Historie
Co tydzień Sestry publikują historie naocznych świadków rosyjskich zbrodni wojennych. Świat musi usłyszeć ich głos, a przestępcy muszą zostać ukarani

Z Buczy do Cannes. Jak wojna uczyniła mnie silniejszą
Anna Palenczuk jest założycielką 435 FILMS, ukraińskiej firmy producenckiej. Tworzy filmy w koprodukcji z krajami na całym świecie, ma na swoim koncie filmy prezentowane na Berlinale, w tym "Numery" na podstawie sztuki Oleha Sencowa i "Mariupol" Mantasa Kvedaravičiusa zabitego przez Rosjan w Mariupolu w 2022 roku. W 2023 roku "RRR", najdroższy indyjski hit kinowy i globalny hit Netflixa, który Anna wyprodukowała na Ukrainie, zdobył Oscara.
Jak wojna zmieniła jej życie?
Dom
- Czy to wszystko?" - mówi mój mąż, czekając na mnie obok samochodu
Stoję przed drzwiami, wkładam klucze do dziurki od klucza i zastygam na chwilę, bo muszę zamknąć nasz dom w Buczy i część naszego życia. Dom, w którym półtora roku temu urodziła się nasza druga córka, dom z dziecięcymi rysunkami i naszym ulubionym dywanem z bazaru w Kosowie. Patrzę na pęknięcia z miłością, myśląc o tym, że kilka miesięcy wcześniej udało nam się je naprawić, ale drzwi nigdy nie zostały wymienione. Jeszcze nie wiem, że nie wrócę szybko do domu.
Przed nami długa podróż do Turcji. Deska rozdzielcza samochodu zapala się: 15 lutego 2022
Dla mnie wojna rozpoczęła się w 2015 roku, kiedy kręciliśmy film dokumentalny Mariupol w Mariupolu i Sartanie, które były stale ostrzeliwane. Film wyreżyserował Mantas Kvedaravičius, który został zabity przez Rosjan w kwietniu 2022 roku w Mariupolu, gdzie pojechał ratować ludzi
Zawsze wiedziałam, że wojna będzie większa. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, jak bardzo, dopóki nie nadszedł 24 lutego
Odwiedzając miasta naznaczone wojną, czułam jej zbliżanie się na własnej skórze - dlatego nie wahałam się zabrać dzieci, gdy o inwazji mówiono z każdej strony, mimo że wszyscy mnie uspokajali i nie wierzyli, że do niej dojdzie
Inwazja na pełną skalę złapała nas w Antalii, gdzie przez pierwszy miesiąc robiłam wszystko, co mogłam: organizowałam wiece i protesty, nadzorowałam liczne sesje filmowe dla zagranicznych kanałów w Ukrainie, łączyłam ludzi i wyciągnąłam moją matkę z ostrzeliwanej Buczy, teściową ze schronu przeciwbombowego w Peczersku, szukałam przyjaciół, którzy byli pod okupacją, kupowałam pieluchy i jedzenie dla niemowląt w ramach pomocy humanitarnej, żyłam w oczekiwaniu na wiadomość, że "osiągnęliśmy porozumienie i to koniec", pisałam tysiące postów pod postami Rosjan "nigdy wam nie wybaczymy".

Rosyjscy barbarzyńcy nie zauważyli arcydzieła
- "Ania, jestem w środku, co chcesz zobaczyć?" - mówi sąsiadka, która przeżyła okupację i wchodzi do naszego splądrowanego domu. Przed wojną pracowała w dziale kulinarnym supermarketu. Jest zwyczajną, dobrą Ukrainką.
Sąsiadka włącza wideo, a na rozpikselowanym obrazie, który dociera do mnie ze zrujnowanej Buchy, widzę rzeczy wywrócone do góry nogami, potłuczone szkło i puste puszki po jedzeniu na stole w jadalni.
Wskazuje na krew i podejrzewa, że przebywał tu ranny Rosjanin. Ale mnie to już nie obchodzi: w porównaniu z tym, co Rosjanie zrobili w tym przytulnym miasteczku niedaleko Kijowa, mój splądrowany i ocalały dom wygląda jak dar od losu. Nie mogę uwierzyć, że jest nienaruszony!
"Obraz! Pokaż mi bliżej obraz", krzyczę do telefonu.
- Co? Jakie zdjęcie?" - pyta ponownie sąsiadka i połączenie zostaje przerwane.
Ale już wiem, że jest bezpieczny w domu, wisi na ścianie jak zwykle: obraz wielkiej ukraińskiej artystki Tatiany Jabłońskiej, który podarował mi mój zmarły ojciec. Obraz przedstawia wazon z kwiatami w delikatnych kolorach. Dla mnie to najcenniejsza rzecz w domu.
Rosyjscy barbarzyńcy zabrali z mojego domu wszystko, co uważali za wartościowe: stare ubrania, bieliznę, biżuterię, niektóre przedmioty gospodarstwa domowego. Po prostu nie zauważyli obrazu. Nie zauważyli arcydzieła ukraińskiego malarstwa
Tydzień po zajęciu Buczy, kiedy znaleziono moich sąsiadów martwych, kiedy ludzie zaczęli tam wracać i przywrócono komunikację, dowiedziałam się, że jestem w ciąży
Nowe życie, przeprowadzka, poród
Trzecie dziecko przyszło do mnie niespodziewanie i w złym momencie. Od samego początku wiedziałam, że to będzie chłopiec. Najlepsi już giną na wojnie, wkrótce zginie znany kijowski aktywista Roman Ratuszny, a Max Butkewicz, obrońca praw człowieka, który walczył o uwolnienie więźniów Kremla, zostanie schwytany do niewoli
W wieku trzydziestu ośmiu lat akceptuję fakt, że wkrótce zostanę matką po raz trzeci
Przed tą ciążą myślałam, że najgorsze rzeczy w moim życiu już się wydarzyły: utrata ojca, gdy byłam nastolatką, kryzys w mojej firmie, zdrada mojego partnera, wybuch wielkiej wojny - wszystko to przetrwałam z godnością. Ale najgorszą i najtrudniejszą rzeczą była ciąża podczas wojny
Przetrwać wojnę informacyjną. Przetrwać wiadomości z domu. Nie możesz powstrzymać się od płaczu, czytania mediów społecznościowych, wycia z niesprawiedliwości i tęsknoty za domem, a twój brzuch stopniowo rośnie, niezależnie od ciebie. Całymi dniami leżę apatycznie pod klimatyzacją, zapadając w sen pierwszego trymestru
W miarę jak rośnie mi brzuch, coraz częściej mówimy z mężem o wyjeździe z Turcji. Nie mamy prawa do pracy w tym kraju, wszędzie jest pełno Rosjan, medycyna jest w języku tureckim i nie ma obowiązkowych badań, ani kontroli ciąży. Powinniśmy się przenieść, ale gdzie?
- "Boże, daj mi siłę", powtarzam jak mantrę, pchając wózek z Dianą po błotnistym bruku Frankfurtu
Jesteśmy na dworcu kolejowym, który widział tysiące rodzin takich jak my. Pakujemy wszystko, co mamy do walizek i udajemy się do taniego hotelu bez śniadania, aby spędzić noc, a następnie rano wsiadamy do samolotu, aby polecieć do Toronto
Jest piątek, miasto jest w ostatnim miesiącu lata, kobiety z odkrytymi dekoltami i krótkimi spódniczkami, faceci z papierosami i uśmiechami. Nie zauważają mnie
Długa podróż przez Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację, Czechy, Austrię - a teraz jesteśmy w Niemczech. Covid, spóźniony samolot i nasz samochód pozostawiony na parkingu centrum samochodowego w Pradze, ponieważ został staranowany przez czeskiego emeryta, to wszystko już za nami.
Jestem gotowa się poddać i powiedzieć, że dłużej tego nie zniosę. Łzy spływają mi po policzkach, chcę wrócić do domu, po prostu wrócić do domu. Otrzymuję wiadomość tekstową, patrzę na telefon: to moja mama, mówi, że było więcej ostrzałów.
Pierwsze miesiące w Toronto mijają jak mgnienie oka. Nasz przyjaciel Max pomaga nam się zadomowić: gości nas, znajduje nam mieszkanie i przynosi nam meble ze swojego magazynu. Zapisuję moją najstarszą córkę Aurorę do szkoły, Dianę do przedszkola i biegam po lekarzach, którzy sprawdzają mnie pod kątem wszystkiego, ponieważ nie byłam w pełni zarejestrowana podczas ciąży.
Albert rodzi się 4 grudnia w szpitalu niedaleko jeziora Ontario. Uśmiecham się do mojego syna, trzymam go blisko i wiem, że będzie walczył o wolną i niezależną Ukrainę, jeśli będzie musiał
Przez całą wojnę, każdego dnia, pomimo apatii, zmęczenia, ciąży, niepewności, pracowałam. Mój zespół przygotowałł podcast o kradzieży ukraińskich dóbr kultury przez Rosjan, nakręciliśmy kilka filmów dokumentalnych dla Discovery Channel, wielokrotnie pokazywaliśmy nasze filmy na całym świecie, nakręciliśmy film fabularny o Kazimierzu Malewiczu, a indyjski przebój "RRR", który nakręciliśmy w Kijowie w pobliżu Pałacu Maryjskiego sześć miesięcy przed inwazją na pełną skalę, zdobył Oscara.

Opracowaliśmy projekt filmu dokumentalnego o ukraińskim rozbrojeniu nuklearnym, pomogłem zorganizować Ukraiński Festiwal Filmowy w Toronto i uruchomiłem mój internetowy produkt edukacyjny.
Toronto okazało się miastem z fantastycznym wsparciem, z większą liczbą ukraińskich flag niż kanadyjskich. Istnieją całe ukraińskie dzielnice z ukraińskimi firmami, kościołami, szkołami i instytucjami bankowymi. Dziesiątki tysięcy przybyszów takich jak ja znalazło tu dom. Jestem wdzięczny Kanadzie za poczucie, że mogę tu być jednym z innych.
Patrzę na nasz nowy dom, który stopniowo zapełnia się rzeczami. Wiele nam dano, ponieważ wszyscy zwykle pomagają nowo przybyłym. Mam dom, którego nie mogę w pełni nazwać swoim. Znalazłem się w przymusowej migracji, na którą nikt nas nie przygotował, ale którą jesteśmy zmuszeni znosić.
Premiera filmu o Ukraińcach uciekających przed wojną w Cannes
W maju poleciałam do Cannes, gdzie nasz film dokumentalny "Skąd dokąd" polskiego reżysera Macieja Hameli miał swoją światową premierę na najbardziej prestiżowym festiwalu filmowym na świecie. To zbiorowy portret Ukraińców uciekających przed wojną.
Siedzę na panelu dyskusyjnym o filmach ze stref wojennych i zerkam na salę, w której siedzą moi koledzy z całego świata. Za oknem jest plaża, na której bawią się dzieci. Kelner nalewa różowe wino do kieliszków, ponieważ wydarzenie wkrótce się skończy i odbędzie się nieformalny networking. Widzę przed sobą piękny, spokojny świat, który z pewnością zawita na Ukrainę.
Przyłapuję się na myśleniu, że mogłabym być bohaterką naszego dokumentu, a nie jego producentką, gdyby nie przeczucie wojny, z którym żyłam przed inwazją na pełną skalę.
Patrzę na reżysera filmu, który bohatersko ewakuował moich rodaków z niebezpiecznych terenów i choć czuję, że powinnam być dumna z naszej pracy, bo jesteśmy w Cannes, to z trudem powstrzymuję łzy, bo wojna trwa, ewakuacja trwa, a to czyni ją jeszcze bardziej nieznośną
Tak, bardzo trudno było przenieść rodzinę do Kanady, zdalnie zarządzać firmą na Ukrainie, stawiać pierwsze zawodowe kroki w nowym kraju, znaleźć dom, urządzić go dla dzieci i urodzić dziecko. Ale robiłam to wszystko równolegle z milionami ukraińskich rodzin, których spokojne życie zostało na zawsze przerwane przez wojnę. W ciągu tych miesięcy zdałam sobie sprawę, że im straszniejsze próby przechodzimy, tym silniejsi się stajemy. Teraz, półtora roku później, wiem, że każdy z nas jest silniejszy
Wiem i wierzę, że wygramy. Nie wiem, kiedy to się stanie, ale wiem, że każdego dnia przybliżam zwycięstwo swoją pracą I że na pewno otworzę drzwi mojego domu w Buczy, wiedząc, że ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, kraj się zmienił, a moja miłość do domu i ziemi nigdy się nie zmieni.


Najtrudniej rozpakować walizkę w głowie. Bo to zgoda, że nie wrócę długo do Ukrainy
Dwa razy uciekaliśmy przed wojną. W 2014 r. z Doniecka do Odessy, a w 2022 r. z Odessy do Rumunii. Mówię wszystkim, że jestem z Doniecka. To jedyne miejsce, w którym czuję się jak w domu. Tam chodziłam do szkoły i mieszkałam przez 20 lat. To mój dom. Jestem pochodzenia koreańskiego, ale czuję się Ukrainką. Kiedy to mówię ludzie są zaskoczeni, bo na taką nie wyglądam. Ale zdecydowanie nią jestem
24 lutego nie był dla nas wielkim zaskoczeniem. Mieliśmy już podobne doświadczenia i rozumieliśmy, że trwająca wojna w Donbasie nie może nie rozprzestrzenić się na całą Ukrainę. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Ale skala tego była niesamowita. Miałam nadzieję, że to się szybko skończy. Dlatego zostaliśmy w Odessie. Kupiliśmy wodę, jedzenie, przygotowaliśmy się na to, że będziemy musieli mieszkać w schronach. Nie chcieliśmy wyjeżdżać. Ale dzieci.... Mam dwóch synów. Niebezpiecznie było już wychodzić na spacer. Bezpieczeństwo moich dzieci jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Zaczęliśmy więc myśleć o opuszczeniu Ukrainy.
Do granicy szliśmy pieszo 10 kilometrów. Z dziećmi
Nie mieliśmy planu - gdzie iść, co robić. Nic nie wiedzieliśmy. Najbliższym krajem była Mołdawia, więc tam pojechaliśmy. Ja, moja mama, moja siostra i moje dzieci. To było nasze towarzystwo. Mój mąż jest obywatelem USA. Był tam w tym czasie. Później rozwiedliśmy się, ponieważ nigdy nie rozumiał mojej wojny. Nie jest Ukraińcem. Nie mógł tego zrozumieć
Kolejka na granicy ukraińsko-mołdawskiej miała dziesięć kilometrów. Postanowiliśmy przejść ją pieszo, bo siedzenie w samochodzie przez cały dzień z dwójką dzieci było koszmarem.. To właśnie ta przeprawa zmieniła mnie. Początek marca, deszcz, błoto pod stopami, bardzo zimno. Kobiety z małymi dziećmi i walizkami. Pamiętam kobietę z dwiema walizkami i dzieckiem na rękach. Żadnej pomocy ani wsparcia. Zostawiła swoje walizki na drodze, bo nie miała siły ich nieść.

Widzieliśmy mężczyzn towarzyszących swoim rodzinom do granicy, a następnie wyjeżdżających. Do Odessy. Pieszo. Strasznie było na to patrzeć. Szczególnie bolesny był widok mojego najstarszego syna. Miał wtedy 12 lat, szedł i płakał. Patrzył na to wszystko i powiedział: "Tak mi żal tych ludzi". Dwunastoletnie dziecko płakało z żalu nad tym, co widziało.
Kiedy przekroczyliśmy granicę, zaczął padać grad. Dużo ludzi. Nadchodzą. Mokrzy. Zmęczeni. Przestraszeni. To było jak film o apokalipsie.
Ludzie z Mołdawii przybiegli do nas, nawet przez granicę, aby nam pomóc. To było niesamowite. Ale nie poczułem żadnej ulgi. Nie zostaliśmy w Mołdawii. Pojechaliśmy do Rumunii. Bukareszt był najbliższym miejscem, gdzie znajdowała się ambasada Korei Południowej. Zamierzaliśmy tam polecieć. Złożyliśmy już wnioski wizowe. Ale coś mnie powstrzymywało. Postanowiłam zostać w Rumunii, bo czułam, że mogę się tu przydać.
Розпакувати валізу найважче — вона в голові
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zaczęłam pomagać Ukraińcom i Rumunom we wspieraniu uchodźców. Sami zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszego domu i wiem, jakie to trudne doświadczenie. Wiem, co myślą ludzie w takiej sytuacji. Oni czekają. Żyją na walizkach. Rozpakowanie tej walizki to najtrudniejsza rzecz do zrobienia. Jest w twojej głowie. Oznacza to, że zgadzasz się żyć tu przez długi czas. Nikt nie chciał być z dala od Ukrainy przez długi czas. Ale musieli.
Szukałam miejsca, w którym mógłbym się przydać. Znalazłam punkt Romexpo, gdzie sortowano ubrania i zbierano produkty. Tam poznałam dwie dziewczyny, które opowiedziały mi o ciekawym miejscu w Bukareszcie, w którym Rumuni założyli Meeting Point - miejsce spotkań Ukraińców. Można tam było za darmo napić się kawy lub herbaty, porozmawiać i wziąć udział w różnych zajęciach. W tamtym czasie było to bardzo ważne miejsce dla nas wszystkich. Postanowiłam dołączyć do tej inicjatywy i poprowadziłam tam klub anglojęzyczny. To właśnie tam poznałam Katię, z którą pracujemy do dziś. Katia, podobnie jak ja, opuściła Ukrainę, aby ratować swoje dziecko. W Meeting Point prowadziła zajęcia z dziećmi. Mój najmłodszy syn od razu się w niej zakochał. Nie otwiera się przed nikim, ale otworzył się przed Katią.
Malwa dla ukraińskich kobiet
Wsparcie jest bardzo ważne. Wiem o tym. Wiem to od 2014 roku. Tutaj, w Rumunii, zdałam sobie sprawę, że mogę je dać kobietom, które zostały zmuszone do opuszczenia naszej Ukrainy. Razem z Katią postanowiłyśmy stworzyć klub dla ukraińskich kobiet. Poszukiwałyśmy osób, które prowadziłyby różne wydarzenia edukacyjne i zajęcia dla dzieci, warsztaty dla kobiet i udzielały wszelkiego rodzaju pomocy informacyjnej. W kwietniu 2022 roku otworzyliśmy Centrum Malwa. Jest to niezależna humanitarna organizacja obywatelska pomagająca Ukraińcom, stworzona przez nas, Ukraińców.

Długo szukaliśmy lokalu i funduszy. Wiele osób nam pomagało. A kiedy w końcu się udało naprawdę mi ulżyło. To był mój główny cel: być użyteczną. Cały czas zbieramy produkty dla tych, którzy ich potrzebują. Kiedy Rosjanie wysadzili elektrownię wodną w Kachowce, wysłaliśmy 12 ciężarówek z pomocą humanitarną. Kiedy w Turcji miało miejsce to straszne trzęsienie ziemi, poszłam do ambasady i zapytałam: "Jak możemy wam pomóc?". I pomogliśmy. Za każdym razem. W każdy możliwy sposób. Czuję taką potrzebę. I odwdzięczam się tym samym. Rumuni bardzo nam pomagają. Na przykład przed Nowym Rokiem przyszła do naszego ośrodka Rumunka i zaproponowała: "Niech wasze dzieci piszą listy do Mikołaja, postaram się spełnić ich życzenia". I spełniła każde z nich. Dzieci, które napisały listy do naszego ośrodka, otrzymały prezenty. Dokładnie takie, o jakich pisały. To było niesamowite.
W marcu 2023 r. Malwę odwiedziło 1 800 osób. Kobiety i dzieci. Mamy angielski, jogę, rumuński, wystawy, arteterapię, korepetycje, grupę wczesnego rozwoju dziecka, zumbę, psychologa i grupę wsparcia dla matek dzieci o specjalnych potrzebach.
I wiele, wiele więcej. Wszystkie nasze nauczycielki i trenerki to Ukrainki, które musiały uciekać przed wojną. Zabieramy dzieci na wycieczki. Staramy się urozmaicić ich życie. Moje dzieci przychodzą tu ze mną każdego dnia, jakby to była praca. Kochają to miejsce. Ponieważ wszyscy jesteśmy tutaj jedną rodziną.
Marzę o powrocie
Kocham to, co robię. Czuję, że jestem na swoim miejscu. Miałam tu być. To pewne. Ale naprawdę chcę wrócić do domu. Do Doniecka. Boli mnie to, co się tam dzieje. To naprawdę boli. Ale nawet jeśli będę musiała wrócić do miasta, które nie ma miasta, to wrócę. To moja ziemia. Nie mogłam tam pojechać przez ostatnie 9 lat. Więc jak tylko wygramy, wrócę do mojej rodzinnej Ukrainy, do mojego rodzinnego miejsca. Do Doniecka.


"Bili mnie, dusili, grozili gwałtem". Urzędniczka z okupowanego miasta opowiada o rosyjskich torturach
Olena Jagupowa mieszkała w Kamionce-Dnieprzańskiej na Zaporożu. Przez ponad 20 lat pracowała w rejonowej administracji państwowej, a później jako archiwistka w jednostce medycznej w Enerhodarze na lewym brzegu Dniepru. Ma trzy córki i męża, który służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy.
Drugie narodziny męża
24 lutego Olenę, podobnie jak większość Ukraińców i Ukrainek, obudziły eksplozje. Były tak głośne, że Olena upadła na sofę. Na lokalnych czatach ludzie pisali, że wybuchł czyjś bojler. Nie chcieli wierzyć, że rozpoczęła się wojna na pełną skalę.
"Później dowiedzieliśmy się, że kiedy pociski leciały w kierunku Margańca, fragment jednego z nich spadł w naszym mieście, w pobliżu rynku. Wiele sklepów i budynków mieszkalnych zostało uszkodzonych".
Początek wojny zastał ją samą. Dzieci były w Zaporożu, a mąż służył w obwodzie charkowskim.
"W tamtym czasie nie wiedziałam, gdzie on jest. Nie mógł mi nic powiedzieć. A kiedy to wszystko się zaczęło, nie było z nim kontaktu. Udało mi się z nim porozmawiać dopiero tydzień lub dwa później. Jak się okazało, zostali otoczeni przez Rosjan i ledwo się wydostali z kotła. Dlatego teraz mówi, że 27 lutego to jego drugie narodziny".
Dwa dni później miasto zostało zajęte. Z Chersonia kolumny rosyjskich pojazdów z literą Z posuwały się w kierunku Kamianki-Dniprovska.
"Byłam zszokowana tym, co zobaczyłam. 300 samochodów ustawiło się wzdłuż głównych ulic. Przez dwa dni Rosjanie mieszkali w pojazdach. Niektórzy mieszkańcy ich karmili, oferowali gorącą wodę. Okupanci natychmiast zaczęli wprowadzać w mieście swoje porządki".
Przyjaciele donosiciele
"Donos został napisany przez sąsiada i byłego kolegę z klasy, przyjaciela rodziny. Napisał, że jestem żoną żołnierza ukraińskiej armii" - mówi Olena.
Po wkroczeniu do Kamionki-Dnieprzańskiej okupanci natychmiast zaczęli tworzyć komendantury wojskowe. Znajomi Oleny, dawni koledzy i przyjaciele poszli tam do pracy.
«Не думала, що люди так підуть на співпрацю з ворогом. Багато хто з мого оточення пішов. Це і колишні співробітники з органів державної влади, місцевого самоврядування, поліції, податкової. Думаю, пішли ті, хто при Україні завжди були всім незадоволені, вважали, що вони недооцінені. А тут трапилася така можливість потрапити до владних кабінетів».
Zdrajcy pomagali tworzyć listy osób niepożądanych i nieposłusznych. 6 października 2022 roku Olena została aresztowana.
"Około 16:00 podeszli do mnie trzej mężczyźni. Jeden przedstawił się jako oficer FSB. Pozostali dwaj, w mundurach w cętki, byli członkami DRL. Powiedzieli, że dostali donos od sąsiadów, że mój mąż służy w ukraińskich siłach zbrojnych, więc jestem podejrzana. Mogłam kontaktować się z mężem, mogłam być konfidentką. Mogłam też mieć broń".
Natychmiast przeszukali dom. Nie znaleźli nic nielegalnego, ale Olenę zabrali na posterunek policji. Rzeczy, które miała przy sobie - torebkę, portfel, telefon, klucze do domu - zarekwirowali jej ludzie, których znała osobiście od wielu lat. A potem wzięli ją na przesłuchanie.
Cała we krwi
"To było zwykłe biuro. Mieli tam wszystko przygotowane. Najpierw mnie związali. Przywiązali mi ręce i nogi do krzesła, i zaczęli bić mnie po głowie dwulitrową butelką wypełnioną wodą".
Bili ją, dusili, grozili gwałtem.
"Chcieli wiedzieć, gdzie jest mój mąż. Ale ja naprawdę nic nie wiedziałam. Okupanci zmieniali metody tortur. Czasami bili mnie butelką po głowie, czasami zakładali mi worek na śmieci, zawiązywali go na szyi taśmą, a jeden z nich zakrywał mi nim nos, żebym nie mogła oddychać. Dusili mnie drutem od czajnika. Powiedzieli, że mnie zastrzelą i grali w "rosyjską ruletkę" - przewijali, celowali i przystawiali mi broń do skroni. Wiesz, ci, którzy torturują ludzi, czerpią z tego przyjemność, lubią to".
Olena została wrzucona do celi. Pomimo odniesionych obrażeń i rozbitej głowy, nie otrzymała żadnej pomocy medycznej. Nie było nawet szmaty do wytarcia krwi. Po dwóch dniach przesłuchań kobietę w końcu zostawiono w spokoju. Olena świętowała swoje 50. urodziny w celi. Tego samego dnia do jej celi przyszedł oficer FSB i zmusił ją do wzięcia udziału w propagandowym materiale dla RIA Novosti. Przed kamerą zmuszono ją do przyznania się, że kierowała ostrzałem.

У малій камері — 15 полонених, на підлозі
"Od razu powiedzieli, że jeśli powiem coś nie tak, zastrzelą mnie. Jeśli powiem czego chcą, będę wieczorem w domu. Nie było wyboru. Zaprowadzono mnie na teren fabryki konserw. Widzieliśmy Rosjan jadących w kierunku lasu, rozstawiających broń i ostrzeliwujących dzielnice mieszkalne - potem mówili, że to zrobiły Ukraińskie Siły Zbrojne. Podczas montażu nagrań tak zmanipulowali moje słowa, że wyszło na to, że faktycznie kierowałam ostrzałem".
Kolejne cztery miesiące Olena spędziła w kobiecej celi. W pomieszczeniu przeznaczonym dla trzech osób była przetrzymywana razem z piętnastoma kobietami.
"Leżałyśmy na podłodze, nawet pod stołem i w pobliżu toalety. Było bardzo mało miejsca. I bardzo zimno. Nie mieliśmy nic, co moglibyśmy położyć na podłodze. Ściany były pokryte grzybem. Byli tam różni ludzie - skazani za morderstwo, zakłócanie porządku, niektórzy odbywali swój drugi wyrok. To było jak zły sen".
Od czasu do czasu Rosjanie przychodzili bić więźniów. Każdy powód był dobry.
"Widziałem mężczyzn, których twarze były szkarłatne i pokryte śluzem. Wydawało mi się, że to byli martwi ludzie. Ale oni byli wycieńczeni i nieprzytomni".
18 stycznia Olena po raz drugi musiała uczestniczyć w kręceniu propagandowych filmów. Kobieta z workiem na głowie, wraz z dwoma innymi zakładnikami, została zawieziona w pobliże Wasilówki.
"Postawili mnie między mężczyznami i kazali maszerować. Myślałem, że nas zastrzelą, bo za nami szło wielu żołnierzy z bronią. W rzeczywistości inscenizowali scenę dla rosyjskiej propagandy, jakoby wypuszczano nas do domu".
Nawet po tym nie pozwolili jej odejść, ale oznajmili, że nadszedł czas, aby pracować "dla dobra Federacji Rosyjskiej". W ten sposób Olena znalazła się w obozie pracy.

Mam prawo do statusu jeńca
Dwa miesiące później przesłuchano ją i wypuszczono. Po powrocie Olena zobaczyła splądrowany dom, jej psy zastrzelono. Bała się mieszkać w domu, bo interesowała się nią policja. Trzy tygodnie mieszkała i przyjaciół, potem znalazła przewoźnika i w marcu opuściła okupowane miasto. Przez Rosję, kraje bałtyckie i Polskę dotarła na Ukrainę.
"Byłam w niewoli, byłam cywilną zakładniczką, więc dajcie mi status jeńca wojennego. Mam do tego prawo".
Obecnie mieszka w wynajętym mieszkaniu w Zaporożu. Przez prawie pięć miesięcy po zwolnieniu prawie codziennie odwiedza lekarzy, ponieważ tortury, więzienie i niewolnicza praca poważnie zaszkodziły jej zdrowiu.
"Po torturach mam poważne problemy z głową, przez wiele miesięcy nie mogłam leżeć na wznak, bo tył mojej głowy płonął. Miałam mdłości. Mój kręgosłup jest uszkodzony w odcinku szyjnym. Mam cztery przepukliny i dwa guzy kostne".
Olena chce udowodnić, że była ofiarą handlu ludźmi i jeńcem wojennym. Dziś ma tylko status osoby przymusowo przesiedlonej.
"Sprawa została wszczęta na podstawie artykułu "naruszenie zasad prowadzenia działań wojennych", ale staram się o zmianę klasyfikacji na niewolnictwo pracy. Kiedy komisja ds. handlu ludźmi spotkała się tutaj w Zaporoskiej Obwodowej Administracji Państwowej, wszyscy powiedzieli, że podróż z domu do więzienia zostanie zakwalifikowana jako zbrodnia wojenna, ale nie podjęli jeszcze decyzji w sprawie podróży z więzienia do okopu. Nasz przedstawiciel z biura ds. handlu ludźmi powiedział: "Może powinniśmy dać ci kombatanta?" To był kiepski żart. Nie wszyscy chcą o tym rozmawiać. Powody milczenia są różne: niektórzy mają w niewoli krewnych, więc boją się o nich, inni po prostu nie chcą mówić o tym, czego doświadczyli w niewoli. Jest wiele osób takich jak ja. Nie wiedzą, gdzie się udać i co robić".
Olena planuje również utworzenie organizacji pozarządowej, która poszukiwałaby ukraińskich zakładników cywilnych przetrzymywanych przez okupantów. "Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale żeby przestępcy zostali ukarani musimy mieć dowody zbrodni".
"Musimy stworzyć organizację, która szukałaby i zrzeszała cywilnych więźniów. Każdy był gdzieś, rozmawiał z ludźmi. Trzeba zebrać informacje. Chcę pomóc ludziom, którzy znaleźli się w takiej sytuacji jak ja. Bo ja nie walczę tylko o swój status, moim celem jest zebranie dowodów, żebyśmy mieli z czym iść do Trybunału Praw Człowieka przeciwko Rosji. Na pewno wygramy tę wojnę, ale musimy mieć dowody zbrodni. Przestępcy muszą zostać ukarani".
Gdzie iść i co robić?
Julia Polekina z organizacji praw człowieka "Sicz", która pomaga Olenie Jagupowej, mówi, że najłatwiej jest uzyskać status jeńca wojennego zwolnionym w ramach oficjalnej wymiany.Jeśli więzień zostanie po prostu zwolniony indywidualnie lub uda mu się uciec, jest to trudniejsze.
"Ten status daje podstawy do otrzymania zadośćuczynienia w wysokości 100 000 hrywien. Jeśli dana osoba była przetrzymywana przez ponad rok, ofiara otrzyma taką wypłatę za każdy rok niewoli. Pieniądze może otrzymać ofiara lub jej rodzina. Osoby te mają również prawo do leczenia, pomocy psychologicznej i pomocy w odzyskaniu dokumentów. Niestety, nadal nie mamy jasnego mechanizmu uwalniania więźniów cywilnych. Aby otrzymać status osoby zatrzymanej w wyniku agresji Rosji na Ukrainę, konieczne jest dostarczenie komisji określonych dowodów zatrzymania i zwolnienia".
Co musisz zrobić, gdy wypuszczą cię z niewoli - prawniczka radzi.
- Jeśli Twoja rodzina nie wszczęła dochodzenia karnego w sprawie Twojego zaginięcia, musisz je sam wszcząć. Oznacza to, że natychmiast po wyjeździe na terytorium kontrolowane przez władze ukraińskie należy skontaktować się z policją. Następnie należy poinformować SBU i centralę koordynacyjną o swoim powrocie.
- Weź dokument od policji o usunięciu swojego nazwiska z listy poszukiwanych. Dokument ten może być również wykorzystany jako dowód.
- Warto skontaktować się z lokalnymi władzami, by poinformować ich, że w społeczności jest osoba uwolniona z niewoli lub uciekinier.
- Wszystkie uszczerbki na zdrowiu zgłaszaj w placówkach medycznych.
- Zapisz jak najszybciej wszystkie szczegóły swojego pobytu w niewoli i uwolnienia, ponieważ z czasem możesz o nich zapomnieć.
- Aby uzyskać pomoc, skorzystaj z poniższych linków:


Życzliwy sąsiad lub nauczyciel - każdy może przejść na stronę wroga. "Przestałam ufać ludziom"
Iryna Litwinienko-Hnelicka wraz z mężem, ośmioletnią córką i jedenastoletnim synem mieszkała w Skadowsku nad Morzem Czarnym. Gdy tylko robiło się ciepło odwiedzali wyspę Dzharylhach - największą i jedną z najpiękniejszych wysp tego rejonu.
"Cieszyliśmy się tym, co mieliśmy, mieliśmy plany i marzyliśmy o wielu rzeczach. Miałam swój rytuał: kiedy odwoziłam najmłodszego do szkoły, wracałam do domu obok morza, kupowałam ulubioną kawę, siadałam i wsłuchiwałam się w szum fal. Tu nigdy nie ma sztormów, to zatoka, zawsze jest cicho i spokojnie. Przed wojną byliśmy szczęśliwi" - wspomina Iryna.
.jpeg)
Jedyna droga
W przededniu pełnej inwazji Rosji na Ukrainę Iryna straciła ojca, więc rodzina w żałobie nie śledziła wiadomości. O wybuchu wojny dowiedziała się podczas spotkania w szkole: "Powiedziałam dzieciom, aby zabrały swoje ulubione zabawki, ponieważ nie możemy zabrać wszystkiego. Spakowaliśmy się i wyjechaliśmy o 11". Hneliccy udali się do Chersonia, ale po drodze dowiedzieli się, że toczą się tam walki, a Rosjanie próbują zdobyć most Antonowski: "Ci, którzy to wszystko widzieli, wracali, dużo samochodów było ostrzeliwanych. Ludzie uciekali, zostawiali samochody, zawracali. A to była jedyna droga do nieokupowanej prawobrzeżnej Ukrainy" - mówi Iryna.
Rodzina ma krewnych w Rosji. "Moja teściowa z Rosji zapytała mnie, co się tutaj dzieje, gdy powiedziałam, że to wojna, nie uwierzyła. Wysłałem jej filmik z rosyjskimi pojazdami jadącymi w naszą stronę. Po tym przestała do mnie pisać".
Rodzina musiała wrócić do domu, mając nadzieję, że to już koniec i że wróci normalne życie. Iryna pamięta pierwszą noc, kiedy rosyjskie samoloty i helikoptery latały nad domem, a ona nie spała, tylko myślała, gdzie ukryć dzieci.
Na początku marca 2022 r. do miasta wjechały rosyjskie czołgi.
"Rozpoczęły się masowe protesty, ludzie przyszli na główny plac. Okupanci skierowali w naszą stronę broń. Strzelali w powietrze, rzucali w ludzi bombami dymnymi".
Znikający ludzie
Rozpoczęło się życie pod okupacją. Nauka online w szkołach została wznowiona miesiąc później. Iryna przyznaje, że wychodzili z domu tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Duże sklepy zostały zamknięte, małe próbowały pracować. Mieszkańcy kupowali trochę jedzenia i zamrażali je. "Zamroziliśmy nawet chleb" - mówi Iryna.
Po wiadomościach o okrucieństwach okupantów w regionie Kijowa pojawiły się obawy, że okupanci mogą włamywać się do mieszkań, rabować i torturować dorosłych, i dzieci. "Ciągle drżałam z niepokoju. Czekałam, aż w końcu zjednoczymy się i damy odpór najeźdźcom. Słyszałem, jak okupanci robili naloty na domy ludzi, wywozili ich, torturowali. Wystarczyło być na jakichś listach. Czasem człowiek wracał, czasem znikał.
"Wyzwolenie od nazistów"
Na początku okupacji najeźdźcy próbowali zrobić ze Skadowska propagandowy obraz miasta wyzwolonego od nazistów: kręcili filmy i organizowali koncerty. Ale te próby, według Iryny, były absurdalne: "Zaczęli przygotowywać się do 9 maja, przynosząc czerwone szmaty. Z jakiegoś powodu pojawiły się dekoracje z symbolami Związku Radzieckiego. Była jakaś kuchnia polowa, kasza. Patrzyliśmy i nie rozumieliśmy, kim są ci ludzie, co się dzieje. Było tam więcej wojskowych niż zwykłych ludzi. Chodzili z bronią i owczarkami, pilnując tłumu przed nie wiadomo kim".
Od samego początku okupacji w mieście pojawiali się kolaboranci. Największym szokiem dla Iryny było odkrycie, że ludzie, których znała i szanowała, przeszli na stronę wroga: "Utalentowany i bardzo fajny" nauczyciel grupy teatralnej, do której uczęszczała córka Iryny, jej ukraińskojęzyczna sąsiadka, "miła kobieta", z którą codziennie rozmawiała.

"Znowu patrzyłem na ludzi, nawet tych, których znałem. Zacząłem się wycofywać, dystansować. To było dla mnie nie do przyjęcia, że poszli na współpracę z Rosjanami i bałem się, że mogą mnie wydać".
Według Iryny możliwość wyjazdu do wolnej Ukrainy kosztowała średnio 25 000 hrywien na osobę, a płatności dokonywano za pośrednictwem kolaborantów lub bezpośrednio na rzecz najeźdźców. Czteroosobowa rodzina nie miała takich środków: "To wciąż była ruletka. Płaciłeś pieniądze, a oni cię nie przepuszczali. Krążyły plotki, że nie przepuszczą, zastrzelą, po prostu zamkną, a kolejki były na wiele dni, a nawet tygodni. Zdarzało się, że strzelali do samochodów w konwojach na oślep, nie wiadomo było, gdzie trafią - koło fortuny. Bałam się o moje dzieci"
.jpeg)
Spokojna Bawaria, niespokojny sen
"Ostatnim dzwonkiem" była rotacja wojsk okupacyjnych. Na miejsce Rosjan z okupowanego Krymu do regionu wkroczyli ludzie Kadyrowa: "Na przełomie czerwca i lipca usłyszeliśmy o pierwszych przypadkach przemocy wobec dzieci w obwodzie chersońskim. Zdaliśmy sobie sprawę, że musimy się spakować i wyjechać. Życie stało się zbyt niebezpieczne, zaczęliśmy się bać, że to to, co wydarzyło się w Buczy i Irpieniu, może się powtórzyć u nas. Myślę, że w obwodzie chersońskim było wiele takich incydentów, ale teraz niewiele osób o nich mówi. Zrozumieliśmy, że ta wymiana okupantów jest niebezpieczna. Coraz więcej ludzi znikało" - mówi Iryna.

Rodzina opuściła Skadowsk 11 lipca 2022 r. przez Krym. Podróżowali do Niemiec przez Moskwę i Łotwę. Podróż trwała sześć dni. Znaleźli schronienie w Memmingen w Bawarii: "Pierwszej nocy była silna burza. Moje dzieci były przerażone: 'Mamo, lecą rakiety'. Następnego dnia o 5 rano zawyła syrena. Robią tu test raz w miesiącu, nie wiedzieliśmy i byliśmy przerażeni. Minął rok, ale ta syrena nadal sprawia, że wszystko w tobie się kurczy i pamiętasz wszystko: ból, strach, rozpacz. Dużo bólu".
Zdjęcia z archiwum bohaterki

Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Wpłać dotację