Mówią na nią Kudriawa - Kędzierzawa z powodu burzy kręconych włosów. 30-letnia żołnierka używa tego pseudonimu na portalach społecznościowych i w mediach. Jest jeszcze jeden, roboczy, tajny, używany podczas misji bojowych. Jego nie zdradzimy.
I jest Chrystyna Iwaniwna – to uznana dowódczyni grupy wsparcia bojowego i zastępczyni dowódcy baterii moździerzy.
Z perfumerii na front
Moja droga do wojska zaczęła się od... targów pracy: zaproponowano mi pracę kierowniczki klubu w jednostce wojskowej – mówi Chrystyna. – W 2013 roku miałam 18 lat, pracowałam już jako sommelierka i konsultantka w luksusowej perfumerii.
Postanowiłam spróbować. Klub w jednostce wojskowej jest instytucją kulturalną. Miałam być odpowiedzialna za zajęcia rekreacyjne personelu wojskowego służącego w Iwano-Frankiwsku.
Wkrótce potem wybuchł Majdan, podczas którego niektórzy oficerowie zostali wysłani na protesty w celu „ochrony porządku publicznego”. Żony stanęły przed jednostką, by to uniemożliwić.
Pamiętam to dziwne uczucie, kiedy rano idziesz do pracy, a wieczorem przygotowujesz kanapki dla tych, którzy stoją na barykadach w budynku rady miejskiej
Potem była aneksja Krymu i wydarzenia na Wschodzie, gdzie nasza jednostka pojechała jako jedna z pierwszych. A mnie tam nie zabrali.
Chciałaś iść na front?
Wydawało mi się to logiczne: jeśli złożyłam przysięgę narodowi ukraińskiemu, musiałam go bronić. Ale ponieważ moją specjalizacją było „kulturowe, moralne i psychologiczne wsparcie personelu”, dowódca kompanii tylko się roześmiał: „Co zamierzasz tam robić, rozdawać ulotki?”
Słyszałam też gorsze rzeczy: że kobieta na wojnie to tak zwana „kobieta polowa”, której zadaniem jest zadowalanie żołnierzy. Niestety stereotyp „wojna to nie babska sprawa” pokutuje do dziś
W 2014 roku mnie to bolało, ale teraz mnie śmieszy.
Dla mężczyzn, którzy wypowiadają takie stwierdzenia, jest to reakcja obronna, coś w rodzaju próby ochrony swojego prawa do władzy. Chociaż stereotypy stają się coraz mniej powszechne, nadal istnieją. Nawet teraz kobieta w wojsku musi być trzy razy lepsza od mężczyzny, żeby się liczyć.
Często musisz wręcz poprosić o misję, chociaż w wojsku uważa się, że to przynosi pecha. Ale kobiety nie przejmują się przesądami: wiemy, że jeśli nie poprosisz, prawdopodobnie nie zostaniesz uwzględniona. Na linii frontu nie ma czasu na seksizm – zadaniem jest przetrwanie. Ale nieco dalej od niej jest już inaczej.
Spójrz w gwiaździste niebo, aby wygrać
Fakt, że nie zostałam powołana na front w 2014 roku, był głównym powodem, dla którego poszłam na studia do Akademii Gwardii Narodowej. Chciałam podejmować własne decyzje. Po pięciu i pół roku studiów ukończyłam je z wyróżnieniem i zostałam oficerką w brygadzie szybkiego reagowania.
Cały 2021 rok upłynął pod znakiem szkoleń – nasza brygada została sformowana zgodnie ze standardami NATO, pracowali z nami międzynarodowi instruktorzy. W grudniu było już napięcie, ludzie rozumieli, że dojdzie do eskalacji. Ale myślałam, że główny rosyjski atak nastąpi na wschodzie.
24 lutego byłaś na linii frontu?
— Byłam w Stanicy Ługańskiej na dyżurze bojowym. Moim zadaniem było zbieranie i analizowanie informacji o wrogach. O 3 nad ranem wysłuchałam przechwyconej rozmowy Rosjan – wymieniali konkretne cele, które planowali zbombardować. Wśród nich było nasze stanowisko dowodzenia. Już o 6 rano na rozkaz dowódcy opuszczaliśmy Stanicę Ługańską, aby połączyć się z naszym oddziałem w innym miejscu. Lotnictwo i artyleria walczyły, samochody płonęły, a jedna z naszych grup weszła do walki i poniosła straty. Zobaczyłam, jak wygląda prawdziwa wojna. W głowie miałam milion myśli: co dalej, czy napisać pożegnalną wiadomość do rodziców (cieszę się, że tego nie zrobiłam). A może powinnam spróbować zamknąć oczy i pozwolić temu wszystkiemu być snem? Bałam się.
Boisz się teraz?
— Tak, ale raczej nie o siebie, a o moich towarzyszy broni, z którymi wyjeżdżam na misje. Kiedy ponieśliśmy pierwsze straty, pomyślałam, że łatwiej byłoby umrzeć, niż patrzeć na to wszystko. Strach pozostał do dziś, choć może już nie tak silny jak kiedyś. Na wojnie strach pomaga przetrwać.
Przeszliśmy przez wiele punktów zapalnych. Miasta, które na zawsze pozostaną w naszej pamięci, niestety zostały już zniszczone przez okupantów. Mimo tego, że moja znajomość z Donbasem miała miejsce podczas wojny, zakochałam się w Rubiżnem, Siewierodoniecku... Dowódca jednostki nauczył mnie dostrzegać piękno wokół.
W dni kiedy nie mogłam jeść, ani spać (myślałam, że nie mam do tego prawa), dowódca poprosił mnie, abym po prostu podniosła głowę, spojrzała w niebo i oddychała. Podziwiała gwiazdy, kwitnące drzewa
"eśli nie zauważymy, że świat się nie zatrzymał, nie będziemy w stanie wygrać" – powiedział.
Dlatego Rubiżne i Siewierodonieck są dla mnie piękne i wyjątkowe. Podziwiałam ich ulice, murale i pola słoneczników. Jednak teraz boję się tych pól, ponieważ podczas działań wojennych to niebezpieczne miejsca. Nie możesz dojrzeć wroga w słonecznikach.
Każdy z nas ma kogoś, kogo prosi o poinformowanie rodziców, jeśli zginie
Walka uliczna to inna historia. W mieście nie ma linii demarkacyjnej. Ty i wróg jesteście na sąsiednich ulicach, a czasem w sąsiednich drzwiach.
Rosjanie nie mają zasad prowadzenia wojny. Są gotowi poświęcić setki swoich żołnierzy i zrobić straszne rzeczy, by zająć jedną wioskę. Na przykład bombardują zbiorniki z azotem, których eksplozje sprawiają, że dzielnice składają się jak domki z kart
Kwas azotowy pali drogi oddechowe, powodując wymioty i okropny kaszel. Wielu z naszych chłopaków to miało, gdy byliśmy w zakładach „Azot” w Siewierodoniecku.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że prosisz swoich towarzyszy, by nie płakali, jeśli umrzesz. Czy udaje Ci się nie płakać, gdy tracisz swoich ludzi?
— Na linii frontu – tak. Zwykle ponosimy straty podczas operacji bojowych i w takich momentach bez względu na to, co się dzieje, musimy się pozbierać i kontynuować pracę. W przeciwnym razie będzie więcej ofiar. Łzy przychodzą później...
Po bitwie, kiedy chłopaki niosą poległego zwiadowcę i nie mogą powstrzymać się od płaczu. Albo na pogrzebie. Kiedy zginęli moi koledzy – dwa wielkie „niedźwiedzie”, które gotowały nam obiady i rozśmieszały nas swoimi żartami – zabrałam ich amunicję z samochodu. Moje ręce były pokryte ich krwią, a mój mózg nie chciał uwierzyć, że to mogło się stać.
Mój dowódca poprosił mnie, bym poinformowała jego rodzinę, gdyby zginął. Każdy z nas ma kogoś, kogo o to prosi.
Lampa do manicure i poezja Izdryka jako środek uspokajający na froncie
Słyszałam stwierdzenie, że na wojnie ludzie nie mają płci, każdy jest jednostką bojową. Kim jesteś na wojnie: jednostką bojową czy kobietą?
— Profesjonalistką. Oczywiście różnimy się od mężczyzn, ale na linii frontu liczy się tylko to, jak skutecznie wykonujesz swoje zadanie. W spokojnym środowisku istnieją niuanse, ale zależą one głównie od osoby, a nie płci.
Znam dziewczyny, które na wojnę zabierają ze sobą lakier żelowy i lampę do manicure, a z frontu zaglądają do miast, by przedłużyć sobie rzęsy. To je uspokaja. Ja w wolnym czasie wolę spać
Niektórzy chłopcy na froncie często wyglądają schludniej ode mnie – to też kwestia osobistego wyboru i priorytetów.
Są też sprawy czysto praktyczne, np. mundury. Wciąż nie mamy kobiecych mundurów. Przy mojej budowie ciała jako żołnierza (jestem wysoka i szczupła) męski mundur mi odpowiada. Ale jeśli kobieta ma duży biust, potrzebuje specjalnej kamizelki kuloodpornej z ceramiczną płytą, której zdobycie jest nie lada problemem.
Kobietom w wojsku nie wydaje się bielizny, co dodatkowo utrudnia sprawę. Pamiętam, jak na początku Wielkiej Wojny suszyłam bieliznę pod ręcznikiem, żeby nie zwracać na siebie uwagi mężczyzn. Z czasem przestałam ją ukrywać.
Jestem dziewczyną z Galicji i przyszłam do wojska z całym zestawem stereotypów. Ale z czasem przeświadczenie, że „dziewczyna powinna pozostać dziewczyną”, wpojone mi w dzieciństwie, zmieniło się przekonanie, że „człowiek powinien pozostać człowiekiem”.
W mediach społecznościowych jest film, na którym składasz karabin maszynowy, czytając poezję Jurija Izdryka. To twoja medytacja?
— Tak. Inspiruję się kreatywnością i rozwijam umiejętności motoryczne (śmiech). Naprawdę kocham poezję i kiedy w pośpiechu opuszczaliśmy Stanicę Ługańską, pierwszą rzeczą, którą włożyłam do plecaka, był zbiór wierszy Izdryka. Czytałam je chłopakom w ziemiankach podczas ostrzału:
Kiedy dojdziesz do krawędzi i
przekraczasz krawędź
a ciemność cię pochłonie
pomyśl tylko jedno życzenie –
żeby powiedziała:
„Nie bój się.
Jestem z tobą”...
Teraz mam przy sobie zbiór współczesnych poetów „Nikt tak nie kochał”. Kiedy tylko mam okazję, czytam go i znajduję odpowiedzi na wiele pytań. Zawsze mam też przy sobie haftowaną koszulę mojej mamy i zdjęcie mojej rodziny, zrobione, gdy byłam dzieckiem.
Zasypianie w ciszy to prawdziwe wyzwanie
Jak wojna cię zmieniła?
Stałam się bardziej kategoryczna, ale nie sądzę, bym się zatraciła. Czasami czuję, że brakuje mi zasobów.
Sam fakt, że istnieją miasta takie jak Iwano-Frankiwsk, gdzie ludzie mogą wieść względnie spokojne życie, sprawia, że jestem szczęśliwa. Chcę przyjeżdżać do spokojnych miast i cieszę się, gdy widzę żołnierzy przechodzących rehabilitację.
Kiedy widzę cywilów cieszących się życiem, staram się myśleć, że przekażą datki na armię i pomogą, ponieważ w Ukrainie nie ma rodzin, które nie zostały dotknięte wojną.
To nie „wszyscy nieznajomi mężczyźni w wieku wojskowym” mnie wkurzają, ale raczej pojedyncze przypadki uderzającej hipokryzji – kiedy na przykład jakiś bloger mówi mi, jak bardzo kocha Ukrainę, a następnie wykorzystuje swoje dokumenty wolontariusza, by podróżować na Malediwy.
Miałam swego rodzaju depresję, kiedy wróciłam do domu i zdałam sobie sprawę, że nie chcę nic robić. Leżałam całymi dniami i zmuszałam się do snu, ponieważ sen pomagał mi zapomnieć i nie obwiniać się za to, że nie byłam w strefie walk.
Zasypianie w ciszy to osobne wyzwanie. Leżysz i podświadomie czekasz, aż coś się wydarzy, bo cisza w nocy nie jest już dla ciebie normalna. A dźwięk pracującej windy, jak się okazuje, jest bardzo podobny do dźwięku artylerii...
Gdy widzę tłum, moim pierwszym odruchem jest natychmiastowe rozdzielenie ludzi, bo jeśli uderzy pocisk, zginą. Potem uświadamiam sobie: „Chrystyna, to jest Iwano-Frankiwsk, a ty nie jesteś na linii frontu”
Praca z psychologiem pomaga mi radzić sobie z takimi rzeczami. Dopóki sytuacja w mojej okolicy jest pod kontrolą, potrafię znaleźć godzinę na sesję ze specjalistą. To konieczne, by walczyć i nie zwariować.
Co jeszcze pomaga Ci wytrwać?
Zrozumienie, jak cenna jest dla mnie Ukraina. To moja ziemia, na której chcę żyć, rozwijać się i pozostać sobą. Rosja celowo niszczy naszą tożsamość. Okupanci chcą, aby Ukraińcy zasymilowali się z nimi, abyśmy nie mieli myśli o samoidentyfikacji. Walczę o to, byśmy już nigdy nie czuli się gorsi.
Rosja chce na arenie światowej zademonstrować, że stoi wobec nas na uprzywilejowanej pozycji. Wcześniej to samo zrobiła w Gruzji, Mołdawii, Iczkerii i Czeczenii.
Teraz Federacja Rosyjska ostrzy sobie zęby na Ukrainę, która jest częścią demokratycznego świata i jednocześnie jego przyczółkiem
Chciałabym, aby nasi zachodni partnerzy zrozumieli, że jeśli Rosja zdobędzie Ukrainę, pójdzie dalej. Sytuacja na froncie jest bardzo trudna, każde opóźnienie w amunicji jest krytyczne, a życie tysięcy ludzi jest zagrożone. Ale naszym zadaniem jest utrzymać się, walczyć i ostatecznie zmusić Rosję do wycofania swoich wojsk. A stanie się to tylko wtedy, gdy okupanci zdadzą sobie sprawę, że nie są w stanie zrealizować swoich planów.
Wesprzyj Sestry
Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!