Exclusive
20
min

Michał Przedlacki: Przez 18 lat pracy nie spotkałem silniejszego narodu niż Ukraińcy

„Musimy zrozumieć, że Rosja już rozpoczęła wojnę z Europą i nie zatrzyma się na Ukrainie”. Michał Przedlacki, reporter wojenny – o wojnie, dziennikarstwie i przyszłości świata

Natalia Żukowska

Michał Przedlacki. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

<frame>Michał Przedlacki jest reporterem, dziennikarzem i fotografem. Od ponad 18 lat pracuje w miejscach dotkniętych wojnami i katastrofami na całym świecie. Przez pół dekady pracował dla Al Jazeera English i CNN. W 2014 roku rozpoczął współpracę z polską stacją telewizyjną TVN przy programie Superwizjer. Od początku rosyjskiej inwazji dokumentuje koszmar, który Rosja rozpętała w Ukrainie. Większość czasu spędził z żołnierzami na linii frontu. Nakręcił serię 15 półgodzinnych reportaży z tej wojny. <frame>

Zawsze tam, gdzie wojna

Widziałem tsunami na Sri Lance, pracowałem w Birmie, Pakistanie, Somalii i Afganistanie, dokąd pojechałem po przejęciu kraju przez talibów – wspomina Michał. – Byłem w tak zwanym Islamskim Emiracie Afganistanu. Afganistan to kraj, który dobrze znam. Mieszkałem tam przez ponad cztery lata i nauczyłem się lokalnego dialektu dari. Podróżowałem po kraju, dokumentując wydarzenia. Właśnie takim dziennikarstwem zajmuję się nieprzerwanie od ponad 18 lat. Przez cały ten czas do Polski przyjeżdżałem maksymalnie na dwa tygodnie, by odwiedzić rodzinę.

W wielu miejscach, w których byłem, napotykałem rosyjski ślad

Widziałem, co Rosjanie robili w Czeczenii – byłem tam pod koniec drugiej wojny rosyjsko-czeczeńskiej. Mieszkałem w Groznym przez prawie rok. Widziałem miasto, które Rosjanie obrócili w popiół i zrównali z ziemią. Widziałem też, co rosyjskie lotnictwo i snajperzy robili w Syrii. Spędziłem tam prawie rok, z czego połowę w okupowanym Aleppo. Rosyjscy piloci celowo zrzucali bomby na budynki mieszkalne, zabijając cywilów. To było to samo, z czym teraz mamy do czynienia w Ukrainie.

Pamiętam rok 2014. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z rosyjską agresją w Ukrainie. Tak zwane „zielone ludziki”, a w rzeczywistości żołnierze z pskowskiej brygady powietrznodesantowej, wkroczyły na terytorium niepodległej Ukrainy i wsparły separatystów. To był czas, kiedy jako dziennikarze pracowaliśmy po obu stronach linii kontaktu.

Na Doniecczyźnie

Wjechanie na polskim paszporcie na terytorium kontrolowane przez separatystów było ryzykowne, bo oni byli przekonani, że po stronie ukraińskiej walczą tysiące Polaków. Myśleli tak, bo nie mogli rozpoznać akcentu, który czasami słyszeli w radiu podczas rozmów między żołnierzami z zachodniej Ukrainy. Na sam widok polskiego paszportu byli więc wyraźnie zdenerwowani. Niemniej przejechałem przez prawie całe terytorium kontrolowane przez separatystów w obwodach donieckim i ługańskim. Cywile, z którymi rozmawiałem na okupowanych ziemiach, byli przesiąknięci rosyjską propagandą, która na każdym kroku krzyczała o wielkości Rosji. Rosyjscy propagandyści mówili nam, jak to Moskwa troszczy się o miejscowych. Tyle że w rzeczywistości dbała i dba tylko o interesy swoich władców i dyktatorów.

Na wojnie pracuję sam

Dla Rosji nie istnieją żadne zasady prowadzenia wojny. Widzieliśmy to w Czeczenii, Syrii i Ukrainie. Rosjanie po prostu zabijają ludzi. To nie jest wojna, to masowe morderstwo. Główny zabójca, w postaci tak zwanej armii rosyjskiej, ostrzy sobie zęby na Europę.

Wynik wojny w Ukrainie będzie miał ogromny wpływ na Europę, w szczególności na Polskę

Dla mnie jako dziennikarza nie ma nic ważniejszego niż to, co dzieje się w Ukrainie. Dlatego uważam, że moim dziennikarskim obowiązkiem jest informowanie o tym opinii publicznej. Biorę aparat, wsiadam do samochodu i jadę. Pracuję sam.

Podczas wywiadu

Nie narażam nikogo na niebezpieczeństwo. Ale działam sam także ze względów praktycznych – bardzo trudno jest dużemu zespołowi dziennikarzy telewizyjnych dołączyć do jednostki, która działa na linii frontu lub jedzie do punktu zero. Zespół dziennikarski to co najmniej jeden dodatkowy pojazd, a na tej wojnie każdy widzi wszystko. Zadaniem reportera jest bycie niezauważonym, a nie stanie się celem. Tymczasem na polu bitwy jest wiele celów. Konwój automatycznie staje się celem. Im więcej pojazdów podróżuje samotnie, tym bardziej prawdopodobne jest, że rosyjskie drony, które je zobaczą, wybiorą inne cele.

Kanapki dla uchodźców

Gdy zaczęła się inwazja, kończyłem montaż reportażu z Afganistanu. Spodziewałem się, że Rosja przejdzie do ofensywy, choć myślałem, że wojna zacznie się przed 30 grudnia 2021 roku.

Początkowo nie wierzyłem, że Ukraina będzie w stanie wytrzymać potężną rosyjską nawałę. Wystarczyło spojrzeć na mapę i porównać wielkości obu krajów, ich populacje, potencjały... Starałem się więc jak najszybciej skończyć to, nad czym pracowałem – i jechać do Ukrainy. To, co zobaczyłem po przekroczeniu granicy, otwarło mi oczy. Niekończąca się kolejka ludzi, w większości kobiet z dziećmi, idących w kierunku Polski. I sznur autobusów z ludźmi. Ten widok wciąż stoi mi przed oczami i chwyta za gardło. Jechałem samochodem pospiesznie zapakowanym pomocą humanitarną. Wiozłem m.in. 200 świeżych kanapek. Co chwilę zatrzymywałem się i rozdawałem je ludziom.

Opuszczając Irpień

Potem był Irpień. To stamtąd nakręciłem swój pierwszy reportaż z wielkiej wojny – „Opuszczając Irpień”, który potem został pokazany w 20 krajach. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z ryzyka. Wiedziałem, że mogę zostać odcięty od reszty kraju i pojmany przez Rosjan.

Były chwile, gdy kule świszczały mi nad głową. Włączałem wtedy kamerę, upewniając się, że nagrywa przynajmniej dźwięk. Tak na wszelki wypadek

Pamiętam, jak 4 marca rozpoczęła się ewakuacja ludzi z miasta, a następnego dnia Rosjanie rozpoczęli potężną ofensywę. Most prowadzący do Irpienia był już wysadzony. Kiedy do niego dotarłem, zobaczyłem kolejkę porzuconych samochodów i ludzi biegnących pod resztkami przęseł, próbujących ukryć się przed ostrzałem.

"Zdawałem sobie sprawę, że mogę zostać pojmany przez Rosjan"

Tego dnia dotarła tam rodzina z Worzela [osiedle w pobliżu Buczy – red.]. Mąż, żona, córka i syn. Jechali zwykłym, cywilnym samochodem, który Rosjanie ostrzelali. 15-letnia dziewczynka zasłoniła swoim ciałem młodszego brata. Pociski trafiły w ich samochód. Matka została ranna, dziecko było w stanie krytycznym. Uratowało ich to, że ojciec nie stracił panowania nad autem, a pociski nie uszkodziły silnika. Przy moście była tylko jedna karetka wojskowa. Dziewczynka trafiła do niej, a matkę umieszczono na noszach w moim samochodzie – byłem tam dostawczym fordem Transitem. Pojechaliśmy do szpitala wojskowego w Kijowie, po pustych ulicach miasta gnając 140 na godzinę.

Po drodze próbowałem rozmawiać z tą kobietą. Była słaba, szara jak papier, mówiła bardzo cicho.

O dalszym losie jej i jej córki dowiedziałem się już po emisji mojego reportażu „Opuszczając Irpień”. Jeden z widzów napisał do mnie na Twitterze: „Rozpoznałem ojca dziewczynki. Oni żyją”.

Wysłał mi zdjęcie prezydenta Zełenskiego odwiedzającego 15-letnią dziewczynę w szpitalu z bukietem kwiatów i jej ojcem stojącym przy łóżku. Zobaczyłem to zdjęcie i serce mi zamarło. To byli oni

W każdym materiale jest ludzka historia

Moje reportaże składają się z ludzkich historii. W Syrii, w samym sercu miasta, pamiętam wąskie przejście przez terytorium kontrolowane przez rebeliantów. To było jak aleja snajperów XXI wieku [aleja snajperów to nieoficjalna nazwa głównej alei w Sarajewie, która podczas wojny w Bośni i Hercegowinie (1992-1995) była przyczółkiem dla serbskich snajperów – red.]. Po przeciwnej stronie znajdowały się dwa minarety, z których strzelali rosyjscy snajperzy. Na jednym z budynków zawiesili nawet swoją trójkolorową flagę. Każdego dnia na tym przejściu ginęło około 10 osób, przemieszczających się między dwiema dzielnicami. Strzelali im w gardło, klatkę piersiową, serce albo głowę. To byli ludzie opuszczający obszar kontrolowany przez reżim Assada, który mścił się na nich za to rękami rosyjskich snajperów. Ale wśród zabitych byli też kupujący, którzy szli na targ.

„W chwilach gdy ludzie potrzebowali pomocy, odkładałem kamerę i mikrofon”

Historii związanych z Ukrainą znam wiele. Na przykład taka Ochtyrka w regionie Sum. To miasto, na które Rosjanie zrzucili wszystko oprócz bomby atomowej. Przeżyliśmy straszne chwile. Trudno było na to patrzeć i zrozumieć, co stało się z cywilami, których świat zawalił się w jednej chwili.

Zadbane domy, plany na przyszłość, codzienne troski i radości ich dzieci – wszystko to zostało zniszczone w jednym momencie. Świat musi zrozumieć, że jeśli Rosja pójdzie dalej, wielu Europejczyków przekona się, że ich życie zawali się w ten sam sposób

Bez ostrzeżenia, w jednej chwili. W momentach gdy ludzie potrzebowali pomocy, odkładałem kamerę i mikrofon. Oczywiście mogłem po prostu wszystko sfilmować, ale wtedy pojawia się pytanie: „Kim jesteś?”.

Tak było w Kupiańsku, w obwodzie charkowskim. Kiedy przyjechaliśmy do miasta, miała się odbyć ewakuacja. Ludzie stali już ze swoim dobytkiem, ale z powodu silnego ostrzału pojazdy nie przyjechały. Udało mi się ewakuować 15 osób moim samochodem. Sfilmowałem wtedy tylko jeden rozdzierający serce moment: gdy starsza kobieta siedząca obok mnie poprosiła o telefon i zadzwoniła do jednego z członków swojej rodziny. Powiedziała, że żyje. Jej bliscy nie wiedzieli, co się z nią stało, przez prawie sześć miesięcy, bo terytorium, na którym mieszkała, było pod okupacją.

Najbardziej przerażające jest widzieć niebezpieczeństwo i zwierzęcy strach w oczach dzieci, które pod wpływem skrajnych emocji nie potrafią kontrolować swoich ciał.

Pracując z wojskiem, nie możesz przeszkadzać

Kontrofensywa w Zaporożu była objęta embargiem informacyjnym. Dzięki moim wcześniejszym raportom i zaufaniu wojska otrzymałem zgodę na dokumentowanie tych historycznych wydarzeń. Oczywiście, jednym z warunków było to, że materiał powinien zostać opublikowany półtora do dwóch miesięcy po jego nakręceniu. To była gwarancja, że Rosjanie nie zaczerpną z mojego filmu ważnych informacji, które mogłyby zaszkodzić Ukraińcom. To, co robimy, nie jest newsem. Relacjonujemy historię w dłuższej formie – w formie reportażu telewizyjnego.

Przyjechałem do 68 brygady w Błahodatne, spędziłem tam kilka dni. Najbardziej poruszyła mnie historia Andrija Onistrata, dowódcy tak zwanych „Szerszeni Dowbusza”. Onistrat jest znanym w Ukrainie biznesmenem i bankierem. Podczas wojny prowadził na YouTube popularny kanał o bankowości. Kilka dni przed naszym spotkaniem stracił syna, który służył razem z nim. Uderzyło mnie, że w jednej chwili stał się jakby nieśmiertelny. W Blahodatne, otoczonym walkami i ogniem, był jedyną osobą, która jeździła nieopancerzonym pick-upem.

Przygotowanie do walki

Oczywiście, filmując na linii frontu staram się nie przeszkadzać wojsku. Zanim gdziekolwiek pojedziesz, musisz też przynajmniej trochę poznać teren, by wiedzieć, gdzie uciekać i gdzie się ukryć w razie niebezpieczeństwa. Poza tym musisz być stale gotowy na ostrzał.

Raz na jakiś czas musisz zacisnąć zęby i przezwyciężyć własny strach – zwłaszcza gdy nie możesz w żaden sposób wpłynąć na sytuację

Na przykład gdy jedziesz opancerzonym samochodem, wiedząc, że Rosjanie cię widzą. Ale szczęście i strach nie działają na mnie paraliżująco. Wierzę w szczęście, bo bez niego nie da się przetrwać na wojnie.

W ciągu dwóch lat przygotowałem 15 półgodzinnych reportaży z ogarniętej wojną Ukrainy. Wyemitowaliśmy siedem i pół godziny materiału w telewizji. Chcę zrobić jasny, aktywny, telewizyjny reportaż, bez gadających głów w kadrze. Trzynaście z tych reportaży zostało już zaprezentowanych widzom, dwa zostaną pokazane jesienią. Jeden z nich opowiada o kobietach, które chwyciły za broń i poszły walczyć przeciwko Rosjanom. Drugi o Polakach, którzy oddali życie, broniąc Ukrainy.

Jestem wdzięczny, że żyję

Dziś niestety nie jestem w Ukrainie. Pod koniec marca miałem poważny wypadek samochodowy. Sprawca uderzył w mój samochód z dużą prędkością, niczym pocisk. Przechodzę rehabilitację. Na razie nie mogę chodzić, od ponad trzech miesięcy poruszam się na wózku inwalidzkim. Ale wierzę, że stanę na nogi. Mam nadzieję, że wrócę do Ukrainy, by zrobić więcej reportaży.

Zawsze miałem szczęście. Zdaję sobie sprawę, że to, co mnie spotkało, nie było przypadkiem. Dola w końcu mnie dopadła, ale jestem jej wdzięczny, że żyję

Bo to był taki wypadek, jakich ludzie nie przeżywają. Słyszałem od kilku lekarzy, że miałem dużo szczęścia. Uratowało mnie wiele okoliczności. Straż pożarna była 500 metrów dalej, helikopter przyleciał bardzo szybko, a szef szpitala, chirurg, który był wtedy poza pracą, zgodził się przeprowadzić bardzo skomplikowaną operację. Jednak najważniejsze jest to, że syn, który podróżował ze mną, nie odniósł poważnych obrażeń. Zawsze staram się uspokoić moją rodzinę, nie opowiadam im smutnych i przerażających historii. Osobną sprawą jest to, że mamy do siebie zaufanie.

Świat powinien uczyć się od Ukraińców, jak walczyć

Nie ma takiej armii w Europie, a może i na świecie, jak armia ukraińska, tak doświadczonej i przeszkolonej. Świat powinien uczyć się walczyć od Ukraińców. Powstrzymanie tak gigantycznego kraju-agresora z praktycznie nieograniczonymi zasobami jest niemal niemożliwe. A ukraińskie wojsko to robi. Tak, świat daje broń, ale oni nie walczą tylko za siebie. Ukraińcy wykazali się wielką odwagą na polu bitwy. W ciągu 18 lat reporterskiej pracy nie widziałem narodu silniejszego niż oni. Przyjęli wyzwanie Rosjan i ich niszczą.

Jeśli Rosja dotrze do granic Unii Europejskiej, to Unia upadnie. Nie stanie się to z dnia na dzień. Moskwa jest zdeterminowana, by iść naprzód

Jeśli przyszłość naszych dzieci jest dla nas ważna, musimy zrozumieć, że Rosja jest już na wojennej ścieżce z Europą i nie zatrzyma się na Ukrainie. A jeśli uda się jej podbić Ukrainę, z pewnością zaatakuje kraje bałtyckie. A przecież to Unia Europejska, część NATO. Rosja chce rozszerzyć swoje terytorium, pokazać światu, że jest silniejsza. Wróg, z którym mamy do czynienia, chce naszego terytorium, naszego świata i naszej przyszłości.

Z ukraińskimi żołnierzami na linii frontu

Jasne: świat jest coraz bardziej zmęczony wojną. Dzieje się tak również dlatego, że żyjemy w środowisku względnego bezpieczeństwa. Większość ludzi nie wierzy, że ta wojna może dotrzeć do naszych granic. Świat musi powstrzymać Rosję w Ukrainie. Powinien dostarczyć wszelką niezbędną broń w odpowiednim czasie. Ciągłe opóźnienia kosztują życie tysięcy ukraińskich żołnierzy i cywilów.

Przeciągamy tę wojnę, ponieważ politykom stojącym na czele państw europejskich czasami brakuje odwagi

Skupiają się na tym, co tymczasowe. Koncentrują się na perspektywie krótkoterminowej i utrzymaniu elektoratu przez kolejne cztery lata. Tymczasem na horyzoncie jest cenniejsza nagroda – pokój, przynajmniej na najbliższe 40 lat.

Chociaż Ukraina może nie odzyskać każdego kilometra kwadratowego swojego terytorium, z pewnością będzie miała wystarczające wsparcie ze strony świata i będzie mogła ustalić własne warunki. Pokój, który zadowoli przede wszystkim Ukrainę, będzie wielkim zwycięstwem. Musi to być pokój, który Ukraińcy akceptują i którego chcą, a nie narzucony przez jakieś geopolityczne rozdawnictwo. Bo na tym polega suwerenność państwa. Jeśli to popieramy, musimy być z Ukrainą do końca.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Prezenterka, dziennikarka, autor wielu głośnych artykułów śledczych, które wadziły do zmian w samorządności. Chodzi również o turystykę, naukę i zasoby. Prowadziła autorskie projekty w telewizji UTR, pracowała jako korespondent, a przez ponad 12 lat w telewizji ICTV. Podczas swojej pracy odkrył ponad 50 kraów. Ale doskonałe jest opowiadanie historii i analizy uszkodzeń. Pracowała som wykładowca w Wydziale Dziennika Międzynarodowego w Państwowej Akademii Nauk. Obecnie jest doktorantką w ramach dziennikarstwa międzynarodowego: praca nad tematyką polskich mediów relacji w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
igor florko majdan azov wojskowa kawiarnia

Ihor Florko jest jednym z pięciu „Aniołów Instytuckiej”. Tak Ukraińcy nazwali pięciu odważnych mężczyzn, którzy 20 lutego 2014 r. ratowali rannych na ulicy Instytuckiej w Kijowie spod ostrzału snajperów. Po wydarzeniach na Majdanie wszyscy poszli na front. Ihor Florko nadal broni Ukrainy w brygadzie „Azow”, wspiera też swoich kolegów weteranów. Wraz z jednym ze swych towarzyszy broni stworzył sieć kawiarni dla weteranów o nazwie „Kawa Militari” we Lwowie. To miejsce spotkań cywilów i weteranów.

Nieśliśmy rannych i zabitych na rękach i tarczach

Jaryna Matwijiw: Podczas straszliwej strzelaniny 20 lutego 2014 r. Ty i Twoi towarzysze wynosiliście rannych w krzyżowym ogniu snajperów...

Ihor Florko: Przed Majdanem byliśmy przyjaciółmi, sąsiadami, studentami lwowskich uczelni. Andrij Sedler, Mykoła Prytuła, Pawło Diokin, Ihor Hałuszka i ja razem poszliśmy na Majdan. Razem poszliśmy na ulicę Instytucką. Razem przetrwaliśmy.

„Anioły Instytuckiej”: Ihor Hałuszka (18), Pawło Diokin (19), Mykoła Prytuła(20), Ihor Florko (18), Andrij Sedler (20). Zdjęcie: Serhij Bobra/Gal-info

Przyjechaliśmy na Majdan rano 19 lutego, budynek związków zawodowych już płonął. W naszym kierunku oddziały Berkutu rzucały granaty hukowe, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. 20 lutego około 9 rano przybiegli jacyś faceci i powiedzieli, że Berkut wycofuje się z kierunku pałacu Październikowego na Instytuckiej [Międzynarodowe Centrum Kultury i Sztuku – red.]. To było bardzo dziwne.

Ludzie stojący na Majdanie zobaczyli, że droga jest pusta, na barykadzie nie ma już sił bezpieczeństwa, więc zaczęli wchodzić na ten plac. Snajperzy otworzyli ogień z kilku punktów jednocześnie: z Październikowego, z hotelu Ukraina i z ulicy Instytuckiej. My poszliśmy na Instytucką. Mieliśmy śmieszny sprzęt przeciw kulom: nakolanniki hokejowe, kaski sportowe i jedną tarczę. Tylko ja miałem kamizelkę kuloodporną.

Pod ostrzałem na Instytuckiej aktywiści zaczęli grupować się w tzw. żółwia: pięć lub sześć osób, osłoniętych tarczami domowej roboty, stopniowo przesuwało się do przodu. Pierwszego „żółwia” snajperzy rozstrzelali na naszych oczach. Pobiegłem do tych ludzi, na drugą stronę ulicy, i razem z innym chłopakiem odciągnęliśmy pierwszego rannego. To był Serhij Trapezun, nauczyciel chemii, postrzelony w obie nogi. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Jego żona, Oksana, pomaga mi czasem przypomnieć sobie szczegóły wydarzeń tamtego dnia, których nie pamiętam.

Ihor Florko (w czarnej kurtce, z prawej) i Jurij Krawczuk ratują rannego SerhijaTrapezuna. 20.02.2014, Kijów. Zrzut ekranu z filmu

Zanieśliśmy rannych i zabitych do hotelu Ukraina, gdzie znajdował się punkt medyczny. Zabitych kładziono na podłodze i przykrywano białym płótnem. Nie mieliśmy noszy, więc wynosiliśmy rannych na rękach i na tarczach, których ludzie używali do osłaniania się przed kulami.

Podobno uratowaliście wtedy wiele osób. Ile dokładnie?

Nie wiem, nie pamiętam wszystkich szczegółów tamtego dnia. Większość wydarzeń z tych kilku godzin na Instytuckiej i później po prostu zatarło się w mojej pamięci Dwa lata po strzelaninie przypadkowo zobaczyłem zdjęcie, na którym widać, jak pomagam wynosić rannego w nogę Jurija Krawczuka – tego, który dzień wcześniej wyciągał ze mną Serhija Trapezuna. Patrzyłem na to zdjęcie i zdałem sobie sprawę, że nic nie pamiętam!

Pamiętam za to, że po jednej stronie Instytuckiej była barykada, a po drugiej stacja metra Chreszczatyk, jakieś drzewa – i tam szli faceci, do których strzelano. Wydawało ci się, że jeśli jesteś za drzewem, jesteś bezpieczniejszy, a kiedy przebiegasz przez ulicę, trafiasz pod ostrzał. Przejście przez drogę było dla mnie najbardziej stresujące. Powtarzałem sobie: „Nie teraz, nie teraz”. Ale te drzewa nie pomogły wielu ludziom.

Każdego 20 lutego oglądam wideo z tamtych wydarzeń, by przypomnieć sobie, jak bardzo to wszystko boli. To nie są uczucia, o których trzeba zapomnieć, wymazać je z pamięci

W tym przypadku jest odwrotnie: musisz pamiętać, bo tam byłeś. Nie możesz zapomnieć o cenie, jaką chłopaki zapłacili za to, że mamy teraz Ukrainę, możliwość walki o nią.

20 lutego 2014, ul. Instytucka w Kijowie, zrzut ekranu

Czy wszyscy z Was, pięciu „Aniołów z Instytutskiej”, zostali żołnierzami?

Tak. Ihor Hałuszka poszedł na wojnę zaraz po Majdanie, a Mykoła Prytuła i ja dołączyliśmy w 2015 roku. Skończyłem studia, a następnie pojechałem do Kijowa i złożyłem podanie o przyjęcie do pułku „Azow”. Ihor Hałuszka został poważnie ranny w głowę na froncie, nauczył się chodzić, przeszedł wszystkie etapy rehabilitacji, wziął udział w Igrzyskach Niepokonanych, a teraz pracuje jako instruktor.

Przed inwazją tylko Pawło Diokin i Andrij Sedler nie byli na froncie. Dołączyli w 2022 roku. Gdyby wojna na pełną skalę wybuchła w 2014 roku, zaraz po Majdanie, nie mielibyśmy szans na obronienie Ukrainy. Od ATO [Operacja Antyterrorystyczna na wschodzie Ukrainy przeciw wspieranym przez Rosję separatystom z obwodów donieckiego i ługańskiego, prowadzona w latach 2014-2018 – red.] do 2022 roku mieliśmy możliwość przygotowania personelu do działań bojowych. ATO w Donbasie wyszkoliła oficerów, sierżantów i żołnierzy.

Wykorzystaliśmy te lata. Początkowo walczyłem w ramach „Azowa” w sektorze mariupolskim. Po inwazji w 2022 r., kiedy z powodu bombardowań nie można było już dostać się do Mariupola, zostałem artylerzystą w 80. brygadzie desantowo-szturmowej, walczyłem w kontrofensywie. W 2023 roku wróciłem do brygady „Azow”.

Gdzie zrobiono to zdjęcie, na którym stoisz z torbą chipsów na tle wyrzutni rakiet?

Na obrzeżach Sołedaru w 2022 roku, gdy walczyłem w 80. brygadzie. Ale to nie jest zdjęcie, to nie inscenizacja. To kadr z filmu wideo. Filmowaliśmy naszą pracę każdego dnia, o ile było bezpiecznie i wróg nie był w stanie nas namierzyć. Chcieliśmy pokazać, jak fajnie być artylerzystą, żeby inni wstąpili do Sił Zbrojnych Ukrainy. Chcieliśmy pokazać, że nie trzeba litować się nad ukraińską armią. Że ma być szacunek, a nie litość.

Ihor Florko: – Jeśli artylerzysta nie widzi wroga na żywo, to wszystko idziezgodnie z planem. Zrzut z filmu

Jeszcze w 2019 roku Bachmut był bardzo ładnym miastem, przytulnym, takim trochę nietypowym dla Donbasu. A kiedy byłem tam w 2022 roku, miasto było całkowicie puste, z przygnębiającą atmosferą.

Na tych obszarach Donbasu, gdzie wojna zaczęła się w 2014 r., ludzie byli obojętni i przyzwyczajeni do wojny. W większości nie patrzyli ci w oczy, nie pozdrawiali cię. Ich stosunek do ukraińskiego obrońcy wahał się od wrogiego do obojętnego.

Na terytoriach obwodu charkowskiego, które wyzwoliliśmy, ludzie byli zupełnie inni. Podczas kontrofensywy charkowskiej cieszyli się z wyzwolenia, podchodzili do nas i dziękowali. Dla nich byliśmy prawdziwymi obrońcami.

Jakie jest dla Ciebie najbardziej bolesne wspomnienie z wojny?

Przed inwazją była to śmierć mojego towarzysza, Dmytro Prohły, ze znakiem wywoławczym „Krugłyj”. A potem utrata Jurija Rufa, mojego druha, żołnierza, lwowskiego poety. Dwie straty, z którymi bardzo trudno mi było się pogodzić.

Albo jesteś w armii, albo dla armii

Jesteśmy w kawiarni „Kawa Militari”, którą otworzyłeś, by wspierać weteranów we Lwowie. Na stole stoją malowane wazony wykonane ze zużytych pocisków artyleryjskich...

Pomalowała je Daria, wolontariuszka i artystka z Równego.

Jak wpadliście na pomysł jej otwarcia?

W 2017 roku byliśmy na linii frontu z wolontariuszami z Prawego Sektora, którzy nie mieli żadnego wsparcia finansowego i wszystko robili na własną rękę: pracowali i walczyli w tym samym czasie. Razem z moim towarzyszem Rostysławem Hryćkiwem chcieliśmy spełnić dobry uczynek: zebrać dla nich amunicję, której mieli za mało. Żołnierzom „Azowa” wypłacano żołd, więc zebraliśmy amunicję dla trzech batalionów i zawieźliśmy ją Prawemu Sektorowi.

"Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość"

Lubiliśmy pomagać naszym braciom. Zasugerowałem Rostysławowi, żebyśmy zaoszczędzone pieniądze przeznaczyli na zakup samochodu dla tej jednostki. Rostysław słusznie zauważył, że to nie będzie ostatnia rzecz, jaką moglibyśmy dla nich zrobić. Powiedziałł, że znajdzie sposób, by regularnie im pomagać. Trzeba więc było założyć własny biznes.

Rostyk zwrócił uwagę na „Veterano Coffee”, biznes, który jeszcze w wolnym Mariupolu prowadził Ołeksij Kelt, towarzysz broni z „Azowa”. To było jakieś 10 kawiarni z kawą na wynos. Chcieliśmy kupić od niego franczyzę, ale jej nie miał.

Odbyłem więc staż w różnych kawiarniach w Mariupolu, by się dowiedzieć, jak coś takiego działa.

Potem pojechałem do Kijowa, by odwiedzić Wołodymyra Szewczenkę, człowieka, który stworzył „Veterano Coffee” w Ukrainie. Spotkał się ze mną tylko dlatego, że obaj mamy przeszłość wojskową. Spędził ze mną cały dzień, ucząc mnie i opowiadając, jak to się robi. Teraz ja będę pomagał innym weteranom uczyć się podstaw biznesu, jeśli zechcą założyć własne firmy i serwować kawę. Zamierzałem wyjechać za granicę, żeby zarobić kapitał początkowy na mój biznes, miałem już nawet gotowe dokumenty. Poznałem też kilku chłopaków z Kijowa, którzy byli zainteresowani otwarciem kawiarni we Lwowie. Pierwszą lwowską kawiarnię otworzyliśmy pod franczyzą weteranów wojskowych z Kijowa. Pracowaliśmy razem przez jakiś czas, po czym uścisnęliśmy sobie dłonie i rozeszliśmy się.

Ihor Florko, „Anioł Instytuckiej”, artylerzysta „Azowa” i współzałożyciel kawiarnispołecznej dla weteranów

Gdy zaczęła się rosyjska inwazja, kawiarnia została zamknięta, bo pracujący w niej weterani poszli na wojnę.

Latem 2022 r. ponownie otworzyliśmy kawiarnię we Lwowie, ale już w innym miejscu. Podczas wielkiego otwarcia „Kawa Militaria” pod nogi naszych gości rzuciliśmy rosyjską flagę. Obecnie w mieście działają trzy nasze kawiarnie.

Jaka filozofia stoi za „Kawa Militaria”? Spotykanie się weteranów i cywilów przy filiżance kawy?

Tak. Chcielibyśmy również dać przykład innym weteranom, którzy po wojnie zamierzają założyć własny biznes. Raz w miesiącu zbieramy fundusze ze sprzedaży kawy i przekazujemy je różnym jednostkom, dołączamy też do innych zbiórek. Sprzedawaliśmy pocztówki artystki Ołenki Liberti, która stworzyła serię obrazów poświęconych wydarzeniom w Azowstali. Dochód z pocztówek poszedł na zakup paczek z pierwszą pomocą dla chłopaków powracających z niewoli. Sponsorowaliśmy również kampanię krwiodawstwa „Twoja krew ratuje życie” – częstowaliśmy krwiodawców kawą i pysznym jedzeniem. Nasze kawiarnie będą sprzedawać książki napisane przez żołnierzy, zwłaszcza zbiory wierszy naszego poległego towarzysza broni i poety Jurija Rufa. Można też u nas odebrać certyfikaty na spotkania z przedstawicielami firm weteranów we Lwowie.

Jak powinny wyglądać spotkania cywilów i weteranami?

Albo jesteś w siłach zbrojnych, albo dla sił zbrojnych. Jeśli jest to spotkanie między weteranem a cywilem, wojskowy powinien widzieć, że robisz coś na rzecz zwycięstwa. To wszystko. Musisz być w kontekście tego, co dzieje się w kraju. Musisz być zaangażowany w wojnę przynajmniej zdalnie. Bo ktoś płaci najwyższą cenę za to, że masz tutaj spokój.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Ihor Florko, "Anioł Instytuckiej": - Nie ma co litować się nad ukraińską armią. Ma być szacunek, nie litość

Jaryna Matwijiw
Iryna Razin wolontariuszka z Niemiec Berlin

Cukierki w pudełku

- „Do lutego 2022 roku nigdy nie doświadczyłam wolontariatu”, mówi Irina Razin. „Mieszkam w Berlinie od 8 lat. Przeprowadziłam się tu z byłym mężem, programistą. Kiedy zdecydowaliśmy się spróbować swoich sił w innym kraju, mój mąż odbył wiele rozmów kwalifikacyjnych z firmami na całym świecie, ale Berlin odpowiedział najszybciej. Dołączyłam do niego na podstawie wizy rodzinnej. Byliśmy młodzi, chcieliśmy zobaczyć świat, nauczyć się nowych języków - to była dla nas wielka przygoda.

Jakie były Twoje pierwsze kroki w obcym kraju?

— Jestem muzyczką i artystką, zawodowo pozycjonowałam się jako śpiewaczka operowa, ponieważ mam dyplom z wokalistyki. Jeszcze przed przeprowadzką zaczęłam szukać możliwości: aplikowałam do różnych akademii, znalazłam społeczność śpiewaków operowych, nauczyciela śpiewu i koncertmistrza. Wyjechałam z jasnym planem.

Na scenie

Jak szybko udało Ci się znaleźć pracę w nowym kraju?

— Zajęło mi to dużo czasu. Był nawet moment, kiedy chciałam się już poddać, ponieważ zainwestowałam dużo wysiłku i pieniędzy, ale nie było prawie żadnych rezultatów. Zawód muzyka operowego jest bardzo konkurencyjny. Studiowałam w akademiach, brałam udział w konkursach, pobierałam lekcje od nauczycieli i miałam liczne przesłuchania. Ale nawet utalentowani śpiewacy nie zawsze mają tu szczęście.

Pewnego razu, podczas studiów w Akademii Operowej w Berlinie, powiedziano nam: „Jesteś jak wielkie pudełko czekoladek, każda zrobiona według specjalnej receptury. Ręcznie robione, ekskluzywne. Ale agenci widzą przed sobą wiele takich pudełek. Wybierają je w zależności od nastroju, gustu, czasem na chybił trafił. Więc nie każdy ma szczęście”.

Jak sobie z tym radziłaś?

— Po prostu pracowałam dalej. Z biegiem czasu zapraszano mnie na występy, chociaż były to głównie projekty bezpłatne lub słabo płatne. W tamtym czasie mogłam sobie na to pozwolić dzięki wsparciu finansowemu mojego byłego męża. Później dostałam dobre propozycje od różnych chórów. Odkryłam też drugi zawód - zaczęłam ilustrować książki dla dzieci i uczyć malarstwa, co stało się źródłem dochodu i ważną częścią mojego życia.

Czy miałeś chwile zwątpienia? Co było impulsem do transformacji piosenkarki w ilustratorkę?

— Musiałam nauczyć się niemieckiego, poprawić swój angielski i wziąć udział w przesłuchaniach. Ale po licznych odmowach od agentów, którzy pozytywnie wypowiadali się o mojej technice i występach, ale nigdzie mnie nie zapraszali, miałam kryzys. W końcu po prostu zamknąłam się w domu.

I właśnie w tym czasie odezwał się do mnie przyjaciel, który napisał zbiór wierszy i chciał go opublikować, ale miał tylko 500 dolarów na ilustratora. Niewielu profesjonalnych artystów zgodziłoby się na taką sumę. Zawsze uwielbiałam rysować, ukończyłam szkołę artystyczną, więc zapytała mnie, czy nie chciałabym spróbować. Miałam pod ręką tablet graficzny, prezent, którego prawie nigdy nie używałam. Zgodziłam się i stało się to dla mnie prawdziwą terapią.

Rok później książka została opublikowana, a ja zaczęłam rozwijać swoje konto na Instagramie, gdzie publikowałam ilustracje. Były dalekie od doskonałości, ale ludzie zaczęli zamawiać rysunki.

Kiedy wybuchła pandemia COVID i wszystkie kontrakty muzyczne zostały anulowane, zaczęłam się uczyć, poprawiłam swoją technikę ilustracji i otrzymałam jeszcze więcej zamówień. Od tego czasu zilustrowałam kilka książek, w tym Mama dla Peppy niemieckiej autorki Melanie Langhoff, która jest dla mnie bardzo ważną historią o adopcji. To niezwykle ważny temat, który dla mnie osobiście staje się coraz bardziej istotny. Sama marzę o adopcji.

We wrześniu ubiegłego roku rozstałam się z mężem i była to dla mnie ogromna trauma. Nie jesteśmy razem, ale pragnienie posiadania dzieci pozostało. A w Ukrainie wiele dzieci zostało bez rodziców. Domy dziecka są przepełnione, choć niestety adopcja z zagranicy jest obecnie zamknięta. Więc może pierwszym krokiem jest powrót do domu, a następnie próba spełnienia tego marzenia.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami

— A potem nadszedł luty 2022...

„24 lutego obudziłam się, gdy świat był już w stanie wojny przez kilka godzin.

Uczucie chłodu, które się wtedy pojawiło, nie opuszczało mnie przez wiele miesięcy. Wydawało się, że nigdy się nie rozgrzeję.

Wojna wywróciła wszystko do góry nogami. Mój mąż pojechał odwiedzić swoich rodziców w Ukrainie, mimo że ja odmówiłam. Zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze. Zawsze dawałam mu jak najwięcej swobody, więc tym razem go nie powstrzymałam. Bardzo się o niego martwiłam.

W końcu poszedł na front. Mój były mąż jest wolontariuszem i harcerzem. Był w Soledarze, towarzyszył kontrofensywie na Chersoń, pracował w Dnieprze i Zaporożu. Nasze pierwsze spotkanie podczas wojny miało miejsce 100 kilometrów od frontu. Tam po raz pierwszy usłyszałam alarm. Byliśmy razem przez dziesięć lat i czekałabym na niego bez końca. Ale on wrócił do pół-cywilnego życia i wybrał życie beze mnie.

— Może chciał, żebyś wróciła do Ukrainy?

Rozmawialiśmy o tym, on tego nie chciał. Nie miałam możliwości powrotu do Ukrainy od razu (miałam mieszkanie na kredyt, koty, przyjaciół uchodźców, którzy mieszkali wtedy u mnie w domu, a teraz mieli dziecko), a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie dano mi nawet możliwości uratowania naszej rodziny.

Co zrobiłaś, gdy dowiedziałaś się o wojnie w Ukrainie?

„Zareagowałam „biegiem” - nie mogłam usiedzieć w miejscu. Moi przyjaciele napisali: „Bierz ukraińskie symbole i biegnij na demonstracje!”

Pospiesznie spakowałam swoje rzeczy, szukając ładowarek i termosów. W metrze widziałam ludzi prowadzących swoje normalne życie: jadących do pracy, pijących kawę, kłócących się o rowery. Stałam tam i myślałam: „Oni nie wiedzą, że stolica Ukrainy jest teraz bombardowana”.

To rozdwojenie rzeczywistości było strasznie destrukcyjne. Uczucie wstydu stało się ciągłe - ty pijesz kawę i jesz rogalika, a w Ukrainie ludzie śpią w metrze

Kiedy demonstracje ustały, zaczęłam szukać nowych sposobów pomocy Ukrainie. Skontaktowałam się z Andrijem Ilinem, jednym z aktywistów w Berlinie, ponieważ otrzymałam wiele wiadomości od moich znajomych z prośbą o pomoc: ktoś mógł dostarcz lekarstwa, ktoś szukał możliwości wysłania zebranej pomocy humanitarnej... Andrij odpowiedział: „Mam setki takich wiadomości. To, czego naprawdę potrzebuję, to asystent, który je wszystkie przetworzy”.

Na podłodze za zasłonami

Więc zaczęłaś pracować w organizacji wolontariackiej?

— Tak, prawie tam mieszkałam, a moje mieszkanie stało się schronieniem dla uchodźców. Przyjaciel z atakami paniki, ludzie, którzy szukali noclegu w drodze do miejsca stałego schronienia — płakali, szukali wsparcia.

Kiedy uchodźcy zaczęli przybywać do Berlina, zdałam sobie sprawę: musisz być silna nie tylko dla siebie, ale także dla nich

W sztabie wolontariuszy było ciężko - presja psychiczna, łzy, cały czas kryzys, dlatego wielu wolontariuszy nie wytrzymywało. Przychodzili i szybko znikali, tylko nieliczni zostawali.

Kim byli ci wolontariusze? Ukraińcami czy Niemcami?

— 90% stanowili Ukraińcy. Początkowo nasza siedziba mieściła się na uniwersytecie w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Dostaliśmy pierwsze piętro i piwnicę do sortowania pomocy humanitarnej. Zbierali się tam wszyscy aktywiści z Berlina. Były tam organizacje, na przykład Ukraine Hilfe Berlin e.V., która działała od 2014 roku. Pomagały one dzieciom we wschodniej Ukrainie, organizowały dla nich kreatywne warsztaty i zbierały pomoc humanitarną.

Po inwazji na pełną skalę wszystko zamieniło się w chaos. Nie było żadnej struktury. Wczoraj ktoś był odpowiedzialny za leki, a dziś leżał w domu rozhisteryzowany, bo nie mógł ich przyjmować. Dali mi tylko laptopa i telefony: „Uporządkuj wiadomości”. Telefony się nie urywały, internet był dostępny tylko przy oknie. Siedziałam na podłodze za zasłonami, w centrali nie było jedzenia.

Pamiętam, jak po 5-6 godzinach takiej pracy zza zasłon wyłoniła się ręka - Andrij po prostu podsunął mi zupę w plastikowym kubku, sprawdził, czy żyję, i zniknął

Początkowo pomagali również Niemcy, ale wielu z nich zostało zmuszonych do powrotu do swoich miejsc pracy - wszyscy mieli nadzieję, że wojna wkrótce się skończy. Ostatecznie niewielka grupa wolontariuszy wydzieliła się w osobny zespół w ramach fundacji kościelnej Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V.

— Stworzyłaś ją czy do niej dołączyłaś ?

— Jest to fundacja założona przez Ukraiński Kościół Prawosławny w Berlinie. W Niemczech każda organizacja, nawet organizacja wolontariacka, nawet kościół, musi być oficjalnie zarejestrowana, mieć system księgowy i stale składać sprawozdania ze swojej działalności. Założenie oddzielnej fundacji zajęłoby miesiące, więc wolontariusze stali się częścią Ukrainische Orthodoxe Kirchengemeinde e.V. Od tego czasu współpracujemy. Wszyscy w Berlinie znają nas po prostu jako „kościół”.

Ponieważ w fundacji było niewiele osób, musiałam być sekretarką, księgową i projektantką Była to garstka ludzi, ale staliśmy się prawdziwą rodziną. Były momenty, kiedy wydawało się, że się nienawidzimy, odchodziliśmy z fundacji i... wracaliśmy.

Wiele zespołów, które zebrały się wtedy, w lutym 2022 r., przestało istnieć. My przeżyliśmy

Wolontariat powinien przynosic satysfakcję

Opowiedz nam o swoich projektach charytatywnych.

— Uruchomiliśmy projekt gastronomiczny Küche UA Berlin, który sprzedaje ukraińską żywność za darowizny. Działa on od dwóch lat. Niedawno, podczas ukraińskiego festiwalu bożonarodzeniowego w Berlinie, zebraliśmy sześć tysięcy euro na zakup mebli dla schroniska w Dnieprze, które opiekuje się rodzinami ewakuowanymi z regionów frontowych.

„Nie otrzymuję pomocy socjalnej, nie jestem uchodźczynią i co roku muszę udowadniać, co robię w tym kraju. Nie mogę więc cały czas pracować jako wolontariuszka, tak jak kiedyś. Zwłaszcza po rozwodzie.

Ale te straszne zmiany w moim życiu pozwoliły mi się skupić i spełnić moje długoletnie marzenie o otwarciu własnej przestrzeni artystycznej.

W tym samym czasie powstało wiele projektów muzycznych. Jednym z najważniejszych jest Stimmen der Ukraine (Głosy Ukrainy). Założyli go niemieccy aktorzy Jan Uplegger i Mareile Metzner. Czytają oni ukraińskich klasyków w niemieckich tłumaczeniach: Szewczenko, Zabużko, Żadan, Franko. Występ uzupełnia trio ukraińskich wokalistów, którym towarzyszy fortepian lub gitara elektryczna. Początkowo był to projekt charytatywny, ale teraz Jan znalazł dotacje, a na 2025 rok zaplanowano 15 występów.

Czy Niemcy są tym zainteresowani?

— Bardzo. Słuchają nie tylko klasycznych fragmentów i muzyki, ale także naszych wojennych historii. Jedna solistka ewakuowała się pod ostrzałem z małym dzieckiem, inna ze swoim siostrzeńcem. Te historie poruszają serca Niemców.  

Kto jest odpowiedzialny za pisanie wniosków o dotacje?

— W fundacji nie ma takiej osoby, więc postanowiłam spróbować sama. Złożyłam wniosek o grant Durststarten dla grupy dzieci uchodźców, z którymi pracuję. Są niesamowicie utalentowane i chcę dać im więcej - kupić materiały, zorganizować wystawę z ich refleksjami na temat samoidentyfikacji: kim są teraz, kiedy integrują się z niemieckim społeczeństwem? Chcę też porozmawiać o ukraińskiej kulturze - nawet o mało znanych rzeczach, takich jak ikony Czumaka na suszonych rybach. Ważne jest, aby dzieci nie tylko uczyły się niemieckiej historii, ale także komunikowały się po ukraińsku i tworzyły po ukraińsku.

— Jak radzisz sobie z wypaleniem zawodowym?

— Jestem niespokojną osobą, a niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami ludzie nawet pytają: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”. Ale w końcu nauczyłam się balansować, delegować zadania i mówić „nie”. Po Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym otrzymałam wiele ofert: „Zorganizujmy coś tu, albo coś tam...”. Wcześniej zgodziłabym się na wszystko i wypaliła. Teraz analizuję: co to przyniesie fundacji? Czy warto poświęcać czas i zasoby?

Wolontariat powinien przynosić zwrot - zbieranie datków, nowe kontakty, opowiadanie ludziom o fundacji. Zdałam sobie sprawę, że trzeba być pragmatycznym i zorganizowanym, aby uniknąć wypalenia i pozostać skutecznym.

— Czy dużo osób przychodzi na wasze festiwale i koncerty?

— Tak, całkiem sporo. Jeśli mówimy o ostatnim wydarzeniu, Ukraińskim Festiwalu Bożonarodzeniowym, byliśmy bardziej skoncentrowani na Ukraińcach. Ale głównym wydarzeniem była wystawa o ukraińskich świętach Bożego Narodzenia w dwóch językach. W Niemczech jest Adventszeit, czas oczekiwania na Boże Narodzenie, który trwa około miesiąca. Tworzą specjalną atmosferę: tydzień po tygodniu zapalają świece w wieńcu, otwierają okna kalendarza adwentowego i odwiedzają jarmarki. To zostało utracone w naszym kraju, chociaż również istniało.

W rzeczywistości, zgodnie z ukraińskimi tradycjami, okres świąt zimowych trwał od 4 grudnia do Trzech Króli, ale władze radzieckie zrobiły wszystko, co w ich mocy, abyśmy o tym zapomnieli

Przeprowadziłam badania, zebrałam materiały i stworzyłam wystawę, która miała wielki cel edukacyjny. Najbardziej zainteresowani byli nią Niemcy, którzy chcieli poznać nasze tradycje, znaleźć podobieństwa i różnice. Chętnie brali udział w warsztatach: robili świąteczne pająki, diduchy, uczyli się malować Petrykiwkę.

— Fajny projekt, a jakie masz pomysły na ten rok?

— Pierwszym projektem, na który złożyłam wniosek o grant był „Roots. Dzieci”. Mam również projekt muzyczny o nazwie Korzenie, w którym badam pieśni ludowe jako odzwierciedlenie historii. Do tego projektu wybrałam 10-14 piosenek z różnych epok, od Rusi Kijowskiej do współczesności. Każdej piosence towarzyszy krótki film o jej kontekście historycznym. Będzie to teatralne przedstawienie muzyczne. Scenografia i kostiumy są gotowe, szukamy funduszy na inżynierię dźwięku i logistykę. Pracujemy nad tym z moim przyjacielem, który wspiera wszystkie moje kreatywne przygody.

Trzeci projekt to książka dla dzieci poświęcona badaniu i ochronie przyrody. „Kiedy zaczęła się pandemia COVID, dużo spacerowałam po berlińskim parku. Obserwowałam dzikie zwierzęta i ustawiłam kamerę pułapkę, aby badać je w nocy. Jest to szczególnie interesujące w Niemczech: w tutejszych parkach żyją sarny, szopy, lisy i wiele ptaków. Ale współczesne dzieci prawie nie zauważają natury, ponieważ są zanurzone w gadżetach. Jednocześnie zwykła wycieczka do parku może być prawdziwą przygodą, jeśli wiesz, czego szukać i jak to zrobić. Można spędzić godziny tropiąc bobry, badając ślady, zbierając i identyfikując pióra...

Piszę też książkę. Opowiadam historię mitycznego strażnika lasu - małej istoty, która prowadzi dziennik, uczy dzieci obserwacji, ochrony zwierząt, nieśmiecenia i właściwego karmienia ptaków. Chcę ją wkrótce skończyć i zaoferować wydawcom.

Po ukraińskim festiwalu bożonarodzeniowym przygotowujemy również ukraiński festiwal wielkanocny. Potem planuję pojechać do Ukrainy uczyć dzieci z domów dziecka. Ciągnie mnie tam...

Zdjęcia z prywatnego archiwum

Data publikacji:

18.2.2025

20
хв

Wolontariuszka Iryna Razin: „Niespokojni ludzie są zawsze nadaktywni. Czasami nawet pytają mnie: „Czy jest jakiś sposób, żeby cię wyłączyć?”

Tetiana Wygowska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina powinna stać się Izraelem Europy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress