Exclusive
20
min

Jazda ciężarówką po mieście była przerażająca. Ale zapanowałam nad strachem

Na ukraińskim rynku pracy jest dziś więcej ofert niż podań. Brakuje rąk do pracy – alarmują eksperci. Jak możemy rozwiązać problem niedoboru specjalistów? Czy pomoże przekwalifikowanie kobiet do tradycyjnie „męskich” zawodów?

Julia Malejewa

Kobiety obejmują stanowiska w pracach uznawanych do tej pory za męskie. Zdjęcie: Beredskapslyfte

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Więcej wakatów niż chętnych do pracy

Od września 2024 r. kluczowym problemem na ukraińskim rynku pracy jest niedobór pracowników. Przyczyny? Mobilizacja, przymusowa migracja za granicę, okupacja terytoriów i niszczenie przez Rosjan ukraińskich przedsiębiorstw. Według raportu Centrum Strategii Gospodarczej „Tracker gospodarki Ukrainy podczas wojny”, na stronach z ofertami pracy podań jest o 26% więcej niż wolnych miejsc.

– Dzisiejszy rynek pracy jest w zasadzie rynkiem poszukujących pracy

– mówi Hlib Wyszlinski, dyrektor wykonawczy Centrum. – Inna rzecz, że znalezienie zatrudnienia bardzo często wymaga przekwalifikowania lub pracy poniżej kwalifikacji, zwłaszcza gdy mówimy o ludziach, którzy opuścili terytoria okupowane, strefę wojny, zniszczone osiedla.

W każdym przypadku sytuacja jest więc inna i musimy przyglądać się konkretnym specjalizacjom. Wyszlinski dodaje, że trendy, które istniały jeszcze przed inwazją, utrzymują się: przede wszystkim brakuje specjalistów w zawodach fizycznych i „niepopularnych”, z niską płacą, gdzie występuje duża rotacja personelu: sprzedawców, ładowaczy, kelnerów, baristów, pracowników pomocniczych i portierów.

Kobiety na męskie stanowiska

W Ukrainie kobiety zarabiają średnio ponad 18% mniej niż mężczyźni.

W ubiegłym roku ukraiński rząd opracował strategię mającą to zmienić. Plan zakłada zmniejszenie różnicy w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn z 18,6% do 13,6% do 2030 roku.Jednak w czasie wojny wyobrażenie dotyczące płci na rynku pracy znacznie się zmieniły, zaznacza Wiktoria Biliakowa, PR menedżerka w Work.ua:

– Coraz więcej pracodawców w Ukrainie jest gotowych zatrudniać kobiety na stanowiskach, które wcześniej były uważane za tradycyjnie męskie. Na przykład zawody: kierowca ciężarówki, operator maszyn i technik produkcji – stają się dla kobiet coraz bardziej dostępne.

Wojna w pewnym stopniu pobudziła proces ich otwierania, ponieważ bariery związane z płcią, które istniały na rynku pracy, zaczęły pękać ze względu na pilne zapotrzebowanie na pracowników. Pracodawcy inwestują również w automatyzację procesów i poprawianie warunków pracy, dzięki czemu wytrzymałość fizyczna nie jest już kluczowym czynnikiem w procesie selekcji. Ten sam trend dotyczy zatrudniania starszych pracowników.

Zapotrzebowanie na doświadczonych pracowników rośnie, a ograniczenia wiekowe stają się coraz mniej istotne.

Przed wojną kobiety stanowiły 55% zarejestrowanych bezrobotnych.

Obecnie według Państwowej Służby Zatrudnienia ten wskaźnik wzrósł do 77%, a w niektórych regionach – nawet do 80%. W związku z tym istnieją pewne trudności z obsadzeniem wakatów w zawodach tradycyjnie uprawianych przez mężczyzn (budowlańcy, spawacze, mechanicy, elektrycy, kierowcy itp.)

Teraz jednak okazuje się, że podział na zawody „męskie” i „kobiece” jest w znacznej mierze stereotypowy. A pracodawcy mają asumpt do tego, by zmieniać swoje podejście.

– Nie jest tak, że rynek pracy stracił wielu mężczyzn, a nie stracił kobiet. Bo stracił i jednych, i drugich. To nie jest taka sama sytuacja, jak w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Związku Radzieckim w latach czterdziestych, kiedy ludzie nie mieli dokąd pójść [podczas II wojny światowej Związek Radziecki masowo zatrudniał kobiety w fabrykach broni, co było równoznaczne ze służbą wojskową – red.].

Ale obecny czas jest dobrym impulsem dla pracodawców do ponownego przemyślenia stereotypów, które pokutowały u nas od czasów sowieckich.

Dlaczego maszynistami w kolejkach metra i pociągach są wyłącznie mężczyźni?

To tajemnica, dlaczego kobiety zawsze prowadziły tramwaje i trolejbusy, ale już nie autobusy – dodaje Hlib Wyszlinski.

Państwowe Centrum Zatrudnienia potwierdziło nam, że największe braki kadrowe występują wśród pracowników wykwalifikowanych. W szczególności brakuje pracowników w zawodach: szwaczka, elektryk (naprawa sprzętu elektrycznego), hydraulik, monter torów, monter awaryjny, spawacz, kierowca wózka widłowego, operator koparki, tokarz, stolarz, operator maszyn sterowanych komputerowo. Jak dotąd nie zaobserwowano masowego zatrudniania kobiet na stanowiskach typowo „męskich”.

W ciągu ostatnich 9 miesięcy tylko 162 Ukrainki zostały zatrudnione jako operatorki maszyn do obróbki drewna, 109 zostało operatorkami pomp, 59 mechanikami montażu mechanicznego, a 47 operatorkami dźwigów. Kilkadziesiąt kobiet w Ukrainie zostało elektrykami i ładowaczami.

Anastasiia Mazurkova jest pierwszą kobietą maszynistą w charkowskim metrze. Suspilne Charków / Jewhen Gertner

Państwo daje nowe możliwości

Przekwalifikowanie pracowników może pomóc w przywracaniu równowagi na rynku pracy. Jak latem ogłosiło Ministerstwo Gospodarki, 30 tysięcy Ukraińców będzie mogło przejść szkolenie i nauczyć się nowych zawodów w ramach projektu edukacyjnego ReSkill UA [projekt jest realizowany przez Happy Monday wraz z międzynarodową platformą Coursera, przy wsparciu programu USAID „Konkurencyjna Gospodarka Ukrainy” i pomocy Ministerstwa Gospodarki – red.].

– Zadaniem rządu jest poprawa sytuacji na rynku pracy poprzez wspieranie programów szkoleniowych i przekwalifikowujących dla Ukraińców w bardziej popularnych zawodach i specjalnościach. A także tworzenie warunków do powrotu tych, którzy opuścili kraj z powodu wojny

– wyjaśniła wiceminister gospodarki Tetiana Bereżna.

Urzędy pracy organizują szkolenia dla zarejestrowanych bezrobotnych na wniosek pracodawcy. Szkolą również tych, którzy chcą założyć własną firmę. Od początku 2024 r. takie szkolenia przeszło 33 tysiące bezrobotnych Ukraińców. Niektórzy, w tym osoby wewnętrznie przesiedlone, mogą otrzymać bon szkoleniowy – dokument, który umożliwia bezpłatne podniesienie kwalifikacji lub zdobycie nowego zawodu, zgodnie z listą zatwierdzoną przez Ministerstwo Gospodarki (155 zawodów i specjalności). Bony takie zostały wydane 19 tysiącom Ukraińców.

Absolwentki kursów przeszkalających Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet

Instalatorki fotowoltaiki

Galina Czerkaszyna jest z wykształcenia inżynierem elektrykiem. W tym roku uczestniczyła w kursie dla instalatorów paneli słonecznych, organizowanym przez Atmosfera Academy, platformę szkolącą specjalistów w dziedzinie energii słonecznej. To był kurs dla kobiet. Głównym warunkiem udziału w nim było posiadanie wykształcenia technicznego, ponieważ uczestnicy musieli mieć podstawową wiedzę na temat elektryczności.

– Część kursu odbywała się online, a część w realu – mówi Czerkaszyna. – Uczyliśmy się, jak instalować i demontować moduły słoneczne na wysokości. W tym celu odbyliśmy praktyczne szkolenie z alpinizmu przemysłowego. Używając prawdziwego sprzętu alpinistów przemysłowych wspięliśmy się na dach; to była świetna zabawa. A potem musieliśmy wciągnąć tam panel i zainstalować go. To było już nieco trudniejsze, ale nadal bardzo interesujące.

W rezultacie Galina dołączyła do Atmosfera Academy jako wykładowczyni.– Na kurs instalatora paneli słonecznych nadeszło 150 zgłoszeń – mówi Ołeksij Weretelnyk, kierownik programu edukacyjnego. – Ostatecznie wybrano dziesięć uczestniczek, które w sierpniu 2024 r. ukończyły szkolenie teoretyczne online i praktykę techniczną w Kijowie. Już wcześniej szkoliliśmy kobiety na tym kursie, ale nie było ich zbyt wiele. Aż któregoś dnia zwróciła się do nas firma, która ma własne elektrownie słoneczne, i poprosiła o przeszkolenie specjalistów. Zdaliśmy sobie sprawę, że na rynku są problemy z męskimi zespołami, więc pomyśleliśmy, że kobiety również mogą nauczyć się tego zawodu.

Kobieta zakłada fotowoltaikę. Zdjęcie: Shutterstock

Ukraińskie biuro Greenpeace, które zostało partnerem w programie, mniej więcej w tym samym czasie złożyło Akademii podobną propozycję. Po kursie pojawiły się inne organizacje pozarządowe gotowe do współpracy z platformą. W tym roku Akademia Atmosfera planuje stworzyć kolejną taką grupę.

– Zamierzamy uruchamiać kursy, w których kwestia płci będzie jeszcze mniej istotna – takie jak kurs na kierownika projektu w zakresie energii słonecznej. Bo jeśli mówimy o instalatorze, to nadal czasami trzeba użyć wysiłku fizycznego, gdy w rachubę wchodzi przeniesienie dość ciężkich paneli (choć dzieje się to przy użyciu narzędzi). Ogólnie rzecz biorąc, firmy często wysyłają do nas swoich pracowników na szkolenia, niezależnie od tego, czy są to mężczyźni, czy kobiety – dodaje Ołeksij Weretelnyk.

Inny program szkoleniowy dla kobiet oferowany jest w ramach projektu Reskilling Ukraine.

Kierowczynie autobusów. Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet

Sestry pisały już o tym, jak kobiety uczą się prowadzić ciężarówki. Jak mówi koordynatorka programu Ołeksandra Panasiuk, programy Reskilling Ukraine ukończyło już 228 kobiet . Zostały przekwalifikowane na kierowców ciężarówek (program OnTrack we współpracy ze Scania Ukraine) i kierowców autobusów (program BusDrive).Pod koniec roku zostaną uruchomione dwie kolejne grupy pilotażowe: kierowców ciężarówek OnTrack CE (kategoria CE, ciężarówka z przyczepą) oraz Iron Women – program szkolenia operatorów koparek i ładowarek czołowych. Ten drugi jest uruchamiany wspólnie z Volvo CE.

– To unikatowy program, który Volvo Construction Equipment wdraża po raz pierwszy. I robimy to razem w Ukrainie. Negocjacje w sprawie jego uruchomienia trwały prawie rok i jesteśmy bardzo zadowoleni, że kobietom, które widzą siebie jako profesjonalistki w obsłudze koparek i ładowarek, możemy dać szansę na zdobycie nowego zawodu całkowicie bezpłatnie – mówi Ołeksandra Panasiuk.

Kobiety mogą wykorzystać zdobytą wiedzę na różne sposoby. Niektóre zatrudnią się w nowej pracy, inne rozpoczną własną działalność gospodarczą, a jeszcze inne usprawnią procesy w swoich firmach.

Hanna Hastynszczykowa jest właścicielką rodzinnego rancza „Idylla” w obwodzie kijowskim. W lutym 2022 r. wieś Lisowicze, w której znajduje się ranczo, znalazła się pod okupacją. Zwierzętom brakowało jedzenia i wody. Nie było możliwości ewakuacji – wszystkie mosty zostały wysadzone w powietrze i brakowało transportu, którym można by wywieźć 13 koni.

– Siano i inne pasze miały zostać dostarczone 23 lutego, ale nie było jak tym do nas dotrzeć. Zostaliśmy prawie bez niczego – wspomina Hanna.

Potem pojawił się pomysł kupienia własnego transportera do przewozu koni:– Zdaliśmy sobie sprawę, że różnie może być i że to jedyny sposób na uratowanie koni.

Hanna postanowiła zrobić prawo jazdy kategorii C i zapisała się do projektu Reskilling Ukraine:

– Na początku online uczyliśmy się teorii, potem mieliśmy dwa tygodnie praktycznych lekcji jazdy. To było dla mnie trudne, bo choć miałam prawo jazdy, nie prowadziłam samochodu aż do 2022 roku, kiedy mój mąż wstąpił do sił zbrojnych.

Jazda po mieście była przerażająca, lecz pokonałam strach. Teraz zdaję sobie sprawę, że kiedy prowadzisz ciężarówkę, musisz wziąć pod uwagę jej wymiary. Wciąż zdajemy egzaminy, ale niektórzy z wcześniejszej grupy już znaleźli pracę.

Obecnie Reskilling Ukraine zbiera dane na temat tego, którzy absolwenci programu znaleźli pracę. Jeśli projekt otrzyma dofinansowanie, w przyszłym roku zostanie przekwalifikowanych kolejny tysiąc kobiet.

Zdobyły prawo jazdy w specjalnej kategorii i mogą teraz prowadzić ciężarówki. Zdjęcie: Reskilling Ukraine Beredskapslyftet
No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka, dyrektorka i redaktorka naczelny IA „VSN”, wcześniej korespondentka IA „Volyn News”. Absolwentka kursu „Ekonomia, rynki i analiza danych” Centrum Dziennikarstwa Kijowskiej Szkoły Ekonomicznej. Magister filologii ukraińskiej.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..

Dołącz
Pomoc lwowska dla bezdomnych Wspólnoty Sant’Egidio

„Pomagając innym, ratujemy siebie”: jak Lwów stał się schronieniem dla tysięcy uchodźców

Od pierwszych dni inwazji na pełną skalę ulica Kopernika, jedna z najpiękniejszych ulic we Lwowie, stała się adresem, pod którym tysiące ludzi szukało ratunku. Właśnie tutaj mieści się centrum humanitarne międzynarodowej organizacji Wspólnoty Sant’Egidio. Przyjeżdżali tu starsi, chorzy, ranni i ci, którzy stracili bliskich. Nie wszystkim udawało się dotrzeć – niektórzy ginęli trafieni rosyjskimi pociskami podczas ewakuacji.

Osoby wewnętrznie przesiedlone, które przybywają do Lwowa, to nie to samo, co uchodźcy udający się do Europy. Lwów przyjmuje najciężej doświadczonych, straumatyzowanych, ciężko rannych oraz osoby starsze i niezdolne do podróżowania. W sumie ponad 220 000 Ukraińców z miast na linii frontu przybyło do Lwowa w poszukiwaniu ratunku.

Iwanna Synytska, koordynatorka międzynarodowej organizacji Wspólnoty Sant’Egidio we Lwowie, przyjęła setki rozdartych wojną Ukraińców od początku inwazji na pełną skalę. Przed wojną organizacja pomagała biednym i bezdomnym we Lwowie. W czasie wojny nie zaprzestała tej działalności, ale wiele osób, które przybyły do Lwowa jako uchodźcy, zostało wolontariuszami i teraz pomaga osobom żyjącym na ulicach. Osoby wewnętrznie przesiedlone mówią:

"Pomagając innym, ratujemy siebie".
Migrantki-wolontariuszki rozdają ludziom kwiaty

"Na początku wojny na pełną skalę do Lwowa przyjechało wiele osób ze wschodnich, południowych i centralnych regionów Ukrainy" - mówi Iwanna Synycka - "i po raz pierwszy spotkaliśmy tych ludzi w szkole w dzielnicy Sykhów, gdzie działało pierwsze schronisko dla uchodźców. Przychodziliśmy do nich codziennie i gotowaliśmy dla nich. Ponieważ jesteśmy społecznością, która od wielu lat karmi ubogich we Lwowie, postanowiliśmy przygotować jedzenie również dla naszych przesiedleńców.

Ludzie spali na podłodze w salach gimnastycznych i klasach szkolnych. Od lutego do lipca codziennie odwiedzaliśmy przesiedleńców, przynosząc ubrania i środki higieniczne, i poznawaliśmy ich.

Kiedy w mieście przebywało już ponad 200 000 uchodźców, postanowiliśmy zrobić dla nich coś więcej. Wprowadziliśmy proces rejestracji i rozpoczęliśmy dystrybucję pomocy humanitarnej w naszym centrum przy ulicy Kopernika. Ludzie przychodzili, rozmawialiśmy, a nasze rozmowy przeradzały się w bliskie relacje.

Byliśmy pierwszymi, którzy wysłuchali strasznych historii o tym, czego doświadczyli podczas wojny. Płakaliśmy razem i przytulaliśmy się. Żaden z naszych wolontariuszy nie był psychologiem: nie byliśmy gotowi na słuchanie tak strasznych ludzkich dramatów, każdy z nas przepuszczał te historie przez swoje serce.

Które historie zrobiły na tobie największe wrażenie?

Nie mogę zapomnieć starszej kobiety z Kramatorska, cały czas płakała, opowiedziała nam, że jej wnuk został zabity przez rakietę na stacji kolejowej w Kramatorsku, kiedy wsiadali do samolotu ewakuacyjnego do Lwowa. Rosja wystrzeliła rakiety balistyczne w ludzi, którzy znajdowali się na peronie. Wnuk tej kobiety został zabity, jej syn - ojciec dziecka - oszalał, ponieważ stało się to na jego oczach.

Albo rodzina z Doniecka, którym rakieta zabiła córkę: rodzice z dwójką małych dzieci ewakuowali się własnym samochodem. Ich samochód został trafiony atakiem rakietowym: ich najstarsza córka zgineła, syn Mychajło przeżył ale przeszedł wiele operacji i nadal trzeba go wozić na rehabilitację.

Przesiedleni w modułowym obozie dla uchodźców we Lwowie

Od ofiar do ratowników: jak przeżywany smutek zamienia się w siłę

Jest wiele historii o naszych przyjaciołach. Nazywam ich przyjaciółmi, ponieważ są uchodźcami, którzy przybyli do nas po pomoc humanitarną, a następnie chcieli nam pomóc i sami zaczęli pracować jako wolontariusze" - kontynuuje Iwanna - dzięki temu odnajdują sens i wracają do świata. „Chcemy czuć się potrzebni” – tę frazę słyszę najczęściej.

Natalia z Orichowa w obwodzie zaporoskim, która przyszła do nas i powiedziała nam ze łzami w oczach, że widziała na lokalnym czacie publicznym, że jej dom został zbombardowany. Teraz jako wolontariuszka pomaga bezdomnym. Ona dobrze rozumie, jak to jest stracić dom

Wielu mężczyzn również przybyło do naszego ośrodka. Pan Wołodymyr i jego syn ewakuowali się z Mariupola. Volodymyr przeżył tortury w rosyjskiej niewoli: wybito mu wszystkie zęby. Jego matka zmarła w Mariupolu, na podwórku jego domu i nie udało się jej pochować. Przed wojną miał dobrze prosperujący biznes w Mariupolu, a we Lwowie stał się bezdomny. Mimo to przyszedł do nas i pomagał rozdawać żywność innym potrzebującym

Podczas wojny wolontariat we Lwowie pomaga uchodźcom wewnętrznym żyć i iść naprzód. Rozumieją, że robią coś pożytecznego. Nie siedzą i nie pogrążają się w smutku, ponieważ są potrzebni. I cały czas nam o tym mówią, że to ważne, by czuli się potrzebni, że to pomaga im dojść do siebie.

Uchodźcy rozdają żywność bezdomnym

Na przykład pani Natalia, która przyjechała do nas z Siewierodoniecka, miasta okupowanego przez Rosjan, opowiedziała nam o swoim synu. Właśnie wrócił z frontu i co noc "prowadzi z nią wojnę".  Nie śpi, cierpi na bezsenność i jest niespokojny.  Zaprosiłam ich do nas. Po chwili przyznała, że dzięki pomocy innych zaczęła się uśmiechać.

"Przyjechaliśmy do Lwowa, bo nie mieliśmy już nic, a tutaj znaleźliśmy nowy sens życia"

Niestety, nie wszystkie historie mają szczęśliwe zakończenie. Śledzimy losy naszych uchodźców. Wiele osób, które zostały ewakuowane do Lwowa w pierwszych dniach wojny, wróciło później do swoich miast i zostało zabitych przez rosyjskie pociski.

Odwiedził nas mężczyzna o imieniu Vlad. Ewakuował się do Lwowa ze swoją babcią z Charkowa. Później babcia wyjechała do córki do Niemiec, ale Vlad został we Lwowie i znalazł tu pracę. Pewnego dnia Vlad pojechał do Charkowa na trzy dni - wielu mieszkańców Charkowa, którzy ewakuowali się do Lwowa, od czasu do czasu wraca do swojego rodzinnego miasta, aby zobaczyć, jak wyglądają ich domy lub mieszkania. I w momencie, gdy Vlad był w Charkowie w swoim mieszkaniu, nastąpił ostrzał rakietowy.

To znaczy, że dramat przesiedlonych polega również na tym, że starają się wrócić do swoich domów w miastach pierwszej linii... i tam umrzeć.

Wszyscy chcą wrócić do domu, bardzo cierpią. Chcą, nawet jeśli ich miasta są zajęte, ale ich domy wciąż stoją. Mówią: "Nie masz pojęcia, jak bardzo chcemy wrócić".

Mykola z Berdiańska przyznaje:

Dziś mijają dokładnie trzy lata odkąd zamknąłem drzwi wejściowe do mojego domu. Nie rezygnuję z myśli, że wrócę, otworzę drzwi i w końcu wejdę do mojego domu

Słuchało tego 20 osób i wszyscy płakali, ponieważ czuli jego słowa jak własne.

Ludzie chcą wrócić, choćby dlatego, że tam mieli wszystko, a teraz nic nie mają. Mówią: "Jesteśmy bezdomni".
Dvi Ivanka: koordynatorka pomocy i bezdomna

Krąg dobroci

Gdzie obecnie mieszkają osoby wewnętrznie przesiedlone we Lwowie?

Prawie każdy wynajmuje mieszkanie. W tych mieszkaniach mieszka kilka rodzin lub kilka pokoleń tej samej rodziny, ponieważ brakuje im pieniędzy na opłacenie czynszu i mediów. I często słyszę, że śpią w tych mieszkaniach na podłodze, bo nie mają pieniędzy na wynajęcie większego lokum.

W większości pracują, zarabiają pieniądze, a emeryci mają emerytury. Wielu młodym ludziom udaje się znaleźć pracę. Oczywiście często nie jest to ta sama praca, którą wykonywali w swoich rodzinnych miastach. Na przykład inżynier lub nauczyciel może pracować jako sprzątacz, ochroniarz lub sprzedawca w supermarkecie.

Co dokładnie robią  w Twoim ośrodku? Otrzymują pomoc czy pracują jako wolontariusze?

Ludzie przychodzili do nas po pomoc humanitarną, rejestrowali się, zostawali na herbatę i szczere rozmowy. Z tych spotkań narodziła się wspólnota. Teraz zapraszamy ich do pomocy w pracy z nowymi uchodźcami wewnętrznymi i do dystrybucji żywności dla biednych i bezdomnych we Lwowie. Raz w tygodniu przygotowujemy gorące posiłki, pakujemy je i idziemy do parku, aby rozdać je bezdomnym.

Przyjaźnimy się z tymi ludźmi od dziesięcioleci, przyjeżdża ich kilkuset, a teraz jest też wielu przesiedleńców wewnętrznych, którzy ustawiają się w kolejce do bezdomnych we Lwowie, aby coś zjeść.

Ludzie bez własnych domów pomagają bezdomnym. A ci uchodźcy wewnętrzni, którzy mają pracę i jakoś ułożyli sobie życie, pomagają tym, którzy mają mniej szczęścia

Osoby w wieku emerytalnym, które mają problemy zdrowotne i nie mogą znaleźć pracy, szczególnie potrzebują pomocy.

Jak bezdomni przeżywają wojnę w Ukrainie?

To bardzo przejmujące. Dwóch naszych wolontariuszy, którzy pracowali z bezdomnymi, zginęło na froncie. Jurij i Wołodymyr pojechali bronić Ukrainy od pierwszych dni wojny na pełną skalę. Kiedy zginął Jurij, który miał zaledwie 25 lat, jeden z bezdomnych podszedł do mnie i powiedział: "Jestem w butach, które dał mi Jurij".
A kiedy nasz wolontariusz Wołodia zginął na froncie, starsi ludzie z domu opieki płakali. Był dla nich jak wnuk, odwiedzał tych samotnych ludzi i pomagał im. "Był naszym słońcem" - mówili.

Vladimir i wolontariusze Domu Pomocy Społecznej nad osobami starszymi

Jak bezdomni reagują na pomoc ludzi, którzy stracili swoje domy i uciekli przed bombardowaniem?

Czekają na spotkanie z uchodźcami wewnętrznymi, aby zapytać ich o ich doświadczenia. Lwowscy bezdomni zaprzyjaźnili się z naszą wolontariuszką, uchodźczynią wewnętrzną Ludmiłą z Popasnej. Ludmiła jest kardiologiem i pomaga im udzielając profesjonalnych porad, a także gotuje dla nich. W szczególności piecze pyszne ciasta.
Nasi wewnętrzni przesiedleńcy nie tylko przychodzą do ośrodka, ale także angażują się w wolontariat na linii frontu. Co tydzień wyplatają siatki maskujące dla naszej armii.

To jest krąg pomocy.

<frame>Wspólnota św. Egidiusza, świecka międzynarodowa organizacja chrześcijan i katolików działająca w ponad 80 krajach na całym świecie. Stworzony we Włoszech w 1968 roku przez grupę rzymskich studentów. Założycielem jest profesor Andrea Riccardi. Społeczność znana jest z misji pokojowych i humanitarnych w Afryce, na Bałkanach, na Ukrainie. Główny kierunek wolontariatu: pomoc bezdomnym, uchodźcom, osobom starszym i niepełnosprawnym. <frame>

Zdjęcia: Gmina św. Egidiusza we Lwowie

20
хв

„Jesteśmy bezdomni, ale nie sami”: jak migranci, bezdomni i wolontariusze ratują się nawzajem

Jaryna Matwijiw
wywiad z Jurijem Andruchowyczem

Olga Pakosz: Trzy lata temu, w maju 2022 r., udzielił Pan wywiadu „Gazecie Wyborczej”, który był dość optymistyczny. Jak zmienił się Pana nastrój przez te trzy lata?

Jurij Andruchowycz: Jasne, tamten entuzjazm już minął. Sytuacja zewnętrzna jest dziś na tyle trudna, że wiele rzeczy nie wydaje się już tak osiągalnych, jak wtedy. Mimo to uważam, że nie wolno nam tracić optymizmu i pozytywnej wizji przyszłości. Dla niektórych może ona wyglądać na nieuzasadnioną, ale musimy szukać argumentów. Inaczej wszystko się rozpadnie.
Wydaje mi się, że wielu z nas — mnie też to dotyczy — będzie musiało przemyśleć na nowo, czym właściwie jest zwycięstwo. Ale powiem jedno: byłem przekonany, że w którymś momencie zachodnie armie będą walczyć ramię w ramię z nami. I trudno mi się tej myśli pozbyć, trudno mi się z nią rozstać bez żalu.

Czyli Europa rozczarowała?

Zdecydowanie. Choć nie tylko Europa potrafi rozczarować — mamy jeszcze naszego wielkiego zamorskiego brata, który, mam wrażenie, całkiem postradał zmysły. Pamiętam, jak tuż przed inwazją zadzwonił do mnie polski dziennikarz Michał Nogaś. Pytał o różne sprawy związane z możliwą wojną, także o to, co ja sam zamierzam zrobić. Zapytał też: "Co właściwie może powstrzymać Putina?" I wtedy — dość impulsywnie —odpowiedziałem, że same sankcje absolutnie nie, bo on ma je głęboko gdzieś. Ale wiem, co może go powstrzymać — to Siły Zbrojne Ukrainy, które są zdeterminowane, by bronić swojego kraju i walczyć. Problem w tym, że ich możliwości nie są nieskończone. Prędzej czy później przyjdzie moment wyczerpania, a Rosjanie będą nadal naciskać. I wtedy, mam nadzieję, z pomocą przyjdą nam zachodni partnerzy.

 Czyli wierzy Pan, że oni jednak przyjdą z pomocą?

Nie, już nie. Ale w 2022 roku miałem pełne prawo w to wierzyć. Zwłaszcza po naszych sukcesach… Kiedy powtarzałem tę myśl w gronie Ukraińców, spotykałem się z krytyką — zarzucano mi oportunizm, sugerowano, że nie wierzę w nasze siły zbrojne. Mówiono: „Dajemy sobie świetnie radę bez nich, popatrz tylko, jak nasi walczą!” A ja odpowiadałem, żemimo wszystko dobrze byłoby mieć kogoś po swojej stronie. To po prostu elementarna logika.

W każdej wojnie lepiej mieć sojuszników, niż nie mieć ich wcale. A my ich nie mamy

Urzędnicy wciąż próbują nazywać sojusznikami, dajmy na to, państwa NATO, ale to są partnerzy, a nie sojusznicy.
Różnica jest prosta. Partnerstwo to coś dobrego — bez partnerów byłoby nam znacznie trudniej. Ale partnerstwo oznacza tymczasowość i brak pewności. Partner może się rozmyślić i już nim nie być. I właśnie teraz jesteśmy tego świadkami. W przypadku Stanów Zjednoczonych to wręcz skandaliczne, brutalne i cyniczne. Sojusznik to coś więcej — to zobowiązanie, z którego nie da się tak po prostu wycofać.

Kto dziś mógłby być takim sojusznikiem?

Spośród krajów, które są najbliżej? Ich pomoc może nie jest duża w sensie ilościowym, bo to małe państwa, ale bez wątpienia mam na myśli wszystkie kraje bałtyckie — Litwę, Łotwę i Estonię. W stosunku do swoich możliwości, to właśnie one pomagają Ukrainie najwięcej.
Myślę też o państwach, które idą w ich ślady — Północna Europa, Skandynawia. Można powiedzieć, że one nas nie porzucą. Ta protestancka etyka wciąż tam funkcjonuje.

Chodzi Panu o Finlandię, która się zbroi i także przygotowuje się do wojny?

Mam pewne fantazje —geopolityczne i militarne — związane właśnie z Finlandią. Gdy latem zeszłego roku nasze wojska ruszyły naprzód w okolicach Kurska i stało się jasne, że Rosjanie praktycznie nie mają tam nikogo — całe odcinki frontu były puste —pomyślałem: to dobry moment dla Finlandii, by odzyskać swoje dawne ziemie w Karelii. Ale nie zdecydowali się na taki krok.

A Polska? Muszę zapytać o Polskę.

Oczywiście. Właśnie do niej zmierzałem. Niestety, nie postrzegam dziś Polski jako kraju, który zasługiwałby na miano pierwszego z naszych potencjalnych sojuszników. Mimo to wciąż nie tracę nadziei. Choć… to dość złożona sprawa. Co to właściwie znaczy: „nie tracę nadziei”? Aktywny udział Polski w tej wojnie jest nadal możliwy, ale może do niego dojść dopiero wtedy, gdy sytuacja będzie naprawdę dramatyczna. A tego właśnie chciałbym uniknąć.
Wyobraźmy sobie, że Kijów już padł, ale wciąż bronią się Lwów, Chmielnicki, Tarnopol — naprawdę nie chciałbym, by do tego doszło.
Czy zatem rzeczywiście pragnę interwencji zachodnich armii? Tak, ale tylko w takim sensie, by pomogły nam zwyciężać — nie po to, by włączyły się do walki dopiero wtedy, gdy już przegrywamy. Bo przegrać, niestety, potrafimy i bez ich udziału.

W swojej powieści "Rekreacje" — dla mojego pokolenia to był tekst formacyjny, światotwórczy — opisuje Pan zmiany jako karnawał. Nie przypominam sobie, by ktoś inny w ukraińskiej literaturze zastosował taki zabieg. Proszę powiedzieć: czy zmiany, których dziś doświadczamy, to czas i przestrzeń dla karnawału?

Chodzi o to, że karnawał zawsze ma swój początek i koniec. To zjawisko tymczasowe. W prawdziwym karnawale chodzi o odnowienie wartości. Tymczasem to, co widzimy teraz, jest raczej zaprzeczeniem tej odnowy.

Świat się rozpada, umowy tracą moc, autorytety przestają obowiązywać. Powiedziałbym, że we współczesnym świecie głupota stała się prawdziwym złem.

Przez długi czas traktowałem ją jedynie jako wadę, którą można wybaczyć. Ale teraz widzę, że to aktywny składnik zła.
Weźmy na przykład obecną amerykańską administrację: jeden głupiec na drugim. To ludzie, którzy w życiu niczego nie przeczytali, niczego się nie nauczyli może poza tym, co dotyczyło ich interesów biznesowych. I oto mamy, co mamy.
Karnawał to przecież w jakimś sensie święto głupców. Ale cała rzecz polega na tym, że ról głupców w karnawale wcale nie odgrywają głupcy. Często są to ludzie inteligentni, którzy udają głupców.

Francisco Goya „Pogrzeb sardynki” (karnawał)

I właśnie dzięki temu możliwa jest zmiana: przetasowanie skostniałych systemów i hierarchii. Powstaje alternatywna hierarchia — ale tylko na pewien czas, do konkretnej daty, po której cały ten bal się kończy: zaczyna się post, wszyscy milkną i już siedzą cicho.

Karnawał był historycznie — choćby w Republice Weneckiej — sposobem rozładowania napięcia. W społeczeństwie rządzonym twardą ręką dwa razy do roku pozwalano uciśnionym na odrobinę swobody, by się wyszumieli. Miało to działanie terapeutyczne.

Jak to odnieść do dzisiejszego świata?

Myślę, że współczesny świat też potrzebuje oczyszczającego karnawału. Bo zarówno ci skrajnie prawicowi, jak i dyktatorzy kurczowo trzymający się przeświadczenia: „To jednak my mieliśmy rację” — wszystko to nieuchronnie prowadzi do nowej fali powszechnego ucisku.

Na Zachodzie wyrosło już kilka pokoleń, które nawet nie zdają sobie sprawy, że wolność jest wartością. Urodzili się w niej, traktują ją jak coś oczywistego, jak powietrze. Nie rozmawiają o niej — bo po prostu jest. I dopiero gdy to powietrze zostanie im odcięte, poczują jego brak. Wtedy zaczną szukać wyjścia, być może właśnie w jakiejś nowej formie karnawału. Niekoniecznie w postaci klasycznego pochodu z maskami.

Czyli to nie czas na karnawał?

Być może właśnie tak.

A co zrobić z głupcami?

Mam może nieco uproszczoną odpowiedź, ale jest ona dość oczywista. Spójrzmy: ci klasyczni politycy, którzy stanęli u podstaw liberalnego świata po II wojnie światowej, nie tylko położyli fundamenty. Oni zbudowali ten cały gmach.

A jaka była ich siła? Czym się wyróżniali? Myślę, że w tamtych czasach po prostu nie istniała praktyka badań socjologicznych. Nie patrzyli na rankingi. Przypuszczam, że Churchill nie sprawdzał co tydzień, co myślą wyborcy, tak samo de Gaulle czy Adenauer. Mieli pomysły i je realizowali. A jak można dziś mieć pomysły i trzymać się ich, gdy kilka razy w tygodniu dostajesz prognozę, że stracisz władzę, jeśli pójdziesz tym tropem? I to wszystko w czasie rzeczywistym.

To już nie jest strategia — to zarządzanie preferencjami. Oczywiście, to jest demokracja — w jej najnowszej, stechnizowanej postaci. Otrzymujesz informacje zwrotne w kilka kliknięć. Ale może warto znowu poważnie zastanowić się nad rolą przywództwa. Bo na masy można zrzucić wszystko — mówić, że naród chciał, to ma. Ale prawdziwy lider to ten, kto bierze na siebie odpowiedzialność. I realizuje to, co uważa za słuszne. Jeśli napotyka opór — rozmawia z ludźmi, przekonuje ich, a nie dostosowuje się do ich życzeń.

A dziś widzimy właśnie to drugie. Liderzy nie prowadzą — oni doganiają społeczne trendy. I ten proces tylko się pogłębia: nawet ci politycy, których uważaliśmy za rozsądnych, zmieniają się w klaunów, dbających o swoje notowania. Jeśli spojrzymy na to z perspektywy innej planety, sprawa staje się oczywista: następuje prymitywizacja człowieka. Jest on już nastawiony wyłącznie na szybkie osiągnięcie tego, czego pragnie. Myślę, że to w dużej mierze skutek wpływu mediów społecznościowych. One zdewaluowały zarówno rolę eksperta, jak rolę redaktora.

To znaczy, że teraz wszyscy mogą wszystko?

Każdy może napisać post — i jest on odbierany jako coś o wiele bardziej „cool” niż profesjonalny artykuł. Może być bardzo trafny i poprawny, ale nikt na niego nie zwróci uwagi. Bo nudny. Bo długi. Bo napisany językiem ekspertów. Z drugiej strony, spójrzmy na media społecznościowe — czy to nie jest kolejny przejaw demokracji? Jakby ktoś chciał powiedzieć: „A co, wy, redaktorzy i dziennikarze, myśleliście, że zawsze będziecie kształtować nasze zdanie?” Nie, my sami możemy kształtować nasze zdanie. To na pewno jest wyzwanie. Czy zakończy się happy endem — nie wiadomo.

A gdzie w tym wszystkim są Ukraińcy? Kiedy rozmawiam z Polakami czy Amerykanami, zachwycają się naszą odwagą i bohaterstwem. To słowo teraz nie jest już sztuczne, ale pełne, prawdziwe. Co jeszcze oprócz bohaterstwa świat dostrzegł w Ukraińcach dzięki tej wojnie?

Wydaje mi się, że świat nadal nas nie docenia. Jest empatia ze strony tych, którzy… no, nie można powiedzieć, że są po naszej stronie — ale którzy przynajmniej współczują. A takich jest większość. Jednak chciałoby się, żeby większość była jednak po naszej stronie. To też kwestia informacji. Zagraniczne media koncentrują się na czarnych scenariuszach — zniszczeniach, ucieczkach, cierpieniu. O sukcesach Sił Zbrojnych Ukrainy czasem muszą pisać, bo nie da się ich pominąć. Ale pozytywnych wydarzeń w życiu cywilnym nie widzą, nie zauważają. A tam jest przecież mnóstwo ważnych, nowych rzeczy.

Jeśli chodzi o nas, to utrwalił się obraz zmęczonej, złamanej, nieszczęśliwej ofiary. I w dużej mierze, myślę, ten obraz wzmacniają nasi uchodźcy. Wielu z nich naprawdę nie potrafi patrzeć na wszystko w innych barwach niż najtragiczniejsze. Jeśli ktoś opuścił swój kraj, bo jego dom już nie istnieje, to trudno oczekiwać, że będzie miał ducha zwycięzcy.

Ale na szczęście jest wielu silnych duchem. Jeden przykład. Zwrócił się do mnie Józef Zisels, przewodniczy jednej z ukraińskich organizacji żydowskich. Przygotowali zbiórkę świadectw żydowskich uchodźców tej wojny. Z różnych regionów, głównie z obwodu kijowskiego i Mariupola, ale także z Charkowa i Czernihowa… Ludzie opowiadają, co się z nimi stało po 24 lutego 2022 roku. Tak, te świadectwa są trochę opóźnione w czasie — większość datuje się na wiosnę-lato 2022 roku. Od tamtego czasu wiele się zmieniło.

Zauważalne jest, że są to osoby z dodatkowymi tożsamościami. Są świadome swojego żydowskiego pochodzenia, to często aktywiści społeczności lub synagog. I jednocześnie ich teksty są w przeważającej części ukraińskie w duchu. Myślę, że zadziałał tu pewien dobór. Ale w wielu historiach powtarza się jeden motyw: nie ma domu. Był i nie ma. Teraz wielu z nich jest w Izraelu. Stali się repatriantami, uczą się hebrajskiego, otrzymują wsparcie. Ale jako Ukraińcy —wszyscy oni świadczą o tej wojnie. Ich oceny, ich akcenty — są ukraińskie.

To się jakoś kojarzy z II wojną światową?

Tak. W książce jest przedmowa redaktora — a mnie poproszono, żebym napisał jeszcze jedną. W obu podkreślono: podczas II wojny światowej uciekali przed nazistami. To był exodus, ewakuacja na wschód Związku Radzieckiego. A dziś —uciekają przed Rosją. Często są to ci sami ludzie — wówczas dzieci, dziś starzy i bezradni. Znów uciekają przed wojną — przed inną wojną, innym najeźdźcą, innym agresorem. Ale opisy są podobne — okrucieństwa, znęcanie się nad ludźmi w okupowanych miastach i wsiach. I niby wszystko już wiadomo, ale kiedy się to czyta — ciarki przechodzą po plecach…

A skoro już mowa o rosyjskim okrucieństwie. Gdy pytałam Andrzeja Stasiuka o Rosję, często cytował właśnie Pana. Wiele rzeczy, które Pan przewidział i opisał w „Moskowiadzie”, dziś się sprawdza. Czy spodziewał się Pan aż tak agresywnego zachowania?

 Pomyliłem się, kiedy na początku wojny zakładałem, że po pierwszym tysiącu poległych żołnierzy w Rosji zaczną się protesty. Ale to się bardzo szybko rozwiało, bo ten pierwszy tysiąc pojawił się błyskawicznie. Pomyślałem: dobrze, może to dla nich nie jest granica, może po dziesięciu tysiącach... i tak dalej.

A potem ktoś z zachodnich rozmówców powiedział mi: przecież oni żyją w dyktaturze i po prostu nie znają skali tych strat. Odpowiedziałem: to niemożliwe. Dziś nie ma już takiej informacji, której naprawdę nie dałoby się znaleźć — nie istnieje taka całkowita informacyjna blokada, która by to uniemożliwiała.

Ale problem polega na tym, że oni po prostu nie chcą nic wiedzieć. I myślę, że prawdopodobnie zawsze tacy byli.

Bo teraz, kiedy sam jestem w samym środku tej sytuacji, czytam różne historyczne opracowania — o tym, jak było trzysta, czterysta lat temu, jak się zachowywali, powiedzmy, za czasów Piotra I — i wszystko to układa się w jeden spójny obraz. Jacy byli, tacy są. Myślę, że jeśli na świecie istnieje coś absolutnie niezmiennego, to właśnie oni.

Nie chcieliśmy tego widzieć? Czy myśleliśmy, że oni się zmieniają?

A co właściwie wiedzieliśmy? Osobiście miałem w pamięci Związek Radziecki. Zacznijmy od tego, że jeśli dorastałeś w mieście w Ukrainie Zachodniej w czasach radzieckich, to głównym kryterium odróżnienia Ukraińców od Rosjan był język. U nas w mieście ci, którzy mówili po rosyjsku, byli „ruscy”.

I moja babcia mówiła: jak to możliwe, że w przedszkolu wszystkie dzieci rozmawiają między sobą po rosyjsku, a wszystkie mają ukraińskie nazwiska? Z takimi nazwiskami nie mogą być Rosjanami. I to zawsze było trochę niejasne — kto właściwie w Ukrainie jest Rosjaninem. Po 1991 roku sytuacja się nieco wyklarowała, choć w gruncie rzeczy mało nas to obchodziło. Wszyscy, którzy mieli ukraiński paszport, stawali się Ukraińcami. Podchodziliśmy do tego politycznie, nie etnicznie.

Ale w moim życiu był taki moment — pod koniec istnienia Związku Radzieckiego przez dwa lata, z przerwami, mieszkałem w Moskwie. I tam już nie dało się uciec od tego, że to są Rosjanie. Tam obcujesz z Rosjanami, a nie z jakimiś „rosyjskimi Ukraińcami”. I wtedy coś do mnie dotarło. Ogromny wpływ wywarły na mnie książki, które jeszcze pół roku wcześniej były zakazane, a teraz — proszę bardzo, drukują, wydają. Między innymi książka francuskiego podróżnika Astolfa de Custine’a „Rosja w 1839roku”. Porównywałem to, co w niej opisano, z tym, co widziałem za oknem — z rzeczywistością, w której żyłem na co dzień — i wszystko idealnie się pokrywało.

Nawet Sołżenicyn, bardzo przez nas nieakceptowany, a jednak jego „Archipelag GUŁag” — uważam, że to cenna książka. Pokazuje te same mechanizmy terroru — ich ulubioną metodę: masowy terror, represje, tłumienie wszelkich przejawów wolności. W „Moskowiadzie” uznałem, że jako pisarz mam prawo do przesady. I, oczywiście, przesadzałem. A teraz myślę — jaka tam przesada?..

Czyli Rosjanie niczym nie zaskoczyli?

Zaskoczyli tym, że pod wpływem propagandy, mediów społecznościowych i, rzecz jasna, represji państwowych, wykształciła się u nich taka... gruba skóra. Są tak znieczuleni, że ich niezdolność, po pierwsze, do współczucia drugiemu człowiekowi, do zrozumienia jego cierpienia, a po drugie, do zrobienia czegokolwiek, żeby to zmienić — osiągnęła jakiś fenomenalny poziom.

W 2022 roku zaczęto dość często określać wszystko, co rosyjskie, jednym krótkim słowem — „chtoń”. I myślę, że ta chtoń po prostu ich całkowicie opanowała. Bo chtoń to coś, co tkwi głęboko w podświadomości, coś mrocznego, strasznego. A u nich to się wydostało na powierzchnię. Zostali pochłonięci przez chtoń.
Hieronymus Bosch „Niosąc krzyż”

No dobrze, ale przecież i tak musimy z nimi żyć po sąsiedzku. Całe narody przecież nie znikają, prawda? Musi istnieć jakiś rodzaj odporności, ochrony.

Myślę, że na praktycznym poziomie jednym z takich mechanizmów samoobrony jest język ukraiński.
W naszej historii bywało z tym różnie, ale teraz zaczynam rozumieć, że język staje się strategiczną wartością w kontekście przetrwania obok Rosji. Nawet na takim prostym przykładzie – coraz powszechniejsze staje się zjawisko werbowania nastolatków przez kanały w Telegramie. Gdyby istniała bariera językowa, gdyby nasi nastolatkowie nie czytali po rosyjsku, bo słabo by ten język rozumieli, to skala tego zjawiska byłaby kilkakrotnie mniejsza.
Ale do ukrainizacji trzeba podchodzić nie jako do procesu rewolucyjnego, lecz ewolucyjnego. Żaden czarodziej nie sprawi przecież, że jutro wszyscy w Ukrainie zapomną język rosyjski – nawet jeśli by tego bardzo chcieli.

Czy nie uważa Pan, że kwestia języka ma swoje fazy? Że czasem następuje fala entuzjazmu — wszyscy zaczynają mówić po ukraińsku, a potem to słabnie i powraca rosyjski?

Tak, to przebiega skokowo.Sam mam takie obserwacje dotyczące Kijowa, bo Kijów jako stolica chłonie całą Ukrainę – są tu ludzie z różnych regionów. Przeżyłem w Kijowie już drugi takiintensywny, skokowy proces ukrainizacji – ostatni raz podczas Majdanu, awcześniej podczas Pomarańczowej Rewolucji.
I przez jakiś czas po rewolucji językukraiński się utrzymuje, ale potem zaczyna powracać rosyjski.

To taki papierek lakmusowy –pokazuje, czy jako państwo idziemy w dobrym kierunku, czy przeciwnie. Gdy tylko sprawy się pogarszają – wszędzie robi się więcej rosyjskiego. To znak, żel udzie przestają inwestować w Ukrainę swoje wewnętrzne zasoby, swoje emocje. Bo to jest wysiłek – przejść na inny język. I wielu dochodzi do momentu rozczarowania, kiedy myślą: ten wysiłek nic nie daje, niczego nie zmienia...

W obecnym czasie wojny to zależy przede wszystkim od sukcesów lub niepowodzeń Sił Zbrojnych Ukrainy. To mogą się wydawać rzeczy niezwiązane, ale jeśli spojrzeć logicznie – można zrozumieć, dlaczego tak to działa.

Dopóki armia ukraińska zwycięża, idzie naprzód – równolegle postępuje ofensywa języka ukraińskiego.

Poza wszystkim, ludzie mają naturalną tendencję do trzymania się zwycięzców, chcą być po stronie tych, którzy wygrywają, wskoczyć w ostatniej chwili do zwycięskiego szeregu.

Ale kiedy armia się cofa, to z językiem zostają tylko ci najtwardsi — a tych jest niewielu.

Czyli język. A co jeszcze?

Język. To jeden z koniecznych kroków, ale niewystarczający. I myślę, że najlepszą gwarancją, jaką dostrzegam, jest wrogość. To brzmi cynicznie. Ale najlepszą gwarancją dalszego istnienia Ukrainy — i to nie tylko przetrwania, ale istnienia z rozwojem, z sukcesem — na poziomie globalnym jest wrogość między Zachodem a Rosją. Im cieplejsze i lepsze są ich relacje, tym większe zagrożenie dla Ukrainy. A to, że Trump tak bardzo chce tego zbliżenia, aż mu się z tego powodu wyrywa — to dla nas zagrożenie ogromne.

W ogóle nie mieliśmy wcześniej takiej sytuacji — nienawidzić Ameryki. To dla nas coś kompletnie obcego. Przecież wszystkie nadzieje wiązaliśmy właśnie z nią. Że jest ktoś wielki, sprawiedliwy, silny — i że nas ochroni. A tu nagle ten wielki i silny staje po stronie tego, który ukradł nam Krym.

To jak w dzieciństwie: ten, kto miał cię chronić przed podwórkowym bandytą, nagle sam się z tym bandytą przytula. To się nie mieści w żadnej logice — ani dziecięcej, ani dorosłej. Ale to kształtuje charakter.

Na razie Europa trzyma wobec Rosji mniej więcej właściwy dystans. Choć już wielu tam swędzi ręka, żeby wracać do „normalnego biznesu”. Ale patrząc obiektywnie — Rosja i tak będzie się zachowywać w taki sposób, że ta wrogość okaże się nieunikniona.

Kraje europejskie zaczęły się intensywnie zbroić, przygotowywać do wojny. Jeśli oni szykują się na wojnę, to znaczy, że nas już nie ma? Czy do jakiej wojny oni się szykują?

Przede wszystkim trzeba mieć świadomość: pokój w Europie potrwa tak długo, jak długo Ukraina będzie stawiać opór. I co to oznacza? Niech się chwilę zastanowią — zwłaszcza w Polsce, bo mamy wspólną granicę: czy nie lepiej teraz wysłać swoje wojska do Ukrainy. Sto razy bardziej racjonalnie jest bronić się dziś na Donbasie, razem z Ukraińcami, niż na terytorium Polski. Nie wiem, jakie jeszcze argumenty można przytoczyć?

Po prostu współczesny człowiek nie umie już wyobrazić sobie świata poza strefą komfortu. Wszyscy tak się w tej strefie zasiedzieli, że sam pomysł, że mogłoby być inaczej, paraliżuje.

Jak dziś u Ukraińców z optymizmem?

Ukraińcom właściwy jest ukryty optymizm. Rzadko go okazują, częściej narzekają, mówią, że wszystko źle.

Tak jakby nie chcieli dawać powodów do zazdrości sąsiadom. To taka strategia obronna — ukrywać prawdę, tłumić emocje. Ale w dzisiejszych warunkach to wręcz pomaga. Jest w tym coś uzdrawiającego: zdrowy poziom samokrytyki, autoironii, czarnego humoru, który pozwala się psychicznie podnieść, spojrzeć na siebie zboku, odzyskać równowagę.

Myślę, że z każdą nową falą zagrożenia pojawia się nowe zjednoczenie. Ten zasób jeszcze się nie wyczerpał. I jestem pewien: jeśli sytuacja się pogorszy, jedność będzie jeszcze głębsza. Tak jak to było w pierwszych dniach inwazji — wtedy wszyscy robili coś dobrego, pomagali sobie nawzajem. Ale później ten zryw przygasł — bo wojna, przepraszam za wyrażenie, się ustabilizowała. Ludzie zobaczyli, że jutro nie będzie tu rosyjskich czołgów. I pojutrze — też nie. I stało się możliwe, żeby znowu wrócić do swoich spraw i żyć swoim życiem. 

20
хв

Jurij Andruchowycz: Dziś polityczni liderzy nie prowadzą — oni gonią społeczne trendy. I zamieniają się w klaunów

Olga Pakosz

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Stefanie Babst: – USA mogą wyjść z NATO za 5 do 10 miesięcy

Ексклюзив
20
хв

Umowa Trumpa o ukraińskich złożach: szansa czy pułapka

Ексклюзив
Dezinformacja
20
хв

Stalin miał „Prawdę”, Putin ma Pravdę

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress