Exclusive
20
min

W tym roku najczęściej wypowiadałam zdanie: "Kocham cię". Ankieta

Sestry zapytały ukraińskie uchodźczynie, co przyniósł im rok 2023, a co im odebrał

Larysa Krupina

Ukraińskie kobiety uczą się języków, znajdują pracę, kochają, adaptują się do innych kultur, wychowują dzieci, ale zawsze tęsknią za ojczyzną. Kolaż Sestry

No items found.

Na progu nowego roku 2024 portal Sestry poprosił ukraińskie kobiety, które schroniły się przed wojną w różnych krajach świata, o podsumowanie roku minionego. Zadałyśmy im następujące pytania: Co przyniósł Ci rok 2023? Jakie były Twoje osiągnięcia, ważne wydarzenia i sukcesy? Co straciłaś? Jakie są Twoje oczekiwania, jeśli chodzi o rok 2024? Gdzie będziesz świętowała Nowy Rok? Jakie zdanie najbardziej zapadło Ci w pamięć?

Publikujemy odpowiedzi ukraińskich kobiet z Holandii, Francji, Danii i Czech. A jak Ty odpowiedziałabyś na te pytania?

Kateryna Bessarab

29 lat, analityczka podatkowa. Od marca 2022 r. mieszka w Czechach.

"Przed inwazją na pełną skalę pracowałam jako analityczka podatkowa w sektorze publicznym. Mam wyższe wykształcenie informatyczne. Mój mąż, cywil, jest więźniem Kremla. Od 2020 roku jestem zaangażowana w obronę jego praw, praw człowieka, i koordynuję wszystkie procesy mające na celu jego uwolnienie".  

Kateryna Bessarab marzy o wydobyciu męża z niewoli. Zdjęcie z prywatnego archiwum

1. Co przyniósł Ci rok 2023? Jakie są Twoje osiągnięcia, ważne dla Ciebie wydarzenia, sukcesy?

Mój mąż, więzień polityczny Ołeksandr Marczenko, został bezprawnie zatrzymany 17 grudnia 2018 r. na okupowanym terytorium obwodu donieckiego przez tak zwane "MGB DRL" i skazany na 10 lat więzienia z artykułu "szpiegostwo". Obecnie przebywa w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze nr 8 w Ułan Ude (Buriacja). Po przeprowadzce do Czech mam okazję spotykać się z przedstawicielami europejskich rządów i porozmawiać o losie więźniów politycznych. To dla mnie nowe doświadczenie. I moje osiągnięcie.

Ukończyłam również kurs pracownika socjalnego i pracowałam dla międzynarodowej organizacji MRIYA UA, pomagającej ukraińskim uchodźcom. Zdobyłam doświadczenie w prowadzeniu spotkań w języku angielskim jako tłumaczka symultaniczna.

Nauka języka czeskiego i kultury tego kraju również jest dla mnie osiągnięciem. Ale spotkanie z patriarchą ekumenicznym Bartłomiejem jest prawdopodobnie moim największym sukcesem. To spotkanie zrobiło na mnie tak duże wrażenie, że zmieniłam swoje życie. Przede wszystkim po raz pierwszy zagrałam w hollywoodzkim filmie, miałam małą rolę. Ta zmiana przywróciła mnie do życia.

‍2. Co straciłaś?

Найголовніше: надію! Надію, що війна закінчиться швидко, надію, що чоловіка повернуть додому за обміном у найближчій час.  

3. Jakie są Twoje plany i oczekiwania na rok 2024?

Niech ta wojna się skończy, a mój ukochany mąż wróci do domu. Chcę być wolna w swoich pragnieniach i te pragnienia realizować. Mam wiele planów na 2024 rok, w tym znalezienie ciekawej pracy, ponieważ moja praca jako pracownika socjalnego kończy się w 2023 roku. Planuję również podszlifować swój czeski.

4. Jak będziesz świętowała Nowy Rok?

Marzenie - Paryż, nigdy tam jeszcze nie byłam. Jadę tam ze względu na wyjątkową energię tego miasta, by mieć siłę na kolejny rok.

5. Jakie zdanie najbardziej zapadło Ci w pamięć? Zdanie, które często powtarzasz?

"Cud czeka na nas gdzieś na skraju rozpaczy".

Łesia Szelest

47 lat, dziennikarka, Holandia.

Dyrektorka stacji radiowo-telewizyjnej "Trostianiec" w Trostiańcu, w obwodzie sumskim. Jest mężatką, ma dwoje dzieci.

Łesia Szelest podjęła trudną decyzję o powrocie. Zdjęcie z prywatnego archiwum

1. Co przyniósł Ci rok 2023? Jakie są Twoje osiągnięcia, ważne dla Ciebie wydarzenia, sukcesy?

W kwietniu 2022 roku przeprowadziłam się z rodziną ze Lwowa do północnej Holandii. Pracowałam w zakładzie produkcji warzyw - osiem godzin dziennie, w zimnie, bardzo ciężka praca fizyczna. Ale w sierpniu 2023 roku wróciłam do Ukrainy, ponieważ zaoferowano mi bardzo odpowiedzialne stanowisko dyrektorki stacji "Trostianiec". Uznałam, że muszę przydać się mojemu krajowi. Ta decyzja nie była łatwa, bo musiałam na jakiś czas opuścić moje dzieci. Zostały z babcią w Holandii, tam było bezpiecznie. Regularnie komunikujemy się przez wideo, chodzą do szkoły, znają angielski i uczą się holenderskiego. Są szczęśliwe.

Jestem dumna z mojej nowej pracy: tworzymy programy o wojsku, filmy o poległych bohaterach i ich rodzinach, wolontariuszach oraz o życiu w nieokupowanym mieście przy linii frontu, 30 kilometrów od granicy z Rosją. Opowiadamy o tym, jak udaje się przetrwać jego mieszkańcom i odzyskać siły. Pomagamy zbierać fundusze na pomoc ukraińskim siłom zbrojnym.

Wśród moich osiągnięć mogę również wymienić to, że moje cztery opowiadania zostaną włączone do zbioru i wkrótce opublikowane. Poza tym lokalna gazeta w Trostianets opublikowała obszerny wywiad ze mną. Zaczęłam też prowadzić serię programów z psychologiem, co jest dla mnie nową rolą. Uczę się angielskiego i robię duże postępy.

Jestem dumna, że mieszkam w domu moich rodziców i mam możliwość wspierania mojej starszej matki, aby jej życie było szczęśliwsze i mniej samotne. Jestem też dumna z tego, że spotykam ludzi, którzy znali, pamiętają i szanują mojego ojca Ołeha Szelesta. Przez czterdzieści lat pracował jako dziennikarz w stacji "Trostianiec". Zmarł w 2017 roku.

2. Co straciłaś w 2023 roku?  

Moim największym smutkiem jest to, że ja i moje dzieci mieszkamy w różnych krajach. I świadomość, że wojna może potrwać jeszcze długo i trzeba być na nią psychicznie przygotowaną.  

W porównaniu z europejskimi dochodami, moje dochody stały się niższe, ale rozumiem swoją misję. Dokonałam świadomego i oczywiście słusznego wyboru, wracając do Ukrainy.

3. Jakie są Twoje plany i oczekiwania na rok 2024?

Planuję zabrać moje dzieci do Ukrainy i mam nadzieję, że tu będzie bezpiecznie. Moje opowiadania zostaną opublikowane w zbiorach literackich. Planuję nadal pisać na blogu o swoim życiu i być może zacząć pisać książkę. Czytelnicy proszą mnie o to od dłuższego czasu. Chcę kontynuować pracę w spółce telewizyjno-radiowej i rozwijać lokalną telewizję.

4. Jak będziesz świętowała Nowy Rok?

Odwiedzę moje dzieci w Holandii, a stamtąd polecimy do Portugalii.

5. Jakie zdanie najbardziej zapadło Ci w pamięć? Zdanie, które często powtarzasz?

Ukraiński publicysta Witalij Portnikow powiedział, że my, Ukraińcy, będziemy musieli przyzwyczaić się do myśli, że cień śmierci będzie w pokoju obok nas przez wiele lat. Sama najczęściej mówiłam: "Kocham cię" - swoim dzieciom, matce i mężowi.

Olga Awramienko

40 lat, menedżerka HR, od marca 2022 roku mieszka z córką we Francji.

Olga Awramienko walczyła o swoje prawa w Paryżu - i wygrała. Zdjęcie z prywatnego archiwum

1. Co przyniósł Ci rok 2023? Jakie osiągnięcia, ważne wydarzenia, sukcesy?

Moja córka poszła do liceum, a ja na Uniwersytet ILCF, gdzie intensywnie uczę się francuskiego. Znalazłam bratnią duszę. Jest Belgiem, od dawna mieszka we Francji. Zostaliśmy sobie przedstawieni przez wspólnych znajomych, a on, podobnie jak ja, przez wiele lat był sam i szukał miłości.

Miałam też pewną historię. Kiedy przyjechałam do Francji, podejmowałam każdą pracę, którą mogłam dostać: pracowałam na lotnisku, w barze i sprzątałam - bo musiałam wynająć mieszkanie. Później znalazłam pracę w piekarni, pracowałam tam przez sześć miesięcy. I chociaż sama praca nie była trudna, to było piekło. Właścicielka zachowywała się bardzo dziwnie: krzyczała na wszystkich, rzucała w nich przedmiotami itp.

Moja cierpliwość się wyczerpała i zdecydowałem się odejść, ale zwolnienie zamieniło się w siedem kręgów piekła, ponieważ właścicielka piekarni nie oddawała mi dokumentów przez trzy miesiące. Musiałam wynająć prawnika, chodzić do sądów i zgromadzić grubą stertę dokumentów. Ale wygrałam, dostałam to, czego chciałam, a nawet odszkodowanie pieniężne.

To zwycięstwo bardzo mnie zainspirowało. Inni Ukraińcy, których znam, również są zainspirowani. Gdziekolwiek jesteśmy, bez względu na to, jak bardzo boimy się obcych krajów, ich systemów i praw, nie możemy się poddawać. Musimy walczyć o to, co mamy, z godnością i wytrwałością.

2. Co straciłaś w 2023 roku?  

Bliski związek z moim krajem. W 2022 roku tak bardzo chciałam wrócić do domu, tęskniłam za nim, codziennie płakałam i myślałam: "Gdybym tylko mogła wrócić!". W 2023 roku przyzwyczaiłam się do myśli, że moje życie toczy się we Francji. Pomogli mi przyjaciele z kręgu osób, które uciekły przed wojną, francuscy znajomi i chyba ludzka natura, bo codzienne wyzwania i zadania odciągają mnie od bolesnych myśli.  

3. Jakie są Twoje plany i oczekiwania na rok 2024?

Liczę na to, że nauczę się francuskiego do poziomu C1 i znajdę dobrą pracę, która mnie zainspiruje.

4. Jak będziesz świętowała Nowy Rok?

W Belgii z moim ukochanym, jego rodzicami, siostrą, bratem i dziećmi, czyli jego córką i moją córką.

5. Jakie zdanie najbardziej zapadło Ci w pamięć. I jakie sama często powtarzasz?

"Uwierz w siebie, w swoje przeznaczenie, w swoją siłę, a wszystko się spełni".

Ałła Szorina

Kierownik projektu. Od kwietnia 2022 roku mieszka w Danii.

Pracuje dla duńskiej firmy IVAEKST i europejsko-ukraińskiego hubu biznesowego w Kopenhadze. Jest matką dwójki dzieci.

Ałła Szorina uczy się optymizmu nawet podczas wojny. Zdjęcie z prywatnego archiwum

1. Co przyniósł Ci rok 2023? Jakie osiągnięcia, ważne wydarzenia, sukcesy?

Czuję się tak, jakby rok 2023 przypominał 5-7 zwykłych lat: akademik dla Ukraińców w Danii, w którym mieszka ponad 200 osób z traumą wojenną, ciągłe napięcie wynikające z różnic między kulturą duńską i ukraińską oraz poczucie, że po prostu nie ma wystarczająco dużo energii i czasu, aby zrobić wszystko.

Moje ciało jest w Kopenhadze, ale serce na Ukrainie. Przez cały rok szukałem dowodów na to, że zwycięstwo nadchodzi. Każdego dnia przez dwie godziny w drodze do i z pracy słuchałam opinii ekspertów na temat sytuacji w Ukrainie, a następnie szukałam podcastów i wykładów motywacyjnych na temat radzenia sobie ze stresem związanym z tymi informacjami. W Danii istnieje bardzo silny społeczny standard mówienia o dobrych rzeczach, bycia pozytywnym, szczęśliwym i zainspirowanym. Ale jak mogę być zainspirowana, gdy moi przyjaciele i koledzy giną na froncie, a mój telefon ciągle dzwoni z ostrzeżeniami o nalotach, których nie wyłączam, bo moja rodzina, przyjaciele i rodzice tam są?  

Jednocześnie życie w dwóch światach nauczyło mnie bycia pozytywną i aktywną w nowym duńskim społeczeństwie. Kolejnym moim atutem są podobnie myślący ludzie, których miałam szczęście poznać dzięki wolontariatowi. Organizujemy wydarzenia, które są ważne dla ukraińskiej społeczności w Danii (Dzień IT z Microsoftem, wydarzenia kulturalne) i staramy się zbierać datki dla Ukrainy.

Sukces i radość? Od stycznia moja córka Sniżana rozpoczęła naukę w kopenhaskim gimnazjum. Bardzo jej się to podoba. I cieszę się, że po trudnym okresie w zeszłym roku, kiedy walczyliśmy z duńskim systemem o prawo ukraińskiego dziecka do ukończenia ukraińskiej szkoły online, teraz plan jej edukacji jest stabilny.

Obie kontynuujemy naukę duńskiego. Mała Dania stała się niezawodną przyjaciółką Ukrainy w tej wojnie. A ja uczę się języka z szacunku dla wkładu Duńczyków w pomoc naszemu krajowi.

2. Co straciłaś w 2023 roku?

Zdolność do marzeń. Próbowałam zachować list z marzeniami i pragnieniami, ale się nie udało. W Kopenhadze miałam okazję spotkać znanych ludzi, strategów w polityce międzynarodowej. Pytałam ich: "Dlaczego?" i "Kiedy?", lecz nie słyszałam odpowiedzi, których oczekiwałam.

Pracując w centrum wolontariatu na przedmieściach Kopenhagi spotkałam setki Ukraińców, którzy, podobnie jak moja córka i ja, przybyli do Danii tylko z plecakiem. Słuchałam historii ludzi, spontanicznych wyznań o tym, jak zaczęła się dla nich ta cholerna wojna, gdzie byli, co widzieli, jak uciekli i jak przedostawali się po 24 lutego do tego centrum wolontariatu, gdzie dostawali garnek lub letnie buty. Słuchałam opowieści o Mariupolu, Siewierodoniecku, Kijowie, Chersoniu, Charkowie, o dziesiątkach nienazwanych miast i wsi, o bardzo dramatycznych wydarzeniach. To pewnie także z tego powodu straciłam optymizm, umiejętność bycia lekką i radosną.

3. Jakie są Twoje oczekiwania na rok 2024?

Z niecierpliwością czekam na zwycięstwo Ukrainy. Wraz z moimi kolegami planuję wdrożyć szereg projektów edukacyjnych dla naszych współobywateli w Danii i Ukrainie, które pomogłyby zorganizować współpracę z wykorzystaniem zasobów duńskiego społeczeństwa. W 2024 roku chciałbym jechać na wakacje nad ciepłe morze i po raz pierwszy od początku wojny doczytać do końca przynajmniej jedną książkę.

4. Jak będziesz świętowała Nowy Rok?

Boże Narodzenie i Nowy Rok planuję spędzić w domu w Kijowie.

5. Jakie zdanie najbardziej zapadło Ci w pamięć? Zdanie, które często powtarzasz?

"To nie jest na zawsze"...

No items found.

Ukraińska dziennikarka i scenarzystka. Członkini Narodowego Związku Dziennikarzy Ukrainy. Autorka wielu znaczących materiałów śledczych  i społecznych. Przez większość swojego życia pracowała jako felietonistka i redaktorka w czasopismach i gazetach, w szczególności w gazecie „Fakty”.

Po opuszczeniu okupowanego Irpienia, dołączyła do projektu dla mediowego międzynarodowej organizacji Media in Cooperation and Transition — MICT (wspiera dziennikarzy ze stref konfliktów i działań wojennych) w Berlinie. W Niemczech współpracuje z Inicjatywą Pamięci Eckerwald, która utrwala pamięć więźniów obozów koncentracyjnych w miejscach masowych egzekucji więźniów podczas II wojny światowej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Przekazać Francuzom prawdę o wojnie

Ексклюзив
20
хв

„Pluskwy przywlekliście z wojny”. Historia Rybalewskich

Ексклюзив
20
хв

Anita Łucenko: Bez ćwiczeń Ukraińcom będzie coraz trudniej zachować zdrowy rozsądek

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress