Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Jeszcze żyję, czy już nie? – pytają siebie Ukrainki. Codziennie
Jednym z najskuteczniejszych sposobów radzenia sobie z niepokojem i chronicznym stresem jest rozwijanie umiejętności psychologicznych, które pozwolą pomóc samej sobie
– Co ja sobie myślałam? Po wojnie już nigdy się nie spotkamy. Ona tak łatwo z nas nie wyjdzie – mówi znajoma z Kijowa. Na kilka dni jedzie z Warszawy do Wrocławia. Na rezydencję literacką.
Jemy lody truskawkowe, dzieci chlapią się przy fontannie. Podwieczorek na początku lata w beztroskiej stolicy Polski. Wydaje się, że on jest dla wszystkich. Ale nie dla niej i dla mnie.
Polacy poznali prostą prawdę: jeśli widzisz płaczącą osobę, nie wtrącaj się, nie zadawaj pytań. Jesteśmy tylko Ukrainkami w swojej ukraińskiej rzeczywistości. Kelner spojrzeniem pyta, czy wszystko u nas w porządku, ale nie ma odwagi do nas podejść.
Dziękuję mu. Też spojrzeniem.
„Zagrożenie pociskami balistycznymi trwa, dopóki nie zgasną światła” – pisze Waniok z Mikołajowa. Będąc setki kilometrów dalej, czekamy na koniec alarmów w miastach, które są nam drogie. „Rakieta Iskander-M przestała istnieć w regionie Odessy” – wypuszczamy powietrze, by odetchnąć. Ale ulga jest tymczasowa. Nie zależy od tego, czy Rosjanie wystrzelą teraz więcej rakiet. To nie zniknie.
Wszyscy żyjemy w chronicznym stresie, opartym na traumatycznym doświadczeniu straty, porzucenia, pożegnania, zerwania więzi
Ten stres nie zależy od tego, czy wojnę przeżywamy w Ukrainie, czy za granicą.
Na spotkaniu z ukraińskimi kobietami w Warszawie psycholog Ołena Liubczenko, ekspertka w dziedzinie psychologii rozwojowej, relacji i kompetencji emocjonalnych, podkreśliła, że wszyscy jesteśmy w stanie ciągłego, długotrwałego stresu, z którym tylko nieliczni mogą poradzić sobie samodzielnie.
Jej zdaniem umiarkowany stres czyni życie lepszym – pozwala balansować między niepokojem a nudą, wspiera wewnętrzną motywację, popycha do działania. Innymi słowy, popycha do życia. Pomaga rozwinąć psychologiczną odporność na codzienne wyzwania – jest jak stwardniała skóra na dłoniach, które nie boją się już pracy fizycznej. To samo dotyczy serca.
Ale nasz stres jest inny.
Według Ołeny Liubczenko rozwijanie w sobie odporności jest najlepszym sposobem na to, by nie załamać się i nie stać się gruboskórnym w trudnych okolicznościach, z którymi borykają się dziś wszyscy Ukraińcy.
Odporność to stabilność, elastyczność, a także zdolność do regeneracji. Z reguły jest to cecha wrodzona. Opiera się również na wartościach rodzinnych, pokrewieństwie i przekonaniach.
Jest umiejętnością, którą można rozwijać.
Istnieją jednak pewne niuanse.
Możemy być odporni i spokojnie przyjmować wiadomości o nowych ostrzałach. A potem zobaczyć w czyimś oknie kubek, który wygląda tak jak ten nasz, ze zniszczonego domu – i odporność znowu nas zawodzi
Nie znalazłam w sieci ani jednego badania dotyczącego odporności, które odnosiłoby się do wojny lub Ukraińców w czasie wojny. Najnowsze zachodnie badanie dotyczy zdolności radzenia sobie z codziennymi wyzwaniami i stresem podczas epidemii COVID-19.
Ponad dwa tysiące uczestników, którzy dobrze poradzili sobie z wyzwaniami, podzieliło się swoimi sposobami radzenia sobie ze stresem i życiowymi zawirowaniami. Zostały one pogrupowane w siedem strategii:
Strategia sensu i celu, którą opisują stwierdzenia: „Robiłam to, co uważałam za słuszne w codziennym życiu”, „Jestem przekonana, że rozwinęłam się w pozytywny sposób dzięki życiowym wyzwaniom”, „Podjąłem wysiłki, aby pozytywnie patrzeć w przyszłość”.
Strategia duchowości – jest wybierana przez ludzi, którzy radzą sobie z wyzwaniami poprzez medytację, wiarę i modlitwę.
Strategia elastyczności poznawczej i emocjonalnej obejmuje poświęcenie czasu na zrozumienie swoich emocji, skupienie się na reakcjach ciała i zwolnienie tempa, by poradzić sobie z negatywnymi emocjami.
Strategia: „mózg i sprawność fizyczna” zachęca do poświęcania czasu na hobby i zainteresowania, czytanie i słuchanie nowych rzeczy, uczenie się i zdobywanie wiedzy.
Strategia wzorców do naśladowania polega na tym, by być kierowanym przez mentora, nauczyciela, przyjaciela i uzyskać od porady, jak radzić sobie z trudnościami. A potem – by stać się mentorem dla innych.
Strategia zapewniania wsparcia społecznego pozwala przezwyciężyć trudności i stres dzięki wsparciu innych osób.
Strategia stawiania czoła lękom jest dla najsilniejszych i wymaga bezpośredniej konfrontacji z własnymi lękami i problemami oraz podjęcia próby zmiany czegoś.
Zastosowanie jednej lub więcej spośród tych strategii pozwoli „podkręcić” Twoją wytrzymałość na życiowe wyzwania i szybko przekształca się w sposób na szybkie przeciwdziałanie stresowi. Oczywiście, najskuteczniejszą strategię „wydostania się” z trudnych okoliczności życiowych na własny sposób mogą zasugerować psychologowie.
Jednak i tu istnieją pewne niuanse.
– Nie mamy rozwiniętej kultury chodzenia do psychologa, przepracowywania swoich emocji – ocenia Julia Czerkaszyna, neuropsycholożka i ekspertka Centrum Wsparcia i Rozwoju Psychologicznego Uchodźców Ukraińskich w Polsce.
Ukraińcy za granicą są również obciążeni dodatkowym poczuciem winy i syndromem ocalałego. Im bardziej wypomina im się, że pozostają za granicą, tym mocniej i bardziej negatywnie będą odczuwać własne decyzje
„Ja jeszcze żyję, czy już nie?” – to pytanie, które codziennie zadają sobie Ukrainki w każdym zakątku Ukrainy i Europy. Przyglądają się sobie w lustrze, poprawiają włosy, zakładają sukienki i wychodzą, by uczyć się języków obcych, radzić sobie z niezrozumiałymi przepisami i uspokajać swoje dzieci. No i przekazać darowiznę na rzecz armii, rzecz jasna.
Redaktorka i dziennikarka. Ukończyła polonistykę na Wołyńskim Uniwersytecie Narodowym Lesia Ukrainka oraz Turkologię w Instytucie Yunusa Emre (Turcja). Była redaktorką i felietonistką „Gazety po ukraińsku” i magazynu „Kraina”, pracowała dla diaspory ukraińskiej w Radiu Olsztyn, publikowała w Forbes, Leadership Journey, Huxley, Landlord i innych. Absolwent Thomas PPA International Certified Course (Wielka Brytania) z doświadczeniem w zakresie zasobów ludzkich. Pierwsza książka „Kobiety niskiego” ukazała się w wydawnictwie „Nora-druk” w 2016 roku, druga została opracowana przy pomocy Instytutu Literatury w Krakowie już podczas inwazji na pełną skalę.
R E K L A M A
Zostań naszym Patronem
Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.
Wybuchła burza komentarzy po ogłoszeniu tegorocznych zwycięskich fotografii w konkursie World Press Photo. W jednej kategorii bowiem znalazł się oprawca i ofiara. Na pierwszym zdjęciu, autorstwa Floriana Bachmeiera, jest sześcioletnia Anhelina, uchodźczyni z jednej z przyfrontowych wiosek niedaleko Kupiańska. Dziewczynka ma traumę spowodowaną wojną i cierpi na ataki paniki. Autor zdjęcia uwiecznił ją kilka chwil właśnie po takim ataku, który mógł być wywołały kolejnym rosyjskim bombardowaniem.
Ranny rosyjski żołnierz, który odniósł obrażenia w pobliżu miasta Bachmut, leży w szpitalu polowym urządzonym w podziemnej winnicy. Później amputowano mu lewą nogę i rękę. Donbas, Ukraina, 22 stycznia 2024 r. Zdjęcie: Nanna Heitmann/Magnum Photos, dla The New York Times / World Press Photo
Drugie zdjęcie przedstawia rosyjski punkt stabilizacyjny, znajdujący się w podziemnej winiarni niedaleko okupowanego przez Rosję Bachmutu. Żołnierz ze zdjęcia został wcielony do armii wspieranej przez Rosję separatystycznej “Donieckiej Republiki Ludowej” dwa dni przed początkiem pełnowymiarowej inwazji. Gdzieś na polu boju, na terenach okupowanych przez Rosję, mężczyzna stracił rękę i nogę.
Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny
Z jakiegoś powodu uznano, że oba te zdjęcia można połączyć w jednym konkursie, w jednej, europejskiej kategorii. Że można postawić znak równości pomiędzy ofiarą, a oprawcą. Pokazać małe dziecko ze zniszczoną psychiką i tego, kto tę psychikę niszczy. Poprzez stylizację i symbolikę (nawiązanie do piety, zdjęcia Chrystusa z krzyża) stworzyć wrażenie, że obie osoby są ofiarami tej wojny, i obu stronom należy współczuć. Tymczasem to kolejny przykład normalizacji rosyjskich zbrodni, które, na rozkaz Putina, popełniane są w Ukrainie codziennie - zarówno na żołnierzach, jak i na ludności cywilnej.
Świat powoli daje przyzwolenie na udział rosyjskich artystów w życiu kulturalnym świata. Występy muzyków, rozgrywki sportowe, oscarowe filmy, udział w światowych konferencjach i debatach. A teraz, w prestiżowym konkursie fotografii prasowej, znalazł się rosyjski żołnierz. Leży w winiarni, prawdopodobniej tej, w jakiej produkowano słynne ukraińskie wino, lubiane na całym świecie, a która została zrównana z ziemią przez rosyjską artylerię. Jego cierpienie wzbudza współczucie. I zapominamy, kto jest tu agresorem.
Wiele osób, po wyzwoleniu z okupacji Buczy, mówiło: tego świat przecież Rosji nie wybaczy.
A później były odkryte masowe groby w lesie w Iziumie, żółta kuchnia w przepołowionym rosyjską rakietą bloku mieszkalnym w Dnipro, czy zasypywanie ukraińskich żołnierzy zakazaną przez Konwencję Genewską bronią fosforową. Dziś potężne bomby lotnicze, spadające na centrum Zaporoża, na nikim nie robią już wrażenia. Nocne ataki Szahedów na ukraińskie miasta traktowane są w kategorii kolejnego już “newsa z wojny”, która jest gdzieś daleko i nas przecież nie dotyczy. Tej nocy znowu zginęli niewinni ludzie.
A jurorzy konkursu World Press Photo stawiają znak równości między ofiarami i agresorami, idąc w sukurs rosyjskiej propagandzie.
Zmienia dyskurs społeczny, uczłowiecza działania nieludzi, którzy bezwstydnie i systematycznie, każdego dnia i nocy, mordują takie sześciolatki jak Anhelina, ich matki i ojców.
Wiadomość o wycofaniu się USA z Międzynarodowego Centrum Badania Zbrodni Agresji przeciwko Ukrainie, w skład którego wchodzili prokuratorzy zbierający wstępne dowody zbrodni popełnionych przez Rosjan, spadła jak grom z jasnego nieba. Rzeczniczka Białego Domu Caroline Leavitt w nieśmiałym komentarzu stwierdziła, że… nic o tej decyzji nie słyszała.
Tak czy inaczej, wpisuje się to w logikę przedłużającego się miesiąca miodowego administracji Donalda Trumpa z Władimirem Putinem. 47. prezydent USA wręcz pali się do zawarcia umowy z rosyjskim dyktatorem. Tak bardzo, że gotów jest przymknąć oko na fakt, że kwestie Ukrainy, irańskiego programu nuklearnego czy współpracy w zakresie syberyjskich minerałów będzie musiał załatwiać z prawdziwym zbrodniarzem wojennym.
Ciała cywilów na ulicy Jabłońskiej w Buczy. Zdjęcie: RONALDO SCHEMIDT/AFP/East News
Kiedy chodzi o okupantów z Federacji Rosyjskiej, nie wierzę w przyzwoite sądy. Wierzę w likwidację. Przemyślaną i podstępną. W grudniu ubiegłego roku Ukraińcy odczuli pewną satysfakcję po tym jak w Moskwie zlikwidowano Igora Kiryłowa, generała, który wydał rozkaz użycia broni chemicznej przeciwko ukraińskim żołnierzom. Kiedy opuszczał swój dom, w pobliżu wejścia eksplodowała hulajnoga.
„Urzędnik był odpowiedzialny za użycie broni chemicznej na wschodnim i południowym froncie Ukrainy. Z powodu rozkazu Kiriłłowa od początku wojny na pełną skalę odnotowano ponad 4800 przypadków użycia amunicji chemicznej przez wroga” – napisała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy w jego nekrologu.
To na jego rozkaz okupanci zrzucali z dronów na punkty obrony Ukraińców amunicję z substancjami toksycznymi. Wielu żołnierzy trafiło do szpitala z poważnymi oparzeniami błon śluzowych i dróg oddechowych.
Likwidacja Kiryłowa była ciosem dla Putina znacznie cięższym niż zaoczne procesy, gdziekolwiek by one się nie odbywały
To po raz kolejny potwierdza, że to Rosjanie powinni bać się Ukraińców, Polaków, Litwinów – i wszystkich innych, w stronę których zwrócą swoje oczy i łapy – wszędzie. Na lądzie, na morzu czy w barach z alkoholem w pięciogwiazdkowych tureckich hotelach.
Polityczny stawka działań prezydenta Trumpa jest jasna. Jeśli zamierza odbywać zwycięskie spotkania z przywódcami Rosji, Iranu i Korei Północnej, z pewnością nie chce, aby zostali uznani za zbrodniarzy wojennych. W przeciwnym razie nie mógłby ściskać ich dłoni.
W otwartych źródłach można znaleźć informacje o tym, za co Stany Zjednoczone były odpowiedzialne w grupie, z której się wycofały: zapewniały pomoc logistyczną i pomagały naszym prokuratorom. Ale większość pracy spoczywa na ukraińskich ekspertach, których jest bardzo niewielu i którzy oprócz zbrodni wojennych badają też sprawy cywilne.
Jaki jest zakres tej pracy? Od początku inwazji na terytorium Ukrainy odnotowano ponad 150 000 rosyjskich zbrodni wojennych
Wszystkie te przypadki muszą zostać przynajmniej wniesione do jakiegoś sądu, by krewni torturowanych i zamordowanych otrzymali odszkodowanie i moralną satysfakcję. Pamiątkowy krzyż i drewniana kapliczka nie powinny być jedynymi śladami po ludobójstwie.
Dodajmy do tego jeszcze kilka nieprzyjemnych decyzji Stanów Zjednoczonych, które mogą tylko utwierdzić dyktatorów w przekonaniu, że „kto silny, ten ma rację”. Zaczęło się w lutym, gdy przedstawiciele USA na spotkaniu Core Group – krajów przygotowujących międzynarodowy trybunał dla Putina za jego zbrodnie wojenne w Ukrainie – odmówili nazwania Rosji „agresorem”. Co więcej, Waszyngton znienacka odmówił podpisania się pod oświadczeniem ONZ wspierającym integralność terytorialną Ukrainy i żądającym od Moskwy wycofania wojsk z okupowanych terytoriów.
Administracja Trumpa odmówiła też podpisania komunikatu G7 nazywającego Rosję „agresorem” w wojnie z Ukrainą z okazji trzeciej rocznicy wojny, przypadającej 24 lutego 2025 r.
„Europejscy urzędnicy obawiają się, że pochlebstwa pana Trumpa dla Putina mogą doprowadzić do tego, że rosyjski dyktator zostanie oszczędzony przed konsekwencjami swojej inwazji w ramach jakiegokolwiek porozumienia pokojowego” – napisała brytyjska gazeta „The Telegraph”.
Ostatnio na światło dzienne wypłynęła też inna sprawa. Otóż 43-letnia prokuratorka Jessica Aber, która prowadziła śledztwo w sprawie rosyjskich zbrodni wojennych, została znaleziona martwa w swoim domu. Przed dojściem Trumpa do władzy była członkinią zespołu Departamentu Sprawiedliwości USA badającego zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie. Prowadziła też przeciwko Rosjanom szereg dochodzeń w sprawie cyberprzestępczości i prania pieniędzy.
Gdy świadkowie zbrodni wojennych umierają, a uprowadzone dzieci są poddawane przez Rosję praniu mózgu, niezwykle trudno zebrać informacje o zbrodniach wojennych. A każdy stracony dzień to szansa dla zbrodniarzy na uniknięcie odpowiedzialności, wygodne życie i zdobywanie nowych doświadczeń dla kolejnych aktów ludobójstwa w przyszłych wojnach.
Ratownicy podczas ekshumacji w rejonie Iziumu. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News
Może się zdarzyć, że po jakimś czasie, gdy rozmowy pokojowe zakończą się fiaskiem, USA zmienią swoje nastawienie do Putina i Rosji. Jeśli jednak Waszyngton wycofuje się gdzieś z gry, oznacza to tylko jedno: kraje europejskie muszą być bardziej aktywne i twarde. Bo rosyjscy „bohaterowie” tzw. specjalnej operacji wojskowej, którzy dziś publikują filmiki pokazujące zabijanie ukraińskich jeńców na Donbasie, jutro mogą nadawać gdzieś z nadbałtyckich lasów.
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Wybuchła burza komentarzy po ogłoszeniu tegorocznych zwycięskich fotografii w konkursie World Press Photo. W jednej kategorii bowiem znalazł się oprawca i ofiara. Na pierwszym zdjęciu, autorstwa Floriana Bachmeiera, jest sześcioletnia Anhelina, uchodźczyni z jednej z przyfrontowych wiosek niedaleko Kupiańska. Dziewczynka ma traumę spowodowaną wojną i cierpi na ataki paniki. Autor zdjęcia uwiecznił ją kilka chwil właśnie po takim ataku, który mógł być wywołały kolejnym rosyjskim bombardowaniem.
Ranny rosyjski żołnierz, który odniósł obrażenia w pobliżu miasta Bachmut, leży w szpitalu polowym urządzonym w podziemnej winnicy. Później amputowano mu lewą nogę i rękę. Donbas, Ukraina, 22 stycznia 2024 r. Zdjęcie: Nanna Heitmann/Magnum Photos, dla The New York Times / World Press Photo
Drugie zdjęcie przedstawia rosyjski punkt stabilizacyjny, znajdujący się w podziemnej winiarni niedaleko okupowanego przez Rosję Bachmutu. Żołnierz ze zdjęcia został wcielony do armii wspieranej przez Rosję separatystycznej “Donieckiej Republiki Ludowej” dwa dni przed początkiem pełnowymiarowej inwazji. Gdzieś na polu boju, na terenach okupowanych przez Rosję, mężczyzna stracił rękę i nogę.
Agresor i zaatakowany to nie są takie same ofiary wojny
Z jakiegoś powodu uznano, że oba te zdjęcia można połączyć w jednym konkursie, w jednej, europejskiej kategorii. Że można postawić znak równości pomiędzy ofiarą, a oprawcą. Pokazać małe dziecko ze zniszczoną psychiką i tego, kto tę psychikę niszczy. Poprzez stylizację i symbolikę (nawiązanie do piety, zdjęcia Chrystusa z krzyża) stworzyć wrażenie, że obie osoby są ofiarami tej wojny, i obu stronom należy współczuć. Tymczasem to kolejny przykład normalizacji rosyjskich zbrodni, które, na rozkaz Putina, popełniane są w Ukrainie codziennie - zarówno na żołnierzach, jak i na ludności cywilnej.
Świat powoli daje przyzwolenie na udział rosyjskich artystów w życiu kulturalnym świata. Występy muzyków, rozgrywki sportowe, oscarowe filmy, udział w światowych konferencjach i debatach. A teraz, w prestiżowym konkursie fotografii prasowej, znalazł się rosyjski żołnierz. Leży w winiarni, prawdopodobniej tej, w jakiej produkowano słynne ukraińskie wino, lubiane na całym świecie, a która została zrównana z ziemią przez rosyjską artylerię. Jego cierpienie wzbudza współczucie. I zapominamy, kto jest tu agresorem.
Wiele osób, po wyzwoleniu z okupacji Buczy, mówiło: tego świat przecież Rosji nie wybaczy.
A później były odkryte masowe groby w lesie w Iziumie, żółta kuchnia w przepołowionym rosyjską rakietą bloku mieszkalnym w Dnipro, czy zasypywanie ukraińskich żołnierzy zakazaną przez Konwencję Genewską bronią fosforową. Dziś potężne bomby lotnicze, spadające na centrum Zaporoża, na nikim nie robią już wrażenia. Nocne ataki Szahedów na ukraińskie miasta traktowane są w kategorii kolejnego już “newsa z wojny”, która jest gdzieś daleko i nas przecież nie dotyczy. Tej nocy znowu zginęli niewinni ludzie.
A jurorzy konkursu World Press Photo stawiają znak równości między ofiarami i agresorami, idąc w sukurs rosyjskiej propagandzie.
Zmienia dyskurs społeczny, uczłowiecza działania nieludzi, którzy bezwstydnie i systematycznie, każdego dnia i nocy, mordują takie sześciolatki jak Anhelina, ich matki i ojców.
Jurij Merkotan był saksofonistą i orkiestrantem w Gwardii Narodowej Ukrainy. Od 2020 roku wraz z żoną mieszkał w Mariupolu. 26 lutego 2022 r. wyruszył do Azowstali, by bronić ojczyzny – potem na 21 miesięcy trafił do niewoli. Dziś przyznaje, że po tym, co przeszedł, on i żona musieli zbudować swój związek na nowo. Niemal od zera.
Ołeniwka: „szwejki” i masowe groby
– 24 lutego o 2 nad ranem byłem już w jednostce – wspomina. – Dwa dni później dotarłem do Azowstali. Wraz z innymi żołnierzami broniłem miasta. 21 maja zostałem wzięty do niewoli. Najpierw zabrali nas do Ołeniwki. Mieszkaliśmy w dwupiętrowych barakach, które ludzie nazywają „szwejkami”, otoczonych wysokim płotem. Spaliśmy na żelaznych pryczach, na przegnitych materacach. Karmiono nas owsianką, do tego kawałek chleba. Jedzenie zawsze było gorące, dawano nam półtorej minuty na zjedzenie wszystkiego. Nasze podniebienia płonęły, a usta piekły.
Jurij Merkotan przed rosyjską niewolą, 2022 r.
Przez przypadek znalazłem się na liście tych, których Rosjanie codziennie zabierali do Mariupola, by wykopywać ciała. To była grupa 65 jeńców wojennych, moje nazwisko zostało dopisane jako ostatnie. Codziennie rano przyjeżdżały po nas trzy autobusy z Doniecka. Kiedy jechaliśmy po raz pierwszy, nie rozumieliśmy, po co nas zabierają. Każdy, kto wysiadał z autobusu, dostawał łopatę i rozkaz kopania. Pamiętam, że było tam coś w rodzaju masowego grobu.
Od razu natknąłem się na ciało. Z jednego dołu wyciągnęliśmy siedem osób. Pracowaliśmy od 7 rano do 7 wieczorem. Psychicznie to było bardzo trudne do zniesienia.
Kiedy zaczęliśmy kopać i wyciągać te ciała, na workach były numery do 1100. Kiedy skończyliśmy pracę, było 4000
Groby były porozrzucane po całym mieście – między domami, na podwórkach. Wszędzie trupi odór, byliśmy nim przesiąknięci. Często po tym nie mogliśmy się umyć ani wyprać ubrań. Piliśmy wodę z rzeki, strażacy przywozili nam ją w beczkach. Ale Ołeniwce mnie nie męczyli. Tortury zaczęły się cztery i pół miesiąca później, gdy przenieśli mnie do obwodu woroneskiego w Rosji...
Gumowe pałki i rosyjskie piosenki
Tego dnia myśleliśmy, że jedziemy na wymianę. Wepchnęli nas wszystkich do ciężarówek, ze zawiązanymi oczami i w kajdankach. Dowóz na lotnisko w Rostowie trwał kilka godzin, stamtąd polecieliśmy do Woroneża. A potem więźniarkami przewieźli nas do miejscowej kolonii karnej. Gdy wychodziliśmy z aut, strażnicy tłukli nas gumowymi pałkami.
Najpierw pospisywali nasze dane osobowe, potem po dwóch zaprowadzili do łaźni. Na umycie się mieliśmy do 20 sekund, dali nam mokre ręczniki, w które ktoś już się wcześniej wycierał. Trafiłem dwuosobowej celi.
Pierwsze pięć dni to był koszmar. Bili nas trzy razy dziennie, głównie wieczorami. Wyprowadzali na korytarz i kładli „pod sznurek”. Bili po genitaliach, nogach, zrywali ścięgna, mięśnie, razili prądem
Po czymś takim nie mogliśmy ani chodzić, ani nawet leżeć czy siedzieć na kiblu. Nogi spuchnięte, straszne siniaki. W tym, co robili na korytarzach, wcale nie chodziło o wyciąganie z nas informacji. Pytali tylko: „Kim jesteś? Miejsce służby?” Gdy usłyszeli: „Gwardia Narodowa”, mówili: „O, mamy tu nazistów, faszystów”. Bili mnie jednym ciągiem przez co najmniej 10 minut, a ja musiałem recytować wiersze i śpiewać rosyjskie piosenki.
Psy jakby się nami bawiły
U każdego przesłuchania były inne. Moje trwały co najmniej 40 minut, choć zdarzały się półtoragodzinne. Biją cię i pytają: „O jakich zbrodniach ukraińskiego wojska wiesz?”. Odpowiadasz: „O żadnych”. A wtedy słyszysz: „Kłamiesz” – i biją jeszcze mocniej. I dopiero gdy widzą, że już ledwo żyjesz, mówią: „Dobra, idź się zastanów, oddzwonimy”. Tydzień później wszystko się powtarza – i tak na okrągło.
Do tortur używali gumowych pałek, paralizatora i „kijanki” [drewniany młotek - red.]. Nie raz zdarzało się, że wypuszczali na nas psy. Gryzły nas w ręce i stopy. Lubili to robić zwłaszcza wtedy, gdy byłeś pod prysznicem albo gdy się przebierałeś. Większość psów miała skórzane kagańce, ale i tak bardzo bolało. Zdarzały się też takie, które nie miały. Były tak wyszkolone, że gryzły nas, jakby się nami bawiły. Nie zagryzały.
W rosyjskiej niewoli Jurij Merkotan schudł prawie 60 kg
Po siedmiu miesiącach przenieśli mnie do innej kolonii, gdzie spędziłem kolejne dziewięć miesięcy. Najgorszy był strach przed czekaniem. Bili cię rano i wieczorem, między 22:00 a 6:00 rano, więc żyjesz w ciągłym stresie, bo w każdej chwili mogą przyjść i cię pobić. Poza tym strażnik, który pilnuje na korytarzu, kiedy chce, może podejść do twojej celi i obserwować cię przez judasza, a tobie nie wolno wtedy spojrzeć w jego kierunku. Jeśli spojrzysz, a on to zauważy, znowu cię pobiją.
I w ogóle nie wolno nam było na nikogo patrzeć. Cały czas chodziliśmy pochyleni, ze zwieszonymi głowami i rękami z tyłu.
Postój na toaletę
23 stycznia 2024 r. powiedzieli mi, że jadę na wymianę. Ubrali mnie w mundur Sił Zbrojnych Ukrainy. Wtedy już nie wierzyliśmy, że to naprawdę wymiana. W końcu tak wielu ludzi przewozili z miejsca na miejsce.
Spodnie były o 10 rozmiarów za duże, buty numer 43, choć noszę 47. Ledwo mogłem wcisnąć do nich stopy. Była zima, było ślisko, więc ciągle się przewracałem
Załadowali nas do „zeczek” [więźniarek – red.] i wieźli przez osiem godzin na jakieś lotnisko. Kiedy przesiedliśmy się do cywilnego autobusu, pomyślałem, że tym razem już na pewno biorą nas na wymianę. Ale dwie godziny później ktoś krzyknął przez radio: „Stać!” – i zawróciliśmy. Podczas postoju na toaletę połamali mi szczękę.
Jurij podczas wymiany więźniów, 31 stycznia 2024 r.
Nie rozumieliśmy, skąd u nich taka agresja. Później okazało się, że tego dnia w rejonie Biełgorodu rozbił się rosyjski IŁ-76. Spędziłem jeszcze tydzień w tej samej kolonii i celi, w której siedziałem wcześniej. Zwolnili mnie dopiero przy drugiej próbie, wieczorem 30 stycznia. Następnego dnia byłem już na terytorium Ukrainy.
Myślisz sobie: „Serio?”
Trzeciego dnia po powrocie do szpitala przyszła moja żona. Bardzo się martwiłem, bo nie widziałem jej od dwóch lat. Zmieniła się. Miała swoje życie, a ja miałem swoje – niezależnie od tego, jakie ono było. Czułem jakąś obcość. Musieliśmy poznać się na nowo.
Anastazja i Jurij Merkotanowie
Kiedy nie widzisz ukochanej osoby przez prawie 2 lata, to jest to bardzo odczuwalne. Zmienia się zewnętrznie – twarz, sylwetka, charakter, nawyki, zachowanie, nowe zainteresowania. To dezorientujące, bo to tak, jakbyś spotkał inną osobę, kogoś z innym spojrzeniem na życie. Myślisz sobie: „Serio?”. Gdzieś jeździła, coś zobaczyła, opowiada o tym, a ja zdaję sobie sprawę, że nie potrafię sobie wyobrazić, o czym ona mówi.
Ale żona ciągle mi to wszystko powtarzała, rozmawiała ze mną, a ja się w końcu do tego przyzwyczaiłem. Myślę, że przygotowała się na mój powrót. I to pomogło.
On już nie będzie taki, jak kiedyś
– Zanim mąż wrócił z niewoli, konsultowałam się z psychologami – przyznaje Anastazja Merkotan, żona Jurija. – Przygotowywałam się. Zrozumiałam, jakie mogą być problemy, jak powinnam się z nim komunikować, starałam się stosować do zaleceń specjalistów. Słuchaj wszystkiego, co mówi twój mąż, bez względu na to, jak trudno byłoby tego słuchać. I najważniejsze: nie użalaj się.
Oczywiście były też problemy psychologiczne. Dużo czasu zajęło mu przyzwyczajenie się do społeczeństwa. Kiedy odwiedzali nas przyjaciele, nie rozmawiał z nimi za dużo, był bardzo zmęczony ludźmi.
W tym roku będzie nasza 12. rocznica. Zawsze staraliśmy się rozmawiać o wszystkim, rozwiązywać wszystkie trudne sprawy poprzez rozmowę. Oczywiście o niektórych rzeczach milczałam, żeby go nie zranić. Albo szukałam odpowiedniego momentu i okazji, żeby coś powiedzieć. Musisz zrozumieć, że jeśli ten ktoś ma na przykład atak paniki, to mówienie o czymś, co ci nie odpowiada, jest niewłaściwe. Delikatnie mówiąc.
Bardzo ważna jest cierpliwość. Od razu dotarło do mnie, że on nie będzie już taki sam, jak przed niewolą.
Jednak bez względu na wszystko, on był moim mężem, na którego czekałam i się doczekałam
Pojechaliśmy w Karpaty na rodzinną dekompresję [rehabilitację psychologiczną – red.]. Uczyliśmy się słuchać siebie nawzajem, rozumieć, rezygnować z naszych indywidualnych ambicji, uszczęśliwiać się nawzajem. Nie chodzi o prezenty, ale o chwile troski. Nauczyliśmy się spędzać czas razem, a jednocześnie dawać przestrzeń osobistą, jeśli ten drugi ktoś tego potrzebuje. Te dziesięć dni odegrało dużą rolę w naszym życiu po. Zdaję sobie sprawę, że pewnie nie wydarzyłoby się nic strasznego, bo nie myśleliśmy o rozwodzie – ale naprawdę zaczęliśmy się lepiej rozumieć. Poza tym to właśnie podczas tej podróży zdecydowałam się zmienić zawód. Teraz studiuję, chcę zostać psychologiem. A Jurij niedawno napisał dla mnie piosenkę.
Podczas rodzinnej rehabilitacji psychologicznej w Karpatach
Gdy wstyd zżera cię od środka
– Kiedy chłopcy i dziewczyny wracają z niewoli, pierwszą rzeczą, którą widzimy, jest fizyczny wpływ niewoli – obrażenia, skutki tortur, wyczerpanie – mówi Natalia Szewczenko, psycholożka z organizacji pozarządowej „Serce Azowstali”.
Może dojść do dysfunkcji seksualnych trwających nawet trzy miesiące. Kiedy człowiek jest pod wpływem stresu przez długi czas, system hormonalny zawodzi i nastawia się tylko na przetrwanie, na adaptację do warunków, w których ten człowiek funkcjonuje
Niewola odciska piętno na psychice żołnierza. Pracując z tymi, którzy wracają z niewoli, widzę wciąż nowe przypadki. Ich ciała i psychika przystosowały się do niewoli, a ponowna kalibracja wymaga czasu.
Powiem dziwną rzecz. Chłopaki, którzy wrócili, w ciągu pierwszego miesiąca czasem mówią: „Wydaje mi się, że tam było łatwiej niż tutaj. Nie rozumiem, co tu robię, jak żyć, co się dzieje”. Są zdezorientowani
Najważniejszy jest pierwszy miesiąc. Jeśli mówimy o relacjach rodzinnych ze współmałżonkiem, proces wzajemnego postrzegania się jest bardzo ważny. Chłopaki i dziewczyny, którzy wracają, wstydzą się tego, przez co przeszli. To uczucie zżera ich od środka. Wielu nie może tego znieść i wpada w alkohol albo narkotyki. W rezultacie relacje rodzinne są niszczone. Zawsze powtarzam, że państwo i organizacje pozarządowe powinny jak najwięcej pracować z rodzinami, które odzyskują bliskich z niewoli. One muszą być na to przygotowane.
1. Najważniejsze jest zaufanie. Gdy ktoś trafia do niewoli, nie ufa nikomu, nawet swoim towarzyszom broni. Bo zdarza się, że osoba, z którą przeszedłeś przez piekło, zaczyna pracować dla wroga i cię zdradza.
Upewnij się, że najbliższa ci osoba czuje się przy tobie bezpiecznie.
Czasami daje o sobie znać „męstwo”: jestem bohaterem, walczyłem. Jak bohater może pokazać komuś, że cierpi? Przecież wytrzymał coś takiego i przeżył!
Po niewoli ludzie często unikają tłumów, nawet swoich krewnych. To naturalne. Potrzebują prywatności, własnej, zamkniętej przestrzeni. Czas minie i ten ktoś w końcu dołączy do społeczeństwa.
2. Nie pytaj, co się działo w niewoli. Uwolniona osoba powie ci wszystko, kiedy będzie gotowa.
3. Odzyskawszy ukochaną osobę, krewni starają się nią opiekować, często ograniczając jej swobodę. Uwolnieni chłopcy i dziewczyny czasami wyznają: „Wydaje mi się, że znowu zostałem schwytany, ale tym razem przez moją rodzinę”. Nadopiekuńczość nie jest dobra. Możesz po prostu powiedzieć: „Jestem tu dla ciebie i kiedy tylko będziesz potrzebować pomocy, daj mi znać”.
4. Zamknięte emocje. Mózg osoby w niewoli dostosowuje się do traumatycznych realiów. To normalne, bo jeśli dasz upust wszystkim swoim emocjom, możesz oszaleć albo nie przeżyć.
Po powrocie żona lub matka stara się jak najbardziej skupić swoją uwagę na uwolnionym mężczyźnie. A wtedy on może zareagować tak, jakby to wszystko go nie obchodziło. I zaczynają się wątpliwości i pytania: „Przestałeś mnie kochać?”, „Nie chcesz mnie?”, „Nie chcesz już ze mną żyć?”.
Nie oczekuj emocjonalnego wybuchu ani uwagi. Po niewoli człowiek musi się przystosować.
5. Wycofanie się w głąb siebie. Jeśli uwolniona osoba nagle wycofuje się z rozmowy, pod żadnym pozorem nie pytaj: „Jak się czujesz?”. Bo bardzo trudno mu powiedzieć, że odczuwa ból.
Istnieje wiele technik, które można wykorzystać, by „przywrócić osobę do jej ciała”. Jeśli zdasz sobie sprawę, że ten ktoś nie jest teraz z tobą, ma szkliste spojrzenie, weź go za rękę i powiedz: „Spójrz mi w oczy, jestem z tobą, ściskam twoją dłoń. Powiedz mi, czy to czujesz. Co czujesz w lewej nodze? Co czujesz w prawej nodze?”. W ten sposób ten ktoś mimowolnie przełącza się z ciężkich myśli na swoje ciało. Gdy tak się stanie, podaj mu wodę, niech pije ją małymi łykami.
6. Szanuj granice cielesne uwolnionej osoby. W niewoli chłopcy i dziewczyny przechodzą różne tortury. Czasami mówią, że po powrocie wstydzą się swojego ciała, nie chcą być dotykani. Ale to nie oznacza, że zawsze tak będzie. Czasami po powrocie mężczyźni mogą chcieć spać w innym pokoju. To również wariant normy. Intymne relacje wymagają czasu.
Pewien mężczyzna powiedział mi, że kiedy wrócił z wojny, spał w śpiworze obok łóżka swojej żony. Bo tak czuł się bezpiecznie. Nie dlatego, że jego żona była inna. Działo się w nim coś, czego nie dało się kontrolować.
7. Wspieraj swojego męża – czy żonę, idźcie razem do psychologa, a tam powiedz tak: „Nie jesteś słaby, po prostu potrzebujesz pomocy. Jestem gotowa być twoim wsparciem”. Moment wsparcia jest bardzo ważny. Wiele osób myśli, że kiedy bliski wróci z niewoli, życie znów będzie jasne. A ja mówię: „Przykro mi, ale nie. Zacznie się nowy etap walki i musicie być na niego gotowi”.
Znowu pojawiły się głosy, że Kreml został oszukany na początku lat 90., kiedy zachodni politycy rzekomo obiecali ówczesnym rosyjskim przywódcom – najpierw prezydentowi ZSRR Michaiłowi Gorbaczowowi, a później prezydentowi Rosji Borysowi Jelcynowi – że NATO nie rozszerzy się na wschód. I chociaż nie ma oficjalnego potwierdzenia takich obietnic, to nadal się na to nalega – nie tylko w Rosji, ale także w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Niedawno odbyłem nawet dyskusję z pewnym amerykańskim profesorem, który, demonstrując kolejną monografię naukową, upierał się, że takie wnioski są realistyczne.
Nie trzeba chyba wyjaśniać, że pod koniec lat 80. i na początku lat 90. nie było dyskusji na temat ewentualnego rozszerzenia NATO z tego prostego powodu, że Układ Warszawski wciąż istniał i nikt nie mógł sobie wyobrazić, jak szybko zniknie tak zwany „obóz socjalistyczny” – czyli radziecka strefa okupacyjna w Europie. No i sam Związek Radziecki.
Później przyznał to Michaił Gorbaczow, pierwszy i ostatni prezydent komunistycznego imperium, który podkreślił, że nie negocjował rozszerzenia NATO właśnie dlatego, że nie wierzył, że Układ Warszawski zniknie. A skoro Układ Warszawski nigdy nie miał zniknąć, to o czym tu było rozmawiać?
Dyskusje wokół „oszustwa” Gorbaczowa odnoszą się wyłącznie do kwestii zjednoczenia Niemiec
W tamtym czasie sowieckie przywództwo naprawdę starało się powstrzymać ten proces, a niektórzy niemieccy politycy uważali, że nie należy „budzić” sowieckiego niedźwiedzia, by nie przeszkadzał w zjednoczeniu narodu.
Jednak stanowisko to nigdy nie zostało oficjalnie wyrażone. Kiedy ówczesny niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher mówił na wiecu wyborczym o neutralności Niemiec, jego stanowisko zostało natychmiast odrzucone przez kanclerza federalnego Helmuta Kohla – jako osobista opinia nie tyle ministra, co lidera niemieckiej FDP, która wówczas walczyła o miejsca w parlamencie.
Twierdzenie o rzekomych obietnicach złożonych Gorbaczowowi przez sekretarza stanu USA Jamesa Bakera również nie wytrzymuje krytyki, ponieważ oficjalne oświadczenia prezydentów Gorbaczowa i Busha wyraźnie stwierdzały, że Stany Zjednoczone z zadowoleniem przyjmują zjednoczenie Niemiec w ramach NATO, ale nie będą się sprzeciwiać, jeśli naród niemiecki wybierze inną drogę.
Tak więc kwestia rozszerzenia NATO nie jest kwestią z epoki Gorbaczowa, ale jest już związana z erą Jelcyna i nowymi stosunkami między Zachodem a Rosją.
Pierwsza oficjalna wizyta prezydenta USA Billa Clintona w Rosji w 1994 roku. Na zdjęciu: Bill Clinton, prezydent Rosji Borys Jelcyn i prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk. Zdjęcie: Wojtek Laski/East News
I to właśnie wtedy stanowisko Kremla, który nadal sprzeciwiał się rozszerzeniu NATO, było dość zaskakujące dla zachodnich polityków. W końcu, jeśli Rosja jest demokratycznym krajem, który chce być częścią cywilizowanego świata, a jej przywódca jest dumny z członkostwa w G8, to jakie zastrzeżenia może mieć Moskwa do rozszerzenia NATO?
Bo NATO jest sojuszem obronnym i z pewnością nie zagraża krajom demokratycznym, a jedynie konsoliduje siły do obrony przed autokracją.
Oświadczenia rosyjskich przywódców przeciwko ekspansji NATO były raczej grą mającą na celu zatrzymanie części elektoratu Jelcyna, który tęsknił za epoką komunizmu. W Rosji było wielu takich ludzi: lider rosyjskich komunistów, Giennadij Ziuganow, w 1996 roku prawie został prezydentem, a wielu uważa, że faktycznie wygrał, a nie dostał się na Kreml tylko z powodu oszustwa wyborczego.
Dlatego Jelcyn i jego zespół musieli składać oświadczenia, które przypominały politykę sowiecką. Dotyczyło to nie tylko ekspansji NATO, ale także na przykład utworzenia państwa związkowego z Białorusią. Jelcyn spełnił żądania Łukaszenki właśnie dlatego, że chciał utrzymać radziecki mit w umysłach Rosjan. Bo zdawał sobie sprawę, że zdecydowana większość populacji była daleka od demokracji i nadal żyła w imperialnych narracjach.
Później Władimir Putin w pełni wykorzystał te rewanżystowskie nastroje w rosyjskim społeczeństwie.
Należy jednak przyznać, że dla rosyjskich przywódców „czerwoną linię” zawsze stanowiły nie byłe kraje socjalistyczne, ale byłe republiki radzieckie
Już na szczyt NATO w Madrycie w 1997 roku, gdzie podjęto pierwszą decyzję o rozszerzeniu Sojuszu, Moskwa wysłała wicepremiera Walerija Sierowa, który był odpowiedzialny za stosunki z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw.
Dlaczego?
Ponieważ na tym szczycie ówczesny prezydent Ukrainy Leonid Kuczma podpisał Kartę o szczególnym partnerstwie z NATO. Fakt ten podekscytował Moskwę znacznie bardziej niż przystąpienie Polski, Czech i Węgier do Sojuszu.
Od 1991 roku Moskwa nadal uważała wszystkie byłe republiki radzieckie (z możliwym wyjątkiem krajów bałtyckich) za państwa o tymczasowej suwerenności. Koncepcja ta obowiązywała zarówno pod rządami Jelcyna, jak Putina.
Uważano, że prędzej czy później wszystkie byłe republiki radzieckie – od Ukrainy i Białorusi po kraje Azji Środkowej – zostaną ponownie przyłączone do Rosji. Członkostwo którejkolwiek z tych republik w NATO uniemożliwiłoby osiągnięcie tego celu, ponieważ stworzyłoby zagrożenie konfliktem nuklearnym.
Dlatego Rosja jest zaniepokojona nie tyle ekspansją NATO, ile niemożnością okupacji byłych republik radzieckich i aneksji ich terytoriów
To główny powód żądań Kremla, by kraje te zrezygnowały z integracji z Sojuszem Północnoatlantyckim. Dlatego możemy powiedzieć, że to nie NATO „oszukało” Rosję, ale Rosja nadal oszukuje świat, nie ujawniając swoich prawdziwych intencji.
Jeśli Ukraina i inne byłe republiki radzieckie nie staną się częścią NATO lub nie otrzymają znaczących gwarancji bezpieczeństwa, nowe wojny w przestrzeni poradzieckiej są nieuniknione.
Powinni to zrozumieć wszyscy ci, którzy teraz myślą o „kompromisach” z agresorem.