Nie można służyć dwóm bogom
Przed inwazją życiem Wadyma rządził taniec. Ten choreograf, wykładowca na Wydziale Choreografii Nowoczesnej i Towarzyskiej Charkowskiej Akademii Kultury oraz dyrektor artystyczny zespołu tańca towarzyskiego nie miał nic wspólnego z wojskiem. Dziś jest zastępcą dowódcy batalionu. Walczył w wielu punktach zapalnych, teraz broni swojej rodzinnej Charkowszczyzny.
– Na front trafiłem rok po rozpoczęciu inwazji – mówi. – Przez pierwszych kilka tygodni byłem w obronie terytorialnej Charkowa. Rosjanie zdążyli już zająć część obwodu charkowskiego i nikt nie wiedział, jak daleko się posuną. Razem z chłopakami pilnowaliśmy wojskowego biura werbunkowego.
1 marca odesłano mnie do domu, bo akurat nie byłem potrzebny. W tym czasie w Charkowie nic nie działało, ludzie nie wiedzieli, skąd wziąć żywność. Dzięki przyjacielowi, który niestety później zmarł, udało mi się zdobyć trochę jedzenia. Dostarczałem je ludziom i tak zaczęła się moja przygoda z wolontariatem. Dołączyli do mnie przyjaciele i znajomi. Kiedy wiele osób dowiedziało się o naszej inicjatywie, wysłali pieniądze, dostaliśmy jedzenie i lekarstwa. Później przerodziło się to w organizację charytatywną. Wraz z zaprzyjaźnionym trenerem łyżwiarstwa figurowego pomagaliśmy też mieszkańcom Charkowa w ewakuacji. Gdy nasza fundacja się rozwinęła, zaczęliśmy dostarczać pomoc dla wojska w Bachmucie, Wołczańsku...
Kateryna Kopaniewa: Byłeś więc skuteczny na tyłach. Dlaczego więc zdecydowałeś się pójść na front?
Zdałem sobie sprawę, że to, co robię, to za mało. Odwiedziłem chłopaków w Bachmucie i pomyślałem, że nie można służyć dwóm bogom: albo zostanę cywilem, albo wstąpię do armii. Na początku nie powiedziałem rodzinie o swojej decyzji – żona, syn i rodzice dowiedzieli się, kiedy przeszedłem badania lekarskie i zacząłem przygotowywać się do wyjazdu na szkolenie.
To nie była kwestia odwagi, po prostu nie mogłem postąpić inaczej. Jak pozostać z tyłu, gdy twoi przyjaciele są z przodu? Jak spojrzysz w lustro, gdy oni giną? Gdybym został w Charkowie, zjadłbym siebie żywcem.
Miałeś prawo do odroczenia służby...
Tak, ponieważ jestem doktorantem. Wiem, że niektórzy próbują teraz wykorzystać studia doktoranckie, by uniknąć mobilizacji. Nawiasem mówiąc, nie porzuciłem studiowania. Oczywiście nie mogę chodzić na wykłady, ale nadal pracuję nad rozprawą doktorską z kulturoznawstwa. Utrzymuję kontakt z promotorem i studiuję. Jak widać, można to robić nawet na froncie.
Jeśli nie ja, to kto? Mój syn?
Przez te półtora roku służby przeszedłeś przez wiele gorących punktów. Jakich chwil nigdy nie zapomnisz?
Nasza brygada spędziła trzy miesiące w Lesie Sieriebrianskim w obwodzie ługańskim, gdzie ponieśliśmy ciężkie straty. Potem był Czasiw Jar, Andrijiwka i Bohdaniwka. Potem obwód charkowski: Oczeretyne, Kupiańsk...
Momenty, w których pozostajesz przy życiu tylko cudem, są na wojnie powszechne
Parkujesz samochód, a tu zaczyna się ostrzał moździerzowy. Trafiają dokładnie w to miejsce, w którym zawsze parkowałeś, tyle że tym razem z jakiegoś powodu zdecydowałeś się zaparkować po drugiej stronie ulicy.
Albo idziesz ewakuować swojego „dwusetnego” towarzysza [chodzi o tzw. „ładunek 200”, czyli w wojskowym żargonie żołnierza poległego w walce – red.], zabierasz jego ciało spod nosa wroga, a potem zdajesz sobie sprawę, że ty i twoi ludzie mieliście niesamowite szczęście, że się stamtąd wydostaliście. Dostajesz reprymendę, bo jako zastępca dowódcy kompanii nie miałeś prawa iść na ewakuację. Tyle że przecież nie mogłeś odmówić...
Śmierci moich towarzyszy nigdy nie zapomnę. Nie ma nic trudniejszego niż utrata swoich. Zwłaszcza ludzi, z którymi masz wyjątkowe wspomnienia i historie. Był żołnierz Wołodymyr, 21 lat. Kiedyś się potknął, samowolnie opuścił jednostkę, ale namówiłem go do powrotu. Wołodia był bardzo zmotywowany, chętny do walki. Przez długi czas nie pozwalano mu wychodzić na pozycję. W końcu się czekał. Poszedł na pozycję – i zginął tego samego dnia.
Przechodzenie przez takie chwile jest nieopisanie trudne. Chłopaki są różni, czasem trudni. Ale są prawdziwi. Jestem przy nich, kiedy panikują, kiedy się wypalają, kiedy są po prostu zmęczeni i potrzebują wsparcia. Wiem, co zrobić, gdy któryś popadnie w otępienie, gdy ze strachu i szoku nie rozumie, co się dzieje. Wiem, jak pracować z tymi, którzy na przykład wrócili na pole bitwy po ciężkim wstrząsie mózgu. Ale niektórzy ludzie nie potrzebują metod ani strategii. Potrzebują po prostu szczerej rozmowy lub wakacji.
Mówi się, że osoba, która została zmobilizowana, ale nie ma chęci ani motywacji do pójścia na front, nie może stać się skutecznym żołnierzem. To prawda?
Nie. Znam wiele przypadków, kiedy motywacja pojawiła się dopiero na froncie. Jeśli człowiek widzi, że dowództwo jest odpowiednie i że go traktują normalnie, dostosowuje się. Wciąż są ludzie, którzy boją się swoich błędnych wyobrażeń o wojsku. Dopiero gdy tu są, zdają sobie sprawę, że to wszystko nie jest takie straszne.
Że jeśli na przykład zachorujesz, nikt nie zmusi cię do pójścia na misję bojową. Że nawet w jednostce bojowej nie wszyscy zabijają – ktoś zajmuje się ewakuacją, ktoś obliczeniami i dokumentami. Jeśli widzę, że ktoś jest dobry w komputerach i papierkowej robocie, wolę poprosić go, by był urzędnikiem, a nie szedł do okopu.
Gdybyśmy mieli wystarczająco wielu ludzi, bylibyśmy w stanie rozłożyć obciążenie pracą bardziej efektywnie, a żołnierze mogliby odpoczywać po trzech dniach pracy, a nie piętnastu. Ale mamy problem z ludźmi, a obciążenie każdego żołnierza tylko rośnie. Tymczasem na tyłach zdrowi, silni mężczyźni mówią nam, że „nie urodzili się do wojny”.
Mam nadzieję, że nasze społeczeństwo zrozumie, że nie da się jednocześnie kochać Sił Zbrojnych i nienawidzić biur werbunkowych. Musisz dokonać wyboru
Jako zastępca dowódcy batalionu pomagasz swoim towarzyszom radzić sobie ze strachem. Czy kiedykolwiek się boisz?
Oczywiście. Każdy się boi. Pytanie tylko, jak sobie z tym radzisz. Ja mam pewną formułę, w której pierwsze pytanie brzmi: „Jaka jest najgorsza rzecz, która może ci się przytrafić?”. Prawdopodobnie śmierć. Ale nawet jeśli tak się stanie, to czy będę to czuł? Nie sądzę. Poza tym wszyscy kiedyś umrzemy.
Nie mam czego żałować, przeżyłem wspaniałe życie, byłem szczęśliwy, robiłem to, co kochałem.
Drugie pytanie w mojej formule: „Jeśli nie ty, to kto?”. Mój syn? Nie, wolę odejść teraz niż później. Ludzie, którzy mają dzieci, zrozumieją mnie.
Nie muszę przypominać sobie o mojej motywacji. Tak naprawdę walczę teraz w domu – na mojej Charkowszczyźnie, bez której nie wyobrażam sobie życia. Dorastałem w Sałtiwce, moi rodzice nadal tam mieszkają. W wieżowce stojące kilometr od ich domu uderzyło kilka rakiet. Dla mnie to najlepsze uświadomienie, dlaczego jestem na froncie. To moja ziemia i nie pozwolę nikomu jej sobie odebrać.
Teraz rozumiem, że prędzej czy później ta wojna musiała wybuchnąć. Nie myślałem o tym aż do 24 lutego 2022 roku. Byłem zajęty konkursami tanecznymi: najpierw w Charkowie, potem w Czerkasach. Na 25 lutego miałem już bilety do Bukowla. Zamiast plecaka ewakuacyjnego miałem spakowany plecak ze sprzętem narciarskim. Czasami żartuję, że nigdy nie wybaczę Rosjanom zrujnowania moich długo wyczekiwanych wakacji.
Walcz tańcząc
Jak zmieniła cię wojna?
Przestałem reagować na wiele rzeczy, które wcześniej wydawały mi się poważnymi problemami. Na przykład na awarię samochodu czy kłopoty domowe. Wszystko, co można rozwiązać za pomocą pieniędzy, nie wydaje mi się już problemem.
Zmieniło się moje podejście do ludzi. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Kiedy co pół roku wyjeżdżam na urlop i obserwuję wyluzowanych cywilów w kawiarniach, przekonuję siebie, że to wojskowi, tyle że w cywilnych ciuchach. Dzięki temu czuję się lepiej.
Zrozumiałem też, co oznacza wyrażenie „żyć chwilą”. To oglądanie ulubionego filmu, słuchanie ulubionej muzyki, rysowanie, tańczenie… na froncie. Uczenie mojego plutonu salsy, za co kiedyś dostałem nawet upomnienie. Parafrazując klasyka, odpowiedziałem na nie tak: „Wojna przemija, taniec jest wieczny”.
Potrafię tańczyć na ulicy, nawet w samochodzie. Dlatego mam pseudonim „Tancerz”. Niedawno jeden z moich towarzyszy wyznał mi, że jego marzeniem jest nauczyć się walca. Jestem gotów go nauczyć, ale on potrzebuje partnerki, a tutaj o taką trudno. Zajmuję się też fotografią. Fotografuję przyrodę, biedronki, owady, koty, jeże...
Czasami jedziesz po polu, trwa wojna, a ty robisz zdjęcia zachodu słońca. Bo jest taki piękny. I dlatego, że nie wiesz, czy go jutro też go zobaczysz
Zdjęcia z prywatnego archiwum Wadyma
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!