Exclusive
20
min

Wiktoria Sotnikowa - żołnierka z przypadku

"Miałam doświadczenie w pracy w męskim zespole i zauważyłam, że jeśli kobieta odmawia mężczyźnie bliskości, to on robi się zły, a jego fantazje na ten temat zamieniają się w plotki. To teraz wyobraź sobie kobietę, która odmówiła pięciu mężczyznom"

Chrystyna Parubij

Wiktoria Sotnikova. Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Morze flag na mogiłach żołnierzy

– W cywilu pracowałam w dziale antykorupcyjnym międzynarodowej firmy – mówi Wiktoria Sotnikowa, żołnierka Sił Zbrojnych Ukrainy. – Ukończyłam Akademię Kijowsko-Mohylańską w ramach programu ACREC – to interdyscyplinarne studia w dziedzinie zwalczania korupcji, moje drugie wykształcenie wyższe. Nie miałam zamiaru wstępować do wojska. 25 lutego 2022 r. chciałam tylko zawieźć ojca do siedziby kijowskiej obrony terytorialnej, szykującej się do obrony stolicy. Tłum był tak wielki, że się zgubiliśmy. Przez przypadek dotarłam do kwatery głównej, a tam się dowiedziałam, że armia potrzebuje prawników. I tak zostałam żołnierką.

Na początku zajmowałam się umowami z personelem wojskowym, zarządzałam dokumentami. Potem zaczęłam służyć w grupie współpracy cywilno-wojskowej. W tamtym czasie byłam pewna siebie – spokojna, opanowana, skoncentrowana i zdolna do nauczenia się wszystkiego. To nie strach prowadził mnie na tę wojnę. Po prostu czyłam, że w ten sposób mogę chronić siebie, mój dom i kraj.

Mam wykształcenie prawnicze, socjologiczne i politologiczne, umiem analizować środowisko cywilne i nawiązywać komunikację z władzami państwowymi. To dlatego się zaciągnęłam. Postrzegałam to jako sposób na wykorzystanie mojego potencjału na rzecz zwycięstwa Ukrainy.

Moja praca obejmowała również komunikację z ludnością cywilną, a także kontaktowanie się z zagranicznymi i ukraińskimi darczyńcami, którzy byli gotowi udzielić pomocy naszej jednostce.

W pierwszych dniach inwazji musiałam zajmować się ogromnymi dostawami pomocy humanitarnej, dystrybuować i sprawdzać dziesiątki ton darów. Okazało się, że i w tym jestem całkiem dobra.

Później zaczęłam koordynować działania oficerów, którzy są na linii frontu, i za pośrednictwem organizacji „Na tarczy” organizować transporty ciał poległych żołnierzy do miejsc pochówku. Otrzymuję zdjęcia ofiar i ich dane, a potem kontaktuję się z ich rodzinami.

Kiedyś szukaliśmy krewnych mężczyzny, który miał na szyi coś w rodzaju krzyżyka. Miałam pół zdjęcia jego ciała, z tym krzyżykiem. Był wyjątkowy, dzięki czemu udało nam się odnaleźć rodzinę zmarłego

Dawniej myślałam, że komunikowanie się z krewnymi ofiar jest znacznie trudniejsze. Jednak jeśli odpowiednio tę komunikację zbudujesz, możesz być całkiem skuteczna.

Do rzeczy, które głęboko mnie poruszają, należy mnogość grobów wojskowych. Uczestniczyłam w pogrzebie na cmentarzu w Trojeszczynie [dzielnica Kijowa – red.]. Jest tam wiele flag na grobach żołnierzy. Wcześniej widziałam to w telewizji, ale takie materiały zwykle kręcą z lotu ptaka, więc wrażenie nie jest aż tak wielkie. Ale kiedy jesteś w środku, wśród tych flag, masz wrażenie, że liczba poległych nie ma końca.

Cmentarz wojskowy w pobliżu Charkowa, 2024 r. Zdjęcie: Jose Hernandez/Shutterstock

Nie idziemy do wojska, by się podobać mężczyznom

Podczas służby w wojsku kilkukrotnie musiałam zmienić brygadę, bo byłam poddawana przemocy psychicznej. Taką presję wywierał na mnie na przykład jeden z dowódców. Kiedy szłam do toalety, dzwonił do mnie kilka razy, a potem krzyczał, że nie odbieram telefonu. Zaczęłam brać antydepresanty. W końcu napisałam raport, lecz przełożeni powiedzieli mi, że w wojsku nie ma zwyczaju pisania raportów o takich rzeczach. Nie przeprowadzono oficjalnego śledztwa, a ja zyskałam reputację donosicielki.

Po tym incydencie przenieśli mnie do kompanii roboczej. Zostałam dowódcą oddziału. By zdobyć posłuch u podkomendnych, musiałam robić wszystko lepiej niż oni. Prowokowano mnie: „Nie wiesz, jak to zrobić”, więc chodziłam na wszystkie najtrudniejsze patrole, nie tylko z własnymi podkomendnymi.

Kiedy mówią: „Nie dasz rady” – na początku to cię pobudza. Problemy zaczynają się wtedy, gdy jesteś już w stanie to zrobić, lecz nadal cię nie akceptują

Kiedyś, gdy jadłam śniadanie, dwóch oficerów wdało się ze mną w rozmowę. „No dobra, Wiktoria, to teraz powiedz nam coś dziewczęcego”. Popatrzyłam na nich i odrzekłam: „Czy w ogóle wiecie, jaki rodzaj pracy wykonuję, czym się zajmuję? Zajmujemy się transportem poległych żołnierzy, komunikacją z krewnymi. Nie jestem dziewczyną, jestem żołnierzem. Pracuję tak samo jak wy”. Zamilkli i jedli już w ciszy. Potem, życząc im miłego dnia, wstałam, bo musiałem iść na spotkanie. W odpowiedzi usłyszłam: „Życzysz nam miłego dnia, ale w rzeczywistości nas obraziłaś”. Zastanawiam się, w jaki sposób. Ustalając granice zawodowe?

Mężczyźni często nie rozumieją, że nie wstępujemy do wojska po to, by ich zadowolić. Miałam doświadczenie w pracy w męskim zespole i zauważyłam, że jeśli kobieta odmawia mężczyźnie bliskości, to on się robi zły, a wszystkie jego fantazje na ten temat zamieniają się w plotki. Teraz wyobraź sobie kobietę, która odmówiła pięciu mężczyznom.

Było to dla mnie bardzo trudne psychicznie, jednak z czasem nauczyłam się wyznaczać osobiste granice i prowadzić dialog na czysto profesjonalnym poziomie. Nie uśmiecham się, nie noszę spódnic, nie żartuję i nie przyjmuję komplementów. Daję jasno do zrozumienia, że przyjechałam tu wyłącznie po to, by służyć.

Chcąc coś zmienić, dołączyłam do Kobiecego Ruchu Weteranek, zaangażowanego w zmianę podejścia do kobiet w wojsku. Dzięki niemu zaczęto wprowadzać do armii mundury wojskowe odpowiednie dla kobiet i specjalne badania lekarskie. Gdy kobieta musi iść do ginekologa, powinna móc to zrobić bez jakichkolwiek problemów i nie musieć niczego wyjaśniać swojemu dowódcy.

Wciąż nie jesteśmy postrzegane jako równe mężczyznom. Miałam już czterech przełożonych i choć jestem wysoko wykwalifikowana i wydajna, wciąż jestem młodszym sierżantem, nie mogę awansować. Mężczyzna z takim wykształceniem, awansuje znacznie szybciej. To niesprawiedliwe.

W cywilu chcę wrócić do działań antykorupcyjnych. Ale to już po wojnie. Najpierw trzeba zwyciężyć.

<frame>Historia Wiktorii Sotnikowej znalazła się w zbiorze autorstwa Chrystyny Parubij pt. „Kobiety na wojnie”, niedawno wydanym przez oficynę „Duch i Litera”. Książka zawiera 20 opowiadań o życiu ukraińskich obrończyń, które zdecydowały się dobrowolnie wstąpić do armii. Została oparta na filmach emitowanych przez kanał Espresso TV. Projekt rozpoczął się w 2022 roku od kilku historii poświęconych Dniu Obrońców Ukrainy 14 października. Książkę Chrystyny Parubij możesz kupić tutaj. <frame>

Zdjęcia z prywatnego archiwum

No items found.

Христина Парубій — українська телеведуча й журналістка. На телеканалі Еспресо TV — ведуча новин. Також знімає сюжети на воєнну тематику та записує історії військових. У 2022 році запустила власний проект «Жінки на війні: історії від Христини Парубій», який триває досі. 20 розповідей про життя жінок — військових на фронті — увійшли до книжки «Жінки на війні», що нещодавно вийшла друком у видавництві «Дух і літера». Працювала редактором на телеканалі «Суспільне. Львів» (2016 - 2019)

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Mariana służyła w piechocie morskiej od 2018 roku. Tam poznała swojego przyszłego męża, członka Gwardii Narodowej. Wiosną 2022 r. trafiła do niewoli; była wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Rosjan nie obchodził jej stan. Mariana mówi, że to dziecko pomogło jej wytrwać. Bo „matka nie może się poddać”.

Została wymieniona 22 września 2022 r., była wtedy w 9. miesiącu ciąży – podczas tej samej wymiany przekazano Rosji Wiktora Medwedczuka [ukraiński oligarcha i zdrajca, przyjaciel Putina – red.]. Wraz z Marianą do domu wróciło 214 ukraińskich żołnierzy, którzy bronili Mariupola. Trzy dni po powrocie z niewoli urodziła córeczkę.

Teraz Mariana ma 32 lata. Jest matką, wolontariuszką i założycielką fundacji charytatywnej. Jej celem jest pomoc kobietom, które przeżyły rosyjską niewolę. Wspieranie takich kobiet stało się jej misją.

Zwolnienie Mariany z niewoli. Zrzut ekranu z wideo

Powiedzieli, że moje dziecko wyślą do sierocińca

– Urodziłam natychmiast po powrocie z niewoli, nie miałam więc czasu na adaptację – mówi Mariana. – Zaczęłam wychodzić na prostą dopiero wtedy, gdy moja córka skończyła roczek. Emocjonalnie to był dla mnie bardzo trudny czas, brakowało mi zasobów do zdrowego macierzyństwa. Zdałam sobie sprawę, że potrzebuję pomocy i poszłam do psychoterapeuty. Pracuję z nim do dziś.

Jest coś, wciąż sprowadza mnie z powrotem do doświadczeń w niewoli. Miałam koszmary, nie mogłam spać. Kiedy moja córka budziła się w nocy, włączaliśmy lampkę nocną dla niemowląt i wtedy nie mogłam już spać, bo w kolonii karnej spaliśmy przy zapalonym świetle. W niewoli człowiek poświęca wszystkie swoje zasoby na przetrwanie. Nie analizujesz, nie zastanawiasz się – chcesz przeżyć. A kiedy z niej wychodzisz, zaczynasz myśleć o wszystkim.

Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie: jak ja to wszystko przeżyłam? Pewnie urodziłam się w czepku

Jednocześnie dziecko kocha cię bezwarunkowo, a to świetny motywator do nowych osiągnięć. Moja córka daje mi siłę, kiedy wydaje mi się, że już jej nie mam. Wracasz do domu z pracy i chcesz po prostu się położyć i spać, jak kamień – ale nie, musisz pobawić się z dzieckiem. I wkrótce dociera do ciebie, że w tych zabawach odzyskujesz siły.

Z córeczką

Marzenie o latte i pączkach z wiśniami

Na początku myślałam, że zostanę szybko wymieniona – przecież byłam w ciąży. Ale tak się nie stało. Bardzo się martwiłam, że mogę zostać wywieziona na terytorium Rosji, gdzie odsiadują wyroki kobiety, które popełniły poważne przestępstwa. Straszyli mnie tym. Mówili, że tam urodzę tam, a potem odbiorą mi dziecko, wyślą je do sierocińca, a ja zostanę w tej kolonii. Byłam przerażona. A jeszcze bardziej się bałam, kiedy przewieziono mnie do szpitala w Doniecku – bo tam zdałam sobie sprawę, że ten scenariusz może się spełnić. Taka historia miała miejsce w Ołeniwce. Kobieta chciała wyjechać z Mariupola, jednak wraz z jej miesięcznym dzieckiem zostali zatrzymani w punkcie filtracyjnym. Zabrali ją do Ołeniwki, a dziecko zostało wywiezione w nieznanym kierunku.

Inną ciężarną kobietę zabrano do Taganrogu, skąd wróciła bez ciąży, bo poddano ją torturom

Martwiłam się, że strach i adrenalina, których nieustannie doświadczałam, wpłyną na zdrowie dziecka. Jednocześnie ono pomagało mi się trzymać. Nie miałam prawa poddać się – dla jego dobra. „Mama musi być silna” – myślałam sobie wtedy. Głaskałam się po brzuchu i rozmawiałam z córeczką.

W niewoli dużo marzyłam. Malowałam w myślach obrazy przyszłości, fantazjowałam o tym, gdzie będę chodzić, jak będę pić latte i jeść pączki z wiśniowym nadzieniem. Trzymałam się kurczowo tych fantazji. Sporządziłam też sobie w głowie listę rzeczy, które chciałabym zrobić po powrocie z niewoli. „Musisz wrócić do domu” – powtarzałam sobie każdego dnia.

Ksenia Minczuk: – Dlaczego jedni ludzie przeżywają niewolę, a inni nie? Mam na myśli psychikę.

Mariana Mamonowa: – Bardzo ważny jest wewnętrzny rdzeń. Jeśli go w sobie masz, przetrwasz. Tam, w niewoli, jesteś pod ciągłą presją nie tylko fizyczną, ale także psychiczną. Na przykład każdego dnia mówili, że nikt nas nie potrzebuje, że wszyscy o nas zapomnieli, że Ukraina nas nie wymieni. „Gdyby ktoś was potrzebował, już dawno by was wymieniono” – mówiono nam. Ale mój wewnętrzny głos mówił co innego: że to wszystko to manipulacja, że tak mówią ci, którzy nas zaatakowali, którzy nas zabijają i niszczą życie milionów ludzi. Nienasyceni, żarłoczni tyrani. Jak więc możemy ich słuchać? Czy możemy oczekiwać, że powiedzą prawdę? Nie.

Ale to nie jest łatwe. Bo kiedy powtarzają ci to samo codziennie przez 2-3 lata, w pewnym momencie wkrada się zwątpienie: może mają rację i naprawdę nikt mnie nie potrzebuje?

Pomogło mi też wsparcie i empatia innych więźniów. Wspólna walka wspierała nas wszystkich, pomagała zachować wiarę. Poza tym bez poczucia humoru możesz zwariować

Wszyscy w więzieniu wiedzieli, że jestem w ciąży, i starali się mi pomóc. Nawiązałam tam przyjaźnie. Osiem dziewcząt, które zostały niedawno wymienione, przyjeżdża do Lwowa na rehabilitację i zawsze chcą się ze mną zobaczyć, prosząc, bym przyprowadziła moją córeczkę: „Chcemy zobaczyć dziecko, które karmiłyśmy, gdy byłyśmy z tobą w niewoli”. Wtedy, w kolonii, myślały, że jest mi ciężko – a ja myślałam, że to wszystko jest trudne dla nich. Patrzyły na mnie i powtarzały: „Jeśli Mariana się trzyma, to my nie możemy się poddać”. Byłam dla nich kołem ratunkowym.

Z dziewczynami, z którymi była w niewoli

Uwolnieni najpierw chcą zobaczyć bliskich

Pracuję jako psychoterapeutka w centrum rehabilitacji „Niezłomni” – mówi Mariana. – Z ludźmi, którzy przeżyli niewolę, i tymi, którzy odnieśli obrażenia w walce. Znam wielu specjalistów, więc łatwo mi było skompletować profesjonalny zespół. Wybrałam moich współpracowników tak, jakbym wybierała ich dla siebie. Ważne jest, by zespół był empatyczny, rzetelny, wysoce profesjonalny.

Celem naszej fundacji jest pomoc kobietom, które przeżyły niewolę. Mamy pomagać im w rehabilitacji psychicznej, fizycznej i duchowej. Oznacza to pracę z psychologami, psychoterapeutami, w grupach, by pomóc podopiecznym znów poczuć się kobietami, by znów mogły żyć szczęśliwie. Ten kierunek nazwaliśmy „Heelme”.

Zapewniamy również pomoc ciężarnym żonom żołnierzy, ciężarnym weterankom i kobietom w ciąży, które na wojnie straciły mężów. Projekt ten nosi nazwę „Mommy and baby”. Będziemy dostarczać kobietom paczki dla noworodków, z produktami i dla dziecka, i dla matki. Zazwyczaj gdy kobiety rodzą, prezenty przynosi się dzieciom, a o matkach się zapomina. Otrzymaliśmy około 3000 próśb o takie paczki.

Aby otrzymać pomoc od naszej fundacji, trzeba wypełnić formularz. Musisz mieć legitymację kombatanta, akt małżeństwa (jeśli chodzi o pomoc żonie wojskowego) i akt urodzenia (w przypadku ubiegania się o pomoc dla dziecka żołnierza).

Pomagasz również tym, którzy też przeszli przez niewolę. Co najbardziej martwi osobę, która ma za sobą takie doświadczenie? Z jakimi problemami muszą pracować psychoterapeuci?

Jako psychoterapeutka muszę pracować z różnymi objawami: niekontrolowaną agresją, ciągłym zanurzaniem się w wydarzeniach z przeszłości i natrętnymi wspomnieniami. Oczywiście są też zaburzenia snu, pamięci i zmęczenie, stałe lub okresowe uczucie napięcia i niepokoju, otępienie lub brak emocji. Wiele osób powracających z niewoli nie odczuwa radości i satysfakcji z życia. Następuje to albo od razu – albo 3-4 miesiące po powrocie. W ludziach często rozwija się alienacja społeczna, a czasami nawet zachowania antyspołeczne. Bardzo trudno z tym wszystkim pracować, ale to konieczne.

Co Twoim zdaniem należy zmienić w ukraińskim ustawodawstwie, by ułatwić życie osobom, które powróciły z niewoli?

Wiele rzeczy. Na przykład takie osoby muszą przejść rehabilitację. Ale ci, którzy po wyjściu z niewoli wracają do służby, nie kwalifikują się do rehabilitacji.

Dowódcy, którzy niewoli nie przeżyli, nie rozumieją takich żołnierzy. A to jest nie tylko trudne, lecz także niebezpieczne. Dlatego tacy żołnierze zdecydowanie potrzebują dodatkowej rehabilitacji. Bo wojna jest wyzwalaczem

Dużym problemem jest to, że ludzie wracają z niewoli i są poddawani kwarantannie w szpitalach, co ogranicza ich kontakt ze społeczeństwem. I to jest kolejna trauma. Wracasz z niewoli i znów jesteś zamknięty. To jak ucieczka z jednej niewoli i znalezienie się w kolejnej.

Przede wszystkim uwolnieni chcą zobaczyć swoich bliskich. Przytulić ich, porozmawiać, uświadomić sobie, że są kochani, że o nich walczono i na nich czekano. To daje ci wewnętrzne zasoby. To potwierdzenie, że nie trzymałeś się na próżno. Dopiero po tym jak ludzie znajdą się ze swoimi rodzinami, mogą zostać wysłani na rehabilitację. Niestety zazwyczaj zwolnieni więźniowie są natychmiast zamykani w szpitalach, a służby specjalne przychodzą ich przesłuchiwać. Taka procedura nigdy nie wpływa dobrze na człowieka.

Z mężem i córką

Doświadczenie niewoli jest na całe życie. Nigdy się nie kończy, konsekwencje pozostają na zawsze. Nie da się tego wyleczyć od razu. Musisz nauczyć się z tym żyć. Dlatego rehabilitacja osób, które przeżyły, jest niezbędna. Pomaga ludziom wrócić do normalnego życia, a wojsku – być skutecznym.

400 Ukrainek w rosyjskiej niewoli

Pomoc kobietom powracającym z niewoli to bardzo odpowiedzialne zadanie, ale nie boję się tej odpowiedzialności – podkreśla Mariana. – Rozumiem je, ponieważ jestem jedną z nich. Naprawdę chcę dać im to, czego sama nie mogłam dostać. Kiedy euforia powrotu mija, zaczyna się codzienne życie, w którym ciągle trzeba coś „wygrzebywać”. A na to nie masz ani środków, ani siły.

Od innych nasza fundacja różni się tym, że naprawdę zna się na rehabilitacji kobiet, które przeżyły niewolę. Obecnie szukamy finansowania, lecz moje plany obejmują autonomię. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieją znaczenie naszej inicjatywy. Pomagamy tym, którzy oddali najcenniejszą rzecz – swoją wolność – by chronić Ukrainę. Ci ludzie przeżyli 14 rodzajów tortur z 16 sklasyfikowanych. To są ludzie złamani. Musimy pomóc im znów stać się całością.

W rosyjskiej niewoli znajduje się około 400 ukraińskich kobiet. Prawdopodobnie nikt nie zna dokładnej liczby.

Wielu więźniów umiera z powodu tortur, a niektórzy z nich zmieniają stronę pod wpływem rosyjskiej propagandy. Każdego dnia tracimy Ukraińców, to katastrofa. Chciałbym, aby więcej osób i inicjatyw zaangażowało się w wymianę więźniów.

Wzywam was do walki o wszystkich! W przeciwnym razie przegramy tę wojnę. Nie mamy prawa do tego dopuścić
20
хв

Jeśli ciężarna Mariana się trzyma, my też nie możemy się poddać

Ksenia Minczuk
Katsper Senickiy

Nikt nie powinien przez to przechodzić

Jeżdżę do Ukrainy co jakiś czas, ale zazwyczaj pociągiem, autobusem lub samochodem – mówi Kacper. – Tym razem przy okazji podróży chciałem zrobić coś pożytecznego. Zainspirowała mnie historia estońskiego posła Kristo Enn Vaga, który z Tallina do Kijowa przejechał na rowerze 1700 kilometrów, by pomóc ukraińskiej armii. Powiedział: „Wojna jest o jedną przejażdżkę rowerem z Estonii”. To zdanie wywarło na mnie duży wpływ. Postanowiłem też pojechać do Ukrainy, tyle że z Warszawy.

Nie przygotowywałem się fizycznie – mam już doświadczenie w pokonywaniu długich dystansów na rowerze. W 2013 roku przejechaliśmy z ojcem 800 km wzdłuż polskiego wybrzeża Bałtyku. Pokonanie ponad 100 km dziennie to dla mnie nie problem.

Chcę zwrócić uwagę na ukraińskich żołnierzy, którzy są w niewoli. Wiem, że w Ukrainie to drażliwy, ale i ważny temat. Niestety poza Ukrainą nie jest on szeroko omawiany. Kwestia jeńców wojennych ma też dla mnie znaczenie osobiste.

Mój przyjaciel był takim jeńcem, został zwolniony w zeszłym roku. To, co mi opowiedział, było przerażające: głód, tortury, znęcanie się

Widziałem zdjęcia jego obrażeń – nikt nie powinien przechodzić przez coś takiego. Teraz jest na rehabilitacji, stopniowo wraca do życia wśród ludzi i pracy w siłach obronnych. Dlatego wraz z ekipą naszej fundacji Stus Collective [od nazwiska Wasyla Stusa, patrona fundacji, ukraińskiego poety i bohatera walki z rosyjskim totalitaryzmem – red.] postanowiliśmy zorganizować akcję zbierania funduszy na rehabilitację osób, które wróciły z niewoli. Moja wyprawa rowerowa jest po to, by zwrócić uwagę ludzi na tę zbiórkę.

Jeszcze przed wyjazdem zorganizowaliśmy w Warszawie imprezę wspierającą nasz przedsięwzięcie. Potem przejechaliśmy rowerami przez stolicę.

W drodze do centrum Kijowa

Już na początku rosyjskiej inwazji postanowiłem z przyjaciółmi, że pomożemy Ukraińcom. Dzwoniliśmy do różnych magazynów, szukając pomocy dla uchodźców i żołnierzy. 26 lutego 2022 roku wysłaliśmy pierwszą przesyłkę.

Wtedy poznałem Ołeksija Rudenkę, znanego ukraińskiego wolontariusza. Razem organizowaliśmy transporty różnych towarów dla ukraińskiego wojska na trasie Wilno-Warszawa-Lwów.

W ciągu pierwszych sześciu miesięcy wielkiej wojny, kiedy zajmowałem się tylko wolontariatem, wysłaliśmy do Ukrainy co najmniej 20 pojazdów różnych typów i z różnym wyposażeniem

W tym czasie zaczęliśmy też organizować wydarzenia kulturalne mające pomóc w integracji ukraińskich uchodźców w Polsce. Urządzaliśmy wystawy charytatywne, rave'y, występy, protesty pod ambasadą rosyjską itp.

Innymi słowy, pracowaliśmy na dwóch kierunkach: wysyłanie towarów dla wojska i organizowanie różnych wydarzeń dla Ukraińców. Wszystkie moje myśli krążyły wokół tych spraw. W końcu założyliśmy Stus Collective.

Pod Kijowem

Kraj w stanie wojny, inni ludzie

Jechałem, zatrzymując się tylko na odpoczynek. Po drodze spotykałem dobrych ludzi. Na przykład pierwszej nocy zatrzymałem się na kempingu, gdzie wcześniej zarezerwowałem sobie miejsce. Jeszcze będąc na trasie zadzwoniłem i uprzedziłem właścicieli, że przyjadę za 3-4 godziny, bo jadę na rowerze. Czekali na mnie. Po przyjeździe zaczęli mnie wypytywać, kim jestem, skąd przyjechałem i dokąd jadę. Kiedy im wszystko opowiedziałem, zaprosili mnie do stołu, by przy ciepłym posiłku świętować moje urodziny. Bardzo wspierali mnie i moją inicjatywę, przekazali darowiznę na naszą zbiórkę. No i za nocleg nie wzięli ode mnie ani grosza. Spałem za darmo, i to nie w namiocie.

Kolejna niezwykła rzecz przydarzyła mi się na granicy. Pojechałem do przejścia granicznego, które można przekroczyć tylko samochodem. Jedynym punktem kontrolnym, przez który można do Ukrainy wjechać rowerem, jest Medyka – Szeginie, tyle że to nie po drodze. Ale miałem szczęście, bo dwie dziewczyny z Łucka zabrały mnie do swojego samochodu. Jechały z Warszawy. Kiedy usłyszały, co robię i dlaczego, były pod wrażeniem. W Łucku znalazły mi nocleg, zapłaciły za niego, a następnego dnia przed wyjazdem jedna z nich przyniosła mi jedzenie na drogę – kaszę gryczaną, słodycze. To było bardzo miłe.

"Cieszę się, że mogłem zrobić coś pożytecznego dla Ukrainy i przypomnieć innym, że musimy nadal ją wspierać"

Wcześniej byłem w Ukrainie ze 30 razy, także już po rozpoczęciu inwazji. Bardzo się zmieniła. Widać, że to kraj w stanie wojny: wszędzie są metalowe „jeże”, instalacje obronne przy wjazdach do miast, posterunki kontrolne i wielu ludzi w mundurach na ulicy. Ludzie też się zmienili.

A jak ciepło zostałem przywitany w Kijowie! Zupełnie się tego nie spodziewałem.

Byli moi przyjaciele, media, żołnierze, którzy wrócili z niewoli, przedstawiciele kijowskiej społeczności rowerowej. Nie sądziłem, że moja akcja może na kogoś aż tak wpłynąć

Wydawało mi się, że nie robię nic specjalnego. Jednak największą radością dla mnie jest rezultat: podczas mojej rowerowej przejażdżki udało się zebrać około 10 tysięcy złotych, czyli ponad 100 tysięcy hrywien. Zbiórka nie została jeszcze zamknięta.

Ten wyjazd pomógł mi uświadomić sobie, że każdy z nas może więcej, niż nam się wydaje. Cały nasz zespół wykonał świetną robotę – w końcu to, że udało nam się zebrać taką kwotę, to nie tylko moja zasługa. Cieszę się, że mogłem zrobić coś pożytecznego dla Ukrainy i przypomnieć innym, że musimy nadal ją wspierać.

Chciałbym odbyć jeszcze jedną taką podróż – tyle że przez wyzwolone ukraińskie miasta: Donieck, Berdiańsk, Ługańsk, Melitopol – aż na Krym. To jest teraz moje marzenie.

***

Zbiórka funduszy na rzecz akcji „Wspieraj Azow” (która zapewnia pomoc żołnierzom 12. Samodzielnej Brygady Gwardii Narodowej i ich rodzinom) potrwa do końca powrotnej podróży Kacpra do Warszawy. Zebrane pieniądze  zostaną przeznaczone na:

  • telefony, ładowarki, słuchawki dla osób poszkodowanych;
  • specjalną odzież, dostosowaną do ich potrzeb;
  • artykuły higieniczne, ręczniki, kubki;
  • usługi diagnostyczne — obrazowanie komputerowe i rezonans magnetyczny;
  • transport rannych między szpitalami;
  • hospitalizację rannych żołnierzy;
  • zabiegi chirurgiczne;
  • pobyt w ośrodkach rehabilitacji psychoneurologicznej;
  • protetykę.

Do zbiórki możesz dołączyć TU.

20
хв

„Wojna jest o jedną przejażdżkę rowerem z Polski”. Wielka wyprawa Kacpra Sienickiego

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Ukraina na zdjęciach w październiku 2024 roku

Ексклюзив
20
хв

Anne Applebaum: Ci, którzy promują „pacyfizm” i są gotowi oddać Rosji terytorium, ludzi i ideały, nie nauczyli się niczego z historii XX wieku

Ексклюзив
20
хв

Czołg, który strzela do cywilów, chowając się za cerkwią, to Rosja

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress