5 tysięcy euro haraczu za dach nad głową
Rankiem 24 lutego zadzwoniła do mnie siostra: „Wojna się zaczęła”. Odłożyłam słuchawkę, wyjrzałam przez okno, a tam korek na wszystkich czterech pasach jezdni. Mieszkałam wtedy z mamą. Siostra powiedziała, że mnie zabiorą, ale mamy już nie mogą. Nie mogłam jej zostawić samej, więc odmówiłam wyjazdu – wspomina Margarita Korowina.
W naszym sąsiedztwie było coraz mniej ludzi. Po kilku dniach okolica opustoszała i zostali tylko samotni emeryci. Zaczęłam im pomagać. Za swoje oszczędności kupowałam im jedzenie. Moim zadaniem było zdobycie chleba dla mamy, dla mnie i dla sąsiadów. W tamtym czasie w „Silpo” [ukraińska sieć supermarketów – red.] wydawali tylko po bochenku na klienta, szukałam więc po całej okolicy. Wierzyłam, że wojna wkrótce się skończy.
Założyłam konto na TikToku, by rozmawiać z Rosjanami. Pytałam ich, dlaczego nas zaatakowali, czego chcą od Ukrainy. Wygadywali najróżniejsze bzdury, często agresywne. To był mój eksperyment społeczny, by przeciwstawić się twierdzeniu, że „nie wszyscy Rosjanie są tacy”. Potem te rozmowy publikowałam.
W pierwszych miesiącach inwazji moje konto stało się wiralowe. Niektórzy brali te moje materiały i montowali z nich filmy dla swoich kanałów na Telegramie. Były filmy, które zyskiwały nawet milion wyświetleń w ciągu jednego dnia.
A potem zostałam zbanowana.
Latem 2022 roku zdałam sobie sprawę, że moje oszczędności się kończą, a nie mam żadnych dochodów. Biuro, w którym pracowałam przed wojną, zostało zamknięte. Musiałam szybko znaleźć jakieś rozwiązanie.
Jako że w Kijowie było już wtedy dość spokojnie, podjęłam trudną decyzję: wyjeżdżam do Barcelony, bo tam jest centrala naszej fundacji. No i moja siostra mieszkała już w Hiszpanii. Pojechałam tam z nadzieją, że znajdę się wśród ambitnych, zmotywowanych i aktywnych ludzi – lecz na miejscu zobaczyłam coś zupełnie innego: w hiszpańskim biurze, jak w jakimś urzędzie, wszyscy pracowali od 9 do 15, a potem zmykali do domu. Nie mogłam się połapać, o co w tym chodzi. Wyjechałam do Berlina na kilkudniowy wolontariat – i już zostałam.
W Berlinie nie miałam nikogo, ale odkryłam, że jest tu ogromna, kreatywna ukraińska społeczność
Ukraińskie flagi są wszędzie: na urzędach, uniwersytetach, ratuszach i balkonach kamienic. Kiedy zobaczyłam, jak wielkie jest to wsparcie dla Ukrainy, byłam zdumiona.
Moją przeprowadzkę do Niemiec mogę porównać do sytuacji, w której człowiek po kontuzji na nowo uczy się chodzić i mówić. Wydaje ci się, że jesteś dorosła, ale okazuje się, że możesz tyle co dwuletnie dziecko. Przez długi czas czułam się jak jakaś dysfunkcyjna część społeczeństwa. Teraz jestem już na etapie akceptacji.
Ogromnym problemem w Berlinie są mieszkania. Miałam szczęście, że nie mieszkałam na Tegel. To niedziałające już lotnisko, na którym z namiotów zrobiono obóz dla uchodźców. Przechodzili przez niego prawie wszyscy, którzy przyjechali z Ukrainy. Korzystając z programu pomocy ukraińskim uchodźcom, przez pierwsze dwa miesiące mieszkałam u młodej niemieckiej rodziny. Równocześnie szukałam mieszkania dla siebie.
Znalezienie zakwaterowania w przepełnionym Berlinie to wielka sztuka, więc najlepiej sprawdzają się tutaj sieci społecznościowe (poczta pantoflowa). Ukraińcy stworzyli kanały na Telegramie i tak odkrywali lokalne zasoby – ten sposób znajdowania mieszkań działa lepiej niż szukanie ich drogą oficjalną. Korzystają też jednak z usług pośredników w obrocie nieruchomościami. Jednak to korupcyjny schemat. Pośrednicy często żądają od tysiąca do 5 tys. euro „prowizji”, która nie jest uwzględniona w umowie. W rzeczywistości to łapówka w gotówce tylko za prawo do wynajmowania mieszkania. Ale ludzie są gotowi zapłacić każde pieniądze, by tylko mieć umowę najmu. Otwarte oglądanie mieszkania w Berlinie oznacza kolejkę na 100 osób. Płacisz pośrednikowi tylko za to, by być na jej początku. Swoje mieszkanie znalazłam sama, rozmawiając różnymi z ludźmi. Ciągle wszystkich pytałam, czy o jakimś nie słyszeli.
Niemcy to zupełnie inny świat. Myślałam, że tu będzie postęp, technologia, tymczasem wszystko tutaj trwa długo, jest niezrozumiałe i panuje straszna biurokracja. To był dla mnie szok. Wiem, że Niemcy też są z tego niezadowoleni.
Co Ukraińcy przywieźli do Berlina
Ksenia Minczuk: – Trudno było zaadaptować się w Niemczech?
Margarita Korowina: – W Berlinie dość szybko poznałam ciekawych ludzi, zaczęliśmy się spotykać i tworzyć projekty. Czułam, że tu są zasoby, które pomogą mi zrobić wiele pożytecznych rzeczy dla Ukrainy. Nie potrafię robić niczego, co nie wiąże się z wolontariatem lub Ukrainą. Kiedy cały czas myślisz o wojnie w domu, mało dbasz o inne rzeczy.
Wyobraź sobie tylko: tu, w Berlinie, widziałam ludzi z Mariupola, którzy wciąż noszą klucze do swoich ukraińskich mieszkań – chociaż tych mieszkań już tam nie ma
Jeśli chodzi o adaptację Ukraińców w Berlinie, mam porównanie – z Barceloną, Paryżem, Lizboną. Kijów miał szczególne relacje z Berlinem jeszcze przed wojną, więc nic dziwnego, że wiele postaci kultury, artystów i aktywistów przeniosło się właśnie tutaj. Dziś Berlin jest jak przedłużenie Złotej Bramy i Podola [Złota Brama – średniowieczna brama wjazdowa do kijowskiego grodu Jarosława. Padół – zabytkowa i administracyjna dzielnica Kijowa; tak też nazywa się pobliski teatr – red.]. Wydarzenia tutaj z łatwością przyciągają ukraińską muzykę, jedzenie i produkty. Otrzymaliśmy nawet propozycję zorganizowania w Berlinie „Bazaru odwagi” – lecz stworzyliśmy podobny format o nazwie „Motanka”.
Ukraińcy w Berlinie są tym, co mnie tu trzyma: aktywni ludzie, którzy niestrudzenie utrzymują Ukrainę w obiegu informacyjnym, walczą z kłamstwem, mówią o ukraińskiej kulturze i historii, krzyczą o przemocy, której doświadczył nasz naród ze strony Sowietów, otwierają oczy „zatroskanym” i niezbyt świadomym Europejczykom na fakt, że wojna jest bardzo blisko, a Rosja jest kolonizatorem, imperialistą i terrorystą.
W Niemczech jest też wielu imigrantów z Ukrainy, już zintegrowanych i dobrze znających lokalne nastroje. Większość tych osób zajmuje kierownicze stanowiska w ukraińskich organizacjach, instytucjach kulturalnych, ambasadzie itp.
W ciągu ostatnich trzech lat w Berlinie otwarto kilka ukraińskich restauracji, salonów kosmetycznych i galerii, lecz najważniejszym wektorem są organizacje pozarządowe. Nasi ludzie nie sprowadzili tu swoich firm, bo Niemcy nie są najbardziej sprzyjającym miejscem dla przedsiębiorców. Za to przywieźli swoje inicjatywy społeczne i charytatywne. Chodzi o kulturę, politykę i informację.
W 2023 r. zarejestrowaliśmy organizację pozarządową o nazwie Mizelium, zrzeszającą Niemców, Gruzinów i Ukraińców o podobnych poglądach. Zgodnie z prawem Ukraińcy nie mogą bowiem założyć własnej organizacji w Niemczech – członkami takiej organizacji muszą być Niemcy.
Czym się zajmujecie?
Na początku gromadziliśmy pomoc humanitarną i wysyłaliśmy ją do Ukrainy. Potem zajęliśmy się organizacją festiwali, koncertów i warsztatów, by przybliżyć Europejczykom ukraińską kulturę i uczynić ją modną.
Uczę się niemieckiego i niedługo zdam egzamin B2. Planuję zdobyć granty na nasze projekty kulturalne.
Naszą główną ideą jest pokazanie, jak wielka jest różnica między kulturą ukraińską i rosyjską. W końcu wielu Niemców ich nie rozróżnia
Mój niemiecki przyjaciel powiedział kiedyś, że nie wiedział, że na wschód od Polski jest jeszcze jakiś kraj poza Rosją.
Największy festiwal ukraińskiej kultury w Europie
Opowiedz nam o projektach w Berlinie, w które byłaś zaangażowana. Dlaczego to dla Ciebie ważne?
W 2023 roku zorganizowaliśmy „Motankę”, największy festiwal kultury ukraińskiej w Europie. Rok wcześniej uruchomiliśmy jego pilotażową wersję. Wybraliśmy podziemną lokalizację, mało znaną nawet berlińczykom – miejsce, w którym mieszkają hippisi: rzeka, jurty, bar zrobiony z desek, mała scena. Wystawę zorganizowaliśmy w garażu dla łodzi.
Rok później zorganizowaliśmy już festiwal na wielką skalę.
Było 6 pięter z różnymi formatami: muzyka, kino, wystawa, pop-up market z ukraińskimi markami, jedzenie, dyskusje o kulturze i polityce. W ciągu trzech dni odwiedziło nas około 10 000 osób
Zaproponowaliśmy współpracę Ukraińcom działającym w sferze kultury w Berlinie i wszyscy się zgodzili. Nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, ale byliśmy szczęśliwi. Lokalizację dostaliśmy za darmo. W Niemczech istnieje program dla organizacji non-profit, w ramach którego możesz otrzymać dotację. Nam przyznano 100 tysięcy euro.
Nazwałabym Berlin centrum decyzyjnym. Dzieje się tu wiele ważnych politycznie rzeczy.
Teraz, w 2024 roku, ukraińskie działania informacyjne są wciąż dość intensywne, ale chciałbym zobaczyć większe zaangażowanie. Bo na przykład na protestach i wiecach jest coraz mniej ludzi.
Jest wydarzenie o nazwie Cafe „Kijów”, które ma charakter polityczny. Ostatnio wzięli w nim udział Ursula von der Leyen, Witalij Kliczko i nasi ambasadorowie. Były dyskusje panelowe, pokaz filmu „20 dni w Mariupolu” i wystawa „Jolka”, którą mieliśmy na Majdanie w 2014 roku – przy wejściu ustawiła się kolejka. Pierwsze wydarzenie odbyło się w miejscu zwanym „Restauracją Moskwa”. W dniu wydarzenia ta nazwa została symbolicznie zakryta banerem z napisem „Cafe Kijów”.
Politycy przychodzą na to wydarzenie, by podkreślić swój proukraiński image
Stworzyliśmy „Motankę” jako kontrapunkt dla „Cafe Kijów”. By przyciągnąć ludzi, którzy odkryli Ukrainę mimochodem. Dzięki współpracy z lokalnymi artystami, markami i muzykami udało się nam zjednoczyć publiczność i dyskretnie zaangażować tysiące berlińczyków, pokazując im kreatywną stronę Ukrainy bez zniechęcania tematem wojny.
W stanie, w którym byłam przez ostatnie 3 lata, Frank Wilde był prawie przez całe swoje życie
Jak Niemcy postrzegają dziś to, co ukraińskie?
Do 1989 roku Berlin był podzielony murem, więc wschodnia część miasta nadal bardzo różni się od zachodniej, widać to nawet w wynikach wyborów. Związek Radziecki i rosyjska polityka są tutaj romantyzowane. Nawet pokolenie, które nie żyło w czasach ZSRR, z jakiegoś powodu odczuwa sentyment do tamtego życia. Dlatego stosunek tych ludzi do tego, co ukraińskie, z pewnością nie jest pozytywny.
Dzięki przyjaznym stosunkom z Angelą Merkel Rosja głęboko zakorzeniła się w umysłach Niemców. Ludzie „spoza polityki” tęsknią za nią, ponieważ za jej rządów kebab kosztował 3,50 euro, a teraz kosztuje 8. A gaz był tańszy
Są Niemcy, którzy wciąż czują się „przyparci do muru” z powodu II wojny światowej. Z tego powodu druga fala nazizmu po cichu narasta i już wychodzi z podziemia. Partia AfD, która chce wysiedlić wszystkich imigrantów, zyskuje na popularności. To prorosyjska partia, która gra na emocjach Niemców [główne tezy ideologiczne AfD dotyczą sprzeciwu wobec integracji europejskiej i imigracji – red.].
Jednak w Niemczech dyskryminacja ze względu na narodowość jest prawnie zabroniona; jest to zapisane w konstytucji. Dlatego żaden Niemiec nie pozwoliłby sobie na nią w sposób otwarty.
Ale jest też wielu świadomych Niemców, którzy interesują się Ukrainą, przychodzą na ukraińskie demonstracje, przemawiają na nich i wspierają je.
Od ponad 2 lat współpracujesz z Frankiem Wilde, projektantem i przyjacielem Ukrainy. Co jest dla Ciebie najważniejsze w tej współpracy?
Dowiedziałam się o Franku, kiedy siedziałam w schronie przeciwbombowym w Kijowie. Gdy już byłam w Berlinie, spotkałam go na jednym z wydarzeń poświęconych Ukrainie. On chodzi na wszystkie takie wydarzenia. Kiedy robiliśmy pierwszą „Motankę”, zaproponowałam mu zorganizowanie własnej aukcji. Zgodził się i przekazał część dochodu na potrzeby Ukrainy.
Zaoferowałam mu pomoc w PR i komunikacji. Teraz jestem jego menadżerką na zasadzie wolontariatu.
Frank odegrał kluczową rolę w moim pobycie w Berlinie. To bardzo mądry człowiek. W stanie, w którym ja jestem od trzech lat, on jest prawie przez całe swoje życie. On zawsze walczy. We współpracy z Frankiem kieruję się wdzięcznością. Chcę mu się odwdzięczyć w imieniu wszystkich Ukraińców za to, co dla nas robi.
Marzę o ożywieniu wioski mojej babci
Co sprawia, że nie przestajesz działać? O czym marzysz?
Bardzo dobre pytanie. Wciąż żyję moimi przedwojennymi marzeniami. Mam daczę w regionie Sum, którą zawsze bardzo kochałam. Mieszkała tam moja babcia, zawsze było tam przytulnie i wesoło. Kiedy zmarła, kupiliśmy dom w pobliżu. Dorastając widziałam, jak wieś się zmienia. Zaczęła podupadać, ponieważ wiele osób wyjeżdżało. Już wtedy miałam marzenie, by ją ożywić.
Kiedy była kwarantanna z powodu COVID, pojechałam tam na miesiąc.
Zobaczyłam, że ludzie nie mają nic do roboty ani żadnej rozrywki. Zaczęłam myśleć o tym, jak to zmienić
Zorganizowałam wynajem sali w lokalnym domu kultury, by stworzyć przestrzeń dla młodych ludzi. Planowałam też zorganizować wiejskie rekolekcje dla mieszkańców – zabrać ich na przejażdżkę wozem, nauczyć, jak pasać gęsi i krowy, zorganizować wiejską imprezę rave. A też znaleźć babcie, które robią na drutach, haftują lub robią coś ciekawego własnymi rękami i pomóc im to sprzedać. Ręcznie robione produkty są teraz bardzo popularne. Założyłam nawet konto dla tej wioski. Ale przyszła wojna.
Jednak zawsze, gdy czuję się smutna lub zniechęcona, otwieram laptopa i zapisuję pomysły na moją wioskę. Teraz to mój sposób na odreagowanie.
Zdjęcia: prywatne archiwum bohaterki i Instagram
Dziennikarka, pisarka, podcasterka. Uczestniczka projektów społecznych mających na celu rozpowszechnianie informacji na temat przemocy domowej. Prowadziła własne projekty społeczne różnego rodzaju: od rozrywki po film dokumentalny. W Hromadske Radio tworzyła podcasty, fotoreportaże i filmy. Podczas inwazji na pełną skalę rozpoczęła współpracę z zagranicznymi mediami, uczestnicząc w konferencjach i spotkaniach w Europie, aby rozmawiać o wojnie na Ukrainie i dziennikarstwie.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!