Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
"Moje wspomnienia z Majdanu są najcieplejsze. Widziałem tak wielu wspaniałych ludzi gotowych pomagać sobie nawzajem, widziałem tyle wrażliwości i poświęcenia, tyle entuzjazmu i wiary w przyszłość".
Uczestnicy Majdanu. Kijów, 2013. Fot: Sergei Supinsky/AFP/East News
No items found.
Majdan z lat 2013-2014 rozpoczął się jako protest przeciwko porzuceniu polityki integracji europejskiej, ale szybko przekształcił się w protest przeciwko niesprawiedliwości. Jednak jego głównym rezultatem były narodziny narodu politycznego, bez którego nie można zbudować żadnego państwa.
Jeśli się nad tym zastanowić, to właśnie o to chodziło na Majdanie od samego początku. W końcu umowa stowarzyszeniowa z Unią Europejską była postrzegana przez patriotycznych Ukraińców jako zabezpieczenie przed możliwym przejęciem władzy przez Rosję - coś, z czego sam Wiktor Janukowycz zdawał się nie zdawać sobie sprawy aż do ostatniej chwili, kiedy postrzegał zarówno UE, jak i Rosję jako źródła wzbogacenia się jego własnej rodziny. Nawiasem mówiąc, rozumiemy, że umowa stowarzyszeniowa nie gwarantuje niczego w szczególności. Gruzja, która podpisała ją w znacznie spokojniejszych warunkach niż Ukraina, niebezpiecznie zbliżyła się do Rosji. A Armenia, której przywódcy odmówili podpisania umowy pod naciskiem Putina i dołączyli do wszystkich prorosyjskich związków integracyjnych, teraz jeszcze bardziej oddala się od Moskwy.
Ale potem nieoczekiwane odrzucenie porozumienia stało się prawdziwym wyzwalaczem dalszych wydarzeń i przyspieszyło je. Janukowycz osobiście zniszczył bezpiecznik, który pozwolił społeczeństwu przez jakiś czas dogadać się z nim i jego kryminalizowanym gangsterstwem. Ale w pierwszych dniach Majdanu maski zostały ostatecznie zrzucone, a prezydent kraju rzekomo gotowego na europejski kurs zmienił się w obrzydliwego, twardego "mafioza". Reżim, który nigdy wcześniej nie był szczególnie demokratyczny, zaczął budować autorytaryzm dosłownie ręcznie - w ciągu kilku tygodni znaleźliśmy się nawet nie na Ukrainie Janukowycza, ale w Rosji Putina. Nie w Rosji Putina, która istniała wtedy, ale w tej, która musiała powstać w wyniku jego ataku na Ukrainę. Społeczeństwo, które wielu wydawało się zamrożone, bezwładne i rozczarowane wynikami poprzedniego Majdanu, teraz ożywiło się.
Co więcej, podczas gdy Majdan w 2004 r. był powstaniem, podczas którego społeczeństwo skupiło się na przywódcach i zwycięstwie Wiktora Juszczenki w wyborach prezydenckich, tym razem to przywódcy polityczni skupili się na społeczeństwie.
To właśnie na tym tle narodził się nasz naród polityczny - na naszych oczach. Ukraińcy przestali być "projektem etnicznym" mającym na celu wyłącznie przetrwanie i samozachowanie, "gettem językowym", w którym obcy są traktowani ze strachem i stali się szerokim stowarzyszeniem ludzi o różnym pochodzeniu etnicznym. Ludzi, którym zależy na Ukrainie.
Późniejsze wydarzenia tylko utrwaliły tę wspólnotę, ale widzieliśmy ją jako rzeczywistość w dniach tego Majdanu. Dlatego moje wspomnienia o nim - pomimo wszystkiego, przez co wtedy przeszliśmy - pozostają najcieplejsze.
Widziałem tak wielu wspaniałych ludzi gotowych pomagać sobie nawzajem, tak wiele wrażliwości i poświęcenia, tak wiele entuzjazmu i wiary w przyszłość.
Tak, większość uczestników tej rewolucji z trudem mogła sobie wyobrazić skalę konfliktu, przed którym otwieraliśmy drzwi. Ale rozwój wydarzeń i tak był nieunikniony.
Ukraina Majdanu przerosła Ukrainę postsowiecką, z jej amorficznym infantylizmem i niechęcią do wyboru własnej przyszłości.
A taka Ukraina - kraj ludzi gotowych stanąć w obronie swojej przyszłości - nie pasowała do Rosji Putina i, jak się wydaje, do żadnej Rosji. Dlatego reakcją Kremla na zwycięstwo naszej rewolucji mogła być tylko interwencja. Aby uniknąć interwencji, musielibyśmy przegrać.
I zgodzić się na ostateczną degradację i "integrację" Ukrainy - oczywiście to samo, co Putin próbuje zrobić teraz, tylko teraz z czołgami i rakietami, a nie zdrajcami w instytucjach rządowych.
Ale wygraliśmy. Wygraliśmy państwo i zaczęliśmy tworzyć naród polityczny. Oznacza to, że państwo ukraińskie, pomimo wszystkich tragedii i trudności, których doświadczamy, ma szansę podźwignąć się i istnieć.
Ukraiński publicysta, pisarz i znany dziennikarz, który od ponad 30 lat pracuje w demokratycznych mediach Europy Środkowo-Wschodniej. Jest autorem setek artykułów analitycznych w mediach ukraińskich, białoruskich, polskich, rosyjskich, izraelskich i bałtyckich. Jest prezenterem na kanale Espresso TV, ma własny kanał na YouTube i współpracuje z ukraińskimi i rosyjskimi serwisami Radia Wolna Europa. Prowadzi program "Drogi do wolności", poświęcony Ukrainie po Majdanie i przestrzeni poradzieckiej. Jest ona obecnie nadawana ze Lwowa jako wspólny projekt Radia Wolna Europa, "Nastojaszczeje Wriemia" i kanału Espresso TV.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wizyta Wołodymyra Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się 22 września. Ukraiński prezydent zabrał do Waszyngtonu „Plan zwycięstwa” – strategię dalszych działań Ukrainy, by omówić go z obecnym prezydentem USA i kandydatami na to stanowisko. Niespodziewanie Zełenski znalazł się w samym środku politycznej awantury, a czołowi Republikanie, w tym spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson, oskarżyli ukraiński rząd o ingerowanie w amerykańskie wybory.
Oskarżenia Republikanów
Jak ocenia Ołeksandr Krajew, dyrektor programów „Ameryka Północna” i „Ukraiński pryzmat”, w bardzo krótkim czasie reakcje na wizytę Zełenskiego w Stanach Zjednoczonych zmieniły się dramatycznie. Na początku wizyty administracja Bidena, sztab Kamali Harris i sztab Trumpa generalnie popierały plan, który prezydent Ukrainy przywiózł do Ameryki.
Jednak wizyta Zełenskiego w fabryce w Scranton w Pensylwanii, która produkuje amunicję dla Ukrainy, wywołała demonstracyjne oburzenie Trumpa i jego otoczenia. Speaker Izby Reprezentantów Mike Johnson napisał list, w którym domagał się odwołania ukraińskiej ambasador Oksany Markarowej, twierdząc, że spotykając się tylko z przedstawicielem Partii Demokratycznej i nie zapraszając na spotkanie żadnego Republikanina, Zełenski gra z Bidenem i Harris i ingeruje w wybory w USA. Oczywiście, jak podkreśla Krajew, wypowiedź ta także jest elementem kampanii wyborczej, ale cała sytuacja stwarza problemy dla Ukrainy. Stawia bowiem pod znakiem zapytania głosowanie nad pakietem wsparcia dla niej w Izbie Reprezentantów:
– Nie zapominajmy, że rok budżetowy kończy się za kilka dni, a negocjacje nad przyszłym budżetem mają rozpocząć się na początku października. Zwykle nie przebiegają one szybko, mamy przed sobą bardzo, bardzo trudny i ważny okres, który musimy przejść.
Wszystko wskazuje, że Izba Reprezentantów nie będzie gotowa do głosowania nad jakimkolwiek projektem dotyczącym Ukrainy, ponieważ po swoim oświadczeniu Johnson po prostu nie podda takiej ustawy pod głosowanie
Plan zwycięstwa
W wywiadzie dla ABC News Zełenski powiedział, że „Plan zwycięstwa” ma na celu wzmocnienie Ukrainy i zmuszenie Władimira Putina do negocjacji na uczciwych warunkach. Podkreślił jednocześnie, że nie chodzi o negocjacje z samą Rosją:
– To pomost do dyplomatycznego rozwiązania, aby zakończyć wojnę. Tylko dzięki silnej pozycji będziemy w stanie zmusić Putina do dyplomatycznego zakończenia wojny.
Jednym z punktów planu jest zaproszenie Ukrainy do NATO, powiedział Andrij Jermak, szef Kancelarii Prezydenta, w przemówieniu w Radzie Stosunków Zagranicznych w Nowym Jorku.
The Times, powołując się na dobrze poinformowane źródła, napisał, że dokument zawiera 4 kluczowe punkty: prośbę o gwarancje bezpieczeństwa, deklarację kontynuowania inwazji Ukrainy na rosyjski region Kurska w celu zapewnienia jej terytorialnych argumentów na czas negocjacji, listę potrzebnej broni i prośbę o międzynarodową pomoc finansową.
Stephen Blank, starszy konsultant w Amerykańskiej Radzie Polityki Zagranicznej (AFPC), wątpi, czy Zełenski dostał to, czego chciał:
– Sądzę, że Stany Zjednoczone będą nadal pomagać Ukrainie pieniędzmi, ale nie wydaje mi się, by Ukraina uzyskała w wyniku tej wizyty zgodę na wykorzystywanie broni dalekiego zasięgu tak, jak by chciała. Z pewnością Kijów nie otrzyma od Bidena gwarancji NATO. Wszystko to jest niefortunne. Ale jak już wielokrotnie pisałem, ta administracja za bardzo boi się Putina, by zrobić to, co konieczne do zwycięstwa. Idealnie byłoby, gdyby Ukraińcy otrzymali broń, której potrzebują, fundusze, których potrzebują i energię, której Ukraina potrzebuje, aby utrzymać swoją gospodarkę i wysiłek wojenny oraz być w stanie zaatakować Rosję – bo Rosja na atak zasługuje. Poza tym od dawna twierdzę, że Ukraina powinna zostać przyjęta do NATO natychmiast po rozpoczęciu inwazji. Taki krok uwolniłby nas od zagrożenia nuklearnego ze strony Rosji.
Rosja nigdy nie zaatakowałaby NATO bronią nuklearną, chyba że chciałaby popełnić samobójstwo
Jedną z głównych zasad wsparcia udzielanego Ukrainie przez zachodnich sojuszników było pozwolenie Ukraińcom na bycie panami własnego losu. Zasada ta pozostaje niezmienna, mówi Marta Prochwicz-Jazowska, wiceszefowa warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR):
– Wciąż nie wiadomo, czy zachodni sojusznicy pozwolą Ukrainie na użycie broni dalekiego zasięgu w głębi Rosji. Patrząc na ostatnie 2,5 roku widzimy powolną, ale systematyczną ewolucję rodzaju broni dostarczanej przez Zachód Ukrainie. Ukraińcy wykazali się determinacją, odwagą i szybko opanowali nowe typy broni, przekonując niektórych z najbardziej sceptycznych sojuszników do swoich możliwości i do tego, że eskalująca retoryka Rosji to blef.
Prezydent USA Joe Biden ogłosił nowy pakiet pomocowy dla Ukrainy, który obejmuje amunicję dalekiego zasięgu JSOW (Joint Standoff Weapons). To kolejna zmiana
Ukraine will win this war.
And the United States will continue to stand beside them every step of the way. pic.twitter.com/Sb3c08eC6s
Zwiększona pomoc wojskowa, wraz z porozumieniem w sprawie wykorzystania systemów dalekiego zasięgu do ataku na terytorium Rosji i w połączeniu z silnymi gwarancjami bezpieczeństwa może zmienić równowagę strategiczną na korzyść Ukrainy. Kluczowe dla realizacji tego planu jest stanowisko Stanów Zjednoczonych. Tyle że one są w szczególnym okresie, o czym przekonał się Wołodymyr Zełenski podczas swojej wizyty, zauważa Edwin Bendyk, publicysta tygodnika „Polityka” i prezes zarządu Fundacji Batorego:
– Kampania wyborcza oznacza, że decyzje prezydenta Bidena będą oceniane nie tylko z geostrategicznego punktu widzenia, ale także w kontekście szans wyborczych Kamali Harris. Dlatego dezaprobata wobec pomysłu używania amerykańskiej broni do ataków w głąb Rosji może wynikać zarówno z realnych obaw przed eskalacją wojny i użyciem broni jądrowej przez Rosję, jak z faktu, że mogłaby ona zostać wykorzystana w walce politycznej. To samo dotyczy ewentualnej politycznej inicjatywy dotyczącej przystąpienia Ukrainy do NATO. Sytuacja może się zmienić po wyborach, gdy znana będzie tożsamość prezydenta elekta, a Joe Biden nadal będzie jeszcze u władzy.
Czy zdecyduje się wykorzystać ten czas na wzmocnienie „spuścizny Bidena” i wyjść z odważnymi inicjatywami, na przykład w sprawie Ukrainy i NATO? Dziś nie sposób tego przewidzieć.
Według „The Wall Street Journal” Ameryka nie jest pod wrażeniem planu Zełenskiego. Źródła twierdzą, że w dokumencie brakuje kompleksowej strategii i nie jest on niczym innym jak przeformułowaną prośbą o więcej broni i zniesienie ograniczeń w używaniu rakiet dalekiego zasięgu.
Ołeksandr Krajew jest nieco zaskoczony reakcją Białego Domu, któremu plan Zełenskiego na początku się podobał. Bo potem nagle pojawiło się oświadczenie, że amerykańskie władze nie są pewne, czy plan zadziała, i że należy go zrewidować:
– Pojawiła się więc pewna różnica zdań, lecz my nie zwróciliśmy na nią wystarczającej uwagi – gdy zobaczyliśmy, że istnieją zupełnie różne interpretacje „Planu zwycięstwa” przez osoby wtajemniczone. Byli insiderzy, cytowani przez Bloomberga i The Times, mówili o zupełnie różnych planach zwycięstwa, a nawet różnych o poglądach na temat relacji Ukrainy z NATO.
Jeden z tekstów mówił o gwarancjach na poziomie Artykułu 5 NATO, drugi mówi o pełnym członkostwie Ukrainy w Sojuszu, i to w krótkim okresie. To zupełnie różne podejścia i różne wizje tej sytuacji
Zachodni partnerzy Ukrainy rozumieją powagę sytuacji w Ukrainie. Od ostatniego szczytu NATO podjęto kilka kroków w celu wzmocnienia pozycji Ukrainy, mówi Marta Prochwicz-Jazowska:
– Niektóre z tych kroków obejmują ustanowienie Misji Wsparcia NATO w Ukrainie w Wiesbaden, co jest krokiem na rzecz obejścia bardzo spolaryzowanej dynamiki politycznej w Stanach Zjednoczonych. Ponad 20 członków Sojuszu podpisało dwustronne umowy bezpieczeństwa z Ukrainą. Na niedawnym spotkaniu w Waszyngtonie potwierdzili oni swoje zaangażowanie w realizację tych umów. Innym przykładem jest europejskie zaangażowanie w rozszerzenie UE. Przyznanie Ukrainie statusu kandydatki do UE jest ważnym krokiem w kierunku zbliżenia tego kraju do jednolitego rynku europejskiego i rodziny europejskiej. Polska prezydencja UE planuje poczynić postępy w tej kwestii, otwierając pierwszy blok negocjacji akcesyjnych.
Czynnik Trumpa
– Ukrainy już nie ma i jest to wina Bidena, Harris i Zełenskiego, którzy nie chcą negocjować z Putinem, powiedział Donald Trump podczas niedawnego wiecu wyborczego w Karolinie Północnej. – Prezydent Ukrainy jest w naszym kraju. Dokonuje brudnych małych ataków na waszego ukochanego prezydenta, mnie. A my nadal dajemy miliardy dolarów człowiekowi, który odmawia zawarcia umowy – dodał.
Trump nie sprecyzował, na czym polegały te „brudne małe ataki”. Jest jednak prawdopodobne, że odnosi się to do reakcji Zełenskiego na szczegóły planu pokojowego Donalda Trumpa dla Ukrainy, które zostały ogłoszone przez J.D. Vance'a. W podcaście Shawn Ryan Show republikański kandydat na wiceprezydenta powiedział, że wyglądałoby to podobnie do obecnej linii demarkacyjnej między Rosją a Ukrainą:
– Będzie to strefa zdemilitaryzowana, która zostanie silnie ufortyfikowana, by Rosjanie nie dokonali ponownej inwazji. Rosja chce zakończenia tej wojny. Ukraina chce zakończenia tej wojny. Europa, która nie dofinansowała tej wojny, podczas gdy amerykańscy podatnicy byli hojni dla Ukraińców, również chce jej zakończenia, ponieważ podnosi ona ceny energii.
Zełenski nazwał to „strasznym pomysłem” – jeśli przesłanie jest takie, że Ukraina powinna zostać poświęcona.
– To prowadzi nas z powrotem do pytania o cenę i o to, kto ją zapłaci. Pomysł, że świat powinien zakończyć tę wojnę kosztem Ukrainy, jest nie do przyjęcia – podkreślił ukraiński przywódca
– Ukraina stoi przed bardzo poważnym dylematem: czy warto teraz poświęcać więcej czasu Trumpowi, koncentrując się na odbudowie pewnego formatu relacji z nim, czy też należy kontynuować dotychczasową pracę i mieć nadzieję, że w pewnym momencie uda się znaleźć z nim wspólną płaszczyznę i możliwe będzie osiągnięcie pewnego kompromisu – mówi Ołeksandr Krajew. – Jestem raczej zwolennikiem drugiego paradygmatu, zgodnie z którym nie musimy starać się robić niczego dla Trumpa, a już na pewno nie musimy nabierać się na jego prowokacje.
Trump, oprócz tego, że jest całkowicie nieprzewidywalny, nie ma pojęcia, o czym mówi. A to jest bardzo niebezpieczne, uważa Stephen Blank:
– Mówi, że nie obchodzi go, co się stanie z Ukrainą. Jeśli wygra wybory, Ukrainę czekają bardzo złe czasy. Myślę, że [Amerykanie] będą wtedy próbowali zmniejszyć wsparcie i zmusić Ukrainę do ustępstw wobec Putina. To da Putinowi kontrolę nad Krymem i Donbasem.
Marta Prochwicz-Jazowska podkreśla, że komentarze Trumpa na temat Ukrainy wywołują obawy i niepokój, w tym wśród europejskich przywódców, którzy przygotowują plany na wypadek gdyby ponownie został prezydentem Stanów Zjednoczonych:
– Rozważanych jest kilka kategorii konsekwencji: dla pomocy dla Ukrainy, dla NATO, dla polityki wobec Rosji i rosyjskiej inwazji na Ukrainę, dla relacji z Chinami, handlu z Europą i nieliberalnego ruchu internacjonalistycznego. Polska i inne kraje wschodniej flanki są szczególnie zaniepokojone, ponieważ rozumieją zagrożenia i znaczenie pomocy Ukrainie w wygraniu wojny.
Jednocześnie ważne jest, aby istniał jednolity plan i aby wszyscy Europejczycy zareagowali wspólnie
I had a very productive meeting with @realDonaldTrump. I presented him our Victory Plan, and we thoroughly reviewed the situation in Ukraine and the consequences of the war for our people. Many details were discussed. I am grateful for this meeting. A just peace is needed.
— Volodymyr Zelenskyy / Володимир Зеленський (@ZelenskyyUa) September 27, 2024
By spotkać się z Trumpem, Zełenski przedłużył swoją wizytę w USA o jeden dzień. Początkowo Trump ostentacyjnie odmówił spotkania, ale potem zmienił zdanie. Zełenski zaprosił go do omówienia „Planu zwycięstwa” i powiedział:
– Myślę, że mamy wspólny pogląd, że wojna w Ukrainie musi zostać zatrzymana, a Putin nie może wygrać. Ukraina musi wygrać.
Trump stwierdził natomiast, że ma bardzo dobre relacje i z Zełenskim, i z Putinem.
Po dwóch godzinach rozmów Trump i Zełenski powtórzyli swoje „wspólne pragnienie sprawiedliwego zakończenia wojny”.
– Chcę zakończyć wojnę, pan prezydent Zełenski chce zakończyć wojnę, Władimir Putin chce zakończyć wojnę. To dobra kombinacja – powiedział Trump.
Wszystkie jego wypowiedzi na temat Ukrainy, wygłoszone podczas kampanii wyborczej, mają charakter czysto kampanijny i nie powinno się z nich wysnuwać daleko idących wniosków. Trudno przewidzieć politykę zagraniczną Trumpa jako ewentualnego prezydenta, choć warto być przygotowanym na każdy scenariusz, podkreśla Edwin Bendyk:
– Oczywiste jest, że ewentualne ograniczenie lub nawet zakończenie udziału Stanów Zjednoczonych w pomocy Ukrainie będzie wyzwaniem dla Europy. Pod względem militarnym Unia Europejska nie może zastąpić Stanów Zjednoczonych. Wiadomo jednak, że Ukraina szybko zwiększa zdolności produkcyjne swojego przemysłu obronnego i coraz częściej boryka się z problemem braku środków finansowych na finansowanie produkcji. Tutaj kraje europejskie mogą zwiększyć swoje zaangażowanie, czego dobrym przykładem jest Dania, która sfinansowała produkcję 18 haubic „Bogdana”. Jednak nawet jeśli tak się stanie, nie będzie możliwe całkowite zastąpienie Stanów Zjednoczonych.
Ponadto europejscy politycy mogą nabrać przekonania (które, nawiasem mówiąc, jest już częściowo obecne), że zmiana równowagi strategicznej na korzyść Ukrainy jest niemożliwa
– Taka sytuacja oznaczałaby presję na rozpoczęcie rozmów pokojowych, pomimo niekorzystnej pozycji wyjściowej Ukrainy – kontynuuje Edwin Bendyk.
Ostatecznie nie można mówić o planie europejskim, gdyż kwestie bezpieczeństwa strategicznego są analizowane na poziomie poszczególnych państw i zależą, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, zarówno od oceny geostrategicznej, jak kontekstu wewnętrznego:
– Dobrą tego ilustracją jest osłabienie roli Francji na arenie europejskiej i pozaeuropejskiej po wyborach parlamentarnych, których wyniki znacząco wpłynęły na pozycję prezydenta Emmanuela Macrona i nie doprowadziły do stworzenia stabilnej większości rządzącej. Stanowisko Polski w sprawie wsparcia Ukrainy pozostaje niezmienne, podobnie jak jej wizja bezpieczeństwa. Opiera się ona na obecności w NATO przy jednoczesnym utrzymywaniu jak najlepszych relacji ze Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od administracji, wzmacnianiu regionalnej współpracy w zakresie bezpieczeństwa i zwiększaniu własnych zdolności obronnych. Najlepiej wyraża to budżet Polski na 2025 r., w którym na obronność przeznaczono 4,7% PKB.
Pochodzi ze Szwecji. Szwecja była i jest globalnym liderem, jeśli chodzi o równość płci w instytucjach politycznych. W ich parlamencie kobiety stanowią 46%. W 2014 roku Szwedzi uznali, że czas pójść szerzej i zostali pierwszym krajem, który oparł swoją aktywność międzynarodową na wartościach feministycznych, czyli dążeniu do równouprawnienia płci i wzmocnienia praw kobiet na świecie. Dzisiaj termin ten nabiera dużo szerszego znaczenia i oznacza reprezentację wszystkich grup społecznych narażonych na dyskryminację, ze względu na płeć, wiek, kolor skóry, orientację seksualną czy niepełnosprawność. Kraje, które wprowadzają tak rozumianą politykę zagraniczną, uważają ją za warunek niezbędny do osiągniecia trwałego pokoju i zrównoważonego rozwoju na Ziemi.
A konkretnie co to oznacza?
Na przykład pilnowanie, żeby prawa obywateli i obywatelek były przestrzegane również w krajach, w których się tak nie dzieje. Mieliśmy tego doskonały przykład, gdy w Polsce rządziła Zjednoczona Prawica i zaostrzono prawo aborcyjne. Wtedy rządy Belgii i Holandii postanowiły wspierać polskie kobiety w możliwości przeprowadzenia aborcji, pomimo restrykcyjnego zakazu wprowadzonego przez polskie organy. Zatem kierowali się interesem obywateli, a nie interesem polskiego państwa czy partii sprawującej władze.
Podobnie wspieraliśmy dziewczynki w Afganistanie, mimo, że Donald Trump układał się z talibami albo protesty kobiet w Iranie.
Skoro jesteśmy częścią zachodniego, cywilizowanego świata i wierzymy w jego wartości takie jak demokracja, praworządność, prawa człowieka, to powinniśmy czuć się zobligowani i szukać sposobów, żeby tym prześladowanym grupom, czy to są kobiety, dzieci, czy mniejszości etniczne, pomagać.
I o tym jest feministyczna polityka zagraniczna.
Od czasu jej ogłoszenia przez Szwecję i dołączenia kolejnych państw Kanady i Francji, minęło 10 lat. Ostatnio przystąpiły do niej Niemcy. To zaskakujące jak ten konserwatywny kraj rozbija kobiece szklane sufity.
To prawda, Angela Merkel pierwsza kobieta na stanowisku kanclerza i najdłużej sprawującą ten urząd. Ursula von der Leyen była pierwsza ministrą obrony narodowej i została pierwszą kobietą na stanowisku szefowej Komisji Europejskiej.
Europa nie jest obecnie w dobrej kondycji, jeżeli chodzi o siłę progresywnych partii. W Szwecji, pomimo, że była krajem pionierem, nowy, prawicowy rząd wycofał się oficjalnie z tej nazwy. I chociaż koledzy z ambasady szwedzkiej uspokajają, że w praktyce niewiele się zmieniło, to najwyraźniej nazwa komuś przeszkadzała. Podobnie dzieje się w Holandii, gdzie również nowy, prawicowy rząd próbuje wycofać się z tej polityki.
Wszędzie widać wpływ konserwatywnych, prawicowych partii. Po raz pierwszy, po dekadach wzrostu, mamy spadek reprezentacji kobiet w Parlamencie Europejskim, 39% w tej kadencji vs 41% w poprzedniej.
Tym bardziej pozytywną kwestią jest strategia Unii Europejskiej na rzecz równouprawnienia płci. Polityka zagraniczna bardzo długo kojarzyła się nam głównie z panami, którzy przy cygarach i whisky decydowali o losach świata.
Kiedy Angela Merkel odchodziła ze stanowiska, Niemcy powtarzali sobie anegdotę, która dobrze obrazuje zmiany: Mały chłopczyk pyta mamę: „Mamo, czy jest możliwe, żeby kanclerzem był mężczyzna”?
Widać więc, jak przykłady są ważne dla zmiany postrzegania, czym „mogą” zajmować się kobiety a czym mężczyźni. Kilkulatek znał tylko kanclerza-kobietę i było to dla niego naturalne.
No tak, ale te kilka nazwisk, które ciągle podajemy sobie jako przykład to ciągle za mało. Bo rzeczywistość wygląda bardziej jak na zdjęciu ze szczytu G-20; Angela Merkel i morze męskich garniturów. A w Polsce jesteśmy w momencie, gdy na liście kandydatów na prezydenta RP nie ma ani jednej kobiety.
Po pierwsze, to kto jest na samym szczycie, zależy od również od tego, kto jest w tzw „bazie. Czyli ile jest kobiet na niższych szczeblach, z których można „wybierać” potencjalne kandydatki. Dlatego taka ważne jest pilnowanie, żebyśmy w życiu codziennym dążyli do równości. Bo niezależnie od tego, czy jestem na spotkaniu z lokalnymi aktywistkami, czy politolożkami z UW, to zawsze wspólnym mianownikiem takich rozmów jest kwestia równego podziału obowiązków domowych, przede wszystkim opieka nad dziećmi.
Nadal?
Niestety tak. Nadal musimy o to walczyć. Inaczej ta zmiana nie zadzieje się szybciej niż za ponad 100 lat, jak prognozują eksperci. A to oznacza, że żadna z nas ani nawet żadna z dzisiaj urodzonych dziewczynek tego nie dożyje. Dlatego też ta baza jest taka ważna. Czyli to jak wychowujemy dziewczynki, a nawet bardziej jak wychowujemy chłopców.
Bo przecież dopóki nie nałożymy stereotypowych szablonów, to dzieci myślą równościowo. A jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, to oprócz karmienia piersią nie ma żadnych ograniczeń, żeby mężczyzna tak samo dobrze zajmował się dzieckiem jak kobieta
To jest tylko w naszych głowach, we wzorcach kulturowych, normach społecznych.
Jeśli tego nie zmienimy, będziemy nieustannie wysłuchiwać upokarzających argumentów, że kobieta nie może być prezydentem w kraju przyfrontowym. A czy mężczyzna o wykształceniu medycznym może być ministrem obrony narodowej, gdy od trzech lat za naszą granicą toczy się wojna? A mamy takiego ministra. [minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz jest lekarzem medycyny] I nikt się nad tym nie zastanawia. I żaden mężczyzna nie musi się tłumaczyć za innego mężczyznę, że jest lekarzem i że jest ministrem obrony narodowej w kraju przyfrontowym.
Idealnie do tego pasuje cytat z Rebacca Solnit: „Powieść bez kobiet bywa uznawana za książkę o całej ludzkości, ale książka, w której kobiety są na pierwszym planie, zaliczana jest do literatury kobiecej.”
System jest zły, bo został ułożony przez mężczyzn i tylko dla mężczyzn. I wiadomo, że ta zmiana nie jest łatwa dla tych, którzy czerpią benefity z takiego układu, ustalają reguły. A kobieta może lecieć w kosmos tak samo jak mężczyzna. Może być prezydentem, premierem, kimkolwiek chce i może sama decydować o sobie. Zapewnianie równego dostępu do nauki, władzy, polityki czy rynku pracy. Stworzenie takich warunków, żeby mogła jeszcze w międzyczasie, jak będzie chciała, zostać matką.
Feministyczna polityka zagraniczna nie jest o wyeliminowaniu mężczyzn, wręcz przeciwnie, jest dla wszystkich traktowanych jednakowo. Dlatego jednym z elementów zmiany, jest wprowadzenie kwot, parytetów w zależności od miejsca i od instytucji. To droga do znormalizowania tego, co dzisiaj uważamy za rewolucyjne.
W Polsce na pewno mamy jeszcze dużo do zrobienia. Kobiety stanowią u nas tylko 30% wszystkich parlamentarzystów i to jeden z niższych wyników w Europie. Ale niezależnie od kraju, no może poza Szwecja, kobiety płacą wyższą cenę osobistą politycznej kariery niż mężczyźni. I nieustannie się je pyta, jak łączą karierę z macierzyństwem.
A jak nie mają własnych dzieci, jak Kamala Harris czy Angela Merkel, to też się z tego robi zarzut. Kobiety, które doszły na sam szczyt, płacą za to wysoką cenę lub zapłaciły ją już po drodze. Premierka Nowej Zelandii, Jacinda Arndern, wycofała się z aktywnej polityki powodów osobistych wycofała się z aktywnej polityki. Ursula von der Leyen karierę polityczną rozpoczęła po czterdziestce, po „odchowaniu” dzieci a i tak przez lata zmagała się z hejtem, że robi karierę kosztem dzieci. Mężczyznom się tego nie wypomina. Krytykowano ją za niemal wszystko, „prześladowano” jak mało którego polityka w Niemczech.
A drastyczne przykład posłanki Magdaleny Filiks? To nie przypadek, że taka zmasowana akcja „dręczenia”, która doprowadziła do samobójczej śmierci jej nastoletniego syna, spotkała kobietę po rozwodzie, samotną matkę. Ministra Joanna Mucha, też przyznała, że była bliska rezygnacji, widząc jaki hejt dotyka jej dzieci. To się dużo częściej zdarza kobietom w polityce niż mężczyznom. Nie mamy jednak innej drogi niż to przetrwać. Żeby wreszcie zaszła prawdziwa zmiana. Chociaż zdarzy się, że będą złośliwie komentować, patrzyć z pobłażaniem aż zajdzie zmiana i system się dostosuje.
Powstanie stowarzyszenia FemGlobal, to kolejny krok w stronę zwiększania obecności kobiet w polityce międzynarodowej, ale również w przestrzeni publicznej.
Oczywiście, obecność kobiet w przestrzeni publicznej jako ekspertek w panelach, komentatorek w telewizji jest niezmiernie ważne, żeby zmiana w percepcji społecznej się dokonywała.
Wg ostatnich dostępnych danych obecność kobiet ekspertek w Polskich mediach to tylko 23%. Dlatego w naszym stowarzyszeniu stworzyłyśmy bazę ekspertek w obszarze polityki międzynarodowej i dokładamy wszelkich starań, żeby były obecne w mediach. Tak było na przykład, kiedy Talibowie przejęli Afganistan i oglądałam kolejna, piąta już chyba audycję na ten temat w jednej ze stacji telewizyjnych, w której wypowiadali się sami panowie. Napisałam do wydawcy i zaproponowałam nasze ekspertki. I dało się. Uważnie obserwuje zjawisko wzmożenia w zapraszaniu kobiet do telewizji. Dwa razy w roku. Po raz pierwszy w okolicach 8 marca, a kolejny raz 20 października, do komentowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. A potem się wygasza i wracamy do standardu, zgodnie z którym pierwszym wyborem często jest mężczyzna. Ostatnio na spotkaniu w ambasadzie Meksyku, tłumaczyłam się, dlaczego w Polsce ciągle są debaty, w których uczestniczą sami mężczyźni, bo w Meksyku już takich nie ma.
W raporcie, który w 2020 opublikowałyście wspólnie Iwoną Reichardt: „Czy kobiety uratują świat. Feministyczna polityka zagraniczna” jako zagrożenie dla rozwoju feministycznej polityki zagranicznej wymieniłyście wojnę. Obronność, bezpieczeństwo to ciągle jeszcze bardzo zmaskulinizowane obszary.
Oczywiście bezpieczeństwo rozumiane w taki tradycyjny sposób jako zbrojne działania, walka z bronią ręku, wymaga zazwyczaj tężyzny, siły i kojarzy się przede wszystkim z mężczyznami. Ale to też się zmienia, na przykład w Siłach Zbrojnych Ukrainy, służy obecnie ponad 67 tys. kobiet. Nie ma żadnej innej armii na świecie, w której byłoby tyle kobiet.
A Izrael?
Ukraina ma więcej aktywnych żołnierek walczących na pierwszej linii frontu, około 5 tysięcy kobiet. To jest naprawdę unikatowe na skalę światową i cały świat to obserwuje. I to są doświadczenia, z których będą uczyć się też inni
Choć to oczywiście jest okropnie tragiczne, jak cała wojna. Ale te kobiety pokazują innym kobietom, w innych miejscach, w innych armiach argument do tego, że można. Inni nie muszą czekać aż się wydarzy wojna, żeby mogli stworzyć takie warunki, ścieżki kariery, mundury, kamizelki kuloodporne, które pozwolą kobietom być pełnoprawnymi żołnierkami. Jest agenda ONZ „Kobiety, pokój i bezpieczeństwo” w ramach której realizowany jest również postulat równouprawnienia w siłach mundurowych.
Ale przecież kwestie bezpieczeństwo to nie tylko działania zbrojne.
Dokładnie, myślę, że już czas żebyśmy zaczęli rozszerzać pojęcie bezpieczeństwa narodowego i wprowadzać feministyczną perspektywę, bo to obszar jeszcze bardziej zdominowany przez mężczyzn niż polityka zagraniczna. A kwestie bezpieczeństwa to nie tylko zakupy czołgów Abrams czy samolotów F-35. Feministyczna perspektywa zakłada udział kobiet w procesach decyzyjnych, mediacjach, negocjacjach.
Jednocześnie w sytuacjach konfliktowych feministyczna perspektywa zyskuje na znaczeniu, bo to właśnie kobiety i dzieci potrzebują wówczas szczególnej ochrony.
Trafnie podkreśliła jej znaczenie szefowa niemieckiej dyplomacji Annalena Baerbock: „Chodzi o to, czy rodziny, dzieci w środku Europy, w środku naszej Europy, mogą być bezpieczne i dorastać w pokoju. Dopiero gdy kobiety będą bezpieczne, wszyscy będą bezpieczni.”
Dla naszego bezpieczeństwa ważne jest też to, żebyśmy wiedzieli, gdzie jest najbliższy schron, jakie lekarstwa przygotować, jak postępować w razie zagrożenia. Państwo powinno poświęcić środki na to, żeby nas jako kobiety wyposażyć w tą wiedzę i umiejętności. Kwestie bezpieczeństwa, to również zapewnienie dostępu do szybkiej, legalnej i bezpiecznej aborcji. Bo wiemy, że gwałty są współcześnie uznawane za metodę prowadzenia wojny.
Jesteś również ekspertką od polityki migracyjnej. To chyba aktualnie, po wojnie w Ukrainie, największe wyzwanie przed jakim stoi Unia Europejska. Nie wiem, czy feministki uratują świat, ale martwię się, że czy polityka migracyjna a właściwie jej brak wykończy Europę?
Po pierwsze migracje były, są i będą.
Ale jest ich ostatnio więcej.
No tak, bo ludzi jest na świecie więcej. I dla części staliśmy się krajem docelowym. Ale spójrzmy na nasze rodziny, najbliższe otoczenie. Każdy z nas ma kogoś, kto wyjeżdżał za granicę.
Problemem nie jest więc sama migracja, ale brak rozmowy o niej. Największym grzechem jest właśnie to, że politycy od centrum na lewo boją się o tym rozmawiać i tym samym zostawiają tą przestrzeń politykom prawicowym i skrajnie prawicowym. A oni wykorzystują tą ciszę, niewiedzę i straszą. Ludzie mają prawo się bać, mają prawo czuć się nieswojo. A jak nie będziemy o tym rozmawiać, nie będziemy tego rozbrajać, to to czucie się nieswojo będzie się zamieniało we wrogość.
Ale co powinniśmy mówić?
Po pierwsze edukować. Pokazywać, że jest to zjawisko, które było, jest i będzie. I że my Polacy też wyjeżdżaliśmy i mieszkamy w różnych miejscach na świecie.
Po drugie, uważam, że miejscem integracji powinna stać się szkoła. To przestrzeń, w której spotykają się obie strony. Wszystkie dzieci przebywające w Polsce objęte są obowiązkiem szkolnym. Więc to mogłoby być miejsce, gdzie możesz integrować i uczyć otwartości. I kolejna rzecz, to też powinna być misja Telewizji Publicznej. Edukacja, walka ze stereotypami, kampanie społeczne. Inaczej padamy ofiarą populistów i dezinformacji.
Mam wrażenie, że to się już stało.
Nie jest chyba jeszcze tak źle. Tą wrogość wobec obcych trzeba rozbrajać poprzez edukację i doświadczenie. Bo im więcej masz bezpośrednich kontaktów z obcokrajowcami, tym mniej się ich boisz. Najbardziej boją się imigrantów w Niemczech Wschodnich, gdzie jest najmniej. Bo wtedy najłatwiej pracować na wyobrażeniach, na uprzedzeniach podsycanych dezinformacją.
Również biznes powinien być miejscem pozytywnej narracji.
Biznes potrzebuje cudzoziemców z powodu niedoboru pracowników na rynku pracy. A w Polsce aż 62% Ukraińców podjęło pracę w pierwszym roku po przyjeździe. To fenomenalny wynik na skalę międzynarodową
A jak jest zazwyczaj?
Średnio przyjmuje się, że w pierwszym roku, około 30% migrantów podejmuje pracę. Kolejne 30% wchodzi na rynek w przeciągu dwóch, trzech lat. Potrzebują czasu na przekwalifikowanie, naukę języka, adaptację. Pozostałe 30% nigdy nie podejmie pracy, bo nie pracowali też wcześniej w swoim kraju lub są to osoby starsze, schorowane, straumatyzowane, niezdolne do podjęcia pracy.
Jak tłumaczymy taki wynik: brakiem programów socjalnych, niskimi zasiłkami?
Po pierwsze w Polsce była wcześniej stosunkowo duża społeczność ukraińska i ona pomaga nowoprzybyłym wejść na rynek pracy. Druga rzecz, to kwesta grupy społecznej. Do Polski przyjechało dużo osób z wyższym wykształceniem, klasa średnia, poszukiwane zawody jak lekarz czy specjalista IT. No i oczywiście kwesta języka, na pewno Ukraińcom łatwiej nauczyć im się polskiego, niż niemieckiego czy francuskiego.
I właśnie ta narracja, o Ukraińca pracujących na nasze PKB, powinna się przebijać do opinii publicznej, a nie ta, że żyją tylko z zasiłków.
Dokładnie tak. Po prostu trzeba ludziom pomóc się z tym oswoić, bo to nowe doświadczenie na taką skalę i ma prawo być trudne. A wtedy najczęściej szukamy wroga, kogoś kto jest niżej w drabinie społecznej. A migranci są zawsze niżej. Niżej od tych z Polski B, niżej od tych ze wsi. Dlatego potrzebna jest mądra polityka państwa.
Dbanie o to, żeby Polacy się w Polsce czuli dobrze, bo to pomaga też temu, żeby Polacy nie mieli problemu z tym, żeby ktoś inny się w Polsce dobrze czuł.
To miejsce na feministyczną politykę. Na równość, inkluzyjność i sprawiedliwość społeczną.
Ołeh Kuc: Zapraszamy wszystkich obywateli Ukrainy w wieku od 18 do 60 lat, którzy są zdolni do służby wojskowej i przebywają za granicą. Czekamy nie tylko na mężczyzn. Można przyjechać do Lublina, porozmawiać z nami, zobaczyć pracę centrum rekrutacyjnego, dowiedzieć się o warunkach i wymaganiach, a następnie zdecydować, czy podpisać kontrakt, czy nie.
W ten sposób walczymy z kłamstwami wroga w przestrzeni informacyjnej Ukrainy i za granicą. Nikt nie jest wysyłany na front bez przeszkolenia i odpowiedniego umundurowania. Wszystko jest przejrzyste, dobrowolne i zgodne z podpisaną umową.
Na początku będą ćwiczenia, szkolenia na poligonie, które zapewniają nasi polscy partnerzy, tak jak broń i pozostały sprzęt. Strona ukraińska zapewnia mundury i wsparcie logistyczne.
Jak działa centrum rekrutacyjne?
Centrum Rekrutacji przy Konsulacie w Lublinie zapewnia wsparcie organizacyjne. Ten projekt to pierwsza jaskółka, jesteśmy wdzięczni stronie polskiej za możliwość jego realizacji. Mamy nadzieję, że także nasi zagraniczni partnerzy w innych krajach przyłączą się do tej inicjatywy. Więcej informacji na ten temat przekaże Ministerstwo Obrony Narodowej Ukrainy.
Od 1 października centrum rekrutacyjne działa pełną parą: rozmowy kwalifikacyjne, badania lekarskie, sprawdzanie dokumentów, aby była pewność, że wszystko jest zgodne z obowiązującymi przepisami. Następnie ustalana jest data przybycia ochotników w celu podpisania kontraktu i rozpoczęcia szkolenia.
Czy można wybrać oddział, w którym chce się służyć, lub konkretną brygadę?
W Polsce Ukraiński Legion jest formowany jako jedna spójna jednostka, więc nie. Tym właśnie różni się ta rekrutacja od tego, co dzieje się w Ukrainie. Ochotnicy rozpoczynają szkolenie razem, jako jedna jednostka: razem ćwiczą, razem jadą na front i razem wracają potem do Polski, do swoich rodzin, w ramach rotacji. Jest o wiele łatwiej i spokojniej, gdy się znacie i ufacie sobie nawzajem.
Czy jeśli mężczyzna otrzymał powołanie za granicą i nie wrócił na czas, a teraz chce podpisać kontrakt – to czy może to zrobić bez obawy, że nie będzie potem mógł dołączyć do swojej rodziny poza Ukrainą?
Kiedy ktoś podpisuje kontrakt, staje się żołnierzem. Potem wszyscy ochotnicy wracają razem do Polski na szkolenie i odpoczynek.
Czy obcokrajowiec może dołączyć do Legionu Ukraińskiego?
Ten projekt jest przeznaczony wyłącznie dla obywateli Ukrainy. Takie było porozumienie o bezpieczeństwie, podpisane między Wołodymyrem Zełenskim a Donaldem Tuskiem podczas wizyty prezydenta Ukrainy w Rzeczypospolitej Polskiej.
Co oprócz patriotyzmu może motywować kogoś do podpisania umowy?
Na przykład to, że ktoś nie może znaleźć dobrej pracy za granicą, aby opłacić mieszkanie, zapewnić wykształcenie swoim dzieciom lub po prostu zadbać o swoją przyszłość. Kiedy mężczyzna lub kobieta wstępuje do Legii i jedzie służyć, otrzymuje przyzwoitą pensję, a rodzina mają gwarancję, że wróci do Polski na urlop lub na rotację.
Są też obywatele, którzy się po prostu boją, bo nie wiedzą, jak wrócić, ponieważ powołanie, które kiedyś otrzymali, już się przedawniło. Dla nich to też jest dobra opcja.
Jakie wynagrodzenie finansowe mogą otrzymać ci, którzy chcą dołączyć do Legii?
Warunki finansowe dla obrońców Ukrainy są takie same. Istnieje ten sam dla wszystkich, standardowy kontrakt. Kwoty dla tych, którzy podpisali kontrakt w kraju, i dla tych, którzy podpisali go za granicą, są podobne. Na tyłach to mniej, na froncie, gdzie toczą się działania wojenne, więcej. Dla szeregowych, w zależności od złożoności misji bojowej, to do 190 000 hrywien miesięcznie. Nie mogliśmy pozwolić na to, by finansowanie było różne dla tych naszych obrońców, którzy zaciągnęli się w Ukrainie, i tych, którzy są tutaj.
Jest to jednak wystarczająca kwota, by zapewnić byt rodzinie nawet za granicą. Bonusem jest to, że urlop można spędzić w dowolnym kraju wybranym przez żołnierza
Aby dołączyć do Legionu Ukraińskiego, nie jest wymagane doświadczenie wojskowe. Gwarantujemy szkolenie w bazach NATO zgodnie z pozycją danej osoby w jednostce. Każdy ochotnik jest zobowiązany do ukończenia 35-dniowego podstawowego szkolenia wojskowego, a także budowania zespołu w jednostce. Ochotnicy mogą również zostać wysłani do jednej z europejskich baz, by poprawić swoje umiejętności. Wymaga to kilku kolejnych miesięcy szkolenia.
Jak można dołączyć do Legionu Ukraińskiego?
Można złożyć wniosek online lub odwiedzić centrum rekrutacji osobiście. Znajduje się w Lublinie na ul. Spokojnej 2.
Można zadzwonić i zapytać o wszystko, co danę osobę interesuje, lub przyjść na rozmowę kwalifikacyjną. Wszystko odbywa się zgodnie ze standardami NATO. To okazja, by stać się częścią czegoś większego, czegoś, co inspiruje cały świat. W końcu razem walczymy o przyszłość naszych dzieci.
Projekt badawczy „Historia Ukrainy: inicjatywa globalna”, który został zaprezentowana w Kijowie pod koniec września, jest już od dawna spóźniony. Zachodni intelektualiści i elity polityczne powinny wreszcie zrozumieć różnice między Ukrainą a Rosją – że to nie ci sami ludzie, nie ten sam język, a na pewno nie ten sam poziom determinacji do wszczynania wojen.
W ciągu zaplanowanego na trzy lata programu historycy przeprowadzą dziesiątki niezależnych badań, obejmujących okres od pierwszych śladów cywilizacji do dnia dzisiejszego.
„Tematy badań będą obejmować początki osadnictwa, rozprzestrzenianie się języków indoeuropejskich, stosunki między klasyczną Grecją a regionem Morza Czarnego, Europę wikingów, stosunki między Bizancjum a Kijowem oraz współczesne kwestie budowania narodów i imperiów” – czytamy w opisie ambitnego projektu.
Z wielu względów – politycznych, finansowych, ideologicznych – elity rządzące w Ukrainie nigdy nie przemyślały własnego dziedzictwa historycznego
Nigdy nie zgromadziliśmy utalentowanych ukraińskich historyków, by postawić przed nimi ważne zadanie wyjaśnienia tysiącletniego dziedzictwa lokalnych terytoriów i uświadomienia zachodnim kolegom po fachu, że istnieje odrębny ukraiński naród, z niezwykłą historią budowania własnej państwowości i chroniącej ją siły militarnej.
Podczas gdy Ukraińcy nie mieli czasu na zagłębianie się w siebie, rosyjska propaganda promowała własne narracje. Nic dziwnego, że przemówienia Joe Bidena czasami odnosiły się do „bliskich więzi rodzinnych między Rosjanami i Ukraińcami”. „The Economist”, skądinąd cenione medium, w jednym z artykułów ubolewał nad wzrostem nacjonalizmu w Ukrainie. Pisał również, że rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy mogą stać się bojownikami Putina.
To oznacza, że na Zachodzie nie ma zrozumienia, skąd pochodzą ci rosyjskojęzyczni obywatele. I dlaczego jest to temat do poważnych studiów nad imperialną polityką carskiej Rosji i stalinowskimi represjami
Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: „Czym jest Ukraina?” nasiliło się po tym jak rosyjski dyktator Władimir Putin udzielił w lutym 2024 roku wywiadu Tuckerowi Carlsonowi, trumpiście i wielbicielowi teorii spiskowych. Kremlowski agresor chciał się w nim zaprezentować się jako zbawca chrześcijaństwa i nowy przywódca wschodnich Słowian.
Ale od samego początku coś poszło nie tak, a sam gospodarz rozmowy, z natury cyniczny, był wyraźnie zażenowany. Putin przyniósł bowiem ze sobą jakieś kwity, które rzekomo „potwierdzają prośbę Bohdana Chmielnickiego o wzięcie pod silną opiekę moskiewskiego cara południowych terytoriów ziem rosyjskich ”.
Nie były to jednak skany jakichś nieznanych dokumentów, lecz zwykłe wydruki tekstów napisanych w programie Microsoft World, co pachnie bezczelnym fałszerstwem
Projekt uruchomienia zespołu badawczego jest więc bardzo na czasie. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak rosyjska propaganda działa na młodych ludzi, którym od dzieciństwa wbija się do głów, że przed przybyciem Rosji na okupowanych obecnie terytoriach Ukrainy nie było cywilizacji ani kultury.
Jak trafnie zauważa Anton Pawluszko, znany ukraiński analityk OSINT [biały wywiad – red.] w InformNapalm, „obecne pokolenie orków zostanie zastąpione przez jeszcze bardziej zdeprawowane pokolenie”.
Timothy Snyder, amerykański historyk, specjalista w dziedzinie dziejów Europy Środkowej i Wschodniej, Związku Radzieckiego i Holokaustu, przedstawił kilka uwag na temat tego, czym przede wszystkim interesują się jego koledzy.
Snyder uważa, że trwająca od ponad dwóch i pół roku wojna na pełną skalę uświadomiła wielu ludziom fakt, że Ukraina w ogóle istnieje. Teraz grupa naukowców proponuje tę kwestię rozwinąć, wyjaśniając, dlaczego jest ważna. Co robili tu starożytni Grecy? Jaki ślad pozostawili po sobie Scytowie? Jak ostatecznie wpłynęło to na oblicze dzisiejszej Europy – tradycje handlu, dyplomacji i sojuszy międzypaństwowych?
„Cała metoda nauczania historii Europy Wschodniej opiera się na rosyjskiej konstrukcji imperialnej. W rezultacie od Kalifornii po Niemcy nauczamy historii zgodnie z koncepcją, że to, co zaistniało w Kijowie i na Rusi 1000 lat temu, jest w jakiś sposób dzisiejszą Rosją” – opisuje główny problem zachodnich uniwersytetów w wywiadzie dla Liga.net Timothy Snyder. „Musimy z tym skończyć” – dodaje.
Celem projektu „Ukraińska historia: inicjatywa globalna” jest więc pokazanie, że ukraińska historia jest w rzeczywistości znacznie szersza niż Ukraina, znacznie szersza niż Rosja. I że jest powiązana z prawie wszystkim, co ważne w historii Europy i świata
Trzeba go zrealizować, by stworzyć lepszą alternatywę dla historii Putina i Miedwiediewa, którzy zdążyli już powiedzieć każdemu politykowi na świecie, że wszystko, co rosyjskie, w Ukrainie było i będzie.
Zachodni historycy obiecują dzieło liczące 3 miliony słów, czyli prawie 8500 stron wielkoformatowej książki. Jest jednak mały problem: to będzie historia Ukrainy pochodząca od zachodnich ekspertów i uwzględniająca to, jak widzą nas w swoim kontekście historycznym.
Aby ta praca była obiektywna, Ukraińcy też powinni przemyśleć swoje dziedzictwo. Jako niepodległy naród, jako ludzie, którzy wraz z Polakami i Litwinami zbudowali dwa silne państwa: Wielkie Księstwo Litewskie i Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Ważne jest, by zrozumieć swoje miejsce na mapie – aby nie stać się populacją funkcjonującą poza polityką, której nie obchodzi, pod jaką flagą żyje
Przez tak długi czas Ukraińcom wmawiano, że są narodem biernym, który przed II wojną światową nigdy nie walczył, że wielu zapomniało o tradycji armii, o doświadczeniu kampanii pod Azowem i Moskwą, o długiej wojnie z bolszewikami i o podziemnym ruchu oporu w XX wieku. Wszystko to sprawiło, że nasi politycy byli infantylni w budowaniu państwa, a nasza ludność (nie naród) bała się dać dodatkową hrywnę na rozwój własnej armii.
Wielotomowa historia Ukrainy pióra zachodnich uczonych może być w przyszłości krytykowana. Głównie dlatego, że nie skupia się na narodzie ukraińskim, a raczej na terytorium Ukrainy jako arenie wydarzeń europejskich.
Powinniśmy jednak potraktować to jak impuls do trzeźwej debaty i inspirację dla innych autorów do napisania własnej historii Ukrainy. Coś zapewne trafi do kosza, ale na pewno coś zostanie opublikowane i przetłumaczone na angielski.
I w końcu zmieni to smutny stan rzeczy, w którym encyklopedie dla dzieci w Wielkiej Brytanii wciąż używają rosyjskich transkrypcji nazw „Kijów” i „Charków”, a Ruś Kijowską nazywają „Rosją Kijowską”
Kiedy ukraińskie matki po raz pierwszy zauważyły te przeinaczenia, skontaktowały się z wydawnictwem, które wspomniane encyklopedie produkuje. Jednak tamtejsi biznesmeni przez długi czas ignorowali ich skargi. Zareagowali dopiero w 2024 roku, gdy skontaktowała się z nimi ambasada Ukrainy.
Teraz wydawnictwo obiecuje wypuścić poprawioną wersję.
Historia napisana przez Timothy'ego Snydera, Serhija Płochija, Anne Applebaum i innych uczonych z Zachodu nie rozwiąże wszystkich problemów związanych z dziedzictwem historycznym, o które Rosja prowadzi ludobójczą wojnę przeciwko jego twórcom, Ukraińcom. Istnieją jednak szanse na to, że ukraińskie dzieci za granicą nie będą już karmione fałszywkami o „Annie, rosyjskiej królowej Francji” i o tym, że „tylko Rosjanie zwyciężyli w II wojnie światowej”.
A analitycy szanowanych zachodnich mediów nie będą szermować stwierdzeniami o „ukraińskim nacjonalizmie”
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę” realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Odnieśliśmy małe zwycięstwa w usprawnianiu systemu edukacji ukraińskich dzieci w Polsce i w obronie ich praw.
Zgodnie z nowym rozporządzeniem polskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej z 26 sierpnia ukraińscy licealiści, którzy mieszkają w Polsce i uczą się online w ukraińskich szkołach, mogą nadal to robić. Ich rodzice nadal będą otrzymywać pomoc finansową. Głównym warunkiem jest rejestracja w polskich agencjach rządowych i zdanie zewnętrznych, niezależnych testów w przyszłym roku.
To ważny punkt, ponieważ po przyjęciu i podpisaniu latem polskiej ustawy kwestia ta pozostawała przez pewien czas nierozwiązana. Niestety, nie wszystkie punkty rozporządzenia polskiego ministerstwa są jasne, a pytania pojawiają się zarówno ze strony polskich urzędników, jak ukraińskich uchodźców.
Ukraińscy rodzice w Polsce są zdezorientowani. Media podają różne informacje o tym, kiedy wspomniane prawo do otrzymywania przez Ukraińców pomocy finansowej wygaśnie
Niektórzy uważają, że nastąpi to dopiero jesienią 2025 roku, podczas gdy inni są przekonani, że 800 złotych przestanie być wypłacane już teraz, jesienią 2024 roku. Uważnie śledzę ten temat, pozostając w kontakcie z polskimi urzędnikami i ukraińskim Ministerstwem Edukacji. Gdy tylko otrzymam dokładne i zweryfikowane informacje, na pewno poinformuję o tym na moim kanale na YouTube.
W tej historii chciałbym zwrócić uwagę na odpowiedzialne i przyjazne podejście polskiego ministerstwa, a także osobiście – wiceminister edukacji Joanny Muchy.
W każdym razie postęp, jaki już poczyniliśmy w tej trudnej sprawie, pokazuje, że obrona interesów i przedstawianie uzasadnionego stanowiska w obronie ukraińskich uchodźców ma sens.
Zaskakujące jest to, że wspomniane problemy wciąż pozostają nierozwiązane przez nasz rząd, który po prostu zrzucił odpowiedzialność na polskich urzędników i ukraińskich rodziców
Przed inwazją Polska była głównym celem ukraińskiej migracji zarobkowej. Migracja ta miała jednak głównie charakter sezonowy. Niewiele osób przyjeżdżało do Polski jako rodziny, więc polskie władze nie regulowały kwestii edukacji naszych dzieci.
Dziś w Polsce mieszka prawie 900 000 Ukraińców, a prawie 200 000 z nich to uczniowie i studenci. Przez długi czas polskie władze przymykały oko na to, że nie uczęszczają oni do miejscowych szkół, co szkodziło nie tylko ich edukacji, ale także socjalizacji. To nie mogło trwać wiecznie.
Polacy czują się odpowiedzialni nawet za cudze dzieci. Oto co na ten temat mówi wiceminister edukacji Joanna Mucha: „1 września zaprosiliśmy te dzieci do polskich szkół. Chcemy, żeby miały równe szanse edukacyjne, żeby były bezpieczne i pod właściwą opieką”.
Dlaczego Polacy tak długo zwlekali z tą decyzją? Być może nie chcieli stosować środków represyjnych, takich jak anulowanie płatności dla tych, którzy odmówią uczęszczania do polskiej szkoły. Ale musiała istnieć alternatywa ze strony ukraińskiego Ministerstwa Edukacji.
Niestety, ukraińskie władze po prostu zgodziły się z decyzją Polaków i zaczęły ich do tego aktywnie zachęcać. Bo chciały wreszcie pozbyć się problemu edukacji ukraińskich dzieci, który całkowicie zrzuciły na barki Polaków i rodziców. Jeśli przypomnimy sobie również o ograniczeniu edukacji online przez nasze ministerstwo w kontekście kryzysu demograficznego, w rzeczywistości mamy sabotaż przeciwko naszej przyszłości.
Już teraz mamy przypadki, że nasze dzieci po pójściu do polskiej szkoły odmawiają powrotu do Ukrainy w przyszłości. Rodzice obawiają się, że ich dzieci zasymilują się w polskiej szkole i zapomną o swojej ojczyźnie
Polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej jest świadome tych obaw, dlatego polska wiceminister uspokoiła ukraińskich rodziców: „Dzieci z Ukrainy, które uczęszczają do polskich szkół, zachowają swoją tożsamość. Integracja, a nie polonizacja. W przyszłości te dzieci będą mogły zarówno budować nasz kraj, Polskę, jak wrócić do Ukrainy, by ją odbudować”.
To ważna deklaracja polityczna i dobrze, że polskie władze rozumieją, jak ważne jest zachowanie tożsamości ukraińskich dzieci.
Chciałbym jednak w końcu usłyszeć o planach ukraińskich władz, jak zamierzają się zaangażować. Czy będą jakieś programy, kursy, szkoły online? Kto będzie za to odpowiedzialny?
Nasz rząd na pokaz ogłosił utworzenie Ministerstwa Powrotu Ukraińców – a następnie natychmiast o tym pomyśle zapomniał; projekt budżetu na przyszły rok nie przewiduje dla nie żadnych środków. Sprawa musi zostać rozwiązana przez parlament. Jeszcze latem zarejestrowałem projekt ustawy o podstawach polityki demograficznej, który przewiduje strategię i narzędzia pozwalające uniknąć katastrofy demograficznej. Wzywam posłów do wykazania się odpowiedzialnością za przyszłość Ukrainy i ostateczne przyjęcie ustawy w parlamencie.