki od razu dostrzegły w tym nie tylko humanitarną, ale i finansową szansę – i zaczęły intensywnie poszukiwać i zatrudniać ukraińskich specjalistów. Niestety niektóre firmy w pogoni za zarobkiem zaczęły ignorować kwestię jakości usług i warunków pracy swoich lekarzy.

Inna znalazła się właśnie w takim systemie: znajome twarze, język, zawód – wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Jednak z każdym tygodniem było coraz bardziej oczywiste, że traktują ją nie jak specjalistkę, ale jak „aktyw”, który ma generować dochód.

– Nie czułam się lekarzem. I to nie dlatego, że zapomniałam, jak leczyć. Nie miałam prawa ani do własnego zdania, ani do inicjatywy zawodowej. Ciężko jest, gdy twoje doświadczenie, wykształcenie, etyka nie mają już znaczenia.

Praca stała się rutyną – krótkie wizyty, minimum interakcji, brak wsparcia ze strony kolegów czy administracji. Stosunki w zespole były chłodne, zdystansowane. To doświadczenie okazało się dla Inny wyczerpujące. W końcu postanowiła zrezygnować.

Zrobiła sobie przerwę. Teraz uczy się polskiego, rozważa możliwość nostryfikacji dyplomu, szuka sposobów na legalne i stałe zatrudnienie. Dla niej ważne jest nie tylko odzyskanie pełnego prawa do wykonywania zawodu, ale także poczucie godności zawodowej.

– Popełniłam błąd, myśląc, że można obejść system. Jeśli chcesz szacunku, musisz być częścią oficjalnego systemu. W przeciwnym razie na zawsze pozostaniesz „tymczasowym specjalistą”

Inna nie ukrywa obaw – że nie zda egzaminów, że nie da rady. Poza tym nostryfikacja to dość kosztowna i trudna procedura. Jednak jeszcze bardziej boi się powrotu do miejsca, gdzie będą ją wykorzystywać.

– Wiem, na co mnie stać. Teraz muszę po prostu przejść tę drogę do końca. Bez złudzeń, ale z godnością.

„To długa droga, ale warto”: lekarka rodzinna

Historia kolejnej bohaterki pokazuje jednak zupełnie inną drogę.

Maryna Biłous przeprowadziła się do Polski w marcu 2022 roku. W Ukrainie przez ponad 15 lat pracowała jako lekarka rodzinna. W Polsce musiała zacząć praktycznie od zera: znalazła się tu z trójką dzieci i kotem – bez wsparcia, bez konkretnego planu, ale z determinacją, by kontynuować pracę w zawodzie.

– Nie wyobrażam sobie siebie w innej roli. Lekarz to nie tylko praca, to część mnie. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie miałam innego wyjścia.

Marina Bilous: „To jak powrót na uniwersytet medyczny, tylko z bagażem doświadczenia, dzieci i wojny na ramionach”

Podobnie jak wielu jej kolegów, Maryna skorzystała z możliwości uzyskania warunkowej licencji na wykonywanie zawodu lekarza w Polsce. Jednocześnie od razu postanowiła budować karierę z myślą o długoterminowej perspektywie. A do tego konieczna była pełna nostryfikacja dyplomu.

Nostryfikacja wymaga zdania dwóch egzaminów: testu językowego NIL (Naczelna Izba Lekarska) z języka polskiego medycznego oraz kompleksowego egzaminu z przedmiotów klinicznych. Pierwszą rzeczą, za którą zabrała się Maryna, był język.

– Język jest kluczem. Nawet jeśli jesteś najlepszym specjalistą, bez języka nie będziesz w stanie porozumieć się z pacjentem ani pracować w zespole. Zmuszałam się do nauki przez 4-6 godzin dziennie przez pół roku

Nauczyła się języka samodzielnie – najpierw gramatyki i podstawowego słownictwa, potem uczyła się z książek, filmów i konwersacji. Terminologię medyczną opanowała dzięki platformie internetowej wiecejnizlek.pl, do której ukraińscy lekarze mieli bezpłatny dostęp.

Po zdaniu egzaminu językowego dostała pracę jako lekarz pierwszego kontaktu w klinice medycznej w Grodzisku Mazowieckim. Równolegle ukończyła kurs USG, uzyskała certyfikat i zaczęła wykonywać badania ultrasonograficzne. Rozpoczęła też przygotowania do kompleksowego egzaminu nostryfikacyjnego.

Ten egzamin jest przeprowadzany przez komisję uniwersytetu medycznego 3-4 razy w roku i kosztuje (według danych z wiosny 2025 r.) 4 685 złotych. Zawiera 160-200 pytań z różnych dziedzin medycyny: interny, chirurgii, ginekologii, psychiatrii, pediatrii i intensywnej terapii. Po zaliczeniu dyplom odpowiada dyplomowi absolwenta polskiego uniwersytetu medycznego. Przygotowanie się do tego zajęło Marynie jeszcze około pół roku. Codziennie uczyła się po 2-3 godziny.

– Egzamin jest trudny – obejmuje wszystko. Były nawet pytania z historii medycyny, na przykład: „Kto pierwszy wykonał resekcję żołądka?”. O ile mi wiadomo, zdało go tylko 20 procent kandydatów. Jestem naprawdę szczęśliwa, że znalazłam się w tej mniejszości.

Po pełnej nostryfikacji dyplomu Maryna oficjalnie uzyskała prawo do pracy w polskim systemie opieki zdrowotnej. Obecnie przyjmuje pacjentów jako lekarz pierwszego kontaktu, dyżuruje w szpitalu, nadal wykonuje zabiegi USG i zauważa, że w Polsce to jest cenione: lekarz rodzinny ma szeroki zakres obowiązków.

– Tutaj lekarz pierwszego kontaktu to nie tylko terapeuta, ale także kierownik ds. zdrowia pacjenta

Większość jej pacjentów to Polacy, około 5% to Ukraińcy. W ciągu miesiąca przez jej gabinet przewija się około 500 osób. Mówi, że pacjenci traktują ją z zaufaniem i otwartością:

– Większość przychodzi do mnie regularnie. Nie odczuwam uprzedzeń. Nie ma też większych problemów z językiem: jeśli nie znam jakiegoś słowa – pytam, a pacjenci chętnie mi podpowiadają.

Maryna podkreśla, że polski system bardzo różni się od ukraińskiego: nie ma kolejek, pacjenci przychodzą po wcześniejszym umówieniu się, nikt nie ma jej prywatnego numeru telefonu – komunikacja odbywa się wyłącznie w ramach wizyty, która trwa 15 minut. Wśród kolegów panuje szacunek, wsparcie, jest wymiana doświadczeń.

Zarazem Maryna zauważa, że polscy lekarze oburzają się, gdy niektórzy ukraińscy medycy nazywają siebie „specjalistami” bez odbycia stażu. Bo w Polsce taki status przyznawany jest dopiero po dodatkowych latach nauki. Ten etap Maryna ma jeszcze przed sobą.

Jeśli chodzi o wynagrodzenie, różnica w porównaniu do realiów ukraińskich jest również bardzo odczuwalna. Według najnowszych danych ukraińscy lekarze w Polsce mogą zarabiać od 6 000 do 12 000 złotych miesięcznie, w zależności od specjalizacji, umiejętności i doświadczenia. Maryna zauważa, że nie ma stałej stawki: wszystko zależy od ustaleń i poziomu wiedzy. Ale im więcej potrafisz, tym wyższe są twoje zarobki.

Dziś Maryna czuje się pewnie i stabilnie. Praca wymaga poświęcenia intelektualnego i emocjonalnego, ale Ukrainka jest sobie wdzięczna za to, że wkroczyła na tę ścieżkę.

– To bardzo trudne i dość długotrwałe, ale ta praca na pewno się opłaci. Jestem głęboko przekonana, że to inwestycja w przyszłość. Moją i moich dzieci.

Mimo zmęczenia i obciążenia pracą, mówi, że jest szczęśliwa:

– Tutaj jest system, jest szacunek.

Lekarz to nie tylko postać w białym fartuchu, ale też człowiek, któremu ufają. I to jest najważniejsze

„Zacząć wszystko od zera – uczciwie i zgodnie z zasadami”: okulistka

Nasza trzecia bohaterka również wybrała oficjalną, choć znacznie trudniejszą, drogę powrotu do zawodu.

Kateryna Kazak przyjechała do Warszawy trzeciego dnia wielkiej wojny. Choć pochodzi z Wołynia, ma obywatelstwo białoruskie. Jednak ostatnie przedwojenne lata mieszkała i pracowała na Ukrainie. Do poszukiwania bezpiecznego miejsca zmusiła ją wojna.

Niemal natychmiast po przyjeździe zaczęła szukać możliwości kontynuowania praktyki lekarskiej. Złożyła dokumenty o warunkową licencję, ale ponieważ jej dyplom był białoruski, nie otrzymała przywilejów przysługujących ukraińskim lekarzom: po 9 miesiącach oczekiwania przyszła odmowa. Wtedy zdecydowała się na inną drogę nostryfikacji dyplomu.

Kateryna Kazak: – Ukraińscy lekarze, którzy planują pracować w Polsce, muszą być gotowi na wyzwania

– Czas oczekiwania na decyzję wykorzystałam na załatwienie formalności związanych z legalizacją i na intensywną naukę języka. Postanowiłam pójść oficjalną drogą. Bez względu na to, jak trudna ona będzie.

Zdała dwa egzaminy: językowy – z języka polskiego medycznego oraz kompleksowy – z medycyny ogólnej. Po nostryfikacji uzyskała status absolwentki uniwersytetu medycznego. Kolejny etap to staż (13 miesięcy dla lekarzy, 12 dla dentystów) lub dwa lata pracy w polskiej służbie zdrowia. Następnie – egzamin LEK (Lekarski Egzamin Końcowy); dopiero po jego zdaniu można uzyskać pełną licencję lekarską. Dzięki niej lekarz może pracować w POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna), na SOR (Szpitalny Oddział ratunkowy) lub w NPL (Nocna Pomoc Lekarska). Aby pracować np. jako neurolog, kardiolog czy okulista, trzeba mieć tytuł specjalisty.

– Czyli nostryfikacja to tylko połowa drogi. Nie możesz od razu zostać specjalistą. By móc pracować w swoim zawodzie, musiałam ponownie przystąpić do rezydentury – mówi Kateryna.

Obecnie pracuje jako lekarz rezydent w szpitalu uniwersyteckim w Łodzi. Jest tam jedynym obcokrajowcem. Jej pacjenci to głównie Polacy.

– Oczywiście mój polski jest jeszcze daleki od ideału. Czasami brakuje mi słów, by wyjaśnić pacjentom niuanse choroby lub operacji. Wtedy rysuję, proszę kolegów o pomoc albo sami pacjenci pomagają mi znaleźć właściwe słowo.

Kateryna przyznaje, że zaufanie nie zawsze przychodzi od razu, zwłaszcza w przypadku starszych pacjentów:

– Dla niektórych jestem obca. Ale kiedy tworzysz atmosferę bezpieczeństwa i wyjaśniasz każdy swój krok, nieufność znika

Czy warto iść tą drogą? Wyzwania, zarobki i perspektywy ukraińskich lekarzy w Polsce

Jeśli chodzi o różnice w podejściu do medycyny w Polsce i w Ukrainie, Kateryna uważa, że są one dość istotne, choć każdy z systemów ma swoje wady i zalety:

– W Ukrainie istnieje duża różnica między medycyną państwową a prywatną. W prywatnych ośrodkach często poziom i zakres usług są wyższe. Natomiast w Polsce, zwłaszcza w dużych miastach, kliniki państwowe niewiele ustępują prywatnym. Zarówno wyposażenie, jak kwalifikacje personelu są na wysokim poziomie. Większość lekarzy pracuje jednocześnie w szpitalach państwowych i prywatnych [chociaż wielu wysoko wykwalifikowanych lekarzy preferuje prywatną praktykę – red.]. Średni czas konsultacji wynosi 10-15 minut i nie zawsze wystarcza na to, aby omówić wszystko z pacjentem. Wizyty planowane są z wyprzedzeniem – czasami na 3-4 miesiące, a do niektórych specjalistów na półtora roku naprzód. Pomoc szpitalna udzielana jest tylko w przypadkach stanów skomplikowanych. I nie da się nikomu „posmarować”, jak w Ukrainie.

Według Kateryny w Polsce najbardziej brakuje chirurgów, pediatrów, lekarzy ogólnych i specjalistów medycyny ratunkowej. A chirurgia staje się coraz mniej popularna – z powodu przeciążenia i trudnych warunków pracy.

– Od kilku lat w rezydenturach brakuje chirurgów. Młodzi ludzie nie chcą iść tam, gdzie wypalisz się w trzy lata.

Kateryna uważa, że ukraińscy lekarze planujący przeprowadzkę powinni być przygotowani na poważne wyzwania:

– Ważne jest, by zdać sobie sprawę, że to trudna i wyczerpująca droga. W domu mogłeś być gwiazdą, tutaj zaczynasz od zera. Najprawdopodobniej będziesz musiał uczyć się języka, jednocześnie pracując. Konkurencja jest nie tylko ze strony Polaków, ale także ze strony emigrantów z Ukrainy i Białorusi, których z każdym rokiem jest coraz więcej. A co najważniejsze – trzeba się nieustannie uczyć, nie poddawać się, wierzyć w siebie i cały czas iść do przodu. Bez względu na to, jak trudna i straszna wydaje się ta droga.

Zdjęcia: archiwum prywatne

20
хв

Od lekarki do studentki: ukraińskie medyczki w Polsce

Diana Balynska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Na wojnie jest jak w sporcie: trzeba walczyć do końca

Ексклюзив
20
хв

„Skąd ta zdolność do śmiechu w czasie wojny?” Recenzja polsko-ukraińskiego filmu „Dwie siostry”

Ексклюзив
20
хв

Niech już lepiej będzie daleko

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress