Exclusive
20
min

Ukraińskie filmy to kino europejskie ze wschodnią duszą

W 2021 roku ktoś zapytał Olega Sencowa, czy ciągle będzie robić filmy o wojnie. Odpowiedział: Absolutnie nie, chcę robić filmy dla dzieci, następny będzie o miłości. Dziś Oleg jest na froncie - mówi Beata Bierońska-Lach, dyrektorka projektu UKRAINA! Festiwal Filmowy

Anastazja Kanarska

Beata Bierońska-Lach, dyrektorka UKRAINA!FF. Zdjęcie: archiwum prywatne

No items found.

9. edycja festiwalu to nie tylko przegląd ukraińskich produkcji, ale również przestrzeń na refleksję o wspólnych wartościach, trudnych momentach i przyszłości w czasach wojny.

W trakcie poprzednich edycji pokazano 300 filmów: najlepsze współczesne ukraińskie fabuły, dokumenty, filmy krótkometrażowe i animowane; produkcje nagradzane na międzynarodowych festiwalach, ukraińskich kandydatów na Oscara. 

UKRAINA! gościła ponad 90 twórców filmowych. Zorganizowano 70 wydarzeń towarzyszących: wystawy, warsztaty, debaty oraz koncerty. Jakie emocje i historie kryją się za tym festiwalem, który z roku na rok zyskuje coraz większe znaczenie na polskiej mapie kulturalnej?

Dlaczego Ukraina? 

Nie jestem Ukrainką, nie mam korzeni ukraińskich, ani rodziny w Ukrainie, ale  z roku na rok przybywa mi ukraińskich przyjaciół. Zainteresowałam się tym tematem po Majdanie i aneksji Krymu. 

Pracowałam wtedy w kinie „Luna” i organizowałam festiwale różnych krajów, szczególnie tych, które są mało znane. Robiłam festiwal filmów afrykańskich, rumuńskich, afgańskich. 

Była u nas np. Diana Saqeb, która pokazywała swój film dokumentalny “25 procent” o 6 kobietach w parlamencie afgańskim. Tytułowe 25 procent wymuszał parytet miejsc dla kobiet. Dziś brzmi jak bajka, bo sytuacja kobiet w Afganistanie jest dramatyczna i praktycznie nie mogą już nic robić, nawet wyjść na ulicę bez męża, ojca, czy brata. A niedawno zasiadały w parlamencie i mogły decydować o rozwoju swojego kraju. 

Więc zawsze mnie interesowały tematy, nie chcę powiedzieć trudne, ale mało znane, które mogą być ciekawe dla nas, dla Europejczyków

W Polsce kompletnie nie znaliśmy kina ukraińskiego. Mocno promowano kino rosyjskie. Kiedy zaczynaliśmy, to nie raz słyszałam pytania również od dziennikarzy: „Czy coś jest ciekawego w kinie ukraińskim? Przecież to kino postradzieckie.” A przecież tak nie było i nie jest.

Kino ukraińskie, szczególnie po Majdanie, poszło w kierunku kina europejskiego. Filmowcy kształcą się w szkołach europejskich, w łódzkiej Filmówce, w szkole Wajdy, w Warszawskiej Szkole Filmowej. Filmy, które powstają, są ukraińskie, czerpią z ukraińskiej tożsamości, tradycji, pamięci i są zdecydowanie na poziomie europejskim. 

To kino europejskie ze wschodnią duszą.

UKRAINA! Festiwal Filmowy. Zdjęcie: materiały prasowe

Jak poznawałaś to kino?

Razem z widzami i twórcami. W tym roku Taras Droń będzie pokazywać swój drugi film  „Szklany dom”, a ja mam w pamięci jego pierwszy obraz. To jest bardzo ciekawe obserwować to, co się dzieje w kinie ukraińskim, bo rzadko który twórca ma tak dużo materiału do zrobienia filmów, jak filmowcy z Ukrainy. Przecież ostatnie 10 lat Ukraina przeżyła: Majdan, aneksję Krymu, wojnę w Donbasie, a teraz pełnoskalowa wojna w Ukrainie. To są duże wyzwania, ale też dużo ciekawego materiału oraz inspiracji do kręcenia filmów.

2022 rok spowodował, że ja też zupełnie inaczej spojrzałam na Ukrainę, na filmowców, którzy w listopadzie 2021 roku jeszcze byli na czerwonym dywanie naszego Festiwalu, rozmawialiśmy o planach i mieliśmy dyskusję o przyszłości kina ukraińskiego. I pamiętam, że właśnie Taras Droń mówił, że marzy, by robić kino uniwersalne, już nie pokazywać wojny w Ukrainie, bo zależy mu, żeby to kino miało szerszy rezonans, że temat wojny w Ukrainie już zmęczył widzów na świecie. 

Tak samo mówił Oleg Sencow, któremu zadano pytanie: „Film „Nosorożec” jest okrutny. Tyle lat spędziłeś w łagrze, napatrzyłeś się na okrucieństwa i teraz chcesz je pokazywać na ekranie?”

A Sencow odpowiedział: „Absolutnie nie, ja chcę kolejny film zrobić dla dzieci, pokazywać piękno na ekranie, szczęście, miłość.” 

Rzeczywistość zweryfikowała plany. Oleg jest na froncie, a Taras jest wolontariuszem, organizuje zbiórki dla wojska i ciągle jest w podróży. Zbiera datki, dary i przewozi je do Ukrainy.

„Real” Olega Sencowa. Zdjęcie: materiały prasowe

My, jako festiwal, też mocno włączyliśmy się w pomoc Ukrainie. W 2022 roku zorganizowaliśmy około 200 pokazów charytatywnych filmów ukraińskich w całej Polsce. Weszliśmy we współpracę z kinami, które bardzo chętnie się włączyły w akcję. Na co nie można było liczyć wcześniej, ponieważ nie były zainteresowane kinem ukraińskim. 

Od dwóch lat przypominamy o tym, że w Ukrainie jest pełnoskalowa wojna. Po to też jest nasz festiwal

W zeszłym roku przygotowaliśmy panel poświęcony aktorom, którzy przyjechali do Polski i próbują się odnaleźć w branży. To były bardzo cenne spotkanie. Jak znaleźć pracę w Polsce? Najważniejsze to nauczyć się języka i szczerze mówić o tym, co się potrafi. 

W tym roku bardzo się cieszę na panel dla producentów, gdzie spotkają się producenci z Polski i z Ukrainy, i będziemy mogli porozmawiać o konkretach, o współpracy i możliwości wsparcia kina ukraińskiego oraz producentów ukraińskich. Mam nadzieję, że będzie przedstawiciel Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, ponieważ do tej pory większość krajów europejskich dofinansowuje produkcje ukraińskie, natomiast Polski Instytut Filmowy wspiera polskie produkcje o Ukrainie. No, chociażby „Pod wulkanem” Damiana Kocura, w którym nie pada ani jedno polskie słowo. Ja się bardzo cieszę, że taki film jest polskim kandydatem do Oscara. Ale jestem też za tym, żeby Ukraińcy sami mogli kręcić filmy o sobie, bo oni zrobią to najlepiej. 

Ukraińscy filmowcy rozmawiają też o tym, czy jest dobry czas na filmy fabularne o wojnie. Czy nie jest na to za wcześnie?

A jaki jest Twój ulubiony ukraiński film?

Moim ulubionym filmem od lat są „Zapomniani” Darii Onyszczenko z Maryną Koszkiną w roli głównej. To jest film z 2019 roku, ale akcja dzieje się w okupowanym przez rosyjskich separatystów Ługańsku. O nauczycielce języka ukraińskiego, która nie może uczyć już ukraińskiego i ma się przestawić na język rosyjski. Zderza się z brutalną rzeczywistością w której jej przyjaciele i znajomi z pracy, nagle podporządkowują się nowemu reżimowi.  Natomiast ona absolutnie nie jest w stanie tego zaakceptować i czuje się bardzo osamotniona. Finał jest taki, że bohaterka wyjeżdża z rodziną do Kijowa, bo nie ma innego wyjścia i tam chce rozpocząć nowe życie. Ale w Kijowie też się czuje osamotniona. To jest bardzo ciekawa opowieść. Ja zresztą bardzo lubię Marynę. Ona zagrała też w filmie Tarasa Dronia „Z zawiązanymi oczami”. Delikatna, ale mocna w swoich rolach. Ten film też można uznać za jeden z moich ulubionych.

Lubię małe kobiece historie, kobiety, które muszą się odnaleźć w trudnych warunkach, gdzie nie są akceptowane albo zmuszane do życia wbrew sobie, a mimo tego podejmują walkę, żeby żyć inaczej, nie poddawać się presji, która jest dookoła

A była kiedyś taka sekcja programu?

Tak, od lat mamy „Kobiece historie”. Ale wiesz, to też wynika z tego, że teraz kobiety w Ukrainie doszły do głosu i one tworzą filmy. Bardzo dobrymi reżyserkami, które tworzą kino autorskie są Tonia Noyabrova (“Czy mnie kochasz?”), Iryna Tsilyk (“Feliks i Ja”), Maryna er Gorbach (“Klondike”), Czy  znakomita też jako dramaturżka Natalia Worożbyt, która zrobiła znakomity film „Złe drogi”. Mieliśmy przyjemność pokazywać ich filmy i gościć je na naszym festiwalu. Z mężczyznami jest różnie, bo musieli zostać w Ukrainie albo są w wojsku i kręcą materiały na froncie. W tym roku będziemy pokazywać dokument „Real” Olega Sencowa, w którym została udokumentowana akcja wojskowa. Po prostu włączył kamerę w okopie i nakręcił na żywo. To może być bardzo ciekawe.

„Szklany dom” Tarasa Dronia. Zdjęcie: materiały prasowe

Jaki opisałabyś widza/widzkę Festiwalu Filmowego UKRAINA!?

Naszą widzką jest kobieta od mniej więcej 25 do 55 roku życia. To jest ten nasz główny widz, widzka dominująca. I niezależnie tutaj od kraju, więc mamy po połowie. Polki i Ukrainki. Ale wiesz, to co teraz mówię, to nie jest nic odkrywczego, bo taki jest profil każdej osoby, która korzysta z kultury czy chodzi do teatru, czy na koncerty. Głównym odbiorcą kultury jest kobieta.

I słowo „kultura” też kobieta.

Tak, tak, mówi się, że światem rządzą mężczyźni, ale w kulturze dominują kobiety, w zarządzaniu również. Mamy ministrę kultury i szefową Polskiego instytutu Sztuki Filmowej, kobiety tworzą kulturę. Szczególnie teraz. 

Początek był taki, że z Martyną Lach chciałyśmy pokazywać polskiemu widzowi kino ukraińskie. Ale właściwie już od pierwszej edycji na naszym festiwalu byli i Polacy, i Ukraińcy. Polacy na początku uczyli się kina ukraińskiego. Padały pytania: „Dlaczego te filmy są w języku rosyjskim?” To też było związane z tym, żeby film miał szerszy rezonans, dostać się na większe rynki, miał większą oglądalność, to producenci kręcili filmy w języku rosyjskim. Wiadomo, że później ustawa spowodowała, że filmów w języku ukraińskim było coraz więcej. Teraz, po 2022 roku jest zupełnie inna sytuacja. Nawet Ukraińcy, którzy nie przywiązywali wagi do tego, że mówią po rosyjsku, bo to był ich język domu, teraz zaczynają mówić po ukraińsku. Rodzice mówią w domu po rosyjsku, a oni odpowiadają im po ukraińsku.

"Pod wulkanem"  Damiana Kocura. Zdjęcie: materiały prasowe

Co polecasz w tegorocznej edycji UKRAINA! Festiwal Filmowy?

Bardzo ważna będzie debata poświęcona dezinformacji i manipulacji w mediach. Bo nie ukrywam, że wciąż musimy zmagać się z negatywnymi komentarzami pod naszymi postami na Facebooku. Teraz działa sztuczna inteligencja, która tworzy tak oryginalne komentarze i profile, że nie jesteśmy w stanie już rozpoznać, czy to jest rzeczywiście osoba, która tak rzeczywiście myśli, czy to robota na zlecenie. Zależy mi, żeby na tej debacie poruszyć te tematy i usłyszeć praktyczne uwagi, jak rozpoznać manipulację i radzić sobie z hejtem.

Na debacie gościnią będzie m.in. Ania Tatar, ze stowarzyszenia „Nigdy więcej”, które walczy z hejtem w Polsce nie tylko wobec Ukraińców, ale też wobec społeczności LGBT, uchodźców z różnych krajów.

Czy potrafi nas łączyć ta kobieta-kultura?

Zdecydowanie tak. Kultura ukraińska i polska tak naprawdę nie różnią się bardzo od siebie.

No i wspaniały był ten polski zryw, żeby pomagać Ukrainkom i Ukraińcom! Oczywiście mamy trudne punkty naszej historii. Na pewno jest nim Wołyń i my tego tematu nie rozwiążemy. Myślę, że prędzej czy później będziemy musieli się rozliczyć z tą historią, bo unikanie tematu też do niczego nie prowadzi. Ale na pewno teraz nie jest to dobry moment na jego rozważanie. 

Teraz, kiedy w Ukrainie toczy się wojna i Ukraińcy walczą przede wszystkim o to, żeby zachować swój kraj 

Ale są też punkty historii, które nas łączą. Wiemy, co to znaczy być pod wpływami Rosji czy być zdominowanym przez Rosję, bo przez 50 lat przecież Polska też była krajem pod dużym wpływem Związku Radzieckiego i my rozumiemy, na czym polega dominacja i manipulacja Rosji. Natomiast kraje zachodnie nie potrafią tego zrozumieć.

No items found.

Dziennikarka i fotografka teatralna. Magister dziennikarstwa Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Iwana Franki. Doświadczenie zdobywała w legendarnej lwowskiej gazecie „Postup”, gdzie była odpowiedzialna za strony o kulturze na świecie. Publikowała w licznych mediach w Ukrainie i za granicą. Przez 10 lat była autorką ukraińskiego tygodnika „Nasze Słowo” (Warszawa). Duży wybór jej tekstów można przeczytać w dziale „Sztuka” Zbruc.eu. Współtworzy Sekcję ukraińską Culture.pl. Stypendystka programu Gaude Polonia – 2020 z projektem fotografii teatralnej.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację
Miesiąc miodowy Żanna Ozirina

Gdy oglądam na ekranie parę kochanków – dwoje ludzi sukcesu, którym udało się przemyśleć swoje życie na wiele lat do przodu, a potem rzucających wszystkie swoje plany w kąt, tracących orientację i przyszłość, zmieniających poglądy – jako widza ogarnia mnie złość. Ale ten gniew ma działanie terapeutyczne, bo sprawia, że sama chcę działać.

Reprezentanci „Miesiąca miodowego” w Wenecji: aktorzy Roman Łucki i Iryna Nirsza, reżyserka Żanna Ozirna i producent Dmytro Suchanow

Dla mnie to nie było tak

Oksana Honczaruk: Na „Miesiąc miodowy” otrzymała Pani grant od organizatorów Festiwalu Filmowego w Wenecji i programu Biennale College Cinema, który finansuje produkcje niskobudżetowe. Miał powstać od zera w dokładnie rok – przy założeniu, że przyznana kwota będzie jedynym źródłem finansowania projektu. O jakiej kwocie mówimy? I jak trudno było zdobyć ten grant?

Żanna Ozirna: Mówimy o 200 tysiącach euro, rywalizowaliśmy o ten grant z filmowcami z całego świata. W 2023 roku wygrały cztery projekty: z Włoch, Węgier, Ghany i Ukrainy. To pierwszy ukraiński film, który wygrał i otrzymał dofinansowanie.

Jako reżyserka z radością przyjmuję zwycięstwa, które podsycają moje ambicje – ale do tych zwycięstw, które dają mi możliwość pójścia dalej, jestem nastawiona wręcz entuzjastycznie. Kiedy w Wenecji dostaliśmy pieniądze na realizację „Miesiąca miodowego”, było to dla mnie prawdziwe zwycięstwo, bo dało mi możliwość pracowania.

Ten film bardzo mi pomógł, ponieważ, pochłonięta pracą, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o okropnych rzeczach wokół mnie. Po prostu wpadłam w wir pracy na rok.

Żanna Ozirna odbiera Grand Prix na festiwalu „Molodist”. Listopad 2024 r.

Kręciliście w Ukrainie?

Tak. Nakręcenie filmu w Ukrainie było dla nas ważne, postrzegaliśmy to jako wybór moralny i etyczny, bo wojna trwa, a wielu Ukraińców wciąż żyje pod okupacją. Ale był to także wybór praktyczny, ponieważ wielu ukraińskich filmowców straciło pracę z powodu wojny lub zostało zmobilizowanych do wojska. „Miesiąc miodowy” stał się więc naszym małym wkładem we wsparcie branży.

Jak europejska publiczność odebrała film?

Myślę, że on dobrze wypełnia swoją misję. Postrzegam ten projekt jako dyplomację kulturową, co dla mnie oznacza, że to film wyjaśniający obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy, którą nie do końca rozumieją.

Czy istnieje różnica w postrzeganiu filmów przez Ukraińców i obcokrajowców?

Ukraińcy patrzą na filmy o wojnie jak na świadectwa i oceniają je z punktu widzenia tego, czy przekazują te świadectwa, czy nie. Porównują je z własnymi doświadczeniami. Obcokrajowcy nie mają takich doświadczeń, więc patrzą na film jak na produkt artystyczny. Oceniają, jak dobrze poradziłam sobie ze scenariuszem, reżyserią, grą aktorów, dźwiękiem i kamerą. Moje rozmowy o „Miesiącu miodowym” z obcokrajowcami wyglądają jak rozmowy o sztuce. Natomiast dla Ukraińców wszystko zaczyna się od zdania: „Dla mnie to nie było tak...” Chociaż to nie jest film dokumentalny, a fabularny.

Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Nikt nie tęsknił za dawnym życiem

Na początku filmu, po eksplozjach, kiedy bohaterowie zaczynają wszystko rozbierać na części pierwsze, Ola cytuje wiersz Oksany Zabużko: „A co tam się naprawdę stało, kogo to obchodzi, Panie? Liczy się to, jak będzie, a będzie tak, jak napiszę”. Wstawiłam ten fragment, by z góry odpowiedzieć wszystkim komentatorom, którzy powiedzą, że im się to nie przydarzyło.

Ponoć włoscy krytycy narzekali, że film nie zawierał wystarczającej ilości codziennych szczegółów. Jak odebrali go europejscy filmowcy?

Nie narzekali, odnotowali to jako świadomy ruch z mojej strony. Niedawno w Ukrainie ukazała się recenzja Igora Kromfa, w której on wyjaśnia, że nie zwracam uwagi na codzienne szczegóły, bo to nie jest robinsonada, opowieść o przetrwaniu, ale film o wewnętrznej przemianie. Celowo nie pokazuję, jak bohaterowie chodzą do toalety, jak jedzą i ile mają jedzenia. Nie interesuje mnie to.

Był taki moment, kiedy powiedziałam moim zagranicznym kolegom, że ten film jest o utknięciu w nieznanym – lecz oni nie do końca to zrozumieli. Natomiast podoba im się określenie: „film o ludziach, którzy stracili wszystko i tęsknią za dawnym życiem”. Tyle że w pierwszych dniach wojny nikt tutaj nie tęsknił za dawnym życiem. Próbowaliśmy przetrwać, zastanawialiśmy się, co się z nami stanie, byliśmy kompletnie zdezorientowani. Nie wszyscy to rozumieją.

Żanna Ozirna na planie

Zauważyłam też, że kiedy zaczynasz mówić o miłości, dzieciach, karierze, sztuce, ludzie w każdym kraju to rozumieją. Ale kiedy mówisz o tożsamości, niezależności, odpowiedzialności za kraj, nawet w trzecim roku wojny, wielu obcokrajowców nie rozumie, nie akceptuje tego, a nawet są zirytowani. Tymczasem Ukraińcy są teraz bardzo skupieni na udowadnianiu innym, że to nasza ziemia, że jesteśmy Ukraińcami i że nie należy nas mylić z nikim innym.

Mieszkanie: gniazdko, schron, pułapka

Ten film bardzo mnie poruszył, bo okazuje się, że zupełnie zapomniałam, jak to było 24 lutego 2022 roku i w kolejnych dniach. To tak jakby mój mózg ukrył te wspomnienia, a podczas filmu pozwolił im się wydobyć.

Na premierę zaprosiłam kilka osób z Buczy, które przeżyły okupację. To one były punktem odniesienia dla tego filmu – ich historie stały się podstawą scenariusza. Moja przyjaciółka, która też jest z Buczy i była pod okupacją z rodzicami, płakała przez połowę seansu. Niektórzy widzą w tym siebie, inni nie. Nie chciałam nikogo wzruszać, komukolwiek imponować, przemieniać czyjąś duszę za pomocą kina. Nie chciałam manipulować, ale porozmawiać o moich wewnętrznych wątpliwościach i lękach.

Chciałam opowiedzieć nie tylko o wojnie i okupacji, ale także o tym, że ludzie z pokolenia 30+, do którego należę, są teraz zmuszeni do radzenia sobie z globalnymi problemami: jak mamy rodzić dzieci, jak planujemy przyszłość i czy to, co robimy, ma sens
Kadr z filmu „Miesiąc miodowy”

Dla wielu ludzi pierwsze dni wojny w Ukrainie to panika i ucieczka. Pani przedstawiła inną wersję wydarzeń: bohaterowie pozostali w swoim mieszkaniu, jak w schronie, i dosłownie utknęli w nieznanym. Jak widzowie odebrali takie zachowanie ludzi żyjących pod okupacją?

Rzeczywiście, wiele osób uważa, że chaos był najtrafniejszym opisem sytuacji. Niedawno znajomy krytyk filmowy powiedział, że moi bohaterowie są zbyt, z grubsza mówiąc, emocjonalnie zamrożeni. Chociaż nie ma uniwersalnego doświadczenia, istnieje wiele zupełnie różnych doświadczeń.

Ludzie, którzy upierają się, by powiedzieć, co było z nimi nie tak, zapominają o trzech podstawowych psychologicznych reakcjach na stres: walka, ucieczka, zamrożenie. Niektórzy przestraszyli się i uciekli, podczas gdy inni, jak Pani bohaterowie, „zamarli”.

Rozmawiałam z wieloma osobami, które były w podobnej sytuacji, które ukrywały się w mieszkaniu. Wszyscy oni byli zdezorientowani i nie rozumieli, dokąd uciekać i jak się zachować. Na dodatek na początku ich mieszkania wyglądały jak kryjówki. Dopiero później zamieniało się w pułapkę, a ta transformacja nastąpiła bardzo szybko. To ciekawe, jak zmienia się ta sama przestrzeń: przytulne rodzinne gniazdko, potem kryjówka, potem pułapka, a wreszcie miejsce, z którego trzeba natychmiast uciekać.

Sama miałam podobny poranek: obudziłam się przed szóstą i zaczęłam... sprzątać. To nie wybuchy mnie obudziły

Z jakiegoś powodu ich nie słyszałam, mimo że mieszkam na małym osiedlu pod Kijowem, na Zazymie. Sprzątałam i obserwowałam przez okno sąsiadkę, której tego ranka dostarczono meble. Rozładowywano je przy wejściu, a sąsiad stał tam w szoku, palił i patrzył na te meble, nie wiedząc, co z nimi zrobić.

Rozegrać uczucia pod mikroskopem

Co było później?

Zadzwoniła moja przyjaciółka i poprosiła, żebym przyjechała do niej, do dzielnicy Obołoń. Nie miałam wtedy samochodu. Jakimś cudem udało mi się zadzwonić po taksówkę, a ta zawiozła mnie z jednej strony Dniepru na drugą. Potem ja, moja przyjaciółka i jej rodzice pojechaliśmy do Żytomierza, a stamtąd do zachodniej Ukrainy. Kiedy byliśmy już względnie bezpieczni, odebrałam telefon z Polskiej Akademii Filmowej, z którą współpracowaliśmy. Polacy zaproponowali mi pokój w pensjonacie dla weteranów sceny i filmu pod Warszawą. W tamtych czasach wszystkie pokoje w tym pensjonacie były zarezerwowane dla ukraińskich artystów. Zgodziłam się przyjechać, bo w zachodniej Ukrainie nie było już miejsc – przyjeżdżali ludzie z Irpienia i Charkowa. Ale gdy tylko Kijowszczyzna została wyzwolona, natychmiast wróciłam do domu. Kolumna najeźdźców zatrzymała się o jedną wieś od naszej gromady [odpowiednik polskiej gminy – red.]. Nie dotarli do nas, ale byli bardzo blisko.

Roman Łucki i Iryna Nirsza w „Miesiącu miodowym”

Jedną z mocnych stron filmu jest duet aktorski: Roman Łucki i Iryna Nirsza. Udało im się zbudować chemię między postaciami na ekranie, odczuwalną pomimo horroru okoliczności. Co było dla Pani ważne w pracy z tymi aktorami?

To, by nie przeszkadzali sobie nawzajem. Roma jest bardzo energiczną osobą, zna swoją wartość, ma już na koncie kilka dobrych ról filmowych. A dla Iry to pierwsza duża praca, na dodatek bardzo trudna psychologicznie, ciążyła więc na niej większa presja. Ich interakcję zbudowaliśmy częściowo na miłości, a częściowo na rywalizacji. Mieli normalną relację, ale czuło się, że nie zamierzają sobie nawzajem ustępować.

Dlaczego wybrała Pani akurat ich?

Wielu aktorów służy obecnie w wojsku. Ałła Samojlenko, dyrektorka castingu, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o aktorach do filmu, powiedziała: „Wiesz, jest jeden facet, o którym po przeczytaniu scenariusza od razu pomyślałam, ale zginął kilka dni temu na froncie”. Potem rozpoczął się casting. Odpowiednich chłopaków bardzo trudno było znaleźć, ponieważ są tacy, którzy mają naturalną wewnętrzną pewność siebie, ale są i tacy, którzy jej nie mają. I w filmie możesz to poczuć – że dana osoba zbudowała tę pewność siebie. Ja potrzebowałam dwojga pewnych siebie ludzi. Może nawet trochę zbyt pewnych siebie.

Myślę, że zagranie roli Tarasa było dla Romy wyzwaniem, ale bogaty wachlarz jego doświadczeń dał mu możliwość uwolnienia się i pokazania – niektórzy powiedzieliby – słabości, choć ja bym powiedziała: ludzkiej wrażliwości i kruchości. Nie jest łatwo człowiekowi podjąć takie wyzwanie. Ira to ambitna osoba, która uwielbia wysokie stawki. Jestem pewna, że od początku była zainteresowana rozgrywaniem tych uczuć jakby pod mikroskopem.

Zdjęcia: FB „Miesiąc miodowy”

20
хв

„Miesiąc miodowy” - film, który wyjaśnia obcokrajowcom rzeczywistość Ukrainy

Oksana Gonczaruk
muzycy, żołnierzy, występ

Czarny van podskakuje na wybojach. Polna droga zaczyna schodzić stromo w dół, a sprzęt muzyczny w bagażniku buja się we wszystkie strony. GPS dawno zgubił drogę, więc kierowca jedzie „na czuja”.

– Dobra, złapałem trochę zasięgu, weź się zatrzymaj!– krzyczy Dmytro z przedniego fotela pasażera. Odwraca się do nas: – Chwilka przerwy!

Wysiadamy w szczerym polu, do moich uszu dociera cykanie koników polnych, a szum ciepłego, jesiennego wiatru przyjemnie otula. Za mną z vana wyskakuje Witalij Kyryczenko, wokalista rockowego zespołu Numer 482. W ręku ma maleńką mandolinę.

– Witamy państwa na dzisiejszym występie! – wykrzykuje i robi ukłon, a potem szeroko się do mnie uśmiecha: – Publika dziś trochę inna niż zwykle.

Witalij wskazuje palcem na pole, na którym pasą się krowy. Niektóre przyglądają się nam z zaciekawieniem. Witalij zaczyna delikatnie szarpać za struny i nucić coś pod nosem. Jest dobrą duszą zespołu, zawsze z uśmiechem, zawsze z naładowanymi na maksa bateriami. Jeszcze niedawno w sieci można było zobaczyć jego zdjęcia z okopów wokół Bachmutu, zmarzniętego i umorusanego w błocie. Służył tam ramię w ramię z żołnierzami 59. Samodzielnej Brygady Piechoty imienia Jakuba Handziuka. Dziś mówi, że gdyby nie poszedł wtedy walczyć, odebrałoby mu to głos jako artyście. Bo i oczym miałby później opowiadać? Jak mógłby mówić o wojnie, gdyby jej nie dotknął, nie przeżył? Ale przekonali go, że sztuka jest tym, co buduje tożsamość narodową przyszłych pokoleń, i artyści muszą żyć, muszą leczyć muzyką i sztuką tych, którym na froncie jest trudno. A potem Witalij z powrotem zamienił karabin na gitarę – i teraz służy w Desancie Kulturowym.

Witalij Kyryczenko. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Terapia sztuką

Desant Kulturowy to projekt niezwykły. Łączy artystów, którzy w poprzednim życiu byli muzykami, aktorami, reżyserami, a nawet lalkarzami. Pracowali na scenie w pięknych kostiumach, które dziś zamienili na mundury w barwach multicam. Szlak bojowy niektórych z nich, jak Witalija, wiódł przez najgorętsze odcinki frontu. 

Dmytro Romanczuk jest diabelsko zdolnym bandurzystą. Kiedy zaczęła się inwazja, od razu dołączył do ochotniczego batalionu broniącego Kijowa. Gdy go pytam o szczegóły, mówi jedynie: „było ciężko” – a jego wzrok ucieka w drugą stronę.

Ale kiedy rozmowa schodzi na bandurę, jego ciemne oczy zaczynają błyszczeć i prostuje się na krześle, gotowy do opowieści. Bo dla Dmytra ukraińska dusza ma dźwięk bandury

– Bandura jest integralną częścią tradycji pieśni epickiej, wyjątkowego zjawiska wędrownych śpiewaków, muzyków, kobziarzy, bandurzystów, liryków, bez których trudno sobie wyobrazić naszą kulturę i przestrzeń historyczną poprzednich pokoleń– mówi z przekonaniem. – To jest sedno, te rzeczy ukształtowały naszą naszą duchową integralność, nasze przekonania. To właśnie te rzeczy dają odpowiedź na pytanie, kim jest Ukrainiec.

Na podwórzu przed domem powoli gromadzą się żołnierze. Siadają na długich ławkach, jak uczniowie przed apelem. Na ich twarzach widzę zmęczenie i kompletny brak zainteresowania tym, co ma się za chwilę wydarzyć. Jakby ktoś kazał im tam usiąść za karę. Mężczyzn jest może ze trzydziestu. To jedna ze szturmowych brygad, które zasłużyły się bojach na wielu odcinkach frontu – często tych najgorętszych. Po ciężkich bojach w okopach trudno im się odnaleźć, a tym bardziej czekać na jakieś występy. Komu to niby potrzebne?

Dmytro Romanczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

Do swojego magicznego koncertu Dmytro przygotowuje się w ciszy. Znajduję go w sadzie, pomiędzy drzewami, gdzie w samotności, cichutko stroi bandurę. Przez chwilę obserwuję z oddali, jak w skupieniu skrupulatnie sprawdza każdą ze strun. A są ich dziesiątki, nie jestem w stanie nawet policzyć. W zależności od typu bandury, liczba strun różni się. Niektóre instrumenty mają dwadzieścia, inne ponad sześćdziesiąt. Sam wygląd bandury imponuje, budzi respekt i zadumę. Dlatego kiedy Dmytro staje na przeciwko tej nietypowej publiki, natychmiast zapada milczenie.

– Czy jest tu ktoś, kto nigdy nie słyszał bandury? – Dmytro rozgląda się po widowni. W górę nieśmiało unosi się kilka rąk, a on zaczyna swoje magiczne przedstawienie.

Jest w tym instrumencie coś wyjątkowego,pozaziemskiego. Kojące dźwięki dumki granej kilka kilometrów od miejsca, w którym ci dzielni wojownicy walczą o niepodległość – to przeżycie zostaje w tobie na zawsze. Obserwuję, jak twarze żołnierzy łagodnieją. Niektórzy wyciągają telefony i zaczynają nagrywać, inni skrywają twarze w dłoniach, jakby zawstydzeni, że tak łatwo poddali się tej przedziwnej terapii. Viva l’arte!

 Wciąż jesteśmy ludźmi

W swoim poprzednim życiu Dmytro Melniczuk był nauczycielem aktorstwa, a także reżyserem teatralnym w Teatrze Dramatycznym w Kołomyi. Dziś jest głównodowodzącym kramatorskiego „oddziału” Desantu Kulturowego. Odpowiada za to, by artyści bezpiecznie i na czas dotarli na występ, zresztą na każdym wydarzeniu jest też swego rodzaju wodzirejem. Głęboko wierzy, że to, co robią, ma sens.

– Sztuka leczy, a bez sztuki nie byłoby niczego –twierdzi. – W tym, co my robimy, muzyka ma znaczenie terapeutyczne. Piękna muzyka tworzy wibracje w organizmie, w środku, w duszy. To jak medytacja, która człowiekowi pomaga. Tak jak sztuka wizualna. Gdy człowiek obserwuje jakieś piękne obrazy, może wrócić do pięknych wydarzeń iwspomnień. Naszym zadaniem jest przypomnienie tym dzielnym ludziom, za co walczymy. To nie są puste słowa czy zwykłe piosenki. My budzimy w żołnierzach różne wspomnienia, np. z dzieciństwa, przywołujemy te najdroższe. Pośród tego brudu, który wojna na nich naniosła, wyciągamy to wszystko z piwnicy ich świadomości.

Przypominamy im, kim jestem Ja. Przywracamy im świadomość, że wciąż jesteśmy i pozostaniemy LUDŹMI

Zdaniem Melniczuka najważniejszym zadaniem Desantu Kulturowego jest dbanie o zdrowie psychiczne żołnierzy. Bo wojna pokazała, że nie byliśmy na to wszystko psychicznie gotowi. Choć na froncie żołnierze radzą sobie świetnie, walczą zacięcie i dzielnie, poprawiając swoje umiejętności z każdym tygodniem, to na poziomie psychicznym jest bardzo ciężko. Brakuje motywacji, morale słabnie, czas spędzony w okopach dłuży się tak bardzo, że ludzie często zapominają, po co tam w ogóle są. Wojna to najgorsza rzecz, jaka mogła spotkać ludzkość. Naraża na niebezpieczeństwo i skrajne emocje, po których trudno wrócić do równowagi. Podczas występów przed wojskowymi Dmytro zauważył, że ludzie ci wracają z wojny nie tylko z ranami na ciele, ale też z ranami duszy, ze zrujnowaną psychiką. A występów jest niemało.

Dmytro Melniczuk. Zdjęcie: Aldona Hartwińska

– Jest ciężko: cztery, pięć, a nawet sześć występów dziennie – przyznaje Dmytro. – Ale my dobrze rozumiemy, że żołnierzom to jest bardziej potrzebne niż nam wypoczynek. Nie mamy prawa okazać słabości, zmęczenia. Wiemy, że tam ludzie są zmęczeni jeszcze bardziej od nas, że na froncie jeszcze ciężej pracują. Na dodatek prawie wszyscy w Desancie Kulturowym mamy doświadczeniasceniczne sprzed wojny; ja sam w teatrze spędziłem trzydzieści lat. Napięcie, stres przed występem, pęd i nieprzespane noce – my jesteśmy przyzwyczajeni do życia w zmęczeniu. A nasi żołnierze są dla nas najważniejsi.

Służba w Desancie Kulturowym nie ma nic wspólnego z gwiazdorskim życiem, choć gwiazdy często do „desantowców” dołączają. Niemal od początku istnienia projektu pojawiają się wśród nichsławy, które na kilka dni porzucają życie w mieście, by przyjechać do przyfrontowych wiosek. Regularnie pojawiają się między innymi Alyona Alyona, Chrystyna Sołowij, Skofka czy Vivienne Mort. Przyjeżdżają, choć bywa niebezpiecznie. Dmytro wspomina, jak kiedyś w pogoń za ich czarnym vanem puścił się rosyjski dron kamikadze. Kilka dni przed naszą rozmową bardzo blisko miejsca, w którym występowaliśmy, spadła kierowana bomba lotnicza FAB. 

Muzyka na wojnie

Sztuka i muzyka towarzyszą żołnierzom, odkąd ludzie toczą wojny. Wielu znanych muzyków brało udział w działaniach zbrojnych jako żołnierze, inni, występując, dbali o morale walczących. Bo muzykazbawiennie wpływa na zdrowie psychiczne i emocjonalne, na przykład redukując stres i lęk. Słuchanie spokojnej muzyki, zwłaszcza klasycznej, może wpłynąć na obniżenie poziomu kortyzolu, nazywanego hormonem stresu. Muzyka może pomóc w tworzeniu chwilowego poczucia bezpieczeństwa i normalności pośrodku chaosu wojennego, co pozwala na chwilę odpocząć. A to ma bezpośrednie przełożenie na morale. 

Jak wspomniał Dmytro, znane i lubiane piosenki mogą przypominać żołnierzom o domu, rodzinie i przyjaciołach, wzmacniając ich poczucie celu i motywację do dalszej walki. Z kolei pieśni patriotyczne czy piosenki wojskowe wzmacniają poczucie jedności i tożsamości narodowej, przypominając, po co i za co walczymy. 

Muzyka jest też doskonałym narzędziem pomagającym w regulacji emocji, a nawet w terapii poważnych traum, jak zespół stresu pourazowego. Regularne słuchanie muzyki może łagodzić jego objawy, jak flashbacki, koszmary senne czy nadpobudliwość.

20
хв

Desant kultury, czyli z bandurą na froncie

Aldona Hartwińska

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Dwie siostry – jedna siła

Ексклюзив
20
хв

Ukraina! 9. Festiwal Filmowy – co warto zobaczyć

Ексклюзив
20
хв

Nasi dziadkowie razem walczyli, beznadzieja

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress