Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Rozpoczyna się ogólnoeuropejska kampania „Mój głos, mój wybór”. W całej Europie zbierane są podpisy w ramach europejskiego projektu publicznego mającego na celu wprowadzenie bezpłatnych bezpiecznych aborcji dla wszystkich europejskich kobiet. Projekt zawiera odrębne przepisy dotyczące migrantów i uchodźców.
04/11/2024 Jedna z liderek organizacji, Marta Lempart, wśród aktywistek Strajku Kobiet w Sejmie w dniu, w którym Sejm miał rozważyć cztery propozycje regulacji aborcji. Zdjęcie: Sławomir Kamiński/Agencja Wyborcza.pl
No items found.
24 kwietnia rozpoczyna się zbieranie podpisów pod projektem, którego celem jest wprowadzenie na poziomie europejskim instrumentu finansowego pozwalającego na uzyskanie dostępu do legalnej, bezpłatnej aborcji tym kobietom, które nie mają dostępu do tego świadczenia lub dostęp ten jest utrudniony.
Taka sytuacja ma miejsce między innymi w Polsce i we Włoszech, a w całej Europie - jak mówi Marta Lempart ze Strajku Kobiet - 20 mln kobiet nie ma dostępu do bezpiecznej aborcji. W szczególnie trudnej sytuacji są uchodźczynie.
Dlatego, jak mówią aktywistki - w projekt w Polsce angażuje się przede wszystkim Ogólnopolski Strajk Kobiet i Inicjatywa Wschód wraz z 70 organizacjami partnerskimi z Europy, między innymi Instytutem 8 Marca ze Słowenii - " w ramach kampanii, dążą do zorganizowania ogólnoeuropejskiej akcji przedwyborczej, mającej na celu mobilizację obywateli i obywatelek Unii Europejskiej do aktywnego udziału w wyborach unijnych oraz zebrania miliona podpisów (w Polsce ok. 250 000 podpisów) w ramach Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (ECI) na rzecz zapewnienia dostępnej i darmowej aborcji dla obywatelek UE”.
Jak mówiła na konferencji prasowej Dominika Lasota z Inicjatywy Wschód, kampania funkcjonująca międzynarodowo pod nazwą "My Voice My Choice";, w ramach której zbierane będą podpisy w całej Europie, ma na celu zapewnienie dostępu do darmowej, bezpiecznej aborcji w całej Europie
„To wspólna, sprytna próba pójścia wyżej, dalej, uzyskania wsparcia. W Polsce od pół roku mamy nową władzę, a jednak mimo obietnic wyborczych kobiety w Polsce wciąż nie mają dostępu do aborcji, nie są bezpieczne. Skoro rząd nie ogarnia, same to ogarniemy. Wywalczymy to sobie na szczeblu europejskim" - mówiła.
Marta Lempart z Strajku Kobiet wyjaśniała, na czym będzie polegał nowy instrument finansowy, zaznaczając przy okazji, że projekt został już zaakceptowany przez Komisję Europejską.: „ Projekt wkrótce trafi do Parlamentu Europejskiego. Wprowadza instrument finansowy, który po zatwierdzeniu przez PE będzie pozwalał krajom członkowskim na finansowanie aborcji w zgodzie z lokalnym prawem danego kraju. Przykładowo, jeśli Polka będzie chciała dokonać aborcji w Holandii, wystarczy, że zamówi tabletki lub pokaże paszport w klinice. I tyle, dostanie bezpłatną, bezpieczną aborcję. Przypominam, że w całej Europie 20 mln kobiet nie ma dostępu do aborcji. To inicjatywa solidarnościowa, chcemy wywierać oddolną presję na rządy, które - jak włoski - blokują dostęp do aborcji. Jedynym warunkiem skorzystanie z tej usługi medycznej będzie pochodzenie z kraju, w którym te usługi medyczne są na gorszym poziomie niż w kraju, do której udaje kobieta”.
Wiktoria Jędroszkowiak z Inicjatywy Wschód podkreślała z kolei, że dla aktywistek z jej organizacji niezwykle istotne jest, że w projekcie znalazły się także zapisy chroniące osoby migranckie i uchodźcze. Ponieważ to inicjatywa obywatelska, możliwe było ujęcie wątków, które zwykle przy legislacji są pomijane. Mamy nadzieję, że to będzie "game changer"; w zakresie ochrony zdrowia osób migranckich. Zapis stanowi, że uchodźczynie będą miały dostęp do aborcji. Mogą skorzystać z tego mechanizmu, jeśli mieszkają w Unii Europejskiej, zaś jeśli są rezydentkami, mogą podpisać się pod projektem.
Martha Lempart: „Marta Lempart: Udało się znaleźć rozwiązanie, które - mamy tego świadomość - jest półśrodkiem, ale Komisja już zbadała zgodność projektu z traktatami. Rozwiązanie zostało zaakceptowane i nie może być odrzucone z powodu niezgodności z prawem europejskim. Dodaje: Poradzimy sobie, ogarniemy to.”
Z opublikowanego w ubiegłym roku raportu "Care in crisis", wynika, że w szczególnie trudnej sytuacji są uchodźczynie w Polsce, Rumunii, Słowacji i na Węgrzech. Obraz, który wyłania się z tych danych, jest przerażający. Z uwagi na restrykcyjne prawo, brak informacji, barierę językową i brak pieniędzy wiele kobiet znajduje się w sytuacji, w której muszą dokonać wyboru: wrócić do Ukrainy, szukać pozasystemowych rozwiązań lub donosić ciążę. Dla ofiar gwałtów wojennych - choć nie tylko dla nich - to kolejna trauma.
W Ukrainie aborcja jest legalna i przeprowadzana do 12. tygodnia ciąży bez podawania przyczyny, a tabletki aborcyjne są dostępne w aptekach. Po przyjeździe do Polski Ukrainki są w szoku, kiedy dowiadują się, że nie mogą usunąć ciąży. Z tego powodu raport wzywał Polskę do pilnego dostosowania się do protokołów klinicznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które regulują procedury w przypadku gwałtów.i są wykonywane do 12 tygodnia ciąży bez wyjaśnienia przyczyny, a tabletki aborcyjne są sprzedawane w aptekach. Po przybyciu do Polski Ukraińcy byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, że nie mogą przerwać ciąży. Z tego powodu raport wezwał Polskę do pilnego dostosowania się do protokołów klinicznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które regulują procedury w przypadkach gwałtu.
Zbiórka podpisów rozpoczyna się 24 kwietnia. Celem jest zebranie miliona podpisu w Europie, z czego OSK i Inicjatywa Wschód planują zebrać 250 tys. w Polsce. Zamierzają zakończyć zbiórkę do dnia wyborów europejskich w czerwcu. Podkreślają przy okazji, że celem jest także mobilizowanie do głosowania, by „nie oddać Parlamentu Europejskiego fundamentalistom“, oraz wywieranie oddolnego wpływa na rządy.
Dziennikarka, redaktorka, pisarka. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Przeglądzie”, OKO.press. W pracy reporterskiej zajmuje się prawami kobiet w kontekście politycznym i społecznym, pisze o systemowym wypychaniu kobiet poza margines. Zrobiła to m.in. w książce „Poddaję się. Reportaże o polskich muzułmankach” oraz ostatnio w „Znikając. Reportaże o polskich matkach”
zdjęcie: Bartek Syta
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
14 sierpnia 25-letnia Ukrainka w ciąży została przyjęta do szpitala w Nowym Targu. Podczas badania lekarze stwierdzili obumarcie płodu. Kobieta przeszła operację, dziecko urodziło się martwe. O sprawie poinformowali dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego”.
Później kobieta została przewieziona na oddział intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w bardzo ciężkim stanie. Tam zmarła – dziennikarze sugerują, że prawdopodobnie na sepsę. Lekarze, powołując się na tajemnicę lekarską i ustawę o prawach pacjenta, nie skomentowali sprawy.
To nie pierwszy zgon na oddziale okołoporodowym tego szpitala.
W maju ubiegłego roku na oddziale ginekologicznym nowotarskiego szpitala zmarła 33-letnia Dorota, która była w 5. miesiącu
Mimo zagrożenia jej życia, lekarze nie usunęli ciąży. Zapewniali rodzinę, że wszystko jest w porządku. Gdy Dorocie odeszły wody, zalecili jedynie leżenie w łóżku. Na aborcję zdecydowali się dopiero wtedy, gdy jej stan się pogorszył – ale było już za późno. Kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Prawnik rodziny zmarłej zauważył, że lekarze dopuścili się „rażących zaniedbań” zarówno w procesie leczenia, jak w przekazywaniu informacji o stanie zdrowia kobiety. Po tym tragicznym zdarzeniu w wielu polskich miastach odbyły się protesty w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
W oświadczeniu organizatorów protestów czytamy: „Dorota z Nowego Targu zmarła, ponieważ polska ustawa antyaborcyjna zabija i zamienia lekarzy w politycznych sługusów, a nie ekspertów od opieki zdrowotnej. Zmarła, bo lekarze nie wypełniają swoich obowiązków”.
Problem w chorym prawie
Polskie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w Europie. W 1993 roku przyjęto tak zwany „kompromis aborcyjny”. Zgodnie z nim aborcja była możliwa w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciąży będącej wynikiem gwałtu oraz nieuleczalnej choroby lub nieodwracalnej wady płodu. W 2016 r. sejmowa większość w pierwszym czytaniu przyjęła projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Przewidziano odpowiedzialność karną zarówno dla kobiet, które chciałyby dokonać aborcji, jak dla lekarzy, którzy wykonywaliby takie zabiegi. W tym czasie kobiety wzięły udział w jednym z największych protestów w Polsce, który stał się znany na całym świecie jako Czarny Poniedziałek. Skandaliczny projekt ustawy został wycofany.
Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny zakazał aborcji w przypadku wad rozwojowych płodu, a rok później decyzja ta weszła w życie. Obecnie w Polsce aborcja jest możliwa tylko w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub zagrożenia życia bądź zdrowia matki. W pierwszym przypadku wiek płodu nie ma znaczenia, natomiast w drugim aborcja jest możliwa do 12. tygodnia ciąży.
Złagodzenie przepisów aborcyjnych było jednym z haseł partii Donalda Tuska przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku
Na początku 2024 r. premier oświadczył, że rząd jest gotowy złagodzić ograniczenia w dostępie do antykoncepcji awaryjnej i złagodzić przepisy antyaborcyjne.
Problem jednak pozostał. Sejm, reprezentowany przez marszałka Szymona Hołownię, blokował prace nad projektami ustaw liberalizujących przepisy aborcyjne. Pod koniec sierpnia 2024 r. premier Tusk przyznał, że w parlamencie nie ma wystarczającej liczby głosów, by złagodzić zakaz aborcji. Zadeklarował jednak, że rząd pracuje nad wprowadzeniem nowych procedur dla szpitali i prokuratorów, mających złagodzić niektóre z ograniczeń.
– Mogę tylko obiecać, że w ramach obowiązującego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety cierpiały mniej, by aborcja była tak bezpieczna i dostępna, jak to tylko możliwe, gdy kobieta jest zmuszona do podjęcia takiej decyzji – stwierdził. – Chcemy zapewnić, że ludzie, którzy pomagają kobietom, nie będą prześladowani.
Minister zdrowia Izabela Leszczyna dodała, że do przeprowadzenia aborcji powinno wystarczyć jedno zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że zdrowie kobiety jest zagrożone. I że może to być na przykład zaświadczenie od psychiatry.
Jednak nawet jeśli nowa ustawa aborcyjna zostanie uchwalona, musi ją podpisać prezydent Andrzej Duda. I tu pojawia się problem, bo Duda wielokrotnie deklarował, że jest przeciwny aborcji. – Dla mnie aborcja to zabijanie ludzi – powiedział przy jednej z okazji.
Wkrótce nowe protesty
Wiadomość o śmierci Ukrainki podczas porodu w Nowym Targu oburzyła Martę Lempart, aktywistkę i liderkę ruchu Strajk Kobiet. Ma ona wiele pytań do lekarzy, którzy nie zdołali uratować kobiety:
– To ten sam szpital, w którym w zeszłym roku zmarła ciężarna Polka Dorota, a w tym roku rodząca kobieta z Ukrainy. Nie znam całej sytuacji, ale nadal obwiniam lekarzy. Mam pytanie: co zrobili źle, że doszło do sepsy? Nie znam odpowiedzi, ale nie wierzę już w ani jedno ich słowo. Powinni byli zrobić wszystko, by zapobiec śmierci tej kobiety. Znam podejście lekarzy opiekujących się kobietami w ciąży w Polsce i wiem, ile czasu poświęcają na szukanie winnego nagłych sytuacji, które czasem się zdarzają.
Żaden z nich nie chce być osobą decyzyjną, a czas w takich sytuacjach jest na wagę złota
Według Lempart to, że lekarz waha się z podjęciem decyzji, bo boi się odpowiedzialności, to kłamstwo. Bo niektórzy lekarze po prostu gardzą kobietami:
– Znamy dziesiątki przypadków, w których lekarze odmawiali wykonania aborcji nawet w sytuacjach dozwolonych przez prawo – mówi Lempart. – Swoją decyzję tłumaczyli strachem przed odpowiedzialnością karną. Nie pamiętam jednak ani jednego przypadku w ciągu ponad 30 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce, kiedy lekarze zostali ukarani lub postawieni przed sądem za wykonanie legalnej aborcji.
Rekomendacje dla szpitali, ogłoszone niedawno przez Ministerstwo Zdrowia, Lempart nazywa bezsensownymi. Jej zdaniem nie są zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia:
– Chciałybyśmy, aby ministra zdrowia wysłuchała specjalistów od aborcji i opinii kobiet w ciąży w tej delikatnej kwestii – i to natychmiast! Co więcej, legalizacja aborcji jest zaleceniem komitetu ONZ, który wyraźnie wzywa Polskę do jej zalegalizowania i bezzwłocznego wprowadzenia moratorium na karanie w przypadku aborcji. Rząd musi zmienić prawo.
Dekryminalizacja aborcji powinna być ich sztandarowym projektem. Donald Tusk nie dopilnował, by jego partnerzy koalicyjni zagłosowali we właściwy sposób. Dlatego odpowiedzialność spoczywa na polskim rządzie
Ze względu na trudną sytuację z dostępem do antykoncepcji awaryjnej i zakaz aborcji, Polki są zmuszone szukać innych sposobów na przerwanie ciąży – szczególnie w krajach, w których jest to dozwolone. Pomagają im w tym największe kobiece organizacje non-profit: Aborcja Bez Granic i Aborcyjny Dream Team.
– Według samej tylko organizacji Aborcja Bez Granic mamy około 50 000 aborcji rocznie. To jedna trzecia całkowitego zapotrzebowania. Kobiety powinny mieć prawo do przerwania ciąży, kiedy tylko tego potrzebują. Żaden lekarz nie powinien im tego zabraniać – tym bardziej w przypadkach, gdy ich życie jest zagrożone. Osoby, które pomagają w przeprowadzaniu takich operacji, także powinny być chronione przez prawo.
Każda kobieta, która potrzebuje tego rodzaju pomocy, może skontaktować się z Aborcją Bez Granic pod numerem telefonu: 22 29 22 597. Lempart twierdzi, że to trzeci najpopularniejszy numer w Polsce, po policji i straży pożarnej. Jednocześnie zapowiada nową falę protestów w Polsce:
Już przygotowujemy się do protestów i akcji społecznych w obronie praw kobiet. Nie spoczniemy, dopóki nie będzie tak, jak być powinno
Tylko kobieta decyduje
„Martynka” to feministyczna organizacja, która od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej wspiera i chroni ukraińskie uchodźczynie w Polsce. Jej założycielka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od 10 lat. Mówi, że poza Watykanem niewiele jest krajów w Europie, które mają tak surowe ograniczenia prawne dotyczące aborcji i dostępu do antykoncepcji awaryjnej, jak Polska:
– Pigułki do antykoncepcji awaryjnej są skuteczne tylko do piątego dnia po stosunku bez zabezpieczenia. Jednak i na nie polscy ginekolodzy nie zawsze wypisują recepty. Niestety, wielu polskich lekarzy ma kompleks Boga. Wiem, że zabrzmi to ostro, ale w mojej pracy zdarzył się przypadek, że młoda 18-letnia dziewczyna, która została zgwałcona, poszła na policję. Policjanci zabrali ją do ginekologa, a ten odmówił wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną.
Powiedział po prostu: „Taka jest wola Boża” – i że dziewczyna jest za młoda, by brać takie tabletki
Wielu polskich lekarzy boi się przeprowadzać nawet te aborcje, które są dozwolone przez prawo. Nastia podkreśla, że jednym z powodów jest strach przed odpowiedzialnością. Przywołuje przypadek, który przydarzył się ginekolożce ze Szczecina. Lekarka ta znana jest z tego, że nie boi się wykonywać legalnych aborcji, uznając, że nie robi niczego nielegalnego.
– Jednak w ubiegłym roku do jej gabinetu przyszło Centralne Biuro Antykorupcyjne. Podczas przeszukania zarekwirowano jej telefon, komputer i całą dokumentację pacjentek. W ten sposób wywierano na nią presję. Przy okazji policja uzyskała dostęp do bardzo intymnych zdjęć jej pacjentów – mówi Nastia.
Jak podkreśla Ukrainka, kobiety, które szukają pomocy u „Martynki”, nie chcą usuwać ciąży dla wygody – zdarzają się przecież na przykład przypadki gwałtów wojennych. Zmuszanie kobiety do donoszenia takiej ciąży Nastia nazywa torturą:
– Ofiary gwałtów przychodziły do nas po pomoc. Przede wszystkim zapewniliśmy im pomoc psychologiczną. To temat tabu. Kobiety rzadko kiedy przyznają się, że zaszły w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga. Ale nawet gdyby chciały pozbyć się płodu, lekarze nie pomogliby im tutaj, w Polsce, gdzie otrzymały tymczasowe schronienie.
Bo nie ma przeciwwskazań do przerwania ciąży, a sam gwałt nie został udowodniony. Moim zdaniem to jest rażące naruszenie praw kobiet
Nawet kobiety będące w upragnionej ciąży boją się rodzić w Polsce, bo nie ufają lekarzom:
– Lekarze czasami lekceważą bezpieczeństwo swoich pacjentek. Znam historię kobiety, która zaszła w upragnioną ciążę, ale badanie wykazało nieprawidłowości w rozwoju płodu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko umrze po urodzeniu. Niestety w Polsce to nie jest powód do przerwania ciąży. Pomogliśmy tej kobiecie. Znaleźliśmy organizację, która zorganizowała dla niej aborcję w Holandii.
Chcę, by ukraińskie kobiety – niezależnie od tego, czy są w upragnionej, czy niechcianej ciąży – wiedziały, że mamy siebie nawzajem
Każda kobieta, która potrzebuje pomocy, może zwrócić się do „Martynki”. Kobietom, które chcą zostać matkami, organizacja pomoże znaleźć postępowego lekarza. A tym, które zaszły w niechcianą ciążę, doradzi, jak ją legalnie i bezpiecznie usunąć.
Poznański festiwal teatru i sztuki Malta uznawany jest za jedno z najważniejszych tego rodzaju cyklicznych wydarzeń w Europie. W programie znajdują się spektakle, koncerty oraz inne wydarzenia artystyczne i literackie. Hasło tegorocznego festiwalu, który po raz pierwszy odbywa się pod patronatem Dominiki Kulczyk, brzmi „For Love!”. Koncentruje się on na trzech tematach: kobieta, natura i przyszłość.
Część wydarzeń artystycznych jest poświęcona kwestiom, które dotyczą współczesnych kobiet – w szczególności uchodźczyń z Ukrainy. Dlatego ich patronkami są Sestry. I tak obejrzymy:
12 września o 19.00 - kameralny spektakl„Zamknięte pokoje”, w którym Maria Bruni i Tomasz Mikan wcielą się postaci dwojga uciekających przed wojną ludzi, którzy, zamknięci w czterech ścianach, opowiadają swoje historie. Maria Bruni z Mariupola, od 2022 roku mieszkanka Poznania i aktorka tutejszego Teatru Nowego, przygotowała tę sztukę, by zwrócić uwagę na sytuację ukraińskich kobiet w polskim społeczeństwie.
11 września o 19.00 - spektakl„Kasandra”Olgi Grigorasz to interpretacja dramatu Łesi Ukrainki napisanego sto lat temu. W starożytnych mitach greckich córka króla Priama została przeklęta darem jasnowidzenia. Widzi przyszłość, ale nikt jej nie wierzy – a na jej oczach tragedie, którym można było zapobiec, stają się rzeczywistością. Współczesna wersja tej historii jest dziełem Teatru Emigrant, założonego w Poznaniu przez Ukrainki i Białorusinki.
10 września o 18.00 -film „Syndrom Hamleta”w reżyserii Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego to dokument utkany z osobistych wspomnień i traum młodych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z wojenną rzeczywistością. Roman opowiada o terrorze na froncie, Sławik zwierza się z myśli samobójczych, a Katia mówi o strachu przed gwałtem i seksizmie w wojsku. Po projekcji odbędzie się spotkanie z twórcami filmu.
14 sierpnia 25-letnia Ukrainka w ciąży została przyjęta do szpitala w Nowym Targu. Podczas badania lekarze stwierdzili obumarcie płodu. Kobieta przeszła operację, dziecko urodziło się martwe. O sprawie poinformowali dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego”.
Później kobieta została przewieziona na oddział intensywnej terapii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie w bardzo ciężkim stanie. Tam zmarła – dziennikarze sugerują, że prawdopodobnie na sepsę. Lekarze, powołując się na tajemnicę lekarską i ustawę o prawach pacjenta, nie skomentowali sprawy.
To nie pierwszy zgon na oddziale okołoporodowym tego szpitala.
W maju ubiegłego roku na oddziale ginekologicznym nowotarskiego szpitala zmarła 33-letnia Dorota, która była w 5. miesiącu
Mimo zagrożenia jej życia, lekarze nie usunęli ciąży. Zapewniali rodzinę, że wszystko jest w porządku. Gdy Dorocie odeszły wody, zalecili jedynie leżenie w łóżku. Na aborcję zdecydowali się dopiero wtedy, gdy jej stan się pogorszył – ale było już za późno. Kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego. Prawnik rodziny zmarłej zauważył, że lekarze dopuścili się „rażących zaniedbań” zarówno w procesie leczenia, jak w przekazywaniu informacji o stanie zdrowia kobiety. Po tym tragicznym zdarzeniu w wielu polskich miastach odbyły się protesty w ramach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
W oświadczeniu organizatorów protestów czytamy: „Dorota z Nowego Targu zmarła, ponieważ polska ustawa antyaborcyjna zabija i zamienia lekarzy w politycznych sługusów, a nie ekspertów od opieki zdrowotnej. Zmarła, bo lekarze nie wypełniają swoich obowiązków”.
Problem w chorym prawie
Polskie prawo aborcyjne jest jednym z najsurowszych w Europie. W 1993 roku przyjęto tak zwany „kompromis aborcyjny”. Zgodnie z nim aborcja była możliwa w trzech przypadkach: zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciąży będącej wynikiem gwałtu oraz nieuleczalnej choroby lub nieodwracalnej wady płodu. W 2016 r. sejmowa większość w pierwszym czytaniu przyjęła projekt ustawy całkowicie zakazującej aborcji. Przewidziano odpowiedzialność karną zarówno dla kobiet, które chciałyby dokonać aborcji, jak dla lekarzy, którzy wykonywaliby takie zabiegi. W tym czasie kobiety wzięły udział w jednym z największych protestów w Polsce, który stał się znany na całym świecie jako Czarny Poniedziałek. Skandaliczny projekt ustawy został wycofany.
Jednak w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny zakazał aborcji w przypadku wad rozwojowych płodu, a rok później decyzja ta weszła w życie. Obecnie w Polsce aborcja jest możliwa tylko w przypadku gwałtu, kazirodztwa lub zagrożenia życia bądź zdrowia matki. W pierwszym przypadku wiek płodu nie ma znaczenia, natomiast w drugim aborcja jest możliwa do 12. tygodnia ciąży.
Złagodzenie przepisów aborcyjnych było jednym z haseł partii Donalda Tuska przed wyborami parlamentarnymi w 2023 roku
Na początku 2024 r. premier oświadczył, że rząd jest gotowy złagodzić ograniczenia w dostępie do antykoncepcji awaryjnej i złagodzić przepisy antyaborcyjne.
Problem jednak pozostał. Sejm, reprezentowany przez marszałka Szymona Hołownię, blokował prace nad projektami ustaw liberalizujących przepisy aborcyjne. Pod koniec sierpnia 2024 r. premier Tusk przyznał, że w parlamencie nie ma wystarczającej liczby głosów, by złagodzić zakaz aborcji. Zadeklarował jednak, że rząd pracuje nad wprowadzeniem nowych procedur dla szpitali i prokuratorów, mających złagodzić niektóre z ograniczeń.
– Mogę tylko obiecać, że w ramach obowiązującego prawa zrobimy wszystko, aby kobiety cierpiały mniej, by aborcja była tak bezpieczna i dostępna, jak to tylko możliwe, gdy kobieta jest zmuszona do podjęcia takiej decyzji – stwierdził. – Chcemy zapewnić, że ludzie, którzy pomagają kobietom, nie będą prześladowani.
Minister zdrowia Izabela Leszczyna dodała, że do przeprowadzenia aborcji powinno wystarczyć jedno zaświadczenie lekarskie potwierdzające, że zdrowie kobiety jest zagrożone. I że może to być na przykład zaświadczenie od psychiatry.
Jednak nawet jeśli nowa ustawa aborcyjna zostanie uchwalona, musi ją podpisać prezydent Andrzej Duda. I tu pojawia się problem, bo Duda wielokrotnie deklarował, że jest przeciwny aborcji. – Dla mnie aborcja to zabijanie ludzi – powiedział przy jednej z okazji.
Wkrótce nowe protesty
Wiadomość o śmierci Ukrainki podczas porodu w Nowym Targu oburzyła Martę Lempart, aktywistkę i liderkę ruchu Strajk Kobiet. Ma ona wiele pytań do lekarzy, którzy nie zdołali uratować kobiety:
– To ten sam szpital, w którym w zeszłym roku zmarła ciężarna Polka Dorota, a w tym roku rodząca kobieta z Ukrainy. Nie znam całej sytuacji, ale nadal obwiniam lekarzy. Mam pytanie: co zrobili źle, że doszło do sepsy? Nie znam odpowiedzi, ale nie wierzę już w ani jedno ich słowo. Powinni byli zrobić wszystko, by zapobiec śmierci tej kobiety. Znam podejście lekarzy opiekujących się kobietami w ciąży w Polsce i wiem, ile czasu poświęcają na szukanie winnego nagłych sytuacji, które czasem się zdarzają.
Żaden z nich nie chce być osobą decyzyjną, a czas w takich sytuacjach jest na wagę złota
Według Lempart to, że lekarz waha się z podjęciem decyzji, bo boi się odpowiedzialności, to kłamstwo. Bo niektórzy lekarze po prostu gardzą kobietami:
– Znamy dziesiątki przypadków, w których lekarze odmawiali wykonania aborcji nawet w sytuacjach dozwolonych przez prawo – mówi Lempart. – Swoją decyzję tłumaczyli strachem przed odpowiedzialnością karną. Nie pamiętam jednak ani jednego przypadku w ciągu ponad 30 lat obowiązywania zakazu aborcji w Polsce, kiedy lekarze zostali ukarani lub postawieni przed sądem za wykonanie legalnej aborcji.
Rekomendacje dla szpitali, ogłoszone niedawno przez Ministerstwo Zdrowia, Lempart nazywa bezsensownymi. Jej zdaniem nie są zgodne z wytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia:
– Chciałybyśmy, aby ministra zdrowia wysłuchała specjalistów od aborcji i opinii kobiet w ciąży w tej delikatnej kwestii – i to natychmiast! Co więcej, legalizacja aborcji jest zaleceniem komitetu ONZ, który wyraźnie wzywa Polskę do jej zalegalizowania i bezzwłocznego wprowadzenia moratorium na karanie w przypadku aborcji. Rząd musi zmienić prawo.
Dekryminalizacja aborcji powinna być ich sztandarowym projektem. Donald Tusk nie dopilnował, by jego partnerzy koalicyjni zagłosowali we właściwy sposób. Dlatego odpowiedzialność spoczywa na polskim rządzie
Ze względu na trudną sytuację z dostępem do antykoncepcji awaryjnej i zakaz aborcji, Polki są zmuszone szukać innych sposobów na przerwanie ciąży – szczególnie w krajach, w których jest to dozwolone. Pomagają im w tym największe kobiece organizacje non-profit: Aborcja Bez Granic i Aborcyjny Dream Team.
– Według samej tylko organizacji Aborcja Bez Granic mamy około 50 000 aborcji rocznie. To jedna trzecia całkowitego zapotrzebowania. Kobiety powinny mieć prawo do przerwania ciąży, kiedy tylko tego potrzebują. Żaden lekarz nie powinien im tego zabraniać – tym bardziej w przypadkach, gdy ich życie jest zagrożone. Osoby, które pomagają w przeprowadzaniu takich operacji, także powinny być chronione przez prawo.
Każda kobieta, która potrzebuje tego rodzaju pomocy, może skontaktować się z Aborcją Bez Granic pod numerem telefonu: 22 29 22 597. Lempart twierdzi, że to trzeci najpopularniejszy numer w Polsce, po policji i straży pożarnej. Jednocześnie zapowiada nową falę protestów w Polsce:
Już przygotowujemy się do protestów i akcji społecznych w obronie praw kobiet. Nie spoczniemy, dopóki nie będzie tak, jak być powinno
Tylko kobieta decyduje
„Martynka” to feministyczna organizacja, która od początku wojny rosyjsko-ukraińskiej wspiera i chroni ukraińskie uchodźczynie w Polsce. Jej założycielka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od 10 lat. Mówi, że poza Watykanem niewiele jest krajów w Europie, które mają tak surowe ograniczenia prawne dotyczące aborcji i dostępu do antykoncepcji awaryjnej, jak Polska:
– Pigułki do antykoncepcji awaryjnej są skuteczne tylko do piątego dnia po stosunku bez zabezpieczenia. Jednak i na nie polscy ginekolodzy nie zawsze wypisują recepty. Niestety, wielu polskich lekarzy ma kompleks Boga. Wiem, że zabrzmi to ostro, ale w mojej pracy zdarzył się przypadek, że młoda 18-letnia dziewczyna, która została zgwałcona, poszła na policję. Policjanci zabrali ją do ginekologa, a ten odmówił wypisania recepty na antykoncepcję awaryjną.
Powiedział po prostu: „Taka jest wola Boża” – i że dziewczyna jest za młoda, by brać takie tabletki
Wielu polskich lekarzy boi się przeprowadzać nawet te aborcje, które są dozwolone przez prawo. Nastia podkreśla, że jednym z powodów jest strach przed odpowiedzialnością. Przywołuje przypadek, który przydarzył się ginekolożce ze Szczecina. Lekarka ta znana jest z tego, że nie boi się wykonywać legalnych aborcji, uznając, że nie robi niczego nielegalnego.
– Jednak w ubiegłym roku do jej gabinetu przyszło Centralne Biuro Antykorupcyjne. Podczas przeszukania zarekwirowano jej telefon, komputer i całą dokumentację pacjentek. W ten sposób wywierano na nią presję. Przy okazji policja uzyskała dostęp do bardzo intymnych zdjęć jej pacjentów – mówi Nastia.
Jak podkreśla Ukrainka, kobiety, które szukają pomocy u „Martynki”, nie chcą usuwać ciąży dla wygody – zdarzają się przecież na przykład przypadki gwałtów wojennych. Zmuszanie kobiety do donoszenia takiej ciąży Nastia nazywa torturą:
– Ofiary gwałtów przychodziły do nas po pomoc. Przede wszystkim zapewniliśmy im pomoc psychologiczną. To temat tabu. Kobiety rzadko kiedy przyznają się, że zaszły w ciążę w wyniku gwałtu dokonanego przez wroga. Ale nawet gdyby chciały pozbyć się płodu, lekarze nie pomogliby im tutaj, w Polsce, gdzie otrzymały tymczasowe schronienie.
Bo nie ma przeciwwskazań do przerwania ciąży, a sam gwałt nie został udowodniony. Moim zdaniem to jest rażące naruszenie praw kobiet
Nawet kobiety będące w upragnionej ciąży boją się rodzić w Polsce, bo nie ufają lekarzom:
– Lekarze czasami lekceważą bezpieczeństwo swoich pacjentek. Znam historię kobiety, która zaszła w upragnioną ciążę, ale badanie wykazało nieprawidłowości w rozwoju płodu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że dziecko umrze po urodzeniu. Niestety w Polsce to nie jest powód do przerwania ciąży. Pomogliśmy tej kobiecie. Znaleźliśmy organizację, która zorganizowała dla niej aborcję w Holandii.
Chcę, by ukraińskie kobiety – niezależnie od tego, czy są w upragnionej, czy niechcianej ciąży – wiedziały, że mamy siebie nawzajem
Każda kobieta, która potrzebuje pomocy, może zwrócić się do „Martynki”. Kobietom, które chcą zostać matkami, organizacja pomoże znaleźć postępowego lekarza. A tym, które zaszły w niechcianą ciążę, doradzi, jak ją legalnie i bezpiecznie usunąć.
Poznański festiwal teatru i sztuki Malta uznawany jest za jedno z najważniejszych tego rodzaju cyklicznych wydarzeń w Europie. W programie znajdują się spektakle, koncerty oraz inne wydarzenia artystyczne i literackie. Hasło tegorocznego festiwalu, który po raz pierwszy odbywa się pod patronatem Dominiki Kulczyk, brzmi „For Love!”. Koncentruje się on na trzech tematach: kobieta, natura i przyszłość.
Część wydarzeń artystycznych jest poświęcona kwestiom, które dotyczą współczesnych kobiet – w szczególności uchodźczyń z Ukrainy. Dlatego ich patronkami są Sestry. I tak obejrzymy:
12 września o 19.00 - kameralny spektakl„Zamknięte pokoje”, w którym Maria Bruni i Tomasz Mikan wcielą się postaci dwojga uciekających przed wojną ludzi, którzy, zamknięci w czterech ścianach, opowiadają swoje historie. Maria Bruni z Mariupola, od 2022 roku mieszkanka Poznania i aktorka tutejszego Teatru Nowego, przygotowała tę sztukę, by zwrócić uwagę na sytuację ukraińskich kobiet w polskim społeczeństwie.
11 września o 19.00 - spektakl„Kasandra”Olgi Grigorasz to interpretacja dramatu Łesi Ukrainki napisanego sto lat temu. W starożytnych mitach greckich córka króla Priama została przeklęta darem jasnowidzenia. Widzi przyszłość, ale nikt jej nie wierzy – a na jej oczach tragedie, którym można było zapobiec, stają się rzeczywistością. Współczesna wersja tej historii jest dziełem Teatru Emigrant, założonego w Poznaniu przez Ukrainki i Białorusinki.
10 września o 18.00 -film „Syndrom Hamleta”w reżyserii Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego to dokument utkany z osobistych wspomnień i traum młodych ludzi, którzy muszą zmierzyć się z wojenną rzeczywistością. Roman opowiada o terrorze na froncie, Sławik zwierza się z myśli samobójczych, a Katia mówi o strachu przed gwałtem i seksizmie w wojsku. Po projekcji odbędzie się spotkanie z twórcami filmu.
Ukrainka z Doniecka, Polka z Wrocławia, magister prawa publicznego i stosunków międzynarodowych. Szefowa agencji marketingowej halobrands.pl. Ma bogate doświadczenie pracy w trzecim sektorze, projektach międzynarodowych i biznesie. Od 2002 roku pracowała dla ONZ w Kijowie i misji EUBAM w Odesie. W 2022 roku założyła projekt „Ukrainka w Polsce”, który przekształcił się w fundację. Głównym celem organizacji jest integracja ukraińskich kobiet z polskim społeczeństwem, ich rozwój osobisty i zawodowy, a także zaangażowanie przez edukację Ukrainek w polskie środowisko zawodowe i biznesowe, w tym rynek pracy. Julia Boguslavska, kobieta sukcesu, która uwierzyła w siostrzeństwo, opowiada nam o tym, jak z zagubionej uchodźczyni w Polsce stała się wspierającą rodaczki kobietą sukcesu.
Droga do samej siebie
Życie w Polsce nigdy nie było moim marzeniem. Wtedy, pod koniec 2013 roku, wydawało mi się, że to najbardziej dyskusyjna z naszych przeprowadzek. A było ich wiele: Kijów, Ryga, Rostów, Ałuszta, Odessa...
Postrzegałam tę przeprowadzkę za rodziną, za mężem – jako coś tymczasowego. Bardzo bałam się luk w moim rozwoju zawodowym. Tym razem zdecydowałam, że nie mogę dłużej traktować siebie tak niestabilnie. Gdziekolwiek los mnie rzuci, moje wewnętrzne wsparcie jest bardzo cenne.
Postanowiłam więc zrobić wszystko, by Polska nie postrzegała mnie jako obcokrajowca
W Ukrainie miałam duże możliwości zawodowe, pracowałam w ONZ. To była ostatnia praca, która łączyła mnie z międzynarodową organizacją. Jednak moja wiara we własne kompetencje i wykształcenie zniknęła, gdy przeprowadziłam się do Polski, ponieważ lokalne realia nie były z nimi kompatybilne. W dodatku nie mówiłam po polsku na takim poziomie, by czuć się profesjonalistką. To było wyzwanie.
To był początek mojej drogi do samej siebie: do Ukrainki w Polsce.
Bliskie stało się wrogie
W 2014 roku mój rodzinny Donieck znalazł się pod okupacją. To wtedy zrozumiałam, jak ważna była dla mnie walka o siebie, o moją „ukraińskość”. W momencie gdy moi rodzice wsiedli do ostatniego samolotu z Donbasu i wylądowali we Wrocławiu, zdałam sobie sprawę, że mój dom jest teraz w Polsce. Musiałam zintegrować się tak szybko, jak to możliwe, i stworzyć bazę, by życie moich rodziców było bezpieczne.
Ale oni absolutnie nie chcieli zostać w obcym kraju. Nie chcieli, bym ich wspierała. Zdecydowali się wrócić do Doniecka. Mimo wszystko.
Później był Iłowajśk, prawdziwe piekło. Bardzo się martwiłam, jak sobie radzą, czy nauczyli się żyć w tej wojnie. Nie mogłam tak po prostu wrócić do domu, żeby ich przytulić, jak kiedyś, choć często latałam do Ukrainy. Szczególnie do Kijowa, gdzie urodziły się obie moje córki.
Miałam wrażenie, że wojnę przeżywają tylko mieszkańcy Donbasu. Ludzie – nie tylko za granicą, ale i w samej Ukrainie – szybko stracili zainteresowanie sytuacją. Nawet ci żyjący w regionach położonych blisko Doniecka nie chcieli rozmawiać o wojnie.
Nie było nikogo, z kim moglibyśmy podzielić się smutkiem, który pojawił się w naszym życiu
Chcąc zagłuszyć swój stan psychiczny związany z wydarzeniami, rodzicami, zmianami – zanurzyłam się w pracy. Wiedziałam na pewno, że nie chcę być kojarzona z Rosjanami tylko dlatego, że pochodzę z rosyjskojęzycznego regionu. Moi rodzice też nie chcą być kojarzeni z Rosją. To, co kiedyś było bliskie, stało się wrogie.
Pojawiła się we mnie pilna potrzeba, by realizować się jako część ukraińskiej społeczności w Polsce. Korzystałam więc z każdej okazji, by wszędzie wyrażać siebie jako Ukrainkę.
Najważniejsza rozmowa
Mimo prawie 10 lata doświadczeń w międzynarodowych projektach i organizacjach, we Wrocławiu nie mogłam znaleźć dla siebie odpowiedniej niszy. Zaczęłam więc szukać pracy w biznesie. Złożyłam CV do firmy, która potrzebowała osoby ze znajomością rosyjskiego i ukraińskiego do działu szkoleń sprzedażowych w centrali. Przyjęli mnie, lecz na zupełnie inne stanowisko.
Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, tyle że nie z działem HR, a osobiście z prezeską firmy. Pamiętam, jak zobaczyłam ją po raz pierwszy: piękną, pewną siebie kobietę sukcesu. Byłam w połowie trzydziestki, ona była kilka lat młodsza. „Na bank nie dam rady” – pomyślałam. Skąd mogłam wtedy wiedzieć, że kiedyś będę jej wdzięczna do końca życia? Bo Katarzyna Trawińska we mnie uwierzyła.
Rozmowa była szczera. O sytuacji osobistej, o tym, co mnie boli: jak ważna jest stabilizacja ekonomiczna, rozwój osobisty i zawodowy. Nie chciała słyszeć o mojej „tymczasowości” w Polsce. Za to ja w ciągu pół godziny przekonałam ją, że muszę dołączyć do polskiej społeczności biznesowej.
Uwierzyła, wysłuchała mnie. Nie tylko z powodu kobiecej solidarności – dostrzegła we mnie potencjał zawodowy równy jej potencjałowi. Zachowała się jak siostra
Na początku umówiłyśmy się tylko na okres próbny, i to pod dwoma warunkami: musiałam poprawić swój polski i nauczyć się wszystkiego o produktach firmy. Z pakowania paczek w magazynie trafiłam więc na oficjalne spotkania, na których zapadały ważne decyzje.
Miesiąc później zostałam szefową działu. Zrozumiałam, że będąc Ukrainką w Polsce – w zasadzie mogę wszystko.
Po latach Katarzyna otworzyła własną firmę, stała się celebrytką i napisała książkę. Ja natomiast wykorzystałam swój potencjał we własnym biznesie i stworzyłam fundację „Ukrainka w Polsce”. Spotkałyśmy się kiedyś na kawie. „Wiesz, Katia – powiedziałam – gdybyś we mnie wtedy nie uwierzyła, sama bym w siebie nie uwierzyła. I nie byłabym w stanie pomóc innym ukraińskim kobietom uwierzyć we własne możliwości w Polsce”.
To bardzo ważne doświadczenie, które dziś przekazuję tutaj innym Ukrainkom: tak, możesz nie znać jeszcze wystarczająco dobrze języka, by odpowiednio wyrazić siebie na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Ale to, co potrafisz, wystarczy, by pracodawca poczuł twój potencjał i charyzmę. Wystarczy, by dał ci szansę.
Przepraszam, jeśli nie rozumiem
Zespół nie zaakceptował mnie od razu; zawsze jest rywalizacja między kobietami – tym bardziej że jestem Ukrainką. Koleżanki Polki nie zawsze zgadzały się z moimi decyzjami, często śmiały się z mojej polszczyzny. Czasami używałam angielskiego, choć, mimo błędów, konsekwentnie starałam się mówić i pisać po polsku. By udowodnić, że jestem częścią tej społeczności.
Któregoś dnia wpadłam na sposób: przeprosiłam z góry, że mogę czegoś nie wiedzieć lub nie rozumieć. (Robię to nawet teraz, na ważnych spotkaniach, po dziesięciu latach mieszkania tutaj i biegle posługując się polskim. To od razu buduje mosty). Od tamtej pory otworzyli przede mną drzwi i zaczęli szanować mnie jako liderkę. Więc teraz powtarzam: Polacy zawsze będą po twojej stronie, ale nie bój się przejąć inicjatywy.
Nie zauważyłam nawet, jak szybko rozwinęłam się w tej firmie, w kobiecym zespole.
Uwierzyłam, że mogę założyć własną firmę. We własnym kraju nigdy bym się na to nie odważyła
Chociaż okoliczności zmusiły mnie do odejścia z tamtej pracy, to właśnie w niej zyskałam to, co najważniejsze: wiarę w swoje możliwości. I wiarę w kobiety, które teraz nazywam moimi siostrami.
Siostry na zawsze
Hanna i ja dołączyłyśmy do firmy mniej więcej w tym samym czasie. Tyle że ja zostałam we Wrocławiu i zarządzałam działem operacyjnym obsługującym zagranicznych partnerów, a ona jako menedżerka operacyjna wyjechała do Indonezji. Jest niezwykle utalentowana, dużo słyszałam o jej osiągnięciach. A ona słyszała o mnie za każdym razem, gdy wracała do Polski. Pewnego dnia wpadłyśmy na siebie na spotkaniu firmowym – i od razu zostałyśmy przyjaciółkami.
Z Kają pracowałyśmy razem w centrali; ona w dziale marketingu. Nasza przyjaźń rozkwitała przy kawie i serdecznych rozmowach, zwłaszcza gdy miałyśmy problemy w pracy.
Któregoś dnia zapytałam ją: „Co chcesz robić?”. „Myślę, że powinniśmy zacząć coś własnego” – odpowiedziała
Tak narodził się nasz pierwszy wspólny projekt: ceramiczne deski do krojenia BVSK, które zdobyły nagrodę MUST HAVE 2017 na Łódź Design Festival. (Deski te są nadal dostępne – na zamówienie.)
Dziś we trójkę – Hanna, Kaja i ja – prowadzimy agencję marketingowo-brandingową Halobrands.pl; zrealizowałyśmy już dziesiątki wspólnych projektów. Czuję, jakbyśmy były razem całe życie.
<add-big-frame> Kaja Dutka, przyjaciółka Julii:
– Obok Julii nie sposób było przejść obojętnie. Ma energię, która przyciąga ludzi i rozładowuje ciężką atmosferę. Jednocześnie jest bardzo wymagająca. Choć jest imigrantką, zawsze wyjątkowo dobrze orientowała się w polskim środowisku i łatwo nawiązywała kontakty. Teraz wiem, że ta umiejętność wynika z jej wrodzonej ciekawości i miłości do ludzi. To rzadkość. Kiedy się poznałyśmy, nie mówiła płynnie po polsku, ale wykorzystywała każdą okazję do nauki języka. Czasami tworzyła własne zabawne polskie słowa, które później stały się częścią codziennego słownictwa firmy. Od razu się zaprzyjaźniłyśmy, mimo że byłyśmy zupełnie inne. Julia inspirowała mnie i motywowała, widziała we mnie rzeczy, których w sobie nie dostrzegałam. Pojawił się pomysł stworzenia czegoś własnego. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Julia w ten sam sposób pracuje z beneficjentkami swojej fundacji: wierzy w potencjał każdej dziewczyny, każdą motywuje do działania, rozwoju i pójścia naprzód.<add-big-frame>
Jesteśmy zupełnie inne: Hanna jest bardzo analityczna, Kaja kreatywna, a ja skupiam się na rozwoju biznesu. Bardzo wyraźnie podzieliłyśmy kompetencje i nauczyłyśmy się nie wchodzić sobie w drogę.
Nie mam dziś bliższych przyjaciółek niż te dwie Polki. Lubię używać terminologii wojskowej: nie boję się iść z nimi do okopów, nie żałuję, gdy dzielę się z nimi ostatnią łyżką owsianki. Gdybym w krytycznej sytuacji miała oddać za nie życie, zrobiłbym to.
Były różne rzeczy. Hanna na przykład pożyczyła mi sporą sumę pieniędzy na zakup mieszkania dla rodziców. Kaja często jeździła ze mną do Ukrainy i pomagała mi przewozić meble podczas remontu. I nawet konflikty, które miałyśmy, pokazały, jak blisko jesteśmy. Bo nic nie wpłynie na nasz stosunek do siebie jako sióstr.
<border>Hanna Trębicka, przyjaciółka Julii:
Przez lata mieszkałam i pracowałam za granicą: w Szkocji, Holandii, Belgii, Austrii, Chinach, Indonezji i Tajlandii. Julia była pierwszą Ukrainką, którą poznałam. I nigdy nie myślałam o niej przez pryzmat jej narodowości; to nie miało żadnego znaczenia. Mam przyjaciół, z którymi jestem od dzieciństwa, ale Julia jest częścią mojego najbliższego kręgu. Ludzie, którzy mają szczęście zaliczać się do grona jej przyjaciół, mogą absolutnie na nią liczyć. Poruszy niebo i ziemię, gdy potrzebujesz pomocy, bardzo troszczy się o innych. Po prostu wiem, że jestem dla niej ważną osobą. I wiem, jak bardzo jest oddana innym. Kobieca przyjaźń istnieje, wiem o tym.<border>
Formuła wsparcia
Dziesięć lat temu w Polsce bardzo brakowało mi wzajemnego wsparcia kobiet. Brakowało mi społeczności, w której można by się spotykać, dzielić doświadczeniami zawodowymi i osobistymi, nawiązywać współpracę. I brakowało mi samorealizacji jako Ukrainka. Być może był to kompleks związany z Donbasem; nigdy nie wypłakałam swojego żalu.
Dziś sama stworzyłam taką społeczność, zakątek mojej Ukrainy: „Ukrainkę w Polsce”. Miejsce, w którym Ukrainki przy wsparciu Polek i Polaków odkrywają dla siebie nowe możliwości. Pomagają kobietom zaakceptować każdą zmianę w życiu, nawet w chwilach rozpaczy. Na tym opiera się formuła wsparcia – od psychologii i motywacji po wysokiej jakości edukację biznesową.
Początkowo miał to być klub biznesowy dla ukraińskich kobiet w Polsce. Ale kiedy z dnia na dzień wybuchła wojna na pełną skalę, zdecydowałam, że „Ukrainka w Polsce” będzie fundacją. Wspierały mnie moje siostry: Hania zajęła się copywritingiem, a Kaja stworzyła stronę internetową. Pierwszymi, którzy w marcu 2022 roku uwierzyli w ten projekt i dodali nam skrzydeł, była Fundacja Ukraina i jej prezes Artem Zozulia. Jestem pewna, że Artem jest bardzo dumny ze swojej decyzji.
Otrzymałyśmy też grant siostrzeństwa „Cześć Dziewczyny!” od Kulczyk Foundation
Inne siostry – z Soroptimist International Pierwszy Klub we Wrocławiu – nadal udzielają wsparcia finansowego i sponsorują spotkania psychologiczne dla nastolatek i kobiet.
Moja „Ukrainka” jest obecnie niezależną organizacją, której zaufały setki osób i dziesiątki darczyńców. Społeczność fundacji liczy ponad 6500 osób i stale rośnie. Obecnie rozszerzamy naszą działalność na Warszawę. Głównym programem fundacji jest „Ukrainka 360”.
Wszyscy tam są tacy szaleni?
W ramach programu „Ukrainka 360” prowadzimy m.in. kurs zdrowego feminizmu. Z powodu wojny zostałyśmy bez męskiego wsparcia, a cała nasza walka o prawa kobiet kończy się na tym, że kobiety po prostu idą na front. Te, które nie poszły, jak ja w 2014 roku, musiały stoczyć wojnę wewnątrz siebie. Dziś jestem przekonana, że minął czas migracji do Polski wyłącznie zarobkowej. Teraz jest czas migracji wysoko wykwalifikowanych kobiet. Dowód? Od 2022 roku Ukraińcy zarejestrowali w Polsce prawie 60 000 firm. 80% z nich prowadzą kobiety.
Hanna i Kaja organizują i prowadzą kursy biznesowe dla Ukrainek. Hania nawet przez chwilę przeciw temu protestowała, bo nie była pewna swoich umiejętności.
Powiedziałam jej: „Musisz je uczyć. One są mną, a nikt nie zna mnie lepiej niż ty”
Czasami dziewczyny żartują: „Patrzymy na ciebie od wielu lat i zastanawiamy się, czy wszyscy tam, w Ukrainie, są tacy szaleni – czy tylko ty”.
„Ukrainka w Polsce” jest w gruncie rzeczy oparta na mojej osobistej historii rozwoju jako migrantki, przedsiębiorczyni, kobiety, przyjaciółki, matki i Ukrainki z Donbasu. To przykład na to, że Ukrainka może zrobić niemal wszystko – o ile nie wszystko. To jest praca mojego życia, a czasami całe moje życie. Ale to także projekt tworzony codziennie przez Polki i Ukrainki. Ja je tylko łączę.