Exclusive
20
min

„Niespaleni”: uleczyć rany i blizny wojenne

60% pacjentów projektu to żołnierze, którzy ucierpieli z powodu tortur w rosyjskiej niewoli. Jednemu z nich Rosjanie wycięli nożem na czole swastykę

Natalia Żukowska

"Niespaleni" to krajowy program rehabilitacji osób rannych w wyniku wojny. Zdjęcie: Maria Rimers

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Projekt charytatywny „Niespaleni” pomaga żołnierzom i cywilom, którzy ucierpieli w wyniku działań wojennych od 2014 roku, pozbyć się blizn i oparzeń. Zaangażowany w to zespół nawiązał współpracę z ponad 30 klinikami w całej Ukrainie. Średni koszt leczenia pacjenta może wynieść ponad 10 000 dolarów, ale dla każdego leczenie jest bezpłatne. Projekt jest finansowany przez krajowych i zagranicznych darczyńców.

Wiktoria Hołowina, żołnierka: „Miałam poparzone 45% ciała”

Służyłam w wojsku długo. Przez 25 lat byłam starszą pielęgniarką w sztabowym centrum medycznym, a w 2015 roku przeniosłam się do domu oficerskiego w Winnicy, gdzie pracowałam jako komendantka. Miałam przejść na emeryturę, ale wybuchła wojna na pełną skalę. Dlatego zostałam.

Wiktoria dwa dni przed tragedią. Zdjęcie: prywatne archiwum

14 lipca 2022 roku byłam na służbie. Rozległ się alarm, wyszłam na zewnątrz. Byli ze mną koledzy z banku, który mieścił się w naszym budynku. Wtedy usłyszałam dźwięk silnika odrzutowego. Wydawało mi się, że leci samolot. Spojrzałam w górę... Kiedy się ocknęłam, wszystko wokół płonęło, łącznie ze mną. Droga do domu oficerów była zablokowana, szalały płomienie, było dużo dymu. Z wykształcenia jestem lekarką. Zrozumiałam, że ten ogień na sobie muszę ugasić sama. Dzień wcześniej padał deszcz i wokół były kałuże. Wpadłam do pierwszej, którą zobaczyłam.

Słyszałam krzyki, syreny radiowozów i karetek pogotowia. Zdałam sobie sprawę, że na dotarcie do szpitala mam mało czasu. Czułam oparzenia na całym ciele

Wyskoczyłam na drogę i zatrzymałam przejeżdżający autobus. Powiedziałam, że jestem żołnierką i muszę jechać do szpitala. Jestem bardzo wdzięczna człowiekowi, który mi wtedy pomógł.Miałam poparzone 45% ciała – dolną część pleców, pośladki i nogi. Na szczęście moja twarz nie ucierpiała.

Miałam też pękniętą błonę bębenkową, złamany obojczyk i uraz głowy – ale w porównaniu z poparzeniami to było nic. Zastanawiano się nad wysłaniem mnie za granicę, ale lekarze z wojskowego centrum medycznego postanowili leczyć mnie na miejscu. Dwa miesiące przeleżałam na brzuchu, przeszłam dwa przeszczepy skóry i operację odtworzenia błony bębenkowej. W znieczuleniu ogólnym założono mi 19 opatrunków. Pojawiły się twarde blizny, moja skóra była w okropnym stanie.

Wiktoria po eksplozji. Zdjęcie: prywatne archiwum

W Internecie natrafiłam na kontakty do projektu „Niespaleni”. Zgłosiłam się, lecz nie przyjęli mnie od razu – moje rany były świeże i wciąż krwawiły. Dziś przechodzę tam leczenie. Oczywiście blizny nadal są, ale już innego koloru niż kiedyś, bez stanu zapalnego, i stopniowo się zmniejszają. Stan mojej skóry też się poprawia. Teraz dostaję zastrzyki, potem moja skóra zostanie odnowiona za pomocą lasera. Wiem, że nie zregeneruje się w pełni, za bardzo ucierpiała, ale i tak będzie wyglądała inaczej. To daje mi wiarę i optymizm.

Natalia Koszara, cywil: „Z ośmiu odłamków wciąż mam w sobie trzy”

Mieszkam w wiosce Husariwka, w rejonie Iziumu, od 28 lat. Pracuję w szkole jako nauczycielka angielskiego. Kiedy rozpoczęła się inwazja, nasza rodzina nie wyjechała. Mieliśmy duże gospodarstwo: koty, psy, ponad 10 krów i prawie 50 świń, musieliśmy je karmić i poić.

Natalia Koszara już po operacji. Zdjęcie: prywatne archiwum

Pod okupacją znaleźliśmy się już 2 marca 2022 roku. Nasza ulica jest tak położona, że nie zauważyliśmy nadciągającego wroga. 8 marca we wsi doszło do wielkiej bitwy, wiele domów płonęło, nie było wody, prądu ani gazu. Mieszkamy na górze. Nie ma studni, więc musieliśmy pić wodę z lokalnej rzeki. Brałam metalową rurkę i rozbijałam nią lód, a moi chłopcy w pośpiechu czerpali wodę z przerębla. Wszystko trzeba było robić szybko, bo nikt nie wiedział, kiedy znowu zacznie się ostrzał.

W wiosce byli też ludzie Kadyrowa. Niektórzy mieszkańcy są nadal uważani za zaginionych. Snajper zastrzelił kilku z nich. Tak dla zabawy

Miesiąc później zostaliśmy wysiedleni. Kwiecień był w miarę spokojny, ale w maju było już nie do zniesienia. Rosjanie strzelali, gdzie popadło. 23 maja 2022 roku po trafili mojego sąsiada. Pobiegłam mu pomóc i wtedy uderzył kolejny pocisk – w róg mojego domu. Coś mnie powstrzymało. Gdybym pobiegła od razu, zginęłabym. Potem było kolejne uderzenie. Poczułam, że w twarz trafił mnie odłamek. Okno w pokoju mojego młodszego syna zostało wyrwane, róg domu był roztrzaskany. Ostatnimi rzeczami, które widziałam obojgiem oczu, były beczki z cieknącą wodą i jedna z moich krów. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie mam oka, zakryłam je dłonią. Było dużo krwi. Przybiegli do nie moja matka i mąż, byli przerażeni. Poza utraconym okiem miałam też inne obrażenia – odłamki w szyi, nodze. I najgorsze: dostałam w wątrobę. W charkowskim szpitalu nazwali mnie nawet „dziewczyną z dziurą w wątrobie”. Straciłam dużo krwi, ale przeżyłam. W moim ciele utkwiło osiem odłamków, do dziś mam w sobie trzy.

W szpitalu okulistycznym wszczepili mi implant oka.

Jako kobiecie bardzo przeszkadzała mi blizna na czole, chociaż mój mąż powtarzał: „Jesteś taka piękna”

Chciałam wyglądać lepiej, więc zarejestrowałam się w projekcie „Niespaleni”. Nie znam nazw wszystkich procedur, którym jestem poddawana, ale stale dostaję specjalne kremy i zastrzyki w twarz. Oczywiście jestem zadowolona z rezultatów, no i wszystko jest bezpłatne.

Natalia Koszara: „Nie mogę się przyzwyczaić do życia bez oka”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jeśli chodzi o blizny, czuję się dobrze, ale mój wzrok nie jest już tak dobry. Nie mogę przyzwyczaić się do życia bez oka. Jestem bardzo energiczna, więc często gubię się w przestrzeni. Nie widzę głębi. No i wciąż mam siniaki na twarzy. Od maja tego roku jestem osobą niepełnosprawną trzeciej grupy.

Maksym Turkewycz, szef projektu „Niespaleni”: „Chcemy pomóc tym ludziom”

Nasz projekt ma już ponad dwa lata. W tym czasie przyjęliśmy ponad dwustu pacjentów. Wszyscy nadal przechodzą leczenie, niektórzy są na etapie konsultacji. Pełny cykl leczenia jest długi, średnio trwa od roku do półtora. Pomysłodawcą projektu jest mój ojciec. Jest lekarzem i od dawna zajmuje się medycyną estetyczną. On zajął się medyczną częścią projektu, czyli protokołami i metodami leczenia, ja jestem odpowiedzialny za część organizacyjną i administracyjną.

Zrozumieliśmy, że możemy zrobić dla ludzi coś pożytecznego. Pierwsi pacjenci pojawili się przypadkowo, skierowali ich do nas z jednej z klinik.

Powiedzieli nam: „Są tacy ludzie. Może im pomożecie?”

To była Natalia Juchmanova z Mariupola, z ranami od odłamków po wybuchu bomby lotniczej, oraz Artem Melnyk, żołnierz obrony terytorialnej, który w wyniku eksplozji w centrum handlowym „Retrowil” w Kijowie miał poparzone ręce, ciało i twarz. Był też żołnierz o imieniu Ilia. Gdy jego czołg najechał na minę i się zapalił, doznał licznych poparzeń i obrażeń skóry. Potrzebował kilku etapów leczenia.

W tym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że osób z podobnymi obrażeniami będzie wiele – zarówno cywilów, jak wojskowych. I tak to się zaczęło.

Dziś mamy pacjentów, na których twarzach i innych częściach ciała wciąż są pozostałości prochu z wybuchów. I blizny

60% naszych pacjentów to wojskowi, którzy ucierpieli z powodu tortur w rosyjskiej niewoli. Najczęściej mają blizny. Jednemu z nich Rosjanie wycięli nożem na czole swastykę.

Swastyka wycięta przez Rosjan na czole schwytanego ukraińskiego żołnierza. Zdjęcie: Projekt "Niespaleni"

Nasi specjaliści już uczą swoich zagranicznych kolegów, bo mają już ogromne doświadczenie i leczyli bardzo skomplikowane przypadki. W ciągu ostatnich dwóch lat odbyliśmy wiele podróży służbowych do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Hiszpanii, Włoch, Portugalii, Francji, Polski, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Maroka. Dziś nasi zagraniczni koledzy są już bardziej oswojeni, ale na początku byli zszokowani. Ranami pacjentów i efektami tego, co robimy.

Szczerze mówiąc, nie mogę powiedzieć, by medycyna estetyczna na świecie była jakoś szczególnie rozwinięta – zwłaszcza jeśli mówimy o Europie Zachodniej. Są daleko za nami.

O ile w dziedzinie medycyny estetycznej, dermatologii i kosmetologii od Polski dzieli nas czteroletnia luka naukowa, to w przypadku Hiszpanii ta różnica wynosi 10-12 lat

Oni dopiero teraz próbują pracować z technologiami, które my już dawno przetestowaliśmy. Cóż, nikt nie wymyślił koła na nowo. Na przykład teraz pracujemy z laserami pikosekundowymi. To specyficzna technologia. Pikosekunda to bardzo mała część sekundy, podczas której wiązka światła wpływa na tkankę. Takie lasery istnieją już od 8 lat, ale dopóki nie zaczęliśmy ich używać, na świecie były postrzegane jako droga zabawka i nikt nie wiedział, jak ich używać.

Zdajemy sobie sprawę, że liczba osób, które odniosły obrażenia podczas wojny, jest znacznie większa niż liczba leczonych u nas ludzi. A nawet większa niż liczba tych, którzy zwrócą się do nas o pomoc w przyszłości.

Za sprawą naszego projektu chcemy tym ludziom pomóc. Sprawić, by nie bali się szukać pomocy.

Społeczeństwo musi zrozumieć, że ci ludzie, z różnymi traumami wojennymi, będą żyć wśród nas i musimy nauczyć się ich akceptować

Jak zostać uczestnikiem projektu „Niespaleni”

Obecnie w projekt zaangażowane są 32 kliniki i około stu lekarzy – zaznacza Maksym Turkewycz. – Leczenie i wsparcie są bezpłatne. Krajowe i zagraniczne firmy pomagają nam finansowo, kupują sprzęt i leki. Od momentu rozpoczęcia działalności otrzymaliśmy 2,5 miliona dolarów na sprzęt i do pół miliona na leki.

Mogą się do nas zgłaszać zarówno wojskowi, jak cywile. Podstawowym kryterium kwalifikowania pacjentów jest odniesienie ran w wyniku wojny. Taka osoba taka musi wejść na naszą stronę internetową i wypełnić formularz rejestracyjny. Nasi specjaliści skontaktują się z nią i pomogą przejść całą dalszą drogę. Istnieją dwa powody odmowy: diagnoza medyczna nie kwalifikuje pacjenta do leczenia u nas albo obrażenia nie są spowodowane przez wojnę.

No items found.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Ukraińcy pomagają Amerykanom z Los Angeles dotkniętym pożarem

Los Angeles płonie. Pożary w stanie Kalifornia są jednymi z największych w historii regionu. Ogień objął obszar 12,5 tysiąca hektarów, zmuszając setki tysięcy ludzi do ewakuacji. Zginęło co najmniej 25 osób, spłonęło ponad 10 tysięcy budynków. Strażacy pracują bez wytchnienia, lecz najpotężniejsze pożary nie zostały jeszcze w pełni opanowane.

Tragedię spowodowało samoczynne zapalenie się lasu po długiej suszy, swoje zrobił też huraganowy wiatr. Zewsząd płynie wsparcie dla osób dotkniętych przez katastrofę, powstają inicjatywy wolontariackie. W pomoc włączają się również Ukraińcy. Sestry rozmawiały z przedstawicielami ukraińskiej społeczności w Kalifornii, którzy pracują w jednym z centrów wolontariackich w pobliżu Los Angeles.

Ołeksandra Chułowa, fotografka z Odesy, przeprowadziła się do Los Angeles rok temu. Mówi, że kiedy wybuchły pożary, wciąż pojawiały się kolejne wiadomości o tym, ile osób straciło swoje domy. Ukraińcy natychmiast zaczęli się organizować:

– Aleks Denisow, ukraiński aktywista z Los Angeles, szukał wolontariuszy do pomocy w dystrybucji ukraińskiej żywności wśród poszkodowanych – mówi. – Posiłki są przygotowywane przez Ukrainki z organizacji House of Ukraine w San Diego. Przygotowały już ponad 300 litrów barszczu ukraińskiego i około 400-500 krymskotatarskich czebureków. Zebraliśmy się z naszymi przyjaciółmi i postanowiliśmy przyłączyć się do tej inicjatywy.

Rozwoziliśmy jedzenie w okolicach tej części miasta, w której doszło do pożarów. Na obóz dla wolontariuszy udostępniono nam duży parking. Było nasze jedzenie, był duży ukraiński food truck z Easy busy meals – serwowano z niego pierogi. Inni rozdawali ubrania, pościel, produkty higieniczne itp. Każdy robił, co mógł. Naszym zadaniem było nakarmienie ludzi. Zaczęliśmy o 10.00 i skończyliśmy o 20.00.

W sumie było nas około 30. Panią, która smażyła chebureki przez 10 godzin bez odpoczynku, w pełnym słońcu, żartobliwie nazwaliśmy „Generałem”. Jak przystało na prawdziwą Ukrainkę, wzięła sprawy w swoje ręce i przydzieliła każdemu z nas zadanie. To silna, lecz zarazem miła kobieta.

Rozdaliśmy około 1000 talerzy barszczu. Obszar, na którym działaliśmy, był dość rozległy, więc chodziliśmy po nowo utworzonym „centrum pomocy” z głośnikiem, przez który informowaliśmy, że mamy pyszne ukraińskie jedzenie – za darmo. Na początku miejscowi trochę obawiali się jeść nieznane im potrawy, ale kiedy spróbowali, nie mogli przestać. Czebureki bardzo im zasmakowały, przypominały im lokalne danie empanadas. Ustawiła się po nie bardzo długa kolejka.

Anna Bubnowa, wolontariuszka, która uczestniczyła w inicjatywie, napisała: „To była przyjemność pomagać i proponować ludziom nasz pyszny barszcz. Wszyscy byli zachwyceni i wracali po więcej”.

Aleks Denisow, aktor i aktywista, jeden z organizatorów pomocy mieszkańcom Los Angeles dotkniętym kataklizmem, mówi, że społeczność ukraińska w południowej Kalifornii jest liczna i aktywna. Dlatego była w stanie szybko skrzyknąć wolontariuszy, przygotować posiłki i przybyć na miejsce.

Na swoim Instagramie Aleks wezwał ludzi do przyłączenia się do inicjatywy: „Przynieście wodę i dobry humor. Pomóżmy amerykańskiej społeczności, która przez te wszystkie lata pomagała społeczności ukraińskiej”.

– Wielu Ukraińców, jak ja, mieszka na obszarach, z których ewakuowano ludzi – lub na granicy z takimi obszarami – mówi Aleks. – Trudno nam było się połapać, co się naprawdę dzieje. To było tak podobne do naszej wojny i tego żalu po stracie, który odczuwamy każdego dnia. To Peter Larr, Amerykanin w trzecim pokoleniu z ukraińskimi korzeniami, wpadł na ten pomysł, a my wdrożyliśmy go w ciągu zaledwie 24 godzin.

Niestety mieliśmy ograniczone możliwości, więc musieliśmy podziękować wielu osobom, które chciały pomagać wraz z nami. Amerykanie byli niesamowicie wdzięczni i wręcz zachwyceni naszym jedzeniem. Rozmawiali, dzielili się swoimi smutkami i pytali o nasze.

Naszego barszczu, pierogów, chebureków i innych potraw spróbowało 1000, a może nawet 1500 osób. Jednak wiele więcej było tych, którzy podchodzili do nas, by po prostu porozmawiać, zapytać o wojnę w Ukrainie, o nasze życie, kulturę.

Lokalni mieszkańcy masowo opuszczają niebezpieczne obszary, powodując ogromne korki na drogach. Pożary ogarnęły już 5 dzielnic miasta, wszystkie szkoły są zamknięte. Już teraz ten pożar został uznany za najbardziej kosztowny w historii. Swoje domy straciło też wiele hollywoodzkich gwiazd, m.in. Anthony Hopkins, Mel Gibson, Paris Hilton i Billy Crystal.

Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości Ołeksandry Chułowej i Aleksa Denisowa

20
хв

Barszcz dla pogorzelców. Jak Ukraińcy pomagają ofiarom katastrofy w Los Angeles

Ksenia Minczuk

Starszy dżentelmen na rowerze zatrzymuje się przy kawiarni „Krajanie” na obrzeżach Tokio. Wchodzi do środka, kłania się, wyjmuje z portfela banknot o największym nominale, 10 tysięcy jenów (2700 hrywien), wkłada go do słoika z ukraińską flagą, ponownie się kłania i w milczeniu wychodzi.

– O mój Boże, on spróbował naszego barszczu wczoraj na festiwalu! – wykrzykuje Natalia Kowalewa, przewodnicząca i założycielka ukraińskiej organizacji non-profit „Krajanie”.

Ukraińska kawiarnia „Krajanie” na obrzeżach Tokio

To właśnie dzięki jedzeniu na wielu festiwalach, które są w Japonii niezwykle popularne, miejscowi nie tylko dowiadują się o Ukrainie od samych Ukraińców, ale także chętnie im pomagają. W ciągu ostatnich 2,5 roku w tej skromnej kawiarni i na imprezach charytatywnych organizowanych przez „Krajan” zebrano prawie 33 miliony hrywien (3,3 mln zł). Pieniądze zostały przeznaczone na odbudowę domów w Buczy i Irpieniu, zakup leków, generatorów prądu, karetek pogotowia i pojazdów ewakuacyjnych do Ukrainy.

Przed inwazją w 127-milionowej Japonii mieszkało zaledwie 1500 Ukraińców. Jednak w 2022 r. ten kraj, tradycyjnie zamknięty dla obcokrajowców, wykonał bezprecedensowy ruch, przyznając zezwolenia na pobyt kolejnym 2600 Ukraińcom. To trzykrotnie więcej niż liczba uchodźców ze wszystkich innych krajów w ciągu ostatnich 40 lat.

Uchodźcom z Ukrainy zapewniono zakwaterowanie, ubezpieczenie zdrowotne i wynagrodzenie wystarczające na utrzymanie. Ponadto ponad stu ukraińskim studentom, którzy uczą się japońskiego lub kontynuują naukę na uniwersytetach, umożliwiono naukę bezpłatną.

Japonia organizuje również rehabilitację fizyczną i psychiczną dla ukraińskich żołnierzy i opłaca zakładanie im protez bionicznych

Dla ukraińskich imigrantów Japończycy byli niezwykle serdeczni . Gdy do Komae, 83-tysięcznego miasta w prefekturze Tokio, przybyła Ukrainka ubiegająca się o azyl, lokalna społeczność zapewniła jej m.in. ogród warzywny – bo Japończycy dowiedzieli się, że Ukraińcy uwielbiają uprawiać warzywa w ogródkach. Stało się tak, mimo że większość japońskich domów ogródków nie ma, ponieważ ziemia tam jest bardzo droga.

– W maju 2022 r. burmistrz Komae zorganizował nawet ukraiński festyn – mówi Natalia Kowalowa. – Wszyscy zostali poczęstowani barszczem, było też pudełko na datki. Za te pieniądze „Krajanie” byli później w stanie uruchomić projekty wolontariackie, także w Ukrainie. Idąc za przykładem Komae, inne japońskie miasta też zaczęły organizować podobne imprezy. Zaczęliśmy prowadzić wykłady, ponieważ wielu Japończyków poprosiło nas o wyjaśnienie, dlaczego wybuchła ta wojna. „Jesteście braterskim narodem” – mówili, a my opowiadaliśmy o głodzie, represjach, historii Krymu. Japończycy są pełni troski, współczują i chcą pomóc.

Rodzina Natalii mieszka w Kraju Kwitnącej Wiśni od ponad 30 lat. Z zawodu jest nauczycielką. Uczyła w japońskiej szkole i wraz z mężem założyła ukraińską szkołę niedzielną „Dżerelce” [Źródło – red.] – oraz „Krajan”. W 2022 roku postanowiła bez reszty poświęcić się działalności społecznej i wolontariackiej.

Japonia to kraj festiwali. „Krajanie” reprezentują swoją ojczyznę na różnych takich wydarzeniach w całym kraju niemal co tydzień, a czasem nawet 5-6 razy w miesiącu. Rozdają ulotki, współpracują z lokalnymi mediami, częstują Japończyków barszczem i gołąbkami

– Droga do japońskiego serca wiedzie przez jedzenie – mówi Natalia. – Bo jedzenie to ich największa rozrywka i ulubione zajęcie. Na festiwalach jesteśmy jedynymi, którzy prezentują coś z zagranicy, reszta to jedzenie japońskie. Na początku myślałam, że nasze dania będą dla miejscowych zbyt ciężkie. W przeciwieństwie do kuchni japońskiej, my gotujemy długo i jemy dość tłuste potrawy. Ale nie – im to smakuje. Zazwyczaj ostrożnie podchodzą do wszystkiego, co nowe, ale kiedy już spróbują, szczerze to doceniają. W zeszłym roku niechętnie próbowali ukraińskiego jedzenia na festiwalach, ale w tym są już kolejki: „Byliście tu w zeszłym roku! Chcemy zamówić jeszcze raz, tak nam zasmakowało”.

Chociaż Japończycy z natury są ostrożni wobec wszystkiego, co nowe, bardzo polubili ukraińską kuchnię

Natalia wspomina, jak niedawno „Krajanie” wzięli udział w festiwalu o trzystuletniej historii w tokijskiej dzielnicy Asakusa. Podeszła do nich japońska rodzina, kobieta dużo wiedziała o Ukrainie. Powiedziała, że ugotowała już barszcz ukraiński według przepisu z Internetu, nawet pokazała zdjęcie. A żegnając się, zakrzyknęła: „Chwała Ukrainie!”.

To właśnie po jednym z takich festiwali pewna 80-letnia Japonka podeszła do Ukraińców i zaproponowała im otwarcie kawiarni w lokalu, którego była właścicielką. Na początku bez czynszu, a potem – w miarę możliwości.

– Oczywiście na początku nic nam nie wychodziło, ale z czasem zaczęliśmy sobie radzić – wspomina Natalia Łysenko, wiceszefowa „Krajan”.

Przyjechała do Japonii 14 lat temu – i wyszła tu za mąż. Szukała ukraińskiej szkoły dla swojej córki i tak poznała Natalię Kowalową, założycielkę szkoły „Dżerelce”. Dziś nadzoruje pracę kawiarni, choć jej głównym zajęciem jest nauczanie angielskiego w japońskiej szkole.

Napływowi Ukraińcy natychmiast zaczęli szukać pracy, choć nie mówili po japońsku. Dlatego kawiarnia od razu ustaliła priorytety: zatrudni osoby ubiegające się o azyl, nawet jeśli nie są profesjonalnymi kucharzami. I tak nawet te Ukrainki, które nigdy wcześniej nie gotowały, po pracy w kawiarni zaczęły uszczęśliwiać swoje rodziny domowym jedzeniem.

W kawiarni Japończycy mogą skosztować tradycyjnych ukraińskich potraw

W menu znajdziesz barszcz, gryczane naleśniki, pierogi z pikantnym i słodkim nadzieniem, a także naleśniki, racuchy, kotlet po kijowsku i zestawy obiadowe. Ciasto z dżemem jagodowym jest niezwykle popularne, szczególnie na festiwalach. Ceny są ukraińskie: pierogi – 700 jenów (160 hrywien), naleśniki – 880 jenów (200 hrywien), barszcz ukraiński – 1100 jenów (260 hrywien).

Buraki kupują od lokalnych rolników, kaszę gryczaną można dostać w sklepie Ukrainki, która importuje ją z Europy. Koperek pochodzi od innej Ukrainki, która uprawia go specjalnie dla tej kawiarni

Robią też własny smalec, a zamiast kwaśnej śmietany używają japońskiego jogurtu bez dodatków. Warto również wspomnieć o doskonałym wyborze ukraińskich win, które nawet w ukraińskich restauracjach nieczęsto są oferowane. Jest więc „Beykush”, jest „Stakhovsky”, „Biologist”, „Fathers Wine”, są miody pitne „Cikera”. Wszystko importowane z drugiego krańca świata przez dwie firmy.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat. Znajduje się daleko od centrum Tokio, nawet nie w pobliżu stacji metra. Ale ludzie przychodzą tu nie tylko z sąsiednich dzielnic – przyjeżdżają także z innych miast i regionów, czasem oddalonych o setki kilometrów. Raz nawet przyjechali w czasie tajfunu! Japończycy chcą spróbować egzotycznej kuchni, ale także wziąć udział w organizowanych tu wydarzeniach.

Kawiarnia „Krajanie” działa od prawie dwóch lat

„Krajanie” marzą o ukraińskim centrum w Japonii, założyli już zresztą mały ośrodek kulturalny – właśnie w kawiarni. Co miesiąc odbywają się tu wystawy fotograficzne, warsztaty i wykłady w języku ukraińskim i japońskim: jak malować w stylu petrykiwki [Petrykiwka to osiedle w obwodzie dniepropietrowskim, które słynie z malowideł z motywami roślinnymi i zwierzęcymi – red.], jak robić ukraińską biżuterię i diduch [ukraińska dekoracja świąteczna ze słomy – red.]. Czasami nawet Ukraińcy są zszokowani. Niektórzy mówią, że musieli przyjechać aż do Japonii, by nauczyć się robić symbole ukraińskiego Bożego Narodzenia.

Kuchnia kawiarni przygotowuje również dania do degustacji na festiwalach. By wziąć udział w takich wydarzeniach, musisz najpierw dostarczyć organizatorom plan pomieszczenia, w którym będziesz gotować, a także listę wszystkich produktów – bo na przykład latem gotowanie potraw z mlekiem jest zabronione. Kuchnia „Krajan” uczestniczyła też w przygotowaniu potraw na przyjęcie z okazji Dnia Niepodległości w Ambasadzie Ukrainy w Japonii.

Osobną pracą są kulinarne kursy mistrzowskie dla Japończyków. Cieszą się ogromną popularnością

– Kuchnia w kawiarni jest na to za mała, dlatego tanio wynajmujemy kuchnie miejskie, przygotowane do prowadzenia zajęć kulinarnych – zaznacza Natalia Łysenko. – W tym miesiącu zorganizujemy trzy takie wydarzenia, każde dla 20 osób. Oznacza to, że 60 Japończyków będzie mogło ugotować sobie nasz barszcz we własnym domu. Wybór dań na kursy mistrzowskie jest różnorodny: pierogi, zrazy, naleśniki, kapuśniak, grochówka z grzankami, faszerowana papryka, sałatka z buraków i fasoli. Rozpoczęliśmy również współpracę z kawiarnią „Clare & Garden”. Ten lokal w stylu angielskim został otwarty przez Japonkę na dziedzińcu jej domu i zaprasza Ukraińców na ukraiński lunch dwa razy w miesiącu.

Najnowszą innowacją jest dostarczanie jedzenia przez Uber Eats. Yuki Tagawa, menedżerka ds. obsługi klienta, przyszła do kawiarni, by omówić szczegóły współpracy. Mówi, że zrobiła to z własnej inicjatywy. Chce, by Japończycy nie tylko próbowali nowych potraw, ale też bardziej zainteresowali się Ukrainą – poprzez jedzenie.

– Kuchnia ukraińska ma bardziej wyraziste smaki niż japońska – wyjaśnia Yuki Tagawa. – Czuję w niej smak warzyw, np. pomidorów czy kapusty. Ogólnie rzecz biorąc, te smaki są zupełnie inne, bo podstawą kuchni japońskiej jest bulion rybny dashi, pasta miso lub sosy, które mają specyficzny smak. Wiem, że większość Japończyków, którzy nigdy wcześniej nie próbowali ukraińskich potraw, mówi, że mieli o nich zupełnie inne wyobrażenie. Nie sądzili, że aż tak przypadną im do gustu.

Dla tych, którzy chcą zagłębić się w ukraińską kuchnię, „Krajanie” we współpracy z Instytutem Ukraińskim przetłumaczyli książkę „Ukraina. Jedzenie i historia”. Opowiada o przeszłości i teraźniejszości kuchni ukraińskiej, przedstawia przepisy na dania, które każdy może ugotować, lokalne produkty i specjały Ukrainy

– Praca nad tłumaczeniem była ciekawa, lecz niełatwa – mówi Natalia Kowalowa. – Po pierwsze, chcieliśmy, by nazwy były jak najbardziej zbliżone do ukraińskiego brzmienia. Po drugie, nie wszystkie produkty można kupić w japońskich sklepach. Bo gdzie tu znaleźć rjażenkę [ukraiński napój powstały w wyniku fermentacji mleka – red.]? To była najtrudniejsza część: opisanie niezbędnych produktów, dostosowanie ich do realiów Japonii, zastąpienie ich podobnymi smakami.

Część dochodu ze sprzedaży książki, a także ze wszystkich działań „Krajan” przeznaczana jest na projekty wolontariackie na rzecz Ukrainy.

Natalia Kowalewa (z lewej) i Natalia łysenko
20
хв

Jak Ukraińcy rozkochali Japończyków w barszczu i diduchu

Darka Gorowa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Ексклюзив
20
хв

Chiński syndrom, czyli po co Trumpowi Kanada, Grenlandia i Kanał Panamski

Ексклюзив
20
хв

Nie uspokajajcie zła

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress