Exclusive
20
min

Uchodźczynie pod opieką trzech zakonnic z Jazłowca

Rozładowywaliśmy ciężarówkę i pudło z konserwami wypadło z hukiem na asfalt. Dzieci natychmiast rzuciły się na ziemię. W pierwszych miesiącach bały się, kuliły, chowały za matkami, nie pozwalały się dotknąć i milczały.

Wira Biczuja

Od lewej: siostry zakonne Tatiana, Julia i Symona organizują pomoc dla kobiet i dzieci. Zdjęcie autorki

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

W cichym zakątku na południu obwodu tarnopolskiego, w murach dawnego pałacu ukryty jest klasztor rzymskokatolicki. Przed pandemią miejsce to przyciągało tysiące pielgrzymów i turystów, po czym nagle opustoszało. Dziś klasztor znów tętni życiem, ale nie jest to już beztroskie miejsce. Po 24 lutego 2022 r. klasztor Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Jazłowcu stał się schronieniem dla kobiet i dzieci, które uciekły przed wojną.

W klasztorze są tylko trzy siostry: opatka, siostra Julia, siostra Symona i siostra Tatiana. Tym trzem dzielnym kobietom udało się zorganizować schronienie dla dwustu uchodźców.

"W okolicy, w której mieszkały dziesiątki dzieci, panowała nienaturalna cisza".

- "Pierwszą rzeczą, jaką poczułyśmy, był strach, niepewność co do przyszłości, dezorientacja" - wspomina pierwsze dni rosyjskiego ataku opatka klasztoru, siostra Julia - "Zrozumieliśmy, że to poważna wojna z wielkimi ofiarami i wielkim smutkiem. I że w każdej chwili może dotrzeć do naszej ziemi. Zaczęliśmy budować barykady i razem z mieszkańcami wsi usuwaliśmy znaki informacyjne, gdzie co jest. Oczywiście Polska zaproponowała nam ewakuację, ale postanowiłyśmy nigdzie nie wyjeżdżać i nieść pomoc.

Zapytałyśmy naszą przełożoną, czy możemy zostać, a ona powiedziała: "Na co siostry są gotowe?". Nasza odpowiedź brzmiała: "Być tutaj do końca".

Dlatego, gdy dowiedziałyśmy się, że przyjeżdżają do nas pierwsi uchodźcy ze wschodnich regionów Ukrainy, natychmiast zaczęłyśmy przygotowywać dla nich pokoje. A samotnym kobietom, które przed wojną przebywały u nas z dziećmi, zapewniłyśmy szybką ewakuację do Polski.

Przyjechał do nas biskup Edward Kawa z diecezji lwowskiej, przeprowadził odprawę i zapoznał nas z zasadami postępowania podczas ostrzału. Przyniósł nam też pierwszą pomoc: konserwy mięsne. Zrozumiałyśmy, że nie jesteśmy same.

Potem zaczęły się telefony: ksiądz z Charkowa zapytał, czy mogłybyśmy przyjąć czterech uchodźców, którzy byli w drodze od dwóch dni, a siostry orionistki z obwodu charkowskiego poprosiły o schronienie dla 50 osób. Na początku wojny w klasztorze przebywało ponad 100 uchodźców, w tym 56 dzieci. Wszystkie pokoje były zajęte. Oczywiście nie było łatwo zorganizować życie tak wielu ludzi. Ale wewnętrzna siła, która nas prowadziła, zwyciężyła, dała nam odwagę i inspirację do służby.

W większości ci, którzy przybyli do klasztoru w Jazłowcu, byli uchodźcami z regionu Charkowa, którzy od pierwszych dni zmagali się z okropnościami wojny. Stan psychiczny uchodźców był fatalny, byli przygnębi, niepewni i bardzo niespokojni. Niektórzy nie rozpakowywali się przez długi czas i spali w ubraniach. W okolicy, gdzie mieszkały dziesiątki dzieci, panowała cisza.

Siostrom udało się przywrócić dzieciom zdolność do cieszenia się życiem bez strachu. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

- "Pewnego razu, kiedy rozładowywaliśmy pomoc, pudełko z konserwami wypadło z samochodu na asfalt z hukiem - dzieci upadły na ziemię, a kobiety się cofnęły" - opowiada siostra Julia - "Dzieci były przerażone i zdezorientowane. Rozpacz i ból zastygły w ich oczach. Cowały się za matkami, nie pozwalały się dotknąć, nie chciały rozmawiać. Trwało to przez pierwsze trzy miesiące.

Uchodźcy z obwodów mikołajowskiego, zaporoskiego, połtawskiego i winnickiego również przybyli w mury klasztoru, ale później wrócili do domu. Obecnie mieszkają tu kobiety z dziećmi z obwodów chersońskiego i ługańskiego.

- "Przeżyłam wszystkie okropności okupacji" - mówi 56-letnia przesiedleńczyni Julia z Chersonia. "Zniszczyłam swoje dyplomy, żeby Rosjanie nie zmuszali mnie do pracy dla nich. Tak długo czekaliśmy na naszych ludzi! W końcu nas odbili. Ale kiedy zaczął się codzienny ciężki ostrzał, nie wytrzymałam i wyjechałam. Dotarcie do klasztoru zajęło mi dziewięć dni. I to sama opatrzność przywiodła mnie do tak niezwykłego miejsca.

"W pewnym momencie zaczęłyśmy otrzymywać tak dużo pomocy humanitarnej, że stałyśmy się małym centrum logistycznym"

Wyzwanie dla trzech sióstr było poważne. Była zima. Dzieci chorowały lub zaczynały chorować na miejscu, potrzebowały leków, miejsca do izolacji. Jeździły z dziećmi do szpitala w dzień i nocą.

Pod dachem nie było wystarczająco dużo miejsca do zabawy. Na szczęście z pomocą przyszły siostry orionistki. Potrzebne były ubrania, buty, chemia gospodarcza, żywność, a wszystko w dużych ilościach. Klasztor zwrócił się o pomoc do Polski. Tak pojawiły się lampy kwarcowe i dodatkowe grzejniki. Pojawił się problem prania ubrań i suszenia bielizny dla małych dzieci, gdyż pomieszczenia klasztorne nie są do tego przystosowane, zwłaszcza zimą. Siostry z Polski za pieniądze japońskiej fundacji AAR Japan kupiły i podarowały buty oraz pralkę. Z czasem pomoc zaczęła napływać w dużych ilościach. Ale uchodźcy potrzebowali także pomocy psychologicznej.

- "Siostry orionistki, które przywiozły do nas ludzi z Charkowa, były bardzo pomocne" - mówi siostra Julia, opatka klasztoru w Jazłowcu. "Miały dobrze ugruntowaną metodę pomocy samotnym matkom i kobietom z poważnymi urazami psychicznymi, przywiozły własnego psychologa, nauczyciela i wychowawcę przedszkolnego. Później, dzięki pomocy Oleny Surmyak, zastępcy przewodniczącego lokalnej ATC (Połączonej Wspólnoty Terytorialnej), przyjechał do nas pracownik socjalny. Później zaczęła pomagać Fundacja Charytatywna Rokada i ludzie z Czerwonego Krzyża - przywozili lekarzy i psychologów, dostarczali kobietom i dzieciom leki itp.

Przez pierwsze trzy miesiące nie angażowaliśmy kobiet do pracy, z wyjątkiem zmywania naczyń zgodnie z kolejką. Musiały odpoczywać. Zabieramy dzieci do teatrów lalkowych, do zoo, bawią się na świeżym powietrzu, mogą pomagać nam w gospodarstwie domowym lub w kuchni, jeśli chcą. Nie zmuszamy ich, ale staramy się je zaangażować i zachęcić. W klasztorze jest już duża sala zabaw, która stała się przedszkolem. Polacy urządzili nam także plac zabaw.

Dzieci w klasztorze czekają na św. Mikołaja i wykonują świąteczne ozdoby. Zdjęcie: Strona klasztoru na Facebooku

-Jak wyglądał Wasz zwykły dzień? " - pytam siostrę Julię.

- Tak samo jak przed wojną. Śniadanie o siódmej, obiad o 13:00 z dostosowaniem do pory obiadowej dzieci, które wracają ze szkoły o różnych porach, kolacja o 18:00. Jedyne ograniczenia to zakaz picia, palenia i prowadzenia pojazdów przez mężczyzn. Teraz wcześnie robi się ciemno, więc klasztor zamykany jest o 20:00. Latem dzieci mogły spacerować po parku nawet do 21:30.

- Skąd bierze siostra jedzenie, by nakarmić ludzi?

- Mamy własne małe gospodarstwo: kury, gęsi, kozy i kaczki. Ale to nie zaspokajało wszystkich naszych potrzeb. Mieszkańcy Jazłowca i okolicznych wiosek przyszli nam z pomocą i od pierwszych dni przynosili nam duże ilości żywności, półproduktów i domowego jedzenia: pierogi, bułki, mięso, konserwy. Rolnicy i mieszkańcy wsi dostarczali nam co tylko mogli, od ogórków, przez buraki, po ser. Miejscowi i wynajęci robotnicy pomagali nam również w pracach polowych. W tym roku prawie 20 osób z sąsiedztwa pomagało nam zbierać ziemniaki na naszych dwóch hektarach ziemi.

Wspomniana japońska fundacja, siostry orionistki i Polska również pomogły z żywnością. Potem zaczęliśmy otrzymywać pomoc z różnych źródeł i było jej tak dużo, że zaczęliśmy dostarczać leki, żywność i chemię gospodarczą na wschód i dla wojska. Wysłaliśmy na przykład koce i 130 kompletów pościeli na linię frontu.

- Wojna ujawniła naszą solidarność i wzajemną pomoc. Czy ukraińscy wolontariusze wspierali was?

- Jak najbardziej. Na przykład miejscowy rolnik, pan Słoniewski, przywiózł nam cały samochód rzeczy z zagranicy. A działo się to w szczytowym momencie, kiedy w klasztorze było dużo ludzi. Polacy, którzy znali nas od dawna, pomagali nam jak tylko mogli. Miejscowy nauczyciel matematyki uczył dzieci. Leczył nas miejscowy lekarz. Nasza pani Julia z Chersonia uczyła dzieci angielskiego przez pięć miesięcy, a teraz pracuje jako tutor (ktoś, kto prowadzi indywidualne lub grupowe lekcje z uczniami, mentor - red.), a rodzice jej dziękują. Mamy też wolontariuszkę Irenę, która mieszka z nami od kilku lat i pomaga nam w pracach domowych.

- W jaki sposób atmosfera klasztoru, wasze zasady i wartości, które tu głosicie, wpływają na kobiety?

- Wiele kobiet z regionu Charkowa ma trudne życie. Były różne rzeczy. Ale uczyłyśmy je porządku, angażowałyśmy do pracy - wyłącznie do sprzątania po sobie, pomocy w kuchni, bo nam samym trudno było poradzić sobie z tyloma ludźmi. Ci, którzy nie mogli się zaakceptować naszych zasad, po prostu odchodzili. Staraliśmy się, aby matki spędzały więcej czasu ze swoimi dziećmi, musieliśmy dostosować ich nawyki higieniczne. Staramy się zapewnić nie tylko materialną stronę życia, ale także zadbać o ducha. Nie wiem, jak ocenić zmiany, które zaszły w kobietach podczas ich pobytu tutaj. Ale dzieci zdecydowanie się zmieniły, znów stały się dziećmi - są radosne, śmieją się, bawią.

Zajęcia z siostrą Julią w klasztorze. Zdjęcie: Wictoria Jakubowska, Credo

Siostra Tetiana uczyła dzieci katechizmu, oczywiście dla tych, którzy tego chcieli. Siostra Simona prowadziła również lekcje religii. Teraz dzieci czekają na św. Mikołaja, obchodzą święta ze swoimi matkami. Razem z kobietami i dziećmi modlimy się przed każdym posiłkiem. Ale ludzie chodzą na liturgię tylko wtedy, gdy chcą, a kobiet jest bardzo mało. Mamy nadzieję, że nasza posługa znajdzie odzew w ich duszach, nawet jeśli będzie to trwało długo.

"Gdy straci się ukochaną osobę i nie zabije w zemście - to stoicyzm".

- Ile kobiet i dzieci znalazło tu schronienie podczas wojny? Czy któraś z nich wróciła do domu lub wyjechała za granicę?

- W sumie podczas wojny odwiedziło nas ponad 200 osób. Niektórzy zostali na chwilę, a następnie wyjechali za granicę, aby odwiedzić swoich przyjaciół. Niektórzy wrócili do domu dawno temu. A niektórzy wciąż tu są, ponieważ powrót jest dla nich niebezpieczny lub nie mają dokąd pójść.

Zdajemy sobie sprawę, że uchodźcy nie mogą zostać z nami na długo. Ludzie muszą wrócić do swojego prawdziwego życia. Zachęcamy kobiety do znalezienia własnego mieszkania i rozpoczęcia samodzielnego życia. Przyjechali do nas przedstawiciele fundacji, która oferuje domy do zamieszkania, ale teraz uchodźczynie borykają się z problemem formalności.

- Z historii wiemy, że klasztory wielokrotnie ratowały życie Żydom, ukrywając ich przed nazistami. Czy ma dla ciebie znaczenie, jakiego wyznania są uchodźcy?

- Jesteśmy klasztorem katolickim i zawsze jesteśmy otwarci na tych, którzy przychodzą do nas po zbawienie i pomoc. Nie pytamy, jakiego są wyznania. Większość uchodźców to prawosławni, ale byli też protestanci. W niedziele odprawiamy nabożeństwa w naszym kościele i oczywiście zapraszamy wszystkich do wspólnej modlitwy.

Siostra Julia z kotem w klasztorze, jesień 2023 r. Zdjęcie autora

- Jakiej rady udzieliłaby siostra Ukraińcom, którzy czują nienawiść do swoich wrogów? Jak radzić sobie z nienawiścią, która pali ich od środka?

- To bardzo trudne pytanie. I to nie tylko dla wierzących. Wymaga od nas pewnego rodzaju heroizmu. W chwili, gdy ktoś traci ukochaną osobę, stoicyzmem jest nie stać się mordercą. Osoba bez wewnętrznej siły nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. Nie wydaje mi się, żeby metoda "ząb za ząb" była odpowiednia, bo to zaprowadzi nas w przepaść. Bardzo trudno jest wybaczyć, niemożliwe jest zapomnieć. Musimy modlić się za naszych wrogów, choć jest to bardzo trudne. Ludzie, którzy to wszystko zrobili, zostaną odpowiednio osądzeni. Bóg jest ich sędzią.

- Jak widzi siostra przyszłość Ukrainy?

- Dużo o tym myślę. Ukraina będzie! Tyle przelanej krwi nie pójdzie na marne. Ta ziemia jest święta i ta świętość nabiera siły. Siłę Ukrainy widzę w jej jedności. Jedność narodu jest wielką siłą i przyszłością Ukrainy. A Ukraina powinna mieć swobodę wyboru partnerów, których uzna za właściwych. Widzimy, jak bardzo Zachód nam teraz pomaga. Sam jestem Polką i widzę, jak bardzo Polska pomogła, rozumiem, jak bardzo Polacy byli i są otwarci na pomoc.

- W jakim stopniu sytuacja zmieniła siostrę i siostry współtowarzyszki?

- To nas wzmocniło, a nie złamało. Jest ciężko, ponieważ wojna trwa, jest wiele ofiar, w tym nasi ludzie z Yazlovets. Nie mamy pojęcia, kiedy się skończy i co nas jeszcze czeka. Wiele osób traci swoje domy, traci nadzieję. Ale nie tracimy wiary w najlepsze, ponieważ mamy siłę, którą daje nam Bóg. Wierzę, że jeśli masz zdrowe ręce i nogi, czyń dobro! Bez względu na wszystko, czyń dobro! Wojna uczyniła nas silniejszymi, uzdrowiła nas pod pewnymi względami i jesteśmy gotowi tu zostać, i pomagać...

"Jeśli masz zdrowe dłonie i stopy, czyń dobro!" - wierzą zakonnice. Jesień 2023 r. Zdjęcie autora

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Wolontariuszka, od początku wojny pracuje w Izbie Handlowo-Przemysłowej Iwano-Frankowska. Przez ponad dziesięć lat pracowała dla międzynarodowej firmy inwestycyjnej Kulczyk Investments, współpracowała z Fundacją Kulczyk.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
portret, Natalka Panczenko, Euromajdan Warszawa, żółto-niebieska flaga

Ta rozmowa odbyła się na kilka dni przed tym, jak Natalia Panczenko padła ofiarą wielu wymierzonych w nią ataków medialnych i kampanii dezinformacyjnej zorganizowanej prawdopodobnie - jak podkreśla sama Panczenko - w jakiejś mierze przez rosyjskiej służby. Media podchwyciły fragment wywiadu, którego Panczenko udzieliła jednej z ukraińskich stacji. "Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej" - miała powiedzieć, co natychmiast podchwyciły prawicowe ugrupowania i media, choć nie tylko, bo w sprawie wypowiedział się także były premier Leszek Miller. "Jestem zdumiony, że tego rodzaju sformułowania ze strony ukraińskich aktywistów padają. Pani Panczenko powinna dziś już być w ABW i być przesłuchana, czy ma informacje, które mogą wskazywać na przygotowywanie jakichś zamachów, czy jest powiązana ze środowiskami, które chciałyby zakłócić w Polsce proces wyborczy. Powinna być deportowana" — powiedział na antenie Radia Zet.

Kiedy, po kilku dniach medialnej burzy i bezprecedensowej nagonki, głos zabrała sama zainteresowana, zaprzeczyła, jakoby miała wypowiedzieć te słowa. Dodała, że cała wypowiedź była dłuższa i została wyjęta z kontekstu, przy okazji zachęcając do zapoznania się z oryginalnym materiałem. W związku z nagonką na aktywistkę - która w Polsce mieszka od wielu lat i ma polskie obywatelstwo - powstał list poparcia.

"Z niepokojem obserwujemy, jak w czasie kampanii wyborczej niektórzy politycy próbują podsycać napięcia i wykorzystywać antyukraińską retorykę dla doraźnych celów politycznych. Bezpośrednim efektem tych działań jest nagonka na Natalię Panczenko, która stała się celem kłamliwej kampanii dezinformacyjnej. Jest to atak wymierzony przede wszystkim w społeczność ukraińską w Polsce, a co najstraszniejsze – w uchodźców i uchodźczynie wojenne z Ukrainy, którzy i które znaleźli w naszym kraju schronienie przed rosyjską agresją" - piszą sygnatariusze i sygnatariuszki listu. 

W tym kontekście słowa o populizmie, które  Natalia Panczenko wypowiedziała w czasie wywiadu, który właśnie publikujemy, brzmią szczególnie donośnie. 

Anna J.Dudek: Rząd wprowadza ograniczenia w zakresie przyznawania świadczenia 800 plus dla obywateli i obywatelek Ukrainy.  Do sprawy odniósł się prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Rafał Trzaskowski a także drugi z kandydatów, Karol Nawrocki. Jak pani ocenia ten krok?

Natalia Panczenko: To jest bardzo niebezpieczny trop i kierunek, w którym politycy zdecydowali się iść. I tutaj podkreślam, że nie tylko Trzaskowski i Nawrocki, ale także przedstawiciele innych partii. To szerszy problem, który pokazuje niebezpieczną tendencję. To sprawa, która bezpośrednio dotknie nie tylko tę grupę, która nie dostanie 800 plus, ale także polskiego społeczeństwa. Sięgając po populistyczną narrację, politycy otwierają puszkę Pandory, której skutków mogą już nie zatrzymać.

Dlaczego?

Ponieważ granie na emocjach w taki sposób nigdy nie kończy się dobrze, zwłaszcza, kiedy pomija się fakty. A fakty są takie: mieszkający w Polsce Ukraińcy przynoszą co roku do budżetu Polski ok. 15 miliardów złotych, zaś wypłata 800 plus dla tej grupy to ok. 2 mld zł

Więc Polska zyskuje na Ukraińcach co najmniej 13 miliardów, co oznacza, że tego problemu, nie ma. Został on sztucznie wykreowany pod kampanię wyborczą. Co zresztą potwierdziła Ministra Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk podkreślając, że z danych wynika jednoznacznie, że ten problem - na który takie proponowane rozwiązanie miałoby odpowiadać - to jest problem nieistniejący, w związku z czym w jej resorcie nie toczą się żadne prace mające wprowadzić zmiany w zasadach wypłaty 800 plus. Podążanie tą drogą Natomiast jeżeli zaczną w to iść i nie zatrzymają się na czas, to może się nagle okazać, że jest za późno. Że już znaleziono kozła ofiarnego - Ukrainki i Ukrainców oraz ich dzieci - i rozbudzono do nich nienawiść w społeczeństwie.

W tym społeczeństwie mamy ogromną grupę obywatelek i obywateli Ukrainy, w tym uchodźczyń, które przyjechały tu w lutym 2022 roku i później. 

Szacuje się, że co dziesiąty mieszkaniec Polski to Ukrainiec. W każdej szkole i przedszkolu są ukraińskie dzieci, w każdej firmie pracują Ukraińcy. Jeżeli nastawić jednych przeciwko drugim, może naprawdę dojść do  sytuacji, które będą nieprzyjemnie i wręcz niebezpiecznie dla obu stron.

Z badań i sondaży wynika, że grunt na takie nastroje stał się podatny. Pomysł ograniczenia w dostępie do 800 plus dla Ukraińców popiera 80 proc. Polaków, a blisko 60 proc.  ankietowanych nie wyobraża sobie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO bez rozwiązania kwestii zbrodni wołyńskiej. I to właśnie temat Wołynia stał się jedną z części trwającej kampanii prezydenckiej Karola Nawrockiego. Ten rodzaj populizmu działa, a solidarność Polaków wobec Ukraińców, ogromna na początku wojny, teraz wyraźnie się zmniejszyła. 

Zmniejszyła się i to jest normalne. To samo dokładnie obserwowaliśmy w 2014 roku, kiedy poparcie dla Ukrainy i solidarność były ogromne, a później w latach 2015-2016 roku to spadło. To jest normalne. Widać to też na innych przykładach (nie tylko ukraińsko-polskich relacjach). Przytoczę przykład z powodzianami. Nasza fundacja też robiła zbiórkę i jesteśmy nadal aktywnie zaangażowani we wsparcie ludzi, którzy ucierpieli wskutek powodzi. Kiedy przejechaliśmy w pierwsze dni powodzi, nasi wolontariusze nie mieli co tam robić, bo tak dużo było chętnych do pomocy. Kiedy podczas ostatnich wyjazdów nasza ekipa wolontariuszy tam była, to już oprócz nas i harcerzy nikt tym ludziom nie pomagał. I to nie dlatego, że już nie ma problemów, czy ci ludzie się uporali, czy ich mieszkania już są suche i odnowione. Absolutnie nie. Tylko dlatego, że ten temat już nie jest medialny, ludzie już zaczęli żyć swoje życie dalej i powodzianie tak naprawdę zostali sami ze swoimi problemami, podobnie jak ukraińscy uchodźcy. Wojna wciąż trwa. Na jej początku uchodźców, którzy przybywali w pierwszych tygodniach, witano z otwartymi ramionami – każdy chciał pomóc. Dziś, gdy taka sama kobieta z dzieckiem uciekająca od rosyjskich bomb do Polski spotyka się z zupełnie innym przyjęciem. Warto podkreślić, że obecnie Polska nie oferuje uchodźcom z Ukrainy żadnych specjalnych świadczeń socjalnych. „Zasiłki dla uchodźców”, o których tak głośno trąbi rosyjska propaganda i w które tak wielu ludzi bezrefleksyjnie wierzy, w rzeczywistości nie istnieją.

Dla wielu ukraińskich uchodźczyń jedyną realną formą wsparcia było 800+, którego teraz chce się ich pozbawić. Co więcej, to świadczenie przysługuje wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, więc Ukraińskie uchodźczynie nie stanowią tutaj żadnego wyjątku

Jaki to będzie miało wpływ na ukraińską diasporę w Polsce?

Na diasporę nie będzie miało wpływu, z kolei na losy uchodźczyń wojennych i ich dzieci duży. Wyobraźmy sobie taką kobietę z dwójką lub trójką dzieci, mąż której jest na froncie albo nie daj Boże zginął, a ona nie może pracować, lub kobietę, która dopiero przyjechała do Polski nie zna jeszcze języka i ma ogromną traumę wojenną. I musi sobie poradzić. Takie osoby po prostu nie będą w stanie sobie w takich warunkach poradzić, więc pojadą albo dalej (jeśli będzie miała siłę), albo wróci tam, skąd wygnały ją bomby.

Ale tak sobie myślę, że duża część z tych osób tutaj zostanie. I teraz pytam o to, czy my się już nauczyliśmy razem żyć, szanować się wzajemnie, uczyć się od siebie, czy jeszcze musimy się dużo nauczyć? 

Ogromnie dużo musimy się nauczyć. Przede wszystkim chciałabym, żebyśmy w dyskusji operowali faktami, a nie lękiem i stereotypami. Weźmy to 800 plus. W Polsce pracuje 93 proc. Ukraińców, a tych, którzy przyjechali po wojnie - 78 proc. To jest bardzo wysoki wskaźnik aktywizacji zawodowej. Dla porównania, jeżeli bierzemy Polaków, to wśród Polaków pracuje tylko 56 proc. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. N/z: Rafał Trzaskowski. Zdjęcia: Piotr Molecki/East News Warszawa

Kto nie pracuje z tych ludzi?

Nie pracują uchodźczynie, które mają kilkoro dzieci, opiekują się dziećmi ze schorzeniami lub same borykają się z problemami zdrowotnymi. W związku z tym nie są w stanie podjąć pracy na pełny etat, więc szukają zajęcia dorywczego. Niestety, w Polsce często oznacza to brak stabilności – jeśli dziecko zachoruje, taka kobieta może zniknąć na kilka dni, a jeśli sama gorzej się poczuje, nie przyjdzie do pracy.

Pracodawca nie jest zainteresowany – podobnie jak w przypadku wielu Polek – i nie chce dać jej umowy, zatrudniając na czarno. Czy to jej wina? Nie. To wina systemu, w którym wszyscy funkcjonujemy. Sytuacja ta dotyczy nie tylko Ukrainek czy innych migrantów, ale także wielu Polek, które napotykają te same bariery na rynku pracy.

Tyle że o tym się nie mówi. W tej kampanii wyborczej uchodźcy – a wraz z nimi cała społeczność ukraińska – stali się wygodnym celem ataków i kozłem ofiarnym politycznych rozgrywek. Mam jednak nadzieję, że polskie organizacje broniące praw człowieka oraz prawdziwi liderzy polityczni nie pozostaną obojętni i nie pozwolą, by bezbronne ofiary putinowskich zbrodniarzy były cynicznie wykorzystywane do celów wyborczych.

Politycy lekcji nie wyciągnęli. A my, społeczeństwo?

Jesteśmy w trakcie nauki, cały czas się uczymy, ale nie mogę powiedzieć, że wiele się  już nauczyliśmy. Mówię i o Polakach, i Ukraińcach. Bo z migracją i generalnie z migrantami jest tak, że z jednej strony muszą być na to przygotowani migranci, ale z drugiej strony musi być też przygotowana strona przyjmująca. Kiedy przyjechałam do Polski w 2009, to w Polsce było mało migrantów i w ogóle obcokrajowców. Teraz jest coraz więcej. Myślę, że my jako polskie społeczeństwo cały czas jesteśmy w trakcie tego, żeby się uczyć ze sobą funkcjonować po prostu i widzieć w tym, że tu jesteśmy, plusy. I właśnie tutaj mi bardzo brakuje w Polsce takiego przywództwa. 

Mądrego przywództwa, przykładu? 

Brakuje polityków, którzy potrafiliby – i chcieliby – prowadzić merytoryczny dialog oparty na faktach i danych. A prawda jest taka, że Polska na migrantach zyskuje

Niestety, zamiast rzetelnie przedstawiać rzeczywistość, politycy wolą grać na emocjach, sięgać po populistyczne narracje i kierować się wyłącznie słupkami poparcia. Zamiast edukować i budować świadomą debatę, wybierają straszenie społeczeństwa i kreowanie sztucznych problemów, bo to po prostu łatwiejsze.

Koncentrujemy się na kobietach z oczywistych względów - jest ich tu najwięcej. Jeśli mówi się o mężczyznach z Ukrainy, to często krytycznie - jako o tych, którzy schowali się, uciekli przed poborem. Często - "stchórzyli". Co z facetami?

Odpowiedź jest bardzo prosta. I tutaj też są fakty. Ja ukończyłam kierunek nauk ekonomicznych, więc dla mnie wszystko jest bardzo proste i na wszystko mamy fakty i liczby. A fakty i liczby są takie, że do momentu, dopóki rozpoczęła się wojna na pełną skalę, w Polsce już mieszkało około 1,5 miliona Ukraińców. Niemała część to byli mężczyźni, którzy przyjechali tu do pracy, byli to więc migranci zarobkowi, którzy po prostu chcieli utrzymać rodziny. Mieszkają w Polsce 10, 15, 20, 30 lat. Nikt ich wcześniej nie zauważał, ale teraz mężczyzna, który mówi z ukraińskich akcentem, jest podejrzany. Wrócę do liczb. 

Proszę.

Od momentu, kiedy się zaczęła wojna na pełną skalę, z Ukrainy wyjechało około 7 milionów osób jako uchodźców. Szacuje się, że ok. 20 proc. z tej grupy to mężczyźni, reszta - kobiety i dzieci. Z kolej ukraińska strona podaje dane, które  mówią że wyjechało z Ukrainy i nie wróciło ok.300 tysięcy mężczyzn. Czyli to są te osoby, co złamały prawo. 300 tysięcy w skali 7 mln uchodźców - mniej niż 1%. To świadczy o tym, że szansa, że Ukrainiec, którego widzimy na ulicy, nielegalnie wyjechał z Ukrainy, jest znikoma, tym bardziej, że istnieją konkretne regulacje, kategorie, które determinują, kto może wyjechać z Ukrainy. 

Jacy mężczyźni mogą legalnie opuszczać Ukrainę?

Ojcowie trojga lub więcej dzieci. Wyjechać może mężczyzna, który sam jest chory lub choruje ktoś w jego rodzinie - ma wysoki stopień niepełnosprawności czy raka. Lub kiedy w rodzinie jest niepełnosprawność, lub kiedy jest jedynym opiekunem np. dziecka. Jest i kategoria mężczyzn, która ma dokumenty, z których wynika, że nie mogą iść na front. To są duże grupy mężczyzn. Mówienie o nich jako o tych, którzy oszukali, uchylają się od poboru to wpisywanie się w szeroko zakrojoną rosyjską dezinformację. Z drugiej strony nie mówi się o tych, którzy mieszkali w Polsce czy innym kraju przez całe lata, mieli tu pracę, życie, rodzinę, a kiedy wybuchła wojna, rzucili to wszystko i pojechali na front. Jak tylko się zaczęła wojna na pełną skalę, to rzucili wszystko i pojechali do Ukrainy, żeby bronić ojczyzny. Takich mężczyzn mamy setki tysięcy z całego świata. Ale nagonka trwa, byłam świadkiem kilku absurdalnych sytuacji. 

Jakich? 

Podczas jednego z wydarzeń organizowanych przez naszą fundację obecny był młody mężczyzna, Ukrainiec. Ktoś go agresywnie zapytał: Co ty tu w ogóle robisz? A to był ojciec dziewczynki, który przyjechał do Polski, żeby leczyć córkę, która chorowała na raka. Ze szpitala wyrywał się na demonstracje, żeby pokazać wsparcie ojczyźnie. Inny mężczyzna: przeszedł rosyjską niewolę, później został wymieniony, wrócił do Ukrainy, przeszedł wszystkie komisje i kontrole, został uznany za osobę, która więcej nie może iść na front. Przyjechał do swojej rodziny, która mieszkała w Polsce. I w jednym i w drugim przypadku ani jeden, ani drugi mężczyzna nie chcieli tłumaczyć, dlaczego oni są w Polsce. 

My to widzieliśmy, bo my znamy ich historię. Ale te przykłady pokazują, jak niektóre osoby są pochopne w ocenach.

Jak doświadczenie tej agresji, tej wojny - nie pierwsze przecież trudne w historii Ukrainy - zmieniło ten naród, zmieniło was?

Myślę, że przede wszystkim wyzwoliło siłę i determinację do walki, bo kiedy chcą ci zabrać to, co najważniejsze - to, kim jesteś, twoją tożsamość, udowadniając ci, że jesteś nagle Rosjaninem, kiedy od zawsze wiedziałeś, że ty i twoi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie są Ukraińcami - to wyzwala w tobie siłę do walki i nawet, co zresztą Ukraińcy udowodnili swoim przykładem, jesteś gotów za to umierać. Ja nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie widziałam, że mając dwójkę malutkich dzieci będę w stanie robić tyle wszystkiego, jak robię dla zwycięstwa Ukrainy. Myślę, że wielu Ukraińców ma podobnie. Przecież w Ukrainie teraz na froncie walczą wszyscy:  kobiety, osoby w różnym wieku, różnych zawodów i ci, którzy jeszcze 10 lat temu czy nawet 5 lat temu, czy nawet 3 lata temu absolutnie nie pomyśleliby nawet, że pójdą na front. A dzisiaj to robią, bo rozumieją, dlaczego to robią. Wiemy, że walczymy o swój kraj, wiemy, że walczymy o siebie, przetrwanie  i jesteśmy gotowi do tego, żeby płacić za to najwyższą cenę. Na pewno nas to wzmocniło jako naród, na pewno nas to zjednoczyło jako naród i na pewno już komukolwiek na świecie będzie bardzo ciężko podważyć ukraińską tożsamość i to, że Ukraina jest państwem niepodległym. Naszym dzieciom i wnukom będzie już dużo łatwiej zrozumieć, kim są i nie błądzić tak, jak błądziło moje pokolenie i pokolenie moich rodziców. 

24.08.2022, Spotkanie na Placu Zamkowym w Warszawie z okazji Dnia Niepodległości Ukrainy. Zdjęcie: Karina Krystosiak/REPORTER

W Ukrainie wzrosła liczba osób, które popierają "kompromis". Chcą, by wojna się skończyła i otwarcie mówią, że trzeba w tyle celu oddać Rosji wschód. 

Oczywiście, że są ludzie, którzy tak myślą i wyrażają podobne opinie. Myślę, że to wynika z poczucia rozpaczy i bezsilności. Widzą, jak świat – zwłaszcza kraje partnerskie, które na początku deklarowały wsparcie „aż do zwycięstwa” – stopniowo się wycofuje. Pomoc uchodźcom maleje, dostawy broni słabną, a obietnice wsparcia coraz częściej pozostają tylko słowami. W takiej sytuacji niektórzy czują się porzuceni i dochodzą do punktu, w którym są gotowi zgodzić się na wszystko, byle tylko ta wojna się skończyła.

Partnerzy mogą mówić, mogą udawać zaangażowanie, mogą nawet częściowo pomagać – ale to nie oni płacą najwyższą cenę. To Ukraińcy codziennie chowają swoich bliskich, to Ukraińcom giną córki i synowie, to Ukraińcy od trzech lat żyją pod nieustannym ostrzałem rakiet i bomb. Oni mają prawo czuć się porzuceni przez świat i pytać: A może powinniśmy się poddać?

Są jednak i tacy, którzy wciąż mają determinację do walki i są gotowi walczyć dalej. Pytanie tylko – jak długo Ukraina będzie musiała zmagać się z obecną sytuacją w osamotnieniu? Czy Europa i jej partnerzy, którzy na początku jednoznacznie deklarowali wsparcie do zwycięstwa, rzeczywiście dotrzymają swojego słowa?

Bo jeśli zostawią Ukrainę samą, to nie ma realnych szans, by mogła wygrać z Rosją w pojedynkę. Tak samo jak żadne inne europejskie państwo nie wygrałoby tej wojny w samotności

Jakie są nastroje w Ukrainie po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich?

Różne. Ludzie zawsze dzielą się na optymistów i pesymistów. Prawdą jest, że za czasów Bidena USA trzymały Ukrainę na takiej kroplówce, która pozwalała się nie poddawać, że nie była na tyle silna, żeby zrobić ofensywę i wygrać.  To oczywiście podtrzymywało Ukrainę, ale też  nie było w 100 proc. takim rodzajem wsparcia, jakiego Ukraina potrzebowała. Co do Trumpa: to jest jedna wielka niewiadoma.

Bardzo ciężko jest przewidzieć, jak to dalej się potoczy. Najpierw wszyscy napierali na Ukrainę, żeby Ukraina usiadła do rozmów, tylko zapomnieli, że do rozmów potrzeba dwóch stron co najmniej. Mam nadzieję, że już do wszystkim dotarło, ze Putin nie ma zamiaru z nikim rozmawiać. On nie chce żadnego pokoju; pytanie, co świat z tym zrobi. Rosja rozumie tylko język siły. Jeśli nie będziemy silni, to czekamy na Putina w kolejnych krajach europejskich, bo na Ukrainie na pewno się nie zatrzyma. To chyba już każdy rozumie. Tak samo jak mówiliśmy w 2014 roku, że Putin się nie zatrzyma na Krymie, tak samo dzisiaj mówimy, że się nie zatrzyma na Ukrainie.

20
хв

Kto chce nas skłócić?

Anna J. Dudek

Seks to nie multiwitamina

Kiedy my, uchodźczynie, zaczęłyśmy dyskutować o tym, czy wielomiesięczny brak fizycznej bliskości nie szkodzi organizmowi, okazało się, że niemal każda z nas ma za sobą doświadczenie wizyty u ginekologa, który zamiast fachowej pomocy proponował „dodanie do swojego życia więcej seksu” jako uniwersalnego „lekarstwa” na wszystkie choroby.

„Częściej niż dwa razy w tygodniu - a twój cykl menstruacyjny się poprawi”, "Regularne życie seksualne rozwiąże problemy z bólem skóry i piersi, a jeśli to nie pomoże, po prostu musisz mieć dziecko".

Nawet strona internetowa Ministerstwa Zdrowia Ukrainy stwierdza, że „stymulacja pochwy u kobiet może zablokować przewlekły ból pleców i nóg, zmniejszyć skurcze menstruacyjne, dyskomfort związany z zapaleniem stawów i bóle głowy”. Pojedyncze badanie jest cytowane jako dowód naukowy: mężczyźni, którzy uprawiają seks co najmniej dwa razy w tygodniu, są o połowę mniej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż ci, którzy prowadzą nieregularne życie seksualne. Nie jest więc jasne, kto kogo leczy.

Ginekolog Natalia Leliukh mówi, że kiedyś wytrwale szukała publikacji opartych na dowodach na to, że seks jest dobry dla zdrowia kobiet. Słyszała bowiem takie stwierdzenia od kobiet: „Jedna z moich przyjaciółek spotykała się z mężczyzną dla seksu, nazywając stosunki seksualne 'moimi multiwitaminami'. Cóż, specjalistka również nie znalazła niczego naukowo udowodnionego.

Opierając się na swojej praktyce medycznej i osobistym doświadczeniu, Natalia Leliukh twierdzi, że najgorsze szkody dla zdrowia można wyrządzić, uprawiając seks i nie czerpiąc z niego przyjemności.

Badania naukowe potwierdzają, że wysokiej jakości seks z ukochaną osobą poprawia nastrój, sen, pracę serca, poczucie własnej wartości, a nawet kolor skóry. Wzrasta poziom endorfin i oksytocyny. Czasami regularna satysfakcja seksualna może nawet opóźnić objawy menopauzy.

Jednocześnie nie ma jak dotąd dowodów na to, że abstynencja seksualna ma negatywny wpływ na zdrowie kobiet.

Innymi słowy, bez seksu ciało kobiety nie rozpadnie się, hormony nie zawiodą, a przedwczesna starość nie nadejdzie.

- Szczerze i staroświecko wierzę, że seks polega na zakochaniu się i intymności, a nie na zapobieganiu żylakom i krzywicy” - podsumowuje lekarka

Napięcie możesz rozładować i bez partnera

- „Strasząc kobiety chorobami wynikającymi z braku seksu, niektórzy lekarze próbują zwolnić się z odpowiedzialności” - mówi dziennikarka medyczna, biolog i promotorka zdrowego stylu życia Darka Ozerna - „Zamiast dogłębnej analizy przyczyn problemów zdrowotnych, przerzucają winę na samą kobietę: mówią, że to jej styl życia jest przyczyną. I radzą pilnie szukać partnera „dla zdrowia”, choć sytuacja może wynikać z pewnych przyczyn fizjologicznych”.

Victoria Burgo, ginekolog endokrynolog, jest przekonana, że kobieta może łatwo rozładować napięcie seksualne, jeśli je ma, masturbując się pod nieobecność partnera. I należy to nawet robić, aby napięcie się nie kumulowało.

Inną rzeczą jest to, że relacje z mężczyzną, partnerem, nie polegają na rozładowywaniu napięcia. A kiedy mówimy, że brakuje nam intymności, mamy na myśli głównie czułość, przyjemność z bycia pożądanym i uczucie ciepłego, rodzimego ciała obok nas.

Czynnik wojny i jego wpływ na libido

 „Jeśli pytasz mnie o seks, czy za nim tęsknię, to nie” - mówi moja 46-letnia przyjaciółka Kateryna S. Mieszka w Polsce z dwójką dzieci, jej mąż był okupowany, udało mu się stamtąd wydostać dopiero po roku, a teraz pracuje w jednym z najważniejszych przedsiębiorstw w Ukrainie.

Przede wszystkim brakuje jej tego wszystkiego, czym jest małżeństwo: bycia razem, zasypiania w swoich ramionach, „ja mówię, a on słucha”, wieczornych spacerów, wspólnego oglądania filmów, wspólnego gospodarstwa domowego, czułości.

Mężczyznom również tego brakuje, choć rzadziej to wyrażają, mówi Tasya Osadcha, psycholog, psychoterapeuta i doradca seksualny. I często, kiedy mężczyźni mówią, że chcą seksu, mówią też o tym świecie intymności i bliskości, a nie o nagim stosunku.

- Pomyślałabym, że namiętność opadła”, mówi Kateryna, ”ponieważ nie jesteśmy już młodymi kochankami. Nawet po rozstaniu nie wskakujemy od razu do łóżka. Jednak kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są 10-15 lat młodsi ode mnie, czują to samo. Kiedy idziemy na zakupy przed powrotem do domu, żartujemy, że musimy kupić tę uwodzicielską bieliznę, aby założyć ją na „randkę” z mężem. A potem śmiejemy się z siebie - ukraińscy mężczyźni nie są zaskoczeni bielizną.

Problem w tym, że długa rozłąka odciska piętno na intymnej sferze związku.

Kiedy ludzie nie mieszkają ze sobą przez długi czas, chemia, uczucie partnera, zdolność do osiągnięcia szczytu przyjemności podczas stosunku słabną lub zanikają.Potrzeba czasu, aby ponownie się do siebie przyzwyczaić.
Status uchodźcy, żony lub dziewczyny żołnierza jest rzeczywistością dla setek tysięcy ukraińskich kobiet. Zdjęcie: ROMAN PILIPEY/AFP/East News

- Po zdjęciach z Buczy moje libido całkowicie zniknęło, po prostu nie chcę już uprawiać seksu, jakby coś zostało wyłączone. I nie jestem jedyna - słyszę to także od moich przyjaciół” - mówi inna Ukrainka, Jewhenija.

„Jest to naturalna reakcja na silny stres związany ze słuchaniem o zbiorowych gwałtach, codziennych zgonach, ciągłym niebezpieczeństwie i niepewności co do przyszłości.

- Na początku inwazji na pełną skalę powszechne były dwie przeciwstawne reakcje: albo silnie zwiększone pożądanie seksualne, o którym wstyd było mówić, ponieważ „wszystko płonęło, a ja miałam seks tylko w głowie”, albo odwrotnie - gwałtowny i znaczny spadek libido. Aby się podniecić, kobieta potrzebuje poczucia spokoju i bezpieczeństwa, co jest trudne do osiągnięcia w sytuacji wojennej. Istnieją indywidualne osobliwości, ale przeważnie działa to w ten sposób” - mówi Tasya Osadcha.

Jednocześnie ekspertka zwraca uwagę na fakt, że w ciągu trzech lat wojny problemy z libido mogą mieć nie tylko przyczyny psycho-emocjonalne, ale także zależeć od bardzo konkretnych zaburzeń zdrowotnych.

- Depresja, zaburzenia lękowe, dysfunkcje tarczycy, cukrzyca - wszystko to może prowadzić do spadku popędu seksualnego. Warto poddać się badaniom kontrolnym, aby wykluczyć te czynniki lub leczyć zaburzenia.

Ponowne poczucie pożądania

Kobiety, z którymi rozmawiałam, twierdzą, że pragnienie intymności czasami powraca tak nagle i niespodziewanie, jak zniknęło na początku wojny na pełną skalę.

Najczęściej libido skacze w górę, gdy podstawowe codzienne kwestie zostają rozwiązane: znaleziono stabilną pracę, podpisano umowę najmu, nie trzeba myśleć o pieniądzach w każdej minucie i jest miejsce na osobisty komfort i prywatność.

Sport, jogging, spacery, joga i medytacja również pomagają przywrócić pożądanie, ponieważ zmniejszają stres i pomagają uwolnić endorfiny. Nie należy tego lekceważyć.

A kiedy pożądanie powraca, ale niemożliwe jest odwiedzenie partnera, na ratunek przychodzi komunikacja wideo i różne stymulatory seksualne - od ekscytujących słów po użycie wibratora lub womanizera, dzielą się kobiety.

Tasya Osadcha wyjaśnia, że podniecenie jest odruchem warunkowym, który powstaje w odpowiedzi na określone bodźce, ale jeśli nie otrzyma wzmocnienia, z czasem zanika. Żart „co nie działa, zanika” jest całkiem prawdziwy w odniesieniu do sfery intymnej. „Jeśli nie robimy nic, aby aktywować podniecenie seksualne, to naturalne, że libido spada, a nawet zanika” - wyjaśnia Osadcha.

Natura kobiecego podniecenia i orgazmu jest subtelna i kapryśna. Wojna stwarza kobietom jeszcze więcej przeszkód w ujawnianiu swojej zmysłowości. Zmysłowość można jednak zachować nawet podczas wojny, jeśli zadba się o siebie i swoje potrzeby.

Rozmowa z ukochaną osobą zamiast prac domowych

— „Nawet w ośrodkach dla uchodźczyń, akademikach i hostelach są łazienki i prysznice, w których można zachować prywatność” - kontynuuje Tasia Osadcha. „Jeśli kobieta dzieli z kimś przestrzeń, musi uzgodnić to z innymi kobietami w pokoju, aby każda miała czas na prywatność. Jeśli masz dzieci, kiedy są w szkole, z przyjaciółmi lub na spacerze, nie powinnaś chwytać za obowiązki domowe w tych wolnych chwilach. Powinnaś chwycić za telefon, aby spędzić czas ze sobą i swoim partnerem. Lub tylko dla siebie - jest to również przydatne i pomaga przywrócić zmysłowość.

Masturbacja, sexting (wysyłanie intymnych zdjęć, wiadomości o intymnej treści - red.) i zabawki erotyczne to rzeczy, które mogą podtrzymać ogień nawet na odległość.

Ale najważniejsze jest, aby więcej się komunikować. Rozmawiajcie ze sobą o swoich uczuciach, emocjach i codziennych drobiazgach przez telefon, wideo, listy lub wiadomości audio. Śmiejcie się, żartujcie, płaczcie razem. Każdego dnia. Flirtujcie, wspominajcie szczęśliwe chwile i planujcie przyszłe, oglądajcie razem filmy, słuchajcie tej samej muzyki, tańczcie i gotujcie „na odległość”. Utrzymuj więź emocjonalną. Jest to klucz do utrzymania relacji na odległość. To właśnie więź emocjonalna pomaga zmniejszyć poczucie samotności, które jest wrogiem w związku na odległość. Pamiętaj: to tymczasowe, ale musisz przez to przejść. I to właśnie więź emocjonalna wywołuje pasję i energię miłości - nie tylko do partnera, ale do samego życia.

Zdjęcia: Shutterstock

Data publikacji:

13.2.2025

20
хв

„Libido zniknęło po Buczy”: jak wojna i status uchodźcy wpływają na życie intymne ukraińskich kobiet

Halyna Halymonyk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Sprawa 800 plus dla Ukraińców, czyli o europejskich wartościach

Ексклюзив
20
хв

Jeśli zmienimy świat jednej osoby, zmienimy cały świat

Ексклюзив
20
хв

Polonizowanie to zły sposób na integrację

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress