Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Wiktoria – „Runa”, żołnierka: Moim antydepresantem na wojnie jest mój pies

‍ „Mój pies Sean, podobnie jak ja, toczy wojnę od sześciu lat. Sean wyróżnia dźwiękiem, kiedy jego praca jest jego własna, a kiedy jest wrogiem. Jeśli jest nasz, naciska uszy i patrzy w różnych kierunkach. Jeśli rozpocznie się ogień wroga, natychmiast biegnij do piwnicy. I idziemy za Nim...”

Kateryna Kopanieva

„Runa” i jej wierny przyjaciel, rottweiler Szon, w projekcie specjalnym „Oblicza wojny. Młodzi”. Zdjęcie z prywatnego archiwum

No items found.

Wiktoria, 25-letnia żołnierka o pseudonimie „Runa”, jest sierżantem sztabowym i dowódcą plutonu artylerii przeciwlotniczej. Podczas inwazji walczyła już w kilku punktach zapalnych, w tym w Piskach i Hulajpołe. Teraz jest w Bachmucie, gdzie codziennie toczą się zacięte walki. Opowiedziała nam o swoim życiu na wojnie, motywacji i prawdziwej przyjaźni.

Runa jest na wojnie od 19. roku życia

Po co ci to? Lepiej wyjdź za mąż i gotuj w domu obiady

Po co ci to? Lepiej wyjść za mąż i gotować w domu obiady

Kiedy w 2018 r. podpisałam kontrakt z Siłami Zbrojnymi Ukrainy, byłam absolutnie pewna swojej decyzji. Chociaż wiele osób (w tym wojskowe biuro rekrutacyjne) próbowało mnie od tego odwieść – wspomina Runa. – W 2014 r., gdy wybuchła wojna, byłam jeszcze w szkole. Mieliśmy przedmiot o nazwie „Obrona Ojczyzny” i ucząc się go zdałam sobie sprawę, że chcę spróbować swoich sił w siłach zbrojnych. Zaraz po szkole, gdy miałam 17 lat, nikt nie wziąłby mnie do wojska, więc najpierw do szkoły pomaturalnej (uczyłam się na florystę i dekoratorkę okien), a jak tylko ją ukończyłam, poszłam do wojskowego biura rekrutacyjnego.

Kiedy mnie zobaczyli – małą, kruchą, 19-letnią – powiedzieli: „Po co ci to? Lepiej wyjdź za mąż i gotuj obiady w domu”. Ale wróciłam następnego dnia. Postanowiłam, że będę dobijała się do ich drzwi, dopóki nie dostanę tego, czego chcę. Kiedy dali mi długą listę dokumentów i certyfikatów, które musiałam przynieść, pewnie mieli nadzieję, że nie wrócę. Byli bardzo zaskoczeni, gdy po przejściu badań lekarskich przyniosłam im wszystko, czego chcieli.

Następnego dnia byłam już w ośrodku szkoleniowym „Desna”. Kiedy ukończyłam kurs młodego wojownika, zostałam wysłana do brygady, w której służę do dziś. Byłam gotowa na każdą specjalizację – z wyjątkiem kucharza i medyka. Teraz z medycyną jestem za pan brat (nieraz musiałam ewakuować rannych towarzyszy), ale wtedy myślałam, że nie będę w stanie udzielić pierwszej pomocy. Przydzielili mnie do plutonu rakiet przeciwlotniczych. Moją pierwszą specjalnością był strzelec przeciwlotniczy przenośnego przeciwlotniczego systemu rakietowego „Igła-1”. Potem przesiadłam się na działko przeciwlotnicze ZU-23-2, a teraz pracuję na działku C-60. Uczyłam się dość szybko, choć podstawową wiedzę i doświadczenie zdobyłam w walce.

Teraz jesteś dowódcą sekcji plutonu artylerii przeciwlotniczej 23. batalionu „Chortyca”. Jakie są Twoje obowiązki?

W czasie pokoju byłabym odpowiedzialna za personel i dyscyplinę w jednostce, ale teraz osobiście biorę udział we wszystkich misjach i dowodzę. Dostajemy cel, oceniamy sytuację i pracujemy nad jego osiągnięciem. W mojej załodze jest sześć osób. Ich życie często zależy od moich decyzji – na przykład gdy pracujemy nad celem, a tu nagle wróg otwiera ogień.

Mam kilka sekund na podjęcie decyzji, czy wróg tylko próbuje się wstrzelić i możemy pracować chwilę dłużej, czy też musimy natychmiast opuścić stanowisko

Muszę trzeźwo ocenić sytuację. Czasami jesteś podekscytowana – trafiasz w cel raz, potem drugi i chcesz to powtórzyć. Ważne jest, aby nie poddawać się takim emocjom, w przeciwnym razie można stracić ludzi i sprzęt. Zdarzały się sytuacje, w których chłopaki chcieli jeszcze trochę popracować, ale widziałam, że wróg prowadzi intensywny ostrzał i nakazywałam odjazd. A zaraz po tym trafiał w miejsce, w którym wcześniej staliśmy.

Czujesz strach w takich momentach?

Nie. Kiedy pracujemy z bronią, nawet jeśli jest kontratak, nie boję się. Działam szybko i sprawnie, z chłodną głową. Świadomość, że byłam o włos od śmierci, przychodzi później, gdy już jestem w stosunkowo bezpiecznym miejscu. Są ludzie, których w pewnych momentach paraliżuje strach, gubią się. Na szczęście mnie to nie dotyczy. Kilka pierwszych razy, gdy ewakuowałam rannych towarzyszy, naprawdę się bałam. Niektórzy mieli rany od odłamków, inni stracili kończyny. Robiłam im opatrunki, a ręce mi się trzęsły – bałam się, że zrobię im krzywdę, że zrobię coś nie tak. Teraz nie mam już tego problemu.

Opowiedziałeś nam kiedyś o momencie, w którym Twoi towarzysze mentalnie pogrzebali Twoją załogę.

To było już podczas inwazji na pełną skalę w rejonie Pisek w obwodzie donieckim. Wróg nacierał, a my ponosiliśmy ciężkie straty. Pracowałam na ZU-23-2. Zwykle pracujemy na zamkniętych pozycjach, ale otrzymaliśmy rozkaz wyjścia w otwartą przestrzeń. Było nas troje.

Wystrzeliliśmy kilka pocisków, zapytałam przez radio, gdzie strzelać dalej – w lewo czy w prawo, i w tym momencie zaczął w nas walić czołg wroga. Pamiętam hałas i gwizd w głowie, dużo kurzu... To była moja pierwsza kontuzja. W piwnicach obok były inne jednostki. Usłyszeli ten ostrzał i nadali przez radio, że z nami chyba już koniec. Z powodu przerw w łączności nie mogłam im odpowiedzieć, a przez długi czas nie mogliśmy też opuścić pozycji, bo samochód nie odpalał, a kierowca był ranny. Myślałam, że nigdy się stamtąd nie wydostaniemy... Na szczęście w końcu udało nam się ten samochód uruchomić.

Opowiedz nam o swojej przyjaciółce Ksjuszy, która zginęła...

Zginęła na tyłach w wyniku ataku rakietowego, a wraz z nią 14 innych osób, w tym jej chłopak. Dosłownia kilka dni wcześniej byłam tam kupić jedzenie, zobaczyłyśmy się z Ksjuszą. Powiedziała mi, że wkrótce awansuje na podporucznika. Chciała kupić samochód, mieli z chłopakiem wiele planów...

Parę dni później, gdy byłam na stanowisku, otrzymałam wiadomość: „Ksjusza – 200 lat”.* Nie uwierzyłam. Byłyśmy w tym samym wieku, ona też poszła do wojska w 2018 r.

Na pogrzebie stałam nad jej grobem i myślałam: „Miała 24 lata, jak ja. Ona już nie żyje, ale ja wciąż żyję”

Odtąd nie chodzę już na pogrzeby.

Starszy sierżant Szon

Co pomaga Ci się trzymać?

Rozmowy z towarzyszami broni. I praca, którą w trudnych chwilach starasz się być tak zajęta, że nie masz czasu na myślenie o czymkolwiek innym. Ale moim głównym antydepresantem jest Szon. Jest moim najlepszym przyjacielem.

Jak go poznałaś?

Marzyłam o psie od dzieciństwa. Latem 2018 roku, podczas mojej służby, pojechałam do Berdiańska i tam kupiłam Szona. Był malutki, miał zaledwie 25 dni. Razem wróciliśmy do obwodu donieckiego. W tamtych latach wojna nie była tak intensywna, co pozwoliło Seanowi stopniowo się przystosować. Na początku bał się głośnych dźwięków, ale potem się przyzwyczaił i teraz dobrze wie, kiedy strzelają nasi ludzie, a kiedy wróg, i odpowiednio reaguje. Został wychowany przez całą naszą jednostkę, chłopaki go uwielbiają. Ma nawet osobistą odznakę – „starszy sierżant". Jest ze mną cały czas, chyba że muszę gdzieś jechać. Zawsze mnie wtedy odprowadza, biegnie za samochodem. A potem wita mnie tak, jakby nie widział mnie od roku. Jest lepszy niż jakikolwiek psycholog.

Kiedyś rzuciłaś się, by go ratować, ryzykując życie...

Wróg zaczął ostrzeliwać nas rakietami z „Gradów”. Wszyscy szybko wskoczyli do dołu, ale Szon został na zewnątrz. Pobiegłem po niego, za co później zostałam upomniana przez dowódcę. Szon był otępiały, bardzo przestraszony, odrętwiały. Po tym incydencie posiwiał...

Nawiasem mówiąc, mamy inne zwierzęta, raz był nawet szop pracz. Znaleźliśmy go w okolicy Bachmutu. Najwyraźniej mieszkał z ludźmi, bo jadł nam z ręki. Karmiliśmy go, poiliśmy, kupiliśmy mu nawet uprząż do chodzenia. Ale uwolnił się i od tego czasu biega i robi zamieszanie, gdziekolwiek się pojawi. Grzebał w naszych rzeczach, tłukł naczynia... Nie dogadywał się z Szonem, więc znaleźliśmy dla niego inny dom.

Niektórzy mówią, że życie na wojnie jest szokiem. Są dziewczyny, które – mimo że przebywają na froncie –znajdują okazje, by zrobić sobie paznokcie, a na kolację zjeść ulubione sushi. Z czym Ty się zetknęłaś?

Życie na wojnie nie było dla mnie szokiem. Uczyłam się w szkole z internatem, byłam przyzwyczajona do życia w grupie i wczesnego wstawania. Pod tym względem wojsko niewiele się różni – może tylko tym, że cały czas chcą cię zabić (śmiech). Zdecydowanie nie jestem typem dziewczyny, która spędza czas na robieniu makijażu, manicure czy stylizacji. Nigdy tego nie robiłam i nie planuję tego w przyszłości. Kiedy mam okazję, potrafię zapleść włosy w warkocz, żeby przez kolejne dziesięć dni nie musieć myśleć o tym, co zrobić z nimi przez kolejne dziesięć dni.

Jeśli chodzi o warunki, to mogą być różne. W mieście lub na wsi często mieszkamy w piwnicach. W okolicy Bachmutu mieszkaliśmy na polu, w ziemiance.

Jednym z największych problemów są myszy. Są wszędzie. Jednej nocy można złapać ich nawet 500

Spadają ci na głowę, gryzą po palcach, niszczą różne rzeczy. To częste w ziemiankach.

Co jest dla Ciebie na wojnie najtrudniejsze?

Myślę, że problemy z zaopatrzeniem. Kiedy zamiast wykonać zadanie trzeba najpierw znaleźć sprzęt lub części zamienne potrzebne do jego wykonania, ogłosić zbiórkę, prosić o datki. Kiedy broń się zepsuje, zazwyczaj naprawiamy ją na własny koszt. Zbieramy też pieniądze na walkę elektroniczną (system blokujący sygnały wrogich dronów), ponieważ teraz wróg ma wystarczająco dużo dronów, by zniszczyć naszą artylerię.

To demoralizujące, gdy oprócz wykonywania swojej pracy musisz myśleć o tym, skąd wziąć pieniądze

Ale nadal robisz to, co musisz, ponieważ rozumiesz, dlaczego tu jesteś.

Dlaczego jesteś na wojnie?

Bronię mojego domu, Ukrainy. Urodziłam się i wychowałam tutaj i naprawdę nie rozumiem, jak można nie bronić swojego domu. Kiedyś zapytano mnie, o co walczymy. Odpowiedziałam, że o wszystko, co jest za nami. Nie chcę, by stało się to własnością kogoś innego. Dla mnie zwycięstwo to zwrot naszych terytoriów – chociaż w obecnej sytuacji, gdy wróg wciąż się rozwija, musimy przynajmniej nie stracić tego, co mamy.

Wyobrażasz sobie dzień naszego zwycięstwa?

Czasami rozmawiamy o tym z chłopakami: „Wyobraź sobie, że teraz przychodzą z kwatery głównej i mówią: ‘Wojna się skończyła’. Co zrobisz?”. I każdy marzy o tym, żeby pojechać do rodziny, do dzieci... Ja bym wzięła Szona i pojechała do siostry i siostrzeńca. Bardzo chcę też pojechać do Mariupola.

Jakie masz teraz marzenia?

Kiedy zaczęła się inwazja na pełną skalę, na chwilę straciłam sen. Na początku w ogóle nie spaliśmy, bo nie rozumieliśmy sytuacji, nie wiedzieliśmy, dokąd pójdzie wróg. Potem zaczęłam śnić o błyskach, takich jakie widzę podczas ostrzału wroga. Śniłam o moich rannych towarzyszach, których wyciągałam. Często krzyczałam przez sen.

Teraz już tego nie robię. Prawdopodobnie dlatego, że moje ciało się przystosowało. Kilka dni temu śniła mi się Ksjusza. Podeszła do jednego ze swoich towarzyszy i śmiejąc się, poprowadziła go za rękę. Nie wiem, jak zinterpretować ten sen. I czy w ogóle trzeba szukać wytłumaczenia dla takich snów.

*Od „ładunek 200”, co w ukraińskim i rosyjskim żargonie wojskowym oznacza poległego żołnierza.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Rościsław Osipenko

Rostysław  urodził się w Kijowie. Studiował informatykę, ale rzucił uniwersytet na drugim roku i najął się za kelnera. Od najmłodszych lat pracował w branży restauracyjnej.

- Przed wojną miałem własną kawiarnię, ale później musiałem ją zamknąć - przyznaje.

Na front wzięli go, bo się uparł. Był jedynym z oddziału, który przeżył atak w najtrudniejszym sektorze walki o Bachmut. Prztrwał, chociaż jego towarzysze w myślach już go pochowali.

Spotykam go w przytulnej kawiarni na kijowskim Chreszczatyku. Uśmiecha się ciepło, ma mocny uścisk dłoni. Godziny rozmowy mijają niepostrzeżenie. Widzę kątem oka, jak goście przy sąsiednim stoliku zerkają na nas ukradkiem, podsłuchując z zapartym tchem jego opowieści.

Nigdy nie byłem tchórzem

Kiedy zaczęła się wojna, nie miałem pracy przez dwa miesiące. Było mi ciężko, jak wielu Ukraińcom. Potem się trochę poprawiło, znów zacząłem pracować jako kelner. W tym czasie mój przyjaciel, barman, był już na wojnie. Często powtarzał: "Nikt nie chce cię tu zabić, chodź". Nigdy nie byłem tchórzem. Postanowiłem iść i bronić Ukrainy. Miesiąc błagałem, aby mnie wzięli. Ciągle mi odmawiali, bo brakowało mi wyszkolenia bojowego. Ale w końcu mnie przyjęli i 2 grudnia zostałem wysłany wraz z innymi chłopakami do wioski Desna w obwodzie czernihowskim. Tam przeszliśmy szkolenie ogólne, a potem miesięczne szkolenie na sanitariusza. Powiedzieli mi, że mogę zostać tylko sanitariuszem.

Rostysław (z lewej) z kolegami na szkoleniu, grudzień 2022

Chciałem walczyć z bronią w ręku, ale co zrobić. Często słyszałem: „Na wszystko przyjdzie czas...”. Przydzielili mnie do 92. brygady w rejonie Charkowa i tam wiele się nauczyłem. Na początku koledzy nie lubili mnie, bo byłem z Kijowa. Chcieli przypisać mi znak wywoławczy „Stolica”, a jeden nazwał mnie nawet „doktorkiem”. Ale ja reagowałem tylko na „Rostik”. Po jakimś czasie mówili do mnie: "Jesteś normalnym facetem. Nie możesz być z Kijowa”.

Umrzeć można, ale nie tak

Była Wielkanoc, 16 kwietnia 2023 roku. Kierunek Chrowowe, blisko Bachmutu.

Wracałem z pozycji, Rosjanie tego dnia mocno nas szturmowali. Generalnie Moskale bardzo lubią atakować w święta. Niestety nasza grupa była słaba. Kiedy mieliśmy iść na pozycje, dowódca odmówił pójścia z nami. Przysłano innego dowódcę, też bez większego doświadczenia. Wyobraź tylko sobie: trzęsły mu się ręce, bał się wszystkiego. Jak tylko zeszliśmy do okopów, zaczęli do nas strzelać. Dwóch naszych od razu uciekło. Nie przeżyli, nadziali się na miny.

Reszta szła dalej, nieustraszona. Stąpaliśmy po zakrwawionych ciałach. Wtedy nasze mózgi nas chroniły, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że depczemy ciała naszych.

Mieliśmy zabić wroga i nie było w nas strachu. Tylko nienawiść i chęć obrony naszego kraju. Żadnych innych emocji. To wszystko odbywało się jakoś automatycznie

Niektórzy pili. Oczywiście to pomagało im się zrelaksować, ale szkodziło całej grupie. Alkohol wywoływał dużo agresji. Na wojnie w ogóle nie piłem... Jestem medykiem bojowym i szedłem jako drugi, tuż za dowódcą. Chciałem go wyprzedzić, bo widziałem jego strach. Ale nie zrobiłem tego, ponieważ był starszy wiekiem i do tego jeszcze oficer, taki poważny i odpowiedzialny. Nagle usłyszałem strzał i zobaczyłem, jak mój towarzysz ginie - od miny, która trafiła go w pachę. Ułożyłem go na ziemi i zamknąłem mu oczy. W grupie zostało pięć osób, trzy zginęły.

Bitwa o Bachmut, 2023. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

Ostrzał wroga był tak silny, że musieliśmy ukryć się w ziemiance. Nie dało się atakować. Zobaczyłem na ziemi chłopaka z pianą na ustach. Uklęknąłem i zacząłem udzielać mu pierwszej pomocy. Cała moja uwaga była skupiona na nim. Przybiegli do nas inni chłopcy i nagle nastąpiło bardzo silne uderzenie. Nie zdążyłem się połapać, co się stało, wjednej sekundzie byłem pod ziemią. Mój karabin szturmowy leżał w taki sposób, że utworzyła się maleńka poduszka powietrzna. Mogłem oddychać. Byłem całkowicie unieruchomiony, hełm uciskał mi głowę, nie mogłem się ruszyć. Słyszałem okrzyki z góry. Zacząłem się denerwować i też krzyczeć.

Jestem tu pogrzebany

Ktoś powiedział mi, że mnie słyszy i po mnie wróci. To znaczy, że ktoś przeżył, pomyślałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że jestem pod stertą trupów. Czułem się, jakbym leżał pod kocem, i robiło się coraz goręcej. Niby było powietrze, ale jednocześnie go brakowało. Próbowałem się uspokoić.

Najgorsze było to, że nie wiedziałem, jak długo potrwa moja śmierć. Co innego umrzeć od razu od rany, a co innego tak. Kiedy usłyszałem kroki w pobliżu, zacząłem krzyczeć z całych sił. Nie obchodziło mnie, kto do mnie biegnie - nasi czy Moskale. Byle tylko tak nie umierać. Krzyczałem: „Hej!” I nagle usłyszałem czyjś głos (po akcencie poznałem, że to Gruzin):

- Kto tam?

- To ja - odpowiedziałem, nie chcąc się od razu identyfikować.

- Gdzie jesteś?

- Tutaj, pod ziemią...

- Co ty tam robisz? - przesłuchiwał mnie Gruzin.

- Jestem tu pogrzebany!

- Czekaj, ktoś po ciebie wróci.

Nie wykopał mnie, nie miał czasu - biegł na pomoc innym. Obiecał, że przekaże informacje o mnie. I jak się później okazało, dotrzymał słowa. Chłopaki, którzy przeżyli ostrzał, mogli przekazać informacje o mnie przez radio, tyle że tego nie zrobili. Później okazało się, że zginęli. Ale nawet kiedy informacja o mnie została przekazana, nikt nie mógł mnie od razu zacząć szukać, bo wszystko było pod ostrzałem. Po jakichś 5-6 godzinach zacząłem zdawać sobie sprawę, że nikt nie może mnie teraz uratować.

Chyba że stanie się cud.

Moje ciało walczyło

Na początku byłem zły na Boga, a potem modliłem się i prosiłem o ratunek. Pamiętam, że byłem spragniony do szaleństwa i było strasznie gorąco, dusiło mnie.

Wydawało się, że umieram minuta po minucie, że to ostatnie chwile

Ale moje ciało walczyło. Przez jakiś czas oddychałem szarpnięciami, nie straciłem jednak przytomności. Próbowałem nawet przegryźć sobie żyły, żeby się wykrwawić i uwolnić od tego wszystkiego. Ale w ciemności to nie działało - nie udało mi się.

W pewnym momencie postanowiłem spróbować wydostać się na własną rękę, podnosząc wszystkie ciała, które były nade mną, ciężkie jak drewniane kłody. W rezultacie złamałem sześć żeber i przebiłem sobie nimi płuca. Nie wiem, ile czasu minęło. Myślałem, że osiem godzin - w rzeczywistości to było piętnaście. Potem znowu modliłem się i krzyczałem. Na początku byłem zły na Boga, że pozwolił mi umrzeć w ten sposób. Potem modliłem się i prosiłem Go, by mnie ocalił. I wtedy znów usłyszałem kroki. Zacząłem jeszcze głośniej krzyczeć.

Bachmut 2023. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

To byli nasi. Przypadkowo wracali tą drogą, bo wszystkie inne były zaminowane. W ogóle nie mieli tamtędy iść. Długo mnie odkopywali, na szczęście mieli saperki (nazywamy je „bobrami”). Najpierw odkopali moje pośladki, potem zaczęli szukać głowy. Kiedy poczułem uderzenie w hełm, byłem przeszczęśliwy. Kilka minut później mogłem już normalnie oddychać. Radość nieziemska, gdy zobaczyłem ich wyczerpane twarze. Nigdy więcej nie widziałem tych czterech odważnych ludzi. Bardzo chciałbym ich spotkać i podziękować; wtedy nie miałem sił, nie mogłem nawet chodzić. Wsadzili mnie do samochodu. Bardzo chciałem spać, ale mi nie pozwalali, rozmawiali ze mną. Zawieźli mnie do pierwszego punktu ewakuacyjnego. Tam spotkałem się z głównym oficerem medycznym, który powiedział:

- Pochowaliśmy cię 15 godzin temu, a ty przeżyłeś! Masz pojęcie, jaki to cud?!

To rzeczywiście musiał być cud. Ostrożnie pocięli wszystkie moje ubrania. Żal mi było tych ubrań, bo kupiłem je dzień wcześniej. Chciałem im powiedzieć: „Może po prostu zdejmijcie to ostrożnie, nie tnijcie moich ubrań, to takie drogie", ale nie miałem siły . Potem zaczęli różne procedury medyczne. W końcu karetka zabrała mnie do szpitala w Dnieprze, na oddział intensywnej terapii. Dostałem morfinę i zasnąłem.

Ocalony

W szpitalu spędziłem tydzień. Traktowano mnie bardzo dobrze, opieka na najwyższym poziomie. Potem wysłali mnie do Kijowa. Przez jakiś czas prawie nie spałem, ciągle bolała mnie noga, jakby coś w niej strzelało. W nocy ciągle krzyczałem, rzeczywistość mieszała się ze snem. Po dwóch tygodniach mój stan się ustabilizował. Wiem, że to Bóg mnie uratował. Zawsze w Niego wierzyłem.

Jak mój ukochany może zabijać?

Podczas pobytu na froncie nie miałem zbyt wiele wsparcia. Niestety nie mam kontaktu z rodziną - matką, bratem i siostrą. Ojciec zmarł, gdy miałem trzy lata. W wieku 15 lat wyprowadziłem się z domu - najpierw do wujostwa, potem sam zacząłem wynajmować mieszkanie. Moja rodzina i ja bardzo się różnimy; nie mogłem żyć z nimi pod jednym dachem. Nie byliśmy na tej samej ścieżce. Uważam, że winę za to ponosi matka, która podzieliła nas wszystkich.

Będąc na froncie, komunikowałem się tylko z moją dziewczyną. Wysoka, brunetka, duże zielone oczy, miła, sympatyczna - nie sposób było jej nie kochać. Mieszkaliśmy razem przez siedem lat. Switłana była osobą kreatywną - pisała książki i ilustrował je. Wojna była dla niej koszmarem, więc wysłałem ją za granicę. Tak było lepiej dla nas obojga. Dzwoniliśmy do siebie, kiedy tylko się dało. Oczywiście, nie mówiłem ukochanej zbyt wiele, po co ją martwić. Opowiedziałem wszystko dopiero wtedy, gdy leżałem w szpitalu.

Chciała przyjechać, ale się nie zgodziłem. Po wypisaniu ze szpitala dostałem 30 dni urlopu. Przyjechała. Kiedy dowiedziała się, że zabijałem, nie mogła się z tym pogodzić. Ale przecież nigdy nie zachowywałem się niemoralnie - zachowywałem się, jak zwykły żołnierz. Ale moja ukochana nie mogła zaakceptować, że zabijałem wrogów - dla niej każdy był człowiekiem. Sam fakt zabijania był dla niej nie do przyjęcia.

Nie kłóciliśmy się. Usiedliśmy, spokojnie porozmawialiśmy i postanowiliśmy się rozstać. Switłana od samego początku była przeciwna mojemu wyjazdowi na front. Najbardziej bała się, że zostanę kaleką. I tak się stało.

Bachmut w 2022 roku. Zdjęcie: Libkos/Associated Press/Eastern News

Wojenna kreskówka z bliznami

Wojna mnie zmieniła. Chyba stałem się zamknięty w sobie i zacząłem doceniać życie. Jako żołnierz jestem całkowicie spisany na straty, nie nadaję się do wojny, chociaż nadal chciałbym walczyć. Ale lewa stopa jest poważnie uszkodzona, prawie nie mogę nią poruszać. Tam, pod ziemią, nerw kulszowy został całkowicie zmiażdżony. Orzeczenia o niepełnosprawności jeszcze mi nie wydano.

Zamiast tego ścigają mnie różne instytucje. Miałem pecha do lekarki. Dała mi listę dokumentów, które mam przynieść do rejestracji niepełnosprawności. Zebrałem wszystko, oprócz zaświadczenia o służbie. Przecież nikt nie mógł mi go dać, chociaż okresy, w których walczyłem, były wskazane w innych dokumentach. Jednak lekarka - służbistka uparła się. A kiedy miałem już dostać orzeczenie o niepełnosprawności, powiedziała:

- Skoro jesteś z Obołonu, to dlaczego jesteś tutaj, w Hołosijewie?

Odpowiedziałem, że teraz tu mieszkam. I znowu zaczęła mnie ścigać o zaświadczenia. Prawdopodobnie nie dostanę tego orzeczenia. Przeszedłem długą rehabilitację. Nie chodziłem do psychoterapeutów, jakoś sam sobie radziłem. Po rehabilitacji wróciłem do branży restauracyjnej. Przyglądali mi się, czy wszystko w porządku (doskonale ich rozumiem). A potem zostałem mianowany administratorem. Pracuję w restauracjach od 18. roku życia.

Robię to, na czym się znam i co kocham.

Dziś wojna jest dla mnie czymś w rodzaju kreskówki o bohaterach wojennych, bohaterach z bliznami. Pamiętam, że wśród chłopaków panowały różne nastroje. Potworne zmęczenie psychiczne. Mówili:

- To będzie długa wojna. Nie przeżyjemy tutaj.

Dowództwo nie pozwalało nikomu wrócić do domu, mimo wielokrotnych obietnic. Był też gniew wobec tych, którzy nie walczyli. Tak wielu ginęło, nie da się obliczyć. Bachmut to najgorsza rzecz, jaką widziałem. Całe pola zasłane ciałami, nawet ich nie zebrano. Marzę o zwycięstwie Ukrainy.

Marzę też, że kupię motocykl. I bardzo chcę założyć rodzinę

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohatera

20
хв

Moskale lubią uderzać w święta

Oksana Szczyrba

Przed rosyjską inwazją Agnieszka Zach pracowała jako przewodniczka w Biebrzańskim Parku Narodowym, wychowywała czwórkę dzieci i budowała dom. Po 24 lutego 2022 r. jej życie zmieniło się diametralnie. Najpierw udzielała w swoim domu schronienia kobietom i dzieciom uciekającym przed wojną. Później zaczęła jeździć na front jako wolontariuszka.

Natalia Żukowska: Jako wolontariuszka jeździsz na front od początku inwazji. Jak zmieniły się potrzeby wojska w ciągu ostatnich dwóch lat?

Agnieszka Zach: Przez ten czas nie zmieniło się tylko jedno: ukraińskie wojsko nieustannie potrzebuje broni, pojazdów i dronów. Oczywiście, my nie możemy dostarczyć broni, ale dostarczamy samochody i drony, kiedy tylko to możliwe. Jest też ciągłe zapotrzebowanie na taktyczne zestawy medyczne. Ostatnio przywozimy też jednak maski przeciwgazowe, bo Rosjanie zaczęli używać broni chemicznej. Kiedy wracam do domu, zauważam, że mam trudności z oddychaniem, kaszlę przez tydzień. To mija, lecz gdy znowu trafiam w gorące rejony frontu, na powrót zaczynam kaszleć.

Trudno teraz zdobyć samochody i drony? Gdzie je zdobywasz?

Bardzo trudno o samochody. Czasami Polacy sami wysyłają własne pojazdy na front. Oczywiście nienowe, ale na front się nadają. Na początku wojny na pełną skalę były samochody, jakie chciałaś: SUV-y, pick-upy – lecz teraz jest ich coraz mniej. My, ochotnicy, musimy ich ciągle szukać, i to nie tylko w Polsce. Są też problemy z dronami. One są jak amunicja: potrzebujesz ich w każdej ilości. Tę wojnę można wygrać tylko przy pomocy dronów, więc musimy pomóc je wojsku zdobyć.

Kto wam pomaga finansowo?

Nasze dwie główne potrzeby to paliwo i naprawa pojazdów. Z paliwem pomaga nam Fundacja Jana Zamoyskiego. Czasami ludzie sami przynoszą pełne kanistry lub po prostu dają pieniądze. A czasami musimy „wykrzyczeć” gdzieś w Internecie, że nasz samochód się zepsuł i potrzebujemy pieniędzy na naprawę. I ludzie – zarówno w Ukrainie, jak w Polsce – zawsze pomagają, choć z każdym miesiącem jest z tym coraz trudniej, bo ceny rosną, ale dochody ludzi nie.

Czasami widzę, jak niektórzy ludzie w Ukrainie zarabiają na wojsku. Na przykład kupują rękawice taktyczne za 300 hrywien i sprzedają je żołnierzom na froncie za 800 – 1200. To bardzo smutne.

W tym miejscu chciałabym przypomnieć dobrze znane powiedzenie: „Komu wojna, a komu matka rodzona”. Gdy jedni giną na wojnie, inni na nich zarabiają
Agnieszka Zach: Wojsko nieustannie potrzebuje broni, samochodów i dronów. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jak wyglądało Twoje życie przed wojną?

Żyłam spokojnie, organizując wydarzenia kulturalne i etnograficzne. To był piękny czas, absolutna sielanka we wszystkim. Pieniędzy mi nie brakowało, bo byłam dość popularną przewodniczką. Ale potem przyszła wojna i musiałam zacząć pomagać ludziom. Wszystkie swoje zasoby i całą energię skierowałam na front w Ukrainie. Moja córka szepcze mi teraz: „Mamy teraz tylko 30 złotych”. Mam w domu siedem osób. Czworo z nich to moje dzieci i wszystkie muszą być nakarmione. Tak właśnie żyjemy. Nawiasem mówiąc, moje dzieci nieustannie starają się mi pomagać. W szczególności moja najstarsza córka, która sortuje pomoc humanitarną.

A skąd u Ciebie ten wolontariat?

Kiedy rozpoczęła się inwazja, od razu ogłosiłam, że mam dom, w którym mogłabym udzielać schronienia ludziom. Pierwsze dziewczyny przyjechały z Mariupola i Charkowa, przywiózł je mój przyjaciel Paweł. Wysiadając z samochodu, filmowały wszystko i pytały: „Gdzie jesteśmy?”. Oczywiście przedstawiłam się, pokazałam dokumenty i zaproponowałam, że wyślę wiadomość do ich rodzin, by wiedziały, gdzie się znajdują. Dziewczyny były przerażone, bo przyjechały z miejsca, w którym szalała wojna. Po jakiejś godzinie nerwy zaczęły im odpuszczać – i po prostu zalały się łzami. Wśród nich było dziecko, które chowało się pod stołem i krzyczało: „Okupant!”. Były kobiety ze schizofrenią, z demencją starczą.

Pewnego dnia zauważyłam, że Paweł jest bardzo zmęczony, bo jeździł non stop do Ukrainy i z powrotem. Zaproponowałam mu pomoc – wspólny wyjazd do Ukrainy. Do dziś razem tam jeździmy. Jesteśmy wdzięczni wojskowym, którzy nam zaufali. Staramy się przekazywać pomoc z rąk do rąk, ponieważ wiele razy słyszeliśmy o ludziach bez skrupułów kradnących pomoc humanitarną. Na początku miałam pomagać Ukrainie, potem wojsku. A dziś po prostu jadę odwiedzić znajomych.

Ukraińscy żołnierze nazywają Cię „bosą” i „wiedźmą”. Dlaczego?

Bosą, bo chodzę boso. A wiedźmą – bo zaglądam im do serc. Lubię chodzić boso, to takie wygodne. Poza tym w ten sposób pokazuję innym: „Hej, ludzie, nie musicie być tacy, jak wszyscy!”.

„Hej, ludzie, nie musicie być tacy, jak wszyscy!”. Zdjęcie: prywatne archiwum

Jak Twoja rodzina zareagowała na decyzję o wyjeździe w tak niebezpieczne miejsce?

Było odrzucenie, strach, niepokój. Aż pewnego dnia moja córka spojrzała na mnie i powiedziała: „Dobrze, mamo, zakończmy tę wojnę”. I zaczęła mi pomagać.

Z kim są Twoje dzieci, gdy jesteś poza domem?

Moja najstarsza córka ma 26 lat, najmłodsze dziecko, syn, 5 lat. Gdy mnie nie ma, dzieci radzą sobie same. Oczywiście wszyscy za sobą tęsknimy. Kiedy więc mam chwilę wytchnienia, staram się spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Gdy jestem w domu, to są nasze wakacje.

Co motywuje Cię do wolontariatu i wyjazdów front?

Motywacja jest prosta: ludzie potrzebują pomocy. Co dziwne, motywuje mnie też poczucie spokoju. Jestem matką.

Dopóki wasi chłopcy będą walczyć i trzymać ten front, dopóty my, w Polsce, będziemy mieli spokój. Naprawdę w to wierzę

Dlatego moim obowiązkiem jest pomagać Ukraińcom. Chcę, żeby moje dzieci jak najdłużej żyły tym beztroskim dziecięcym życiem, w pokoju, bez rakiet, nalotów, bez tego, co działo się w Irpieniu i Buczy. Pomagając ukraińskiemu wojsku, chronię moje dzieci.

Jeśli chodzi o strach, to czułam go, ale na początku. Wiele nauczyłam się od wojska. Co ma się stać, to się stanie. Jeśli mam umrzeć, to widać tak musiało być; cegła może spaść mi na głowę w dowolnym miejscu i czasie. Dlatego dopóki żyję, będę jeździła i pomagała. Nie chcę, żeby Rosjanie przyszli do mojego domu.

Prawie zawsze jesteś w drodze, w ciągłym ruchu. Jak radzisz sobie z tak szalonym tempem życia?

Pomagają mi uśmiechy żołnierzy i moich dzieci. I życzliwość ludzi, których spotykam na swej drodze.

Byłaś w Ukrainie przed inwazją?

Tak, raz, z grupą turystyczną, dla której byłam przewodniczką. Jedyne, co pamiętam z tamtego czasu, to wyboje na drogach i mnóstwo samochodów. W ogóle nie znałam Ukrainy. Przed inwazją nie znałam też nawet pół słowa po ukraińsku. A teraz chłopaki na froncie myślą, że jestem ze Lwowa. Żartują, że dobrze znam przekleństwa. Ale w rzeczywistości, by się zrozumieć, czasami muszę komunikować się we wszystkich możliwych językach, w tym po angielsku. Czasem pomaga mi też język migowy. Na wojnie bardzo szybko się zaprzyjaźniasz, bo nie ma czasu na rozmowy o niczym.

Po prostu patrzysz komuś w oczy i wiesz, że jest twoim bratem lub siostrą

Czujesz się zmęczona wojną?

Czasami czuję się zmęczona ludzką głupotą albo nienawiścią. Oczywiście bywa, że jestem wykończona fizycznie; ostatnio były trasy, na których jeździłam przez prawie dwa dni bez przerwy. Staram się też pracować, żeby mieć jakiś grosz dla dzieci czy na paliwo. Czasem dopada mnie coś w rodzaju wyczerpania drogowego. Kiedy przyjeżdżam do moich chłopaków na froncie, oni już o tym wiedzą, mogą dać mi śpiwór do spania na co najmniej 4 godziny, a na stole zawsze jest kawa lub obiad. Wiedzą, że prawie nigdy nie jem w drodze i rzadko zatrzymuję się w hotelach, bo się spieszę. Bez względu na to, jak jest ciężko, nie mamy prawa być zmęczeni.

Co zrobiło na Tobie największe podczas tych wyjazdów?

Byłam pod wrażeniem, gdy widziałam ludzi kłaniających się do ziemi, gdy otrzymywali pomoc humanitarną. Nie da się zapomnieć oczu przerażonych dzieci, które nie wychodziły z piwnicy przez osiem miesięcy.

To straszne, gdy ktoś chce popełnić samobójstwo z powodu zmęczenia – wiele razy musiałam odbierać chłopakom broń

Nie potrafię zapomnieć tych chwil, gdy ranni żołnierze są przywożeni do ośrodka stabilizacji. To nie krew tobą wstrząsa, ale ich twarze, ich cierpienie, ich dezorientacja. To nie okrucieństwo samej wojny ani eksplozje, ani wrogie myśliwce. To ludzkie losy na linii frontu, kiedy rozgrywają się dramaty. Czasami faceci dowiadują się o niewierności swoich kobiet i rozstają się z nimi. Bo kiedy on był długo na wojnie, jego dziewczyna lub żona znalazła sobie kogoś innego. To smutne.

Czego nauczyła Cię wojna?

Być szczęśliwą. To dziwne, ale pokazała mi, jak wiele mamy, w jakim szczęśliwym kraju żyję. Kiedy dziecko się do ciebie uśmiecha – to największe szczęście. Tak samo jak to, że ma ręce, nogi, że żyje, że jest lato, że masz czas je zobaczyć, że żyjesz w spokojnym kraju, że, przepraszam, włosy na moich nogach są fajne – bo mam te nogi. Tego właśnie nauczyła mnie wojna. Zmieniła moje priorytety. Kiedy przyjeżdżam do Polski, śmieję się trochę z różnych kłótni, które mamy w kraju. Nauczyłam się też dawać dużo ciepła ludziom, których spotykam na swojej drodze. Ta wojna zabrała mi wielu przyjaciół żołnierzy, fantastycznych ludzi, których poznałam na froncie. Wojna nauczyła mnie też żyć szybko. Świat i życie są piękne.

I nauczyła mnie tego, że musisz szanować każdego, niezależnie od tego, jak wygląda i co o nim myślisz – bo jutro może go już nie być

Co jest najtrudniejsze dla Ciebie jako wolontariuszki?

Najtrudniej jest przyjechać z ładunkiem do kogoś, a potem więcej go już nie spotkać. To trudne. Trudno jest też walczyć z różnymi zasadami, czasem bardzo głupimi, których musisz przestrzegać. Czasami muszę robić zdjęcia wojska z pomocą humanitarną lub inną, którą przywiozłam, ale bywa, że połowa żołnierzy nie wraca z misji, a pozostałe chłopaki są w okropnym stanie psychicznym. Wtedy nie mam serca robić im zdjęć. Poza tym niektórzy ludzie, którzy przekazują darowizny, narzekają na mnie, bo robię zdjęcia żołnierzy bez ich twarzy. Po prostu nie rozumieją, że ci żołnierze mogą mieć rodziny pod okupacją lub po prostu nie mogą pokazywać swoich twarzy w mediach społecznościowych. Trzeba zrozumieć, że czasami pokazanie domu, w którym mieszkają, lub samochodu oznacza narażenie ich na niebezpieczeństwo. Zawsze powinieneś brać to pod uwagę. Wolontariusze postępują zgodnie z zasadą lekarzy: nie szkodzić.

Agnieszka pomaga ukraińskiemu wojsku od początku wojny. Zdjęcie: prywatne archiwum

Żałowałaś kiedykolwiek swojego wyboru?

Trzy razy myślałam, że wrócę do domu i koniec, już nigdy nie pojadę na front. To były momenty, kiedy widziałam ludzi próbujących zarobić na wojsku – albo kiedy spotykałam prorosyjskich Ukraińców. Ale potem wojskowi dzwonili do mnie i mówili: „Wiedźmo, siostro, pomóż nam, potrzebujemy cię”. I znowu jechałam.

Myślę, że III wojna światowa już się rozpoczęła. I to już nie jest wojna, ale ludobójstwo

Powiem jedno: jeśli Ukraina nie przetrwa, tutaj będzie ciężko. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że w XXI wieku może dojść do tak krwawej wojny. Musimy się więc teraz zjednoczyć, by pomóc Ukrainie ją wygrać.

Jaka jest pierwsza rzecz, którą zrobisz po zwycięstwie?

Nie piję, ale obiecałam sobie, że pierwszym, co zrobię, będzie wypicie za zwycięstwo. Choć pewnie będę płakać, a potem pójdę na spacer z dziećmi. Wiesz, to będzie trudne, bolesne zwycięstwo. Ludzie, którzy kochają Ukrainę, umierają na froncie. Moim marzeniem jest zobaczyć Ukrainę turystyczną, te niesamowicie piękne miasta i wsie. Znam Ukrainę pobitą i zranioną, bo teraz nie jeżdżę tam, gdzie jest pięknie. Jadę tam, gdzie Ukraina cierpi. Moim marzeniem jest zobaczyć to, co najlepsze w tym niesamowitym kraju.

20
хв

Wiedźmo, siostro, pomóż, potrzebujemy cię

Natalia Żukowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Tetiana „Bond” Bondarenko: Różnica między mężczyzną a kobietą na wojnie? Kobieta nie ma prawa popełnić błędu

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Wojna przemija, taniec jest wieczny

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Władysław Owczarenko: Nie lubię, gdy ktoś pyta: „Co zrobisz po wojnie?”

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress