Exclusive
20
min

Ołeksandra Matwijczuk: Musimy przywrócić ofiarom ich imiona

Laureatka Pokojowej Nagrody Nobla i szefowa Centrum Wolności Obywatelskich Ołeksandra Matwijczuk opowiada o świecie, w którym prawo nie działa, o współpracy z rosyjskimi obrońcami praw człowieka, więźniach Kremla i książce, którą podarowała papieżowi

Irena Tymotiewycz

Ołeksandra Matwijczuk. Zdjęcie: Right Livelihood

No items found.

Papież i niewidoczne cierpienie

Irena Tymotiewycz: W maju, podczas swojej ostatniej wizyty w Watykanie, wręczyła Pani papieżowi książkę Stanisława Asiejewa „Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku”. Dlaczego właśnie tę książkę? Co Pani sądzi o stanowisku papieża w sprawie wojny Rosji przeciw Ukrainie, że „osiągnięty pokój jest lepszy niż niekończąca się wojna”?

Ołeksandra Matwijczuk: Książka Stanisława Asiejewa, dziennikarza, pisarza, byłego więźnia DRL [quasi-państwowego podmiotu, samozwańczo utworzonego przez prorosyjskich separatystów na terytorium niektórych obwodów regionu donieckiego w Ukrainie, tymczasowo okupowanym przez Federację Rosyjską – red.] robi ogromne wrażenie. Obozy koncentracyjne są wyraźnym znakiem rosyjskiej okupacji: aby utrzymać kontrolę nad terytorium, Rosja terroryzuje ludność cywilną. Do obozów często trafiają najbardziej aktywni społecznie ludzie: nauczyciele, księża, przedstawiciele zawodów twórczych.

Niektórzy ludzie mogą myśleć w paradygmacie „wojna jest tak straszna, że okupacja jest lepsza, bo przynajmniej ludzkie cierpienie jest mniejsze”.

Dokumentujemy zbrodnie wojenne od 10 lat i wiemy, że okupacja jest taką samą wojną, tylko w innej formie. Nie zmniejsza ludzkiego cierpienia, lecz czyni je niewidocznym

To nie tylko zmiana jednej flagi na inną. To zaginięcia, porwania, gwałty, masowe deportacje, wymazywanie tożsamości, przymusowa adopcja dzieci, obozy filtracyjne i masowe groby. Nikt nie twierdzi, że pokój jest lepszy od niekończącej się wojny. Ale pokój i rosyjska okupacja to zupełnie różne pojęcia. To był główny temat dyskusji w Watykanie i mojego spotkania z papieżem.

Jakie narracje o Ukrainie słyszy Pani podczas wizyt w Europie i USA? Czy wpływ rosyjskiej propagandy jest tam skuteczny?

Te narracje zawsze były obecne, ale przez jakiś czas nie mówiło się o nich głośno. Minęły jednak dwa lata i znów je słyszymy. Jednymi z głównych są: „Po co pomagać Ukrainie?”, „Ukraina to skorumpowany kraj”, „Cała pomoc dla Ukrainy jest rozkradana”. Te tezy opisują rzeczywiste problemy, tyle że są wyolbrzymieniem.

Z drugiej strony zmuszają nas one do zademonstrowania realnych kroków, które zmniejszają przestrzeń dla korupcji.

Możemy powtarzać, że walczymy nie tylko dla siebie. Ale kraj, który jest okradany podczas inwazji na pełną skalę, nie będzie budził sympatii – mimo wszystkich racjonalnych argumentów, które za nim przemawiają

Dlatego musimy rozwiązywać problemy, które mamy, by rosyjska propaganda nie rozdmuchiwała ich do monstrualnych rozmiarów.

Jednocześnie ważne jest budowanie horyzontalnych więzi międzyludzkich, przede wszystkim ze społeczeństwami obywatelskimi w różnych krajach. Czasami widzę u Ukraińców taką, napędzaną zmęczeniem, emocję: „Nie rozumiecie, że jeśli teraz nie powstrzymamy Putina, to on pójdzie dalej, a Europa będzie musiała zapłacić najwyższą cenę?”... Ta emocja jest zrozumiała, ale musimy być cierpliwi i wciąż na nowo wyjaśniać rzeczy, które dla nas są oczywiste od wielu lat, ale nie są oczywiste dla społeczności międzynarodowej.

Ołeksandra Matwijczuk w Hadze podczas dyskusji na temat rosyjskich zbrodni wojennych, Holandia, 23 lutego 2023 r. Fot: Peter Dejong/AP/East News

Jedną z kwestii omawianych na szczycie pokojowym w Szwajcarii w dniach 15 i 16 czerwca był powrót jeńców wojennych. Czy scenariusz wymiany jeńców według zasady”: „wszyscy za wszystkich” jest realistyczny?

Ukraińscy jeńcy w Rosji dzielą się na dwie kategorie: jeńców wojennych i cywilów. Międzynarodowe prawo humanitarne stanowi, że państwa mogą przetrzymywać jeńców wojennych do zakończenia działań wojennych. Są one jednak zobowiązane do zagwarantowania im szeregu praw określonych w Konwencji Genewskiej. Kiedy spojrzy się na to, co jest zapisane w tej konwencji, i porówna to z tym, co faktycznie się dzieje, te gwarancje brzmią jakby pochodziły z kosmosu. Tortury, przemoc seksualna, brak opieki medycznej, przetrzymywanie w nadludzkich warunkach... Pojawia się pytanie: Jak ochronić te istnienia do momentu uwolnienia? Właśnie dlatego nasz kraj, opinia publiczna, a zwłaszcza krewni tak intensywnie promują ideę wymiany już teraz, zamiast czekać na koniec wojny.

Drugą grupą są cywile. Tylko w naszych bazach danych znajduje się około 4000 wniosków od krewnych osób nielegalnie przetrzymywanych przez Federację Rosyjską. Zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym nie powinni oni w ogóle być więźniami, ale Rosja nie dba o międzynarodowe prawo humanitarne. Mechanizm ich powrotu jest jeszcze bardziej skomplikowany, ponieważ nie może być wymiany. Muszą zostać uwolnieni poza wymianą. W tej sytuacji ważne jest upublicznienie tego problemu w celu zorganizowania międzynarodowej presji na Rosję.

Prawa człowieka i bezprawie

Czy Ukraina powinna traktować rosyjskich jeńców wojennych w taki sam sposób, w jak Rosjanie traktują naszych?

Ukraina różni się od Rosji, ponieważ nasza cywilizacja walczy z barbarzyństwem. W związku z tym staramy się przestrzegać Trzeciej Konwencji Genewskiej. Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża i misje ONZ mają dostęp do rosyjskich jeńców wojennych.

Rosja może sobie pozwolić na brutalne łamanie praw człowieka, ponieważ jej sojusznicy i tak nie zmienią swojego stosunku do niej

Kto może się temu przeciwstawić? Korea Północna, kraj będący obozem koncentracyjnym, który tysiącami dostarcza Rosji pociski? A może Iran, gdzie kobiety są zabijane i gwałcone, jeśli nie chcą nosić hidżabu? Takie kraje nie przejmują się tym, co robi reżim Putina. Ale my, kraj walczący o demokrację, mamy odpowiednich partnerów. I nie możemy sobie pozwolić na rzeczy, których dopuszcza się Rosja, ani ze względu na wartości, ani ze względów czysto praktycznych.

Mariana Czeczeliuk, 24-letnia policjantka z Mariupola, zwolniona z rosyjskiej niewoli w ramach wymiany więźniów, 31 maja 2024 r. Zdjęcie: AP/East News

W rosyjskiej niewoli przebywa Maksym Butkewycz, Pani kolega, działacz na rzecz praw człowieka i dziennikarz [zaciągnął się do ukraińskich sił zbrojnych w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę - red.]. Ma Pani z nim kontakt?

Przez długi czas nie było żadnych informacji od niego ani o nim. Teraz jesteśmy w kontakcie – przynajmniej wiemy już, gdzie jest i jaki jest jego stan. Jak Pani pewnie zauważyła, bardzo ostrożnie dobieram słowa, bo ten kontakt jest bardzo kruchy i istnieje obawa, by Maksymowi nie stała się jakaś krzywda.

Często można odnieść wrażenie, że na Zachodzie więcej uwagi poświęca się aresztowanym obrońcom praw człowieka z Rosji czy Białorusi niż ukraińskim więźniom. Jak sobie z tym radzić?

Wydaje mi się, że jest to raczej błędne postrzeganie rzeczywistości. Niedawno odbyłam kilka wyjazdów zagranicznych, podczas których mówiłam o stosunku Rosji do schwytanych i nielegalnie więzionych cywilów z Ukrainy. Wspominałam też o moim przyjacielu, rosyjskim obrońcy praw człowieka, który pracował z nami nad rozwiązaniem tego problemu –  71-letnim Olegu Orłowie, współprzewodniczącym Centrum Praw Człowieka Memoriał. Został uwięziony za artykuł, w którym nazwał reżim Putina faszystowskim. I nikt, na żadnej międzynarodowej platformie, o tym nie wiedział. Wydaje się, że świat wie tylko o kilku znanych więźniach: liderze rosyjskiej opozycji Aleksieju Nawalnym, białoruskiej aktywistce Marii Kolesnikowej czy białoruskim opozycjoniście Siarhieju Cichanouskim.

Ukraińskie, rosyjskie i białoruskie rodziny więźniów borykają się z tym samym problemem. I nie mamy mechanizmów prawnych, które gwarantowałyby jego rozwiązanie. Musimy zastanowić się, jak połączyć siły i pomóc sobie nawzajem

Walczymy wspólnie ze złem, które po raz kolejny próbuje zaznaczyć swoją obecność w naszej części świata.

Jeśli chodzi o współpracę, Centrum Swobód Obywatelskich jest jednym z kluczowych członków międzynarodowej platformy The Civic Society, która obejmuje również rosyjskie organizacje praw człowieka. Czy dialog z nimi przynosi jakieś korzyści?

Na co dzień współpracujemy z naszymi rosyjskimi kolegami zajmującymi się prawami człowieka. Dzięki nim, między innymi, otrzymujemy informacje o Maksymie Butkewyczu i tysiącach innych spraw w naszej bazie danych. Korzystamy z osobistych kontaktów, które nawiązaliśmy w Rosji, by się dowiedzieć, gdzie znajduje się więzień, wysyłać mu wiadomości, lekarstwa lub zapewnić prawnika. To nie wpłynie na „wyrok”, ale prawnik jest łącznikiem między więzioną osobą a światem zewnętrznym. Daje jej poczucie, że nie została zapomniana i inni nadal o nią walczą.

A wszystko to jest często możliwe tylko dzięki naszym rosyjskim kolegom zajmującym się prawami człowieka, którzy często trafiają za kratki za tę działalność. Ich liczba maleje.

Dlatego to nie jest kwestia dialogu – my pracujemy razem. W rzeczywistości kontynuujemy tradycję lat sześćdziesiątych w ZSRR: walczymy o wolność i godność ludzką w warunkach, w których prawo nie obowiązuje. I budujemy horyzontalne więzi, niewidoczne dla naszych własnych społeczeństw, które pomagają nam osiągnąć pewne rezultaty.

„Musimy pomyśleć o tym, jak połączyć siły i pomóc sobie nawzajem”. Zdjęcie: Centrum Swobód Obywatelskich

System, który nie działa

Jako przedstawicielka swojej organizacji jest Pani pierwszą laureatką Nagrody Nobla z Ukrainy i prawdopodobnie pierwszą laureatką Pokojowej Nagrody Nobla, która zaapelowała do społeczności międzynarodowej o dostarczenie broni dla obrony jej kraju. Jak ta społeczność reaguje na takie apele?

Jest to do pewnego stopnia oksymoron i najwyraźniej nie tego oczekuje się od kogoś, kto poświęcił swoje życie obronie praw człowieka. Prawami człowieka zajmuję się od ponad 20 lat i bardzo dobrze znam ich standardy. W ramach ONZ, OBWE, Rady Europy czy Unii Europejskiej itp. Istnieją narzędzia, które można by wykorzystać w sytuacjach takich jak obecna.

Tyle że teraz te narzędzia nie działają. Jeśli pomacham konwencją genewską przed rosyjskim czołgiem, to go nie zatrzymam. W chwili gdy rozmawiamy, nasi obywatele są torturowani, gwałceni i zabijani. Bez względu na to, ile dziesiątek raportów napiszemy, nie poprawi to ich sytuacji.

To, że ja, obrończyni praw człowieka, nie mogę polegać na mechanizmach prawnych i muszę mówić, że Ukraina potrzebuje broni, nie jest moim problemem. To problem świata, w którym cały międzynarodowy system pokoju i bezpieczeństwa nie jest w stanie powstrzymać rosyjskich okrucieństw

Jakie widzi Pan sposoby na wzmocnienie i zreformowanie tego systemu?

To ważne pytanie. Chociaż powiedziałam, że teraz prawo nie działa, wierzę, że to sytuacja tymczasowa. Jestem również przekonana, że jest to nasza historyczna misja: przywrócenie rządów prawa poprzez użycie legalnej siły. Jednocześnie musimy zmienić ten system, aby był skuteczny. Nie chodzi tylko o ochronę ludzi w Ukrainie, ale także w Iranie, Syrii, Nikaragui, Afganistanie czy innych krajach, w których łamane są prawa i wolności.

Ten system pokoju i bezpieczeństwa, który miał dać każdemu, niezależnie od miejsca zamieszkania, gwarancje bezpieczeństwa i ochrony, został stworzony po II wojnie światowej przez zwycięskie państwa. Ustanowiły one dla siebie nieuzasadnione przywileje. Na przykład prawo do weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, które sprawiło, że organ ten stał się dysfunkcyjny i w rzeczywistości został sparaliżowany. ONZ nie jest w stanie odpowiedzieć na wyzwania, które pojawiły się od początku inwazji Rosji na pełną skalę.

Teraz wszystko zależy od tego, czy dany kraj ma broń nuklearną, czy jest członkiem potężnego sojuszu wojskowego, czy ma duże rezerwy ropy i gazu. Jeśli tak, reszta będzie przymykać oko na łamanie przez niego praw człowieka.

Nowy system powinien dawać pierwszeństwo prawom człowieka i wolnościom przed PKB i wielkością kraju. Problem polega jednak na tym, że obecnie po prostu nie ma chęci reformowania obecnego systemu.

Kiedy rozmawiam z politykami z różnych krajów i przedstawicielami organizacji międzynarodowych, nie widzę energii ani chęci do szukania złożonych odpowiedzi na złożone pytania
„Nowy wymiar sprawiedliwości powinien nadać priorytet nie wielkości PKB i wielkości kraju, ale prawom człowieka i wolnościom”
Zdjęcie: Centrum Wolności Obywatelskich

Problem odwrotu od demokracji i popularności prawicowych poglądów wśród młodych ludzi jest dziś szeroko dyskutowany na świecie. Jak Pani ocenia ten trend?

To problem globalny. Nie chodzi tylko o to, że w krajach autorytarnych poziom wolności został zredukowany do poziomu celi więziennej. Chodzi również o to, że nawet w krajach demokratycznych coraz więcej ludzi zaczyna uważać wolność za coś oczywistego. Są to ludzie, którzy odziedziczyli system demokratyczny po swoich rodzicach. Ludzie, którzy nigdy o niego nie walczyli, którzy nie znają prawdziwej ceny demokracji i wolności. Wymieniają je więc na obietnice wyborcze populistów lub na własną wygodę. Widać to nawet w statystykach.

Około 80% ludzi na świecie żyje w zniewolonych lub tylko częściowo wolnych społeczeństwach. Ludzie, którzy mają przestrzeń wolności, są mniejszością na Ziemi. I jeśli nadal będziemy tracić kolejne wyspy wolności, ludzkość będzie zagrożona

Centrum Swobód Obywatelskich otrzymało Pokojową Nagrodę Nobla między innymi za dokumentowanie rosyjskich zbrodni wojennych i gromadzenie zeznań ofiar agresji. Od nas dzisiaj zależy, czy świadectwa tych ludzi nie będą tylko statystykami, czy ich głosy zostaną usłyszane na całym świecie?

Musimy przywrócić tym ludziom ich imiona. W każdym kryzysie praw człowieka, który obejmuje ogromną liczbę ofiar, ludzkie życia zamieniają się w liczby. Dokumentowanie wszystkiego, co się dzieje, jest niezwykle ważne. Dla historii, dla zachowania pamięci narodowej, dla rozpowszechniania prawdy – zwłaszcza w obliczu potężnej rosyjskiej machiny dezinformacyjnej. Jednak równie ważne jest prowadzenie dochodzeń, ustalenie losu każdej osoby i postawienie winnych przed wymiarem sprawiedliwości.

Dochodzenia i w ogóle cały system sądowniczy są bardzo kosztowne. Zbadanie, co stało się na przykład z nieznanym rolnikiem, wymaga wielu zasobów. Ale to jest sposób na przywrócenie ludziom ich imion i podkreślenie, że życie każdego człowieka ma znaczenie.

No items found.

Dziennikarka, redaktorka, fotografka. Od 2022 roku zajmuje się sprawami społecznymi i kulturowymi związanymi z wojną w Ukrainie.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
powódź Polska Europa

„Z wielkim bólem patrzę, jak powódź niszczy nasze domy i wspomnienia” – pisze na Facebooku mieszkanka Kłodzka. Wielka woda wyrządziła w Kłodzku tak wielkie szkody, że burmistrz miasta Michał Piszko ze smutkiem stwierdził: „Przegraliśmy tę bitwę”.

Zalany kościół w Kłodzku. Zdjęcie: FB Franciszkanie, prowincja sw. Jadwigi

Wśród śmiertelnych w Polsce jest trzech mężczyzn i dwie kobiety. Jedną z ofiar powodzi jest lekarz Krzysztof Kamiński, dyrektor szpitala w Nysie. Wracał z pracy, ale nie dotarł do domu, ponieważ jego samochód został zalany przez wodę.

Walka z powodzią trwa. Najtrudniejsza sytuacja panuje w województwach dolnośląskim i opolskim. Z powodu przerwania tamy niektóre miejscowości zostały zalane do wysokości 6-7 metrów, a większość znajdujących się tam budynków została zniszczona. Wrocław pozostaje zagrożony powodzią. Premier Donald Tusk ogłosił wprowadzenie stanu klęski żywiołowej w południowo-zachodniej części kraju.

Na dotkniętych terenach pracuje 4500 ratowników – wojskowych, inżynierów i lekarzy. Ewakuują ludzi za pomocą helikopterów, łodzi i ciężarówek. Wzmacniają obronę przeciwpowodziową, opiekują się rannymi i ewakuują ludzi z lokalnych szpitali.

Zdjęcie: Ministerstwo Obrony Narodowej

Ukraina zaproponowała Polsce pomoc 100 ratownikom. Powiedział to minister spraw zagranicznych Andrei Sibiga na swoim X.

Jak pomóc powodzianom w Polsce

1. Wyślij SMS ze słowem SERCE na numer 75 265. Twoje konto zostanie obciążone kwotą 6,15 zł.

2. Przenieś dowolną kwotę na konto Fundacji Caritas.

3. Przyjedź do urzędu w miejscu zamieszkania lub w Warszawie w godzinach od 8.00 do 16.00 i przynieś żywność, detergenty, środki higieniczne, wodę butelkowaną.

Kłodzko po powodzi. Zdjęcie: @D_Daszkowski
Zdjęcie: @D_Daszkowski
Zdjęcie: Sztab Generalny Wojska Polskiego
Zdjęcie: Sztab Generalny Wojska Polskiego

20
хв

„Powódź niszczy nasze domy i wspomnienia”. Europa cierpi z powodu żywiołów

Sestry
Rosjanie na wojnie

O tym, że film „Russians at War” znajdzie się w programie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto (TIFF), wiadomo było już w połowie sierpnia. Wydawało się logiczne, że w trzecim roku inwazji na pełną skalę pojawi się film, który uczciwie pokaże, co dzieje się w Moskwie. W końcu wielu ludzi interesuje się tym, jak żyje największy kraj na świecie objęty sankcjami i co sami Rosjanie myślą o swojej teraźniejszości i przyszłości.

Tymczasem pod koniec sierpnia we Włoszech odbył się efektowny i pretensjonalny Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, na którym pokazano „Russians at War”. Ten film mógłby przejść niezauważony, gdyby nie kilka czujnych osób, które go obejrzały i zrozumiały, w czym rzecz. Ukraińska producentka Dasza Bassel wszczęła alarm, inicjując kampanię przeciwko rosyjskiej propagandzie w zachodnich kinach.

Kadr z filmu „Russians at War”

”Trzymający w napięciu dokument rosyjsko-kanadyjskiej reżyserki Anastazji Trofimowej zabiera widzów w podróż sięgającą poza nagłówki gazet, do rzeczywistości rosyjskich żołnierzy w Ukrainie. Toczą bitwy, których powody stają się coraz bardziej niejasne z każdym wyczerpującym dniem”.

Tak zaczyna się opis filmu „Russians at War” na stronie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto. Pierwsza wersja recenzji (która od tego czasu była już kilkukrotnie redagowana) stwierdzała, że jest to historia o walce brata przeciwko bratu – w powtarzając retorykę Kremla, która mówi o Ukraińcach i Rosjanach jako „braterskich narodach”. W reakcji na to Kongres Ukraińców w Kanadzie wysłał list do kierownictwa festiwalu, wzywając do usunięcia filmu z programu.

W Toronto film został pokazany profesjonalnej publiczności. Przed projekcją społeczność ukraińsko-kanadyjska protestowała pod hasłami: „Wstyd dla TIFF” i „Rosja kłamie, Ukraińcy umierają!”. Wzięłam ulotki wydrukowane na zwykłej drukarce i poszłam rozdać je pierwszym widzom filmu. Byłam przygotowana, by wyjaśnić im, dlaczego ten film nosi wszystkie znamiona propagandy.

Dzieło kremlowskiej propagandzistki

Zacznijmy od Anastazji Trofimowej, reżyserki filmu. To była dokumentalistka RT (Russia Today), kanału telewizyjnego znanego z prorosyjskiej narracji propagandowej w relacjonowaniu wydarzeń na świecie. Karierę zawdzięcza ona wspieraniu oficjalnego stanowiska rosyjskiego rządu. Tytuły jej filmów można łatwo wyszukać w Kanadzie na stronie internetowej RT, mimo że stacja ta jest objęta sankcjami.

W filmie Trifomowej dają rosyjski mundur wojskowy – i już przez samo jego założenie reżyserka staje się stronniczką armii agresora. Wyobraźmy sobie dziennikarza BBC czy „The Guardian”, ubranego w mundur wojskowy jednej ze stron i przygotowującego relacje z frontu. Zostałby zwolniony bez prawa do pracy w zawodzie za naruszenie standardów dziennikarskich i etycznych.

Kadr z filmu: Anastazja Trofimowa w rosyjskim mundurze
Trofimowa twierdzi, że do rosyjskiej jednostki walczącej w Ukrainie przeniknęła potajemnie i mieszkała z żołnierzami przez 7 miesięcy, nie posiadając akredytacji wojskowej. Czy to możliwe?

Podczas kręcenia filmu przybywa na okupowane terytorium bez zgody Ukrainy i dzieli swoje życie z tymi, którzy zaatakowali inny kraj. A potem swobodnie opuszcza Rosję i udaje się do Kanady, której jest obywatelką.

Przedstawiam te argumenty moim zagranicznym kolegom. Słuchają zaskoczeni, ponieważ „film dokumentalny na festiwalu tego poziomu nie może być prorosyjski, mieć propagandowej retoryki i pracować na rzecz Rosji”.

W tym czasie odbieram wiele wiadomości od kolegów, którzy twierdzą, że festiwal nie odwoła pokazów „Russians at War”. W takiej atmosferze rozpoczyna się seans.

Sztampa, która działa

Na ekranie widać sylwestrową Moskwę. To szare i blade miasto z wszechobecnymi reklamami wojny. Reżyserka w wagonie pociągu spotyka mężczyznę przebranego za Świętego Mikołaja, niosącego wojskowy plecak ze wstążką Świętego Jerzego. Mówi, że jest Ukraińcem z Donbasu i kiedy rozpoczęła się wojna domowa, stracił wszystko. Potem żegna się ze swoją piękną żoną i dziećmi. Wraca na wojnę.

Zza kadru reżyserka komentuje, że nie spodziewała się wybuchu wojny, bo myślała, że jest ona czymś istniejącym już tylko w książkach historycznych. A ja w przerwie seansu pytam ją o Czeczenię, Gruzję, Syrię, aneksję Krymu...
Jeden z plakatów na proteście w Toronto porównał propagandzistkę Anastazję Trofimową do dokumentalistki Trzeciej Rzeszy Leni Riefenstahl. Zdjęcie: FB Światowego Kongresu Ukraińców

W filmie Trofimowa wydaje się naiwna i pogodna, a żołnierze pokazani są jako zagubieni, ale „prawdziwi”. Już w dziesiątej minucie widz zaczyna im współczuć. A każdy z nich, niczym kopista, powtarza znane kremlowskie narracje: „faszyści w Ukrainie”, „pojechałem ze względu na przyjaciela”, „żeby moje dzieci nie musiały walczyć”.

Reżyserka nie wspomina w filmie o zbrodniach popełnionych przez Rosjan w Ukrainie. Zamiast tego stwierdza, że „nie zauważyła żadnych śladów zbrodni wojennych popełnionych przez rosyjskich żołnierzy”. I jeszcze kilka cytatów: „Nie wiedziałam, czego spodziewać się po rosyjskim wojsku. Najbardziej uderzyło mnie to, że byli to zwykli ludzie. Absolutnie zwykli ludzie w absolutnie niezwykłej sytuacji”; „Obserwuję zupełnie różne kanały zarówno ze strony ukraińskiej, jak rosyjskiej. I uderza mnie, jak bardzo wszystko jest podobne. Często są to te same twarze, ten sam humor, ta sama odporność, to samo cierpienie, te same pogrzeby”.

Film został nakręcony profesjonalnie i z wielkim talentem, więc wywołuje emocje, o które chodziło jego autorom. Widz, daleki od wojny, zaczyna sympatyzować z bohaterami.

Mogę sobie tylko wyobrazić, ile butelek prosecco wypiła Margarita Simonyan, była szefowa Trofimowej, kiedy „Russians at War” pokazywano w Wenecji

Tyle że Simonyan i autorzy filmu zapomnieli o tym, jak potężny jest głos ukraińskiej diaspory w Toronto.

Cios w reputację festiwali filmowych

„Przepraszam, byłam dziś na wiecu” – pisze moja sąsiadka, matka trójki dzieci, której dalekie są niuanse branży filmowej. „Poszłam zaprotestować”.

Taki jest obraz Ukraińców protestujących w Kanadzie. To zwykli ludzie, którzy zjednoczyli się i stali się potężną siłą. Skupiają się w licznych grupach w mediach społecznościowych, na których przygotowywali się do wiecu, dyskutowali o plakatach i hasłach, dzielili się treścią swoich e-maili, wysyłanych do tysięcy osób w różnych globalnych organizacjach. Każdego dnia rosła liczba osób, które odkładały na bok swoje codzienne zmartwienia i skupiały się na walce.

Wkrótce do protestujących zaczęły docierać e-maile od kierownictwa festiwalu, kanadyjskich kanałów telewizyjnych i sponsorów. Jako pierwszy wypowiedział się lokalny kanał telewizyjny TVO z Ontario: nie będzie dystrybuował filmu. To pierwsze zwycięstwo nie powstrzymało jednak oburzonej ukraińskiej diaspory. Badanie schematu finansowania festiwalu i poszukiwanie osób zaangażowanych w produkcję filmu zmieniły niektórych członków diaspory w prawdziwych detektywów.

Film otrzymał 340 000 dolarów dotacji z Canadian Media Fund, finansowanego… przez rząd Kanady. Fot: FB

I wtedy zaczęły się kłopoty nie tylko Simonyan, ale także kanadyjskich producentów. W przeciwieństwie do głównej propagandystki Federacji Rosyjskiej, kanadyjscy producenci to ludzie o czystej reputacji. Przed skandalem wielu moich kolegów było przekonanych, że Kanadyjczycy nigdy nie wyprodukują treści propagandowych.

Teraz to już kwestia reputacji, więc myślę, że następne wiadomości będą dotyczyły śledztwa w sprawie tego, czy producenci filmu wydali pieniądze pochodzące od kanadyjskich rezydentów podatkowych w kraju, na który Kanada nałożyła sankcje.

Protest przeciwko emisji filmu pokazał, jak działają agenci Kremla. Pokazał, że podobnie jak „słodka i naiwna” Anastazja Trifomowa, są oni częścią kanadyjskiego społeczeństwa

Marzę o czasach, kiedy zachodnie społeczeństwo nauczy się identyfikować tych, którzy mówią językiem naszego wspólnego wroga. Ale ilu jeszcze historii o „dobrych rosyjskich chłopców” do tego potrzebujemy?

Za wcześnie, by odpuścić

Festiwal opublikował oświadczenie o ołożeniu pokazu „Russians at War”. Jako główny powód podano „zagrożenie dla bezpieczeństwa festiwalu i bezpieczeństwa publicznego”. Rzeczywiście, oburzeni Ukraińcy wysłali tysiące e-maili i napisali tysiące komentarzy w mediach społecznościowych. Tyle że to tylko część prawdy.

Na przykład w swoim artykule dla „National Post” były ambasador Kanady w Afganistanie Chris Alexander wezwał festiwal do niewyświetlania filmu, wyszczególniając wszystkie obecne w nim manipulacje. Przypomniał również przeszłość reżyserki i zadał oczywiste pytanie:

„Czy osoba, która przez wiele lat pracowała dla propagandowego kanału, może tworzyć niezależne treści?”

Myślę, że właśnie takie wypowiedzi ekspertów [w tym ukraińskich polityków i dyplomatów – red.] zaważyły na decyzji kierownictwa festiwalu filmowego. A że nie mogło ono napisać: „odwołujemy”, posłużyło się miękkim: „odkładamy”. To zasługa tych wszystkich, którzy wyszli protestować, pisali listy i komentarze. Wszystkich tych, którzy nie bali się zabrać głosu.

Siła ludzi zjednoczonych we wspólnym celu jest imponująca. Ale nie możemy odpuścić: musimy wprowadzić śledztwo w tej sprawie do domeny publicznej. By pomóc ludziom na Zachodzie w zrozumieniu, o co w tym wszystkim chodzi, możemy na przykład zorganizować pokaz tego filmu połączony z dyskusją na temat tego, jak działa propaganda.

20
хв

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Anna Palenczuk

Możesz być zainteresowany...

No items found.

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress