Pierwsza ukraińska galeria, "Sierpień", została otwarta w Berlinie. Jest to inicjatywa dziennikarki i producentki Natalki Jakimowicz, która została zmuszona do wyjazdu do Niemiec, gdy rozpoczęła się inwazja na pełną skalę. Pierwsza wystawa nosi tytuł "Through the Flames" i skupia sześciu artystów - Artema Volokitina, Victorię Pidust, Mykhailo Alekseenko, Volo Bevza, Romana Mykhailova i Oleksiya Zolotara. Co to znaczy mówić językiem ukraińskiej sztuki do zachodniej publiczności? Właścicielka galerii Natalka Yakymovych opowieda w wywiadzie dla Sestry,eu
Natalia Żukowska: Natalia, z zawodu jesteś dziennikarką i producentką. Jak się teraz czujesz jako właścicielka galerii?
Natalka Jakimowycz: Przyjaciółka napisała do mnie wiadomość po otwarciu galerii: "No, jesteś szczęśliwa?". Odpowiedziałam: "Nie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale wreszcie czuję się na swoim miejscu". Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze, kiedy przeprowadziłem się do Niemiec, miałam trochę pecha. Pracowałam w biurze niemiecko-amerykańskiej firmy. Sześć miesięcy później dostałam pracę w redakcji Amal Berlin, mediów dla Ukraińców w Niemczech. Ale to była praca na pół etatu. Pod względem skali i wyzwań nie było to coś, do czego byłem przyzwyczajona. Po drugie, od dawna miałam wewnętrzną potrzebę pracy dla siebie, a nie dla kogoś innego. Wydaje mi się, że w wieku 43 lat już to mogę zrobić.
NZ: Jak wpadłaś na ten pomysł?
NJ: Kiedy przyjechałam do Berlina, pojawiła się pilna potrzeba znalezienia znajomych i podjęcia jakiejś działalności. Ale jak się okazało, nie było tu ukraińskiej przestrzeni. Wpadłam na pomysł stworzenia ukraińskiego centrum kulturalnego. Zaczęłam nawet szukać lokalu, ale potem zdałam sobie sprawę, że taka inicjatywa powinna być prawdopodobnie inicjatywą państwową. Odrzuciłam więc ten pomysł, ale wtedy zdarzył się dziwny zbieg okoliczności. Mój chłopak, rzeźbiarz, pracował z emerytowaną właścicielką galerii. Zaoferowała mi tę przestrzeń. Napisałam koncept i wysłałam go do właścicielki galerii, ale został odrzucony. Byłam zdenerwowana, ale nadal szukałam miejsca. Kiedy znalazłam dobrą opcję w pobliżu, właściciel, który mnie wcześniej odrzucił, zaproponował mi spotkanie. Okazał się bardzo miłym człowiekiem, który pasjonuje się sztuką. Posiadanie galerii w jego lokalu było dla niego kluczowe, więc musiałem przedstawić mu całą koncepcję. Pokazałam mu portfolio artystów, z którymi planowałem współpracować. I tak się złożyło, że znaleźliśmy wspólny język. Nasze pierwsze spotkanie, które trwało pół godziny, zakończyło się podpisaniem umowy. W ten sposób Ukraińcy w końcu mają własną przestrzeń artystyczną w Berlinie.
NŻ: Kto pomógł w finansowaniu? Czy miałaś żadnych obaw ani wątpliwości?
NJ: Wątpliwości są zawsze. Jeśli chodzi o pieniądze, historia jest bardzo prosta: sprzedałam samochód i zainwestowałam wszystko w galerię. Mam nadzieję, że to się opłaci.
NZ: Napisałaś biznesplan?
NJ: Nie. Będzie tam mały sklepik z ukraińskimi pamiątkami. Ponadto lokal znajduje się w bardzo dobrej okolicy. Dlatego są szanse, że można go wynająć na różne wydarzenia. Można też zorganizować coś samemu - z płatnymi biletami. To są trzy główne przychody, które powinny pokryć przynajmniej czynsz.
NŻ: Skąd nazwa "Sierpień"?
NJ: Właściwie wybór nazwy zajął dużo czasu. Konsultowałam się ze wszystkimi. Straciłam już nadzieję i sen. Ale kiedy otrzymałam klucze do lokalu, posprzątałam, wyszłam na zewnątrz, oparłam się o drzwi i zobaczyłam naprzeciwko tabliczkę "Auguststrasse". I w tym momencie to do mnie dotarło - Sierpień! To była nazwa, która spełniała wszystkie moje wymagania. Zależało mi na bardzo prostej pisowni. Aby ludzie mogli znaleźć galerię we wszystkich językach. Chciałam, aby był to wyraźny sygnał dla Ukraińców, że to jest nasze. Chciałem również, aby nazwa była melodyjna i wywoływała przyjemne skojarzenia. A sierpień to najbardziej hojny miesiąc w roku. I jest najcieplejszy - z nutką nostalgii.
NŻ: Kto u Ciebie wystawia?
NJ: Teraz wystawiamy 6 artystów. To wystawa, która została stworzona dla projektu. Nazywa się "Through the Flames" - opowiada nie tyle o wojnie, co o jej konsekwencjach. Główną pracą jest "Chaos i Eidos" Artema Volokitina, która została wykonana w formie ołtarza. To bardzo potężna i optymistyczna praca, w której widzę narodziny nowego świata po tragicznych próbach. Artema i jego żonę Tetianę Malinovską poznaliśmy w Niemczech. To wielodzietna rodzina z Charkowa. Ich mieszkanie zostało zniszczone przez rosyjski pocisk rakietowy. Teraz wraz z piątką dzieci, mieszkają w Poczdamie.
Roman Michajłow jest jednym z moich ulubionych artystów. Znamy się od wielu lat. On również pochodzi z Charkowa, ale od dłuższego czasu pracuje w Kijowie. Jego praca "Reality Burn" pojawiła się po Majdanie - to spalone kawałki papieru. Opowiada o tym, że każde doświadczenie pozostawia na nas ślady - i mogą one wyglądać zarówno przerażająco, jak i pięknie.
Są też z nami Victoria Pidust i Volo Bevza. Są w Berlinie od ośmiu lat. Wiosną byli na Ukrainie i sfilmowali ruiny mostu w Irpinie i zbombardowane centrum handlowe Retroville. Stało się to podstawą pracy Volo. Najpierw przetwarza zdjęcia w edytorach zdjęć, a następnie maluje je olejem. Praca Viki to zdjęcie prętów zbrojeniowych, które mieszkańcy Lwowa wyburzyli, aby stworzyć konstrukcje ochronne.
W galerii znajduje się również instalacja wideo autorstwa Michaiła Aleksiejenki. Jest to niesamowita i potężna praca zatytułowana Dust 2. Przez 2 minuty oglądamy, jak gipsowy dom zamienia się w pył. Zgodnie z koncepcją, wygląda to tak, jakby cały świat patrzył, jak Ukraina się rozpada i nic nie można na to poradzić.
Kolejnym artystą jest Oleksii Zolotar, mój chłopak. Jest rzeźbiarzem. Pierwsza praca nazywa się "Utrwalenie". Składa się z trzech ogromnych dysków o średnicy półtora metra. Ale tylko jeden jest wystawiony w galerii. Wygląda jak kamień młyński, który wydaje się mielić całą historię i ludzi w niej, zamieniając ich w piasek. Jest też praca o ujawnionych snach. Autor namalował okna z cywilnych obiektów, które zostały trafione przez rosyjskie rakiety
Ta wystawa jest jednocześnie przerażająca i piękna.
NZ: Natalia, jaką pracą zainteresował się sam kanclerz Niemiec Olaf Scholz?
NY: Mówimy o Artemie Volokitinie. Scholz przyjechał do ich studia w Poczdamie. Ta praca jest ogromna. Po złożeniu zajmuje ponad 5 metrów. Myślę, że powinna wisieć w budynku rządowym w Reichstagu - jest bardzo potężna. Powinna tam być. Ale nie wiem, jak znaleźć ludzi, którzy kupią sztukę dla władzy.
NŻ: Czy na otwarciu Twojej galerii byli jacyś niemieccy urzędnicy i politycy?
NJ: Berlin jest tak bogatym miastem, jeśli chodzi o kulturę i sztukę, że w dniu naszego wernisażu otwierano jednocześnie sześć innych wystaw. Czy wiesz jaka jest różnica między Niemcami a Ukrainą? Na Ukrainie, jeśli premier odwiedzi wystawę i spodoba mu się obraz, jest duża szansa, że trafi on do jego biura. W Niemczech wszystko działa zupełnie inaczej. Aby obraz został kupiony przez agencję rządową, muszą przyjść ludzie, którzy są w to specjalnie zaangażowani. I myślę, że nawet Olaf Scholz nie wie, kim są ci ludzie. Muszę zaprosić tych kuratorów, ale jeszcze nie wiem jak. Jednak pracuję nad tym.
NŻ: Czy będziesz współpracować z początkującymi artystami?
NJ: Tak, to opłacalne, również ekonomicznie. Jestem też otwarta na międzynarodowe projekty, nie muszę się ograniczać tylko do ukraińskich artystów. Nie ma znaczenia wiek, wykształcenie, płeć.W żaden sposób nie współpracujemy tylko z Rosjanami.
NZ: Ile osób pracuje w galerii?
NJ: Wszystko robię sam. Parzę kawę, sprzątam. Kiedy to się zmieni? Jak tylko obrazy zaczną się sprzedawać. Jeśli pojawią się pierwsi kolekcjonerzy, od razu zatrudnię kogoś, kto będzie dla mnie pracował. Bardzo bym tego chciał, bo w pewnym momencie sam już sobie nie poradzę.
NŻ: Dziś ukraińscy artyści są bardziej widoczni na świecie niż kiedykolwiek wcześniej. Czy Twoim zdaniem zmieniło się ich postrzeganie poza Ukrainą?
NJ: Byłoby przesadą powiedzieć, że zainteresowanie sztuką ukraińską wzrosło. Tak się stało, ale nie znacząco. Fakt, że ludzie są gotowi nam pomóc i sympatyzują z nami, nie oznacza, że są gotowi postrzegać nas jako konkurencję i płacić nam po europejskiej cenie. To też jest duży problem.
NŻ: Jaka była dla ciebie najtrudniejsza decyzja od początku wielkiej wojny?
NJ: Prawdopodobnie zaakceptowanie faktu, że zostaję w Berlinie. W kwietniu 2022 roku wyjechałam na chwilę z powodu problemów zdrowotnych. Byłam pewna, że wrócimy we wrześniu. Nasz przyjaciel wynajął nam mieszkanie i mieszkaliśmy tam za darmo przez sześć miesięcy. Nawet nie uczyłam się niemieckiego. Jednak okoliczności zaczęły się zmieniać. Mosty z Ukrainą zaczęły się palić. Chodziło przede wszystkim o pracę. Pomyślałam więc, że zostanę tymczasowo. Oczywiście, jeśli teraz otworzyłem galerię, to znaczy, że będę tu przez następne 2-3 lata. Z jednej strony ta decyzja była dla mnie trudna. Z drugiej, stała się trochę łatwiejsza. Bo niepewność jest przygnębiająca. Tutaj mam ładne mieszkanie w centrum miasta, ale czuję się jak w hotelu. Zawsze było dla mnie ważne, aby stworzyć przytulny dom. Od czasu wojny na pełną skalę straciłam chęć do zagnieżdżania się. Dopiero niedawno powiesiłam obraz z galerii, aby dodać trochę przytulności. Gdyby dwa lata temu zapytano mnie, gdzie chciałabym mieszkać, ostatnim miejscem na ziemi byłby Berlin. Ale teraz myślę, że to bardzo wygodne i międzynarodowe miasto.
NŻ: Jak się przyzwyczajałaś do nowego życia?
NJ: Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Niemiec, pracowałam w biurze i nie znałam niemieckiego. Dopiero teraz zdecydowałam się na kurs językowy. Ponieważ jeśli prowadzisz galerię i sprzedajesz obrazy, musisz komunikować się z ludźmi, a więc znać język. Dobrze, że mam tutaj normalny krąg społeczny. To właśnie w Berlinie po raz pierwszy poczułam siłę siostrzeństwa. Zawsze miałam wielu przyjaciół, ale dopiero tutaj poczułam tak wiele wsparcia i pomocy od dziewczyn i kobiet, które po prostu znałam. To niesamowite!
NŻ: Natalia, jak postrzegasz misję sztuki podczas wojny?
NJ: Bardzo ważne jest, aby przekazywać więcej informacji, docierać do ludzi, do ich emocji. Musimy otworzyć się na obcokrajowców, aby zobaczyli, że jesteśmy z tej samej krwi i na równych prawach. Na tym polega sztuka. Sprawić, by zrozumieli, że jesteśmy ludźmi takimi jak oni. Mamy ten sam ból. Mamy takie samo dziedzictwo kulturowe jak oni. Potrzebujemy tylko trochę pomocy. Abyśmy mogli ocalić to wszystko przed tą hordą, która wie tylko, jak niszczyć i zabijać.
NZ: Jaka jest misja Natalii Jakimowicz?
NJ: Bardzo boję się pretensjonalnych wypowiedzi na ten temat. Myślę, że moją misją jest pokazanie na własnym przykładzie, jacy są Ukraińcy. Wielu ludziom tutaj to imponuje. Kiedy ludzie z mojej poprzedniej pracy mówią: "Jak się otwiera galerię? Jak długo tam jesteś? Rok?". Nawet Niemcy są zdumieni.. Ale dla mnie to naturalny wynik pracy, którą wykonywałem w telewizji przez lata. Nie chcę więc nazywać tego super misją. Naprawdę nie lubię, gdy ludzie zaczynają manipulować pojęciami "frontu kulturowego" i tak dalej. Mamy tylko jeden front. Walczą na nim prawdziwi bohaterowie, oni mają prawdziwą misję. A ja prawdopodobnie mam za zadanie uzupełnić komercyjnym projektem ogromną pracę nad dyplomacją kulturalną, którą wykonuje wielu fajnych, mądrych i niesamowitych ludzi.
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!