Exclusive
Oblicza wojny
20
min

Tetiana „Bond” Bondarenko: Różnica między mężczyzną a kobietą na wojnie? Kobieta nie ma prawa popełnić błędu

„Tutaj, na wojnie, mam najlepszą rolę, tyle że nie na scenie. Jestem na froncie, bo muszę tu być. Choć trudno wyrazić, co czujesz, gdy rzucają Ci w twarz: „Kobiet na front nie bierzemy!” – mimo że chłopaki z mojej kompanii umierają, bo w wojsku brakuje mężczyzn. Ale wciąż walczę. O kraj i moje prawo do jego obrony”

Kateryna Kopanieva

Operatorka dronów Tetiana Bondarenko, 2024 r.

No items found.

Tetiana Bondarenko jest aktorką. Przed inwazją grała w kijowskim Teatrze Michajłowskim, pojawiała się w filmach, tłumaczyła angielskie teksty dla ukraińskich kanałów telewizyjnych – i pracowała jako asystentka laboratoryjna w Instytucie Archeologii na Stołecznym Uniwersytecie Kijowskim im. Borysa Hrinczenki. 24 lutego 2022 r. przyszła do wojskowego biura werbunkowego, by wstąpić do obrony terytorialnej. Od jesieni 2022 r. jest na wojnie. Początkowo służyła w piechocie, teraz jest operatorką dronów. Tetiana, pseudonim „Bond”, opowiedziała nam o swoim życiu na wojnie, motywacji i walce z seksizmem w wojsku.

A ty kto? Kucharka?

– Do sił zbrojnych chciałam wstąpić jeszcze przed inwazją – mówi Tetiana. – W 2014 roku, kiedy zaczęły się walki w Donbasie, poszłam do hotelu „Kozackij” na Chreszczatyku, gdzie rekrutowano ochotników na wojnę, i powiedziałam, że chcę wstąpić do jakiegoś batalionu. Mężczyzna, który przyjmował podania, spojrzał na mnie z nieskrywanym sceptycyzmem: „A ty kto? Medyk? Kucharka?”

„Aktorka” – odpowiedziałam.

Myślę, że wyrzucił moją aplikację w chwili gdy opuściłam hotel. Od tamtej pory często nawiedzała mnie myśl, że nic nie robię, podczas gdy inni bronią kraju. Na początku 2022 roku nie miałam wątpliwości, że będzie inwazja, więc w styczniu postanowiłam zgłosić się do obrony terytorialnej. Pomyślałam, że to dobry sposób, by, po pierwsze, przygotować się do wojny, a po drugie – nauczyć się posługiwać bronią, co byłoby przydatne w mojej karierze aktorskiej (zawsze chciałam grać rolę silnych i wojowniczych kobiet).

Wojna na pełną skalę wybuchła akurat wtedy, gdy zebrałam już wszystkie dokumenty wymagane przez obronę terytorialną. Pozostało tylko napisać krótką autobiografię. Zaczęłam ją pisać, jak tylko usłyszałam pierwsze eksplozje za oknem. 22 lutego o 9 rano stawiłam się w biurze werbunkowym ze wszystkimi papierami.

To nie miejsce dla kobiet

– Ludzie często pytają mnie, kiedy podczas wojny tak naprawdę się bałam. Myślę, że wtedy, gdy po raz pierwszy dostałam broń i zrozumiałam, że nie mam pojęcia, jak się nią posługiwać. Bardzo się bałam, że zrobię coś niewłaściwego...

Nasze pierwsze strzelanie było 8 marca. Dla mnie, feministki, to ważna data: dzień, w którym kobiety walczą o swoje prawa

Tego dnia na strzelnicy, mając bronią w ręku, czułam, że robię dokładnie to, co powinnam.

Kateryna Kopaniewa: Kiedy trafiłaś na front?

Tetiana Bondarenko: To nie stało się od razu. Na początku stałam na punkcie kontrolnym niedaleko Kijowa. Przez całą wiosnę szkoliliśmy się z taktyce, materiałach wybuchowych i innych rzeczach. Później poszliśmy do strefy walk, ale przez długi czas byliśmy w rezerwie, 3-4 kilometry od linii frontu. Nasza kompania została wysłana bezpośrednio na front pod koniec października 2022 roku. Wtedy doszło do sytuacji, która była dla mnie wielkim rozczarowaniem.

W kompanii były tylko dwie kobiety: ja i sanitariuszka. I byłyśmy jedynymi, którym w ostatniej chwili nie pozwolono wyjść „na zero” [czyli w strefę bezpośrednich walk – red.]. Dowódca jednostki, do której nas wtedy przydzielono, stwierdził kategorycznie: „Nie bierzemy kobiet na linię frontu!”. Tymczasem połowa mężczyzn z naszej kompanii odpadła na etapie kopania okopów w rezerwie: w obronie terytorialnej było wielu ludzi w wieku powyżej 40 lat, niektórzy z nich mieli problemy z kręgosłupem, inni ze stawami i nadciśnienie. W rezultacie tylko 35 osób było w stanie iść na linię, która miała być obsadzona przez 70 osób. A ja i sanitariuszka – obie wyszkolone i zmotywowane – nie zostałyśmy wzięte, bo jesteśmy kobietami.

Nasz plutonowy przekonywał dowódcę kompanii powietrznodesantowej, że obie możemy walczyć. W końcu dowódca powiedział: „Dobra, bierzcie je. Ale jeśli jutro zaczną płakać, to będzie to twoja wina”

Ale i tak nas nie wzięli. Kiedy napisałyśmy raport do dowódcy, sanitariuszkę wysłał do punktu stabilizacyjnego, a mnie do innej kompanii, na łatwiejszym odcinku frontu. Powiedział, że najpierw muszę tam pobyć, a potem, za kilka tygodni, jeśli sobie poradzę, będę mogła dołączyć do mojej kompanii. Niestety moja kompania na mnie nie czekała – wróg dosłownie ją rozniósł, przeżyły tylko trzy osoby. Reszta to były „trzysetki” i kilka „dwusetek” [ciężko ranni i zabici – red.].

Wtedy powiedziałam mojej matce, że to nie kula wroga zabije mnie na tej wojnie, ale seksizm, który sięga tu granic absurdu. I głupota swoich.

Monopol na bohaterstwo

Jak myślisz, co jest przyczyną seksizmu?

Niestety, to nasza kultura. Armia składa się w 90 procentach z ludzi, którzy jeszcze wczoraj byli cywilami. To przekrój, zwierciadło społeczeństwa, w którym 70 procent mężczyzn odmawia postrzegania i traktowania kobiet jako równych sobie. Myślą stereotypem wpajanym im od dzieciństwa: „Mężczyzna to obrońca, kobieta to opiekunka”. Myślę, że jeśli zrozumieją, że kobiety są silne, inteligentne i mogą wykonywać te same zadania co oni, ich światopogląd legnie w gruzach. Bo jeśli kobieta jest dobrą wojowniczką, oznacza to, że mężczyźni nie mają już monopolu na bohaterstwo.

Jakie metody są skuteczne w walce z seksizmem?

Często widzę, jak niektóre dziewczyny starają się być delikatne i czułe w nadziei, że pomoże im to budować relacje z mężczyznami w wojsku. Wmawiają sobie: „Jeśli będę zachowywać się jak dziewczyna, to prędzej czy później oni staną się dżentelmenami”. Nigdy nie widziałam, by ta strategia działała.

Sama ostro reaguję na wszelkie przejawy seksizmu. Nie boję się, że mnie znienawidzą. Przynajmniej mnie usłyszą

Nawiasem mówiąc, mam dobre relacje z większością kolegów. Na szczęście to odpowiedni ludzie.

Seksizm przejawia się na różne sposoby, zazwyczaj w formie niewłaściwych komentarzy lub żartów na temat kobiet. I często mężczyźni nie doceniają roli kobiet w życiu cywilnym podczas wojny – choć to kobiety opiekują się osobami starszymi i dziećmi. Za to nie ma medali, nagród ani wypłat.

Przeprowadziłam nawet ankietę wśród moich towarzyszy broni, pytając ich, co woleliby robić: zostać w domu z dziećmi, jak ich żony, czy iść na wojnę. Zdecydowana większość wybrała to drugie.

Kiedyś żona jednego z moich kolegów żołnierzy podziękowała mi, mówiąc, że po rozmowie ze mną mąż zaczął zauważać jej „niewidzialną” pracę w domu

Jeśli chodzi o walkę z seksizmem ze strony dowództwa, to możesz na przykład pisać raporty – i ja to robię. Ale to nie zawsze jest skuteczne, bo rozkazy takie jak: „Nie bierzemy kobiet na linię frontu” nie są zapisywane na papierze. Są wydawane ustnie i trudno udowodnić, że seksizm był powodem, dla którego gdzieś ciebie nie zabrano.

Teraz nie jestem już żołnierzem piechoty. Jestem operatorką dronów i tu seksizm jest znacznie mniejszy. Mogę brać udział we wszystkich misjach bez żadnych pytań, chociaż znam operatorkę, której nie pozwolono uczestniczyć w misjach bojowych zimą. Wiele zależy od tego, jakiemu dowództwu podlegasz. To prawdziwy absurd, bo w armii katastrofalnie brakuje ludzi.

Ale dowódcy nadal dzielą ludzi według płci. Dla mnie to jak dzielenie ludzi na przykład według koloru oczu: „Nie wysyłamy niebieskookich na linię frontu, bo są łagodni”.

Nie znam ani jednego zadania na wojnie, z którym kobieta by sobie nie poradziła

Karabin maszynowy to dość ciężka broń, ale wszyscy znamy kobiety, które z powodzeniem obsługiwały takie karabiny. Moja towarzyszka broni, sanitariuszka, ma pseudonim „Mrówka”, bo sama wyciągała z pola bitwy rannych mężczyzn znacznie większych i cięższych od niej. Jedyna różnica między mężczyzną a kobietą na wojnie polega na tym, że kobieta nie ma prawa popełnić błędu.

Jeśli mężczyzna popełni błąd, to jest to coś normalnego, każdemu się mogło zdarzyć. Ale jeśli błąd popełni kobieta, od razu usłyszy, że na wojnie nie ma dla niej miejsca.

Czego chcą kobiety

Dziewczyny na froncie mówią o problemach z kobiecymi mundurami.

W moim batalionie nigdy nie słyszeli o kobiecych mundurach. Mam małą klatkę piersiową, co pozwala mi nosić męskie mundury i koszulki. Ale w naszej jednostce była dziewczyna z krągłościami, dla której męski mundur był prawdziwym problemem. Powiedziano jej, że po prostu nie wie, jak go nosić.

Dziewczęta muszą więc kupować własne mundury. Bielizna wojskowa jest również w tylko męskiej wersji. Spodnie Sił Zbrojnych Ukrainy nie zostały zaprojektowane dla kobiecych bioder, więc są dla nas niewygodne w walce.

Dlatego w 2022 roku kupiłam sobie mundur typu „brytyjka”, z szerszymi spodniami, i żeńską wersję kamizelki kuloodpornej

Jak radzisz sobie z miesiączkami na froncie?

Mam szczęście, bo przechodzę je stosunkowo bezboleśnie. Znam jednak dziewczyny, które mają z tym trudniej, ale i tak robią swoje i nie narzekają. Podpaskę możesz wymienić nawet w ziemiance – po prostu poproś swoich towarzyszy, by się odwrócili. Kiedy ludzie nie mogą opuścić okopu przez kilka dni, załatwiają swoje potrzeby do słoików lub worków. Dotyczy to zarówno kobiet, jak mężczyzn.

Nie czas umierać

Nie boisz się?

Oczywiście, że się boję. Rwę się do bitwy, ale to nie znaczy, że zamierzam biec pod ostrzałem i celowo narażać się na niebezpieczeństwo. W zeszłym roku byłam na pierwszej linii przez trzy dni. Wróg był 200 metrów ode mnie, a kule świstały nad głową dzień i noc. Siedzisz w ziemiance, patrzysz w ciemność i zdajesz sobie sprawę, że granat wroga może nadlecieć szybciej, niż zdążysz go zobaczyć. W takich chwilach działasz na adrenalinie, a ta nie odpuszcza cię jeszcze przez jakiś czas po powrocie do względnie bezpiecznego miejsca.

Jesteś wyczerpana i jednocześnie podekscytowana, bo wiesz, że przeszłaś przez piekło – i przetrwałaś.

Są momenty, w których zakrawa na cud to, że pozostajesz jeszcze przy życiu

Pamiętam sytuację, gdy wróg walił w nas z artylerii, a nasze pozycje obserwacyjne znajdowały się w wąwozie na zboczu wzgórza. Ukrywaliśmy się tam w dołach wykopanych przez Moskali – kopanie ziemianek było niemożliwe ze względu na wszechobecność wrogich dronów.

Miałam wtedy małą, pojedynczą norkę. Prawdopodobieństwo ataku lotniczego na nasze dziury było niewielkie – dotarcie tam było dość trudne. Popadłam w konflikt z dowódcą kompanii, bo wysłał mnie z tej norki na wygnanie, do posterunku kontrolno-obserwacyjnego pomiędzy linią frontu a stałym punktem rozmieszczenia. Zamiast mnie tamto stanowisko zajął inny wojownik. I gdy tak siedziałam w tym punkcie kontrolnym, usłyszałam przez radio, że czołg ostrzeliwuje nasze pozycje. Następna wiadomość była o „dwusetce”. To żołnierz, który był w mojej dziurze, zginął na miejscu.

Co pomaga Ci sobie radzić?

Kontakt z mamą i przyjaciółmi. Ważne jest, by mieć ludzi, z którymi możesz podzielić się tym, co leży ci na sercu. A cygara pomagają mi złagodzić ostry stres. Nie papierosy – cygara. W obronie terytorialnej nauczyli mnie je palić. W tym roku zwróciłam się o pomoc do psychologa i już czuję pozytywny efekt. Motywacja też mi pomaga.

Jak możesz ją zdefiniować?

Kiedy doszło do inwazji, poczułam się, jakbym dostała w twarz. Mój kraj, mój Kijów, został uderzony tak bezczelnie i podle. Chciałam raz na zawsze sprzeciwić się tym, którzy odważyli się to zrobić. I właśnie ro robię teraz.

Pomimo wszystkich trudności, które napotykam, będę bronić tego kraju, ponieważ jest mój. Podczas wojny odkryłam wschód Ukrainy – niesamowicie piękny i już mi bliski.

Jako feministka jestem przyzwyczajona do obrony własnych granic i swoich praw. Więc oto jestem – bronię mojego prawa do bycia sobą w moim kraju, bronię jego i mojej niezależności

Dlatego nawet jeśli coś mi się stanie, jestem spokojna, bo walczyłam o szlachetną sprawę.

Zdjęcia z prywatnego archiwum bohaterki

No items found.

Ukraińska dziennikarka z 15-letnim doświadczeniem. Pracowała jako specjalna korespondent gazety „Fakty”, gdzie omawiała niezwykłe wydarzenia, głośne, pisała o wybitnych osobach, życiu i edukacji Ukraińców za granicą. Współpracowała z wieloma międzynarodowymi mediami.

Wesprzyj Sestry

Nawet mały wkład w prawdziwe dziennikarstwo pomaga demokracji przetrwać. Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie ludzi walczących o wolność!

Wpłać dotację

Kostiantyn i Włada Liberowie są fotografami – dokumentalistami. Przed inwazją robili zdjęcia ślubne, uczyli sztuki fotografii i prowadzili kilka projektów edukacyjnych. Od początku wojny na pełną skalę niemal codziennie rejestrują zbrodnie wojenne popełniane przez armię rosyjską na terytorium Ukrainy. Jeżdżą do opuszczonych miast i wiosek, do najgorętszych miejsc na linii frontu, by towarzyszyć żołnierzom w akcji i pokazywać wojnę bez retuszu. Ich zdjęcia są znane na całym świecie, wiele trafiło do prestiżowych gazet i na strony internetowe.

Na froncie

Natalia Żukowska: Przed inwazją zajmowaliście się głównie fotografowaniem ślubów i innych uroczystości. Kiedy i dlaczego postanowiliście zająć się tematem wojny?

Włada Liberowa: Decyzja o dokumentowaniu wojny przyszła spontanicznie, choć nie nastąpiło to od razu. Chcieliśmy po prostu zarejestrować wydarzenia, które działy się wokół nas. Inwazja zastała nas w Odessie. Pierwsze dni były dla nas szokiem, spędziliśmy dużo czasu w piwnicy. Jednak z czasem emocjonalne wyczerpanie przerodziło się w proces twórczy. Zaczęliśmy tworzyć autoportrety na tle ściany, na której wyświetlaliśmy projektorem materiały o rosyjskich zbrodniach. Z czasem przeszliśmy do robienia zdjęć dokumentalnych. Pierwszym naszym materiałem, który został szeroko rozpowszechniony w mediach i Internecie, był ten zrobiony na dworcu kolejowym w Odessie. Kostiantyn sfotografował tam mężczyzn odprowadzających swoje żony i dzieci do pociągu ewakuacyjnego.

Przeszliście jakieś dodatkowe szkolenie?

Wielu ważnych rzeczy – zarówno tych związanych z naszym własnym bezpieczeństwem podczas filmowania na wojnie, jak z opieką medyczną – nauczyliśmy się z czasem. Zajęliśmy się też poważnym treningiem fizycznym – teraz, gdy mamy taką możliwość, ćwiczymy z trenerem. Ale wszystko to działo się stopniowo, podczas naszych wyjazdów. Na początku znaliśmy tylko podstawowe zasady, nie było czasu na bardziej metodyczne szkolenie. Nasze pierwsze dni na froncie były wypełnione ciągłym strachem.

Nie rozumieliśmy mechaniki wojny, nie potrafiliśmy rozróżniać odgłosów eksplozji. Każdy głośny dźwięk wydawał nam się sygnałem, że to już koniec
Okopy na cmentarzu

Jak radzicie sobie ze strachem?

Wciąż go odczuwamy, ale teraz jest już bardziej uświadomiony. Doskonale rozumiemy ryzyko i wiemy, jak je minimalizować. Strach jest jednym z podstawowych ludzkich odruchów, wspiera instynkt samozachowawczy, pomaga nam zachować czujność i ostrożność. Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem.

Ale to nie jest słabość. To po prostu część ludzkiej natury, która pomaga walczyć dalej i przetrwać

Jak żołnierze w okopach reagują na obecność fotografa?

Konstiantyn Liberow: Teraz wojsko coraz częściej zaprasza nas do fotografowania konretnych jednostek. Największym zaufaniem darzą nas te, z którymi mieliśmy już udaną współpracę. To dla nas zawsze wielki zaszczyt. Co do samego fotografowania, to dla żołnierzy ludzie z aparatami fotograficznymi są bardziej ciężarem niż czymś przyjemnym, bo są za nas odpowiedzialni. Ale zdają sobie sprawę z wagi takich zdjęć, więc są wyrozumiali.

„Boją się nawet żołnierze, którzy na co dzień żyją pod ostrzałem”

Cały czas pracujecie razem, czy podróżujecie osobno w różne miejsca? Jak decydujecie, kto gdzie pojedzie?

Dość często jeżdżę sam, przy czym to wyjazdy głównie w najgorętsze rejony, gdzie sytuacja jest wyjątkowo niebezpieczna. Czasami władze same fotografują ważne wydarzenia. Tak było na przykład podczas ewakuacji w kierunku Pokrowska – dokumentowałem wtedy wydarzenia w obwodzie kurskim i po prostu nie mogłem tam pojechać. Jednak niezależnie od tego, jak gorąco jest w danym miejscu, każda podróż jest ważna, bo trzeba pokazywać światu prawdę o wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

Zawsze staramy się uchwycić ważne momenty, które mają potężny ładunek emocjonalny i dokumentują rzeczywistość

Kiedy niebezpieczeństwo było największe?

Było wiele takich sytuacji, bo w „punkcie zero” i w miastach w pobliżu linii frontu śmierć jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Kiedyś podczas fotografowania ewakuacji wraz z wolontariuszami znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzy. Innym razem utknąłem z piechotą „w punkcie zero” na trzydzieści godzin – wróg był 50-70 metrów od nas. Zaczęli do nas strzelać. Gdy tylko chłopaki przedostali się na swoje pozycje, usłyszeliśmy krzyki w radiu: „Dwóch żołnierzy rannych, jeden poważnie!”. Załadowaliśmy go do transportera i zaczął się intensywny ostrzał. Byłem w szoku. Pobiegliśmy się schronić i do rana siedzieliśmy w ciasnej ziemiance, 1,5 na 1,5 metra. Spaliśmy na siedząco, ostrzał trwał całą noc. Rano zdałem sobie sprawę, że muszę się wydostać, bo przyjechałem na front, by pokazać, jak chłopaki walczą i przeżywają. Te 15 minut to była wieczność. Największy strach na niebie budzą drony, a pod nogami – miny. Jednak mimo wszystko udało mi się utrwalić ten dzień na zdjęciach.

Ogólnie rzecz biorąc, w tym czasie mieliśmy wszystko – spotkania z grupami sabotażowymi i zwiadowczymi, walki piechoty i kontuzję Włady. Na szczęście mamy mocnych aniołów stróżów

Zostałaś ranna w grudniu zeszłego roku. Jak do tego doszło?

Włada: Pracowaliśmy wtedy w obwodzie donieckim, robiliśmy zdjęcia zniszczonych budynków i infrastruktury. W rzeczywistości wszystko to było banalne: 22 grudnia wraz z zespołem wolontariuszy przebywaliśmy w pobliżu wsi Nowoseliwka Persza. Jechaliśmy drogą w rejonie Pokrowska i nagle znaleźliśmy się pod ostrzałem. Odłamek trafił mnie w udo. To była dla mnie ciężka podróż. Dla wolontariuszy pracujących w punktach zapalnych to codzienność. Zawsze boli mnie, gdy słyszę historie o tym, jak ktoś wydostał się na własną rękę z terenów zajętych przez wroga i po przejściu 100 kilometrów w końcu znalazł się w bezpiecznym miejscu. Oczywiście też się cieszę, że ta osoba została uratowana, ale na 99 procent wiem, że dzień wcześniej wolontariusze przyszli do niej i namawiali ją do ewakuacji, ale odmówiła.

Która historia wojenna uchwycona na zdjęciach zrobiła na Tobie największe wrażenie?

Prawdopodobnie narodziny córki naszego przyjaciela Liny, żołnierza o znaku wywoławczym „Drongo”. Kostii udało się uchwycić moment ich pierwszego spotkania. Dla mnie to opowieść o tym, że miłość i życie zwyciężają nawet w czasie wojny. Jednak widok twardego żołnierza płaczącego, gdy wita na świecie dziecko, jest naprawdę poruszający.

Liberowie towarzyszyli swojemu przyjacielowi w narodzinach jego dziecka

Widzieliście, jak miasta dosłownie znikały na waszych oczach. Jakie to uczucie?

Konstiantyn: Ciężko patrzeć, jak ukraińskie miasta obracają się w ruinę. Bachmut, Wołczańsk, Czasiw Jar... Jest wiele takich miast i to naprawdę bolesne widzieć, jak Rosja ściera je z powierzchni ziemi. Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń. Od września do połowy października te zdjęcia można było oglądać w Wenecji, teraz wystawa przeniosła się do Berlina. Jej celem jest pokazanie, jak wygląda pokój z Rosją i dlaczego „porozumienia pokojowe” nie mogą zostać zawarte.

Fotografujecie zarówno żołnierzy, jak cywilów. Jak reagują na obiektyw?

Z wojskowymi jest łatwiej. Jesteśmy z nimi przez całą dobę podczas misji, więc przyzwyczajają się do aparatu i rozumieją znaczenie dokumentowania tego, co się dzieje. I często zgadzają się na robienie zdjęć, nie zadając pytań.

Z cywilami często jest trudniej. Są bardziej uwrażliwieni na widok aparatu, zwłaszcza gdy właśnie doświadczyli szoku czy traumy. W takich sytuacjach ważne jest, aby być nie tylko fotografem, ale także rozmówcą, osobą, której można zaufać.

Często pomaga człowieczeństwo – po prostu siedzenie obok, rozmowa, słuchanie

Każdy reaguje na obiektyw inaczej, ale jest jedna ważna rzecz: szacunek dla człowieka i jego historii. Nigdy nie wywieramy presji, jeśli widzimy, że ktoś przeżywa trudne chwile. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, gdy między fotografem a fotografowaną osobą jest zaufanie.

„Mamy nawet serię zdjęć z drona, które pokazują skalę tych zniszczeń”

Co zrobiło na Tobie największe wrażenie na wyzwolonych terytoriach?

Włada: Kiedy tam trafiasz, przekonujesz się, jak wielkie barbarzyństwo i ciemność niesie ze sobą Rosja. Cały świat był wstrząśnięty zbrodniami w Buczy, ale niestety to nie jest wyjątek, lecz reguła w przypadku innych osad, do których przybywają rosyjskie wojska. Prawie każdy, kto przeżył okupację, ma historie o okrucieństwach wroga. W każdej z nich najbardziej uderzające jest uświadomienie sobie, jak okrutni potrafią być Rosjanie.

Wielokrotnie fotografowałaś ewakuację ludzi z różnych miejsc, w szczególności z Pokrowska. Jakie historie najbardziej zapadły Ci w pamięć?

Ewakuacja jest wielkim szokiem dla każdego człowieka. Zostawiasz całe swoje życie, wszystko, na co pracowałaś, i nie wiesz, czy będziesz mogła wrócić. Wtedy doświadczamy szczególnego smutku i żalu. Historie ludzi, których udało nam się uwiecznić w kadrze, są bardzo bolesne. Pokrowsk stał się schronieniem dla tych, którzy już raz, w 2014 r., stracili swoje domy z powodu wojny. I teraz, w 2022 r., ci z nich, którzy po ewakuacji znaleźli się w Bachmucie, stracili je ponownie. Oni już raz pakowali całe swoje życie do kilku worków. Pamiętam panią Antoninę, kobietę na wózku inwalidzkim. Ma cukrzycę i potrzebuje stałej opieki medycznej, dlatego musiała wyjechać. Zostawiła męża, z którym żyła przez pół wieku, bo nie chciał opuścić domu. Jest bardzo religijny i nie miał nawet telefonu komórkowego, więc nie wiadomo, w jaki sposób się kontaktują i czy kiedykolwiek się jeszcze zobaczą. Takich historii jest wiele.

Łzy rozstania, pożegnalne uściski, przerażone oczy dzieci, całe życie spakowane do kilku toreb. Takie rzeczy dzieją się każdego dnia

Widzieliście również rosyjskich więźniów. Co możesz o nich powiedzieć?

Nie rozmawialiśmy z nimi zbyt wiele, bo nie było to naszym celem, nie chcieliśmy tego robić. Robiliśmy im zdjęcia, by pokazać warunki, w jakich Ukraina ich przetrzymuje – i jak uderzająco różnią się one od warunków, w jakich przetrzymywani są Ukraińcy. Rosyjscy więźniowie żyją w Ukrainie, jak w sanatorium, i jestem pewna, że nie wszyscy z nich mieli podobne warunki w domu. Nie tylko nie cierpią w niewoli, ale nawet poprawia się ich stan zdrowia. Tutaj mają pełną opiekę, zbilansowaną dietę, mogą pracować, otrzymywać wynagrodzenie i regularnie dzwonić do domu.

To wszystko jest bardzo bolesne. To niesamowity kontrast w porównaniu z traktowaniem ukraińskich jeńców wojennych w Rosji. Ale rozumiemy, dlaczego tak się dzieje.

Ukraina jest cywilizowanym krajem europejskim, który przestrzega Konwencji genewskiej. Dla nas oraz naszych partnerów i sojuszników dobre traktowanie jeńców jest czymś ważnym

Co czujesz, gdy fotografujesz realia wojny?

Kostiantyn: W takiej chwili emocje są zazwyczaj minimalne. Musimy wykonywać naszą pracę szybko i skutecznie, zwłaszcza gdy pracujemy bezpośrednio na linii kontaktu. Wtedy ważne jest, by zachować zimną krew. Refleksja przychodzi później. I choć wojna to tragedia i ciągły ból, to często widzimy światło – nadzieję, niesamowitą miłość, oddanie. Takie momenty staramy się uchwycić.

Czy któreś z fotografii są dla Ciebie szczególne?

Zdecydowanie to zdjęcia naszych chłopaków i dziewczyn wracających do domu z niewoli. Każda wymiana inspiruje i daje nadzieję, że nic nie idzie na marne i mamy się czego trzymać.

Uwolnieni ukraińscy jeńcy

Zdjęcia z czerwca tego roku, po kolejnej wymianie, były jednymi z najtrudniejszych. Po spotkaniu i rozmowie z chłopakami przez tydzień nie mogliśmy dojść do siebie. Pamiętam, jak jeden z nich powiedział do mnie: „Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy”.

Takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wielu naszych ludzi pozostaje w rosyjskiej niewoli. Niektóre z tych zdjęć trafiły do Szwajcarii na szczyt pokojowy, gdzie poruszono kwestię wymiany wszystkich jeńców. Mamy nadzieję, że te dokumentalne portrety osób, które przeszły przez piekło, skłonią naszych partnerów do zdecydowanych działań przynajmniej w tej sprawie. Nie możemy powtórzyć tego, co usłyszeliśmy od chłopaków, ale nasze zdjęcia mówią same za siebie. Schudli po 40 – 50 kg, jednak nie dali się złamać. Powtarzał to każdy z nich.

Nasze zdjęcia są dowodem, że tu i teraz dzieje się największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej

Efekty Waszej pracy są widoczne na całym świecie. Jakie jest główne przesłanie, które macie dla społeczeństwa?

Włada: Naszym głównym celem jest dokumentowanie zbrodni i pokazanie prawdy. Rosja jest wrogiem. W cywilizowanym społeczeństwie nie ma miejsca dla organizacji terrorystycznych, należy je powstrzymać. Chłopaki i dziewczyny na pokazywani naszych zdjęciach powinni czuć, że my, przebywający z tyłu, wiemy, dlaczego i po co tam są. I że jest nam to potrzebne, bo inaczej znów stracimy nasz piękny kraj, kulturę i niepodległość na kilka pokoleń – jeśli nie na zawsze. A skoro oni tam są i walczą za nas, to my musimy walczyć dla nich.

Andrij Smolenski stracił oczy, ręce i ucho

Musimy walczyć z korupcją, z przypadkami nieporządku i niesprawiedliwości w brygadach, z podejrzanymi przetargami, zamówieniami... Musimy walczyć, a nie czekać na powrót wojska i przywrócenie porządku. Te procesy powinny odbywać się równolegle i jednocześnie. A wtedy, gdy w końcu dojdzie do negocjacji, po pierwsze, odbędą się one na naszych warunkach, a po drugie – nikt nigdy nie będzie już pytał, czy państwo, o które tak ciężko walczyliśmy, było tego warte. Tak, było. Bo sami je zbudujemy. Musimy też pamiętać, że każdego dnia nasi żołnierze wykonują nadludzki wysiłek, by zapewnić nam normalne życie. Pamiętanie o nich i wspieranie ich to minimum tego, co możemy zrobić, by im podziękować.

Wszystkie zdjęcia prezentujemy dzięki uprzejmości Włady i Konstiantyna Liberowów

20
хв

„Zdjęcia, które krzyczą": jak Liberowie dokumentują wojnę

Natalia Żukowska
pomoc Ukraińców Walencja Hiszpania

Hiszpania próbuje stanąć na nogi po huraganie Dana, który pochłonął co najmniej 217 ofiar śmiertelnych (wciąż poszukuje się setek zaginionych). 29 października 2024 r. we wspólnocie autonomicznej Walencji doszło do niespodziewanej i bardzo gwałtownej powodzi. Deszcz padał przez całą noc, rzeki wystąpiły z brzegów, niektóre mosty zostały zniszczone, a miejscowości – odcięte od świata. Połączenie kolejowe między Madrytem a Walencją usa się przywrócić najwcześniej za dwa tygodnie. Rząd wysłał do regionów dotkniętych kataklizmem największą liczbę żołnierzy w historii kraju.

Deszcz wciąż pada – ogłoszono alarm w regionach Murcji, Katalonii i Wspólnoty Walenckiej. Intensywne opady są spowodowane przez zjawisko o nazwie „gota fria”. To rodzaj burzy spowodowanej przez zimne powietrze, które odłącza się od głównego prądu powietrznego na dużych wysokościach i przemieszcza się niezależnie. Gdy to zimne powietrze spotyka się z ciepłym i wilgotnym powietrzem w niższych warstwach atmosfery, może wywołać gwałtowne burze, silne opady deszczu, a nawet grad.

W 1957 roku Walencja doświadczyła już podobnej katastrofy. W powodzi zginęło wtedy ponad 300 osób. Tym razem zmiany w infrastrukturze rzeki Turia pomogły miastu uniknąć powtórzenia się tragedii. Niestety, nie uratowało to wielu mniejszych miejscowości i wsi.

Sestry rozmawiały z Ukraińcami, którzy znaleźli się w epicentrum katastrofy. A także z tymi, którzy zaangażowali się w pomoc poszkodowanym Hiszpanom.

Skutki powodzi w gminie Sedavi, rejon Walencji. 30.10.2024. Fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Jakby ktoś odkręcił wielki kran

Wiktoria Ilczi, uchodźczyni wojenna z Kijowa, mówi, że w samej Walencji nie było wcześniej żadnych oznak nadchodzącego huraganu. Wieczorem 29 października pojechała do sklepu IKEA, 10 kilometrów od Walencji.

– Dotarłam tam około 20:00, było cicho i spokojnie – wspomina. – 20 minut później w sklepie podali komunikat, że proszą ludzi o przeniesienie samochodów na górny parking, ponieważ woda się podnosi. Nie od razu zrozumiałam, o co chodzi, ponieważ mój hiszpański nie jest jeszcze za dobry i nie znałam słowa „inundacion”, które oznacza „powódź”. Kiedy poszłam przestawić samochód, woda na dolnym parkingu sięgała już kolan. A gdy wjeżdżałam na górny poziom, sięgała już szyb.

Wiktoria Ilczi pokazuje, co żywioł zrobił z ulicą i jej samochodem w ciągu zaledwie kilku minut. Zdjęcie: archiwum prywatne

Woda podnosiła się bardzo szybko. Było jej tak dużo, jakby ktoś odkręcił wielki kran. Zalała mój samochód – myślę, że już nic z niego nie będzie. Ale najważniejsze, że żyję. To, że trafiłam do tego marketu, było najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się wtedy przytrafić.

Bo ci, którzy byli wtedy na drodze, ucierpieli najbardziej. Samochody stały się pułapkami dla wielu z nich. Gdybym wyjechała trochę wcześniej, być może nie rozmawiałbym teraz z panią

W markecie spędziłam noc, na podłodze. Pracownicy zapewnili nam wszystko, czego potrzebowaliśmy: ubrania na zmianę, materace do spania, koce, poduszki, kapcie. Nakarmili nas ciepłym jedzeniem. Wykonali fenomenalną robotę. Ściągali też do środka ludzi z ulicy – jak tylko mogli: rzucając im liny, ciągnąc ich za ręce… Wszyscy byli zaangażowani w akcję ratunkową. Niektórych udało się uratować, innych niestety nie. Widziałam ludzi trzymających się słupa przez 7 godzin, w zimnej wodzie. Krzyczeli: „Pomocy!”, ale byli za daleko. Woda niszczyła wszystko na swojej drodze.

Do sklepu pojechałam sama, moje dzieci zostały w domu z nianią. Mieszkamy w samej Walencji, gdzie nic się nie stało, ale i tak było strasznie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że w tym sklepie będę musiała spędzić noc, zadzwoniła do przyjaciół i poprosiłam ich, by zabrali dzieci do siebie. Mój młodszy syn nie był zbyt przestraszony, ale córka nie spała całą noc. Martwiła się.

Noc powodzi w IKEA. fot: MANAURE QUINTERO/AFP/East News

Rano, gdy woda ustąpiła, ludzie zaczęli się ewakuować – przed ustąpieniem wody nie prowadzono akcji ratunkowych. Jednak droga była zablokowana, nie można było wyjechać, więc czekaliśmy. Udało mi się wyjechać około 13.00. To, co zobaczyłam, to był armagedon. Tysiące rozbitych, porozrzucanych na drodze samochodów. I wszędzie błoto. Poczucie katastrofy. Znam ludzi, którzy wciąż nie odnaleźli swoich bliskich.

Teraz wszyscy przyłączyli się do pomocy. Zarówno Hiszpanie, jak Ukraińcy, bardzo wielu Ukraińców. Zbierają ubrania, jedzenie, pieniądze. Zapewniają tymczasowe zakwaterowanie tym, którzy stracili domy. Albo po prostu wychodzą na ulice, by uprzątnąć gruzy.

Horror widziany z balkonu

Igor z obwodu żytomierskiego pracuje w Hiszpanii od kilku lat. Mieszka w gminie Benetusser, w prowincji Walencja. Podczas powodzi wraz z sąsiadem uratował dziewczynę. Nie chce podać swojego nazwiska, bo nie uważa się za bohatera.

– My, Ukraińcy, jesteśmy narodem, który wydaje się być przygotowany na wszystko – mówi. – Ogromny strumień wody złapał mnie w domu. Oglądałem wiadomości, ale nie zwracałem większej uwagi na to, co się dzieje na zewnątrz. Dopiero gdy w mieszkaniu wysiadło zasilanie, wyszedłem na balkon; mieszkam na 4. piętrze. Zobaczyłem wodę płynącą ulicami, sięgała już do kolan. 5 minut później rwący potok zaczął niszczyć samochody. Wszystko działo się bardzo szybko.

Widok z balkonu Igora. Zdjęcie: archiwum prywatne

Wkrótce nie było już ani prądu, ani internetu, ani wody w kranach. Zostałem uwięziony w mieszkaniu, obserwowałem ten horror z balkonu. I nagle zobaczyłem, że woda zalała już parter naszego budynku – a mój sąsiad Wołodymyr, też Ukrainiec, próbuje wyciągnąć z wody dziewczynę, którą porwał nurt. Trzymała się jednego z okien na naszym parterze, który był już zalany prawie po sufit.

Próbowaliśmy wybić szybę w drzwiach wejściowych. Była z utwardzonego szkła, więc walczyliśmy z nią jakieś 5 minut – w pewnym momencie pomyślałem nawet, że nam się nie uda. Ale się udało – i wciągnęliśmy tę dziewczynę do środka. Okazało się, że jest Hiszpanką, zabraliśmy ją więc do naszych hiszpańskich sąsiadów.

Tysiące ludzi z pomocą

Hanna Kriuczkowa z Krzywego Rogu jest wstrząśnięta skutkami huraganu. Też przyłączyła się do pomocy.

– O 6.00 rano zabrałam dziecko do szkoły, po czym pojechałam do pracy – mówi. – Pierwsza syrena zawyła około 8 rano. W tym czasie trwała już powódź, choć u nas nie spadła ani kropla deszczu – wiał tylko silny wiatr. O tym, co się dzieje gdzie indziej, czytaliśmy w mediach społecznościowych.

Moja szefowa jechała wzdłuż portu w Kartagenie. Powiedziała mi, że woda płynęła tam ulicami bardzo rwącym nurtem, a syreny wyły bez przerwy. Ledwo udało jej się wydostać.

Dopiero gdy przyjaciele, koledzy i znajomi zaczęli wysyłać filmy pokazujące, co się dzieje na przedmieściach, zdałam sobie sprawę, że żywioł mógł zabić setki ludzi. Tej pierwszej nocy nie mogłam spać. Nie mogłam też nic zrobić, by pomóc. Zżerało mnie poczucie bezsilności.

Hanna w drodze do Walencji. Zdjęcie: archiwum prywatne

Następnego ranka zebraliśmy się w biurze – ci, którzy mogli do niego dotrzeć. Postanowiliśmy, że pomożemy Hiszpanom. Zaczęliśmy wydzwaniać do Czerwonego Krzyża, do szpitali i punktów gromadzenia pomocy, by dowiedzieć się, co jest potrzebne. Wszędzie panował chaos – nikt nie wiedział, co robić. Udaliśmy się nawet do ukraińskiego konsulatu, by się dowiedzieć, jak możemy pomóc. Ostatecznie otworzyliśmy punkty zbiórki pomocy humanitarnej w trzech miastach – pracuję dla dużej agencji nieruchomości, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Jedną z naszych ekip budowlanych wysłaliśmy, by pomogła ukraińskim firmom uprzątnąć gruzy powstałe w wyniku huraganu. Kupiliśmy narzędzia i prowiant. Wszystko, co było potrzebne.

Widzę, że wielu Ukraińców jest teraz zaangażowanych w pomoc dla Hiszpanii

Przedsiębiorcy zbierają pomoc i dostarczają ją ofiarom, pomagają oczyszczać drogi. Komunikacja między miastami jest zakłócona, na drogach pozostawiono setki samochodów – to wygląda jak cmentarzysko aut. Zginęło wiele zwierząt. W epicentrum kataklizmu ludzie noszą maski, bo wszędzie czuć woń zwłok. Próbowaliśmy się tam dostać, lecz policja nas nie wpuściła.

To wszystko wygląda jak horror, ale ludzie są niesamowici. Tysiące z nich idzie teraz pieszo do zniszczonych miast, niedostępnych dla samochodów, by pomagać.

20
хв

Hiszpański armagedon oczyma Ukraińców

Ksenia Minczuk

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Wojna przemija, taniec jest wieczny

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Władysław Owczarenko: Nie lubię, gdy ktoś pyta: „Co zrobisz po wojnie?”

Ексклюзив
20
хв

Opowiadam córce o mojej pracy, pokazuję zdjęcia. Świat jest różny. Zależy mi, aby umiała to przyjąć

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress