30 października opublikowałyśmy artykuł "Nie mam siły zaczynać wszystkiego od nowa o tym, że w Olsztynie 150 ukraińskim uchodźcom grozi bezdomność, bo urzędnicy chcą zamknąć dawny akademik Bratniak, w którym mieszkali.,
Po ukazaniu się artykułu do redakcji zadzwonił szef olsztyńskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce Stepan Migus, który poinformował, że wysłał list protestacyjny do wojewody w sprawie eksmisji uchodźców ze schroniska. Kopie tego listu wysłano też do Urzędu Rady Ministrów RP, Ambasady Ukrainy w Warszawie i Konsulatu Ukrainy w Gdańsku.
Niestety, nie stało się to zgodnie z oczekiwaniami. Urzędnicy pozostali nieugięci i zbyli uchodźców z pomocą banalnych argumentów.
Migus otrzymał odpowiedź na swój list protestacyjny do wojewody 20 listopada, 6 godzin (!) przed zamknięciem schroniska. W imieniu wojewody Krzysztof Kuriata, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Wojewódzkiego, powiedział, że osobom przebywającym w schronisku zaproponowano przeniesienie się do trzech schronisk w innych miejscowościach regionu. Jeśli jednak uchodźcy nie chcą się tam przenieść, nie są do tego zobowiązani. W liście stwierdzono, że decyzja o zamknięciu schroniska została podjęta z powodu problemów finansowych i niemożności bezpiecznego zamieszkania w nim, ponieważ uchodźcy uszkodzili sprzęt w budynku.
W piśmie wojewody czytamy m.in.: "Przebywający w placówce uchodźcy, których liczba przekroczyła 500 osób, niestety swoimi działaniami doprowadzili do znacznej dewastacji budynku, zniszczenia wyposażenia, instalacji wodno-kanalizacyjnej, drzwi, okien, instalacji elektrycznej. Konieczna jest również konserwacja wind i wymiana instalacji przeciwpożarowych. To potężny obiekt, którego utrzymanie jest kosztowne, a wspomniane zniszczenia znacząco obciążyły budżet wojewody. Zapewniam, że pomoc uchodźcom od samego początku była dla wojewody priorytetem i będzie udzielana do czasu pojawienia się takich potrzeb, w miarę dostępności środków. Zapraszam również do bezpośredniego kontaktu ze mną, gdyż zarzuty przedstawione w piśmie są dalekie od rzeczywistej sytuacji".
Nie wiadomo, co wojewoda miał na myśli mówiąc o "zadaniu priorytetowym". Jednak losy ukraińskich kobiet eksmitowanych ze schroniska, które musiały same rozwiązać problem przetrwania w środku zimy z chorymi dziećmi, rzucają światło na priorytety urzędników.
Oto historie kilku z nich:
Moje nowe wyzwanie
Jedną z rodzin, której pozwolono przenieść się do najbliższego schroniska, 35 kilometrów od Olsztyna, jest rodzina 45-letniej Julii Litwinowej z Charkowa. Ona i jej 12-letni syn ewakuowali się z Charkowa w marcu 2022 roku. Najstarszy syn walczy na froncie. Kobieta powiedziała, że kiedy w listopadzie przyjechała do hostelu, który oferował zakwaterowanie mieszkańcom Bratniaka z małoletnimi dziećmi, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, było ogłoszenie:
"Mieszkasz w mieszkaniu zbiorowym i niektórzy z was są uprawnieni do świadczeń, takich jak zasiłek rodzinny. Dlatego chcielibyśmy poinformować, że rozporządzenie w sprawie pomocy jest tymczasowe i wygaśnie na początku 2024 roku. Nic nie trwa wiecznie, z wyjątkiem trwającego konfliktu zbrojnego. Obecnie nie ma decyzji o przedłużeniu pomocy na mocy prawa". Julia zdecydowała się nie iść do schroniska na miesiąc, a ostatniego dnia udało jej się wynająć pokój w Olsztynie.
20 листопада ввечері, повернувшись з роботи, Юлія до третьої години ночі перевозила свої речі з «Братняка» на самокаті. В Ольштині Юлія має роботу. А також робить окопні свічки й бере участь у різних волонтерських акціях, спрямованих на допомогу ЗСУ.
"Jestem wdzięczna za pomoc, którą tu otrzymaliśmy. Nie jestem przyzwyczajona do proszenia czy narzekania, ale po raz kolejny przekonałam się, że to tylko nasza wojna. Ludziom, którzy nie mieli podobnych doświadczeń, trudno jest nas zrozumieć. Postrzegam sytuację eksmisji jako nowe wyzwanie i wierzę, że pokonam trudności".
Straciłam wszystko. Mój syn jest na wojnie. Muszę żyć dla moich dzieci
20 listopada Oksana Danilowa, uchodźczyni z Bachmutu, przeniosła swoje rzeczy do nowego domu. Powiedziała, że w znalezieniu mieszkania pomogli jej koledzy z pracy. Kobieta osobiście spotkała się zarówno z Krzysztofem Kuriałą, dyrektorem Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Warmińsko-Mazurskiej Administracji Państwowej, jak i Iryną Petryną, pełnomocniczką ds. integracji i pomocy uchodźcom wojennym z Ukrainy, która jest Ukrainką. Kobieta powiedziała urzędnikom, że nie ma dokąd wracać, że ma pracę w Olsztynie, a jej dziecko chodzi tam do szkoły. Usłyszała jednak, że w Olsztynie skończyły się pieniądze na mieszkania dla uchodźców.
"Pani Iryna zapytała mnie, dlaczego zniszczyliśmy budynek. Odpowiedziałam, że błędem jest generalizowanie i ocenianie wszystkich uchodźców z powodu jednego konkretnego nieprzyjemnego incydentu" - mówi Oksana.
Kiedy do Olsztyna przybyli uchodźcy, dawny internat szybko przekształcono w schronisko. Rodziny z regionu graniczącego z Polską zostały zakwaterowane na dwóch piętrach we wszystkich pokojach. Osoby te nie są narodowości ukraińskiej. Większość rodzin była wielodzietna. Rodzice otrzymywali zasiłki na dzieci i w większości byli bezrobotni. Regularnie mieli konflikty z innymi mieszkańcami schroniska. Zaniedbywali swoje mieszkania. Jednocześnie były ukraińskie kobiety, które wracały wieczorem z pracy i z własnej inicjatywy sprzątały korytarze, pralnię i inne wspólne pomieszczenia. Za własne pieniądze kupowały sprzęt, który potem znikał.
"Często słyszę oskarżenia, że wszyscy uchodźcy, którzy mieszkali w schronisku, są niewdzięczni, leniwi i potrafią tylko chodzić z wyciągniętymi rękami i prosić o pomoc" - kontynuuje Oksana. "To samo uogólnienie często powtarza się o ludziach, którzy przybyli ze wschodniej Ukrainy. Że wszyscy jesteśmy separatystami o prorosyjskich przekonaniach. Przyjechaliśmy do Polski, bo bardziej opłaca się tu żyć niż w Rosji. Nie mogę mówić za innych. Ale zawsze byłam i jestem za Ukrainą. Wychowałam patriotycznego syna, który dobrowolnie poszedł na wojnę w wieku 18 lat. Chociaż wielu jego przyjaciół przeszło na stronę wroga i nawet nie rozumieją, o co walczą. Rzeczywiście jest tam wielu zdrajców. Ale nie wszyscy. Mój syn spędził pierwsze sześć miesięcy broniąc swojej ojczystej ziemi - naszego Bachmutu. Nie było z nim kontaktu przez dwa tygodnie. Myślałam, że osiwieję ze zmartwienia. Syn mojego przyjaciela zginął. Mój drugi kuzyn też. Studiował za granicą. Wrócił na front i zginął w pierwszej bitwie.
Kiedy w 2014 roku wybuchła wojna, wojska wroga nie zniszczyły, ani nie zajęły naszego miasta. Mimo że Bachmut znajduje się zaledwie 38 kilometrów od Gorłówki, która została tymczasowo zajęta przez I Korpus Armii Federacji Rosyjskiej. W międzyczasie wielu ludzi z Gorłówki, straciwszy wszystko, przeniosło się do Bachmutu. Kiedy więc rozpoczęła się inwazja na pełną skalę, musieli uciekać po raz drugi. Kiedy jest mi ciężko, myślę o tych ludziach i myślę, że przeszli o wiele więcej niż ja - mówi Oksana.
Kilka miesięcy przed inwazją na pełną skalę kupiła kolejne mieszkanie. Poprzednią właścicielką była Rosjanka z Petersburga.
- Kiedy Bachmut zaczął być ostrzeliwany pociskami fosforowymi, wszystko w moim nowym mieszkaniu spłonęło. W jednej chwili straciłam wszystko. Nie mam dokąd wrócić. Ale muszę żyć dla dobra moich dzieci - podsumowuje Oksana.
Dzieci są straumatyzowane
48-letnia Olga z Charkowa, która została eksmitowana z Bratniaka, również musiała odmówić przeniesienia się do hostelu w inny mieście. Kobieta powiedziała, że u jej 16-letniej córki zdiagnozowano dysfunkcję mitochondrialną, wieloukładowe uszkodzenie ośrodkowego układu nerwowego. W związku z tym dziecko musi być pod stałym nadzorem lekarskim. A w osiedlach, do których zaproponowano uchodźcom przeprowadzkę, nie ma takiej możliwości.
"W nocy 24 lutego byliśmy z córką w Charkowie w szpitalu dziecięcym. Dziecko obudziło się o 4 rano z powodu ostrzału. Potem na własne oczy widzieliśmy, jak ostrzeliwana jest północna dzielnica Sałtiwka, słyszeliśmy eksplozje i syreny. Dzieci na oddziałach krzyczały. Personel medyczny był przerażony. Panika, strach, niepewność. Nikt nie wiedział, co robić" - wspomina Olha.
Jej córka Olga była uzależniona od specjalnych leków, które się kończyły, a w tym czasie nie było gdzie ich kupić. Obcy ludzie przynosili tabletki do szpitala - kto tylko miał. Ktoś przyniósł kilka sztuk, ktoś talerz. Jednak stan dziecka pogarszał się i Oldze zalecono jak najszybszą ewakuację.
"Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, że możemy umrzeć w wyniku ostrzału. Myślałam tylko o tym, jak uchronić moje dziecko przed chorobą. Skąd wziąć lek, który się kończył? Bo jeśli moja córka nie dostanie kolejnej dawki hormonów, jej nadnercza nie będą pracować. A to jest śmiertelne. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Charkowa, nad głowami przeleciała rakieta. Wokół były kratery po rakietach i zniszczone budynki. Ale ja nawet nie zareagowałam. Pocieszałam się, że moje dziecko wkrótce będzie bezpieczne" - mówi Olga.
Wolontariusze pomogli rodzinie przenieść się z Charkowa do Połtawy.
"Tego dnia z moimi przyjaciółmi jechaliśmy pociągiem ewakuacyjnym" - wspomina te straszne dni Olga - "Było tak wielu ludzi, że nie można było pójść do toalety. Na szczęście ktoś znalazł półlitrowy słoik i jeśli ktoś potrzebował skorzystać z toalety, mógł to zrobić. Słoik krążył między nami".
Dwa tygodnie później kobieta i jej córka musiały udać się z Połtawy do szpitala we Lwowie. Stamtąd zostały wysłane do Polski. Pod koniec marca dotarły do granicy ukraińsko-polskiej, skąd zostały przetransportowane helikopterem do szpitala dziecięcego w Olsztynie.
- Zostaliśmy w tym szpitalu przez miesiąc. Przez długi czas nie mogłam się zmusić do zdjęcia ubrań. Było tam ciepło, ale spałam w ubraniu. Ponieważ miałam już wyrobiony nawyk, że w każdej chwili muszę być gotowa wybiec z oddziału ze wszystkimi lekarstwami i potrzebnymi rzeczami, gdy zacznie się ostrzał. Zawsze też nosiłam przy sobie najważniejsze tabletki, bez których moje dziecko nie mogło żyć. Blisko serca, w staniku. Bałam się, że gdy usłyszę syrenę, znów będziemy gdzieś biec, uciekać, a leki zgubię.
Kiedy córka Olgi została wypisana ze szpitala, najpierw zamieszkały w hotelu, a rok później zaproponowano im przeprowadzkę do schroniska.
- Z dziesięciu rodzin tylko my przenieśliśmy się do Bratniaka. Inni ludzie nie byli zadowoleni z warunków życia w tym schronisku.
Pamiętam, jak nasi sąsiedzi uchodźcy pytali nas z zdziwieniem, dlaczego nosimy ciepłe buty w kwietniu. A my nie mieliśmy innych butów.
Wyjechałyśmy w tym, co mieliśmy na sobie (te kapcie i ubrania, w których teraz siedzę, to te same rzeczy, które nosiłam w Charkowie w szpitalu). A kiedy sąsiedzi uchodźców byli eksmitowani z hotelu, przynieśli kilka dużych worków dobrych butów i ubrań do kosza, i wszystko wyrzucili. Polacy im to dali. Ale nikt, znając naszą trudną sytuację, nawet nie zapytał, czy potrzebujemy którejś z tych rzeczy - powiedziała Olga.
Kobieta mówi, że tylko raz była w kościele przy ulicy Lubelskiej, gdzie znajdowało się centrum pomocy uchodźcom. Kiedy jej córka została wypisana ze szpitala, Olga przyszła do kościoła, aby poprosić o ubrania, ponieważ miała tylko odzież zimową.
Pamiętam, że stałam w kolejce przez kilka godzin. Nigdy więcej tam nie poszłam. Chociaż często słyszałam oskarżenia, że wszyscy uchodźcy regularnie przyjmowali tam pomoc, a następnie wysyłali paczki lub odwozili wszystko do domu do Ukrainy swoimi samochodami. Być może były takie przypadki. Ale jestem pewna, że ludzie, którzy przyjechali tu z powodu wojny, nie robią tego. Ponieważ ludzie, którzy stracili tak wiele jak my, mają inne podejście do wartości materialnych - wyznaje Olga.
Ojciec i siostra Olgi mieszkają teraz w jej mieszkaniu w Charkowie. Ewakuowali się z obwodu charkowskiego. Kiedy wojska rosyjskie zbliżyły się do Dergaczowa i zaczęły ostrzeliwać miasto, zabijając cywilów, wszyscy zostali ewakuowani do Charkowa. We wrześniu 2022 r. ukraińskie siły zbrojne wyzwoliły miasteczko.
- Poprosiłam tatę, aby sprzedał wszystkie moje kosztowności i wysłał mi pieniądze do Polski, ponieważ potrzebujemy pomocy - mówi Olga.
Kobieta nie może opuścić Polski do końca 2023 roku, ponieważ w grudniu jej córka przejdzie badania lekarskie, na które czekają w kolejce od półtora roku. Takiego badania nie można wykonać na Ukrainie.
- Poszłam do dyrektora schroniska i innych urzędników, aby opowiedzieć im o naszej trudnej sytuacji. Poprosiłam o pomoc w pozostaniu w Olsztynie na preferencyjnych warunkach. Przecież tu jest szpital i szkoła muzyczna, a nauka w niej stała się dla mojego dziecka jedynym sensem życia. Odpowiedziano mi, że szkoła muzyczna nie jest priorytetem, nie jest powodem do zapewnienia mieszkania socjalnego. Zaniosłam list do wojewody. Poprosiłam o pomoc, napisałam, że moje niepełnosprawne dziecko nie będzie mogło korzystać z prawa do nauki i leczenia, jeśli opuścimy Olsztyn. Ale to pismo nie zostało przyjęte przez sekretariat wojewody. Ponieważ napisałam tylko swój numer telefonu, a powinnam była podać również swój adres. Ale w tamtym czasie nie mogłam znaleźć nowego miejsca zamieszkania, a nie mogłam podać adresu schroniska. Skontaktowałam się z organizacją pozarządową, która prowadzi projekt dla niepełnosprawnych uchodźców. Moja córka i ja jesteśmy tam zarejestrowane, ponieważ ja również jestem niepełnosprawna. Poprosiłam ich, aby pozwolili mi podać ich adres na tym liście. Odmówili. Zapytałam o to moich polskich przyjaciół. Wszyscy odmówili" - mówi Olga.
За словами жінки, мешканцям притулку дорікають, що витратили на проживання біженців багато грошей. Що українці звикли жити безкоштовно й тому не хочуть працювати. Жінка не погоджується з цими звинуваченнями. У Харкові вона працювала провідною інженеркою. Нострифікувала в Польщі свій диплом. Але поки що не може працювати через хворобу дитини.
- Czytałam, że inne kraje europejskie przyjęły bardziej racjonalne podejście do rozwiązywania kwestii uchodźców. Przede wszystkim pomagają tym, którzy ewakuowali się ze strefy wojny. Musieliśmy wyjechać, by ratować życie naszych dzieci. Nasi krewni, przyjaciele i sąsiedzi byli zabijani. Ojciec przyjaciółki mojej córki został zabity w pobliżu Bachmutu. Nasz sąsiad wyszedł z dwoma pustymi wiadrami w poszukiwaniu wody i nigdy nie wrócił. Życie tam nadal jest niebezpieczne - mówi Olga.
Pod koniec listopada znalazła nowe mieszkanie na obrzeżach Olsztyna. Aby opłacić czynsz za grudzień w wysokości dwóch tysięcy złotych miesięcznie, ojciec Olgi sprzedał jej obrączkę i rower, a pieniądze przesłał. Po tym, jak córka Olgi przejdzie badania lekarskie, planują wrócić do Charkowa. Nie mają pieniędzy na dalszy wynajem.
- Zostaniemy tutaj tak długo, jak będziemy mogli. Potem wrócimy do naszego rodzinnego miasta, które bardzo kochamy. Nasze dzieci są w traumie przez to, co tutaj przechodzimy. Moja córka prosi mnie, żebyśmy po powrocie do domu zawsze byli razem w jednym pokoju i spali w jednym łóżku. Tak, że jeśli dom zostanie ostrzelany, zginiemy razem - mówi Olga: - Czy to dlatego masz takie myśli? Musisz wierzyć, że na pewno przeżyjemy i wygramy.
Так, ми обов'язково переможемо, бо в нас немає іншого виходу. І будемо навіки вдячні тим, хто у важку хвилину простягнув нам руку допомоги. Але й пам'ятатимемо тих, хто зимової ночі виселяв нас з дітьми в нікуди…
Dziennikarka, redaktor Mikołajowskiego Oddziału Narodowej Publicznej Nadawczej Ukrainy. Autor programów telewizyjnych i radiowych, opowiadań, artikułów na tematy wojskowe, ekologiczne, kulturalne, społeczne i europejskie. Opublikowano w gazecie ukraińskiej diaspory w Polsce „Nasze Słowo”, na ogólnoukraińskich stronach dotyczących „Portal Integracji Europejskiej” Biura Wicepremiera ds. Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej oraz Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych. Międzynarodowe programy szkoleniowe dla dziennikarzy: Deutsche Welle Akademie, Media Neighbourhood (BBC Media Action), Thomson Foundation i inni. Współorganizatorka wielu dziedzin i szkoleń: projekty edukacyjno-kulturalnych dla uchodźców w Polsce, realizowane przez Caritas, Federację Organizacji Pozarządowych FoSA; „Kultura Pomaga”, realizowanych przez Osvitę (UA) i Zusę (DE). Jest współautorką książki „Serce oddane ludziom” o historii południowej Ukrainy. Opublikowano artykuł na temat wojskowe w książkach „Wojna na Ukrainie. Kijów - Warszawa: Razem do zwycięstwa” (Polska, 2022), „Lektury iczne: Zachowajmy dla otomności” (Ukraina, 2022)
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!