Exclusive
20
min

Ukraińska feministka: Wszystko jest tu na głowie kobiet

Ukrainki rozglądają się po Europie i widzą, że kobieta nie musi być służącą. Uczą się szacunku do samej siebie - mówi Tamara Złobina, ukraińska feministka

Kaja Puto

Obrońcy jednostki TRO, która jest wsparciem Sił Zbrojnych Ukrainy 20 maja 2022 r. Zdjęcie: Siergiej Supinsky/AFP/Eastern News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Kaja Puto: Czy wojna osłabia pozycję kobiet w społeczeństwie?

Tamara Zlobina: Niekoniecznie. To stereotyp, którym posługują się zachodnie feministki. Tymczasem w Ukrainie od czasu wybuchu wojny w 2014 roku dzieje się coś wręcz przeciwnego. Radykalnie wzrosła aktywność kobiet w organizacjach społecznych, polityce, a także wojsku. Na listach wyborczych pojawiły się parytety, a w zasadach pisowni – żeńskie końcówki.

Mamy również postęp w zakresie praw kobiet – już w czasie pełnoskalowej wojny Ukraina ratyfikowała konwencję stambulską o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Same pozytywy? Nie wierzę.

Oczywiście, że nie. Pogorszyła się nasza finansowa sytuacja i mamy znacznie więcej obowiązków. Wiele z nas straciło domy, zostało zmuszonych do przeprowadzki, przez co straciłyśmy swoje więzi społeczne. W dodatku dostęp do instytucjonalnej opieki nad dziećmi czy nad chorymi i starszymi jest słaby, szkoły w zależności od regionu działają lepiej lub gorzej, a mężczyźni są na wojnie. Wszystko jest na głowie kobiet.

Kolejny problem to znacznie mniejsza widoczność w przestrzeni medialnej. Zaledwie co piąty ekspert występujący w mediach to kobieta – w porównaniu z 2014 rokiem widzimy wyraźny spadek udziału ekspertek w debacie. A jak wiemy, brak reprezentacji medialnej przekłada się na niski autorytet kobiet.

Tamara Złobina. Zdjęcie: z prywatnego archiwum

W ukraińskiej armii służy dziś ponad 60 tysięcy kobiet. Mają takie same prawa jak mężczyźni?

Teraz tak, ale musiały o to długo walczyć. W 2014 roku, gdyRosja napadła na Donbas, kobiety wstępowały do niej jako ochotniczki, ale oficjalnie nie mogły zajmować stanowisk bojowych. Walczyły na froncie, ale na papierze były sanitariuszkami czy kucharkami. Walkę o zmianę tego prawa podjęły twórczynie inicjatywy „Niewidzialny Batalion”. W 2018 roku wreszcie się to udało.

Na poziomie legislacyjnym panuje więc już równość, jednak ukraińskie żołnierki – podobnie zresztą jak żołnierki na całym świecie – zmagają się z seksizmem i molestowaniem seksualnym. Dlatego aktywistki na rzecz praw kobiet wraz z ruchem weteranek zainicjowały petycję w sprawie wprowadzenia mechanizmu ochrony przed przemocą seksualną w armii.

Na czym miałby polegać ten mechanizm?

Obecnie kobiety zmuszone są zwracać się o pomoc do organizacji trzecich, nie mogą jej uzyskać w armii. Chcemy to zmienić. Ofiara lub świadek przemocy seksualnej będzie mógł ją zgłosić z pomocą specjalnej infolinii, osoba poszkodowana otrzyma pomoc prawną, psychologiczną i medyczną, a w jednostce przeprowadzona zostanie kontrola. Na jej podstawie sprawca będzie mógł zostać pociągnięty do odpowiedzialności.

To znaczy, że mechanizmu wciąż nie udało się wdrożyć?

Niestety nie. Nawiązałyśmy kontakt ze Sztabem Generalnym, wszystko było na dobrej drodze. Jednak z powodu pewnej inwazji na pełną skalę prace zostały wstrzymane. Niesłusznie, bo przecież kobiet w armii jest coraz więcej. Dochodzą do nas – aktywistek – wiadomości o przypadkach gwałtów na żołnierkach. Niektóre z nich ujawniane są nawet w mediach.

Latem ubiegłego roku sierżantka plutonu Nadia Haran ujawniła brytyjskiemu dziennikowi „The Guardian”, że jeden z jej dowódców zmuszał żołnierki do seksu, a oficerowie, którym zgłasza problem, próbowali to zatuszować. Sprawcy nie zostali do tej pory ukarani.

A jak żołnierki odbierane są przez społeczeństwo?

Switłana Aleksiejewicz, która pisała o czasach drugiej wojny światowej, opisywała żołnierki, które ukrywały fakt, że były na froncie. Były bowiem traktowane przez społeczeństwo jak prostytutki, które szły na front, by spać z mężczyznami. Ten stereotyp na szczęście już umarł, niestety inne wciąż są obecne. Na przykład zamiast współczuć rodzinie poległej, zadaje się pytania, po co ona tam pojechała, dlaczego zostawiła dzieci, że nie powinna była się zaciągać. O poległych mężczyznach się w ten sposób nie myśli, czci się ich jako bohaterów.

Jednak i to powoli się zmienia na plus – żołnierki są coraz bardziej widoczne – zarówno w mediach, jak i języku. Od 2021 roku zamiast Dnia Obrońców obchodzimy Dzień Obrońców i Obrończyń Ukrainy. To wyraz symbolicznego uznania dla ich pracy.

Innym problemem ukraińskich żołnierek jest mundur. Letnie damskie mundury żołnierki otrzymały dopiero w lutym tego roku, zimowych nadal nie ma. Z kamizelkami kuloodpornymi też jest problem.

I to spory, bo kobiety mają inny kształt ciała. To szczególnie problematyczne w przypadku kamizelki kuloodpornej – nie przewiduje ona biustu. Ponadto różnimy się anatomią – męska kamizelka nie przylega ściśle do kobiecego ciała, przez co nie chroni wszystkich organów. Problem ten stara się rozwiązać inicjatywa Arm Women Now.

Jednak pod pewnym względem to mężczyźni są w armii dyskryminowani – idą do armii przymusowo, nie dobrowolnie. Czy w Ukrainie dyskutuje się o tym, by i w tym względzie wprowadzić równouprawnienie, na przykład na wzór Izraela?

Jak najbardziej. Niektórzy mężczyźni mają wręcz pretensje do feministek, że walczą o równość płci, a w tej sprawie jej nie widzą – przynajmniej w większości. To zazwyczaj ci sami faceci, którzy przed wojną wyśmiewali wszelkie feministyczne postulaty. Albo ci, którzy uchylają się od obowiązku wojskowego, a swoje poczucie winy próbują przerzucić na kobiety.

Zwolenniczkami obowiązkowej mobilizacji kobiet są często również same żołnierki. Zgodnie z ukraińską konstytucją wszyscy obywatele mają obowiązek obrony kraju, dlatego czują się one upokorzone wyłączeniem z tego kobiet. Jednak w mojej opinii taka perspektywa pomija fakt, że obrona to nie tylko działanie wojska.

W marcu 2023 r. w armii ukraińskiej służyło 60 tys. kobiet. Zdjęcie: Danylo Antoniuk/Agencja Anadolu/abacapress.com/wschódWiadomości

A co jeszcze?

Obrona cywilna, czyli budowanie odporności, ochrona słabszych, obrona przed zagrożeniami cybernetycznymi i dezinformacją, wszelakiej maści wolontariat. Siłę ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego stanowią dziś głównie kobiety, zazwyczaj bezimienne, bo na czele największych organizacji społecznych stoją mężczyźni.

Te szeregi kobiet biorą na siebie zadania, z którymi państwo sobie nie radzi.

Na przykład wspierają żołnierzy: przygotowują dla nich suszony barszcz, świeczki okopowe, plotą sieci maskujące. Tego rodzaju inicjatyw jest pełno w małych miasteczkach czy na wsiach.

Ponadto kobiety i osoby niebinarne mogą rodzić dzieci – w przeciwieństwie do mężczyzn. To umiejętność kluczowa dla naszego przetrwania, szczególnie, że nic nie zapowiada, aby wojna skończyła się szybko. Dlatego jestem przeciwniczką obowiązkowej ich mobilizacji.

Czy zatem w imię reprodukcji narodu należałoby zakazać aborcji?

Absolutnie nie, nie postuluję zmuszania kobiet do rodzenia dzieci. Niestety i takie głosy pojawiają się w ukraińskiej debacie. Państwo powinno natomiast zaoferować kobietom infrastrukturę wspierającą macierzyństwo, zachęcać do uczestnictwa w obronie cywilnej, a także chronić te kobiety, które zdecydowały się na służbę w wojsku.

Niestety, trudno wprowadzać takie systemowe usprawnienia w czasie wojny. Władza nie jest w stanie obecnie budować trwałych, niezależnych instytucji. W dodatku personel aparatu państwowego stale się kurczy. Brakuje też pieniędzy.

Czym jeszcze zajmują się ukraińskie feministki podczas wojny?

Na początku wszystkie byłyśmy zajęte przetrwaniem. Większość organizacji feministycznych zmodyfikowała swój profil, by świadczyć pomoc humanitarną. Jednocześnie musiałyśmy dyskutować z zachodnioeuropejskimi feministkami, które opowiadały nam pacyfistyczne bzdury o tym, by nie dawać broni Ukrainie, bo broń stymuluje konflikty. Tymczasem Ukraina padła ofiarą gwałtu. Czyli to tak, jakbyśmy oczekiwali od zgwałconej kobiety, że nie powinna się bronić w imię przeciwstawiania się przemocy.

Później wróciłyśmy do pracy. W zeszłym roku złożyłyśmy petycję o wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół. Nasze ministerstwo edukacji w ślimaczym tempie, ale jednak pełznie w tym kierunku. Walczymy też w ministerstwie obrony o wspomniany mechanizm obrony przed gwałtami, a także o realne przeciwdziałanie przemocy ze względu na płeć.

Realne, czyli jakie?

Organizacje pozarządowe mogą bez końca organizować szkolenia, ale niewiele się zmieni, dopóki państwo nie stworzy niezawodnej sieci schronisk dla kobiet. I dopóki policja nie zacznie sprawniej działać.

Czy kiedy straumatyzowani mężczyźni wrócą z wojny, przemocy będzie jeszcze więcej?

Nie przesadzałabym z tymi traumami. To takie wyobrażenie ze świata pokoju. Wojna to traumatyczne przeżycie, ale niekoniecznie niszczy ludzi. Człowiek potrafi się do wszystkiego przyzwyczaić. Myślę, że dla wielu mężczyzn powrót z wojny będzie źródłem satysfakcji, a nie frustracji. Wiele zależy tu jednak od jednostki i jej zdrowia psychicznego przed wojną.

Ci, którzy już wcześniej wykazywali predyspozycje do przemocy, będą mieli mniej oporów, by ją stosować. Mogą myśleć na przykład: „walczyłem za ciebie, więc teraz wolno mi wszystko”. Niestety wzrost przemocy domowej w rodzinach wojskowych widać już w badaniach Centrum Perspektyw Kobiet. W ubiegłym roku liczba zgłoszonych spraw podwoiła się w stosunku do roku poprzedniego. Na zachowanie sprawców w istocie wpływają problemy ze zdrowiem psychicznym – zespół stresu pourazowego (PTSD) oraz inne konsekwencje napięcia na froncie, jak na przykład nadużywanie substancji.

Z drugiej strony wzmocnione wojenną emancypacją kobiety mogą się takiemu traktowaniu opierać.

Zdecydowanie. Dotyczy to szczególnie kobiet na emigracji. Od dwóch lat żyją samotnie, bez opieki i pieniędzy męża, samodzielnie zarządzają dziećmi, rodzicami, psami i kotami.

Ukrainki rozglądają się po Europie i widzą, że kobieta nie musi być służącą. Uczą się szacunku do samej siebie. Dla wielu mężczyzn powrót do domu będzie szokiem, bo nie doświadczą już ze strony swoich żon uległości, do której są przyzwyczajeni.

A czy dogadają się ze sobą Ukrainki, które wyjechały, z tymi, które zostały w kraju? Doświadczenia tych kobiet są skrajnie różne…

Nie sądzę, żeby to miało większe znaczenie, choć rosyjskie boty próbują kreować taki konflikt między nami. Wiele kobiet, które mieszkają teraz za granicami kraju, mają mężów lub krewnych na wojnie, czyli już teraz dzielą trudne doświadczenie z kobietami, które mieszkają w Ukrainie. Poza tym prawie wszystkie korzystają z internetu, żyją wojną, często angażują się w wolontariat, przekazują datki. Oczywiście są w Ukrainie ludzie, którzy czują się pokrzywdzeni czy zdradzeni przez uchodźców – jednak gdy wojna się zakończy, raczej przestanie ich to obchodzić. Ludzie wrócą do domów i zajmą się własnymi sprawami.

Jednak żeby do tego doszło, musimy przetrwać tę wojnę. Wciąż słyszymy głosy, że „ludzie są zmęczeni waszą wojną”, i że Ukraina powinna „zaakceptować rzeczywistość”. Tyle tylko że jeśli Ukraina „zaakceptuje rzeczywistość”, cała Europa obudzi się w świecie, w którym można bezkarnie atakować, okupować i zabijać innych.

No items found.
Р Е К Л А М А
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz
serhij żadan chartija arabeski

W małej sali w podziemiach charkowskiego centrum teatralno-koncertowego gromadzi się kolejka widzów. Wszystkie bilety na występ Serhija Żadana zostały wyprzedane. Mimo wojny ludzie chcą obcować z kulturą i sztuką – a Żadan znalazł sposób, by pogodzić wojenną rzeczywistość z życiem cywilnym.

Aldona Hartwińska: – Wkrótce minie rok, odkąd dołączył Pan do Gwardii Narodowej Ukrainy. W tym czasie zorganizował Pan wiele różnych wydarzeń, by pomóc swojej 13 brygadzie. Jednym z nich było spotkanie poświęcone Pana książce „Arabeski”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

Serhij Żadan: – Choć „Arabeski” zostały opublikowane w zeszłym roku, zdecydowaliśmy się zaprezentować je ponownie. Ta książka składa się z dwunastu opowiadań, które powstały po 2022 roku. Dotyczą Charkowa i wschodniej Ukrainy w czasie inwazji, obecnie są tłumaczone na inne języki. Jestem ciekaw, jak zareagują na nie czytelnicy za granicą.

Obecnie odbywamy „Chartia Tour” [od „Chartii”, nazwy brygady, w której służy Żadan – red.]. To edukacyjna i informacyjna inicjatywa naszej brygady. Podróżujemy od miasta do miasta, spotykamy się z ich społecznościami, liderami, władzami lokalnymi, studentami i młodzieżą. Zbieramy datki. Opowiadamy o brygadzie, o jej historii, wartościach i filozofii. Wcześniej mieliśmy kilka spotkań muzycznych, a teraz postanowiliśmy zorganizować kilka czysto literackich.

Bardzo ważne jest dla nas utrzymywanie kontaktu ze wszystkimi, którzy wspierają siły zbrojne, ze wszystkimi, którzy przekazują darowizny na rzecz ukraińskiej armii, którzy wierzą w naszą „Chartię”

Jesteśmy bardzo szczęśliwi, gdy widzimy pełną salę. Wszystko, co zbieramy, przekazujemy na potrzeby naszej brygady. To małe, ale znaczące wsparcie – ważne jest, by poczuć je też emocjonalnie. To wsparcie ludzi, których bronią nasi żołnierze.

Spotkanie z Żadanem, Charków 10.03.2025. Zdjęcie: Maciek Zygmunt

„Arabeski” to książka o ludziach, którzy z czasem się zmieniają. Jak Pan się zmienił jako artysta przez te trzy lata?

Od początku inwazji opublikowałem dwie książki, wcześniej wydałem zbiór wierszy „Skrypnykiwka”. Oczywiście stałem się mniej produktywny, bo jestem teraz w służbie, zmobilizowany. I chociaż nie jestem na pozycji bojowej, pracy jest dużo. Ale to jest służba, która przynosi korzyści naszej brygadzie, a dla mnie to jest teraz najważniejsze.

100 procent dochodu ze wszystkich wydarzeń, które Pan organizuje, idzie na potrzeby brygady. Na co konkretnie?

Zawsze przychodzi wielu ludzi, policzymy ich kiedyś... Myślę, że podczas tej trasy zebraliśmy już około dwóch milionów hrywien. Te pieniądze przekazujemy głównie do służby patronackiej brygady, która wspiera naszych rannych żołnierzy i ich rodziny. Pomagamy też jednak batalionowi wsparcia. Myślę, że „Chartia” jest jedną z najlepiej zaopatrzonych i zorganizowanych brygad, chociaż są pewne rzeczy, które trzeba jeszcze domknąć – coś trzeba kupić, coś przywieźć, coś naprawić. Dobrze jest więc mieć tę poduszkę finansową, na którą zbieramy.

Każdy robi jakąś zbiórkę pieniędzy, każdy zbiera datki. Bo ta wojna dotyczy teraz wszystkich. To jasne, że wszyscy jesteśmy teraz po tej samej stronie

Jak to wyglądało trzy lata temu? Jak zmienił się Pana oddział?

„Chartija” powstała jako jednostka ochotnicza, DFTG [ochotnicza formacja wspólnoty terytorialnej – red.]. Kilkudziesięciu ochotników, zarówno zawodowych wojskowych, jak cywilów, którzy wstąpili do armii, chwyciło za broń. Oczywiście ta nowo utworzona jednostka nie miała na początku nic. Zapewniliśmy jej więc wszystko: kupiliśmy buty, sprzęt, kamizelki kuloodporne, hełmy, pierwsze samochody, pierwszego drona... Od tego czasu minęły trzy lata, oddział rozrósł się do rozmiarów batalionu, a potem przekształcił się w pełnoprawną brygadę. I choć sama nazwa [„Chartia”] została wymyślona tak, by kojarzyła się z Charkowem jako miastem, w którym powstała ta jednostka, to teraz jest to już kilka tysięcy bojowników, chłopców i dziewcząt, z różnych miast. Nie tylko z Charkowa, ale także z Dniepru, Krzywego Rogu, Zaporoża, Połtawy, Sum, miast zachodniej Ukrainy, obwodów ługańskiego i donieckiego. Ale te charkowskie korzenie są dla nas bardzo ważne, a fakt, że dziś „Chartija” jest w okopach pod Charkowem i broni miasta, jest wielką motywacją do jeszcze większego jej wspierania.

Oczywiste jest, że to już zupełnie inna skala, zupełnie inne zadania, inny poziom komunikacji wewnątrz brygady – i z brygadą z zewnątrz.

Dlatego ciekawe jest to, że dowództwo, założyciele oddziału, którzy stworzyli „Chartię” jako nowy rodzaj jednostki, model nowej armii ukraińskiej, nie odchodzą od tej idei. Nadal opieramy się na standardach NATO, które polegają na ochronie żołnierza

Profesjonalnie i precyzyjnie planujemy każdą operację, dbamy o żołnierza, jego szkolenie i motywację.

Jednak czasami stajemy w obliczu wyczerpania psychicznego. Żołnierze często mówią o istnieniu dwóch równoległych rzeczywistości: tej cywilnej i tej w okopach. Często przyznają, że czują się bardziej komfortowo w okopach niż w hałaśliwych miastach Ukrainy. Czy da się to pogodzić? Czy możemy jakoś sprawić, by żołnierze poczuli się u nas komfortowo?

Rzeczywistość okopów i rzeczywistość hali targowej to naprawdę różne rzeczywistości. Nie zamierzam potępiać cywilnych kobiet, dzieci i osób starszych, które pozostają za liniami frontu, nie dołączają do sił obronnych i żyją w spokojnych miastach. Wręcz przeciwnie: uważam za bardzo ważne, by nie popadli w strach, rozpacz i niepokój, ale żyli normalnie – pamiętając, że trwa wojna, a ich krewni i przyjaciele są teraz w siłach obronnych, pamiętając o nich i ich wspierając. To zrozumiałe z psychologicznego punktu widzenia, że żołnierze, którzy opuszczają swoje pozycje, na tyłach czują się dość nieswojo.

Sierhij Żadan i dziennikarka serwisu Sestry Aldona Hartwińska. Archiwum prywatne

Ale kraj musi żyć, żyć uczciwie, zgodnie ze swym sumieniem. Sklepy, biura i usługi muszą działać, by było z czego płacić podatki i utrzymywać gospodarkę. Wojsko organizuje obozy szkoleniowe i myślę, że większość Ukraińców wie, jak mu pomóc.

Jasne jest też jednak, że to trudny moment dla żołnierzy powracających z frontu. To również trudne dla tych, którzy są na tyłach i nigdy nie byli w polu. To jest wojna – przerażająca, dramatyczna, krwawa, bardzo zła, nie ma w niej nic dobrego. I jasne jest, że już zmierzyliśmy się z tym problemem, że on będzie przed nami i będziemy musieli go rozwiązać.

Bardzo ważne jest, by nie dzielić naszego świata na świat wojny i świat na tyłach, ale zrozumieć, że kluczem do naszego możliwego zwycięstwa, możliwego sukcesu, jest tylko połączenie tych dwóch rzeczywistości – krwawej rzeczywistości wojny i rzeczywistości tyłów, gdzie ludzie są zmotywowani, świadomi, gotowi do dalszej pracy i pomagania naszej armii

Mam przyjaciela, który w cywilu pracował jako reżyser filmowy. Powiedział mi, że gdyby nie wstąpił do sił zbrojnych, straciłby głos jako artysta. Zgadza się Pan z nim?

Być może. Ja i moi przyjaciele, którzy są artystami ze świata muzyki, kiedy dowiedzieliśmy się, że ma zostać przyjęta ustawa o mobilizacji, od razu zaczęliśmy myśleć o tym, co możemy zrobić, by być jak najbardziej skuteczni i przydatni dla naszego kraju. Jesteśmy w „Chartii” od prawie roku i nigdy nie żałowałem, że do niej dołączyłem. Z drugiej strony – jak można było nie dołączyć? Jeśli jesteś mężczyzną w wieku poborowym, musisz się zmobilizować. Jeśli jesteś świadomym, uczciwym obywatelem, to jedyna słuszna droga.

20
хв

Serhij Żadan: – Jak mógłbym nie dołączyć do wojska? To jedyna słuszna droga

Aldona Hartwińska
zbrodnie rosjan ostrzelanie konwoju cywilów lipowka

Około 50 cywilów, w tym dziewięcioro dzieci, znajdowało się w samochodach podczas ostrzału. Razem z nimi były ich zwierzęta. Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich na Ukrainie im. Rafała Lemkina przy Instytucie Pileckiego zebrało świadectwa tych, którzy byli świadkami tego horroru i przeżyli. I dziś możemy śmiało powiedzieć, że niszczenie ludności cywilnej było okrutnym czynem okupantów, a ich hasło "Nie tykamy ludności cywilnej" i zapewniony "zielony korytarz" okazały się pułapką dla cywilów.

Sestry rozmawiały z ocalałymi z Łypiwki i tymi, którzy zbierali dowody do raportu o zbrodni Rosjan. Mamy nadzieję, że pewnego dnia informacje te pomogą postawić sprawców przed wymiarem sprawiedliwości.

Iryna Dovhan, Natalia Gulak, Monika Andruszewska i Tetiana Sychevska prezentują wyniki raportu na temat rosyjskich zbrodni przeciwko ludności cywilnej Ukrainy. Zdjęcie: Instytut Pileckiego

Odprawa przed egzekucją

Iryna Dovhan, szefowa organizacji pozarządowej SEMA Ukraine, do której należą kobiety przetrzymywane w niewoli przez Rosjan, przyjechała do obwodu kijowskiego, aby zebrać zeznania kobiet, które doświadczyły przemocy.

- Pojechałam do wiosek w pobliżu Kijowa, wiedząc, że były tam kobiety zgwałcone przez okupantów - mówi Iryna Dovhan - A potem pojawiły się informacje o ostrzale podczas ewakuacji i zaczęłam zbierać zeznania od cywilów. Konwój był koszmarem: spalone samochody, wszędzie martwe ciała. I nie jest jasne, jak mogło się to przydarzyć cywilom, którym okupanci obiecali bezpieczną ewakuację i dla których ludzie byli wcześniej przygotowani. Już w trakcie zbierania informacji zdałam sobie sprawę, że była to zaplanowana akcja.

Ludzi, w tym dzieci, zaprowadzono na śmierć

Rosjanie przez 3-4 dni zbierali samochody z ukraińskimi cywilami do ewakuacji. Ludzie w samochodach - z dziećmi i zwierzętami - byli zmuszeni czekać, aż Rosjanie pozwolą im odjechać. W końcu rosyjski oficer powiedział, że ich wypuszcza. Przy wyjeździe z wioski oficer zajrzał do każdego samochodu w konwoju i powiedział: "Jedźcie nie więcej niż 20 km na godzinę, jeśli usłyszycie strzały, natychmiast się zatrzymajcie, pobocze i nadjeżdżający pas są zaminowane, możecie jechać tylko jeden za drugim". Konwój ruszył dalej i około kilkaset metrów przed ukraińskim punktem kontrolnym dotarł do obszaru, gdzie na poboczu nie było drzew. Wtedy ludzie zobaczyli kilka ukrywających się APC, które otworzyło w ich stronę ogień.

Pierwsze pojazdy w konwoju przyspieszyły i w ten sposób uciekły. Piąty samochód zapalił się i zablokował drogę tym, którzy jechali za nim. Rosjanie po kolei ostrzelali wszystkie 9 samochodów. Snajper strzelał do tych, którzy wysiadali z płonących samochodów. Kilkoro dzieci spłonęło żywcem. Niektórym udało się wyskoczyć z samochodu i uciec.

Zbieranie informacji trwało około roku, bo część świadków wyjechała za granicę, potem zaczęliśmy pracować nad raportem. A teraz mamy dość grubą książkę z zeznaniami tych, którzy byli świadkami rosyjskiej zbrodni przeciwko ludności cywilnej.

Iryna Dovhan wspomina inny przypadek, o którym dowiedziała się podczas zbierania informacji na terytoriach nieokupowanych. Rosyjski oficer przyszedł ostrzec rodzinę w okupowanej wiosce, aby ukryła swoją piękną dorosłą córkę, ponieważ planują ją zgwałcić. Nie powiedział im jednak, gdzie mogliby ukryć dziewczynę, skoro ludzie mieli zakaz opuszczania domu. Dziewczyna została zgwałcona.

Jeden z pojazdów konwoju, który został ostrzelany, ale nie spłonął. 2022. Zdjęcie: Monika Andruszewska

Jasna kobieca kurtka leżąca na poboczu drogi wśród spalonych samochodów...

- Jednym z najbardziej przerażających szczegółów tej historii była dla mnie jasna kobieca kurtka, którą zobaczyłam na poboczu drogi w pobliżu spalonych samochodów. Pomyślałam: "Gdzie jest kobieta w tej kurtce? Kupiła tę niesamowicie jasną rzecz dla radości i życia, ale teraz kurtka leży tutaj, w błocie - Iryna wspomina proces zbierania zeznań i przedstawia Tetianę Sychevską, która straciła męża i synową podczas ewakuacji i nadal nie może otrząsnąć się z szoku po tym, co wydarzyło się na jej oczach.

- Okupanci grozili, że oczyszczą terytorium, przyjdą i wszystkich rozstrzelają. Poprosiliśmy o uwolnienie. Przez kilka dni wożono nas po wsi, obiecywano "zielony korytarz" i mówiono o zasadach zachowania. Razem z sąsiadami szykowaliśmy się do wyjazdu. I tam, gdzie droga była pusta, między dwoma gołymi polami, na otwartej przestrzeni, zobaczyłam żołnierza, który wydał rozkaz strzelania... To był najgorszy dzień w moim życiu - mówi Tetiana Sychevska ze łzami w oczach.

Na jej oczach zginął jej mąż, a synowa zasłoniła swoim ciałem 7-letniego wnuka, co uratowało chłopcu życie.

- Nie wiem, jak długo trwało to piekło, ale tak długie, że wszyscy żegnaliśmy się z życiem - mówi Tetiana Sychevska. Jej wnuk przeszedł operację usunięcia odłamków. Nie potrafię powiedzieć, jak bardzo za tęskni za swoją mamą, jaki ból i smutek pozostaną z nami na zawsze.

- Pomyślmy, że mama wyjechała za granicę i już nie wróci - powiedział mi kiedyś wnuk. Ale widzę, że on wszystko rozumie. Przez jakiś czas mieszkaliśmy za granicą, potem wróciliśmy do Ukrainy. I być może ta chwilowa nieobecność w domu pozwoliła nam nie zwariować. Chcę, aby przestępcy i ich rodziny poczuli to, przez co my przeszliśmy i zostali ukarani.

Odłamek wydobyty z rany świadka strzelaniny, wieś Łypiwka, 2022 r. Prywatne archiwum świadka

Nie chcieli wypuścić nas żywych

Natalia Gulak, mieszkanka wsi Makariv, i jej rodzina również byli w tym konwoju i przeżyli. Kobieta wspomina, jak Rosjanie zachowywali się w okupowanej wiosce:

- Przed wojną mieliśmy własne gospodarstwo, duże gospodarstwo domowe, a Rosjanie byli bardzo zdziwieni, kto dał nam prawo tak dobrze żyć

Kiedy mieszkaliśmy pod okupacją, mogliśmy wychodzić z domu tylko z podniesionymi rękami, ponieważ snajper stale nas obserwował. Ale musieliśmy wychodzić karmić zwierzęta, ciężarne maciory, które miały rodzić. Kiedy byli w wiosce, Rosjanie zabierali nam jajka i inną żywność, a potem zabronili mojemu mężowi wychodzić do zwierząt i sami zabili ciężarne świnie. Nie mogliśmy zostać w tym piekle, naprawdę chcieliśmy wyjechać. Ale Rosjanie nie mieli zamiaru wypuścić nas żywych.

Mąż Natalii prowadził konwój, gdy ten znalazł się pod ostrzałem. Chociaż na odprawie przed wyjazdem Rosjanie kazali mu się zatrzymać, jeśli rozpocznie się ostrzał, przyspieszył i kontynuował jazdę, co uratowało życie jemu i wielu innym osobom w konwoju. Ponieważ samochody, które się zatrzymały, zostały całkowicie zniszczone. Ludzie nie mieli gdzie uciekać - pole wokół nich było zaminowane. Synowa i syn Natalii zostali poważnie ranni, jej synowi urwało kawałek ramienia, ale przeżyli.

- Jeszcze pod okupacją mój mąż zaczął kaszleć. Kiedy wyszliśmy, zdiagnozowano u niego raka. Po kilku miesiącach zmarł - wspomina kobieta.

Sześć miesięcy po zakończeniu dokumentacji u Iryny Dovhan również zdiagnozowano raka. Przeszła leczenie i wróciła do pracy, choć podczas chemioterapii brała udział w konferencjach prasowych Instytutu. Mówi, że robi to, aby walczyć o normalną przyszłość dla swoich potomków i ukarać zbrodniarzy wojennych:

- Mam dzieci i wnuki. Mam nadzieję, że moja 25-letnia córka da mi więcej wnuków i nie chcę, żeby widziały to, co ja widziałam. Chcę, by żyły w innym świecie. Nie mam broni w rękach i nie umiem strzelać, ale po 2014 roku, kiedy zostałam zgwałcona w piwnicy przez Rosjan, mam poczucie, że mogę przekształcić swoją traumę i traumę innych ludzi w rozwój. Musimy zbierać zeznania, musimy dokumentować wszystko, aby pomóc ukarać przestępców. Więc nawet jeśli nie będziemy obecni na procesie, będziemy mieli te dowody.

20
хв

"Matka zakryła syna swoim ciałem jak tarczą". Dochodzenie w sprawie ostrzelania konwoju z cywilami przez rosyjskie wojsko w obwodzie kijowskim

Julia Ladnova

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Nie bez powodu na wojnie mówimy do siebie: „bracie”, „siostro”

Ексклюзив
Oblicza wojny
20
хв

Olga Jehorowa: Możesz przetrwać wszystko. Straty – nie

Ексклюзив
20
хв

Gdybym poległa w Mariupolu, nie byłoby takich komentarzy

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress