<frame>Michał Przedlacki jest reporterem, dziennikarzem i fotografem. Od ponad 18 lat pracuje w miejscach dotkniętych wojnami i katastrofami na całym świecie. Przez pół dekady pracował dla Al Jazeera English i CNN. W 2014 roku rozpoczął współpracę z polską stacją telewizyjną TVN przy programie Superwizjer. Od początku rosyjskiej inwazji dokumentuje koszmar, który Rosja rozpętała w Ukrainie. Większość czasu spędził z żołnierzami na linii frontu. Nakręcił serię 15 półgodzinnych reportaży z tej wojny. <frame>
Zawsze tam, gdzie wojna
Widziałem tsunami na Sri Lance, pracowałem w Birmie, Pakistanie, Somalii i Afganistanie, dokąd pojechałem po przejęciu kraju przez talibów – wspomina Michał. – Byłem w tak zwanym Islamskim Emiracie Afganistanu. Afganistan to kraj, który dobrze znam. Mieszkałem tam przez ponad cztery lata i nauczyłem się lokalnego dialektu dari. Podróżowałem po kraju, dokumentując wydarzenia. Właśnie takim dziennikarstwem zajmuję się nieprzerwanie od ponad 18 lat. Przez cały ten czas do Polski przyjeżdżałem maksymalnie na dwa tygodnie, by odwiedzić rodzinę.
W wielu miejscach, w których byłem, napotykałem rosyjski ślad
Widziałem, co Rosjanie robili w Czeczenii – byłem tam pod koniec drugiej wojny rosyjsko-czeczeńskiej. Mieszkałem w Groznym przez prawie rok. Widziałem miasto, które Rosjanie obrócili w popiół i zrównali z ziemią. Widziałem też, co rosyjskie lotnictwo i snajperzy robili w Syrii. Spędziłem tam prawie rok, z czego połowę w okupowanym Aleppo. Rosyjscy piloci celowo zrzucali bomby na budynki mieszkalne, zabijając cywilów. To było to samo, z czym teraz mamy do czynienia w Ukrainie.
Pamiętam rok 2014. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z rosyjską agresją w Ukrainie. Tak zwane „zielone ludziki”, a w rzeczywistości żołnierze z pskowskiej brygady powietrznodesantowej, wkroczyły na terytorium niepodległej Ukrainy i wsparły separatystów. To był czas, kiedy jako dziennikarze pracowaliśmy po obu stronach linii kontaktu.
Wjechanie na polskim paszporcie na terytorium kontrolowane przez separatystów było ryzykowne, bo oni byli przekonani, że po stronie ukraińskiej walczą tysiące Polaków. Myśleli tak, bo nie mogli rozpoznać akcentu, który czasami słyszeli w radiu podczas rozmów między żołnierzami z zachodniej Ukrainy. Na sam widok polskiego paszportu byli więc wyraźnie zdenerwowani. Niemniej przejechałem przez prawie całe terytorium kontrolowane przez separatystów w obwodach donieckim i ługańskim. Cywile, z którymi rozmawiałem na okupowanych ziemiach, byli przesiąknięci rosyjską propagandą, która na każdym kroku krzyczała o wielkości Rosji. Rosyjscy propagandyści mówili nam, jak to Moskwa troszczy się o miejscowych. Tyle że w rzeczywistości dbała i dba tylko o interesy swoich władców i dyktatorów.
Na wojnie pracuję sam
Dla Rosji nie istnieją żadne zasady prowadzenia wojny. Widzieliśmy to w Czeczenii, Syrii i Ukrainie. Rosjanie po prostu zabijają ludzi. To nie jest wojna, to masowe morderstwo. Główny zabójca, w postaci tak zwanej armii rosyjskiej, ostrzy sobie zęby na Europę.
Wynik wojny w Ukrainie będzie miał ogromny wpływ na Europę, w szczególności na Polskę
Dla mnie jako dziennikarza nie ma nic ważniejszego niż to, co dzieje się w Ukrainie. Dlatego uważam, że moim dziennikarskim obowiązkiem jest informowanie o tym opinii publicznej. Biorę aparat, wsiadam do samochodu i jadę. Pracuję sam.
Nie narażam nikogo na niebezpieczeństwo. Ale działam sam także ze względów praktycznych – bardzo trudno jest dużemu zespołowi dziennikarzy telewizyjnych dołączyć do jednostki, która działa na linii frontu lub jedzie do punktu zero. Zespół dziennikarski to co najmniej jeden dodatkowy pojazd, a na tej wojnie każdy widzi wszystko. Zadaniem reportera jest bycie niezauważonym, a nie stanie się celem. Tymczasem na polu bitwy jest wiele celów. Konwój automatycznie staje się celem. Im więcej pojazdów podróżuje samotnie, tym bardziej prawdopodobne jest, że rosyjskie drony, które je zobaczą, wybiorą inne cele.
Kanapki dla uchodźców
Gdy zaczęła się inwazja, kończyłem montaż reportażu z Afganistanu. Spodziewałem się, że Rosja przejdzie do ofensywy, choć myślałem, że wojna zacznie się przed 30 grudnia 2021 roku.
Początkowo nie wierzyłem, że Ukraina będzie w stanie wytrzymać potężną rosyjską nawałę. Wystarczyło spojrzeć na mapę i porównać wielkości obu krajów, ich populacje, potencjały... Starałem się więc jak najszybciej skończyć to, nad czym pracowałem – i jechać do Ukrainy. To, co zobaczyłem po przekroczeniu granicy, otwarło mi oczy. Niekończąca się kolejka ludzi, w większości kobiet z dziećmi, idących w kierunku Polski. I sznur autobusów z ludźmi. Ten widok wciąż stoi mi przed oczami i chwyta za gardło. Jechałem samochodem pospiesznie zapakowanym pomocą humanitarną. Wiozłem m.in. 200 świeżych kanapek. Co chwilę zatrzymywałem się i rozdawałem je ludziom.
Opuszczając Irpień
Potem był Irpień. To stamtąd nakręciłem swój pierwszy reportaż z wielkiej wojny – „Opuszczając Irpień”, który potem został pokazany w 20 krajach. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z ryzyka. Wiedziałem, że mogę zostać odcięty od reszty kraju i pojmany przez Rosjan.
Były chwile, gdy kule świszczały mi nad głową. Włączałem wtedy kamerę, upewniając się, że nagrywa przynajmniej dźwięk. Tak na wszelki wypadek
Pamiętam, jak 4 marca rozpoczęła się ewakuacja ludzi z miasta, a następnego dnia Rosjanie rozpoczęli potężną ofensywę. Most prowadzący do Irpienia był już wysadzony. Kiedy do niego dotarłem, zobaczyłem kolejkę porzuconych samochodów i ludzi biegnących pod resztkami przęseł, próbujących ukryć się przed ostrzałem.
Tego dnia dotarła tam rodzina z Worzela [osiedle w pobliżu Buczy – red.]. Mąż, żona, córka i syn. Jechali zwykłym, cywilnym samochodem, który Rosjanie ostrzelali. 15-letnia dziewczynka zasłoniła swoim ciałem młodszego brata. Pociski trafiły w ich samochód. Matka została ranna, dziecko było w stanie krytycznym. Uratowało ich to, że ojciec nie stracił panowania nad autem, a pociski nie uszkodziły silnika. Przy moście była tylko jedna karetka wojskowa. Dziewczynka trafiła do niej, a matkę umieszczono na noszach w moim samochodzie – byłem tam dostawczym fordem Transitem. Pojechaliśmy do szpitala wojskowego w Kijowie, po pustych ulicach miasta gnając 140 na godzinę.
Po drodze próbowałem rozmawiać z tą kobietą. Była słaba, szara jak papier, mówiła bardzo cicho.
O dalszym losie jej i jej córki dowiedziałem się już po emisji mojego reportażu „Opuszczając Irpień”. Jeden z widzów napisał do mnie na Twitterze: „Rozpoznałem ojca dziewczynki. Oni żyją”.
Wysłał mi zdjęcie prezydenta Zełenskiego odwiedzającego 15-letnią dziewczynę w szpitalu z bukietem kwiatów i jej ojcem stojącym przy łóżku. Zobaczyłem to zdjęcie i serce mi zamarło. To byli oni
W każdym materiale jest ludzka historia
Moje reportaże składają się z ludzkich historii. W Syrii, w samym sercu miasta, pamiętam wąskie przejście przez terytorium kontrolowane przez rebeliantów. To było jak aleja snajperów XXI wieku [aleja snajperów to nieoficjalna nazwa głównej alei w Sarajewie, która podczas wojny w Bośni i Hercegowinie (1992-1995) była przyczółkiem dla serbskich snajperów – red.]. Po przeciwnej stronie znajdowały się dwa minarety, z których strzelali rosyjscy snajperzy. Na jednym z budynków zawiesili nawet swoją trójkolorową flagę. Każdego dnia na tym przejściu ginęło około 10 osób, przemieszczających się między dwiema dzielnicami. Strzelali im w gardło, klatkę piersiową, serce albo głowę. To byli ludzie opuszczający obszar kontrolowany przez reżim Assada, który mścił się na nich za to rękami rosyjskich snajperów. Ale wśród zabitych byli też kupujący, którzy szli na targ.
Historii związanych z Ukrainą znam wiele. Na przykład taka Ochtyrka w regionie Sum. To miasto, na które Rosjanie zrzucili wszystko oprócz bomby atomowej. Przeżyliśmy straszne chwile. Trudno było na to patrzeć i zrozumieć, co stało się z cywilami, których świat zawalił się w jednej chwili.
Zadbane domy, plany na przyszłość, codzienne troski i radości ich dzieci – wszystko to zostało zniszczone w jednym momencie. Świat musi zrozumieć, że jeśli Rosja pójdzie dalej, wielu Europejczyków przekona się, że ich życie zawali się w ten sam sposób
Bez ostrzeżenia, w jednej chwili. W momentach gdy ludzie potrzebowali pomocy, odkładałem kamerę i mikrofon. Oczywiście mogłem po prostu wszystko sfilmować, ale wtedy pojawia się pytanie: „Kim jesteś?”.
Tak było w Kupiańsku, w obwodzie charkowskim. Kiedy przyjechaliśmy do miasta, miała się odbyć ewakuacja. Ludzie stali już ze swoim dobytkiem, ale z powodu silnego ostrzału pojazdy nie przyjechały. Udało mi się ewakuować 15 osób moim samochodem. Sfilmowałem wtedy tylko jeden rozdzierający serce moment: gdy starsza kobieta siedząca obok mnie poprosiła o telefon i zadzwoniła do jednego z członków swojej rodziny. Powiedziała, że żyje. Jej bliscy nie wiedzieli, co się z nią stało, przez prawie sześć miesięcy, bo terytorium, na którym mieszkała, było pod okupacją.
Najbardziej przerażające jest widzieć niebezpieczeństwo i zwierzęcy strach w oczach dzieci, które pod wpływem skrajnych emocji nie potrafią kontrolować swoich ciał.
Pracując z wojskiem, nie możesz przeszkadzać
Kontrofensywa w Zaporożu była objęta embargiem informacyjnym. Dzięki moim wcześniejszym raportom i zaufaniu wojska otrzymałem zgodę na dokumentowanie tych historycznych wydarzeń. Oczywiście, jednym z warunków było to, że materiał powinien zostać opublikowany półtora do dwóch miesięcy po jego nakręceniu. To była gwarancja, że Rosjanie nie zaczerpną z mojego filmu ważnych informacji, które mogłyby zaszkodzić Ukraińcom. To, co robimy, nie jest newsem. Relacjonujemy historię w dłuższej formie – w formie reportażu telewizyjnego.
Przyjechałem do 68 brygady w Błahodatne, spędziłem tam kilka dni. Najbardziej poruszyła mnie historia Andrija Onistrata, dowódcy tak zwanych „Szerszeni Dowbusza”. Onistrat jest znanym w Ukrainie biznesmenem i bankierem. Podczas wojny prowadził na YouTube popularny kanał o bankowości. Kilka dni przed naszym spotkaniem stracił syna, który służył razem z nim. Uderzyło mnie, że w jednej chwili stał się jakby nieśmiertelny. W Blahodatne, otoczonym walkami i ogniem, był jedyną osobą, która jeździła nieopancerzonym pick-upem.
Oczywiście, filmując na linii frontu staram się nie przeszkadzać wojsku. Zanim gdziekolwiek pojedziesz, musisz też przynajmniej trochę poznać teren, by wiedzieć, gdzie uciekać i gdzie się ukryć w razie niebezpieczeństwa. Poza tym musisz być stale gotowy na ostrzał.
Raz na jakiś czas musisz zacisnąć zęby i przezwyciężyć własny strach – zwłaszcza gdy nie możesz w żaden sposób wpłynąć na sytuację
Na przykład gdy jedziesz opancerzonym samochodem, wiedząc, że Rosjanie cię widzą. Ale szczęście i strach nie działają na mnie paraliżująco. Wierzę w szczęście, bo bez niego nie da się przetrwać na wojnie.
W ciągu dwóch lat przygotowałem 15 półgodzinnych reportaży z ogarniętej wojną Ukrainy. Wyemitowaliśmy siedem i pół godziny materiału w telewizji. Chcę zrobić jasny, aktywny, telewizyjny reportaż, bez gadających głów w kadrze. Trzynaście z tych reportaży zostało już zaprezentowanych widzom, dwa zostaną pokazane jesienią. Jeden z nich opowiada o kobietach, które chwyciły za broń i poszły walczyć przeciwko Rosjanom. Drugi o Polakach, którzy oddali życie, broniąc Ukrainy.
Jestem wdzięczny, że żyję
Dziś niestety nie jestem w Ukrainie. Pod koniec marca miałem poważny wypadek samochodowy. Sprawca uderzył w mój samochód z dużą prędkością, niczym pocisk. Przechodzę rehabilitację. Na razie nie mogę chodzić, od ponad trzech miesięcy poruszam się na wózku inwalidzkim. Ale wierzę, że stanę na nogi. Mam nadzieję, że wrócę do Ukrainy, by zrobić więcej reportaży.
Zawsze miałem szczęście. Zdaję sobie sprawę, że to, co mnie spotkało, nie było przypadkiem. Dola w końcu mnie dopadła, ale jestem jej wdzięczny, że żyję
Bo to był taki wypadek, jakich ludzie nie przeżywają. Słyszałem od kilku lekarzy, że miałem dużo szczęścia. Uratowało mnie wiele okoliczności. Straż pożarna była 500 metrów dalej, helikopter przyleciał bardzo szybko, a szef szpitala, chirurg, który był wtedy poza pracą, zgodził się przeprowadzić bardzo skomplikowaną operację. Jednak najważniejsze jest to, że syn, który podróżował ze mną, nie odniósł poważnych obrażeń. Zawsze staram się uspokoić moją rodzinę, nie opowiadam im smutnych i przerażających historii. Osobną sprawą jest to, że mamy do siebie zaufanie.
Świat powinien uczyć się od Ukraińców, jak walczyć
Nie ma takiej armii w Europie, a może i na świecie, jak armia ukraińska, tak doświadczonej i przeszkolonej. Świat powinien uczyć się walczyć od Ukraińców. Powstrzymanie tak gigantycznego kraju-agresora z praktycznie nieograniczonymi zasobami jest niemal niemożliwe. A ukraińskie wojsko to robi. Tak, świat daje broń, ale oni nie walczą tylko za siebie. Ukraińcy wykazali się wielką odwagą na polu bitwy. W ciągu 18 lat reporterskiej pracy nie widziałem narodu silniejszego niż oni. Przyjęli wyzwanie Rosjan i ich niszczą.
Jeśli Rosja dotrze do granic Unii Europejskiej, to Unia upadnie. Nie stanie się to z dnia na dzień. Moskwa jest zdeterminowana, by iść naprzód
Jeśli przyszłość naszych dzieci jest dla nas ważna, musimy zrozumieć, że Rosja jest już na wojennej ścieżce z Europą i nie zatrzyma się na Ukrainie. A jeśli uda się jej podbić Ukrainę, z pewnością zaatakuje kraje bałtyckie. A przecież to Unia Europejska, część NATO. Rosja chce rozszerzyć swoje terytorium, pokazać światu, że jest silniejsza. Wróg, z którym mamy do czynienia, chce naszego terytorium, naszego świata i naszej przyszłości.
Jasne: świat jest coraz bardziej zmęczony wojną. Dzieje się tak również dlatego, że żyjemy w środowisku względnego bezpieczeństwa. Większość ludzi nie wierzy, że ta wojna może dotrzeć do naszych granic. Świat musi powstrzymać Rosję w Ukrainie. Powinien dostarczyć wszelką niezbędną broń w odpowiednim czasie. Ciągłe opóźnienia kosztują życie tysięcy ukraińskich żołnierzy i cywilów.
Przeciągamy tę wojnę, ponieważ politykom stojącym na czele państw europejskich czasami brakuje odwagi
Skupiają się na tym, co tymczasowe. Koncentrują się na perspektywie krótkoterminowej i utrzymaniu elektoratu przez kolejne cztery lata. Tymczasem na horyzoncie jest cenniejsza nagroda – pokój, przynajmniej na najbliższe 40 lat.
Chociaż Ukraina może nie odzyskać każdego kilometra kwadratowego swojego terytorium, z pewnością będzie miała wystarczające wsparcie ze strony świata i będzie mogła ustalić własne warunki. Pokój, który zadowoli przede wszystkim Ukrainę, będzie wielkim zwycięstwem. Musi to być pokój, który Ukraińcy akceptują i którego chcą, a nie narzucony przez jakieś geopolityczne rozdawnictwo. Bo na tym polega suwerenność państwa. Jeśli to popieramy, musimy być z Ukrainą do końca.
Zdjęcia z prywatnego archiwum
Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!