Exclusive
20
min

Odbić się od dna. Uchodźczynie wracają do zawodu

Po przyjeździe do Polski uchodźczynie z Ukrainy brały każdą pracę, jak leci. Dziś wiele z nich otwiera własne firmy i rozwija się zawodowo

Halyna Halymonyk
Марина Шевирова проводить тренування для жінок. Фото: приватний архів
No items found.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Tysiące ukraińskich kobiet zostało przesiedlonych przez wojnę rosyjsko-ukraińską i zmuszonych do szukania bezpiecznego miejsca dla siebie i swoich dzieci. Pokonały barierę językową, stres i uprzedzenia wobec uchodźców i udało im się stanąć na nogi

To są historie ukraińskich kobiet, które znalazły schronienie w Polsce. Na początku godziły się na każde warunki pracy, aby utrzymać siebie i swoje dzieci i nie liczyć tylko na pomoc. Łatwiej było tym, które mogły podjąć pracę w swoim zawodzie albo nauczyły się nowego w Polsce.

Ольга Руденко: працювала на заводі, наважилася відкрити масажний кабінет

Olga Rudenko, 21 lat, przyjechała do Polski z młodszą siostrą z Białej Cerkwi do Bielska-Białej. Na Ukrainie studiowała w niepełnym wymiarze godzin na uniwersytecie pedagogicznym i pracowała jako niania u rodziny. Przyjechała, aby zamieszkać z rodziną ojca

- "Żona mojego ojca bardzo dobrze nas przyjęła, ale zdecydowałam, że muszę zadbać o siebie i moją siostrę" - mówi Olga. "Dokąd pójdziesz, jeśli nie znasz języka? Jesteś silna fizycznie i odporna. "Było bardzo ciężko: pracowałyśmy pakując pudełka jogurtów. Zrujnowałem sobie zdrowie. Byłam ciągle zestresowana - miałyśmy jednomiesięczny kontrakt i ciągle bałam się, że zostanę zwolniona. Brałam nocne zmiany, nadgodziny i pracowałam w święta. Ukończyłam studia zdalnie.

Olga Rudenko w swoim salonie masażu

Za ciężką i wyczerpującą pracę Olga zarabiała 2000-3000 złotych. Jeśli wynajmowała mieszkanie, wydawała na czynsz całą pensję.

- "Przeszłam przez okres kompletnej rozpaczy", mówi - "Ale przypomniałam sobie, że żyję, jestem młoda i nie będę nosić do końca życia pracować w hali z jogurtami. Zrobiłam sobie prezent. Zapisałam się na sesję zdjęciową - zrobiłam włosy, makijaż.

Za godzinę z wizażystką zapłaciła kwotę równą czterem godzinom ciężkiej pracy w fabryce. Coś kliknęło w mojej głowie! Dlaczego nie zająć się tą branżą? Kosmetologia, fryzjerstwo i makijaż to nie moje klimaty, ale masaż już tak.

Mieszkając z rodziną ojca, Oldze udało się zgromadzić trochę oszczędności. Znalazła ogłoszenie o kursie masażu, za który zapłaciła 2500 złotych. Po 80 godzinach szkolenia otrzymała dyplom i prawo do pracy. Jednocześnie szukała pokoju do wynajęcia.

- "Wiedziałam, że nie mogę kupić do salonu masażu wszystkiego sama, bo mnie nie stać, więc po prostu przejrzałam ogłoszenia o gotowych pomieszczeniach. Dokupiłam tylko kanapę i materiały do masażu. Następnym krokiem było zarejestrowanie działalności. Nie było to łatwe - nowy kraj, nowe przepisy. Koleżanka pomogła mi sobie z tym poradzić - nie należy bać się prosić o wsparcie i radę. Najważniejszym zadaniem było zebranie bazy klientów. Zamieściłam ogłoszenia we wszystkich możliwych lokalnych grupach. Dostałam 50 zapytań dziennie - i ani jednego klienta. Pytały głównie Ukrainki. Ważne było dla nich to, że miałam wykształcenie medyczne i doświadczenie. Potem poradziły mi, żebym zatrudniła się w polskim salonie kosmetycznym, skąd przyszli moi pierwsi prawdziwi klienci. Dla porównania: w fabryce zarabiałam 120 zł za 8 godzin pracy. Tutaj zarabiam 160 zł za godzinę. Na razie klientów nie ma zbyt wielu - 3-4 dziennie, ale uwielbiam tę pracę, mam same pozytywne opinie i chcę się dalej rozwijać w zawodzie. Dało mi to wiarę w swoje możliwości i w przyszłość"

Marina Szewyrowa: sprzątała centrum handlowe. Wróciła do pracy jako instruktorka fitness

Marina Szewyrowa przeprowadziła się z Charkowa do Wrocławia w pierwszych tygodniach wojny. Podobnie jak tysiące innych kobiet, uratowała swoją córkę przed rakietami, które spadały na miasto. Marina zostawiła za sobą życie, które budowała przez lata: ukończyła dwa uniwersytety i pracowała w rehabilitacji ruchowej dla pacjentów. Miała własny dom i inwestycje w nieruchomości komercyjne. Dużo podróżowali z rodziną.

- "Kiedy przekraczaliśmy granicę po 24 lutego, straż graniczna nie mogła znaleźć wolnego miejsca w moim paszporcie, aby wzbić pieczątkę. W Ukrainie mieliśmy szczęśliwe i satysfakcjonujące życie. W lutym klienci umawiali się na maj. W Polsce nie było łatwo zaczynać od zera: chodzić na siłownie, do ośrodków rehabilitacyjnych i słyszeć wszędzie, ze nie mają dla mnie pracy. Nie chcieli mnie nigdzie zatrudnić z powodu bariery językowej. Oczywiście miałam poduszkę finansową. Zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli będę siedziała bezczynnie, pieniądze szybko się rozpłyną. Razem z przyjaciółką wynajęłyśmy mieszkanie, a ja podjęłam pierwszą pracę, jaką udało mi się znaleźć. Poszłam sprzątać duże centrum handlowe".

Marina Szewyrowa prowadzi treningi fitness

Maryna śmieje się, że od razu zauważono jej pracowitość i sumienność. Na początku dostawała dwie godziny dziennie, potem zaczęto jej dawać pięć. "Czasami ludzie pytają mnie, czy czułam się upokorzona, kiedy myłam podłogi i toalety" - mówi Maryna. Żadna praca, jeśli jest uczciwa, nie upokarza człowieka. Ale nawet wtedy myślałam o tym, jak  wrócić do mojego zawodu".

Pierwszą rzeczą, którą radzi nowym przybyszom, to szybko nauczyć się języka kraju, w którym się znaleźli. Maryna wykorzystywała każdą okazję: chodziła na kursy, oglądała filmy i programy informacyjne, dużo rozmawiała z ludźmi.

Po drugie, nie należy unikać żadnej pracy. Pieniądze i możliwości uwielbiają ruch. Jeśli twoja energia jest skupiona na tym, jak budować, zarabiać, zdobywać, uczyć się, możliwości z pewnością nadejdą. Dla Maryny taką okazją było ogłoszenie o pracę w klubie fitness. Wznowiła aktywną pracę nie tylko z klientami w Polsce, ale także prowadzi szkolenia online dla kobiet, które zostały na Ukrainie lub podróżowały po świecie.

Olena Bondarenko: lepiła pierogi, teraz projektuje wnętrza

Olena Bondarenko, ma 43 lat, pochodzi z regionu Odessy, ale przez większość swojego dorosłego życia mieszkała w Kijowie. Studiowała projektowanie w przemyśle lekkim, ale przypadkowo wybrała pracę w handlu detalicznym, choć całe życie poświęciła szyciu dla swojej rodziny i projektowaniu mieszkań dla przyjaciół.

Elena Bondarenko ma już kilku pierwszych klientów

- Kiedy przyjechaliśmy do Polski, zamieszkaliśmy z kobietą z Zaporoża i rodziną niedaleko Tarnowskich Gór. Cały dzień oglądaliśmy wiadomości, płakaliśmy i martwiliśmy się.

Olena powiedziała: "Tomek i Wiola, polska rodzina, która się nami opiekowała, mówili, że doprowadzimy się do depresji. Poradzili nam, żebyśmy się czymś zajęli. Byliśmy dobrzy w gotowaniu, więc zaczęliśmy robić pierogi na sprzedaż. Mąka, woda i różne nadzienia do pierogów były jedynymi rzeczami, które widziałem przez pierwsze sześć miesięcy po przyjeździe".

W tym czasie syn Ołeny, Ołeksandr, ukończył 8 klasę. Dostał się do dwujęzycznego polsko-angielskiego liceum, a ona zdała sobie sprawę, że będzie musiała zostać w Polsce dłużej niż planowała.

"Musiałam zacząć wszystko od nowa. Postanowiłam zacząć od tego, o czym marzyłam przez całe życie: projektowania wnętrz".

Z pieniędzy zaoszczędzonych na sprzedaży pierogów opłaciła studia na kierunku architektura wnętrz w szkole policealnej. Jest to miejsce, w którym można zdobyć dodatkowe wykształcenie i specjalizację, na którą jest zapotrzebowanie na lokalnym rynku pracy. Miesiąc nauki był niedrogi w porównaniu do innych kierunków: 160 zł. Olena zdała egzaminy i otrzymała certyfikat, który pozwolił jej na pracę w Polsce.

Aby znaleźć klientów, stworzyła swoje profile na platformach, na których ludzie szukają projektantów. Do tej pory realizowała wszystkie zlecenia za darmo. Chce zbudować portfolio ukończonych projektów. "Podjęcie tej pracy było przerażające: bariera językowa, strach przed niezrozumieniem życzeń klientów. Jednak oczy się boją - ręce wykonują pracę. Cieszy się z każdego klienta, który jej zaufa.

"Wszystkie zrealizowane projekty zostały zlecone przez Polaków" - mówi Ukrainka. "Wśród pierwszych zleceń była przebudowa pokoju na poddaszu, projekt domu prywatnego, projekt pokoju dla nastoletniej dziewczyny i remont kuchni. Marzę, że to moje zajęcie przerodzi się w moje własne biuro projektowe".

Oksana Korol: szukała pracy w magazynach, wróciła do florystyki

44-letnia Oksana Korol została dwukrotnie pozbawiona domu przez rosyjską armię: najpierw odebrano jej możliwość wyjazdu do Donbasu, a następnie zmuszono do przeprowadzki do Polski wraz z córką

"Moja historia nie jest oryginalna. Godziny w kolejce na granicy, dwa dni w obozie, szukanie pracy w magazynach i fabrykach, bo co mogę zrobić bez języka i przyjaciół?" - mówi kobieta

Oksana jest z zawodu psycholożką, ale prawie całe życie pracowała z kwiatami. Jej rodzice uważali tę pracę za niepoważną i tymczasową, ale ona nigdy tak nie myślała.

Oksana Korol - z zawodu psycholożka, z zamiłowania florystka

- "Florystyka to dla mnie taki zawód, że jak biegnę do pracy to czuję się jakbym jechała na wakacje i nawet nie wiem, kiedy mija dzień" - mówi Oksana. "W Polsce, bez znajomości języka, nigdy nie odważyłabym się szukać pracy w mojej dziedzinie, ale szczęście mi pomogło. Koleżanka ze studiów skontaktowała się ze mną i zaoferowała pomoc. Jej córka mieszkała w Polsce i zaopiekowała się mną i moją córką. To ona przekonała mnie, żebym zaczęła szukać pracy jako florystka".

Oksana i Maryna, córka jej przyjaciółki, zaczęły odwiedzać wszystkie kwiaciarnie w Katowicach. Kobieta zapisała wszystkie zwroty, których mogła potrzebować, przetłumaczyła je w translatorze i nauczyła się ich na pamięć. Uznała, że ma doświadczenie i zdjęcia efektów swojej pracy, więc czemu by nie spróbować?

- "Nie będę opisywać spojrzeń, jakimi nas obdarzali, gdy wchodziliśmy do kwiaciarni, ale myślę, że dla Polaków wyglądaliśmy trochę dziwnie" - mówi

Trzy dni zajęło im znalezienie miejsca, w którym popatrzono na nich z zainteresowaniem, a nie tylko z uśmiechem i współczuciem. Właściciele kwiaciarni obejrzeli zdjęcia bukietów Oksany i zapytali, czy mogłaby przyjść rano i pokazać jak pracuje.

- "Zadanie polegało na zrobieniu bukietu za określoną kwotę pieniędzy" - wspomina Oksana swoje pierwsze doświadczenie zawodowe - "Wrzuciłam do translatora kwoty, żeby się nie pomylić i zabrałam się do pracy. Zrobiłam jeden bukiet, potem drugi. Poproszono mnie, żebym została do wieczora. To była sobota, w sklepie był duży ruch, a to uwielbiam. Wieczorem właściciele zapłacili mi za cały dzień i zapytali, czy mogę u nich zostać. Później jeden z właścicieli powiedział: mieliśmy szczęście, że cię znaleźliśmy, a ja odparłam śmiejąc się: miałam szczęście, że Was znalazłam.

Jaka jest rada Oksany? Nie zmieniaj się na siłę. Jeśli jesteś profesjonalistką, poszukaj możliwości powrotu do zawodu, nawet w innym kraju.

Zdjęcia z archiwum bohaterek

No items found.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Podczas otwarcia pierwszego butiku ANDRE TAN w Warszawie projektant zorganizował ekskluzywny pokaz nowej kolekcji Fenix, inspirowanej niezłomnością ukraińskich kobiet

Dla większości ukraińskich firm Polska jest pierwszą zagraniczną lokalizacją i początkiem drogi do Europy – ale w tym przypadku jest odwrotnie. Kolekcje Andre Tana znane są już w Nowym Jorku, Paryżu, Mediolanie, a także w tak egzotycznych miejscach jak Malediwy, Kuwejt czy Australia.

Projektant mody Andre Tan

Inwazja i milion euro długu

– Przed inwazją mieliśmy 53 sklepy, współpracowaliśmy z 30 znanymi osobami i produkowaliśmy linię pończoch, odzieży dziecięcej, obuwia, akcesoriów, a nawet sprzętu AGD pod marką ANDRE TAN – mówi Andre.

Kiedy zaczęła się inwazja, wiele naszych sklepów ucierpiało, bo działaliśmy w Charkowie, Chersoniu, Zaporożu, Dnieprze i w mniejszym stopniu także w zachodniej Ukrainie.

Niektóre sklepy zostały spalone, a te na terytoriach okupowanych okradziono. Straciliśmy też magazyn, w którym przechowywaliśmy tkaniny.

Musieliśmy całkowicie zmienić podejście do biznesu, zamknąć linie odzieżowe i zwolnić 30% pracowników. A potem przyjechała wcześniej zamówiona ciężarówka z 24 tonami tkanin o wartości miliona euro. Dwa lata spłacaliśmy ten dług.

Przetrwaliśmy, bo jestem dobrym menedżerem kryzysowym. Już dwa razy byłem bankrutem i powiedziałem sobie, że trzeciego już nie przeżyję.

Zamknąłem sklepy, które nie przynosiły zysków. Chociaż wcześniej wyremontowaliśmy cztery butiki w centrach handlowych, zdecydowaliśmy się nie otwierać ich ponownie. Promocja nowego sklepu trwa co najmniej 3-4 miesiące, a nie wiadomo, co będzie dalej.

W pierwszym tygodniu inwazji zaczęliśmy szyć ciepłe ubrania dla naszych żołnierzy. Za darmo. Cały kraj był jak wielka rodzina

Prosiłem o tkaniny naszych bogatych klientów we Włoszech, a oni dawali mi je za darmo. Pisałem też np. na Instagramie: „Kto może wysłać nam zamki błyskawiczne z Odessy do Winnicy?” A wtedy ktoś, kogo nie znałem, odpisywał: „Ja mogę”.

W 2022 roku wypuściliśmy małe kolekcje i nawet osiągnęliśmy zysk.

Teraz mamy w Ukrainie 20 sklepów, wkrótce otwieramy cztery kolejne. Mamy osiem międzynarodowych showroomów, m.in. w Mediolanie, Paryżu i Dusseldorfie. Współpracujemy na zasadzie B2B z hurtowniami, które kupują nasze towary i sprzedają je w sklepach multibrandowych. Butik w Warszawie działa na zasadzie franczyzy.

Nic jak wszyscy

Kiedy wszyscy zaczęli oferować haftowane koszule „takie jak wszyscy”, my uszyliśmy koszule z haftem pikselowym i zorganizowaliśmy współpracę z Jewhenem Kłopotenko. To człowiek, który lubi wkładać kurczaka do arbuza i twierdzić, że jest pyszny.

Wyszywanka z haftem pikselowym Andre Tana

Powiedziałem: „Nie chcę czegoś standardowego”. Bo dla mnie Ukraina jest bardzo smaczna, to fajny serwis, fajni ludzie. A co lubię? Zawsze barszcz. Dlatego na naszych wyszywankach umieściliśmy duże zdjęcie rentgenowskie barszczu, cebuli i wszystkich innych jego składników. To było bardzo fajne.

Wszystkie koszule sprzedały się w trzy dni. Otrzymaliśmy nawet nagrodę marketingową i pierwsze miejsce za niestandardową promocję kultury ukraińskiej.

W 2023 roku wszyscy byli już zmęczeni bluzami z kapturem i spodniami z rozciągniętymi kolanami. Chcieli piękna, to normalne. Nawet podczas II wojny światowej dziewczyny chciały malować usta czerwoną szminką, nosić szpilki i wyglądać kobieco. Zdaliśmy sobie sprawę, że znakiem rozpoznawczym ANDRE TAN jest sukienka – piękna i trochę elegancka. Możesz w niej iść do pracy, a potem wyjść na miasto. Więc kiedy wszyscy oferowali niższe ceny, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy podnieść ceny i stworzyć ekskluzywne kolekcje.

Warszawa – mój Charków

Kiedy przyjechałem do Polski, zdałem sobie sprawę, że to mój dom. Architektura w Warszawie jest bardzo podobna do charkowskiej, szerokie aleje są mi znajome. Powiedziałem sobie: „Oto Charków, moje rodzinne miasto! Tu jest ulica Danilewskiego, a tu ulica Sumska”. Poczułem się, jak w domu.

Po drugie, mentalność Polaków jest trochę podobna do naszej. Myślę, że nawet języki są podobne

Byliśmy bardzo ostrożni w wyborze centrum handlowego. Chciało nas osiem, ale my chcieliśmy tylko Westfield Mokotów – tyle że ono nas nie chciało. Dopiero kiedy Polacy dowiedzieli się, że mamy pokazy w Paryżu, showroomy w Mediolanie, że byliśmy na wystawach mody w Ameryce, powiedzieli: „OK, jesteście tego warci”.

Dla Westfield Mokotów zmieniliśmy nawet format – stworzyliśmy wnętrze premium. Nasza strategia zakłada otwarcie dwóch kolejnych sklepów w Polsce: w Krakowie i Szczecinie. Następnym krokiem będą Niemcy.

Standardy, czyli koszula ekspedienta

W Ukrainie, jeśli podpiszesz umowę, twój sklep jest otwarty w ciągu miesiąca. W Polsce tak nie jest. Negocjacje z centrum handlowym trwały jakieś trzy do pięciu miesięcy. Umowa ma 150 stron, wszystko jest w niej wyszczególnione, nawet to, jak sprzedawca powinien mieć zapiętą koszulę. Uzgodniliśmy każdy szczegół: farbę, tapetę, zasłony, oświetlenie, sprzęt. Na przykład nie przeszedł nasz nowy komputer. Powiedzieliśmy: „Ale tu jest paragon, kupiliśmy go tutaj, w Polsce”. Nie: okazało się, że musi być specjalny hologram, który poświadcza, że to sprzęt przyjazny dla środowiska. Więc zmieniliśmy ten komputer.

Okazało się też, że Warszawa ma bardzo duży problem z firmami, które robią remonty w miejscach premium. A my mieliśmy bardzo skomplikowany projekt – chcieliśmy, żeby to był specjalny sklep.

W końcu, po zmianie ośmiu polskich firm remontowych, znaleźliśmy Ukraińców, którzy pracują tu od dawna. Podjęli się, bo byli szaleni, jak my, a na dodatek chcieli, by nasz butik był ich wizytówką.

Ze względu na polskich strażaków kilka razy przeprojektowywaliśmy projekt, przeszliśmy przez kilkanaście zatwierdzeń, trzy razy przemalowywaliśmy ściany. Oni nie spieszą się ze swoimi obowiązkami.

Polska: kupowanie z premedytacją

W Polsce mieszka wielu Ukraińców, ale jeśli otwierasz tu biznes i polegasz wyłącznie na ukraińskiej klienteli, popełniasz bardzo duży błąd. Teraz mamy podział 50-50, ale naszą strategią jest docieranie do 20% ukraińskich nabywców i 80% polskich.

Praca z polskimi klientami jest jednak trudniejsza. Polki, podobnie jak Francuzki i Włoszki, przychodzą, dotykają – i wychodzą. Za drugim razem przychodzą z przyjaciółmi i przymierzają ponownie. Dopiero za trzecim kupują.

Pomimo wojny kobieta chce być kobieca

Tylko w Ukrainie zdarza się, że kobieta idzie po bochenek chleba, a kupuje suknię wieczorową, zaciągnąwszy kredyt. W Europie nie ma „natychmiastowej inspiracji”, wszystkie zakupy są starannie planowane, z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

To jest marka, to rozumiem

Kiedy otwierasz sklep w Ukrainie, wszystko jest proste. Zapraszasz blogerów, osoby publiczne i robisz targetowanie. Tu mieliśmy nadzieję, że najsłynniejsi blogerzy przyjdą i wszystko łatwo pójdzie. Ale – nie.

W Polsce to tak nie działa. Do reklamowania sklepu wykorzystuje się radio, którego na Ukrainie chyba nikt już nie słucha. Są też billboardy, na które w u nas nikt nie zwraca uwagi.

Jednak tutaj dobrze działa poczta pantoflowa, informacje są przekazywane z ust do ust. Więc jeśli wchodzisz na polski rynek, musisz to wszystko zaakceptować.

Nawiasem mówiąc, jeśli chodzi o nasz sklep w Westfield Mokotów, ludzie wpisują w Google: „Kim jest Andre Tan?” – i widzą wiele publikacji, bo piszą o nas „Vogue Scandinavia”, „Vogue Italy”, koreańskie „Elle”. I wtedy ludzie mówią: OK, to jest marka, to rozumiem.

Bo możesz krzyczeć o sobie tyle, ile chcesz, ale jeśli nie ma cię w Internecie – to przykro mi bardzo.

W Polsce, czyli historia od nowa

Zawsze musisz znaleźć swoją niszę, robić jedną rzecz i doskonalić się w niej. Weszliśmy na polski rynek z kolekcjami kapsułowymi. Polscy projektanci pracują dla kobiet 30+, które potem wyglądają na 45+. ANDRE TAN sprawia, że w wieku 40 lat wyglądasz jak trzydziestka. To moje główne zadanie jako projektanta.

Wprowadziliśmy na polski rynek kolekcję gorsetów i sukienek z gorsetami. Na świecie to teraz bardzo modne, ale z jakiegoś powodu lokalni projektanci tego nie oferują. Na rynku nie ma gorsetów, więc konsumentki kupują je u nas.

Pomimo całego naszego doświadczenia, w Polsce zaczynamy nową historię, bo my tu jesteśmy start-upami, studentami. Tak, marka ANDRE TAN ma fajny background, ale wciąż zaczynamy tu od zera. Jak sprawdzimy się na rynku, tak będzie.

Zdjęcia: biuro prasowe Andre Tana

20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Olga Gembik

Ewakuacja, czyli gdzie oczy poniosą

Mąż Oksany Makarowej jest na wojnie od pierwszego dnia inwazji. Ona i syn zostali w Mariupolu. Ukrywali się w piwnicy, topili śnieg, bo nie było wody. Nie mieli kontaktu ze światem, więc nie wiedzieli, co się dzieje poza ich miastem. I czy Kijów prztrwał.

Mieszkali w pobliżu Teatru Dramatycznego. Zanim został zbombardowany przez Rosjan 16 marca 2022 r., Oksana wciąż miała nadzieję, że twierdza Mariupol się utrzyma. Aż nadszedł dzień, gdy na ulicach pojawiły się rosyjskie czołgi. Okna w ich domu zostały wybite, na dom sąsiadów spadła bomba. Musiała przenieść się z synem do znajomych, lecz i tam nie było bezpiecznie. Codziennie dowiadywali się o śmierci kogoś, kogo znali.

Kiedy usłyszała, że rosyjskie wojsko ma listy mieszkań, w których były rodziny ukraińskich żołnierzy, i zaczęło robić naloty, zrozumiała, że musi uciekać

W samochodzie było ledwie pół baku paliwa, a na rękach miała małego synka i psa. Na okupowanym terytorium przejechali przez 18 punktów kontrolnych, nie miała pojęcia, gdzie trafią. Na szczęście pewien mężczyzna z Wołynia odpowiedział na jej prośbę o pomoc w mediach społecznościowych i zaoferował bezpłatne zakwaterowanie w swoim domu, we wsi Miłusze niedaleko Łucka. Spędzili tam siedem miesięcy, potem przenieśli się do Łucka.

Zaczęło się od maszyny do szycia

Jeszcze przed inwazją Oksana szyła rzeczy dla męża, wytwarzała też różne rzeczy z żywic epoksydowych. A on w wolnym czasie szył portfele i teczki ze skóry.

– Opuściliśmy Mariupol, ale postanowiłam zostać w Ukrainie – mówi Oksana. – Ołeh jest na wojnie, a ja chcę być blisko niego. Jeśli zostanie ranny, muszę szybko do niego dotrzeć. W Łucku zaczęłam szukać dotacji, myślałam o otwarciu warsztatu, chciałam zająć się rękodziełem i coś sprzedawać. Ale mąż ciągle dzwonił i mówił, że potrzebuje wyposażenia.

W tamtym czasie zakup takich rzeczy był nierealny. Napisałam do kilku wolontariuszy, ale odpowiedzieli, że nic nie ma

Zgłosiła się do programu „Warto”, dla żon wojskowych i weteranów. Dzięki grantowi, który zdobyła, kupiła maszynę do szycia i zaczęła szyć rzeczy dla męża i jego towarzyszy broni. Od tej maszyny zaczęła się historia „Tetrapod”. Tetrapody to falochrony, które kiedyś chroniły linię brzegową Mariupola przed falami. Po 2014 roku były wykorzystywane do fortyfikowania punktów kontrolnych w Mariupolu.

Torby na drony firmy „Tetrapod”

– Na początku szyłam kamizelki kuloodporne. Mąż opuszczał Mariupol w zimowym umundurowaniu, więc gdy zrobiło się ciepło, potrzebował letniego. Uszyłam mundury dla niego i jego przyjaciół – wspomina Oksana. – Jesienią zaczęłam szyć płaszcze przeciwdeszczowe i zdałam sobie sprawę, że nie jestem już w stanie robić tego wszystkiego sama. 11 listopada 2022 r. zatrudniłam więc pierwszą szwaczkę. Teraz firma zatrudnia dziesięcioro pracowników, osiem to szwaczki.

Pierwszą partię materiału przysłała jej przyjaciółka z Polski. Później, gdy firma się rozrosła, trzeba było poszukać stałych dostawców tkanin, specjalnych nici i odpowiednio trwałych dodatków.

Sprzęt dla „Tetrapod” kupiła za pieniądze zarobione przez firmę – i z żołdu męża, bo dotacji z funduszy międzynarodowych na szycie rzeczy dla wojska niesposób było zdobyć.

– Inwestowaliśmy w firmę wszystko, co zarobiliśmy. Teraz planuję kupić maszynę, dzięki której będziemy haftować nasze logo; do tej pory robili to za nas nasi partnerzy. Tyle że wszystko jest coraz droższe: jedna naszywka kosztowała kiedyś 3 hrywny, a teraz kosztuje 11.

Nowe pomysły i rządowe zamówienia

Firma rozpoczęła działalność w 2022 roku od produkcji 10 elementów. Teraz to już ponad 50. Większość pomysłów pochodzi od Ołeha.

– Potrzeby na froncie szybko się zmieniają – wyjaśnia Oksana. – W pewnym momencie potrzebowaliśmy kamizelek kuloodpornych, potem nosideł dla dronów i osobnych toreb na piloty. Kiedy mąż przyjeżdża na urlop, pojawiają się nowe produkty. To jego projekt, ja tylko pełnię rolę menadżera.

Teraz szyją pasy szturmowe, futerały na broń, pokrowce na gogle FPV, drony i piloty. Były też zamówienia indywidualne.

– Wiele modeli opracowaliśmy na podstawie informacji zwrotnych od żołnierzy, którzy mówili nam, jakich funkcjonalności potrzebują, na przykład dodatkowych kieszeni lub miejsca na karabin. Bardzo odpowiedzialnie dobieramy też osprzęt, na przykład rzepy, by się nie zużywały z powodu intensywnego użytkowania. Karabińczyki mogą wytrzymać duży ciężar, nici są wzmocnione. Do przenoszenia amunicji mamy kilka rodzajów toreb.

Największe wzięcie mają torby na baterie do dronów. Zimą muszą utrzymywać ciepło, dlatego opracowaliśmy specjalne, z izolacją termiczną. Dostępne są mniejsze, na 10 baterii, i większe, na 20
Torby na baterie do dronów są bardzo poszukiwane przez wojsko

– Pamiętam, jak zaczęliśmy produkować torby na drony FPV. Chłopaki przynieśli nam te drony i powiedzieli: „Potrzebujemy dla nich toreb”, a my zaczęliśmy się zastanawiać, jak je uszyć, a potem – ulepszać. I tak jest przez cały czas: oni nam coś przynoszą, a my opracowujemy rozwiązanie, zanim ktokolwiek inny zrobi coś podobnego. Czasami proszą o etui na stacje ładujące albo specjalne pokrowce na anteny, bardzo wrażliwe i delikatne. Robimy, co się da.

W tym roku „Tetrapod” wygrał kilka przetargów rządowych.

– To dla nas nowy poziom, wielka odpowiedzialność – zaznacza Oksana. – Ale to jest też trudne, ponieważ w przypadku zamówień rządowych możesz otrzymać zapłatę pod koniec roku budżetowego. Inwestuję więc w surowce i pensje, a potem czekam, chociaż nie mam dużego kapitału obrotowego. Ostatnio mieliśmy szczęście. Jeszcze przed przetargiem zapytałam, jak długo będziemy czekać na pieniądze, bo od tego zależało, czy weźmiemy w nim udział. Wygraliśmy, ponieważ ustaliliśmy minimalną marżę: na przykład jeden z pasów taktycznych, który na rynku kosztuje co najmniej 3 900 hrywien, w „Tetrapod” sprzedajemy za 1 900 hrywien.

Mój mąż przez całe życie sam kupował sobie wyposażenie, więc wiem, jakie to drogie. Jeśli więc uda się nam zaoszczędzić jakieś pieniądze, żołnierzy będzie stać na więcej

Teraz firma przez połowę miesiąca szyje na zamówienia rządowe, a przez drugą połowę – na regularną sprzedaż. Dzięki temu opóźnienia w płatnościach można na bieżąco rekompensować.

Asortyment w sklepie „Tetrapod” w Łucku

Gdy nastanie pokój, Makarowowie planują przeformatować swój biznes – na przykład na produkcję wyposażenia turystycznego. Oksana mówi, że właśnie dlatego zaczęli szyć spodnie i ubaksy [koszulki taktyczne – aut.] – by w razie potrzeby szybko móc się przestawić:

– Marzę o tym, że pewnego dnia przestaniemy szyć rzeczy dla wojska, a zaczniemy dla turystów.

Miejsce na odpoczynek duszy

Drugą miłością Oksany jest jej pracownia „Oranż”. Tworzy w niej produkty z żywicy epoksydowej: stoły, obrazy i zegary na zamówienie. Tu atmosfera jest zupełnie inna, można poczuć ducha artystki. Jej wielkim marzeniem jest ożywienie biznesu, który prowadziła jeszcze przed inwazją. Jest zapotrzebowanie na jej prace i wiele osób chciałoby złożyć zamówienie, tyle że jej brakuje czasu. Mówi, że teraz nie pora, by zajmować się sztuką:

– Gdybym mogła poświęcić „Oranż” tyle czasu, ile bym chciała, odniosłabym taki sukces, jak „Tetrapod”. Stąd czerpię inspiracje, to tutaj trochę rozładowuję głowę. Co roku w moje urodziny wygrywam mały grant dla „Oranż”, bo wszyscy widzą w tym potencjał. Wszystko, co tu jest: krzesła, stół, sprzęt – jest za pieniądze z dotacji. Ale nie mogę być tu i tam.

Toczy się wojna, a ja muszę robić to, co niezbędne na pierwszej linii frontu. Dlatego mam bardzo mało czasu na kreatywność
Doniczki z żywicy epoksydowej powstałe w „Oranż”

Jej szczególną miłością są epoksydowe obrazy z motywami Morza Azowskiego, za którym bardzo tęskni. Wiele przekazała na aukcje charytatywne. W grudniu 2024 r. obraz wraz z epoksydowym modelem F-16 i ukraińską flagą, podpisaną przez wojskowych instruktorów lotnictwa, został sprzedany na aukcji za 15 000 dolarów. Pieniądze poszły na potrzeby wojska.

Oksana mówi, że aby biznes odniósł sukces, nie wystarczy mieć chęci czy pomysł. Trzeba zainwestować cały swój czas. Marzy o czasach, w których nie będzie żyła w ciągłym napięciu, martwiąc się o syna, męża, przyjaciół i kraj.

Wszystkie zdjęcia: archiwum autorki

20
хв

Mąż walczy, a żona szyje mundury

Julia Malejewa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Andre Tan: „Już dwa razy byłem bankrutem. Trzeciego nie przeżyję”

Ексклюзив
20
хв

Mąż walczy, a żona szyje mundury

Ексклюзив
20
хв

Anusz Towmasjan: – Przywódczynią trzeba się urodzić

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress