Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Plakat dokumentuje rzeczywistość, w której żyjemy. Zdjęcie autorki
No items found.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
„Trzeciego dnia wojny na wielką skalę namalowałem swój pierwszy plakat na serwetce w kolejce po paliwo na stacji benzynowej. Była to butelka z koktajlem Mołotowa z kozackimi wąsami” - wspomina ukraiński artysta Dmytro Dziuba (@dimkarts). W 2020 roku wspólna praca Dmitrija i studia „Aztec Animation” znalazła się w pierwszej dziesiątce najlepszych plakatów z okazji 75. rocznicy ONZ w Nowym Jorku. A od 2022 roku artysta tworzy plakaty wspierające Siły Zbrojne Ukrainy i wystawia je w Ukrainie, i świecie.
Autor — Dmytro Dzyuba (@dimkarts)
„Sztuka przeciw wojnie” to wspólny projekt Ukraińców i Polaków. Organizatorami są Związek Badaczy Sztuki Współczesnej, Projekt Sztuki Współczesnej Biruchiy oraz Centrum Mieroszewskiego przy wsparciu polskiego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
„To świetny przykład współpracy Polaków i Ukraińców w dziedzinie kultury. I potężna broń przeciwko rosyjskiej propagandzie, manifest solidarności z ofiarami rosyjskiego ludobójstwa - wyjaśnia współorganizator wystawy ze strony ukraińskiej Giennadij Kozub. - Prezentujemy głównie prace Nikity Titowa i Aleksandra Grekhova, które znajdują się w książce „Plakaty wojenne”. Prace te odwiedziły już międzynarodowe wystawy i zyskały uznanie na całym świecie. Wszystkie prezentowane tutaj prace są wyraziste, pełne emocji i głębokiego znaczenia.
Polską część ekspozycji reprezentują rzeźby, plakaty, instalacje takich autorów jak Andrzej Milewski, Matylda Damięcka, Marta Frej itp. To nie tylko reakcja na rosyjskie zbrodnie, ale także dowód empatii wobec Ukraińców. Dziś chcemy przypomnieć całemu światu, że krwawa wojna w Ukrainie trwa, giną wojskowi i cywile. A teraz nawet bardziej niż na początku wojny potrzebujemy wsparcia świata”.
Kurator projektu ze strony polskiej Bartłomiej Kiełbowicz jest przekonany, że w drugą rocznicę inwazji na pełną skalę nie możemy pozostać obojętni, musimy jeszcze bardziej mobilizować się i wspierać tych, którzy znajdują się w niezwykle trudnej sytuacji.
„Mam teraz na sobie koszulkę przyjaciółki, która zginęła w Krematorsku dwa lata temu” - mówi Bartłomiej Kiełbowicz. „Szła do galerii handlowej kupić telefon i zginęła od rosyjskiego pocisku. Koszulkę, którą mam dziś na sobie dostałem właśnie od niej. Tutaj, w galerii, znajduje się praca, której nie ma na liście. Mała rakieta jest wklejona w górnej części okna. Trudno to dostrzec, ale istnieje i przypomina nam tutaj, że wojna jest blisko. A jeśli nie chcemy, aby nasi przyjaciele i bliscy umierali w drodze do sklepu, musimy coś robić”.
Bartłomiej Kiełbowicz i Giennadij Kozub. Zdjęcie autorki
Do galerii przybyli również ambasador Ukrainy w Polsce Wasilij Zwarycz, zastępczyni Sekretarza Ministerstwa Kultury w Polsce Marta Cienkowska, aby wyrazić wdzięczność artystom i wesprzeć Ukraińców w przeddzień rocznicy wojny.
„Te prace są fantastyczne. Jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie, a potem przyprowadzi tutaj swoich przyjaciół lub członków rodziny. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali nad tym projektem” - mówiła Cienkowska.
Poprzez sztukę i kulturę można dotrzeć do wszystkich krajów wolnego świata, aby wzmocnić poparcie dla Ukrainy, która dziś walczy o interesy tego świata. W szczególności w interesie Polski. A to, co wy, artyści, robicie na tym „polu bitwy”, jest niesamowite. Jestem Wam za to bardzo wdzięczny. Jestem pewien, że wygramy, jeśli będziemy wszyscy razem” - powiedział Wasilij Zwarycz.
„Ręcznik Borodyansky” Katya Lisova
Na pracy „Borodyansky Towel” Katyi Lesovej z serii dzieł „Moc pamięci” poeta Taras Szewczenko patrzy w szczeliny zniszczonego budynku. Każde zdjęcie Katyi Lisovej opowiada o tragediach różnych miast i wsi: Mariupola, Irpinia, Borodianki, Charkowa, Odessy, Kijowa, Czernihowa, Skovorodinówki. Wszystkie prace składają się z fragmentów zdjęć dokumentalnych i starych zdjęć Ukraińców. Wszystkie te fragmenty są „zszyte” obrazami ornamentu ręcznika. I to nie jest przypadkowe, ponieważ w kulturze ukraińskiej jest to ręcznik, który towarzyszy człowiekowi od urodzenia do śmierci, a każdy region ma swój własny styl ręczników. Dekoracja ręcznika ma związek zarówno z historią osobistą, jak i pamięcią kulturową.
Zastępczyni sekretarza Ministerstwa Kultury RP Marta Cienkowska, współorganizatorzy wystawy Bartłomiej Kiełbowicz, Giennadij Kozub iambasador Ukrainy w Polsce Wasilij Zwarycz. Zdjęcie autoraki
Autor — Martha Frey
Ukraińska część ekspozycji obejmuje prace Nikołaja Gonczarowa, Zakentija Gorobiowa, Aleksandra Grekhova, Olega Hryszczenki, Artema Guseva, Dmitrija Dziuby, Andrija Jermolenko, Katya Lisova, Antona Logova, Maksyma Palenko, Dasha Podoltseva, Aleksieja Reviki, Aleksieja Saya, Dmitrija Simonowa, Michaiła Skopa, Nikity Titova, Nikita Shilimov, Albina Yalozy i uczestnicy projektu grupowego „Sztuka przeciwko wojnie” (Ekaterina Buchatskaya, Misha Zavalny, Nikita Kravtsov). Prace te zawarte są w książce „Plakaty wojenne”, opublikowanej we współpracy z Departamentem Kultury i Turystyki Rady Miejskiej Zaporoże przy wsparciu Ukraińskiej Fundacji Kultury.
Autor — Andriy Yermolenko
Polską część wystawy reprezentują rzeźby, plakaty, instalacje i transperanty. Są to dzieła m.in. Andrzeja Milewskiego, Matyldy Damięckiej, Jakuba Jezierskiego, Pawła Jońcy, Idy Karkoszkiej, Bartłomieja Kiełbowicza, Tomasza Kopcewicza, Aleksandra Małachowskiego, Agaty Nowickiej, Marty Frej.
Aleksander Małachowski
Plakaty były już wystawiane w Ukrainie na 19 wystawach plenerowych, a także w galeriach w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
W Warszawie wystawa do 29 lutego od 11:00 do 17:00 w galerii „Okno na Kulturę” przy ul. Krakowskie Przedmieście, 17. Wstęp wolny.
Dziennikarka, specjalistka ds. PR. Jest mamą małego geniusza z autyzmem i założycielką klubu dla mam PAC-Piękne Spotkania w Warszawie. Prowadzi bloga i grupę TG, gdzie wspólnie ze specjalistami pomaga mamom dzieci specjalnych. Pochodzi z Białorusi. Jako studentka przyjechała na staż do Kijowa i została na Ukrainie. Pracowała dla dzienników Gazeta po-kievske, Vechirni Visti i Segodnya. Uwielbia reportaż i komunikację na żywo.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!
Kręcony w Ukrainie i w Stanach Zjednoczonych film dzieli się chronologicznie i tematycznie: najpierw pokazuje szkolenie żołnierzy Legionu Międzynarodowego w środku lata 2024 roku, a następnie ich udział w operacjach bojowych na froncie późnym latem i wczesną jesienią. A każda z części jest wypełniona innymi wątkami, tworząc obraz atrakcyjny głównie dla zagranicznego widza. I nie ma wątpliwości, że film został stworzony przede wszystkim dla niego.
Ukraińcy w Ukrainie wiedzą to wszystko. Niektórzy tkwią w tym od prawie 3 lat, od początku inwazji na pełną skalę, a niektórzy od prawie 11 lat, od początku zajęcia Krymu i wydarzeń w Donbasie.
Widz spoza Ukrainy otrzymuje krótką retrospektywę istnienia Ukrainy od XVII wieku - próby państwowości Bohdana Chmielnickiego i zniszczenia Siczy Zaporoskiej - do XX wieku z Ukraińską Republiką Ludową i walką wyzwoleńczą Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Jednak "Pewnego lata w Ukrainie" z kilku stron w podręczniku historii jakiegoś młodego i mało znanego kraju zmienia się w opowieść o największym kraju w Europie, który od czterech wieków opiera się agresji jednego z największych państw na naszej planecie
Kalkulacja jest prosta i poprawna - określić układ współrzędnych, wskazać dane początkowe i rozszerzyć kontekst z lokalnego na globalny. I rozszerzyć go nie tylko wszerz, ale i w głąb, czyli objąć zarówno przestrzeń świata, jak i czas. Filmowcom udaje się przedstawić obraz grubą kreską, która nie pokazuje całej komplikacji, ale tylko wskazuje kierunek. Dla obserwatora z Ukrainy, który w jakiś sposób jest z tym zaznajomiony, jest to w porządku. Ale dla zewnętrznego może nie wystarczyć, by zrozumieć historię i jej znaczenie.
Dlatego na scenę wkraczają główni bohaterowie.
Większość Amerykanów (są też Brytyjczycy, Latynosi i inni obcokrajowcy) mówi o sobie, opowiadając, dlaczego przyjechali walczyć o Ukrainę, o czym myślą, jak widzą siebie wśród nas i nas. Te ludzkie losy stopniowo tworzą kolejny obraz, obraz w obrazie, rodzaj sceny w środku spektaklu. To budzi empatię.
Innymi słowy, "Pewnego lata w Ukrainie" przechodzi od kontekstu geopolitycznego do osobistego, pracując dla widza jako zwykłego człowieka, a nie jako obserwatora dokumentu w poszukiwaniu informacji
Historie brodatego wujka, faceta o szklistych oczach, wytatuowanego młodzieńca z napisem na szyi po angielsku "good luck not to die" i innych to historie zwykłych ludzi, ale też prawdziwych rzezimieszków, wojowników. Zaczynasz ich podziwiać i po ludzku im współczuć. I choć w pierwszej połowie filmu przechodzą szkolenie, to ogląda się ich oczami sąsiada, przyjaciela. Jeden z nich wciąż jest singlem, nie robi nic poza pracą jako żołnierz, drugi ma ukraińską dziewczynę, a trzeci służył w Afganistanie. Niezależnie od tego, czy urodzili się w Wielkiej Brytanii, Waszyngtonie czy Arizonie, wszyscy mają swoje własne historie, ale przede wszystkim są przepełnieni poczuciem sprawiedliwości i chęcią obrony Ukrainy przed rosyjską inwazją.
Reżyser filmu udał się do Pearl Harbor, którego atak rozpoczął II wojnę światową dla Amerykanów. Przeprowadzając wywiady z odwiedzającymi to miejsce znalazł nie tylko oczekiwany patriotyzm Amerykanów, ale także ich nieoczekiwany infantylizm i całkowite szybowanie w przestworzach, wraz z brakiem zrozumienia wydarzeń na ziemi: ktoś "wyznał", że nie lubi wojny, a ktoś, wymieniając "wersję" ataku na Pearl Harbor, wskazał biznesmenów.
To sprawia, że w bohaterach filmu, Amerykanach z Legionu Międzynarodowego, widzimy bohaterów przez duże H.
Jest w tym filmie sporo czarnego humoru. Gdzieś w regionie Kurska, wskakując do okopu wytatuowany Brytyjczyk przeklina, gdy słyszy, że chłopaki siedzą tu od kilku dni, czekając na ogień wroga. Ale przeklinanie to tylko pierwsza reakcja. Następną jest radość, że ludzie mają czas na porządny odpoczynek. I nasz bohater również dołącza do tego "odpoczynku". Ponieważ lubi wszystko w swojej pracy, z jej okopami i ostrzałem, ponieważ czyni go to wszystko lepszym, bardziej wytrwałym i profesjonalnym. I ma z tego zabawę.
Film opowiada o tych obcokrajowcach w służbie Ukrainy bez nadmiaru, bez patosu, a nawet heroizacji, spokojnie. Głośno się robi dopiero, gdy gruchnie wieść, że zniszczono wroga. I, że udział w tym zniszczeniu mieli chłopcy z Międzynarodowego Legionu.
Aldona Hartwińska: Instytut Polski w Kijowie pracuje praktycznie nieprzerwanie od momentu wybuchu pełnoskalowej inwazji. W trudnych warunkach, w niepewności, czasem nawet pod ostrzałami. Jak pracuje się w takiej instytucji podczas wojny i dlaczego to jest tak ważne, żeby nie przerywać tej pracy na czas wojny?
Jarosław Godun, Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie: To prawda, Instytut działa w miarę normalnie organizując wydarzenia, oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, które się tutaj mogą wydarzyć. Po wybuchu pełnoskalowej wojny Instytut zawiesił pracę na trzy miesiące, bo wtedy nikt nie wiedział, co będzie. Było jedynie wiadomo, że Kijów jest otaczany i wszystko może potoczyć się tragicznie. Dziś już wszyscy znają te straszne obrazki z Buczy i Irpienia. Ale też pamiętają moment, kiedy Kijów się obronił, kiedy powoli do stolicy zaczęło wracać, można powiedzieć, względne bezpieczeństwo. Zaczęli wracać dyplomaci, instytucje, instytuty, wracali pracownicy. Ich działalność powoli była kontynuowana i rozszerzana, choć warto podkreślić, że oprócz mnie i dyrektora Instytutu Czeskiego chyba jesteśmy jedynymi dyrektorami, którzy cały czas pozostają w Ukrainie razem ze swoimi pracownikami.
Skąd ta decyzja, że zdecydował się Pan być tu na miejscu mimo zagrożenia?
Byłem już dyrektorem tego instytutu między 2010 a 2014 rokiem. Więc mam pewne doświadczenie, tym bardziej, że wiele przedsięwzięć w tym okresie się działo. Był to czas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej - dla mnie to bardzo znaczące, że jestem znowu w Kijowie, kiedy rozpoczynamy przewodniczyć Radzie drugi raz. To był też czas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku. Pamiętam, że w listopadzie 2013 roku byłem na obchodach Święta Niepodległości, organizowanego przez Konsulat Generalny w Sewastopolu, a w kwietniu 2014 roku byłem na otwarciu siedziby naszego Konsulatu Generalnego w Doniecku. Był to też oczywiście czas, kiedy kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła się Rewolucja Godności.
Oczywiście, mam świadomość, dokąd przyjechałem i kiedy. Moja rodzina została w Polsce. Natomiast ja nie mam wątpliwości, że jest to czas, w którym dyplomaci muszą się mierzyć ze swoimi wyborami. Ja tego wyboru dokonałem świadomie, choć z pewnością mógłbym pojechać w inne miejsce i pracować w bezpieczniejszym miejscu .
Ale ten świadomy wybór podjąłem z uwagi na kilka kwestii.
Po pierwsze to jest czas, w którym w Ukrainie dzieją się rzeczy, które będą miały bardzo duży wpływ na bezpieczeństwo Europy Środkowej i Wschodniej
Z drugiej strony to też jest wyrażenie solidarności z ludźmi, którzy tutaj pozostali, czy którzy dopiero wracają, i którzy chcą w miarę normalnie żyć.
Логотип Польського інституту в Києві
A jak praca Instytutu na to wpływa?
My nie stoimy z bronią w ręku, ale jesteśmy dla nich, w pewnym sensie, oparciem w tym bardzo trudnym czasie. I nie wiemy jak ta sytuacja się zakończy. Jesteśmy tu, działamy ramię w ramię.
Tylko w zeszłym roku udało nam się, razem z naszymi ukraińskimi partnerami, zrobić ponad 90 projektów. Te wydarzenia oczywiście w naturalny sposób koncentrowały się wokół Kijowa czy zachodniej Ukrainy, ale też działaliśmy w Odessie czy Charkowie. Ja bardzo często słyszę od ludzi kultury, sztuki, czy też z ust ukraińskich urzędników państwowych, że są wdzięczni i dziękują za moją i naszą obecność tutaj.
Podstawą działalności takich instytucji jest promocja polskiej kultury, organizacja wystaw, spotkań czy wystąpień polskich artystów, budowanie współpracy na tych intelektualnych płaszczyznach. Ale wojna na pewno to zmieniła?
Oczywiście, że tak. To wszystko się w naturalny sposób oczywiście zmienia, ale to nie jest tak, że ta działalność została całkowicie zawężona do przestrzeni wirtualnej. Staramy się, zwracając uwagę na aspekt bezpieczeństwa, spotykać się z ludźmi. W październiku 2024 roku w ramach projektu Dni Filmu Polskiego w Charkowie zorganizowaliśmy pokaz filmu “Chłopi”.
Ludzie, którzy tam przyszli tłumnie, mówili, że cieszą się, że mają możliwość zapoznania się z cząstką polskiej kultury.
Ogromnym zainteresowaniem cieszą się też spotkania z polskimi pisarzami. Na przykład na spotkanie z Wojciechem Tochmanem, który również działa tu jako wolontariusz pomagając wywozić zwierzęta z przyfrontowych terenów, które odbyło się we Lwowie czy Kijowie, przyszło ponad 200 osób. Przy czym średnia wieku uczestników to 20-25 lat. Ludzie, którzy są świadomi jego pracy reporterskiej, ale też społecznej i dziennikarskiej. A po spotkaniu autorskim ustawiła się godzinna kolejka po autografy - to robi ogromne wrażenie i bardzo pozytywnie nastraja. Podobnie było z Pawłem Resztą i jego “Stolikiem z widokiem na Kreml”. Książka na początku wywoływała różne reakcje i emocje, ale kiedy ludzie się w nią zagłębili, zrozumieli jak jest ona aktualna i krytyczna wobec Rosji. Zobaczyli w niej zupełnie inną i ciekawą perspektywę: polskiego reportera.
Kolejnym takim wydarzeniem był XI Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu. To niesamowite, jak ludzie z różnych stron świata, którzy są świadomi, że w kraju toczą się działania wojenne, a jednak podejmują ryzyko i przyjeżdżają do Ukrainy, żeby tu być i wziąć udział w tym festiwalu. Byli to i artyści, ale też pisarze, tłumacze, naukowcy i z Polski i z zagranicy. SchulzFest to wydarzenie, które organizowane jest już od ponad 20 lat, ale cieszy się ogromną estymą w tym świecie naukowym i ma ogromną rozpoznawalność. Już nikt nie ma wątpliwości, że Schulz urodził się w Drohobyczu. W 2012 roku Jurko Andruchowicz zrobił nowe tłumaczenie Schulza na język ukraiński i teraz Ukraińcy mogą się też nim cieszyć i szczycić.
Narodowe Czytanie 2024 w Kijowskim Akademickim Teatrze na Podolu. Zdjęcie: Alex Zakletsky IP
Myślę, że to jest doskonały przykład tego, jakie ogromne przeobrażenia nastąpiły w świadomości Ukraińców, że ich kultura nie tylko jest ukraińska, ale też przeplata z polską, żydowską, niemiecką, rumuńską, czy też węgierską. I jest ona częścią pielęgnowanego w Ukrainie Europejskiego Wielkiego Dziedzictwa Narodowego.
Ale Instytut ma też kilka takich projektów, które są naszymi projektami sztandarowymi. Po trzyletniej przerwie powróciła Nagroda literacka im. Józefa Conrada-Korzeniowskiego dla młodych ukraińskich pisarzy i pisarek. Ta nagroda została powołana do życia przez Instytut Polski w Kijowie w 2007 roku. Wśród laureatów są takie wybitne postacie ukraińskiej literatury, jak Serhij Żadan, Taras Prochaśko, Tetiana Malarczuk, Sofija Andruchowycz, Artem Czech czy Wiktoria Amelina, która zginęła w wyniku ran odniesionych po bestialskim ataku rakietowym na pizzerię Ria w Kramatorsku. W 2024 roku laureatem tej nagrody został Andrij Lubka, poeta, prozaik, eseista, wielki przyjaciel Polski, ale też i wolontariusz, który działa od początku pełnoskalowej wojny. Dostarczył na front już ponad 300 samochodów.
Z kolei po pięcioletniej przerwie powrócił konkurs im. Jerzego Giedroycia na najlepsze prace naukowe dotyczące relacji polsko-ukraińskich i ukraińsko-polskich. To niezwykle ważny projekt. Pokazuje jak duże jest zainteresowanie relacjami naszych krajów, i jak one odzwierciedlają się w nauce. W zeszłym roku tych prac napłynęło ponad 17, ale wiemy, że o takiej tematyce było ich znacznie więcej.
Może i działalność Instytutu nie jest czymś, co by w istotny sposób mogło wywrócić całą sytuację i zmienić losy wojny, ale z drugiej strony podkreśla to, że jesteśmy razem ze społeczeństwem ukraińskim dajemy otuchę, czy też wizję pewnej normalności.
To wszystko brzmi bardzo budująco, szczególnie w kontekście naszych trudnych relacji politycznych, oraz społecznych nastrojów, które się zmieniają zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. W Polsce wzrastają antyukraińskie nastroje, tak samo niechęć do Polaków w Ukrainie. Mamy z tym szczególnie dużą styczność w mediach społecznościowych, a tutaj okazuje się, że możemy patrzeć na współpracę polsko-ukraińską przez pryzmat działalności Instytutu, co daje dużo świeżości i nadziei.
Nie byłbym taki krytyczny, jak Pani. Albo inaczej, nie byłbym tak pesymistyczny. Oczywiście, że te nastroje ulegają wahaniom i to jest naturalne. Wojna znacząco wpływa na postrzeganie, nawet na zmęczenie tym tematem.
Natomiast ważne jest to, by rozumieć, że do chwili obecnej Polacy i Ukraińcy widzą siebie jako partnerów strategicznych, widzą, że te relacje dwustronne ciągle się rozwijają, mimo oczywiście pewnych rozbieżności i różnicy zdań
Jeżeli weźmiemy pod uwagę jak wielu Ukraińców studiuje w Polsce, jak wielu Ukraińców uczy się tutaj języka polskiego, to oznacza, że zainteresowanie Polską jest ogromne. My to widzimy chociażby przez pryzmat Szkoły Języka Polskiego, która jest przy Instytucie Polskim, w której uczy się ponad 120 osób. Wśród tych osób są też osoby z Kancelarii Prezydenta, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nasze relacje mają ciągle tendencję do wzrostu i rozwoju, co pokazuje właśnie codzienność naszej pracy.
Czyli wojna, która jest straszna, paradoksalnie pomoże naszym narodom się zbliżyć?
Ona już pomogła. Musimy pamiętać o tym, co wydarzyło się w 2022 roku, jak Polacy otworzyli swoje domy dla uciekających przed wojną ludzi. Ale ta pomoc trwa, Polacy wciąż pomagają Ukrainie, nawet jeżdżąc ze wsparciem żołnierzy na samą linię frontu.
To doskonały przykład tego, że to nie był tylko i wyłącznie spontaniczny zryw, ale świadoma i konsekwentna decyzja, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę początkowa narrację - że ta specjalna operacja będzie trwała trzy dni, albo, że wojna skończy się po kilku tygodniach. Nikt nie brał pod uwagę, że za chwilę miną dokładnie trzy lata. I choć zaraz będzie ta smutna rocznica, to Ukraińcy będą walczyć i będą dalej utrzymywać swoją niezależność. Ukraina obroniła swoją niezależność i jednoznacznie wybrałaswoją drogę cywilizacyjną na przyszłość.
Wystawa 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości w kijowskim metrze. Zdjęcie: Instytut Polski w Kijowie
Myślę, że to jest doskonały przykład tego, jakie ogromne przeobrażenia nastąpiły w świadomości Ukraińców, że ich kultura nie tylko jest ukraińska, ale też przeplata z polską, żydowską, niemiecką, rumuńską, czy też węgierską. I jest ona częścią pielęgnowanego w Ukrainie Europejskiego Wielkiego Dziedzictwa Narodowego.
Ale Instytut ma też kilka takich projektów, które są naszymi projektami sztandarowymi. Po trzyletniej przerwie powróciła Nagroda literacka im. Józefa Conrada-Korzeniowskiego dla młodych ukraińskich pisarzy i pisarek. Ta nagroda została powołana do życia przez Instytut Polski w Kijowie w 2007 roku. Wśród laureatów są takie wybitne postacie ukraińskiej literatury, jak Serhij Żadan, Taras Prochaśko, Tetiana Malarczuk, Sofija Andruchowycz, Artem Czech czy Wiktoria Amelina, która zginęła w wyniku ran odniesionych po bestialskim ataku rakietowym na pizzerię Ria w Kramatorsku. W 2024 roku laureatem tej nagrody został Andrij Lubka, poeta, prozaik, eseista, wielki przyjaciel Polski, ale też i wolontariusz, który działa od początku pełnoskalowej wojny. Dostarczył na front już ponad 300 samochodów.
Z kolei po pięcioletniej przerwie powrócił konkurs im. Jerzego Giedroycia na najlepsze prace naukowe dotyczące relacji polsko-ukraińskich i ukraińsko-polskich. To niezwykle ważny projekt. Pokazuje jak duże jest zainteresowanie relacjami naszych krajów, i jak oneodzwierciedlają się w nauce. W zeszłym roku tych prac napłynęło ponad 17, ale wiemy, że o takiej tematyce było ich znacznie więcej.
Może i działalność Instytutu nie jest czymś, co by w istotny sposób mogło wywrócić całą sytuację i zmienić losy wojny, ale z drugiej strony podkreśla to, że jesteśmy razem ze społeczeństwem ukraińskim dajemy otuchę, czy też wizję pewnej normalności.
To wszystko brzmi bardzo budująco, szczególnie w kontekście naszych trudnych relacji politycznych, oraz społecznych nastrojów, które się zmieniają zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. W Polsce wzrastają antyukraińskie nastroje, tak samo niechęć do Polaków w Ukrainie. Mamy z tym szczególnie dużą styczność w mediach społecznościowych, a tutaj okazuje się, że możemy patrzeć na współpracę polsko-ukraińską przez pryzmat działalności Instytutu, co daje dużo świeżości i nadziei.
Nie byłbym taki krytyczny, jak Pani. Albo inaczej, nie byłbym tak pesymistyczny. Oczywiście, że te nastroje ulegają wahaniom i to jest naturalne. Wojna znacząco wpływa na postrzeganie, nawet na zmęczenie tym tematem.
Natomiast ważne jest to, by rozumieć, że do chwili obecnej Polacy i Ukraińcy widzą siebie jako partnerów strategicznych, widzą, że te relacje dwustronne ciągle się rozwijają, mimo oczywiście pewnych rozbieżności i różnicy zdań
Jeżeli weźmiemy pod uwagę jak wielu Ukraińców studiuje w Polsce, jak wielu Ukraińców uczy się tutaj języka polskiego, to oznacza, że zainteresowanie Polską jest ogromne. My to widzimy chociażby przez pryzmat Szkoły Języka Polskiego, która jest przy Instytucie Polskim, w której uczy się ponad 120 osób. Wśród tych osób są też osoby z Kancelarii Prezydenta, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Nasze relacje mają ciągle tendencję do wzrostu i rozwoju, co pokazuje właśnie codzienność naszej pracy.
Czyli wojna, która jest straszna, paradoksalnie pomoże naszym narodom się zbliżyć?
Ona już pomogła. Musimy pamiętać o tym, co wydarzyło się w 2022 roku, jak Polacy otworzyli swoje domy dla uciekających przed wojną ludzi. Ale ta pomoc trwa, Polacy wciąż pomagają Ukrainie, nawet jeżdżąc ze wsparciem żołnierzy na samą linię frontu.
To doskonały przykład tego, że to nie był tylko i wyłącznie spontaniczny zryw, ale świadoma i konsekwentna decyzja, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę początkowa narrację - że ta specjalna operacja będzie trwała trzy dni, albo, że wojna skończy się po kilku tygodniach. Nikt nie brał pod uwagę, że za chwilę miną dokładnie trzy lata. I choć zaraz będzie ta smutna rocznica, to Ukraińcy będą walczyć i będą dalej utrzymywać swoją niezależność. Ukraina obroniła swoją niezależność i jednoznacznie wybrałaswoją drogę cywilizacyjną na przyszłość.
Kręcony w Ukrainie i w Stanach Zjednoczonych film dzieli się chronologicznie i tematycznie: najpierw pokazuje szkolenie żołnierzy Legionu Międzynarodowego w środku lata 2024 roku, a następnie ich udział w operacjach bojowych na froncie późnym latem i wczesną jesienią. A każda z części jest wypełniona innymi wątkami, tworząc obraz atrakcyjny głównie dla zagranicznego widza. I nie ma wątpliwości, że film został stworzony przede wszystkim dla niego.
Ukraińcy w Ukrainie wiedzą to wszystko. Niektórzy tkwią w tym od prawie 3 lat, od początku inwazji na pełną skalę, a niektórzy od prawie 11 lat, od początku zajęcia Krymu i wydarzeń w Donbasie.
Widz spoza Ukrainy otrzymuje krótką retrospektywę istnienia Ukrainy od XVII wieku - próby państwowości Bohdana Chmielnickiego i zniszczenia Siczy Zaporoskiej - do XX wieku z Ukraińską Republiką Ludową i walką wyzwoleńczą Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Jednak "Pewnego lata w Ukrainie" z kilku stron w podręczniku historii jakiegoś młodego i mało znanego kraju zmienia się w opowieść o największym kraju w Europie, który od czterech wieków opiera się agresji jednego z największych państw na naszej planecie
Kalkulacja jest prosta i poprawna - określić układ współrzędnych, wskazać dane początkowe i rozszerzyć kontekst z lokalnego na globalny. I rozszerzyć go nie tylko wszerz, ale i w głąb, czyli objąć zarówno przestrzeń świata, jak i czas. Filmowcom udaje się przedstawić obraz grubą kreską, która nie pokazuje całej komplikacji, ale tylko wskazuje kierunek. Dla obserwatora z Ukrainy, który w jakiś sposób jest z tym zaznajomiony, jest to w porządku. Ale dla zewnętrznego może nie wystarczyć, by zrozumieć historię i jej znaczenie.
Dlatego na scenę wkraczają główni bohaterowie.
Większość Amerykanów (są też Brytyjczycy, Latynosi i inni obcokrajowcy) mówi o sobie, opowiadając, dlaczego przyjechali walczyć o Ukrainę, o czym myślą, jak widzą siebie wśród nas i nas. Te ludzkie losy stopniowo tworzą kolejny obraz, obraz w obrazie, rodzaj sceny w środku spektaklu. To budzi empatię.
Innymi słowy, "Pewnego lata w Ukrainie" przechodzi od kontekstu geopolitycznego do osobistego, pracując dla widza jako zwykłego człowieka, a nie jako obserwatora dokumentu w poszukiwaniu informacji
Historie brodatego wujka, faceta o szklistych oczach, wytatuowanego młodzieńca z napisem na szyi po angielsku "good luck not to die" i innych to historie zwykłych ludzi, ale też prawdziwych rzezimieszków, wojowników. Zaczynasz ich podziwiać i po ludzku im współczuć. I choć w pierwszej połowie filmu przechodzą szkolenie, to ogląda się ich oczami sąsiada, przyjaciela. Jeden z nich wciąż jest singlem, nie robi nic poza pracą jako żołnierz, drugi ma ukraińską dziewczynę, a trzeci służył w Afganistanie. Niezależnie od tego, czy urodzili się w Wielkiej Brytanii, Waszyngtonie czy Arizonie, wszyscy mają swoje własne historie, ale przede wszystkim są przepełnieni poczuciem sprawiedliwości i chęcią obrony Ukrainy przed rosyjską inwazją.
Reżyser filmu udał się do Pearl Harbor, którego atak rozpoczął II wojnę światową dla Amerykanów. Przeprowadzając wywiady z odwiedzającymi to miejsce znalazł nie tylko oczekiwany patriotyzm Amerykanów, ale także ich nieoczekiwany infantylizm i całkowite szybowanie w przestworzach, wraz z brakiem zrozumienia wydarzeń na ziemi: ktoś "wyznał", że nie lubi wojny, a ktoś, wymieniając "wersję" ataku na Pearl Harbor, wskazał biznesmenów.
To sprawia, że w bohaterach filmu, Amerykanach z Legionu Międzynarodowego, widzimy bohaterów przez duże H.
Jest w tym filmie sporo czarnego humoru. Gdzieś w regionie Kurska, wskakując do okopu wytatuowany Brytyjczyk przeklina, gdy słyszy, że chłopaki siedzą tu od kilku dni, czekając na ogień wroga. Ale przeklinanie to tylko pierwsza reakcja. Następną jest radość, że ludzie mają czas na porządny odpoczynek. I nasz bohater również dołącza do tego "odpoczynku". Ponieważ lubi wszystko w swojej pracy, z jej okopami i ostrzałem, ponieważ czyni go to wszystko lepszym, bardziej wytrwałym i profesjonalnym. I ma z tego zabawę.
Film opowiada o tych obcokrajowcach w służbie Ukrainy bez nadmiaru, bez patosu, a nawet heroizacji, spokojnie. Głośno się robi dopiero, gdy gruchnie wieść, że zniszczono wroga. I, że udział w tym zniszczeniu mieli chłopcy z Międzynarodowego Legionu.
Aldona Hartwińska: Instytut Polski w Kijowie pracuje praktycznie nieprzerwanie od momentu wybuchu pełnoskalowej inwazji. W trudnych warunkach, w niepewności, czasem nawet pod ostrzałami. Jak pracuje się w takiej instytucji podczas wojny i dlaczego to jest tak ważne, żeby nie przerywać tej pracy na czas wojny?
Jarosław Godun, Dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie: To prawda, Instytut działa w miarę normalnie organizując wydarzenia, oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, które się tutaj mogą wydarzyć. Po wybuchu pełnoskalowej wojny Instytut zawiesił pracę na trzy miesiące, bo wtedy nikt nie wiedział, co będzie. Było jedynie wiadomo, że Kijów jest otaczany i wszystko może potoczyć się tragicznie. Dziś już wszyscy znają te straszne obrazki z Buczy i Irpienia. Ale też pamiętają moment, kiedy Kijów się obronił, kiedy powoli do stolicy zaczęło wracać, można powiedzieć, względne bezpieczeństwo. Zaczęli wracać dyplomaci, instytucje, instytuty, wracali pracownicy. Ich działalność powoli była kontynuowana i rozszerzana, choć warto podkreślić, że oprócz mnie i dyrektora Instytutu Czeskiego chyba jesteśmy jedynymi dyrektorami, którzy cały czas pozostają w Ukrainie razem ze swoimi pracownikami.
Skąd ta decyzja, że zdecydował się Pan być tu na miejscu mimo zagrożenia?
Byłem już dyrektorem tego instytutu między 2010 a 2014 rokiem. Więc mam pewne doświadczenie, tym bardziej, że wiele przedsięwzięć w tym okresie się działo. Był to czas polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej - dla mnie to bardzo znaczące, że jestem znowu w Kijowie, kiedy rozpoczynamy przewodniczyć Radzie drugi raz. To był też czas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 roku. Pamiętam, że w listopadzie 2013 roku byłem na obchodach Święta Niepodległości, organizowanego przez Konsulat Generalny w Sewastopolu, a w kwietniu 2014 roku byłem na otwarciu siedziby naszego Konsulatu Generalnego w Doniecku. Był to też oczywiście czas, kiedy kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła się Rewolucja Godności.
Oczywiście, mam świadomość, dokąd przyjechałem i kiedy. Moja rodzina została w Polsce. Natomiast ja nie mam wątpliwości, że jest to czas, w którym dyplomaci muszą się mierzyć ze swoimi wyborami. Ja tego wyboru dokonałem świadomie, choć z pewnością mógłbym pojechać w inne miejsce i pracować w bezpieczniejszym miejscu .
Ale ten świadomy wybór podjąłem z uwagi na kilka kwestii.
Po pierwsze to jest czas, w którym w Ukrainie dzieją się rzeczy, które będą miały bardzo duży wpływ na bezpieczeństwo Europy Środkowej i Wschodniej
Z drugiej strony to też jest wyrażenie solidarności z ludźmi, którzy tutaj pozostali, czy którzy dopiero wracają, i którzy chcą w miarę normalnie żyć.
Логотип Польського інституту в Києві
A jak praca Instytutu na to wpływa?
My nie stoimy z bronią w ręku, ale jesteśmy dla nich, w pewnym sensie, oparciem w tym bardzo trudnym czasie. I nie wiemy jak ta sytuacja się zakończy. Jesteśmy tu, działamy ramię w ramię.
Tylko w zeszłym roku udało nam się, razem z naszymi ukraińskimi partnerami, zrobić ponad 90 projektów. Te wydarzenia oczywiście w naturalny sposób koncentrowały się wokół Kijowa czy zachodniej Ukrainy, ale też działaliśmy w Odessie czy Charkowie. Ja bardzo często słyszę od ludzi kultury, sztuki, czy też z ust ukraińskich urzędników państwowych, że są wdzięczni i dziękują za moją i naszą obecność tutaj.
Podstawą działalności takich instytucji jest promocja polskiej kultury, organizacja wystaw, spotkań czy wystąpień polskich artystów, budowanie współpracy na tych intelektualnych płaszczyznach. Ale wojna na pewno to zmieniła?
Oczywiście, że tak. To wszystko się w naturalny sposób oczywiście zmienia, ale to nie jest tak, że ta działalność została całkowicie zawężona do przestrzeni wirtualnej. Staramy się, zwracając uwagę na aspekt bezpieczeństwa, spotykać się z ludźmi. W październiku 2024 roku w ramach projektu Dni Filmu Polskiego w Charkowie zorganizowaliśmy pokaz filmu “Chłopi”.
Ludzie, którzy tam przyszli tłumnie, mówili, że cieszą się, że mają możliwość zapoznania się z cząstką polskiej kultury.
Ogromnym zainteresowaniem cieszą się też spotkania z polskimi pisarzami. Na przykład na spotkanie z Wojciechem Tochmanem, który również działa tu jako wolontariusz pomagając wywozić zwierzęta z przyfrontowych terenów, które odbyło się we Lwowie czy Kijowie, przyszło ponad 200 osób. Przy czym średnia wieku uczestników to 20-25 lat. Ludzie, którzy są świadomi jego pracy reporterskiej, ale też społecznej i dziennikarskiej. A po spotkaniu autorskim ustawiła się godzinna kolejka po autografy - to robi ogromne wrażenie i bardzo pozytywnie nastraja. Podobnie było z Pawłem Resztą i jego “Stolikiem z widokiem na Kreml”. Książka na początku wywoływała różne reakcje i emocje, ale kiedy ludzie się w nią zagłębili, zrozumieli jak jest ona aktualna i krytyczna wobec Rosji. Zobaczyli w niej zupełnie inną i ciekawą perspektywę: polskiego reportera.
Kolejnym takim wydarzeniem był XI Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu. To niesamowite, jak ludzie z różnych stron świata, którzy są świadomi, że w kraju toczą się działania wojenne, a jednak podejmują ryzyko i przyjeżdżają do Ukrainy, żeby tu być i wziąć udział w tym festiwalu. Byli to i artyści, ale też pisarze, tłumacze, naukowcy i z Polski i z zagranicy. SchulzFest to wydarzenie, które organizowane jest już od ponad 20 lat, ale cieszy się ogromną estymą w tym świecie naukowym i ma ogromną rozpoznawalność. Już nikt nie ma wątpliwości, że Schulz urodził się w Drohobyczu. W 2012 roku Jurko Andruchowicz zrobił nowe tłumaczenie Schulza na język ukraiński i teraz Ukraińcy mogą się też nim cieszyć i szczycić.
Narodowe Czytanie 2024 w Kijowskim Akademickim Teatrze na Podolu. Zdjęcie: Alex Zakletsky IP
Myślę, że to jest doskonały przykład tego, jakie ogromne przeobrażenia nastąpiły w świadomości Ukraińców, że ich kultura nie tylko jest ukraińska, ale też przeplata z polską, żydowską, niemiecką, rumuńską, czy też węgierską. I jest ona częścią pielęgnowanego w Ukrainie Europejskiego Wielkiego Dziedzictwa Narodowego.
Ale Instytut ma też kilka takich projektów, które są naszymi projektami sztandarowymi. Po trzyletniej przerwie powróciła Nagroda literacka im. Józefa Conrada-Korzeniowskiego dla młodych ukraińskich pisarzy i pisarek. Ta nagroda została powołana do życia przez Instytut Polski w Kijowie w 2007 roku. Wśród laureatów są takie wybitne postacie ukraińskiej literatury, jak Serhij Żadan, Taras Prochaśko, Tetiana Malarczuk, Sofija Andruchowycz, Artem Czech czy Wiktoria Amelina, która zginęła w wyniku ran odniesionych po bestialskim ataku rakietowym na pizzerię Ria w Kramatorsku. W 2024 roku laureatem tej nagrody został Andrij Lubka, poeta, prozaik, eseista, wielki przyjaciel Polski, ale też i wolontariusz, który działa od początku pełnoskalowej wojny. Dostarczył na front już ponad 300 samochodów.
Z kolei po pięcioletniej przerwie powrócił konkurs im. Jerzego Giedroycia na najlepsze prace naukowe dotyczące relacji polsko-ukraińskich i ukraińsko-polskich. To niezwykle ważny projekt. Pokazuje jak duże jest zainteresowanie relacjami naszych krajów, i jak one odzwierciedlają się w nauce. W zeszłym roku tych prac napłynęło ponad 17, ale wiemy, że o takiej tematyce było ich znacznie więcej.
Może i działalność Instytutu nie jest czymś, co by w istotny sposób mogło wywrócić całą sytuację i zmienić losy wojny, ale z drugiej strony podkreśla to, że jesteśmy razem ze społeczeństwem ukraińskim dajemy otuchę, czy też wizję pewnej normalności.
To wszystko brzmi bardzo budująco, szczególnie w kontekście naszych trudnych relacji politycznych, oraz społecznych nastrojów, które się zmieniają zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. W Polsce wzrastają antyukraińskie nastroje, tak samo niechęć do Polaków w Ukrainie. Mamy z tym szczególnie dużą styczność w mediach społecznościowych, a tutaj okazuje się, że możemy patrzeć na współpracę polsko-ukraińską przez pryzmat działalności Instytutu, co daje dużo świeżości i nadziei.
Nie byłbym taki krytyczny, jak Pani. Albo inaczej, nie byłbym tak pesymistyczny. Oczywiście, że te nastroje ulegają wahaniom i to jest naturalne. Wojna znacząco wpływa na postrzeganie, nawet na zmęczenie tym tematem.
Natomiast ważne jest to, by rozumieć, że do chwili obecnej Polacy i Ukraińcy widzą siebie jako partnerów strategicznych, widzą, że te relacje dwustronne ciągle się rozwijają, mimo oczywiście pewnych rozbieżności i różnicy zdań
Jeżeli weźmiemy pod uwagę jak wielu Ukraińców studiuje w Polsce, jak wielu Ukraińców uczy się tutaj języka polskiego, to oznacza, że zainteresowanie Polską jest ogromne. My to widzimy chociażby przez pryzmat Szkoły Języka Polskiego, która jest przy Instytucie Polskim, w której uczy się ponad 120 osób. Wśród tych osób są też osoby z Kancelarii Prezydenta, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nasze relacje mają ciągle tendencję do wzrostu i rozwoju, co pokazuje właśnie codzienność naszej pracy.
Czyli wojna, która jest straszna, paradoksalnie pomoże naszym narodom się zbliżyć?
Ona już pomogła. Musimy pamiętać o tym, co wydarzyło się w 2022 roku, jak Polacy otworzyli swoje domy dla uciekających przed wojną ludzi. Ale ta pomoc trwa, Polacy wciąż pomagają Ukrainie, nawet jeżdżąc ze wsparciem żołnierzy na samą linię frontu.
To doskonały przykład tego, że to nie był tylko i wyłącznie spontaniczny zryw, ale świadoma i konsekwentna decyzja, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę początkowa narrację - że ta specjalna operacja będzie trwała trzy dni, albo, że wojna skończy się po kilku tygodniach. Nikt nie brał pod uwagę, że za chwilę miną dokładnie trzy lata. I choć zaraz będzie ta smutna rocznica, to Ukraińcy będą walczyć i będą dalej utrzymywać swoją niezależność. Ukraina obroniła swoją niezależność i jednoznacznie wybrałaswoją drogę cywilizacyjną na przyszłość.
Wystawa 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości w kijowskim metrze. Zdjęcie: Instytut Polski w Kijowie
Myślę, że to jest doskonały przykład tego, jakie ogromne przeobrażenia nastąpiły w świadomości Ukraińców, że ich kultura nie tylko jest ukraińska, ale też przeplata z polską, żydowską, niemiecką, rumuńską, czy też węgierską. I jest ona częścią pielęgnowanego w Ukrainie Europejskiego Wielkiego Dziedzictwa Narodowego.
Ale Instytut ma też kilka takich projektów, które są naszymi projektami sztandarowymi. Po trzyletniej przerwie powróciła Nagroda literacka im. Józefa Conrada-Korzeniowskiego dla młodych ukraińskich pisarzy i pisarek. Ta nagroda została powołana do życia przez Instytut Polski w Kijowie w 2007 roku. Wśród laureatów są takie wybitne postacie ukraińskiej literatury, jak Serhij Żadan, Taras Prochaśko, Tetiana Malarczuk, Sofija Andruchowycz, Artem Czech czy Wiktoria Amelina, która zginęła w wyniku ran odniesionych po bestialskim ataku rakietowym na pizzerię Ria w Kramatorsku. W 2024 roku laureatem tej nagrody został Andrij Lubka, poeta, prozaik, eseista, wielki przyjaciel Polski, ale też i wolontariusz, który działa od początku pełnoskalowej wojny. Dostarczył na front już ponad 300 samochodów.
Z kolei po pięcioletniej przerwie powrócił konkurs im. Jerzego Giedroycia na najlepsze prace naukowe dotyczące relacji polsko-ukraińskich i ukraińsko-polskich. To niezwykle ważny projekt. Pokazuje jak duże jest zainteresowanie relacjami naszych krajów, i jak oneodzwierciedlają się w nauce. W zeszłym roku tych prac napłynęło ponad 17, ale wiemy, że o takiej tematyce było ich znacznie więcej.
Może i działalność Instytutu nie jest czymś, co by w istotny sposób mogło wywrócić całą sytuację i zmienić losy wojny, ale z drugiej strony podkreśla to, że jesteśmy razem ze społeczeństwem ukraińskim dajemy otuchę, czy też wizję pewnej normalności.
To wszystko brzmi bardzo budująco, szczególnie w kontekście naszych trudnych relacji politycznych, oraz społecznych nastrojów, które się zmieniają zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. W Polsce wzrastają antyukraińskie nastroje, tak samo niechęć do Polaków w Ukrainie. Mamy z tym szczególnie dużą styczność w mediach społecznościowych, a tutaj okazuje się, że możemy patrzeć na współpracę polsko-ukraińską przez pryzmat działalności Instytutu, co daje dużo świeżości i nadziei.
Nie byłbym taki krytyczny, jak Pani. Albo inaczej, nie byłbym tak pesymistyczny. Oczywiście, że te nastroje ulegają wahaniom i to jest naturalne. Wojna znacząco wpływa na postrzeganie, nawet na zmęczenie tym tematem.
Natomiast ważne jest to, by rozumieć, że do chwili obecnej Polacy i Ukraińcy widzą siebie jako partnerów strategicznych, widzą, że te relacje dwustronne ciągle się rozwijają, mimo oczywiście pewnych rozbieżności i różnicy zdań
Jeżeli weźmiemy pod uwagę jak wielu Ukraińców studiuje w Polsce, jak wielu Ukraińców uczy się tutaj języka polskiego, to oznacza, że zainteresowanie Polską jest ogromne. My to widzimy chociażby przez pryzmat Szkoły Języka Polskiego, która jest przy Instytucie Polskim, w której uczy się ponad 120 osób. Wśród tych osób są też osoby z Kancelarii Prezydenta, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Nasze relacje mają ciągle tendencję do wzrostu i rozwoju, co pokazuje właśnie codzienność naszej pracy.
Czyli wojna, która jest straszna, paradoksalnie pomoże naszym narodom się zbliżyć?
Ona już pomogła. Musimy pamiętać o tym, co wydarzyło się w 2022 roku, jak Polacy otworzyli swoje domy dla uciekających przed wojną ludzi. Ale ta pomoc trwa, Polacy wciąż pomagają Ukrainie, nawet jeżdżąc ze wsparciem żołnierzy na samą linię frontu.
To doskonały przykład tego, że to nie był tylko i wyłącznie spontaniczny zryw, ale świadoma i konsekwentna decyzja, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę początkowa narrację - że ta specjalna operacja będzie trwała trzy dni, albo, że wojna skończy się po kilku tygodniach. Nikt nie brał pod uwagę, że za chwilę miną dokładnie trzy lata. I choć zaraz będzie ta smutna rocznica, to Ukraińcy będą walczyć i będą dalej utrzymywać swoją niezależność. Ukraina obroniła swoją niezależność i jednoznacznie wybrałaswoją drogę cywilizacyjną na przyszłość.
Iryna Fedorenko – „Semira” jest ukraińską artystką z Mariupola. W ciągu ostatnich trzech lat zorganizowała około 60 wystaw w galeriach i muzeach w Ukrainie, Europie, Stanach Zjednoczonych i Chinach. Jej prace były wystawiane na aukcjach sztuki współczesnej w Londynie i Nowym Jorku, a także w Radzie Najwyższej Ukrainy. Niektóre znajdują się też w prywatnych kolekcjach, w tym dyrektora Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy'ego Warhola i rodziny Warholów.
W grudniu 2019 roku na aukcji charytatywnej „Tabletki” dzieło Iryny, „Skarbonka Rockefellera”, zostało sprzedane za 800 tysięcy hrywien [ok. 80 tys. zł]. Te pieniądze przeznaczyła na sprzęt dla dziecięcego szpitala onkologicznego. W ciągu ostatnich dwóch lat zebrała ponad milion hrywien na cele charytatywne.
Iryna Fedorenko – lauraetka międzynarodowej nagrody „Dyplomacja kulturalna”
Obraz na niemieckim banknocie
– Pomysł namalowania serii obrazów pt. „Dzieci wojny” narodził się zaraz po rozpoczęciu przez Rosjan inwazji, gdy przeprowadziłam się z Ukrainy do Monachium – mówi Iryna. – Pierwsze miesiące były najtrudniejsze. Kiedy uświadomiłam sobie, co się stało, to był mój emocjonalny szczyt. Malowanie stało się sposobem na ucieczkę od stresu, chciałam przenieść swoje myśli i uczucia na płótno. Nie malowałam konkretnych dzieci, każde z nas jest na tych obrazach. To mój sposób komunikowania się ze światem.
Każdy z nas jest w głębi serca dzieckiem i każdy może zobaczyć na tych obrazach emocje, których doświadczał: strach, miłość, zagubienie, nadzieję... Jedna z prac powstała na Wielkanoc. Twarz na niej jest w radosnych kolorach, z nadzieją na świetlaną przyszłość.
Dorośli mogą ukrywać swoje uczucia, zamykać się w sobie. Ale twarze dzieci to otwarte emocje, czystość i bezpośredni przekaz
Jaryna Matwijiw: – Europejczycy poczuli siłę emocji w Pani obrazach. Właśnie zdecydowano, że jeden z nich z ozdobi niemiecki banknot 50 euro. Jak wyglądała selekcja?
Iryna Fedorenko: – Zanim ten obraz został wybrany, miałam już wiele wystaw na świecie. Od marca 2022 r. prezentowałam swoje obrazy w mediach społecznościowych i szybko stały się popularne. Zagraniczni dziennikarze ilustrowali nimi artykuły o wydarzeniach w Ukrainie, a nawet w Ameryce Łacińskiej. Miały ogromną liczbę wyświetleń. W maju odbyły się pierwsze wystawy w Europie, na których pokazano moje „Dzieci wojny” – m.in. w Niemczech, Włoszech (m.in. na biennale w Wenecji) i Belgii. Niektóre z obrazów wciąż podróżują, a ja nie widziałam ich od kilku lat.
Ten obraz znajdzie się na banknocie 50 euro
Obraz, który znajdzie się na banknocie 50 euro, był pokazywany na co najmniej 30 wystawach. Na jednej z nich, w Niemczech, spotkał się ze szczególną uwagą. Potem dostałam e-mail z informacją: „Twój obraz został wybrany do emisji na banknocie w 2025 r.”.
To nie są ogólnoeuropejskie euro, tylko tzw. regionalne pieniądze. Mogą być używane do dokonywania zakupów na rynku niemieckim, lecz ich wartość jest znacznie wyższa od nominalnej. To będzie emisja limitowana – kolekcjonerzy natychmiast wykupują takie pieniądze.
Ten sam obraz zdobi okładkę książki o Ukrainie, napisanej przez Edoardo Crisafulliego, dyrektora Włoskiego Instytutu Kultury.
Ambasadorka miasta, które zabiła wojna
Czy dramat Mariupola jest Pani osobistym dramatem?
Tak. Mariupol to moje rodzinne miasto. Tam dorastałam, tam ukończyłam szkołę, pierwszy uniwersytet i studia podyplomowe. Wszyscy moi krewni pochodzą z Mariupola, pozostało tam wielu moich przyjaciół, koleżanek i kolegów z klasy. W 2016 roku, po tym jak Mariupol został ostrzelany z wyrzutni Grad, przeprowadziłam się do Kijowa. Ale nigdy nie udawałam, że jestem kijowianinką.
Podtrzymywałam intensywne kontakty z Mariupolem, zwłaszcza że moja mama była bardzo chora COVID-19 i regularnie ją odwiedzałam. Dopiero na tydzień przed wybuchem wojny udało mi się zabrać ją do siebie.
Po zajęciu miasta przez Rosjan zaczęłam dostawać mnóstwo wiadomości od przyjaciół z Mariupola. To były przerażające historie. Do dziś czuję strach, gdy dzwoni telefon. Boję się, że znów te historie usłyszę i nie będę w stanie pomóc
Po wystawach w Europie dziennikarze wypytywali mnie o rodzinne miasto. Ciężko było mi mówić, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by rozpowszechnić informacje o piekle Mariupola. Stałam się ambasadorką mojego miasta, które zostało zabite przez wojnę.
W Mariupolu, niedaleko Teatru Dramatycznego, w przededniu rosyjskiej inwazji
Moja rodzina i ja straciliśmy wszystko, co mieliśmy w Mariupolu. Ale najgorsze jest to, że nie możemy sprowadzić stamtąd wielu osób. Nikt nie podaje teraz oficjalnych danych, ale wiadomo, że liczba ofiar jest tam bardzo wysoka.
Niektórzy po obejrzeniu moich wystaw mówią: „Jestem już zmęczony oglądaniem wiadomości, to tylko wojna”. Są zmęczeni wojną, ale my musimy o niej mówić, i to na różne sposoby – na przykład poprzez sztukę.
Jeszcze nie wiemy, z jakimi mentalnymi i psychologicznymi konsekwencjami będziemy musieli sobie radzić przez wiele lat po wojnie. Wszystko, czego doświadczyliśmy, zapada bardzo głęboko w nasze dusze. Każdy Ukrainiec – w Ukrainie i za granicą – doświadcza nieustannego stresu. Tracimy albo już straciliśmy nasze kręgi przyjaciół, straciliśmy życie, które kochaliśmy, nasze domy. Nie możemy spotkać się z bliskimi, bo są rozproszeni po całym świecie. Wojna przerwała silne więzi między ludźmi, rozerwała relacje. To wielki smutek dla nas wszystkich. Dlatego nie możemy pozwolić, by temat wojny zniknął.
Pani obrazy są sprzedawane na aukcjach w Nowym Jorku i Londynie, trafiają do prywatnych kolekcji. Jest zapotrzebowanie na obrazy o tematyce wojennej?
Większość obrazów z serii „Dzieci wojny” nie jest obecnie na sprzedaż. Rozważam kilka ofert, otrzymałam propozycje zakupu całej serii obrazów. To obcokrajowcy, którzy chcieli kupić także te obrazy, które przekazałam na aukcje charytatywne na rzecz dzieci.
Być może niektóre z tych prac sprzedam, ale większości nie. Chcę, by nadal podróżowały po wystawach – „Dzieci wojny” powstały właśnie w tym celu. To jest to, co mogę teraz zrobić, by informować ludzi na świecie i przyłożyć rękę do naszego zwycięstwa.
Niepotrzebna szklanka i Johhny Depp
Jeden z Pani obrazów znajduje się w prywatnej kolekcji rodziny Andy'ego Warhola. Jak do tego doszło?
W 2018 roku pojechałam na studia do muzeum Warhola. Zaproszenie przyszło od jego siostrzeńca. Jak wiadomo, Warholowie to Rusiny, którzy przeprowadzili się do Ameryki.
To właśnie za sprawą tej podróży zdecydowałam się zostać artystką. Spędziłam dużo czasu z kuratorami, którzy pomagali mi i mnie uczyli.
– Maluję portrety, ale nie potrafię porządnie narysować szklanki wody – żaliłam im się
A oni powiedzieli coś, co bardzo dobrze pamiętam: „A może nie potrzebujesz tej szklanki? Potrafisz rysować portrety w sposób, w jaki inni nie potrafią. To jest to, co musisz rozwijać”.
Ten moment był punktem zwrotnym. Uwolnił mnie od niepewności. Rodzina Andy'ego Warhola odegrała więc ważną rolę w moim życiu.
Kolejnym punktem odniesienia była duża wystawa w Kijowie, w Galerii Mychajła Pożywanowa, byłego burmistrza Mariupola. Jestem mu bardzo wdzięczna, ponieważ to właśnie po tej wystawie zdecydowałam się odejść z biznesu. Bo zdałam sobie sprawę, że to sztuka jest tym, co chcę robić w życiu.
Johnny Depp również ma w domu portret Pani autorstwa.
Wiele lat temu to właśnie dzięki jego portretom nauczyłam się malować. Wtedy było to tylko moje hobby. Wykładałam na uniwersytecie, pracowałam jako bankowiec, dyrektorka różnych firm, a nawet zajmowałam się polityką. Portrety nauczyłam się malować na podstawie twarzy Johnny'ego Deppa, ponieważ w filmach on wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Starałam się nie tylko oddać jego wygląd, ale także emocje i energię.
Pewnego dnia poszłam na koncert w Monachium, na którym występował. Zobaczyłam go z bliska. Wtedy namalowałam jego kolejny portret. Opublikowałam go, potem został też opublikowany przez amerykańskie wydawnictwo. Później miałam więcej wystaw w Ameryce – aż w końcu przyjaciele Johnny'ego zobaczyli ten obraz i napisali do mnie, że jest świetny, bo udało mi się oddać to, jaki on jest naprawdę, uchwycić jego esencję.
Powiedzieli mi, że to prawdopodobnie jedyny portret, na którym rozpoznali Johnny'ego takim, jakim jest w prawdziwym życiu
Zostaliśmy sobie przedstawieni, potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy. To skromny, głęboki i interesujący człowiek. Jest poważnie zaangażowany w działalność charytatywną, ale nigdy się z tym nie afiszuje. Lubi też malować, grać na gitarze i śpiewać. Od mojego czasu namalowania przeze mnie pierwszego portretu Johnny'ego do naszego spotkania minęło 20 lat.
Wzuj moje buty
Jak udało się Pani osiągnąć taki sukces?
To jak w powiedzeniu: „Wzuj moje buty i spróbuj chodzić w nich tak, jak ja chodziłam”. Miałam pewne zaplecze, wiedzę z różnych dziedzin – a to, że zostałam artystką, ukształtowało mnie jako osobę.
Czasami patrzę na ścieżkę, którą przebyłam, i zdaję sobie sprawę, że muszę po prostu pracować, pracować, pracować. Wszystko inne powstaje wokół tego procesu. Pracujesz, a życie stawia cię w kontakcie z ludźmi, którzy pomagają ci iść dalej. Jeśli mogę komuś pomóc, robię to.
W Mariupolu zniknęło wiele moich obrazów, zwłaszcza wczesnych. Były w prywatnych kolekcjach. Jeden wisiał w biurze burmistrza. Teraz tego wszystkiego już nie ma
W Ukrainie odbywały się wystawy, na które przyjeżdżali różni uczestnicy rynku sztuki i proponowali wspólne tworzenie projektów. W ten sposób pojechałam do Hiszpanii, USA i innych karajów. Niektóre obrazy pozostały w Ameryce. Dziś bardzo się z tego cieszę, bo dzięki temu ocalały.
W zeszłym roku pojechałam na Światowe Forum Ekonomiczne do Davos. Reprezentując organizacje charytatywne spotkałam ludzi, którzy zaproponowali mi zorganizowanie wystawy w Cannes. Miesiąc później miałam wystawę w Cannes.
I tak, krok po kroku, opowiadam światu o Ukrainie.