Exclusive
20
min

Aktywizm codzienny: jak Ukrainka walczy z rosyjską propagandą w Portugalii

Zwolnienie prorosyjskiego profesora, ukraińskie koncerty i głośne wiece – Olga Filipowa udowadnia, że można zwrócić publiczną uwagę na Ukrainę, nawet żyjąc na portugalskiej prowincji

Anastazja Bobkowa

Olga Filipowa na wiecu w Coimbrze. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

Czy proukraińskie wiece w prowincjonalnym portugalskim mieście mają sens? Olga Filipowa wątpiła, czy warto inicjować jakąkolwiek działalność obywatelską poza stolicą Portugalii. Dziś każde spotkanie Ukraińców w Coimbrze jest znaczącym wydarzeniem. I to właśnie dzięki aktywistom z tego miasta rosyjscy propagandyści w Portugalii znaleźli się na pierwszych stronach krajowych mediów.

Zawsze czułam, że nie mogę nic nie robić

Olga przyjechała do Portugalii w 2001 roku. Kraj pilnie potrzebował siły roboczej, a dziesiątki tysięcy Ukraińców podróżowało na południe Europy, by budować tam domy i drogi. Wśród nich był ówczesny partner Olgi. I pewnego razu, gdy pojechała do niego na wakacje, nie wykorzystała biletu powrotnego.

Studiowała na uniwersytecie w Coimbrze, pracowała, wychowywała córkę i nie była szczególnie aktywna. Wszystko zmieniło się podczas Rewolucji Godności. Choć nie miała doświadczenia w pracy obywatelskiej, Olga zorganizowała swoje pierwsze akcje, bo czuła, że nie można milczeć:

„Zaczęłam coś robić w 2013 roku. Kiedy zaczął się kijowski Majdan, organizowaliśmy własne majdany w Coimbrze. Ale nie bardzo wiedziałam, jak to robić, więc po prostu wyszliśmy na miasto z pięcioma lub sześcioma przyjaciółmi. Zorganizowaliśmy też wiec, gdy Rosjanie zajęli Krym – wtedy zrobiłam to już w bardziej zorganizowany sposób. Pojawiły się nawet media, by napisać i nakręcić o nas materiał. Ale wciąż było nas ledwie 20 osób.

Później mieszkała przez jakiś czas w Berlinie, w wolnym czasie walcząc wraz z przyjaciółmi o zamknięcie Rosyjskiego Domu Kultury i Nauki (Russisches Haus der Wissenschaft und Kultur)  - w rzeczywistości ośrodek rosyjskiej propagandy. Z czasem sprawę podjęły większe organizacje i dziś kwestia zamknięcia tego ośrodka jest dyskutowana w Bundestagu. Zresztą na początku ubiegłego roku instytucja ta została skontrolowana przez niemiecką prokuraturę.

Olga Filipowa i jej przyjaciele podczas protestu przed Rosyjskim Domem Kultury i Nauki w Berlinie

Gdy Rosja rozpętała swą inwazję na pełną skalę, Olga wróciła do Coimbry. Brakowało jej tam jednak dużych wieców – jak te, w których uczestniczyła w Berlinie. To ją zmotywowało:

„Zaczęłam od zidentyfikowania naszej grupy docelowej. A są nią Portugalczycy, którym chcemy coś przekazać. Ważne było dla mnie zrozumienie, w jakim są punkcie, jeśli chodzi o zrozumienie tej wojny, czego oczekują i czego potrzebują. Pierwszym wydarzeniem, które zorganizowaliśmy, było Free Hugs from Ukraine. Zadzwoniłam do przyjaciół i stanęliśmy na środku turystycznej ulicy Coimbry z plakatem, na którym wymalowałyśmy właśnie taki napis: „Darmowe uściski z Ukrainy”. Ludzie podchodzili i przytulali nas. Pytałam ich, co myślą, jak zakończy się wojna, jak postrzegają szanse na zwycięstwo Ukrainy, dlaczego jest to dla nich ważne (albo nieważne), co wiedzą, a czego nie”.

Donośny głos mniejszości

Coimbra to miasto studentów. Ma wiele instytucji edukacyjnych i organizacji młodzieżowych. Niecałe 150 000 osób mieszka w mieście położonym między Lizboną a Porto. Według oficjalnych danych tylko ok. 600 z nich to Ukraińcy.

Regularność działań, jak mówi Olga, nie tylko przypomina Portugalczykom o wojnie. Wytrwałość, z jaką Ukraińcy wychodzą na ulice, pokazuje również, że nie zamierzają się poddawać

„Najważniejszą rzeczą jest pokazanie Portugalczykom, że nie jesteśmy zmęczeni, że jesteśmy pewni zwycięstwa Ukrainy. Bo gdy tylko znikniemy im z oczu, pomyślą: ‘Muszą być zmęczeni, no i nie mogą mieć nic przeciwko temu, że Rosjanie ich okupują, bo to lepsze niż utrata życia’. Widzę, że jest już wielu ludzi, którzy myślą w ten sposób, bo mówią: ‘Oddałbym swój dom, żeby przeżyć’.

Nie rozumieją, że bycie okupowanym przez Rosjan to to samo co bycie gwałconym, utrata całego siebie, wszystkiego, co się miało i ma. Dlatego musimy wyjść i pokazać, że tego nie chcemy

Drugim źródłem skuteczności przedsięwzięć w Coimbrze jest zrozumienie, na jakie informacje Portugalczycy są, a na jakie nie są gotowi – i z której strony najłatwiej do nich dotrzeć. Chociaż Olga długo mieszkała w Portugalii, zdobycie tej wiedzy zajęło jej dużo czasu i kosztowało sporo wysiłku.

Na wiecach w Coimbrze zawsze gromadzą się dziesiątki osób

I tak aktywistka zdała sobie sprawę, że większość Portugalczyków szczerze wierzy, że Rosjanie są ofiarami reżimu Putina. Olga zwróciła również uwagę na fakt, że obywatele Portugalii bardzo cenią kulturę. Z jednej strony utrudnia to wyjaśnienie przeciętnemu mieszkańcowi Coimbry, dlaczego pójście na występ rosyjskiego baletu oznacza wspieranie wojny przeciwko Ukrainie. Z drugiej – jest to również temat, który można wykorzystać, by dotrzeć do ludzi:

„Podjęłam się misji przekazania tej idei i organizowania ukraińskich wydarzeń kulturalnych. Nie chcę, by wyglądało to tak, że grupa Ukraińców chce odebrać komuś kulturę. Wręcz przeciwnie – chcemy ją przynieść. Pokazujemy więc, że nie chodzi o kancelowanie kultury. Jeśli chcesz kultury, możemy pokazać ci piękną, dobrą, życzliwą kulturę. Na przykład tę, którą tworzy Julia Golub, piosenkarka folkowo-jazzowa z Lizbony, z którą koncertowaliśmy w zeszłym roku. Portugalczycy, którzy kochają kulturę, przyszli to zobaczyć. Po każdej piosence Julia opowiadała krótką historię wojny.

Dotarliśmy do nich poprzez piosenki. Dla nich to nie było tak, jakby ktoś próbował im coś narzucić bez ich zgody
Olga wierzy, że miękka siła kultury jest jedną z najlepszych metod komunikowania się z zagraniczną publicznością

Olga spędza też dużo czasu na poszukiwaniu sprawdzonych informacji, faktów i badań niezbędnych w komunikacji z obcokrajowcami. Portugalczycy, dla których nasza wojna jest czymś obcym, w większości nie są gotowi przyjmować na wiarę tego, co się do nich mówi. Radykalizm przekonań rozmówcy mogą przypisywać nadmiernej emocjonalności wynikającej z jego doświadczeń. W dialogu z Portugalczykami Olga musiała nauczyć się akceptować istnienie dobrych Rosjan i wartość niektórych aspektów rosyjskiej kultury:

„Tu trzeba być bardzo ostrożnym, by nie wyjść na kogoś kto dyskryminuje. To znaczy możesz powiedzieć: ‘Tak, wiesz, są dobrzy Rosjanie’ (śmiech) – i musimy zrezygnować z tego, co sami wiemy o tych ‘dobrych Rosjanach’, że nie widać ich nawet w kamerze termowizyjnej. Zwykłym ludziom trzeba mówić: ‘Tak, są, ale wiesz, są statystyki: 77% Rosjan popiera wojnę’.  Nauczyłam się mówić o ich kulturze tak: ‘Owszem, oczywiście, są tam pewne historie kulturowe. Tak, nie można kancelować. Ale są rzeczy, które nie są istotne. Zastanów się, czy byłoby w porządku, gdybyśmy podczas nazistowskiej okupacji zaczęli promować niemieckie balety na scenach Europy. Cóż, prawdopodobnie nie. Ale po jakimś czasie, po wojnie, po denazyfikacji, po tym wszystkim, to jest w porządku’. I wtedy zrozumieli.

Ciao, profesorze

Jednym z najgłośniejszych osiągnięć Olgi jest zwolnienie rosyjskiego propagandysty z Uniwersytetu w Coimbrze.

Profesor Władimir Pliasow od 2012 roku współpracował z fundacją „Ruskij mir” [rosyjski świat – aut.]. Ukrainiec Wiaczesław Miedwiediew, który studiuje na tym uniwersytecie, zauważył po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę, że flagi tej rosyjskiej organizacji wciąż wisiały w budynku. Co więcej, znajdowały się one tuż obok niebiesko-żółtych flag i plakatów wyrażających solidarność z Ukrainą. Po apelu do rektoratu wrogie symbole zostały usunięte, ale okazało się, że to dopiero początek. Jakiś czas później na ścianie wydziału pojawiło się tableau z nagłówkiem: „Najwybitniejsi rosyjscy pisarze”, a studenci zostali zaproszeni do czytania ich dzieł. W gronie tych osób, obok Tołstoja i Gogola, znaleźli się Edward Limonow i Zachar Prilepin.

Limonow był rosyjskim politykiem o ukraińskich korzeniach, który kwestionował suwerenność Ukrainy i istnienie narodu ukraińskiego w ogóle. Prilepin to rosyjski propagandysta, który walczył przeciwko Ukrainie w ramach organizacji terrorystycznej DNR w latach 2016-2018, a później chwalił się w wywiadzie dla rosyjskich mediów, że jego oddział „zabił dużą liczbę ludzi”.

Władimir Pliasow od lat promuje propagandowe narracje wśród studentów

Wraz z Wiaczesławem Olga napisała obszerny artykuł zawierający szereg argumentów, które jednoznacznie potwierdziły, że prorosyjski profesor był zaangażowany w działalność propagandową. Choć już sam fakt, że Prilepin został wymieniony w gronie „najwybitniejszych rosyjskich pisarzy” wystarczyłby do wywołania poruszenia, Olga i Wiaczesław musieli udowodnić, że nie była to pomyłka ani przypadek:

„Przedstawiliśmy różne fakty. Pokazaliśmy, że rozdawał wstążki świętego Jerzego. Jest nagranie wideo, na którym mówi w wywiadzie o anektowanym Krymie: ‘Nie rozumiecie kontekstu historycznego i tego, co się tam dzieje... Kim w ogóle są Ukraińcy?’. Na jego stronie internetowej było kilka artykułów, w których pisał czarno na białym, że język ukraiński jest ‘dialektem”’.

Artykuł Olgi został opublikowany, cała historia została podchwycona przez znanego historyka i dziennikarza w Portugalii José Migliazesa, a następnie przez media krajowe.

Profesor został szybko zwolniony, co wywołało wielkie poruszenie wśród rosyjskiej społeczności w Portugalii

Rosyjska diaspora, której aktywność zazwyczaj ogranicza się do komentarzy na Facebooku, zdołała nawet zebrać podpisy pod petycją o przywrócenie profesora do pracy. Ale nie pomogło.

Musimy działać, pokazać i mówić, gdziekolwiek jesteśmy

Olga jest przekonana, że – czy to w stolicy, czy w małym miasteczku, czy nawet na wsi –  ukraińscy aktywiści zawsze znajdą sobie coś do zrobienia. Chociaż na początku sama miała wątpliwości, czy rozpoczęcie działalności w Coimbrze ma sens:

„To było moje pytanie dotyczące Coimbry: Po co robić coś w małym mieście, skoro parlament jest w Lizbonie, a wszystkie ambasady w stolicy Portugalii? Potem zdałam sobie sprawę, że w małych miastach czasami takie wydarzenia mają większy wpływ. W zeszłym roku, w rocznicę rozpoczęcia przez Rosjan inwazji na pełną skalę, mieliśmy małe wydarzenie, na 300 osób. Ale dla Coimbry wyglądało to na bardzo duże wydarzenie. Dużo się o tym pisało.

Myślę więc, że jeśli twoje serce i dusza chcą coś zrobić, musisz to zrobić bez względu na to, gdzie jesteś
W pierwszą rocznicę inwazji na pełną skalę na wiec przybyło 300 Ukraińców

Należy też pamiętać, że wyborcy, którzy decydują, czy jakiś prorosyjski populista nie dojdzie przypadkiem do władzy, nie mieszkają tylko w stolicy. Kurs rządu będzie zależał także od ich zapotrzebowania społecznego. Więc nawet jeśli jest okazja, aby powiedzieć coś ważnego choćby dziesięciu osobom o Ukrainie, to warto ją wykorzystać.

Dla tych, którzy też chcieliby przewodzić ruchowi ukraińskiemu w swoim mieście lub wiosce, ale zastanawiają się, czy w to wejść, Olga ma trzy proste rady:

1. Nie wahaj się pytać bardziej doświadczonych kolegów (w tym siebie samej);

2. Dobrze jest poznać zwyczaje i nastroje grupy docelowej. Jeśli masz już lokalnych przyjaciół, poproś ich o radę, co najlepiej sprawdza się w ich kraju w przypadku określonych zadań;

3. Zapoznaj się z przepisami prawnymi dotyczącymi organizowania wydarzeń publicznych, zbiórek pieniędzy oraz innych działań – i przestrzegaj ich w dobrej wierze.

A jeśli ktoś nie ma chęci lub możliwości pełnego poświęcenia się aktywizmowi, zawsze może po prostu rozmawiać o Ukrainie ze wszystkimi, których zna w nowym kraju. Ważne jest jednak, by nie tylko dzielić się wiadomościami z ludźmi, ale także by wybierać sprawdzone informacje i upewniać się, czy to, co publicznie mówimy o Ukrainie, tworzy pozytywny wizerunek naszego państwa. Każda komunikacja z miejscową ludnością za granicą powinna podlegać pytaniu kontrolnemu: ‘Czy po zapoznaniu się z nowymi informacjami ta osoba będzie chciała wesprzeć Ukrainę?’.

„Każdy Ukrainiec ma misję, aby coś przekazać. Nie możemy teraz zamienić się w Rosjan i powiedzieć, że jesteśmy małymi ludźmi i nic od nas nie zależy. Musimy uświadamiać Europie, że potrzebuje Ukrainy być może nawet bardziej niż Ukraina Europy. Ale musimy to wyjaśnić za pomocą faktów, bo czasami ludzie nie myślą tego, co mówią”.

Olga Filipowa: "Kiedy chcesz zaangażować się w działalność obywatelską, powinieneś połączyć doświadczenie innych aktywistów z tym, co leży ci na sercu". Zdjęcie: archiwum prywatne

Wiece, koncerty, marsze, pojedyncze pikiety lub flash moby – wszystkie formy przyciągania uwagi społeczności międzynarodowej są niezwykle ważne dla Ukrainy, ponieważ poziom zainteresowania zachodnich mediów Ukrainą spada z każdym dniem. Według badań przeprowadzonych przez organizację pozarządową Brand Ukraine w 2023 r. liczba artykułów na temat Ukrainy w zagranicznych mediach internetowych była o 20% mniejsza niż rok wcześniej. A regularne badania opinii publicznej przeprowadzane przez Eurobarometr konsekwentnie pokazują spadek poparcia dla Ukrainy wśród obywateli UE co kwartał. Według najnowszego raportu tej organizacji 6 procent mniej osób jest gotowych przyjąć ukraińskich uchodźców w swoim kraju niż latem 2022 r., a 8 procent mniej zgadza się dziś na udzielenie Ukrainie wsparcia zbrojnego.

Wszystkie zdjęcia w artykule pochodzą z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.

Dziennikarka i producentka. Swoją działalność dziennikarską rozpoczęła w kanale telewizyjnym „Alex” w rodzinnym Zaporożu, później pracowała jako dziennikarka i redaktorka krajowych kanałów telewizyjnych (TV, 1+1, Espresso). Kierowała zespołem multimedialnym projektu Crimea.Realia, teraz jest koordynatorką mediów społecznościowych ukraińskiej społeczności medialnej wolontariuszy i szefem wersji portugalskiej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

W Mławie schroniła się już na początku inwazji, wraz z matką i dziećmi. Dziś pracuje nad dokumentem „Głos mamy”, opowiadającym o niezwykłej przyjaźni między polskimi i ukraińskimi matkami w obliczu wojny i kryzysów psychologicznych w ich rodzinach.

Oto opowieść Hanny Jarowenko.

Budzisz się w Kijowie, zasypiasz w Warszawie

Wojnę na pełną skalę poznałam w Kijowie. Nie przygotowywaliśmy żadnych plecaków ewakuacyjnych, tylko dokumenty. O 5 rano obudziły mnie wyjące alarmy samochodów. Moje okna wychodziły na Batyjewą Górę, krakało mnóstwo wron, jak w jakimś średniowieczu. Kiedy włączyłam telewizor, wszystko stało się jasne: Putin ogłaszał rozpoczęcie tak zwanej operacji specjalnej. Potem zadzwonił mój ojciec chrzestny i powiedział mi o pocisku, który spadł w pobliżu jego domu. Zabrałam dzieci, matkę, dokumenty i pojechaliśmy do wioski niedaleko Irpienia, do mojego ojca.

W latach 90., kiedy robiłam program o wojnie w Bośni i Hercegowinie, zapamiętałam pewną rzecz: kiedy zaczynają się walki, musisz jechać na wieś. Bo tam szanse na przeżycie są większe

Tam jest drewno na opał, woda w studni, warzywa w ogródku. Tyle że jeśli masz dzieci, jesteś trupem, bo spowolnią cię we wszystkim. Ledwie przyjechaliśmy, usłyszeliśmy toczącą się bitwę w Hostomlu, niedaleko nas. Nad naszym domem latały myśliwce.

Hanna z córką Malwą. Zdjęcie: archiwum prywatne

Zrozumiałam, że nie możemy tam zostać. Tej nocy spaliśmy w ubraniach, lecz ja nie potrafiłam zasnąć; od wybuchu wielkiej wojny nie spałam przez trzy dni. O pierwszej w nocy usłyszałam potężną eksplozję. „Wstawajcie! Mamy 10 minut, żeby się przygotować! Wyjeżdżamy!” – wrzasnęłam. Na drodze w kierunku Kijowa, wzdłuż autostrady warszawskiej, stały długie kolumny czołgów. Na początku myślałam, że to nasze, ale to były czołgi wroga. Później dowiedziałam się, że o 6 rano w Buczy strzelali do cywilnych samochodów. Te trzy godziny, które upłynęły od tamtej chwili, uratowały nam życie. Matka poszła ze mną, ale ojciec został. Rano został schwytany.

Rodzice Hanny podczas kręcenia filmu „Głos mamy”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Po prostu los

Na granicy ukraińsko-polskiej staliśmy przez 25 godzin. Przypomniałam sobie dziennikarkę, która kiedyś, podczas pokazu mojego filmu „Wolni ludzie” na Festiwalu Jagiellońskim w Lublinie, przeprowadzała ze mną wywiad. Napisałam do niej: „Marianno, bardzo mi przykro, ale w tej chwili stoję na granicy z mamą i dwójką dzieci. Co mi radzisz?”. Za pośrednictwem mediów społecznościowych Marianna niemal natychmiast znalazła polską rodzinę, która zgodziła się nas przyjąć.

Adaptacja w obcym kraju nie była łatwa. Po pierwsze – nic nie wiesz. Czujesz się, jakbyś została wrzucona do wody jak kociak. Od razu schodzisz do poziomu pięcioletniego dziecka

Jednak największym zaskoczeniem była dla mnie polska rodzina, do której trafiliśmy – Kaja i Janusz Prusinowscy. Kiedy oprowadzali nas po swoim domu, zobaczyłam na ścianie płytę zatytułowaną „Serce”. To była ta, którą przywiozłam ze Lwowa w 2015 r. Słuchaliśmy jej z moim byłym mężem dosłownie na okrągło – a tu pięć lat później spotykam autora tych piosenek. Całe życie zajmuję się etnografią, robię filmy o muzykach etnicznych, a teraz, w takich okolicznościach, trafiam do rodziny najsłynniejszych muzyków etnicznych w Polsce.

W domu Prusinowskich. Zdjęcie: prywatne archiwum

Polacy mają bardzo piękne słowo „los”. Jego odpowiednikiem jest nasza „dola” – coś, co jest nieuniknione. I właśnie taki „los” się nam przytrafił. Już następnego dnia po przyjeździe poszliśmy z Kają do miejscowej szkoły. Orest miał wtedy 13 lat, a Malwa 5. Syn został od razu przyjęty do siódmej klasy, córka do przedszkola.

Mieszkaliśmy w domu Prusinowskich przez trzy miesiące. I to właśnie tam narodził się pomysł nakręcenia kolejnego filmu dokumentalnego. Tym razem to miał być film autobiograficzny. Do realizacji tego pomysłu popchnęła mnie moja siostra Larysa. Pomogła też z finansami.

„Głos mamy”

Ten film jest historią o życiu z polską rodziną, opowiedzianą w moim imieniu. Traktuje o sile kobiet i wzajemnym wsparciu. O tym, jak moja córka tęskni za ojcem, a syn musi dorosnąć. W filmie splata się kilka wątków. Jest o kobiecej sile, o relacji między ojcem i córką, o wzajemnym smutku i niemożności spotkania. Są też sceny z moimi rodzicami. Mam sporo materiału, który na razie trafił do kosza; z nakręconych scen można by zrobić 4-odcinkowy serial. Każda mówi coś do widza.

Hanna: „Głos mamy” to film o sile kobiet i wzajemnej pomocy. Zdjęcie: archiwum prywatne

Najbardziej filozoficzny jest moment, gdy wczesnym rankiem siedzimy z Kają nad jeziorem. Po operacji gardła mój głos stał się szorstki, jakbym przez całe życie paliła. Chciałam porozmawiać o tym moim głosie nad jeziorem. Czy jest jakiś sposób, by go ożywić? Kaja dała mi radę, ćwiczyła ze mną głos, śpiewałyśmy. To był dziwny stan. Trawnik, jezioro skąpane w słońcu, a my trzymamy się za ręce i śpiewamy piosenkę o słońcu. Nikt tego nie reżyserował. Wtedy Kaja zagwizdała i powiedziała: „Słyszysz, jak żaby kumkają?”.

„Tak. Wszystkie żywe istoty mają swój własny głos, ale ja czuję się na wpół żywa” - odpowiedziałam. To właśnie od tej sceny wzięłam tytuł filmu „Głos mamy”.

Ciekawa jest też scena ze szmacianą lalką. Uczyłam Kaję, jak ją zrobić.

W trakcie rozmawiałyśmy o życiu, dzieciach, o tym, kto jak wyszedł za mąż, a potem stopniowo przeszłyśmy do wojny i Putina. Powiedziałam: „Zróbmy szmacianą lalkę Putina, porozmawiamy o tym i spalimy ją”

To był rodzaj protestu. Kazałam lalce zabrać ze sobą Putina. To wszystko było spontaniczne. Nie konsultowałam się z żadnymi czarownicami czy wróżbitami. Wszystko było impulsem, ale od serca. A potem chyba najtrudniejsze było oglądanie siebie na ekranie. To czysto psychologiczny moment, bo nie widzisz siebie obiektywnie, zauważasz tylko wszystkie swoje wady. Musiałam z tym walczyć. Wiesz, dwa razy miałam raka. Przedtem byłam zupełnie inną kobietą. Choroba znacznie pogorszyła mój stan fizyczny

Ogólnie rzecz biorąc, koncepcja filmu polegała na okazaniu wdzięczności Polsce za przyjęcie mojej rodziny i czterech milionów innych osób jak braci i sióstr.

Hanna Jaworenko i Kaja Prusinowska podczas kręcenia filmu „Głos mamy”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Ten film nie jest o tym, jacy jesteśmy biedni i nieszczęśliwi. Opowiada o kobiecej przyjaźni i podstawowych ludzkich wartościach. Zdjęcia rozpoczęły się 22 kwietnia 2022 roku, a zakończyliśmy je 2 stycznia 2024 roku, kiedy w Kijowie został zbombardowany dom stojący obok naszego. W naszym mieszkaniu fala uderzeniowa rozwaliła wszystkie okna i drzwi. Nie wiem, co wydarzy się jutro, dlatego kończę film właśnie tą sceną – i tym, że wojna trwa.

Chwile, które się nie powtórzą

Jednak żyję nie tylko kinem. Obecnie w Mławie, gdzie nadal mieszkamy, dzięki Fundacji Świętego Mikołaja urządziliśmy salę, w której pracujemy z ukraińskimi dziećmi. Niestety wiele z nich jest jeszcze rosyjskojęzycznych i to na moich zajęciach słyszą ukraiński. Dzielą się też swoimi problemami. Zorganizowałam między innymi sekcję historyczną; od czasu do czasu robię wycieczki do muzeów, by dzieci mogły poznać historię kraju. Odkryciem było dla mnie to, że nie wiedziały, czym była Rzeczpospolita Obojga Narodów, zwłaszcza te ze starszej grupy. Według jednej z ich wersji to był rodzaj kiełbasy, według innej – nazwa leku.

Do tego dochodzą zajęcia z robótek ręcznych: rzeźbimy, rysujemy, szyjemy. Teraz w pokoju jest nas trzy: ja, Ukrainka, która uczy angielskiego, i psycholożka. Ta ostatnia pomaga dzieciom po ósmej klasie zdawać testy i decydować o swym przyszłym zawodzie.

Oczywiście chcemy wrócić do Ukrainy, ale dopiero po zakończeniu wojny

Poza wszystkim innym, mam problemy zdrowotne; będę uzależniona od leków do końca życia. Obawiam się, że w Ukrainie potrzebne mi lekarstwa mogą nie być dostępne. Jestem pod obserwacją w warszawskim szpitalu onkologicznym, od czasu do czasu przechodzę badania. Przez pierwsze pół roku w Polsce nie było we mnie żadnych emocji. Nie mogłam ani płakać, ani się śmiać. Byłam jak Jack Sparrow, moja ulubiona postać. Nie wiem, dlaczego, ale czasami czuję się jak on. W końcu zawsze znajdował wyjście z każdej trudnej sytuacji.

Hanna: „Jestem bardzo zła, że ta wojna i Rosjanie odebrali mi możliwość kontaktowania się z ojcem, a moim dzieciom – z dziadkiem”. Zdjęcie: archiwum prywatne

Czasami zastanawiam się, jak będzie wyglądać powojenna Ukraina. Chciałabym, żeby nasz sąsiad stał się oddzielnymi księstwami. Chcę, żeby Rosja się rozpadła. Chcę, żeby Ukraina stała się członkiem NATO i Unii Europejskiej. I żeby wszyscy przestali kłamać. Nie wiem, na ile to realne. Jestem bardzo zła, że ta wojna i Rosjanie odebrali mi możliwość kontaktowania się z ojcem, a moim dzieciom – z dziadkiem. To są chwile, które już nigdy się nie powtórzą. Jestem zła, że okna mojego mieszkania są niszczone, miasta i wioski są niszczone, a ludzie umierają. To przerażające, w jakim świecie żyją nasze dzieci.

Mój dziadek, który przeżył obóz koncentracyjny, zawsze uczył mnie, że w życiu najcenniejsza jest wolność. Marzę i wierzę, że naród ukraiński będzie ją miał już zawsze.

20
хв

Hanna Jarowenko: – Mój dziadek przeżył obóz koncentracyjny. Nauczył mnie, że najcenniejsza jest wolność

Natalia Żukowska
Franka Piotra Wilde'a

Gdy niektórzy są coraz bardziej zmęczeni wojną w Ukrainie, niemiecki stylista Frank Wilde niestrudzenie każdego dnia robi kolejne zdjęcie, by wesprzeć Ukrainę. Wytrwałość, z jaką pracuje, a także styl i trafność jego fotografii przyciągają uwagę tysięcy ludzi na świecie. Nie pozwalają im zapomnieć o ukraińskiej żałobie i sprawiają, że chcą dołączyć do walki, która może być piękna. Co łączy Wilde'a z Ukrainą? Dlaczego płacze, gdy podróżuje ukraińskimi pociągami? Czy sąsiedzi projektanta irytują się, kiedy okupuje windę, robiąc kolejne fotografie? Odpowiedzi na te i inne pytania – w jego wywiadzie dla Sestr.

Frank w Kijowie

Cyrylica jest bardzo trudna, ale i tak nauczę się ukraińskiego

Ksenia Minczuk: Na pytanie: „Dlaczego Pan wspiera Ukrainę?” – odpowiada Pan: „Jak mógłbym jej nie wspierać?”. Darzy Pan Ukrainę jakimś szczególnym uczuciem?

Frank Peter Wilde: Przed wojną nie miałem specjalnych związków z Ukraińcami. Raz, w 2004 roku, spędziłem w Ukrainie dwa dni. Kijów był wtedy zupełnie inny. Pamiętam, że na stole stała butelka wody. Podniosłem szklankę, żeby się napić, i okazało się, że to... wódka. A było południe! Wtedy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Następnym razem w Kijowie byłem już po rozpoczęciu inwazji. I poznałem zupełnie inne społeczeństwo.

Moje wsparcie dla Ukrainy zrodziło się w sposób naturalny, widać to na moim Instagramie. Pierwszy mój post o agresji Rosji pojawił się dwa dni przed inwazją na pełną skalę, 22 lutego 2022. Zrobiłem sobie zdjęcie w masce Putina, z nożem i w czarnym skórzanym płaszczu. To nawiązanie do horroru „Nie oglądaj się teraz” z 1973 roku w reżyserii Nicholasa Roega, który opowiada o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pomyślałem, że będzie to dobra ilustracja zagrożenia, jakie Putin stanowi dla Ukrainy i Europy.

Jako aktywista queer zawsze walczyłem o równe prawa i sprawiedliwość. Kiedy więc Rosja rozpoczęła agresję, nie mogłem nie interweniować. Nie mogę milczeć, gdy łamane są prawa człowieka, a ludziom odbierana jest wolność.

W listopadzie lub grudniu 2021 r. zdałem sobie sprawę, że Rosja przygotowuje się do inwazji na pełną skalę. W niemieckiej telewizji politycy mówili: „Putin nigdy tego nie zrobi”, „Putin się nie odważy”. Ale ja czułem, że on jest gotowy. Zrobił to z Krymem w 2014 r., z Gruzją w 2008 r. – i zrobi to ponownie. Bo taka jest historia rosyjskiego imperializmu. Proszę zapytać o to na przykład ludzi w Mołdawii. Dlatego opowiedzenie się po stronie Ukrainy było dla mnie logiczne.

Od czego zaczęło się to Pana szczególne nastawienie do Ukrainy?

Na początku wojny byłem w Warszawie, w pracy. Widziałem tam ogromną liczbę uchodźców, miasto było pełne Ukraińców uciekających przed wojną. Chciałem pojechać do Niemiec nocnym pociągiem, ale powiedziano mi, że to niemożliwe, bo wszystkie pociągi są pełne Ukraińców. Musiałem pojechać samochodem.

Wszędzie po drodze widziałem autobusy pełne uchodźców z Ukrainy. Było wtedy dość zimno, patrzyłem na przerażone dzieci w samochodach. Wyglądały przez okna, rozglądając się wokół ogromnymi, zdezorientowanymi oczami. Oczy ich matek były nie mniej zdezorientowane

Kiedy wróciłem do Berlina, postanowiłem, że zrobię wszystko, by wesprzeć Ukrainę.

To był kolejny etap wsparcia, które pojawiło się dzięki moim emocjom i głębszemu zrozumieniu tego, co się dzieje. Dostałem pracę jako wolontariusz na głównym dworcu kolejowym w Berlinie.

Następnym krokiem był film. Agencja ONZ ds. Uchodźców zaproponowała mi pracę nad filmem o ukraińskich uchodźcach. Natychmiast się zgodziłem. „Ale Frank, to jest darmowa praca, trzy noce zdjęć. Może masz asystenta, który mógłby to zrobić?”. Odpowiedziałem: „Przepraszam, czego nie zrozumiałeś z mojej odpowiedzi? Jestem gotów zrobić to za darmo”. I z ukraińską ekipą liczącą 60 osób stworzyliśmy film „Uprooted”. Udział w tym projekcie otworzył mnie na Ukraińców.

Słuchałem ich historii, przyglądałem się im. Mamy w głowach stereotyp tego, jak wygląda uchodźca. Na przykład powinien być nieszczęśliwy. Tyle że Ukrainki takie nie są. Oczywiście, były zszokowane i zdezorientowane, ale z nastawieniem: „OK, jesteśmy tutaj. Co możemy z tym zrobić?”. Pewne siebie i silne. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Szanuję każdą Ukrainkę, która musiała wyjechać z powodu wojny.

Potem zacząłem uczestniczyć w demonstracjach, na których poznałem ukraińską społeczność w Berlinie. Zacząłem studiować ukraińską kulturę – okazała się bardzo interesująca.

Stopniowo Ukraina stała mi się bardzo bliska. Niestety, nie mówię jeszcze po ukraińskum – cyrylica okazała się dla mnie bardzo trudna. Mam jednak nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę. Posiadam już zaproszenie od internetowej szkoły językowej. Chcę się nauczyć tego języka, by być jeszcze bliżej Ukrainy.

Ukraiński jest uważany za jeden z najtrudniejszych języków do nauki...

Proszę mi tego nie mówić! (śmiech)

...ale także jeden z najpiękniejszych! Czy nasz następny wywiad będzie po ukraińsku?

Być może. Na pewno powiem: „Cześć! Jak się Pani ma? Bo ja mam się świetnie!”

Czasami musisz zaszokować ludzi, by coś zmienić

Wiece, protesty, spotkania, filmy. Jak Pan teraz pomaga?

Przeprowadziłem już dwie duże kampanie fundraisingowe. Teraz rozpocząłem trzecią, tym razem dla NAFO [wirtualnej społeczności przeciwdziałającej rosyjskiej propagandzie i dezinformacji podczas wojny rosyjsko-ukraińskiej – red.].

Jesienią 2023 roku w Kijowie wręczono mi nagrodę „Międzynarodowy Sojusznik Roku”. Przedstawiciele NAFO zapytali, czy byłbym zainteresowany przeprowadzeniem dla nich zbiórki na lekarstwa. Odpowiedziałem: „A co ze zbiórką na broń?”. Byli zaskoczeni: „Myślisz, że w Niemczech można zrobić taką zbiórkę?” Byłem pewien.

Wspieranie wojska jest teraz bardzo ważne. Szczerze chcę, aby Siły Zbrojne Ukrainy pokonały Rosjan. I chcę zebrać pieniądze na ich zwycięstwo

Jestem Niemcem, a Niemcy dużo mówią o pokoju, pokojowych sposobach zakończenia wojny. Jednak od samego początku mówiłem, że Ukraina powinna otrzymać broń. Zrobiłem sobie nawet tatuaż przedstawiający ukraińskiego „szopa z Chersonia” z bronią. To mój symbol niemiecko-ukraińskiej solidarności.

Teraz mam nową zbiórkę dla NAFO. Zbieramy na dwa funkcjonalne pojazdy specjalnie wyposażone do pracy w warunkach wojennych. Cel to 38 tysięcy dolarów. Zawsze dołączam do fundraiserów, którym ufam, i osobiście znam ludzi, którzy za nimi stoją. Dla mnie ważna jest świadomość, że każde euro trafi do wojska.

Mogę wykorzystać swoją popularność i wpływy. I widzę, że to działa. Jeśli jestem w stanie coś zmienić, na pewno to zrobię. Czasami mogę być prowokacyjny, czasem ostry i natrętny. Myślę, że to właściwa droga. Bywa, że musisz zaszokować ludzi, bo łagodność i ostrożność nie zawsze działają.

Teraz chodzę na protesty, wygłaszam przemówienia, rozmawiam z ludźmi, podpisuję petycje i spotykam się z niemieckimi politykami. Kiedy widzę, że ludzie rozumieją, jak ważne jest wspieranie Ukrainy, jestem szczęśliwy.

Czy Niemcy robią wystarczająco dużo dla Ukrainy?

Wielu polityków w Niemczech mówi: „To nie nasza wojna. Nie powinniśmy dostarczać Ukrainie broni”. Cóż, wszyscy ci, którzy tak mówią, nigdy w życiu nie byli w Ukrainie i nigdy nie rozmawiali z Ukraińcami

Jak więc możecie mówić, że Ukraina powinna oddać swoje terytoria, jeśli nigdy nie rozmawialiście z ani jednym Ukraińcem? Jak śmiecie?

Kiedy masz kontakt z Ukraińcami, rozumiesz rzeczywistość. Od początku inwazji byłem w Ukrainie trzy razy. Jestem w stałym kontakcie z różnymi tamtejszymi organizacjami charytatywnymi: United24, Kyiv Defenders, Głosy dzieci, UAnimals itp. Utrzymuję kontakty z wieloma Ukraińcami.

Dlatego rozumiem, że Niemcy nie robią dla Ukrainy wystarczająco dużo. Tak, mój kraj bardzo pomaga uchodźcom, ale musimy też pomagać z bronią. Powinniśmy wspierać ludzi, którzy bronią Ukrainy – czyli jej wojsko. Nie powinniśmy bać się Rosji. Przez pierwsze dwa lata wojny Niemcy bały się sprowokować Rosję do jeszcze większej agresji. Ciągle rysowali czerwone linie. Myśleli, że Rosja nigdy ich nie przekroczy. Widzimy jednak, że dla Rosji nie ma żadnych czerwonych linii. To wszystko nonsens. Dlatego musimy wspierać Ukrainę wszystkim, co mamy, by zwyciężyła.

Płaczę, kiedy podróżuję ukraińskimi pociągami

Proszę opowiedzieć o swoich podróżach do Ukrainy. Jaki jest ich cel?

Zawsze podróżuję do Ukrainy z własnej woli i na własny koszt. I za każdym razem, gdy jeżdżę ukraińskimi pociągami, jestem zachwycony. Dla mnie najbardziej romantyczną rzeczą, jaką możesz zrobić, jest wybranie się w długą podróż ukraińskim pociągiem. Podoba mi się wszystko: wagony sypialne, krajobrazy za oknem, specjalna herbata. Kiedy widzę te pociągi, chce mi się płakać ze szczęścia. I mi się płakać, ilekroć o tym mówię. Mam też wszystko, co można ukraść z pociągu (śmiech). W domu zgromadziłem już prawdziwe muzeum ukraińskich kolei.

W Ukrainie czuję się absolutnie bezpiecznie. Wiem, to dziwne, bo przecież Ukraina nie jest bezpieczna. Ale ufam waszej obronie powietrznej.

Pamiętam, jak we Lwowie stałem przed niesamowicie pięknym hotelem w centrum miasta. Petunie, spokój, 6 rano. I wtedy zaczął wyć alarm. Pomyślałem: jak można chcieć zniszczyć to piękno? Co jest nie tak z Rosjanami?

Ukraina chce żyć i kochać. A Rosja chce tylko niszczyć.

Miałem kiedyś w Berlinie rosyjskich przyjaciół – lecz kiedy zdałem sobie sprawę, że nie przyjmują do wiadomości tego, co się naprawdę dzieje, przestałem z nimi rozmawiać. Nie czuję już tych ludzi. I nie chcę czuć.

Podczas wojny zrobił Pan prawie tysiąc zdjęć w windzie, by wesprzeć Ukrainę. Jak wygląda proces przygotowań do takiej sesji zdjęciowej?

Tak, mam dokładnie tyle zdjęć z ukraińskiej windy, ile dni trwa ta wielka wojna. To mój pamiętnik z waszej wojny.

Zwykle rano decyduję, co będę fotografował. Kiedy mam ważne rzeczy do zrobienia, myślę z wyprzedzeniem, ale zazwyczaj nie mam planu. Gdy dzieją się jakieś ważne wydarzenia, reaguję na nie. Wybuch elektrowni wodnej w Kachowce, zmasowany ostrzał, ofensywa ukraińskich sił zbrojnych na Kursk.

Albo na przykład zabicie przez Rosję Iryny Cybuch. Albo tragedia w szpitalu dziecięcym. Takie rzeczy mnie dotykają, łamią mi serce, więc nie mogę nie reagować

Moje fotografowanie w windzie to cała przygoda: muszę przynieść rekwizyty, i wszystko zawczasu ustawić, by zrobić zdjęcie. Najpierw przygotowuję wszystko w mieszkaniu, a potem przenoszę to do windy – i robię szybkie zdjęcie bez jej zatrzymywania. Jeśli akurat winda jest przez kogoś ściągana, jadę nią do tej osoby.

Ale są też trudne ujęcia. Na przykład to, które chciałem zrobić bez światła – potrzebowałem świec, latarki albo lampy. Musiałem pomyśleć, jak wszystko zaaranżować. Albo zdjęcie na Boże Narodzenie: w jednej ręce trzymałem lalkę, niczym dziecko, a w drugiej siedem świeczek. I jakoś musiałem to zdjęcie zrobić. Zabrało mi to trzy godziny, ale się udało.

Moi poprzedni sąsiedzi nie byli z tego szczególnie zadowoleni. Poprosili zarządcę budynku, żeby ze mną porozmawiał. Ale potem się wyprowadzili. Nowi są bardzo mili, nie ma z nimi żadnych problemów

Pytają mnie: „Skąd bierzesz pomysły na te wszystkie zdjęcia i siłę, by je robić?”. A ja jestem po prostu uparty. Zawsze kończę, co zaczynam. Tak właśnie ludzie zmieniają świat

Jestem najlepszym przykładem na to, że zwykła, bezstronna osoba, nie polityk czy biurokrata, może mieć wpływ. Może przekonać ludzi, zmienić ich nastawienie do wojny w Ukrainie. Bo ta wojna nie jest zwykłą wojną. To także wojna informacyjna, czasami bez słów. Moje zdjęcia w windzie są językiem, który ludzie rozumieją bez słów.

Czego chciałby Pan życzyć Ukraińcom?

Widzę to tak: Ukraina wygrywa, dołącza do UE i NATO, Krym wreszcie powraca do macierzy, wszyscy więźniowie wracają do swoich rodzin, a Rosja płaci za wszystkie swoje zbrodnie.

To jest moje życzenie dla Ukrainy. I dla całej Europy. Bo jeśli ta wojna nie zostanie powstrzymana, rozprzestrzeni się na inne kraje Unii. A na to nie możemy pozwolić.

Zdjęcia z prywatnego archiwum

20
хв

Zdjęcia w windzie – mój osobisty pamiętnik z waszej wojny

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Pierwsza rocznica Sestr: rok odkryć

Ексклюзив
20
хв

„Dobrzy rosyjscy chłopcy” wkraczają do zachodnich kin. Ale Ukraińcy w Kanadzie dają im odpór

Ексклюзив
Miłość w Tinderze
20
хв

Przygody Ukrainek na Tinderze. Randki z włoskimi synkami mocnych matek

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress