Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Rozpoczyna się ogólnoeuropejska kampania „Mój głos, mój wybór”. W całej Europie zbierane są podpisy w ramach europejskiego projektu publicznego mającego na celu wprowadzenie bezpłatnych bezpiecznych aborcji dla wszystkich europejskich kobiet. Projekt zawiera odrębne przepisy dotyczące migrantów i uchodźców.
04/11/2024 Jedna z liderek organizacji, Marta Lempart, wśród aktywistek Strajku Kobiet w Sejmie w dniu, w którym Sejm miał rozważyć cztery propozycje regulacji aborcji. Zdjęcie: Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl
No items found.
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
24 kwietnia rozpoczyna się zbieranie podpisów pod projektem, którego celem jest wprowadzenie na poziomie europejskim instrumentu finansowego pozwalającego na uzyskanie dostępu do legalnej, bezpłatnej aborcji tym kobietom, które nie mają dostępu do tego świadczenia lub dostęp ten jest utrudniony.
Taka sytuacja ma miejsce między innymi w Polsce i we Włoszech, a w całej Europie - jak mówi Marta Lempart ze Strajku Kobiet - 20 mln kobiet nie ma dostępu do bezpiecznej aborcji. W szczególnie trudnej sytuacji są uchodźczynie.
Dlatego, jak mówią aktywistki - w projekt w Polsce angażuje się przede wszystkim Ogólnopolski Strajk Kobiet i Inicjatywa Wschód wraz z 70 organizacjami partnerskimi z Europy, między innymi Instytutem 8 Marca ze Słowenii - " w ramach kampanii, dążą do zorganizowania ogólnoeuropejskiej akcji przedwyborczej, mającej na celu mobilizację obywateli i obywatelek Unii Europejskiej do aktywnego udziału w wyborach unijnych oraz zebrania miliona podpisów (w Polsce ok. 250 000 podpisów) w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (ECI) na rzecz zapewnienia dostępnej i darmowej aborcji dla obywatelek UE”.
Jak mówiła na konferencji prasowej Dominika Lasota z Inicjatywy Wschód, kampania funkcjonująca międzynarodowo pod nazwą "My Voice My Choice";, w ramach której zbierane będą podpisy w całej Europie, ma na celu zapewnienie dostępu do darmowej, bezpiecznej aborcji w całej Europie
„To wspólna, sprytna próba pójścia wyżej, dalej, uzyskania wsparcia. W Polsce od pół roku mamy nową władzę, a jednak mimo obietnic wyborczych kobiety w Polsce wciąż nie mają dostępu do aborcji, nie są bezpieczne. Skoro rząd nie ogarnia, same to ogarniemy. Wywalczymy to sobie na szczeblu europejskim" - mówiła.
Marta Lempart z Strajku Kobiet wyjaśniała, na czym będzie polegał nowy instrument finansowy, zaznaczając przy okazji, że projekt został już zaakceptowany przez Komisję Europejską.: „ Projekt wkrótce trafi do Parlamentu Europejskiego. Wprowadza instrument finansowy, który po zatwierdzeniu przez PE będzie pozwalał krajom członkowskim na finansowanie aborcji w zgodzie z lokalnym prawem danego kraju. Przykładowo, jeśli Polka będzie chciała dokonać aborcji w Holandii, wystarczy, że zamówi tabletki lub pokaże paszport w klinice. I tyle, dostanie bezpłatną, bezpieczną aborcję. Przypominam, że w całej Europie 20 mln kobiet nie ma dostępu do aborcji. To inicjatywa solidarnościowa, chcemy wywierać oddolną presję na rządy, które - jak włoski - blokują dostęp do aborcji. Jedynym warunkiem skorzystanie z tej usługi medycznej będzie pochodzenie z kraju, w którym te usługi medyczne są na gorszym poziomie niż w kraju, do której udaje kobieta”.
Wiktoria Jędroszkowiak z Inicjatywy Wschód podkreślała z kolei, że dla aktywistek z jej organizacji niezwykle istotne jest, że w projekcie znalazły się także zapisy chroniące osoby migranckie i uchodźcze. Ponieważ to inicjatywa obywatelska, możliwe było ujęcie wątków, które zwykle przy legislacji są pomijane. Mamy nadzieję, że to będzie "game changer"; w zakresie ochrony zdrowia osób migranckich. Zapis stanowi, że uchodźczynie będą miały dostęp do aborcji. Mogą skorzystać z tego mechanizmu, jeśli mieszkają w Unii Europejskiej, zaś jeśli są rezydentkami, mogą podpisać się pod projektem.
Martha Lempart: „Marta Lempart: Udało się znaleźć rozwiązanie, które - mamy tego świadomość - jest półśrodkiem, ale Komisja już zbadała zgodność projektu z traktatami. Rozwiązanie zostało zaakceptowane i nie może być odrzucone z powodu niezgodności z prawem europejskim. Dodaje: Poradzimy sobie, ogarniemy to.”
Z opublikowanego w ubiegłym roku raportu "Care in crisis", wynika, że w szczególnie trudnej sytuacji są uchodźczynie w Polsce, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech. Obraz, który wyłania się z tych danych, jest przerażający. Z uwagi na restrykcyjne prawo, brak informacji, barierę językową i brak pieniędzy wiele kobiet znajduje się w sytuacji, w której muszą dokonać wyboru: wrócić do Ukrainy, szukać pozasystemowych rozwiązań lub donosić ciążę. Dla ofiar gwałtów wojennych - choć nie tylko dla nich - to kolejna trauma.
W Ukrainie aborcja jest legalna i przeprowadzana do 12. tygodnia ciąży bez podawania przyczyny, a tabletki aborcyjne są dostępne w aptekach. Po przyjeździe do Polski Ukrainki są w szoku, kiedy dowiadują się, że nie mogą usunąć ciąży. Z tego powodu raport wzywał Polskę do pilnego dostosowania się do protokołów klinicznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które regulują procedury w przypadku gwałtów.i są wykonywane do 12 tygodnia ciąży bez wyjaśnienia przyczyny, a tabletki aborcyjne są sprzedawane w aptekach. Po przybyciu do Polski Ukraińcy byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, że nie mogą przerwać ciąży. Z tego powodu raport wezwał Polskę do pilnego dostosowania się do protokołów klinicznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które regulują procedury w przypadkach gwałtu.
Zbiórka podpisów rozpoczyna się 24 kwietnia. Celem jest zebranie miliona podpisu w Europie, z czego OSK i Inicjatywa Wschód planują zebrać 250 tys. w Polsce. Zamierzają zakończyć zbiórkę do dnia wyborów europejskich w czerwcu. Podkreślają przy okazji, że celem jest także mobilizowanie do głosowania, by „nie oddać Parlamentu Europejskiego fundamentalistom“, oraz wywieranie oddolnego wpływa na rządy.
Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”
zdjęcie: Bartek Syta
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy..
Dom Ukraiński w Przemyślu to miejsce, o którym nie wspomina się podczas turystycznych wycieczek po mieście. W ciągu ostatnich kilku lat byłam na paru takich wycieczkach i za każdym razem zauważałam, że lokalni przewodnicy pomijają kwestię Ukraińców, choć są oni jedną z kluczowych społeczności w mieście. Społecznością, która pozostawiła po sobie dziesiątki architektonicznych i historycznych artefaktów.
Ponadto ukraińska społeczność Przemyśla jest często określana przez miejscowych jako „prawosławna”, choć nie jest to określenie precyzyjne. W latach 60. XIX wieku, kiedy Przemyśl zaczął się dynamicznie rozwijać dzięki budowie fortecy [Twierdza Przemyśl, podówczas trzecia największa twierdza w Europie – red.], mieszkało tu zaledwie 10 tysięcy osób. Do 1910 roku liczba mieszkańców wzrosła do 56 tysięcy. Wśród nich 12,3 tys. było Ukraińcami, w większości wyznania grekokatolickiego.
Dom Ukraiński stoi w centrum miasta, przy ulicy Kościuszki 5. Ten modernistyczny budynek wzniesiono w latach 1903-1904 z inicjatywy dr. Teofila Kormosza, prawnika i członka lokalnej społeczności ukraińskiej. Ihor Horkiw, obecny kierownik Domu Ukraińskiego, wyjaśnia, jak i dlaczego to miejsce stało się dla Ukraińców kluczowe.
Niebo nie tak niebieskie, trawa nie tak zielona
Halyna Halymonyk: Z tego, co wiem, historia Pańskiej rodziny jest bezpośrednio związana z historią Domu Ukraińskiego w Przemyślu. I w pewnym stopniu odzwierciedla historię wielu Ukraińców, którzy mają swoje korzenie na południowo-wschodnich ziemiach Polski.
Ihor Horków: Rodzina moich dziadków została deportowana podczas akcji „Wisła”, którą przeprowadzono pod hasłem „ostatecznego rozwiązania problemu ukraińskiego w Polsce” – w ramach porozumienia między komunistycznymi rządami ZSRR i Polski – wraz ze 150 tysiącami innych Ukraińców z Łemkowszczyzny, Chełmszczyzny, Nadsania i Podlasia. Wcześniej, bezpośrednio po II wojnie światowej, około pół miliona Ukraińców zostało deportowanych z terenów dzisiejszej południowo-wschodniej Polski do sowieckiej Ukrainy, z której w przeciwnym kierunku wywieziono większość ludności polskiej. W 1947 roku kolejnych 150 000 Ukraińców zostało deportowanych do zachodniej i północnej części Polski, na tak zwane „ziemie odzyskane”.
W ten sposób prokremlowski rząd komunistycznej Polski chciał wymazać ukraińską tożsamość i spolonizować Ukraińców. Surowo zabroniono im powrotu na ziemie, które były ich ojczyzną
Jednak na zachodnich ziemiach Polski nie widzieli dla siebie przyszłości, bo nie było tam „ukraińskiego życia”: żadnej grupy teatralnej, żadnego czasopisma, żadnej cerkwi, żadnej szkoły. Czasami dotarcie do najbliższej cerkwi zabierało cały dzień – a po dwugodzinnym nabożeństwie kolejny dzień upływał im na wędrówce powrotnej.
Ukraińcy to naród bardzo przywiązany do ziemi. W nowym miejscu wszystko było dla nich inne: niebo nie tak błękitne, trawa nie tak zielona, słońce nie grzało tak mocno.
Mimo zakazu, szukali sposobu, by wrócić do domu. Przemyśl, w którym były Dom Ukraiński i cerkiew, stał się dla nich mitycznym miastem, dającym nadzieję na odrodzenie ukraińskiego życia społecznego. Zaczęli więc tam napływać, ukradkiem albo podstępem, i meldować się w okolicznych wsiach. By poczuć ducha „ukraińskiego życia”.
Czy ta idea przyświecała budowie Domu Ukraińskiego w Przemyślu?
W czasie gdy on powstawał, w całej Galicji był boom na wznoszenie takich domów. Ukraińcy budowali domy ukraińskie, Polacy – polskie. Ludzie chcieli się jednoczyć, ale w odrębnych społecznościach. Ukraińcom zajęło to dużo czasu, dlatego ich dom w Przemyślu powstał znacznie później niż inne. Został zbudowany ze zbiórek lokalnej społeczności i okolicznych wsi, które były w większości ukraińskie, a także przy wsparciu ukraińskiej diaspory.
Ten dom miał stać się symbolem zmartwychwstania Ukrainy-Rusi, która powstanie jako niepodległe państwo na mapie Europy. Nawet kopułę zbudowano, jak dla cerkwi. Fasada została ozdobiona niebieskimi i żółtymi ornamentami, a w sali teatralnej są ornamenty odnoszące się do różnych regionów Ukrainy.
Dom Ukraiński w Przemyślu
Społeczność ukraińska w Przemyślu miała rozwiniętą świadomość obywatelską i ukraińskocentryczną mentalność. W odrodzeniu ukraińskości Przemyśl odegrał niezwykle ważną rolę. To właśnie to miasto ukraiński historyk Mychajło Hruszewski nazwał „głównym ośrodkiem ukraińskiego życia na zachodniej granicy”. To tu po raz pierwszy wykonano pieśń „Ukraina jeszcze nie umarła”, która później stała się hymnem państwowym, a we wsi pod Przemyślem urodził się i został pochowany kompozytor Mychajło Werbycki. Iwan Franko recytował tu zaś swój proroczy poemat „Mojżesz”.
8 i 9 marca, czyli w urodziny i imieniny Tarasa Szewczenki, ukraiński biznes w Przemyślu wprowadził dni wolne, które wypełniały wydarzenia kulturalne i edukacyjne
Nic dziwnego, że Ukraińcy w Polsce, których prokremlowscy komuniści chcieli pozbawić tożsamości, szukali miejsc, gdzie mogliby poczuć się Ukraińcami bez strachu, gdzie byłoby „ukraińskie życie”.
Co w tym czasie działo się z Domem Ukraińskim w Przemyślu?
W 1947 r. cały majątek społeczności ukraińskiej, podobnie jak majątki innych społeczności, został znacjonalizowany. Po śmierci Stalina zaczęła się w Polsce odwilż. W 1956 r. rząd komunistyczny przyznał mniejszościom narodowym prawo do tworzenia własnych stowarzyszeń. Białorusini, Ukraińcy i inne mniejszości miały po jednym takim stowarzyszeniu.
Tyle że Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne było w pełni nadzorowane przez polskie władze komunistyczne: donosy, kontrola wypowiedzi i poglądów. Jednak, nawet działając w tej formie, pomogło ono Ukraińcom ożywić swoją społeczność – głównie dzięki działalności kulturalnej. Była grupa teatralna, było pismo „Nasze Słowo” i centrum języka ukraińskiego.
Przez lata społeczność ukraińska w Przemyślu apelowała do lokalnych władz o zwrot budynku, lecz bezowocnie. Przez trzy pokolenia, by zachować budynek, wynajmowano część pomieszczeń. Na początku to był jeden pokój, potem dwa, trzy, sala teatralna, piętro nad nią… Ukraińcy dbali o ten dom, starali się ocalić go od zniszczenia i zapomnienia.
1 procent kosztów, 100 procent tożsamości
Pamięta Pan dzień, w którym po raz pierwszy przyszedł do Domu Ukraińskiego?
Urodziłem się w północnej Polsce, ale moja rodzina dużo słyszała o Domu Ukraińskim w Przemyślu. Rodzice dbali o to, bym miał świadomość, że jestem Ukraińcem, obywatelem polskim ukraińskiego pochodzenia. W domu mówiliśmy po ukraińsku, chodziłem do ukraińskiej szkoły. Dlatego zawsze czułem szczególny związek z tym miejscem, a przeprowadzka do Przemyśla była dla mnie świadomą decyzją.
Po raz pierwszy zobaczyłem Dom Ukraiński w 2007 roku. W tym czasie były w nim mieszkania komunalne, otwarto tu nawet publiczną toaletę. Stan obiektu był okropny.
Ukraińskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne istniało do 1989 roku. Zostało zlikwidowane z powodu bliskich związków z reżimem komunistycznym i zastąpione przez Związek Ukraińców w Polsce. Zgodnie z polską ustawą mniejszościami narodowymi są te mniejszości, które mieszkają w Polsce co najmniej od 100 lat.
A Ukraińcy byli we wschodniej Polsce zawsze. Całkowita ich asymilacja była i jest niemożliwa, o czym świadczy m.in. to, że w spisie powszechnym z 2011 roku ukraińską tożsamość narodową zadeklarowało więcej osób niż w spisie z 2002 roku
Porozumienie w sprawie przekazania budynku udało się osiągnąć dopiero w 2011 roku: Związek Ukraińców w Polsce odkupił go od gminy za symboliczny 1 procent wartości. Decyzja ta wiązała się ze zwrotem Polakom Domu Polskiego we Lwowie.
Później społeczność ukraińska zebrała 6,5 mln zł z prywatnych darowizn i dotacji na remont budynku, którego całkowity koszt oszacowano na 12,5 mln zł. Prace zaczęliśmy od sali teatralnej, bo chcieliśmy, by jak najszybciej można było organizować w niej wydarzenia kulturalne i integracyjne.
Ale to miejsce służy nie tylko na rzecz społeczności ukraińskiej. Jest przestrzenią dialogu międzykulturowego i przełamywania stereotypów. Bo nikt nie powinien być zamknięty we własnej bańce kulturowej.
Czy to prawda, że lokalne władze często ignorują przyjazne gesty ze strony Domu Ukraińskiego?
Przemyśl to miasto o skomplikowanej historii.
Niemal wszyscy politycy wykorzystują wątek ukraiński podczas kampanii wyborczych, nie wyciągając wniosków z błędów popełnionych w przeszłości
A że wybory są zawsze, wydaje się, że to niekończący się proces. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by przezwyciężyć stereotypy i uprzedzenia wobec Ukraińców. Jednak wielu politykom łatwiej jest grać na emocjach wyborców, wskazując jakiegoś wroga. Często tematy historyczne są wykorzystywane jako grunt do manipulacji.
Jak z tym walczymy? Mówimy o faktach, na przykład o wkładzie Ukraińców w polski system emerytalny i podatkowy. Kiedy w Przemyślu wybuchły protesty rolników, skupiliśmy się na stratach poniesionych przez polskich przedsiębiorców z powodu blokowania granicy.
Zapraszamy polską społeczność do udziału we wszystkich naszych wydarzeniach, nasze drzwi są zawsze otwarte. To jedyny sposób na budowanie wspólnoty ukraińsko-polskiej.
Na ścianie Domu Ukraińskiego widnieje napis: „Nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski, nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy”. Ukraińscy i polscy politycy oraz społeczności po obu stronach granicy muszą zdać sobie z tego sprawę
Inni odchodzą, my zostajemy
Zarazem Dom Ukraiński w Przemyślu zawsze był miejscem wsparcia dla Ukraińców, nie tylko tych w Polsce. Zwłaszcza po wybuchu wojny na pełną skalę.
Tak, zawsze byliśmy po stronie Ukrainy we wszystkich próbach, przez które przechodziła. Kiedy był Euromajdan, a później Rewolucja Godności, Ukraińcy w Polsce i Polacy zbierali pomoc humanitarną. Kiedy Ukraina, kierowana przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza, zakazała importu artykułów humanitarnych, dzieliliśmy je na małe partie, wwozililiśmy do Ukrainy pojedynczymi samochodami i rozwoziliśmy po kraju.
Przed wojną zebraliśmy się, by pomyśleć, w jaki sposób Dom Ukraiński w Przemyślu może pomóc Ukraińcom. Opracowaliśmy plan pomocy. Wolontariusze, którzy na dworcu kolejowym w Przemyślu pomagali ukraińskim uchodźcom dostać się do właściwego pociągu, autobusu czy udzielali informacji, byli ukraińskimi i polskimi wolontariuszami z naszego Domu.
Byliśmy dobrze przygotowani, mieliśmy opracowane precyzyjne protokoły udzielania pomocy.
Sala teatralna, w której występowali ukraińscy i polscy twórcy – Sołomija Kruszelnicka, Łesia Kurbas, Oksana Zabużko, Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk – została przekształcona w tymczasowy hostel z 24 łóżkami
Potem dostawialiśmy kolejne łóżka: 50, 80... W sumie w ciągu sześciu miesięcy przyjęliśmy około 5000 osób, zapewniając im zakwaterowanie i wyżywienie.
Sala teatralna przekształcona w schronisko dla uchodźców, 2022 r. Zdjęcie: Adam Jaremko
Dom Ukraiński w Przemyślu zorganizował ponad 1000 dni dyżurów wolontariuszy na dworcu kolejowym. Nasi wolontariusze pomagali kobietom z dziećmi nosić walizki, zajmowali się logistyką. Przygotowywaliśmy pakiety niezbędnych informacji, które można było przekazywać uchodźcom w 100 sekund – także te, które pomagały unikać oszustów i złodziei. Pracowaliśmy również w pokoju dla matek z dziećmi.
Za tym wszystkim stał zespół Związku Ukraińców w Polsce – polscy i ukraińscy wolontariusze, którzy byli gotowi do pracy w dni powszednie i święta
Dzięki wsparciu sponsorów udało nam się wyremontować część budynku, w którym obecnie działa schronisko dla uchodźców. To dom dla osób, które potrzebują tymczasowego schronienia, by odetchnąć i zdecydować, dokąd dalej pójść. Otwarto również schronisko dla osób niepełnosprawnych, przewidziane do krótkoterminowego zakwaterowania – od dwóch do trzech miesięcy. Trafiający tu ludzie borykali się z trudnościami już przed wojną, a teraz potrzebują dodatkowego czasu na dostosowanie się i powrót do zdrowia.
Naszym celem było pomóc tym ludziom zaplanować przyszłość: znaleźć pracę, szkołę dla dzieci, kursy językowe. Fakt, że po dwóch lub trzech miesiącach mogą już sobie sami poradzić, że odzyskali kontrolę nad swoim życiem, jest dla nas największą nagrodą.
Dzięki różnym programom grantowym mogliśmy np. organizować wizyty lekarskie w schronisku i pomoc psychologiczną. Teraz ze względu na zawieszenie wsparcia z USAID [Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego, likwidowana obecnie przez administrację Donalda Trumpa – red.] niektóre programy, w tym pomoc psychologiczna, musiały zostać ograniczone. Szukamy sposobów, by czymś to zastąpić, ponieważ społeczność ukraińska w Polsce jest zajęta zbieraniem funduszy głównie dla frontu. Wiele organizacji wycofuje się z pomocy, choć zapotrzebowanie na nią nie zniknęło. Nasza organizacja nadal pomaga Ukraińcom w wielu sprawach: tłumaczeniach, organizacji pogrzebów, wsparciu kobiet, które mają urodzić dziecko.
Mamy więcej pracy, bo gdy inni odchodzą, my zostajemy – jako jedni z nielicznych
Przez ponad 1000 dni inwazji wolontariusze z Domu Ukraińskiego byli osobami pierwszego kontaktu dla Ukraińców przyjeżdżających na dworzec kolejowy w Przemyślu. Zdjęcie: Adam Jaremko
Coraz częściej pojawiają się opinie, że część uchodźców wojennych może pozostać w Polsce na zawsze. Jaka powinna być polityka Polski w zakresie integracji Ukraińców?
Państwo nie powinno wykluczać z tego procesu organizacji pozarządowych, które mają wieloletnie doświadczenie w pracy integracyjnej. Odkąd Dom Ukraiński w Przemyślu wznowił swoją działalność, zorganizowaliśmy dziesiątki polsko-ukraińskich wydarzeń. U nas jest miejsce dla wszystkich mieszkańców Przemyśla, nie tylko Ukraińców.
Nie budujemy muru wokół naszej społeczności, ale otwieramy drzwi. Tylko dzięki stałym kontaktom osobistym i otwartej przestrzeni kulturalnej możemy zbudować prawdziwy most porozumienia. To właśnie takie inicjatywy jak nasza udowadniają, że integracja nie jest asymilacją, ale współistnieniem, w którym każdy zachowuje swoją tożsamość, stając się częścią czegoś większego.
Jak wskazuje najnowszy raport UN Women, w 2024 roku co czwarty kraj na świecie odnotował regres w obszarze praw kobiet, a w Unii Europejskiej około 50 milionów kobiet nadal doświadcza wysokiego poziomu przemocy seksualnej i fizycznej – zarówno w domu, w pracy, jak i w miejscach publicznych
Z dr hab., prof. UW Elżbietą Korolczuk, socjolożką, aktywistką, badaczką rozmawiamy o aktualnej sytuacji praw kobiet na świecie, w Polsce i Ukrainie, oraz o tym, co jeszcze możemy zrobić, aby chronić i wspierać prawa kobiet, które znowu są narażone na wykluczenie, czy przemoc.
Wpływ Kościoła
Olga Pakosz: – Pani Profesor, co oznacza regres praw kobiet?
Elżbieta Korolczuk: – Oznacza to, że w wielu krajach zahamowany został proces wyrównywania szans, a w innych sytuacja kobiet uległa pogorszeniu.
Oczywiście, nigdy nie było tak, że wszyscy uczestnicy życia publicznego, nawet w krajach liberalnych, akceptowali równość płci
Zawsze istniały grupy, które sprzeciwiały się prawom kobiet – reprodukcyjnym, prawu do aborcji, antykoncepcji czy równości płci w życiu politycznym. Jednak w krajach demokratycznych panowała zgoda, że powinniśmy dążyć do pełnoprawnego uczestnictwa kobiet w życiu społecznym i politycznym. Grupy, które się temu sprzeciwiały, pozostawały na marginesie życia publicznego. Dziś poglądy antyrównościowe przesuwają się do centrum debaty publicznej i – w zależności od kraju – przybierają różne formy.
Na przykład w Afganistanie, gdzie w różnych momentach XX wieku wprowadzano przepisy poprawiające sytuację kobiet, dziś nie mają one żadnych praw. Fundamentaliści doprowadzili do tego, że nie mogą pracować, nie mogą same wychodzić z domu, nie mogą się uczyć. Nie mogą uczestniczyć ani w życiu publicznym, ani w polityce, większość też doświadcza przemocy – są dane pokazujące, że może to dotyczyć nawet 85% Afganek
A w takich Stanach Zjednoczonych, w których przez wiele lat polityczny mainstream podzielał przekonanie, że prawa kobiet są oczywistą częścią demokracji, dokonuje się zamach zarówno na demokrację, jak na prawa kobiet.
Jedno i drugie ma związek z rosnącym znaczeniem ruchów antygenderowych i konserwatywnych, które często są powiązane z organizowaną religią – zarówno z chrześcijaństwem, jak i z islamem, a także z ortodoksyjnym judaizmem, który również nigdy nie był przyjacielem kobiet.
A jak to wygląda w Polsce? Mamy już prawie dwa lata od zmiany władzy. Dlaczego więc, mimo wcześniejszych obietnic, nie podjęto żadnych działań, by rozwiązać prawnie choćby kwestię aborcji?
Po pierwsze dlatego, że obecna klasa polityczna – i to nie tylko w Polsce, ale też w wielu innych krajach – jest znacznie bardziej konserwatywna niż większość społeczeństwa. Po drugie, sprawy dotyczące praw kobiet czy praw mniejszości wciąż znajdują się pod silnym wpływem instytucji religijnych.
Akcja „Aborcja! Tak!” w Warszawie, 2024 r. Zdjęcie: Witold Jarosław Szulecki/East News
W Polsce obserwujemy wyraźny kulturowy konflikt: kraj bardzo szybko się laicyzuje – młodsze pokolenia odchodzą od religii instytucjonalnej i w ogóle od wiary – a mimo to spora część wyborców, głównie starszych, to nadal osoby głęboko religijne. Kościół jako instytucja polityczna wciąż odgrywa ogromną rolę – zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym. Często biskupi są faktycznymi uczestnikami lokalnego życia politycznego. Duże znaczenie ma też ekonomiczna pozycja Kościoła – to wciąż jeden z największych właścicieli majątku w kraju.
Czy zmiana prezydenta może coś faktycznie zmienić?
Czy możemy zaufać politykom? To pytanie, które zadaje sobie wiele osób. Obietnice padały już dwa lata temu, przy okazji wyborów parlamentarnych, ale jak pokazują badania, duża grupa młodych kobiet, które w 2023 roku głosowały na obecną koalicję, dziś czuje się rozczarowana i sfrustrowana. W kampanii mobilizowano tę grupę wyborczyń m.in. obietnicami dotyczącymi praw reprodukcyjnych, wsparcia finansowego w kwestiach związanych z aborcją i równością osób LGBT. Jak na razie koalicja nie spełniła tych obietnic. Jak to będzie wyglądało w praktyce po wyborze prezydenta – zobaczymy.
Obawiam się, że mamy do czynienia z lekceważeniem wyborczyń: najpierw coś się obiecuje, żeby pozyskać poparcie, a potem się tego nie realizuje
Taka strategia nie tylko zniechęca konkretne grupy wyborców, ale wywołuje też szersze poczucie rozczarowania demokracją jako systemem. Pytanie, na ile politycy są tego świadomi i czy rozumieją długofalowe koszty takich działań.
Jako socjolożka nie mam wielkich oczekiwań. Ale jako obywatelka mam nadzieję, że partie rządzące w końcu się przebudzą – i że zmiana prezydenta zaowocuje przynajmniej rozwiązaniem tak podstawowych spraw, jak zakaz aborcji, czy równouprawnienie osób LGBT.
Czas, gdy znikają wolności
Jak obecnie wygląda sytuacja kobiet w Ukrainie, jeśli chodzi o ich prawa?
Wojna – jak każdy kryzys – zawsze negatywnie odbija się na społeczeństwie. Oczywiście z jednej strony na mężczyznach, bo to oni głównie giną na froncie albo ponoszą różne koszty związane z byciem żołnierzem. Ale jednocześnie cały ciężar podtrzymania życia codziennego spada na kobiety. Chodzi nie tylko o pracę zawodową, ale też wszystkie działania związane z utrzymaniem życia rodzin, społeczności, z codziennym funkcjonowaniem ludzi. Do tego w ukraińskiej armii jest dużo kobiet, które niosą podwójny ciężar.
Ukrainka wśród ruin domu po rosyjskich ostrzałach w Mikołajowie, 2 sierpnia 2022 r. Zdjęcie: Kostiantyn Liberov/AP/Associated Press/Eastern News
Wojna oznacza też zawieszenie normalnej walki politycznej, a to z kolei sprawia, że trudno jest grupom mniejszościowym zawalczyć o swoje prawa. Bo jednostkowe prawa czy prawa konkretnych grup znikają w tym koszmarze obrony przed atakującą Rosją.
Widać jednak, że politycznie Ukraina dąży do integracji z Europą a to otwiera możliwości wprowadzania rozwiązań równościowych. Warto porównać Ukrainę i Gruzję – dwa państwa postsowieckie, które miały podobne punkty wyjścia. O ile Ukraina bardzo mocno poszła w kierunku integracji europejskiej – co stało się jednym z elementów konfliktu – i w związku z tym podjęła wiele działań, jak choćby ratyfikacja konwencji stambulskiej czy ochrona praw kobiet i mniejszości, to Gruzja podążyła w przeciwnym kierunku. Zbliżyła się do Rosji, także poprzez kwestie religii, ograniczeń wobec organizacji pozarządowych, a także silnego wpływu Kościoła Prawosławnego.
Gruziński rząd zmierza do ograniczenia praw mniejszości, szczególnie osób LGBT, co jest też częścią szerszego procesu ograniczania praw społeczeństwa obywatelskiego i przestrzeni dla oddolnych ruchów. To pokazuje, że mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko kwestie światopoglądowe czy kulturowe – stosunek do równości to element pewnych geopolitycznych decyzji podejmowanych przez państwa. Tak jak w przypadku Polski czy innych krajów, które wchodziły do Unii Europejskiej – ten proces był powiązany z przyjęciem przynajmniej części zobowiązań dotyczących równości. I to oczywiście ma znaczenie dla konkretnych rozwiązań, które dane państwo wprowadza, choć różnie bywa z efektami.
Podczas akcji protestacyjnej w Tbilisi, 18 kwietnia 2024 r. Zdjęcie: VANO Shlamov/AFP/Eastern News
Czy brakuje w Ukrainie jakichś ustaw, rozwiązań prawnych, które wspierałyby prawa kobiet? Czy chodzi tu wyłącznie o kryzys związany z wojną?
Chcę wyraźnie powiedzieć, że nie jestem specjalistką od Ukrainy – trzeba o to zapytać same Ukrainki. Ale myślę, że to złożona kwestia. Z jednej strony pytanie brzmi: na ile instytucje są otwarte na głosy mniejszości, w tym oczywiście kobiet? Na ile rzeczywiście reprezentują grupy, które w społeczeństwie są w jakiś sposób słabsze? Z drugiej strony, problemem jest też sposób wdrażania tych przepisów, czyli np. kwestia ochrony przed przemocą – jedna z najbardziej podstawowych spraw.
Jeśli nie mamy tej ochrony, to wiadomo, że obywatelki nie mają równych praw
Jeżeli nie mają ich we własnym domu, ani na ulicy, to trudno mówić o równym dostępie do praw np. w polityce. No i teraz pytanie – czy państwo, które przechodzi przez tak głęboki kryzys: wojenny, ekonomiczny, infrastrukturalny, jest w stanie skutecznie zapewnić kobietom ochronę przed przemocą? Myślę, że musimy się tego domagać, ale jednocześnie to ogromnie trudne zadanie.
A jak to wygląda w Polsce? Czy u nas obowiązuje dobre prawo?
Tak, w wielu sferach obowiązują całkiem niezłe przepisy, ale często nie są właściwie implementowane. Przykładem mogą być zmiany wprowadzone w lutym tego roku – dotyczące definicji gwałtu.
Przepisy mówią teraz, że gwałtem jest każda sytuacja naruszenia granic w sferze seksualnej bez wyraźnej zgody. Czyli teoretycznie nie ofiara ma już udowadniać, że powiedziała „nie”, tylko sprawca powinien wykazać, że otrzymał zgodę
Ale nie mamy żadnej szerokiej kampanii informacyjnej w tej sprawie. Większość ludzi nawet nie wie, że coś się zmieniło. Nie mamy odpowiednich programów edukacyjnych. Brakuje szkoleń dla policji i prokuratury, które umożliwiłyby skuteczne wdrażanie nowych przepisów.
Takie sprawy powinny znaleźć się na pierwszych stronach gazet.
Sufrażystka Suzanne Maureen Swing trzyma tabliczkę z napisem: „Demokracja musi zacząć się w domu”, 1917 r., USA. Zdjęcie: mediadrumworld.com/Media Drum/East News
Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze
Kiedyś Stany Zjednoczone były wzorem, jeśli chodzi o walkę o prawa kobiet i realizację tych praw. A co teraz? Sufrażystki przewracają się w trumnach?
Mam nadzieję, że Stany Zjednoczone staną się nie tylko przykładem na to, że można zniszczyć coś, co niby już zostało wywalczone, ale również nauczy, jak to naprawdę utrzymać. Warto podkreślić, że w porównaniu z Polską, Ukrainą i większością krajów wschodnioeuropejskich, prawa kobiet w USA zostały zagwarantowane dość późno, w momencie, kiedy większość kobiet w Europie Wschodniej już pracowała i miała pewną niezależność finansową.
W Polsce kobiety uzyskały prawo do aborcji w 1953 roku, a w Stanach federalne prawo do przerywania ciąży wprowadzono dopiero w połowie lat 70.
Choć jeszcze na początku lat 60. i 70. kobiety musiały walczyć o dostęp do legalnych aborcji w ciągu ostatnich pięciu dekad Stany wytworzyły wizerunek kraju, w którym prawa mniejszości i kobiet są bardzo zaawansowane
Jednak ta walka o równość zawsze była intensywna, a przeciwnicy równości nigdy nie pozostawali bierni. Dziś główną różnicą jest to, że elity polityczne – część z nich – stały się niezwykle konserwatywne, a system ochrony praw na poziomie federalnym zaczyna się rozpadać. W szczególności odnosi się to do decyzji Sądu Najwyższego, który podważył przepisy chroniące prawo do aborcji na poziomie federalnym, jak choćby decyzję dotyczącą Roev. Wade.
Te zmiany pokazują, jak ważne jest, by cały czas pilnować równości. Prawa kobiet nie są dane raz na zawsze. Pokazuje to również związek pomiędzy prawami kobiet i prawami mniejszości a demokracją. Z jednej strony, w krajach niedemokratycznych bardzo wyraźnie widać erozję praw kobiet, które najczęściej są grupą, której prawa są odbierane. Gdy tworzy się sztywną hierarchię władzy, kobiety zazwyczaj zajmują niższą pozycję.
Z drugiej strony, krytyka praw kobiet często służy za pretekst do atakowania demokratycznych wartości i instytucji. Atakowanie równości płci jest dziś wykorzystywane przez ruchy antydemokratyczne, które mobilizują społeczeństwo, wzbudzając strach i przekonując ludzi, że zarówno równość płci, jak i demokracja poszły za daleko. Przykładem może być kampania Trumpa przeciwko Kamali Harris, która była przedstawiana jako rzeczniczka osób trans, a kwestie związane z finansowaniem operacji zmiany płci w więzieniach były wykorzystywane do mobilizacji wyborców a jednocześnie do ośmieszenia liberalnej demokracji.
Strategia populistów prawicowych polega na tym, żeby obśmiać kwestie równościowe, pokazać je jako coś absurdalnego i coś, co zagraża samym kobietom, a przy okazji mobilizować ludzi przeciwko demokracji jako takiej
Demonstracja wspierająca prawa kobiet w Afganistanie, Londyn, 8 marca 2024 r. Zdjęcie: HENRY NICHOLLS/AFP/Eastern News
Co my, zwykłe kobiety, możemy teraz zrobić w Polsce i Ukrainie, żeby bronić swoich praw?
Moim zdaniem wiemy to od sufrażystek – po pierwsze, praw nam nikt nie da, musimy je wywalczyć, a kiedy je wywalczymy, musimy ich bronić.
To jest trochę jak w małżeństwie. Zazwyczaj jest tak, że jeśli przyjmiemy na siebie wszystkie obowiązki, a nie będziemy się domagać swoich spraw, to ta druga strona nam nie pomoże i sama z siebie nie da nam praw, które nam się należą
Tak samo jest w życiu politycznym.
To kwestia głosowania, wspierania organizacji pomagających kobietom, ale także tych organizacji, które wychodzą na ulicę, osób które się mobilizują. To kwestia wspierania konkretnych kobiet, które działają na rzecz innych kobiet, jeśli my same czujemy, że to nie jest dla nas. To kwestia wspierania konkretnych polityczek, ale też pociągania ich do odpowiedzialności, sprawdzania, co robią, na jakiej zasadzie, wyrażania swojej opinii. To jest coś, czego nigdy nie powinnyśmy odpuścić. Czy to będzie na Facebooku, czy w debacie, czy w miejscu pracy.
Myślę, że wciąż żyjemy w bardzo dobrym miejscu, w którym możemy mieć swój głos
Nie jesteśmy w Afganistanie, tylko w miejscu, gdzie możemy ten głos mieć i możemy go używać.
Myślę, że musimy wykonać ten wysiłek, przyzwyczaić się do tego, żeby aktywność polityczna była po prostu częścią naszego życia, a nie jakimś marginesem, który pojawia się tylko na przykład przy głosowaniu, albo w ogóle nie, bo wtedy rezygnujemy z możliwości zmiany świata.
Są kobiety, które są przeciwko migracji albo prawu do aborcji. Oczywiście mają do tego prawo, ale niestety nie działają ani na swoją rzecz, ani na rzecz swoich sióstr, koleżanek, córek itd. Nikt nie musi robić aborcji, ale w świecie, w którym kobietom się jej zabrania, to zwykłe kobiety zapłacą za ten zakaz swoim życiem, zdrowiem, komfortem psychicznym. I na taki świat po prostu nie powinniśmy się godzić.
Mimo wojny udało się jej nie tylko utrzymać zespół DOMIO PUBLISHING, ale nawet zwiększyć liczbę pracowników. W Polsce uruchomiła magazyn „Architectural Digest”, z siedzibą w Warszawie, który szybko znalazł swoich czytelników i zdobywa lokalny rynek.
Natalia Dunajska opowiada o branży wydawniczej w Polsce i o swoich przemyśleniach na temat wojny.
O czasopismach i luksusie
– „Architectural Digest” (AD) wszedł na polski rynek, gdy minął już pierwszy szok związany z inwazją na pełną skalę – mówi Natalia. – Negocjacje w sprawie licencji trwały 1,5-2 lata.
Polski AD to magazyn o projektowaniu architektonicznym i sztuce, wykwintnych wnętrzach i stylowych domach, innowacjach i trendach. Ma też segment lifestylowy, z modą i dobrami luksusowymi.
Okładka magazynu. Zdjęcie: materiały dla prasy
Wydawnictwa DOMIO PUBLISHING są w 90% tworzone lokalnie. Dobrze wiemy, że to, co działa w Polsce, nie działa w Ukrainie czy we Francji. Tak jak to, co sprawdza w Ukrainie, nie sprawdzi się w Polsce.
Jestem osobą zorientowaną bardzo komercyjnie i odpowiedzialną za biznes, który prowadzę. Dlatego mówię językiem liczb – wynik jest dla mnie zawsze ważny. I kocham swoją pracę
Dajemy ludziom marzenia, jesteśmy kupowani i czytani. Nie oznacza to oczywiście, że ktoś po przeczytaniu naszego magazynu od razu kupi kuchnię za 100 tysięcy euro. Ale przynajmniej może zanurzyć się w świecie luksusu, zajrzeć do gustownie urządzonego mieszkania lub domu. Dajemy czytelnikom możliwość zbliżenia się do swoich marzeń, spełnienia ich. W końcu tylko wtedy, gdy marzymy, odnosimy sukcesy.
O guście
Polacy mają gust, ale dość powściągliwy. Są mniej odważni w kolorach i odcieniach niż Hiszpanie. Preferują jednak niezawodność: drogi przedmiot musi być naprawdę wysokiej jakości.
Jeśli polski nabywca wydaje 100 dolarów, musi rozumieć, na co je wydaje.
Europejska mentalność polega m.in. na tym, że człowiek w wieku 20 lat nie ma w zwyczaju nosić futra z norek do szpilek czy jeździć bentleyem. Dla określonych atrybutów trzeba osiągnąć pewien wiek
W polskim segmencie luksusowym widzimy pięknych ludzi, którzy są dobrze ubrani. Ale są ubrani bardziej powściągliwie niż w Ukrainie, a ich samochody są bardziej powściągliwe niż nasze.
O różnicach
W Ukrainie istnieje zjawisko zwane show-off, życie na pokaz. Możesz żyć w dość prostych warunkach, a mimo to jeździć mercedesem. To takie azjatyckie pragnienie luksusu.
Uroczyste otwarcie magazynu AD. Zdjęcie: Materiały prasowe
Kiedy Ukrainka wychodzi z domu, wygląda tak, jakby wychodziła za mąż. Zawsze makijaż, często buty na obcasie.
W Polsce jest to mniej widoczne. Co więcej, ludzie tutaj ubierają się o wiele prościej, czasem nawet nudno. Modni ludzie są tutaj wielkimi konserwatystami. I nawet jeśli są dobrze sytuowani, to te ich pieniądze są „ciche”. W Ukrainie bogaci ludzie stopniowo zmieniają się w tym kierunku.
O rynku
W naszym segmencie biznesowym Polska to Ukraina sprzed 7-10 lat. Rynek dóbr luksusowych w Ukrainie jest znacznie większy. Nie ma tu wielu marek, które są u nas. Na przykład my mamy bezpośrednią monomarkę – przedstawicielstwa Cartiera, Chanela, Louisa Vuittona, Prady, Johna Richmonda. Kilka miesięcy temu otwarto tu kącik Dior. Louis Vuitton również ma tu swój kącik, a my mamy osobny sklep. Cartier działa tu przez agenta, a w Ukrainie bezpośrednio.
Myślę, że nawet mimo wojny Ukraina konkuruje z Polską pod względem wielkości rynku. Ale tu jest ogromny potencjał. W ciągu ostatnich dwóch lat otwarto wiele salonów w segmencie wyposażenia wnętrz, a wiele kolejnych zostanie otwartych.
Polacy kochają to, co mają, chronią to i nie wpuszczają ludzi z zewnątrz
Ale to zjawisko ma też swoją drugą stronę – gdy nie mogą zaoferować produktów takiej jakości, które zastąpiłby luksusowe zagraniczne marki wchodzące teraz na rynek.
Otwierają się luksusowe sklepy, a miejscowi przychodzą i je oglądają. By wydać 10 000 dolarów na sofę, musisz najpierw przyzwyczaić się do tego pomysłu. Jednak Polacy też lubią jeździć audi, BMW i porsche. Preferują szwajcarskie zegarki i biżuterię Bulgari, Cartier, Van Cleef itp. Oznacza to, że istnieje popyt na zachodnie marki – obok polskich projektantów i marek.
O początkach
W branży wydawniczej pracuję od lat, więc znam wszystkie procesy od podszewki, wiem jak je budować. Potrzebowałam odpowiedniego zespołu. Przede wszystkim musiałam znaleźć redaktora naczelnego, który wybrałby odpowiednich dziennikarzy. Nie mówię po polsku i nie mam wyczucia językowego, więc istniało duże ryzyko pomyłki przy wyborze naczelnego. Ale mieliśmy szczęście.
Z dystrybucją wszystko było proste. Zwróciłam się do sztucznej inteligencji. Napisałam: „Podaj największe firmy zajmujące się dystrybucją czasopism” – i dostałam je wraz z kontaktami. Mamy dwóch świetnych sprzedawców reklam, nasz zespół jest w całości polski. Oczywiście dokonaliśmy pewnych korekt i pożegnaliśmy się z niektórymi osobami, ale w ciągu półtora roku stworzyliśmy bardzo dobry team.
Jestem CEO firmy i oczywiście jestem rozdarta między dwoma rynkami – spędzam 50% czasu w Polsce i 50% w Ukrainie. Ale „long distance doesn't work” – zarówno w związkach, jak w biznesie, więc musisz to wszystko kontrolować.
Z Brigitte Macron. Zdjęcie: prywatne archiwum
O błędach i trudnościach
Kiedy rejestrowaliśmy firmę online, popełniliśmy mały błąd. Pojawiliśmy się w KRS, ale już nie na białej liście [wykaz podatników VAT – red.] i nie mogliśmy przejść dalej. Na zadane przez nas pytania nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Istnieje problem komunikacji we wszystkich strukturach, zwłaszcza jeśli jesteś obcokrajowcem. Dotyczy to również otwarcia konta bankowego. Byliśmy więc w próżni. Dopiero gdy błąd został naprawiony, wszystko zaczęło działać.
Popełnilibyśmy mniej błędów, gdyby ktoś wziął nas za rękę i poprowadził od początku. Później nasza koleżanka, Ukrainka od dawna mieszkająca w Polsce, ułatwiła i przyspieszyła wszystkie procesy.
Trudności pojawiły się wtedy, gdy otworzyliśmy firmowe konto bankowe. Z jakiegoś powodu nie zostało aktywowane. Wysłałam pismo z pytaniem, co się dzieje, dlaczego aktywacja trwa tak długo. Mija tydzień, dwa – i nikt mi nie odpowiada. W banku dowiaduję się, że to kierownik popełnił błąd podczas wypełniania dokumentów – ale nie mogą tego naprawić, bo kierownika nie ma. Nie mogą też otworzyć nowego konta, ponieważ już je mam.
Powiedziałam temu pracownikowi: „Słuchaj, tu jest twój bank, a tu obok jest inny bank. Nie obchodzi nas, gdzie otworzymy konto”. W dwie minuty wszystko było załatwione
Kiedy znaleźliśmy powierzchnię biurową w Warszawie, pośrednik oznajmił: „Podpiszemy umowę za kilka miesięcy”. To było dziwne, bo chodziło nie o zakup, tylko o wynajem. W Kijowie odbywa się to znacznie szybciej.
Zdaliśmy sobie również sprawę, że z częścią zespołu nie wystartujemy. Wymieniliśmy więc 20% zawodników – i wszystko ruszyło.
By wejść na polski rynek, potrzebujesz polskiego partnera, który będzie twoim asystentem i przewodnikiem. Z pomocą miejscowych wszystko jest szybsze i znacznie łatwiejsze do załatwienia – chociaż obecnie istnieje wiele organizacji i fundacji, które pomagają zakładać ukraińskie firmy i zapewniają dotacje na ich rozwój.
Teraz, gdy rozumiem lokalny rynek, zawsze dodaję kilka miesięcy w planowaniu transakcji, uwzględniając tę polską powolność. Polacy mają jednak mocniejsze nerwy. My pracujemy intensywnie, choć mamy u siebie wojnę.
O inwazji
Mieszkamy kilometr od Buczy. Kiedy zaczęła się inwazja, mój mąż wskoczył do samochodu i pojechał do Peczerska, by zabrać naszych rodziców w bezpieczne miejsce.
Przez pierwsze trzy dni siedzieliśmy w piwnicy, ponieważ niedaleko jest lotnisko w Hostomlu i nad naszymi głowami ciągle latały samoloty i rakiety.
Dzień po rozpoczęciu wojny odcięto nam prąd, a kilka dni później gaz. Spośród wszystkich naszych przyjaciół w okolicy tylko my mieliśmy kominek, więc przynajmniej było ciepło. Mój mąż jest fanem grillowania, więc gotowaliśmy na grillu. Miałam też mnóstwo świec, bo przed wojną ciągle je kupowałam.
Ulica Wokzalna [Dworcowa], na której został zniszczony rosyjski konwój, przecina się z ulicą Jabłońską [w czasie okupacji Rosjanie zabili tu co najmniej 60 cywilów – przyp. aut.] za naszym płotem. To tamtędy przejeżdżały czołgi.
Mój brat mieszka trochę dalej, w Bereziwce. 3 marca o 3 nad ranem przyszli do niego Buriaci i powiedzieli: „Luksusowa chałupa – precz!”
Jego dom został zniszczony – z powodu fali uderzeniowej ścianka działowa w kuchni przesunęła się o 20 centymetrów, szyby wyleciały. Teraz jest odbudowywany.
Pojechaliśmy tam 9 marca. Jechaliśmy z białymi szmatami, na których było napisane: „Dzieci”. Przejechaliśmy przez dwa rosyjskie punkty kontrolne, nasze samochody zostały przeszukane.
Później, kiedy przeczytałam o Buczy, pomyślałam: „Mój Boże, wygląda na to, że nad nami czuwała armia aniołów stróżów”.
Pojechaliśmy na zachód Ukrainy, ale gdy tylko w naszym Worzelu [podmiejskie osiedle w okolicy Buczy – red.] włączyli prąd, następnego dnia byliśmy w domu.
O Warszawie
Do Warszawy przyjeżdżam, jak do domu, wszystko tu znam. Uwielbiam to miasto, bo nie muszę po nim jeździć samochodem. Nawet jeśli ktoś oferuje mi podwiezienie, mówię: „Nie dzięki”. A po Kijowie podróżuję samochodem cały czas.
Mam w Warszawie swoje ulubione miejsca: Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Muzeum Wojska Polskiego, bardzo podoba mi się też architektura Teatru Wielkiego. Dla mnie to nie jest obce miasto.
Spędzam w Warszawie dużo czasu. Kiedy rozpoczynaliśmy nasz projekt, przebywałam tu dłużej niż w Kijowie. Dla moich dzieci to było nie do zniesienia. Teraz spędzam tyle samo czasu tu i tu.
Nie rozważam jednak Warszawy jako miejsca stałego zamieszkania. W Kijowie mam duży, piękny dom, który sobie wybudowaliśmy. Czy wyprowadzisz się z domu z dużą działką i grillem? Nie. Uwielbiam dobre ukraińskie supermarkety, uwielbiam naszą szybkość, cyfryzację i aplikacje: Diia, Monobank. Jesteśmy bardzo innowacyjni. Pod pewnymi względami prześcignęliśmy nawet Amerykę.
Takiego poziomu życia, jaki mam w Ukrainie, w Polsce nie osiągnę. Ale mam wielu przyjaciół, którzy przeprowadzili się do Warszawy
Uważam, że jeśli mieszkasz w tym kraju, musisz być w pełni zintegrowany z jego kulturą. Kiedy przeprowadzasz się do Polski, grasz według jej zasad, kotaktujesz się z Polakami, żyjesz w tej kulturze i wnosisz własną. Nie powinieneś zamykać się we własnym środowisku. Musisz być w pełni zaangażowany w życie tego kraju.
O Europie
Mam silne przeczucie, że granice, które kiedyś w Europie istniały, staną się jeszcze bardziej rozmyte. Będziemy bardziej zintegrowani z Unią Europejską i krajami europejskimi, a one będą nas lepiej rozumieć. Zaczynamy się do nich dostosowywać, tak jak one dostosowują się do nas.
Zmieni się nawet nasza mentalność. Tyle że my mamy pewną cechę szczególną: potrafimy obchodzić prawo.
Tutaj, w Polsce, pracujemy zgodnie z prawem i płacimy podatki. To pierwszy krok na drodze do normalnego, cywilizowanego społeczeństwa. Oznacza to również brak korupcji
W Polsce bardzo imponuje mi rozwój regionów – życie nie toczy się tylko w miastach i wokół nich. Dobrze byłoby zrobić tak i u nas.
Większość ukraińskich uchodźców wyjechała do krajów UE. Są jednak tacy, którzy wybrali inne miejsca – kraje, w których nie ma programów tymczasowej ochrony i mieszkań dla uchodźców. Jednym z nich jest Turcja.
Programów pomocy Ukraińcom nie było i nie ma
Marta Franczuk z Kijowa przyjechała do Turcji ze swoimi dwoma synami. Nie miała w tym kraju żadnych krewnych ani przyjaciół.
– Pierwszym krajem, w którym się zatrzymaliśmy, była Rumunia. Zdecydowaliśmy się jednak ruszyć dalej i wylądowaliśmy w Turcji, którą odwiedziliśmy wiele razy wcześniej jako turyści – mówi Marta Franczuk. – Byli z nami moi rodzice, ludzie już starsi. Przyjechaliśmy do znanego tureckiego kurortu Fethiye [miasto w południowo-zachodniej Turcji, położone między Antalyą a Bodrum – red.]. Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy.
Dzięki pośrednikowi, którego znalazłam w grupie Ukraińców na Telegramie, udało mi się znaleźć mieszkanie. Najpierw wynajęliśmy je na miesiąc, potem na kolejne dwa, w końcu podpisaliśmy umowę na wynajem długoterminowy.
Marta Franczuk: - Myśleliśmy, że po tym wszystkim, co przeszliśmy, rodzice i dzieci będą mogli przynajmniej trochę odpocząć nad morzem – a potem zobaczymy
W Turcji nie ma i nigdy nie było programów pomocy Ukraińcom. Wjeżdżaliśmy do tego kraju jako turyści, na 90 dni. Potem mogliśmy się ubiegać o pozwolenie na pobyt turystyczny. Kluczowym słowem jest tutaj „turysta” – ten status nie daje ci prawa do pracy ani dostępu do pomocy państwa. Masz jedynie prawo do pobytu w kraju przez określony czas. Kiedy zaczęła się wojna, Ukraińcom wydawano pozwolenie turystyczne na dwa lata, a potem zaczęto je wydawać lub przedłużać na rok, a czasem na tylko sześć miesięcy.
Tu zasady ciągle się zmieniają, podobnie jak ceny – uzyskanie pozwolenia na pobyt nie jest darmowe, płacisz podatek i ubezpieczenie. Kiedy przyjechaliśmy, koszty z tym związane wynosiły ok. 300-400 euro na osobę
Zezwolenie turystyczne daje ci dostęp do szkoły średniej i publicznej opieki zdrowotnej. Pewnego rodzaju udogodnieniem dla Ukraińców było to, że przynajmniej nie odmówiono nam pozwolenia na pobyt, bo obywatelom innych krajów często się odmawia – nawet Brytyjczykom, którzy, nawiasem mówiąc, bardzo lubią Fethiye. Brytyjscy emeryci kupują tu nieruchomości, w mieście jest ich wielu, więc często można tu usłyszeć angielski – w przeciwieństwie do Ankary czy Stambułu. Bywa, że nawet ceny w salonach fryzjerskich są podawane nie tylko w lirach, ale i w funtach.
Jako że pozwolenie na pobyt nie daje prawa do pracy, by tu mieszkać, musisz być bardzo bogatą osobą albo pracować na rynku innego kraju. To drugie to właśnie mój przypadek: jestem psycholożką i pracuję online. Jest tu też wielu specjalistów IT, którzy pracują dla innych krajów, lecz mieszkają w Turcji.
Przejście na wizę pracowniczą jest trudne. Taka wiza jest dostępna tylko w niektórych przypadkach i tylko dla osób o określonych specjalnościach, np. lekarzy.
Na lato inne mieszkanie
Według Marty z wynajmowaniem mieszkania w Turcji wiążą się pewne niuanse, szczególnie w miejscowościach wypoczynkowych:
– Sezon turystyczny to czas, w którym cena najmu podwaja się, a nawet potraja. Nawet jeśli jest długoterminowy, czynsz będzie uwzględniać wyższe stawki w miesiącach letnich. Nam właściciel wynajmuje lokal tylko od września do maja, a w sezonie prosi nas o poszukanie sobie innego zakwaterowania. To bardzo niewygodne, ale ponieważ naprawdę lubimy to mieszkanie, nadal je wynajmujemy.
Jeśli chodzi o ceny, willa (w Turcji to określenie na wyrost, bo w rzeczywistości w takim przypadku zwykle chodzi o mały dom) poza sezonem kosztuje około 1000 euro miesięcznie. A ceny stale rosną. Dwa lata temu poza sezonem mieszkanie można było wynająć za 300 euro, rok temu było to już 500.
Nasze mieszkanie jest na drugim piętrze prywatnego domu. Ładne i wygodne, bardzo blisko morza. Ale nie ma ogrzewania i zimą jest w nim zimniej niż na zewnątrz. W Turcji nigdzie nie ma centralnego ogrzewania, ludzie używają klimatyzatorów i grzejników.
Synowie Marty nie poszli do tureckiej szkoły. Wybrali naukę online w szkole ukraińskiej:
– Nie było żadnej presji ze strony władz w tym względzie. Tureckie szkoły są dostępne, ale jeśli rodzina przebywa w tym kraju na podstawie zezwolenia turystycznego, to od niej zależy, czy pośle do nich swoje dzieci, czy nie. Istnieją bezpłatne kursy nauki tureckiego, ale nie każdy widzi sens w uczeniu się go, ponieważ zezwolenie turystyczne nie daje ci prawa do pracy i nie prowadzi do stałego pobytu. Co więcej, nigdy nie możesz być całkowicie pewna, że twoje pozwolenie na pobyt zostanie przedłużone.
Ta niestabilność – gdy zasady wciąż się zmieniają i nie są sprecyzowane – jest głównym powodem, dla którego Ukraińcy z Turcji wyjeżdżają. Wśród tych, którzy wciąż tu są, najpopularniejszym tematem dyskusji jest to, do którego kraju wyjechać. Ja też to rozważam
To, co jest tu wspaniałe, to przyroda, niesamowite krajobrazy, morze. Spacerując po mieście widzę góry z ośnieżonymi szczytami, a niedaleko mojego domu rosną drzewa pomarańczowe i oliwne. Oliwki nauczyłam się już marynować, tak jak robią to miejscowi. Turcja ma ciekawą kuchnię, niektóre rzeczy naprawdę lubię, na przykład suszone morwy i pastę tahini. W sałatkach zamiast octu balsamicznego używa się bardzo smacznego sosu z granatów. Turcja jest krajem muzułmańskim, dlatego prawie nigdzie nie kupisz wieprzowiny. A jeśli już gdzieś ją znajdziesz, będzie to bardzo drogi kawałek mięsa przywieziony z zagranicy.
Szykany za kanapki
– Turcja jest oficjalnie państwem świeckim, lecz istnieją pewne niuanse – mówi Andżela z Siewierodoniecka. Ona również przyjechała do Turcji z dwoma synami. – W 2022 r. mój dziewięcioletni syn miał nieprzyjemną sytuację w tureckiej szkole. Miejscowe dzieci, które w niektóre dni postu nic nie jedzą, zaczęły krytykować go za to, że przynosi do szkoły kanapki. Zdarzyło się nawet, że zatrzymały go na korytarzu i próbowały zmusić do odmówienia namazu [rytualna modlitwa muzułmańska – red.]. Porozmawiałam jednak o tym z nauczycielami i sytuacja się poprawiła.
Religia jest w szkole osobnym przedmiotem, lecz mój syn ma prawo odmówić chodzenia na nią, co też zrobiliśmy. Teraz już lubi szkołę i mówi płynnie po turecku. Młodszy, który w momencie naszego przyjazdu miał pięć lat, miał więcej problemów z tureckim – dopiero zaczął w nim mówić. Program nauczania jest znacznie łatwiejszy niż ukraiński. Na przykład chemii, biologii i fizyki nie uczy się w szkole średniej, ale na studiach. Równocześnie moi synowie uczą się online w szkole ukraińskiej.
Andżela i jej synowie mają status oczekujących na ochronę międzynarodową
Andżela jest dwukrotną uchodźczynią wewnętrzną. W 2014 roku wyjechała z Krasnodonu, okupowanego przez Rosjan, do Siewierodoniecka. W 2022 roku i stamtąd musiała uciekać.
– Dzieci i ja pojechaliśmy do Ankary, bo mieszka tam mój wujek – mówi Andżela. – Wsparcia ze strony państwa nie było, ale wolontariusze pomagali w dostarczaniu ubrań, żywności i środków higieny. Pewien turecki biznesmen postanowił pomóc Ukraińcom, którzy przybyli wtedy do Ankary, i opłacił trzymiesięczny czynsz tym, którzy tego potrzebowali. W ten sposób znaleźliśmy się w akademiku, w którym mieszkamy do dziś – tyle że teraz płacimy czynsz.
Jednym z największych problemów jest dla mnie nieznajomość tureckiego. Po angielsku mówi w Ankarze niewiele osób
Próbowałam uczęszczać na kursy językowe, ale nie mam tureckich przyjaciół, z którymi mogłabym ćwiczyć turecki, więc nie widziałam u siebie postępów.
Andżela zauważa, że cudzoziemcom trudno jest uzyskać pozwolenie na pracę, więc wielu z nich pracuje na czarno. Zamiast zezwolenia na pobyt turystyczny złożyła wniosek o ochronę międzynarodową:
– Tej ochrony nie otrzymaliśmy i raczej nie otrzymamy, ale mamy status osób oczekujących na decyzję, co uprawnia nas do bezpłatnej opieki medycznej i edukacji szkolnej. Ten status jest nam wciąż przedłużany.
Syn Andżeli z miejscowym nauczycielem
– Dla etnicznych Ukraińców uzyskanie statusu ochrony międzynarodowej w Turcji jest prawie niemożliwe – mówi Julia Bilecka, szefowa Związku Ukraińców w Ankarze. – Możesz się o niego ubiegać, ale, o ile wiem, nikt jeszcze nie otrzymał decyzji – ani pozytywnej, ani negatywnej. Znacznie łatwiej uzyskać ten status Tatarom krymskim z ukraińskim paszportem.
Ochrona międzynarodowa daje wiele praw, których nie mają Ukraińcy przebywający tu na podstawie zezwolenia na pobyt turystyczny – m.in. dostęp do rynku pracy. Nie można przewidzieć, czy zezwolenie turystyczne zostanie przedłużone, a jeśli tak, to na jak długo. Mojej matce początkowo wydano roczne zezwolenie na pobyt, potem przedłużono je tylko na sześć miesięcy, a teraz na kolejny rok. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
Wolontariusze – jedyna pomoc
Julia przyjechała do Turcji jeszcze przed wojną. Przebywa w tym kraju na podstawie wizy pracowniczej – jest wykładowczynią na uniwersytecie, biegle włada tureckim i angielskim.
– Aby otrzymać wizę pracowniczą, zarówno ty, jak twój potencjalny pracodawca musicie spełnić określone kryteria – wyjaśnia. – Musisz być wykwalifikowanym specjalistą, a pracodawca musi podać przekonujące powody, dla których zatrudnia ciebie zamiast miejscowych.
Poza tym aby firma miała prawo zatrudnić obcokrajowca, musi mieć na liście płac określoną liczbę obywateli Turcji
Z powodu tych trudności Ukraińcy często pracują w Turcji na czarno – w firmach sprzątających lub logistycznych, które wymagają od pracowników znajomości rosyjskiego (to szczególnie istotne w przypadku firm współpracujących z Azją Środkową). Nieoficjalnie ukraińscy obywatele dostają również pracę w branży kosmetycznej: niektórzy pracują w domu, inni w salonach. Władze tak naprawdę tego nie monitorują: zwykle inspekcje przeprowadzane są tylko w przypadku skarg na daną firmę lub osobę.
Stambuł
Duży napływ, a następnie odpływ Ukraińców z Turcji wynika z tego, że dla wielu – zwłaszcza tych, którzy musieli wyjechać przez terytoria okupowane – kraj ten był krajem tranzytowym: przebywali tu przez kilka miesięcy, czekając na wizy, na przykład do Kanady lub Stanów Zjednoczonych. Wielu po uzyskaniu dokumentów natychmiast wyjeżdżało do Europy.
Ci, którzy zostali, to głównie ludzie, którzy po wybuchu wojny przyjechali do swoich krewnych. Przenosiły się tu też rodziny, w których np. mężczyzna jest obywatelem Turcjii i mieszkał z żoną, Ukrainką, w Ukrainie. Państwo tureckie nie zareagowało na wojnę w Ukrainie natychmiast. Jedynymi osobami, które pomagały ludziom przybyłym w pierwszych miesiącach rosyjskiej inwazji, byli wolontariusze.
Potem zaangażowały się organizacje międzynarodowe. Jeśli chodzi o Turków, to sympatyzują z Ukraińcami, ale jednocześnie powszechne są wśród nich nastroje antyamerykańskie.
Kiedy mówisz, że jesteś z Ukrainy, często słyszysz: „Czy nadal trwa wojna? Cóż, to wszystko wina Ameryki”
Pojawia się tu również rosyjska propaganda i narracja, że Rosja zaczęła wojnę, „bo nie miała wyboru”. Nawet w kręgach akademickich można znaleźć ludzi czytających rosyjskie media i wierzących w to, co tam znajdują.
W Turcji są też inne trudne kwestie, na przykład polaryzacja – podział na społeczeństwo świeckie i religijne. Autorytaryzm rozciąga się na prawie wszystkie obszary życia. Na przykład rektorzy uniwersytetów nie są wybierani, ale mianowani przez prezydenta, a ludzie lojalni wobec rektorów zostają dziekanami. To samo dzieje się w wielu firmach: szansa na to, że trafisz na demokratycznego, a nie autorytarnego szefa, jest niewielka – bez względu na to, w jakiej branży pracujesz. Wielu Ukraińcom trudno zaakceptować tę rzeczywistość, a to – oprócz niestabilności gospodarczej i niejasnej polityki wizowej – również wpływa na ich decyzje o opuszczeniu kraju.
Mąż Oksany Makarowej jest na wojnie od pierwszego dnia inwazji. Ona i syn zostali w Mariupolu. Ukrywali się w piwnicy, topili śnieg, bo nie było wody. Nie mieli kontaktu ze światem, więc nie wiedzieli, co się dzieje poza ich miastem. I czy Kijów prztrwał.
Mieszkali w pobliżu Teatru Dramatycznego. Zanim został zbombardowany przez Rosjan 16 marca 2022 r., Oksana wciąż miała nadzieję, że twierdza Mariupol się utrzyma. Aż nadszedł dzień, gdy na ulicach pojawiły się rosyjskie czołgi. Okna w ich domu zostały wybite, na dom sąsiadów spadła bomba. Musiała przenieść się z synem do znajomych, lecz i tam nie było bezpiecznie. Codziennie dowiadywali się o śmierci kogoś, kogo znali.
Kiedy usłyszała, że rosyjskie wojsko ma listy mieszkań, w których były rodziny ukraińskich żołnierzy, i zaczęło robić naloty, zrozumiała, że musi uciekać
W samochodzie było ledwie pół baku paliwa, a na rękach miała małego synka i psa. Na okupowanym terytorium przejechali przez 18 punktów kontrolnych, nie miała pojęcia, gdzie trafią. Na szczęście pewien mężczyzna z Wołynia odpowiedział na jej prośbę o pomoc w mediach społecznościowych i zaoferował bezpłatne zakwaterowanie w swoim domu, we wsi Miłusze niedaleko Łucka. Spędzili tam siedem miesięcy, potem przenieśli się do Łucka.
Zaczęło się od maszyny do szycia
Jeszcze przed inwazją Oksana szyła rzeczy dla męża, wytwarzała też różne rzeczy z żywic epoksydowych. A on w wolnym czasie szył portfele i teczki ze skóry.
– Opuściliśmy Mariupol, ale postanowiłam zostać w Ukrainie – mówi Oksana. – Ołeh jest na wojnie, a ja chcę być blisko niego. Jeśli zostanie ranny, muszę szybko do niego dotrzeć. W Łucku zaczęłam szukać dotacji, myślałam o otwarciu warsztatu, chciałam zająć się rękodziełem i coś sprzedawać. Ale mąż ciągle dzwonił i mówił, że potrzebuje wyposażenia.
W tamtym czasie zakup takich rzeczy był nierealny. Napisałam do kilku wolontariuszy, ale odpowiedzieli, że nic nie ma
Zgłosiła się do programu „Warto”, dla żon wojskowych i weteranów. Dzięki grantowi, który zdobyła, kupiła maszynę do szycia i zaczęła szyć rzeczy dla męża i jego towarzyszy broni. Od tej maszyny zaczęła się historia „Tetrapod”. Tetrapody to falochrony, które kiedyś chroniły linię brzegową Mariupola przed falami. Po 2014 roku były wykorzystywane do fortyfikowania punktów kontrolnych w Mariupolu.
Torby na drony firmy „Tetrapod”
– Na początku szyłam kamizelki kuloodporne. Mąż opuszczał Mariupol w zimowym umundurowaniu, więc gdy zrobiło się ciepło, potrzebował letniego. Uszyłam mundury dla niego i jego przyjaciół – wspomina Oksana. – Jesienią zaczęłam szyć płaszcze przeciwdeszczowe i zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w stanie robić tego wszystkiego sama. 11 listopada 2022 r. zatrudniłam więc pierwszą szwaczkę. Teraz firma zatrudnia dziesięcioro pracowników, osiem to szwaczki.
Pierwszą partię materiału przysłała jej przyjaciółka z Polski. Później, gdy firma się rozrosła, trzeba było poszukać stałych dostawców tkanin, specjalnych nici i odpowiednio trwałych dodatków.
Sprzęt dla „Tetrapod” kupiła za pieniądze zarobione przez firmę – i z żołdu męża, bo dotacji z funduszy międzynarodowych na szycie rzeczy dla wojska niesposób było zdobyć.
– Inwestowaliśmy w firmę wszystko, co zarobiliśmy. Teraz planuję kupić maszynę, dzięki której będziemy haftować nasze logo; do tej pory robili to za nas nasi partnerzy. Tyle że wszystko jest coraz droższe: jedna naszywka kosztowała kiedyś 3 hrywny, a teraz kosztuje 11.
Nowe pomysły i rządowe zamówienia
Firma rozpoczęła działalność w 2022 roku od produkcji 10 elementów. Teraz to już ponad 50. Większość pomysłów pochodzi od Ołeha.
– Potrzeby na froncie szybko się zmieniają – wyjaśnia Oksana. – W pewnym momencie potrzebowaliśmy kamizelek kuloodpornych, potem nosideł dla dronów i osobnych toreb na piloty. Kiedy mąż przyjeżdża na urlop, pojawiają się nowe produkty. To jego projekt, ja tylko pełnię rolę menadżera.
Teraz szyją pasy szturmowe, futerały na broń, pokrowce na gogle FPV, drony i piloty. Były też zamówienia indywidualne.
– Wiele modeli opracowaliśmy na podstawie informacji zwrotnych od żołnierzy, którzy mówili nam, jakich funkcjonalności potrzebują, na przykład dodatkowych kieszeni lub miejsca na karabin. Bardzo odpowiedzialnie dobieramy też osprzęt, na przykład rzepy, by się nie zużywały z powodu intensywnego użytkowania. Karabińczyki mogą wytrzymać duży ciężar, nici są wzmocnione. Do przenoszenia amunicji mamy kilka rodzajów toreb.
Największe wzięcie mają torby na baterie do dronów. Zimą muszą utrzymywać ciepło, dlatego opracowaliśmy specjalne, z izolacją termiczną. Dostępne są mniejsze, na 10 baterii, i większe, na 20
Torby na baterie do dronów są bardzo poszukiwane przez wojsko
– Pamiętam, jak zaczęliśmy produkować torby na drony FPV. Chłopaki przynieśli nam te drony i powiedzieli: „Potrzebujemy dla nich toreb”, a my zaczęliśmy się zastanawiać, jak je uszyć, a potem – ulepszać. I tak jest przez cały czas: oni nam coś przynoszą, a my opracowujemy rozwiązanie, zanim ktokolwiek inny zrobi coś podobnego. Czasami proszą o etui na stacje ładujące albo specjalne pokrowce na anteny, bardzo wrażliwe i delikatne. Robimy, co się da.
W tym roku „Tetrapod” wygrał kilka przetargów rządowych.
– To dla nas nowy poziom, wielka odpowiedzialność – zaznacza Oksana. – Ale to jest też trudne, ponieważ w przypadku zamówień rządowych możesz otrzymać zapłatę pod koniec roku budżetowego. Inwestuję więc w surowce i pensje, a potem czekam, chociaż nie mam dużego kapitału obrotowego. Ostatnio mieliśmy szczęście. Jeszcze przed przetargiem zapytałam, jak długo będziemy czekać na pieniądze, bo od tego zależało, czy weźmiemy w nim udział. Wygraliśmy, ponieważ ustaliliśmy minimalną marżę: na przykład jeden z pasów taktycznych, który na rynku kosztuje co najmniej 3 900 hrywien, w „Tetrapod” sprzedajemy za 1 900 hrywien.
Mój mąż przez całe życie sam kupował sobie wyposażenie, więc wiem, jakie to drogie. Jeśli więc uda się nam zaoszczędzić jakieś pieniądze, żołnierzy będzie stać na więcej
Teraz firma przez połowę miesiąca szyje na zamówienia rządowe, a przez drugą połowę – na regularną sprzedaż. Dzięki temu opóźnienia w płatnościach można na bieżąco rekompensować.
Asortyment w sklepie „Tetrapod” w Łucku
Gdy nastanie pokój, Makarowowie planują przeformatować swój biznes – na przykład na produkcję wyposażenia turystycznego. Oksana mówi, że właśnie dlatego zaczęli szyć spodnie i ubaksy [koszulki taktyczne – aut.] – by w razie potrzeby szybko móc się przestawić:
– Marzę o tym, że pewnego dnia przestaniemy szyć rzeczy dla wojska, a zaczniemy dla turystów.
Miejsce na odpoczynek duszy
Drugą miłością Oksany jest jej pracownia „Oranż”. Tworzy w niej produkty z żywicy epoksydowej: stoły, obrazy i zegary na zamówienie. Tu atmosfera jest zupełnie inna, można poczuć ducha artystki. Jej wielkim marzeniem jest ożywienie biznesu, który prowadziła jeszcze przed inwazją. Jest zapotrzebowanie na jej prace i wiele osób chciałoby złożyć zamówienie, tyle że jej brakuje czasu. Mówi, że teraz nie pora, by zajmować się sztuką:
– Gdybym mogła poświęcić „Oranż” tyle czasu, ile bym chciała, odniosłabym taki sukces, jak „Tetrapod”. Stąd czerpię inspiracje, to tutaj trochę rozładowuję głowę. Co roku w moje urodziny wygrywam mały grant dla „Oranż”, bo wszyscy widzą w tym potencjał. Wszystko, co tu jest: krzesła, stół, sprzęt – jest za pieniądze z dotacji. Ale nie mogę być tu i tam.
Toczy się wojna, a ja muszę robić to, co niezbędne na pierwszej linii frontu. Dlatego mam bardzo mało czasu na kreatywność
Doniczki z żywicy epoksydowej powstałe w „Oranż”
Jej szczególną miłością są epoksydowe obrazy z motywami Morza Azowskiego, za którym bardzo tęskni. Wiele przekazała na aukcje charytatywne. W grudniu 2024 r. obraz wraz z epoksydowym modelem F-16 i ukraińską flagą, podpisaną przez wojskowych instruktorów lotnictwa, został sprzedany na aukcji za 15 000 dolarów. Pieniądze poszły na potrzeby wojska.
Oksana mówi, że aby biznes odniósł sukces, nie wystarczy mieć chęci czy pomysł. Trzeba zainwestować cały swój czas. Marzy o czasach, w których nie będzie żyła w ciągłym napięciu, martwiąc się o syna, męża, przyjaciół i kraj.